Równouprawnienie w Grecji… sobota, 12 stycznia 2019

 

Hihi! 😀 Na naszej wycieczce WIDOKI KORFU

 

Jedna z moich greckich koleżanek, Evgenia jest z wykształcenia matematykiem. Uczy w szkole i udziela korepetycji. Jest przed czterdziestką, więc studiowała jakieś dwadzieścia lat temu.

-Co?!?! – przez dłuższą chwilę nie mogłam wyjść z szoku.

-No, naprawdę! Na moim wydziale nie było toalety dla kobiet. Była tylko męska. Więc siusiu szłam naprawdę w ostateczności. Teraz na całe szczęście dziewczyny na moim wydziale mają już swoją toaletę.

„Dziewczyny mają swój kibelek. Brawo! Krok milowy! Super osiągnięcie!” – pomyślałam, ale w porę ugryzłam się w język.

 

Tak jest! Jeszcze dwadzieścia lat temu, czyli nie tak dawno dawno temu, na wydziale matematyki Politechniki w Atenach nie było WC dla kobiet. Dziś wydaje mi się to zupełnie surrealistyczne. Ale taka jest prawda. A to tylko jeden z wielu przykładów, na to że szczególnie dawniej kwestia równouprawnienia w Grecji mocno kulała. Do dziś jeśli kobiecie umiera mąż, zgodnie z tradycją wdowa do końca życia będzie chodzić ubrana na czarno. Co dzieje się jeśli umiera kobieta? Wdowiec nie będzie się golić przez 40 dni. Do końca życia ubierać się tylko w czarne ubrania, a nie golić się przez ponad miesiąc – przyznacie, że to duży rozstrzał w żałobie. „Czyja ty jesteś?” – tak brzmi popularne greckie zapytanie, kiedy się kogoś nie zna. Czyja? A w domyśle chodzi o to, kto jest albo ojcem, albo mężem. Kiedy zimą dużo pracuję przed komputerem, lubię zabrać laptopa pod pachę i iść pracować do kawiarenki z ładnym widokiem. Wiele z moich greckich koleżanek nie może się nadziwić, że do kawiarni idę sama. Na ich zdziwienie, zawsze odpowiadam tak samo. „Hej! Stop! Mam 33 lata i naprawdę nie potrzebny jest mi już opiekun!”

 

TU! przeczytasz post na temat aborcji w Grecji.

 

Na całe szczęście czasy się zmieniają. Współczesne Greczynki, zwłaszcza te, które mieszkają w dużych miastach, pracują, robią karierę, mają swoje pasje, hobby, zainteresowania. Kobiety żyją własnym życiem. Podobnie jak w Polsce, to jak było dawniej, a jak jest, to dwie zupełnie inne historie. Inaczej wygląda również sytuacja na wsiach, a w dużych miastach.

Czy w Grecji obecnie panuje więc równouprawnienie? Mimo wszystko, mimo wszystkich tych przykładów, jestem ostatnią osobą  w Grecji, która mogłaby odpowiedzieć przecząco. Według mnie, Grecja jest krajem, gdzie kobiety traktuje się na równi z mężczyznami. Jestem tego idealnym przykładem. Jestem  kobietą, a na dodatek pochodzę z innego kraju. Bez męża, ojca, czy też brata u boku, prowadzę na Korfu firmę. I z ręką na sercu. Nie było ani jednego momentu, w którym czułabym się traktowana nierówno ze względu na płeć. W pracy i w biznesie wszyscy jesteśmy równi. Liczy się to co każdy ma w głowie i jakie są jego  umiejętności. Teoretycznie sprawę powinno utrudniać mi również to, że jestem bardzo drobna, wyglądam znacznie młodziej niż na mój rzeczywisty wiek, jestem blondynką, a wobec ludzi z założenia zachowuję się bardzo uprzejmie. Również i te czynniki nigdy nie przeszkodziły mi w mojej pracy  i biznesie, który na Korfu raczej zdominowany jest przez facetów.

 

TUTAJ! przeczytasz o tym, dlaczego Greczynkę boli głowa.

 

To jak to się jednak dzieje? W czym to tkwi, że nawet ja, mimo wszystko kojarzę Grecję z patriarchatem? Takie jest moje pierwsze skojarzenie, że z wyższością mężczyzn jest w Grecji jednak coś na rzeczy…

 

Wiele Greczynek same, na własne życzenie, na własną odpowiedzialność, zupełnie świadomie:

-wybiera rolę gospodyni domowej

-nie pracuje

-zajmuje się głównie dziećmi i domem

-nie chce prowadzić samochodu

-mocno interesuje się gotowaniem

-czas wolny chce spędzać ze swoją rodziną

-ognisko domowe stawia wyżej niż kwestię niezależności finansowej.

 

TU! przeczytasz o radach Olivki, jak postępować z facetami.

 

Myślę, że w dzisiejszej Grecji kwestia równouprawnienia jest świadomym wyborem samych kobiet. WOLNOŚĆ WYBORU. Czego chcę? Jak jest mi lepiej? To co odpowiada mnie, niekoniecznie musi odpowiadać innej kobiecie. I odwrotnie. Jednak mam wrażenie, że znacznie więcej Greczynek nawet w dzisiejszych czasach świadomie wybiera dbanie o rodzinę  i dom, od pracy i inwestowania w siebie. Każdy żyje przecież jak chce. I ta możliwość, to jedno z największych osiągnięć dzisiejszego świata.

 

 

Weekend w Atenach! Zobacz nowy vlog… środa, 5 grudnia 2018

 

W listopadzie było u mnie bardzo pracowicie. Dlatego bardzo czekałam na ostatni weekend listopada, bo w planach mieliśmy wypad do Aten. Nie mogłam w to uwierzyć, ale tak… W dużym mieście nie byłam od początku sezonu na Korfu, czyli ponad pół roku! Zakupy, spacery po mieście, spotkanie z blogerkami i bieg Janiego.

Zobaczcie nowy filmik z wypadu do Aten!

 

TUTAJ! przeczytasz o 10 rzeczach, które musisz zobaczyć będąc w Atenach.

TU! przeczytasz wszystko na temat hoteli na Korfu!

TUTAJ! jest post na temat aborcji w Grecji.

 

 

Bezpańskie psy i koty w Grecji. W czym tkwi problem?… niedziela, 25 listopada 2018

 

Mój kubek, który kupiłam od organizacji zajmującej się pomaganiem i sterylizacją zwierząt w Grecji.

