Z CYKLU: zacznij lekko poniedziałek – Mój niezawodny sposób, by jesienią czuć się świetnie!… poniedziałek, 28 listopada 2016

W drodze do Galaksidi. Wybrzeża Zatoki Korynckiej

Trwa już w najlepsze dość trudny okres dla wszystkich. Druga połowa jesieni, a  w perspektywie długa zima. Słońca jest coraz mniej. Dni stają się coraz to krótsze. Owoce i warzywa choć są dostępne, najczęściej smakują jak z plastiku. Na dodatek robi się szaro, buro i przede wszystkim zimno. Zbliża się okres na przeziębienia, grypy i chandry.

Pochwalę się z wielką dumą! Od mniej więcej jakiś 5 lat w ogóle nie choruję. Nie łapie gryp, przeziębień, nawet nie potrafię sobie przypomieć żebym od kilku lat miała katar. Często  wszyscy chorzy, a mnie nic nie rusza. Nie łykam przy tym żadnych tabletek z witaminami, żadnych suplementów diety.

Przez cały czas, nieustannie pracuję nad tym, żeby ulepszać moje  życie w każdym jego aspekcie. Uwielbiam więc wszelkie sposoby na zdrowe życie, które systematycznie wprowadzam do mojej codzienności. Szczególnie jesienią i zimą, dbam o to, żeby naprawdę dobrze się odżywiać. Tonami jem szpinak. Cytryny dodaje do wszystkiego. Migiem znikają z kuchennej półki słoiki z miodem. Cukier w naszym domu w zasadzie mógłby nie istnieć. A słodkości jeśli już jemy, to tylko domowej roboty z możliwie najlepszych składników. Co prawda nie uprawiam sportu wyczynowo, ale a to raz się przebiegnę, albo poćwiczę z kimś na YT, albo od czasu do czasu wybiorę się na jogę. Jednak moją bronią, którą uznaję tu za nr  1,  są codzienne spacery i jesienno – zimowe podróżowanie. Chodzi o to, by jak najczęściej przebywać na słońcu, oddychać świeżym powietrzem, otaczać się pięknymi widokami, zmieniać otoczenie dostarczając jednocześnie mózgowi najróżniejszych bodźców. Myślę, że to jest główny czynnik, który powoduje że przez całą jesień i zimę, fizycznie i psychicznie czuje się świetnie.

W tym właśnie okresie, ponieważ pracuje w domu,  gdybym chciała mogłabym prawie w ogóle z niego nie wychodzić. Jednak niezależnie od pogody(!) wychodzę codziennie. Może padać, albo być bardzo zimno, ale spacer to dla mnie  jak umycie zębów po wstaniu z łóżka.

Pomimo tego, że aura czasem wcale temu nie sprzyja, również jesienią i zimą z Janim ciągle gdzieś jedziemy. Nie zawsze są to dalekie podróże, albo szczególnie ważne miejsca.  Chodzi bardziej o to, żeby w takiej zwyczajnej codzienności jak najwięcej się działo. Bardzo ważne jest dla mnie to, by nieustannie zmieniać środowisko, poznawać nowe miejsca, nieustannie pobudzać swój mózg, dostarczając mu coraz to innych, nowych bodźców. Przebywanie na słońcu, świeżym powietrzu, patrzenie na daleką, nieograniczoną niczym przestrzeń, piękne widoki, jakoś tak na nas działa, że czujemy się magicznie lepiej. Że zaczyna nam się „chcieć”, mamy siłę by łapać życie za rogi, a zamiast stękać na to że jesień i zima są bure, krąży w nas fajna energia. To jest tak banalnie proste, ale naprawdę rewelacyjnie działa.

Kilka dni temu udaliśmy się z Janim w jedną z takich właśnie podróży. Mimo tego, że w Galaksidi byliśmy już wiele razy, z pewnością nie zaszkodzi pojechać kolejny raz. Galaksidi to niewielka, szalenie malownicza miejscowość nad Zatoką Koryncką, słynna z tzw. alevropolemos, czyli walk  na mąkę. Mój wcześniejszy post na temat Galaksidi, przeczytacie TUTAJ! Natomiast  TU! przeczytacie o tym, czym są bitwy na mąkę. A klikając na TEN! link przejdziecie do mojego artykułu, który publikowany był w magazynie Poznaj Świat.