 

W mieście Korfu jest taka stara restauracja, która nazywa się Hrisomalis, czyli tłumacząc na polski „Złotowłosy”. Obok tej restauracji zawsze krzątał się niewielki, stary, skudłacony pies. Tego psa pamiętam, kiedy zupełnie pierwszy raz byłam w mieście Korfu. Był tam zawsze. Stary, lekko znudzony, przechadzał się powoli to tu, to tam. Pewnego dnia, byłam u Hrisomalisa na obiedzie. I jak zawsze był tam również ten pies.

-Proszę o butelkę wody! – z wielką pretensją w głosie powiedziała do kelnera Brytyjka, około pięćdziesiątki.

-Oczywiście. Z lodówki, czy nie?

-Z lodówki! I do tego niech mi pan przyniesie miskę!

-Miskę? A nie lepiej szklankę?

-Miskę! I to jest skandal! Że koło tej restauracji jest pies, który prawie dogorywa z pragnienia. A wy nic nie robicie! Co z was za ludzie? Jak możecie się na to patrzeć!

-Aaa… Ten pies! Nie, niech się pani nie przejmuje! On tu jest zawsze! Tylko tak wygląda. Jemu wcale nie chce się pić!

-Przecież ten pies cierpi! Ewidentnie jest spragniony! Jak pan może patrzeć na to zwierzę i nie reagować!

-Niech mi pani uwierzy. On naprawdę tak tylko wygląda. Ten pies ma prawie dwadzieścia lat. Ma swoją miskę, a tam zawsze wodę i dajemy mu jedzenie, ale z tyłu kamienicy. A nie tu, przy wejściu. Niech pani sama zobaczy, jemu wcale nie chce się teraz pić.

Kelner na chwilę zniknął. Wrócił po minucie z miską napełnioną wodą. Podłożył pod brodę psu, a ten spojrzał na niego z wyraźnym znudzeniem i leniwie poczłapał położyć się do cienia. Tam zmrużył oczy i spokojnie zasnął.  A Brytyjce… Wyraźnie zrobiło się jej bardzo głupio. Przeprosiła później kelnera.

-Turyści… – powiedział do mnie, kiedy Brytyjka się już oddaliła.

 

*

 

TUTAJ! przeczytasz o żółwiach Caretta Caretta na Zakinthos.

 

Pałętają się w Grecji wszędzie. W miastach, miasteczkach, wsiach. Przy drogach, sklepach, tawernach. Wpisały się już na stałe w grecki krajobraz. Bezpańskie psy i koty. Dlaczego w Grecji jest ich tak dużo? Odpowiedź jest bardzo prosta. Sprzyja im grecki klimat. Zimą nie ma przymrozków. Więc zwierzęta, a zwłaszcza uwielbiające klimat Grecji koty, rozmnażają się tu na potęgę. Czasem słodkie i urocze. A czasem chore, z nadgryzionym uchem, bez nogi. Jak to w przyrodzie. Część turystów, która przyjeżdża do Grecji na wakacje, jest ich widokiem przerażona. I wtedy często zaczyna się problem. Szczególnie ze słodkimi, małymi kotkami, które właśnie się urodziły i… są takie małe i urocze. Aż się prosi, żeby wziąć na ręce, przytulić, wziąć do pokoju hotelowego i rzecz jasna – dokarmić! Pomóc tym kociakom, czy też słodkim psiakom, choć trochę.

Jest to najgorsza rzecz, jaką robią turyści. Błagam, jeśli to czytacie – nie róbcie tego! Dlaczego? Te zwierzęta mieszkają w Grecji na dziko. Często w okresie, kiedy muszą naturalnie zdziczeć i nauczyć się przetrwać i zdobywać jedzenie, są przygarniane przez człowieka. Zaczynają jeść od ludzi i jednocześnie oduczają się samodzielnego przetrwania. Po tygodniu, dziesięciu dniach, czy też dwóch tygodniach, turysta znika. Pewnie jest mu trochę smutno, że musi zostawić psa czy też kociaka. Albo wraca ze świętym przeświadczeniem, że pomógł zwierzakowi. Ale to zwierze cierpi. Raz, że zostaje pozbawione opiekuna, a dwa, że trudno jest mu teraz znów samodzielnie zdobywać jedzenie.

Przyroda jest bezwzględna i brutalna. Osobnik słaby, taki który jest chory, albo sobie nie radzi – umiera. On w przyrodzie nie może przetrwać. Zwierzęta, które żyją w Grecji najczęściej są zupełnie dzikie, żyją jednak przy człowieku. Czasami ich widok, potrafi być straszny. Koty, czy też psy z chorobami, skaleczeniami, jakimiś brakami. Ale to jest właśnie prawdziwy obraz zwierząt żyjących na dziko. Bardzo odbiega od słodkich zdjęć czy też filmików, które zalewają internet i do których się przyzwyczailiśmy. Ale wyidealizowany obraz zwierząt, który zalewa media, jest zupełnie inny od tego realnego.  I to właśnie ten realny obraz turystów szokuje. Zwierzęta nie zawsze są śliczne, zdrowe, młode i zadbane. Mogą być również chore, stare i pokaleczone.

Fakt. W  cywilizowanym państwie, w XXI wieku oczekiwałoby się, że takich dzikich, albo na wpółdzikich zwierząt, wałęsających się po ulicach, już nie powinno być. Ale każdy kto mieszkał nieco w Grecji, wie że pojęcie „organizacja” i „postęp” jest tu nieco inaczej definiowane. Nie ujmując niczego Grekom. Po prostu, tak tu jest. Co prawda istnieją organizacje, które zajmują się sterylizacją zwierząt, ale zwierząt jest tak dużo i  rozmnażają się z taką prędkością, że na chwilę obecną sterylizowany  jest tylko niewielki procent.

 

TU! przeczytasz o zamku Angelocastro na Korfu.

 

Grekom można zarzucić problemy z organizacją i spore tyły jeśli chodzi o postęp. Ale mają jedną, znacznie ważniejszą cechę. W stosunku do zwierząt zazwyczaj są bardzo łagodni i nie mają w sobie agresji. Na ulicach greckich miast, bardzo często w samych centrach,  leniwie przechadzają się wielkie psy. Trudno znaleźć tawernę, gdzie nie przychodzą koty, często łasząc się do kogo popadnie. Te zwierzęta  nie boją się ludzi. Nigdy nie reagują płochliwie. Takie zwierzęta nigdy nie zaznały krzywdy ze strony człowieka. Człowiek kojarzy się im z czymś dobrym.

Zawsze uśmiecham się, kiedy widzę wielkie psy, które bez ruchu leżą w samych drzwiach sklepów. Potrafią spać dokładnie w samym wejściu, często na samej wycieraczce. Śpią tak godzinami i  nikt ich stamtąd nie odgania.

Żyją zupełnie, albo na wpół dziko, nie „z”, ale bardziej „przy” człowieku. W obraz Grecji wpisały się już na dobre. Ich ilość i to, że nie zawsze są zdrowe, czyste i pachnące, często ludzi, którzy zaglądają do Grecji szokuje. Jednak czy zwierzęta którym jest źle, rozmnażają się w takiej ilości? Czy zwierzęta, które są męczone, łaszą się do człowieka i chcą być w jego otoczeniu?

 

TU! przeczytasz o tekst o czarnych kotach w Grecji.

 

 

 

 

Z CYKLU: zacznij lekko poniedziałek – Grecka szkoła prania dywanów… poniedziałek, 5 listopada 2018

 

 

Kiedy kilka lat temu Jani pierwszy raz przyjechał do Polski, bardzo zdziwił się, jak zobaczył jedno urządzenie. Był nim trzepak, wmontowany w beton tuż przy koszu na śmieci.

-Co to jest? – spytał zdumiony.

-To jest trzepak! Służy do trzepania dywanów! Mam z nim wiele wspomnień. Kiedy byłam mała, często bawiliśmy się na nim po szkole…

-Ale jak to… Do trzepania dywanów??? – spytał jeszcze bardziej zdumiony.

-No, normalnie. Jakieś dwa razy w roku, trzeba wynieść z domu wszystkie dywany i porządnie je wytrzepać.

-Matko… Naprawdę…

-Co cię tak bardzo dziwi???

-Przepraszam cię, ale to jest obrzydliwe…

-Jakie obrzydliwe??? O czym ty mówisz? Co jest obrzydliwego w trzepaniu dywanów?

-Przecież to jest niehigieniczne! To wy nie pierzecie swoich dywanów???

Tym razem to ja byłam zbita z tropu. Ale o co chodzi z całym systemem prania dywanów w Grecji, przyszło mi zrozumieć kilka lat później. A dokładnie rzecz ujmując – teraz. Kiedy po prawie sześciu miesiącach pracy na Korfu, wróciłam na ląd i dywany w domu mamy nie wyprane. I pierwszy raz, bardzo mi to przeszkadza.  Nie było mnie, nie było teściowej, a Jani takie rzeczy ma w nosie. Więc dywany są brudne, śmierdzące i jak gąbka nasiąknięte kurzem z roztoczami i Bóg wie czym jeszcze.

 

TUTAJ! przeczytasz o moim sposobie na grecką teściową.

 

Wiem, że jeśli ktoś pierwszy raz przyjeżdża  do Ellady, to czasem nie może uwierzyć, w to że Grecy są niesłychanie czystym narodem. Na drogach widać śmieci, w ogródkach często południowy bałagan. A na dodatek w tym roku problem z wywozem śmieci na KORFU. Ale typowy turysta raczej nie wchodzi do typowego greckiego domu, więc skąd może wiedzieć, że typowy grecki dom to prawdziwa świątynia czystości. Jedną z absolutnych podstaw utrzymywania czystości w Grecji, jest dokładne pranie dywanów. Jeden z fundamentów prowadzenia domu w Grecji. Są dwa sposoby na pranie dywanów.

Oto pierwszy!

Kiedy kończy się lato i wszyscy Grecy pozdrawiają się słowami „dobrej zimy!”, Greczynki wyjmują równo zrulowane dywany. Dywany w Grecji zawsze, ale to zawsze chowa się na lato! Podłogi są nimi przykryte tylko i wyłącznie jesienią i zimą. Tuż przed położeniem ich na podłogę wszystkie dywany wietrzą się na balkonach. Są czyste, bo przed schowaniem, najpierw wszystkie dokładnie się czyści. To bardzo ciężki i pracochłonny proces. Każdy dywan z osobna trzeba wynieść na podwórko i wyszorować porządnie grubą szczotą. Najlepszym, niezastąpionym detergentem jest najzwyklejsze mydło oliwkowe. Po dokładnym wyszorowaniu, detergent jest spłukiwany, a dywany suszą się na gorącym, greckim słońcu. Dopiero później, kiedy są czyste i zupełnie suche, mogą być schowane na lato.

Sposób drugi!

Nie każdy ma czas i siłę na dokładne pranie dywanów, więc na szczęście są tu firmy, które w tym się specjalizują. Pod koniec lata przez wiele wiosek, przejeżdżają samochody, które zbierają wszystkie dywany. Zawozi się je do specjalnej pralni, gdzie są prane, suszone, a następnie przechowywane przez całe lato. Kiedy przychodzi jesień, wszystkie dywany są dostarczane znów do domu!

Grecy w ogromnej większości nie tolerują zwierząt domowych: kotów, czy też psów. Dlaczego? Powodem jest między innymi sierść, która osiada właśnie na dywanach!

 

TU! znajdziesz kilka greckich trików na sprzątanie w domu.

 

 

Z CYKLU: zacznij lekko poniedziałek – Jak wywinąć się kontroli policji drogowej… poniedziałek, 8 października 2018

 

 

Jest taki typ. Prosty człowiek, który pochodzi ze wsi. Dużo w życiu widział, dużo przeżył. A żeby na tym świecie przetrwać, musiał sobie poradzić w każdej sytuacji. Taki człowiek, który mimo wszystko nie przestaje się uśmiechać. I nawet, kiedy pada, wieje i jest bardzo niskie ciśnienie, nawet wtedy ma dobry dzień.

Babis jest grubo po sześćdziesiątce. Ma pomarszczoną jak pergamin twarz. Jest chudy, tak że każde ubranie zawsze na nim wisi. Kierowcą wielkiego autobusu jest od zawsze. Na Korfu zna każdą drogę, każdy zakręt, wie nawet w którym miejscu jest większa dziura i gdzie dokładnie skręcić, żeby sprytnie ją ominąć.