Dziś krótki filmik z naszego wypadu! Przyznam,  że tego dnia  niesamowicie dopisała nam pogoda.   Gorrrąco Was namawiam do długich spacerów i nawet krótkich podróży właśnie teraz!  Tymczasem miłego oglądania:D  Jestem też bardzo ciekawa jakie są Wasze sposoby na tę porę roku? Piszcie koniecznie w komentarzach!

Z CYKLU: Inny punkt widzenia – Urlop z dzieckiem – jak się do niego przygotować?… sobota, 26 listopada 2016

O takim poście myślałam już bardzo długo, ale nie miałam pojęcia jak się za taki tekst  zabrać, bo problem jest podstawowy – nie mam w tym temacie najmniejszego doświadczenia… Wakacje z dzieckiem?  Rozwiązanie przyszło samo:D Przecież może o tym napisać, ktoś kto się na tym dobrze zna! Dziś post na temat urlopu z dziećmi przygotowany przez portal o-Noclegach.pl . Miłego czytania Kochani!:D

Urlop we dwoje to permanentny czas relaksu. Bez względu na to, czy spędzamy go na plaży, czy też zwiedzając lub próbując specjałów lokalnej kuchni, zawsze jesteśmy w stanie dobrze się do niego przygotować i nie zajmuje nam to zbyt wiele czasu. Zaplanowanie wakacji, czy też wyjazdu weekendowego nie jest jednak tak proste, gdy pojawia się dziecko.

Z jednej strony oczywiście wiele atrakcji nie ma żadnych ograniczeń wiekowych, z drugiej jednak jesteśmy odpowiedzialni za opiekę nad maluchem oraz zorganizowanie mu czasu, który normalnie spędzał by w gronie rówieśników, czy też w swoim pokoju, na zabawie lub wirtualnej rozrywce. Trzeba się więc dobrze przygotować, by nie wrócić z urlopu jeszcze bardziej zmęczonym i z niezadowoloną latoroślą, która swoim złym humorem i nadąsaniem pokazywała nam, że chce już wracać. Jak to zrobić, by przywieźć dobre wspomnienia i sprawić każdemu satysfakcję z wyjazdu? To wcale nie takie trudne.

Spędzajcie ten czas razem

Pierwsza zasada wycieczki z dzieckiem to „maluch ma głos w wyborze atrakcji”. Udając się na wspólny urlop zapewne planujecie wcześniej, co jest tam warte zobaczenia. Strategicznym momentem jest zaproszenie do tych rozważań swojego dziecka. Można przez kilkanaście minut porozmawiać ze swoja pociechą i zapytać, co by ją interesowało, z tego co jest do wyboru, a następnie zawrzeć to w planie wyjazdu. To ma być wasz czas (każdego z was!). Czasem więc warto się zastanowić, czy każda z atrakcji może dać wam podobną radość. Dobrym rozwiązaniem w kwestiach spornych jest „równoległa zabawa”, np. ojciec z córką idzie do muzeum zabawek, a mama w tym czasie zwiedza, coś co reszta uznała za mniej ciekawe. Po wszystkim można spotkać się w konkretnym miejscu i razem pójść coś zjeść lub skorzystać z kolejnej atrakcji. Natomiast czas w hotelu można podzielić na to co robicie razem i to co każde z was relaksuje (gra na tablecie, czytanie książki, oglądanie filmu na słuchawkach).

Podróż z i do celu

Nieważne czy jedziecie samochodem, czy pociągiem, czy tez wybierzecie zupełnie inny rodzaj transportu. Dzieci nie lubią się nudzić, a więc trzeba im ten czas również zaplanować. Jak? To już zależy od dziecka i jego indywidualnych potrzeb. Niektóre lubią rozmawiać, inne preferują towarzystwo ekranu smartfona. Można więc między innymi:

– znaleźć audiobook, który będziecie wspólnie słuchać podczas jazdy samochodem lub taki, które dziecko chętnie pozna samodzielnie, słuchając go na słuchawkach,

-wymyślić gry, różnego typu zagadki, ćwiczenie pamięci poprzez zapamiętywanie kolejnych słów, a nawet grać z maluchem poprzez łączność Bluetooth na urządzeniach mobilnych,

– rozmawiać o wszystkim na co na co dzień nie ma się czasu (poznać lepiej swoje dziecko oraz pozwolić mu lepiej poznać siebie – można to robić werbalnie lub przy pomocy urządzeń mobilnych i komunikatorów).