W swoim domu, gdzieś na korfiańskiej wsi, Babis ma niewielki ogródek. A że do wszystkiego ma dobrą rękę, wszystko w tym ogródku rośnie. Szczególnie smaczne są jego pomidory. Wcale niewielkie, wcale niekształtne. Ale soczyste, miękkie i nieziemsko pachnące.  Babis obdarowuje nimi wszystkich w pracy, w szczególności jeśli kogoś lubi. W swojej pokaźnych rozmiarów autobusowej lodówce, też zawsze znajduje się ich spory zapas. Poza tym, jest tam wszystko co może przydać się w czasie wycieczki. Ogórki, trochę chleba, ugotowane na twardo jajka, zapas schłodzonej wody, trochę tzipouro (TU! przeczytasz wszystko o tym czym jest tzipouro, czyli grecki bimber).

 

W Paleokastritsy (kliknij TU!) jest wielki  parking, gdzie parkują wszystkie autobusy z wycieczkami. Miejsce idealne również logistycznie, bo grupa zawsze pamięta gdzie ten parking jest, a tuż obok mieści się niewielki port, z którego można popłynąć na rejs po okolicznych grotach (TUTAJ! przeczytasz wszystko o Rajskiej Plaży). Ten parking jest strategicznym miejscem, z jeszcze jednego względu. Jak na dłoni widać, które biuro, kto dokładnie, robi jaką wycieczkę. Kto dziś pracuje, a kto nie. Idealne miejsce również dla policji, na kontrolę wszelakiego typu dokumentów.

 

Kalimera! Czy pan jest kierowcą tego autobusu? – spytał pro forma policjant, który był w cywilnym ubraniu.

Kalimara… – odpowiedział Babis, który jeszcze przed chwilą najpewniej myślał, że będzie mieć zasłużoną przerwę na kawę.

-Proszę przygotować wszystkie dokumenty. Prawo jazdy, wszystkie pozwolenia. Będziemy teraz pana sprawdzać.

-Acha… Tak, nie ma sprawy… Ale… Synu… Jak ci jest na imię?

Policjant na chwilkę zamarł.

-A jakie ma to znaczenie! Proszę, dokumenty…

-No, ale jak ci na imię?

-Adonis.

-Adoni…  Ty dziś wyglądasz na bardzo zmęczonego. Musisz bardzo, bardzo dużo pracować. Wiesz co… Ja mam tutaj swoje pomidory. Z mojego ogródka! Bez żadnej chemii, sam je pieliłem! Zjedz sobie jednego pomidora! Jest jeszcze świeży! Zjedz sobie jak człowiek i  odpocznij trochę. Zobaczysz, jak zjesz jednego, to od razu wyluzujesz.

Policjanta zatkało. Więc nic nie odpowiedział.

-Mam jeszcze trochę świeżej wody! Napij się, usiądź, odpocznij. Tu masz tego pomidora, zobacz jak on pachnie!

Policjant sam pewnie nie wiedział kiedy,  a już zajadał się pomidorem. Wypił trochę świeżej wody, a kiedy Babis wyciągnął zdjęcia ze swojej młodości,  z dawnych czasów, kiedy miał jeszcze długie włosy i balował z turystkami na lewo i prawo, to już wtedy policjant zupełnie chyba zapomniał o kontroli papierów. Ta w końcu nigdy nie doszła do skutku.

 

*

 

Ale przecież Babis gotowy jest zawsze na wszystko… I również tego dnia, w schowanej teczce miał cały zestaw potrzebnych dokumentów, zezwoleń i pozwoleń. Tylko że ten policjant naprawdę wydał mu się bardzo zmęczony, a zerwane rankiem pomidory, były tego dnia szczególnie smaczne…

 

 

10 rzeczy, których nauczył mnie ten sezon na Korfu… środa, 3 października 2018

 

Sezon 2018 jeszcze trwa, a ja piszę ten post z naszego biura w Dassia. Więc nie jest to podsumowanie. Na zewnątrz lekko pada i nagle bardzo szybko robi się ciemno. Nie ma się co oszukiwać. Czy mi się to podoba, czy też nie, lato 2018 powoli dobiega końca. Było dla mnie niesamowite. Nie tylko dlatego, że w tym roku otworzyliśmy nasze pierwsze lokalne biuro w Dassia i tak ładnie poszliśmy w tym sezonie do przodu. Choć to oczywiście gigantyczny powód do dumy. Ale ten sezon był dla mnie wielką szkołą życia. W życiu prywatnym i zawodowym. Dziś 10 rzeczy,  których nauczyłam się tego lata…

 

1 WDZIĘCZNOŚĆ. DOCENIAJ WSZYSTKO(!!!) CO MASZ

Autentycznie. Doceniam wszystko, co mam. Wszystko co dotyczy rzeczy materialnych i niematerialnych. Staram się nigdy nie narzekać. Dlaczego? Docenianie tego co się ma i wdzięczność, za każdą dobrą rzecz, którą daje świat, przyciąga jeszcze więcej dobrego.

 

2 SPOKÓJ. ZACHOWUJ GO ZAWSZE

Tak jest! Nie ma co szarpać swoich nerwów. Martwić się na zapas, przejmować. Nawet w trudnych sytuacjach, zawsze zachowywać trzeba spokój, bo to właśnie on pozwala nam prawidłowo reagować.

 

3 BAW SIĘ ŻYCIEM. NIE BIERZ ŻYCIA NA SERIO

To stało się całkiem niedawno. Zauważyłam jedną życiową prawidłowość. Problemy są ZAWSZE! Są nieodłączną częścią życia. Znacznie lepiej chodzi mi się po tej planecie, od kiedy przestałam życie brać tak bardzo na serio i zaczęłam się nim zwyczajnie bawić. Tak jest – życie traktuję nieco jako zabawę!

 

4 DAJ SIĘ ŻYCIU PONIEŚĆ!

Często na upór staramy się brnąć wyznaczoną sobie ścieżką pomimo, że wszystko staje nam na drodze. Skłonność do kończenia zadań i osiągania wyznaczonych przez siebie celów jest dobra. Ale! To życie samo pokazuje najlepszą drogę… Często najlepsze ścieżki, najlepsze rozwiązania pojawiają się same! Nie można się zacietrzewiać w wyznaczonych przez siebie planach. Trzeba mieć oczy i uszy szeroko otwarte na to co niesie życie.

 

5 INTUICJA. SŁUCHAJ JEJ ZAWSZE

Pierwsze wrażenie, pierwsza myśl, to pierwsze uczucie. Zawsze, to właśnie intuicja jest pierwszym głosem, którego słucham w życiu prywatnym i zawodowym. I zawsze jest moim najlepszym doradcą.

 

6 PRZYJACIELE. TO ONI LICZĄ SIĘ NAJBARDZIEJ

Pieniądze są super ważne, ale naprawdę nie są w życiu najważniejsze. Kiedy myślę o tym sezonie i wspominam najfajniejsze chwile, wcale nie są nimi momenty kiedy zarobiłam większe pieniądze, albo kiedy większa ilość gotówki właśnie wpłynęła na moje konto. To są takie zwykłe momenty z przyjaciółmi przy dobrym jedzeniu i winie. Chwila wytchnienia i dużo śmiechu z bliskimi mi ludźmi. Bo właśnie oni liczą się najbardziej.

 

7 UFAJ LUDZIOM

Kiedy zaczynałam pracę na Korfu, co chwilę ktoś podpowiadał mi, żeby uważać tu i tam. Nie ufać nikomu, nie mówić nic, przed nikim się nie otwierać. Jestem ostrożna, ale ufam ludziom i nigdy na rozsądnym zaufaniu się nie przejechałam.

 

8 NICZEGO NIE OCZEKUJ

Nigdy nie zawodzę się na ludziach z prostego powodu. Nie oczekuję od nikogo niczego. We wszystkim, co robię jestem niezależna. Jeśli robię komuś przyjemność, albo przysługę, nie oczekuję niczego w zamian. Dzięki temu, jeśli ktoś robi coś dla mnie, nigdy nie jest to spełnianie moich oczekiwań, bo na nich zawsze najłatwiej jest się przejechać. Kiedy ktoś robi coś dla mnie, zawsze traktuję to jako miłą niespodziankę.

 

9 SZACUNEK. DLA KAŻDEGO

Bez udawanej skromności mogę stwierdzić, że jestem na Korfu bardzo lubiana. Trudno jest znaleźć osobę, z którą mam jakiś problem. Dobre stosunki z ludźmi na Korfu, bazują na tym, że szanuję tu każdego. Od ludzi, którzy pracują na najniższych stanowiskach, po właścicieli firm. Równo szanuję i odnoszę się do wszystkich. W zamian otrzymuję dokładnie to samo.

 

10 ODPUSZCZAJ. NIGDY SIĘ NIE ZACIETRZEWIAJ

Zapominam o kłótniach, o tym że ktoś mi coś przykrego zrobił, albo powiedział. Wykasowuje z głowy przykre momenty. Odpuszczam. Nigdy się nie zacietrzewiam. W każdej sferze życia, idę do przodu!

 

 

Z CYKLU: zacznij lekko poniedziałek – Jak o problemach rozmawiają Grecy?… poniedziałek, 19 marca 2018

fot. Elżbieta Podrazka – Rybkowska

 

Działo się to podczas jednej z naszych wizyt w Sałatkowym domu. Wyszliśmy poszwendać się po mieście, a na obiad wróciliśmy do domu. Otworzyliśmy drzwi. Cała kuchnia przepełniona była fantastycznym zapachem domowej moussaki (kliknij TU!) autorstwa Fety. Usiedliśmy wszyscy do stołu. Pięć minut później pojawił się kuzyn Janiego, czyli Ogórek, który dosiadł się do obiadu.

Polała się Malamatina (kliknij TU!). Na wielkim talerzu rozsypały się domowej roboty frytki. A na samym środku stołu, pojawiła się idealnie zrobiona sałatka po grecku (kliknij TUTAJ!). O mój Boże… Jakie to było nieziemsko pyszne!

*

-Dobrze, że jesteście tu wszyscy, bo chciałbym się was czegoś doradzić – rozpoczął bardzo na serio Ogórek, zabierając się jednocześnie za swój gigantyczny kawałek moussaki. Znacie tę regułę??? Im lepiej jesz, tym bardziej szczerze  mówisz. Wszyscy zamienili się w słuch…

-Pokłóciłem się ze Stawrosem i już ze sobą nawet nie gadamy.

Jani aż opuścił widelec. Ogórek i Stawros, to przyjaciele od gimnazjum. Zawsze trzymali się razem.

-Co??? – szybko zareagowała Feta.

-Jak to? – dopowiedziała Olivka.

-A to ci dopiero… – jedynie Pomidor nie przerwał jedzenia.

-To było wtedy, jak miałem depresję. Czułem się, jak zwykły nieudacznik. Już rok minął jak nie miałem pracy i wróciłem do matki. Na dodatek, ten mój pomysł z firmą z grami komputerowymi, zupełnie nie wypalił. Stawros dobrze wiedział, że jest ze mną źle  i że paskudnie się czuje. I… Przespał się z Ianną!

-Przespał się z Ianną?! – powiedzieli wszyscy razem, przyznam, że również i ja! Dodam tylko, ze Ianna, to była dziewczyna Ogórka, z którą raz jest, a raz nie jest.

-Wiedziałam! Że ona jest taka! – powiedziała Olivka.

-Nie wierzę… W to nie uwierzę… Przecież przyjaźniliście się od dzieciaka. – dopowiedziała Feta.

-A czego wy się po niej spodziewaliście? To taki typ! – powiedział Pomidor, który zazwyczaj w swoich ocenach jest bardzo powściągliwy.

W kulminacyjnym momencie rozmowy, ktoś zastukał do drzwi. Zjawił się Ocet – brat Ogórka.

-A co wy tak siedzicie? Ktoś umarł? – spytał na wejściu.

-Rozmawiamy właśnie o Stawrosie. – poinformował brata Ogórek.

-A no… Ja jestem zdania, że komuś tu trzeba dać w ryj. Tylko komu…?  – mówił Ocet, ściągając jednocześnie kurtkę i wieszając ją na haczyk.