Dzieci przyciągają kłopoty

Każdy kto ma w domu malucha doskonale wie, że wypadki i płacz zdarzają się w dziecięcym świecie bardzo często. Dobrze więc przygotować się na taką ewentualność i zabrać ze sobą podręczną apteczkę z wodą utlenioną, plastrami, tabletkami przeciwbólowymi oraz podręcznym zestawem witamin. Całą resztę potrzebnych rzeczy można zazwyczaj zakupić na miejscu. Ważne jedynie by przewidzieć mniej więcej do czego beztroska naszego dziecka jest zdolna, a co jest bardzo mało prawdopodobne. Nadwrażliwość na pewno znacznie zwiększy ciężar bagażu, warto więc zaufać dojrzałości swojej pociechy.

Za cenne informacje podziękowania dla portalu  o-Noclegach.pl .

Jak to jest być najbogatszym dzieckiem świata? Co dzieje się obecnie z Ateną Onassis?… niedziela, 20 listopada 2016

Post o Arystotelesie Onassisie przeczytacie klikając TUTAJ!

Jesteśmy dokładnie w tym samym wieku. Tak samo jak Atena Onassis, mam 31 lat. Atena urodziła się 29 stycznia. Ja, dwa dni później. Nie wiem czy mi się teraz to nie wydaje, ale to wspomnienie  jest w mojej głowie dość wyraźne. Kiedy byłam bardzo mała, pamiętam w telewizji takie migawki, gdzie pojawiała się twarz małej dziewczynki i wszędzie slogany, że jest to najbogatsze dziecko świata. Pamiętam, że myślałam wtedy, że ta dziewczynka musi być jednocześnie najszczęśliwszym dzieckiem na tej planecie. Może mieć co tylko jej się podoba. Obie miałyśmy wtedy trzy lata. Atenie właśnie tragicznie zmarła matka. Skąd mogłam wiedzieć, że przeżywa największą w życiu tragedię i żadne pieniądze, nawet gdyby były ich tony,  nie mają w tym momencie najmniejszego znaczenia.

Właśnie tego lata, wszystkie media zszokowała wiadomość, że jedyna żyjąca przedstawicielka rodu Onassisów się rozwodzi. Małżeństwo rozpadło się, ze względu na zdrady byłego już męża Ateny – Alvaro Alfonso de Miranda, brazylijskiego mistrza olimpijskiego w jeździe konno.  Małżeństwo Ateny z Alvaro wyglądało na dość dobrane. Żyli spokojnie  z dala od błysków fleszy. Oboje pasjonowali się jazdą konno. Plotki mówiły o tym, że to właśnie przy Alvaro, Atena z zakompleksionej dziewczyny zmieniła się w pewną siebie kobietę. Czy jednak Alvaro poślubił Atenę również ze względu na pieniądze? Trudno oceniać. Choć wielu sugeruje, że  fakt iż  to po ślubie z Alvaro, Atena zaczyna walczyć ze swoim ojcem o spadek – mówi sam za siebie.

 

W rodzie Onassisów, tragiczne śmierci miały miejsce co krok. Syn Onassisa – Aleksander, ginie tragicznie  w wypadku samolotu  w wieku 25 lat. Onassis nigdy z tą śmiercią się nie pogodził. Półtora roku później przez przedawkowanie leków, umiera pierwsza żona bogacza – Atena, po której zgodnie z grecką tradycją wnuczka odziedziczyła imię. Sam Onassis umiera na rok przed siedemdziesiątką.  Fortunę dziedziczy córka – Christina, ale i ona umiera tragicznie najpewniej przez przedawkowanie leków. Wtedy też, trzyletnia Atena staje się najbogatszym dzieckiem świata i jedyną przedstawicielką najbogatszej greckiej rodziny.