Rozmowa o tym, co się stało, toczyła się całe dwie godziny! Bite 120 minut analiz. Najpierw skończyliśmy przepyszną moussakę. Później jeszcze polało się wino. A później pojawiła się kawa i coś słodkiego. W te dwie godziny poznaliśmy szczegóły całego zajścia. Co… Jak… Gdzie… Ogórek powiedział też wszystko o swojej depresji. O tym jak się czuł i że było z nim naprawdę źle. Każdy przy tym musiał powiedzieć, co na ten temat sądzi. Opinie były różne, każdy miał swoje zdanie. Ja sączyłam moją ulubioną Malamatinę i naprawdę nie mogłam w to uwierzyć. Nie chodziło wcale ani o zdradę, czy też depresję. Ale o to z jaką szczerością Ogórek mówi o swoich problemach i z jaką szczerością wszyscy mówią swoje opinie. Bo przecież teoretycznie takie tematy jak zdrada, czy depresja, są tematami tabu. Po raz kolejny doszłam do wniosku, że psychologowie muszą mieć w Grecji ciężko. Bo tu, najlepszą terapią jest wygadać się komuś bliskiemu…

Na koniec zawisło w powietrzu katharsis. Aż widać było po oczach, że Ogórkowi zwyczajnie jest lżej…

To wszystko miało miejsce jakiś rok temu. Kilka miesięcy później Ogórek znalazł pracę. Pogodził się ze Stawrosem. A z Ianną nadal na zmianę jest i nie jest… Wszystko inne, poszło już w niepamięć.

 

 

Wizyta Fety. Spotkanie w połowie drogi, kilka lat po armagedonie… sobota, 3 marca 2018

fot. Beata Biedroń

 

Trochę jednak ściskało mnie w żołądku przed tą wizytą. Próbowałam podejść do tego racjonalnie, bo przecież obiektywnie się nic nie działo. Ale i tak emocje robiły swoje. Kto nie czytał, to zapraszam TU! TU! i jeszcze TUTAJ! żeby dowiedzieć się o przejściach z moją teściową Fetą.  Bo teściowa grecka, to tak jakby typowa teściowa, tylko do kwadratu…

Z jednej strony miałam obawy, ale próbowałam doszukać się pozytywów. O! Taki dla przykładu pełen akcji post na bloga. Byłam przekonana, że tą wizytę wypełni wartka, trzymająca w napięciu akcja. Stało się jednak zupełnie inaczej. W rezultacie cała wizyta przeszła w bardzo spokojnej i miłej atmosferze. Aż nie mogłam w to uwierzyć…

Fety nie było w naszym domu dobrych kilka lat. To znaczy… Może inaczej. Moja teściowa przyjeżdża zawsze, kiedy ja jestem w pracy na Korfu (kliknij TU! by dowiedzieć się więcej o naszych wycieczkach po Korfu). Scenariusz jest zawsze ten sam. Ma miejsce wielkie sprzątanie całego naszego domu. Feta przeorganizowuje całą kuchnie. Kubki tu. Talerze tam. A przyprawy tutaj.  Przestawia nawet moje książki na regale.  Kiedy wracam z Korfu na ląd, nie mam siły się nawet tym denerwować, więc za jednym razem przestawiam wszystko jak było wcześniej. Nie chce mi się też o tym ani myśleć, ani dyskutować. Całkowicie świadomie – przymykam oko.

Ale co, jeśli to samo będzie się dziać, kiedy ja będę w domu? Jeśli Feta zacznie przestawiać mi książki i znów układać je kształtami i kolorami? Przestawiać rzeczy w kuchni? Na bank, jak zawsze wyjmie wszystkie ubrania z szafy Janiego, będzie je prasować i układać w równiutkie kostki. Bankowo! A na to pozwolić nie mogę! Nie w mojej obecności! I kłótnia gotowa…

Feta weszła do mieszkania. Zawiesiła kurtkę i odłożyła walizkę. Omiotła oczami całą przestrzeń salonu i oniemiała. Ja też stanęłam osłupiała w przerażeniu. Co ona mi teraz powie?

-Dorota…

-Słucham mamy?

-Dorota… Dziecko ty moje! Synowo moja! Ty jesteś prawdziwa gospodyni! Ten dom jest czysty! Pachnie świeżością! Niech ja cię mocno uściskam!

I się zaczęło ściskanie, jakbym co najmniej oświadczyła, że jestem w ciąży. Feta była przeszczęśliwa! Nie ukrywam. Kiedy jestem na Korfu i każdy dzień w pracy ma intensywność przechodzącego tajfuna, to kiedy przychodzi jesień, trwa zima, wczesna wiosna i jestem na lądzie, lubię być  kurą domową. Kilka lat mieszkania w Grecji, zmieniło również moje porządkowe nawyki. O tym jak Greczynki sprzątają domy – przeczytasz TU! i TUTAJ! W domu musi być czysto! Kropka. W czystej, uporządkowanej przestrzeni dobrze się funkcjonuje. Obiad może być szybki, ale musi być zdrowy. Miło jest kiedy, od czasu do czasu, pachnie nawet prostym, ale domowym ciastem (TU! przeczytasz o moim popisowym przepisie na ciasto cytrynowe).

Feta nie przestawiła niczego! Jej twarz promieniała. Trzy dni spędziliśmy na gadaniu z cyklu „o wszystkim i niczym”, byliśmy na małej wycieczce, na rewelacyjnym jedzeniu w tawernie i kilku kawach. To był po prostu przemiły, rodzinny, spokojny czas.

*

Ostatniego dnia, przed wyjazdem Fety siedzieliśmy w salonie i oglądaliśmy greckie wydanie  You Can Dance. Przyszedł Jani, rozłożył się na kanapie i położył nogi na stoliczek. Feta patrzy, I NIC NIE MÓWI! Odwraca wzrok i spogląda co dzieje się w telewizorze.

-Jani, zabieraj te giry ze stolika! Przecież my na nim pijemy kawę i czasem jemy. – powiedziałam. Jani zabrał nogi, przyłączył się do oglądania  show. I tyle. I nic więcej.

Ale tylko ja i Feta, obie dobrze wiemy, że to właśnie był ten moment przełomowy. Że pierwszy raz to nie Feta zwróciła synowi uwagę, a poczekała aż zrobię to ja.

I tak to się stało samo, naturalnie. Po wielu starciach.  Kilku armagedonach. Kłótniach. Wylanych łzach. Po prostu się stało. Nasza relacja ułożyła się sama. Feta bardzo docenia, to co robię. Ja przymykam na pewne rzeczy oczy. W końcu się spotkałyśmy. Jest nam bardzo dobrze.  Tak, w  połowie drogi…

 

Co to jest miłość?… środa, 14 lutego 2018

Korfu, wybrzeże Paleokastritsy

 

Była druga połowa września. Tego dnia byłam zmęczona, a na dodatek się podziębiłam. Dopłynęliśmy do Rajskiej Plaży (kliknij TU! by zobaczyć Rajską Plażę z lotu ptaka) i pomyślałam, że zostanę z Sotirisem  w łódce, bo jeśli będę siedzieć  na ziemi, to podziębię się jeszcze bardziej.

Turyści wyszli na plażę, a my odpłynęliśmy kilka metrów w morze. Sotiris zacumował łódź i rozwiesił biały daszek. Łódka kołysała się jednostajnym rytmem na falach, a słońce ogrzewało mi twarz. Ciepłe, wrześniowe słońce na Korfu. Matko, jak przyjemnie… Poczułam jak moje ciało staje się ciężkie, jakby ważyło tonę i że każda jego komórka odpoczywa i jak baterie ładuje się słońcem.

-A nie jest ci ciężko tak tu na Korfu samej…? – spytał Sotiris. Wyjął chleb i zaczął karmić nim rybki, które natychmiast podpłynęły do łódki. Nucił sobie coś pod nosem, w rytm piosenki, która właśnie leciała. Jak w większości greckich piosenek, było tam coś o miłości. Właściwie nie potrafię sobie przypomnieć, dlaczego zaczęliśmy tą rozmowę. Może trochę przez tą piosenkę.

-Pewnie, że ciężko! A co ty myślisz… Uśmiecham się, ale moja praca to nie jest zabawa. I czasem jest mi samej ciężko – odpowiedziałam.

-Hmmm… No tak… Potrafię cię zrozumieć…

-Najbardziej momentami brakuje mi takiego zwykłego ludzkiego dotyku, przytulenia, pogłaskania. Tak, tego brakuje mi najbardziej. Trochę to dziwne, nie?

-Dlaczego? Najnormalniejsze w świecie.

-No, chyba! Haha!

-Dobrze, że masz Janiego i że jest dla ciebie dobry. No miejmy nadzieję, że tak jest. Ale to… Wie tylko i wyłącznie on sam! – Sotiris skończył chleb, usiadł i wygodnie oparł nogi na drugiej ławeczce. – Bo ja jak byłem młody, to wcale nie byłem dla swojej żony dobry.  Straszny dla niej byłem…

Wiem dokładnie co chciał mi powiedzieć, ale staromodne dobre maniery, nie pozwoliły mu ubrać myśli w dosadne słowa. Sotirisa lubię niesamowicie. Od pierwszego razu, kiedy wybraliśmy się jego łodzią na rejs. Jest już chyba starszy. Tak wnioskuję po zachowaniu, bynajmniej nie po wyglądzie. Skóra jego twarzy jest zawsze oliwkowo opalona, zdrowo naprężona, tak że właściwie nie ma na niej ani jednej większej zmarszczki. Błękitne oczy, białe jak śnieg włosy, bielące się wąsy i broda. Uwielbiam właśnie taki typ człowieka. Uśmiech jest jego naturalnym wyrazem twarzy. Nigdy nie widziałam go zdenerwowanego, albo żeby choć trochę uniósł głos.  Zawsze mówi łagodnie i spokojnie. Nigdy i nigdzie się nie śpieszy.

-Kiedyś, kiedyś… Jeszcze 70tych, to tu w Paleokastritsy nie było tak rodzinnie i spokojnie. Co tutaj się wtedy działo! Co noc miałem inną! I to zawsze z innego kraju! Nawet sobie nie wyobrażasz, co tu było w 70tych!

Tak już mam. Że jak ktoś opowiada mi coś ważnego o sobie, to nigdy nie oceniam. Nawet głęboko w myślach. Lubię wtedy w człowieka się zasłuchać, by dowiedzieć się jeszcze więcej. O nim. O życiu. O świecie.

-Haha… No! Sotiris! Czasu nie marnowałeś! – parsknęłam perliczym śmiechem.

-No mówię ci, co to były za czasy… Ale teraz jestem już bardzo grzeczny. Wygrzeszyłem się za młodu i wygrzeczniałem na starość. Teraz to sobie tylko patrzę i podziwiam…

-A twoja żona? Musiałeś się chyba nieźle wygimnastykować, żeby się nie dowiedziała… Co?

-Ja myślę… Powiem ci, że jestem przekonany, że wiedziała o wszystkim. Przecież wy kobiety czujecie takie rzeczy. Nie? Wtedy były inne czasy. Ale do szału mnie doprowadzało, jak wracałem nad ranem, a ona się niczego nie dopytywała. Gdzie byłem? Z kim? I co robiłem? Do szewskiej pasji! Myślałem sobie: „czemu nie pyta… czy jej to nie obchodzi? nie jest o mnie zazdrosna… uuu… to niedobrze, zły znak! zły znak!”.

-Sotiris, ale jak to jest z wami, z facetami. To ty kochasz swoją żonę?

-A przyznam ci się szczerze, że nie wiem… Bo powiedz mi: co to jest miłość? Że jak nie możesz spać w nocy, ciągle o niej myślisz i w brzuchu czujesz motyle? To jest pasja, to wcale nie jest miłość… Więc czym w zasadzie ona jest?

-A to jak się poznaliście… Jak to się stało, że wzięliście ślub?

-Najpierw się spotkaliśmy, później przebywaliśmy razem dużo czasu. I tak przyszło mi pewnego dnia do głowy, że chciałbym mieć dom, spokój, dzieci… Że chcę się ustatkować. I że mógłbym tak z Irini… Ale nie było w tym romantyczności. Tak jak na tych filmach, żebym umierał z miłości. Tak nam było dobrze, więc tak postanowiliśmy. Ale to też przecież nie znaczy, że to nie jest miłość…

-Dziwne, słucham ciebie i  nie potrafię wyczuć, czy ty ją kochasz, czy nie.