Grecy naprawdę wierzą w to, że nad tą fortuną wisi klątwa.  Atena jako dziecko nie mogła być szczęśliwa. Wychowała się w luksusie o jakim zwykłemu śmiertelnikowi nawet się nie śni, ale bez matki. Żyła nieustannie w strachu przed porwaniem. Pojawienie się każdej potencjalnej miłości, zawsze musiało rodzić pytanie, czy interesujące są bardziej pieniądze, czy ona sama.  W greckich gazetach co chwilę pojawiają się plotki o tym co robi młoda Greczynka. Ale Atena prowadzi życie z daleka od Grecji. Wydaje się, że nie chce by z Elladą cokolwiek ją łączyło. Nigdy nie nauczyła się greckiego. A kilka lat temu całą Grecję zszokował fakt, że wysepka Skorpios, która należała do Onassisa i gdzie znajduje się jego grób, została sprzedana, czy też wydzierżawiona córce rosyjskiego oligarchy. Atena nie komentuje swojej decyzji. Mówi się o tym, że wnuczka Arystotelesa celowo unika Grecji, chcąc uchronić się przed klątwą. Czy w jej dorosłym życiu udało się uniknąć tragedii, żyć szczęśliwie i spokojnie? Niestety nie…

Kiedy Atena wyszła za Alvaro, zajęła się również opieką nad jego dziećmi z poprzedniego związku. Powierzenie opieki nad dziećmi Atenie, odbyło się za zgodą ich bilologicznej matki.  Ta  popełniła samobójstwo wyskakując przez okno, po przedawkowaniu leków.  W  zostawionym liście, o samobójczą śmierć obwiniła Atenę.

Atena  unika kontaktów z mediami, jakby wciąż stara się prowadzić jak najbardziej spokojne, normalne życie, które  mocno związane jest z jej największą pasją – jazdą konno. Jest postawną, wysoką kobietą, która wygląda jakby jednocześnie była krucha i dość nieśmiała, co jest zupełnie nietypowe dla Greczynek.   Jakby leciutko zgarbiona, skulona w sobie, spogląda  trochę spod oka. Mimo, że z Grecją chyba zbyt dużo nie chce mieć współnego, rysy jej twarzy są jednak typowo greckie. Szczególnie jej oczy niesłychanie przypominają oczy jej dziadka. Kiedy przeglądam greckie gazety, zawsze zatrzymuję się na dłuższą chwilę kiedy widzę jej zdjęcia.  Bardzo rzadko, jeśli w ogóle,  się na nich uśmiecha. A ból, który widać w jej przepięknych, wielkich, greckich oczach, wydaje się być tak materialny, że można go niemalże dotknąć.

Do napisania tekstu korzystałam z informacji zawartych w tym artykule:

http://www.polskatimes.pl/artykul/897012,wyjsc-z-cienia-klatwy-onassisow-dziedziczka-fortuny-nie-dopuszcza-do-siebie-duchow-przeszlosci,2,id,t,sa.html

Źródło zdjęć:

magazyn OK! (wydanie wrzesień 2015)

Nasz weekend w Atenach. Zobacz nasz nowy filmik!… czwartek, 17 listopada 2016

Kiedy poza letnim sezonem nie ma mnie na Korfu, kiedy tylko mogę gdzieś jadę. Kocham podróże. Ostatni weekend spędziliśmy w Atenach. Mieliśmy naprawdę wielkie szczęście, bo pogoda nie mogła być piękniejsza. Wypad udał się świetnie! I już planujemy gdzie tu wybrać się następnym razem… Dziś filmik z naszego weekendu z Atenach – miłego oglądania!

P.S. Bilet wstępu na Akropol kosztuje w sezonie letnim 20 euro, w sezonie zimowym 10 euro. Natomiast w każdą pierwszą niedzielę miesiąca – wstęp jest darmowy. I nam, zupełnie przypadkowo w tę pierwszą niedzielę udało się wcelować:D Odwiedzajcie to miejsce! Jest naprawdę piękne…

Z CYKLU: zacznij lekko poniedziałek – Czy istnieje uzależnienie od… morza?… poniedziałek, 14 listopada 2016