A czy w życiu wszystko musi być takie jasne, jednoznaczne, czarne albo białe? Bo co to jest ta miłość…? Ja nie potrafię powiedzieć.  Jak jej nie ma, jak wracam wieczorem z pracy, to się cały czas oglądam, gdzie jest moja Irini, no gdzie? Jak raz była w szpitalu, to tak się martwiłem… Nie mogłem spać… I tak dziwnie mi było, że nie śpię z Irini. Nie potrafię sobie wyobrazić, jakby jej przy mnie nie było… Ale czy to już jest miłość…? A może jedynie przywiązanie? Tyle pięknych wspólnych chwil… Mamy dwóch synów i takie duże wnuki… Ale czy to jest już miłość??? Nie wiem… I niech tak już zostanie…

*

Dziś jest Święto Zakochanych. Ale dzisiejszy tekst dedykuję Wszystkim tym, którzy nadal nie wiedzą, co to jest miłość, nadal jej szukają, cierpią z jej powodu i się w niej plączą. Tym, którzy nie potrafią powiedzieć, czy kochają. Bo… „Czy wszystko w życiu musi być takie jednoznaczne?” Powiedzcie sami… Chyba nie…

 

 

Z CYKLU: zacznij lekko poniedziałek – Co na starość robią Grecy?… poniedziałek, 5 lutego 2018

 

Chwilę po tym, jak wróciliśmy z naszych krótkich wakacji w Paryżu, wybrałam najlepsze zdjęcia i poszliśmy z Janim do fotografa, żeby je wywołać. Zawsze chodzimy do tego samego, również dlatego, że Dymitris jest przesympatyczny. Zazwyczaj w jego zakładzie, przy biurku, które znajduje się przy głównym oknie wychodzącym na ruchliwą ulicę, siedzi jego starszy ojciec. Dymitris czasem daje mu jakieś proste zajęcie. Jego tata przybija pieczątki, zakleja, albo rozkleja koperty. A jak nie ma już zupełnie nic do robienia, to wyjmuje taki wielki słownik języka greckiego, grzebie w nim  i później wszystkich poprawia. Tym razem siedziała jego mama. Starsza pani grubo po siedemdziesiątce, z zakręconymi w loki siwymi włosami. Siadłam na krześle przy jej biurku, czekając na wywołane zdjęcia. Starsza pani rozmawiała przez telefon:

-Nic zupełnie nic nie złapałeś… Aż tak dziś wieje…?! Ach, to maestro… Dobrze, to trzeba będzie coś innego ugotować. Jak mówisz, że tak wieje, to ryby dziś nie będzie. A o której będziesz w domu?(…)

Kiedy skończyła rozmawiać ze swoim mężem, nie mogłam się powstrzymać. Zadałam pytanie:

-Czyli ten porywisty wiatr, który wieje dziś od morza, to jest właśnie maestro? Wie pani, a ja  myślałam, że ten wiatr jest tylko na wyspach i tylko latem?

-Nie, zimą też wieje. I na lądzie jak najbardziej… Pojechał dziś Adonis do Agios Sideros i miał złowić rybę na obiad. No, ale jak tak wieje, to nie może głęboko wypłynąć i nic dziś nie złapał. A taka ryba, wyłowiona prosto z morza… Jak raz taką spróbujesz, to już nigdy nie włożysz do ust ryby ze sklepu. Nawet najlepszego!

-Tak… Jest aż taka różnica?

-No, różnica jest ogromna. Taka ryba smakuje morzem! Zazwyczaj prawie nic z nią już nie robię. Jak Adonis porządnie wypatroszy, trochę soli i to najlepiej morskiej, trochę cytryny, oliwy i ewentualnie tymianku i w ustach czujesz całe morze. Uwielbiam! Ryby, owoce morza. Mogłabym je jeść codziennie!

-Ja też! – przyznaję starszej pani rację – No może nie codziennie, bo by mi się znudziło. Ale mój najlepszy obiad… Owoce morza, sałatka po grecku i lampka białego wina. Najlepsze jedzenie pod słońcem. A tak w ogóle, to ja też uwielbiam wszystko co jest związane z morzem… Widok, jedzenie, nawet jego zapach… Mogę się gapić na morze godzinami…

TUTAJ! zobaczysz nasze video jak zrobić oryginalną sałatkę po grecku.

-Haha! Mam tak samo! Jak jest lato to co drugi dzień zjeżdżamy do Agios Sideros. Tam jest spokojna plaża, taka jedna kawiarenka i niewielki port. I to właśnie tam mój Adonis cumuje swoją łódkę. Ja zazwyczaj idę na plażę. Trochę popływam, trochę poleżę i sobie popatrzę. A Adonis w tym czasie płynie w morze i łowi ryby. Czasem coś tam złapie, a czasem jest tam cały dzień i nic nie złowi. Jak ja się z niego wtedy ubawię! Pół dnia siedzi i nic nie złowi, a tak lubi iść na ryby. I jak już się robi trochę później, to najpierw po mnie podpływa, zabiera mnie z plaży i cumujemy jego łódź. Zazwyczaj jestem jeszcze w moim pareo. A mam najróżniejsze! Chyba z dziesięć. Bardzo wszystkie lubię! I jak już jedziemy do domu, to po drodze zazwyczaj się pyta: „ A może byśmy tak jeszcze skoczyli sobie na piwo?”. Zawsze jestem za! A co ja będę siedzieć w czterech ścianach! Idziemy sobie jeszcze na piwo. I tak wracamy często  już wieczorem.

TUTAJ! przeczytasz o tym, jak Greczynki wiążą pareo, czyli letnie chusty.

TUTAJ! zobaczysz jak z pareo zrobić plażową torbę.

-To przyjemnie sobie żyjecie!

-A nie narzekam! Mój Dymitris – bardzo dobry chłopak! Zobacz jaki odchowany! Tak sobie spokojnie żyjemy. Dzieciom się układa. Wnuki piękne, dorodne, zdrowe. Co nam więcej do szczęścia potrzeba. Jak tylko jest pogoda, to nad morze jedziemy.

Pogadałyśmy jeszcze trochę. Powymieniałyśmy zdania, myśli i opinie. O wszystkim i o niczym. Dymitris wcale się ze zdjęciami tym razem nie śpieszył. Chyba czuł, że nam się dobrze gada. A później się przyłączył i powiedział, że nawet z tego maestro się cieszy. Bo dziś miał ochotę na stek, to może mamę ubłaga. Ja zaczęłam się śmiać. Tak rozbawiło mnie stwierdzenie, że w Grecji trudno jest coś zaplanować. Bo jak na przykład zawieje maestro, to na obiad nie ma ryby, bo nie można jej złowić. I trzeba wymyślać coś innego.

Zapłaciliśmy za zdjęcia i wyszliśmy. Ruszyliśmy załatwiać setki innych przyziemnych spraw. Miło jest tak sobie pogadać. O wszystkim i o niczym.