W Chomi (nazywanej również Rajską Plażą) Georgija, Spiros i Paris mieszkają latem jakieś dwa / niepełne trzymiesiące. Na dłużej nie pozwala pogoda. Ale przede wszystkim, we wrześniu Paris musi iść do szkoły. To już kilka lat temu Spiros zdecydował, że w Chomi będzie wynajmować parasole i leżaki. Na plaży latem, w środku dnia trudno o cień, więc zestaw leżak + parasolka, jest po prostu zbawieniem. Można od nich kupić również coś zimnego do picia, czy też przegryźć jakąś kanapkę. Na Rajskiej Plaży, w niewielkim sklepiku, który w zasadzie jest wielkim namiotem, Georgija sprzedaje ręcznie robioną biżuterię oraz malowane przez siebie kamienie. Uwielbia tworzyć wszystkie te śliczności. Jest zakochana w tym miejscu i  tak naprawdę to właśnie Georgija zasiała w głowie Spirosa  pomysł na mały letni biznes, który pomaga utrzymać się zimą. Pierwsze lato Paris spędził w Chomi nosząc jeszcze pieluchy. Obecnie jest on już właściwie znakiem rozpoznawalnym Rajskiej Plaży. Parisa jak i jego rodziców znacie dobrze, z naszej wycieczki Widoki Korfu [TU! sprawdzisz naszą ofertę]. Dla tych, którzy nie wiedzą o co chodzi – chciałam tylko naszkicować w wielkim skrócie. Ci ludzie  są naprawdę niesamowici. Bardzo się zaprzyjaźniliśmy. Jak wyglądała dokładnie ich historia – o tym  jeszcze w swoim czasie.

Skończyło się lato. Paris w  bólach i mękach wrócił do szkoły. Druga klasa podstawówki, to przecież nie są już żarty! Mówiąc wprost: za szkołą nie przepada. I gdzieś po Wielkanocy, kiedy lato zbliża się wielkimi krokami, jego mama daje mu centymetr. Codziennie odcina jeden odcinek, by wiedzieć, że już niedługo znów zamieszka na Rajskiej Plaży. Będzie biegać boso po rozgrzanych kamieniach. Pływać w morzu. I godzinami gawędzić z naszymi sternikami.

Chwilę po sezonie Georgija stwierdziła, że dobrze byłoby jednak trochę zmienić otoczenie. Sprytnie zaplanowała, że połączy przyjemne z pożytecznym i wyskoczą z Korfu na kilka dni do Salonik. W Salonikach jest pewnien sklep. Mają w nim wszystko, absolutnie wszystko, co potrzebne jest do robienia ręcznej biżuterii. Pomyślała, że to co potrzebne kupi już teraz by przez całą zimę, ze wielkim spokojem i jeszcze większą przyjemnością robić swoją ręczną biżuterię. [Tak na marginesie… Biżuteria, którą robi Georgija, jest naprawdę rewelacyjna! Ja mam jej całą kolekcję. Jeśli chcecie ją zobaczyć, wejdźcie na Facebookowy profil Georgiji. Kliknij TU! Tam właściwie codziennie coś nowego. A wszystko to dostępne będzie latem na Rajskiej Plaży:D]  Chciała odwiedzić przy okazji przyjaciółkę i z całą rodziną trochę w mieście się rozerwać. Przed przyjazdem do Salonik zatrzymali się na jeden dzień, by zobaczyć również Metsovo.

-Mamo!!! Ja tu już dłużej nie mogę… – jęknął przeciągle Paris po godzinie spaceru po miasteczku.

-A co się stało? O co ci znów chodzi???

-Przecież tu nie ma… morza!!! Jak to w ogóle jest możliwe? – powiedział Paris najzupełniej poważnie.

Ani Georgija, ani Spiros nie mieli pojęcia jak odpowiedzieć na to pytanie.

-Paris! Ale my tu przyjachaliśmy podziwiać góry! – na twarzy Parisa wymalował się taki wyraz, jakby było mu ciasno i przez to bardzo niewygodnie, ale powstrzymywał się, by nie marudzić.

Paris przemęczył się cały boży dzień ziewając na każdym kroku:

-Góry… Góry… Góry… Co za atrakcje… No i co my tu będziemy robić? Po co my tu przyjechaliśmy???

Na szczęście następnego ranka dotarli do Salonik. Pierwsze co bąknął Paris po przyjeździe do miasta:

-No w końcu się doprosiłem! Trochę tu szare, ale jednak – morze. Chociaż taki  mały skraweczek! A ile jeszcze będą trwać te wasze „wakacje”??? Kiedy wracamy w końcu na Korfu???

 

Pamiętam, że kiedy byłam mała, moim wielkim marzeniem, było iść spać słysząc szum fal. Żeby mieszkać gdzieś blisko morza. Spełniło się i to na 200%. Dziś mieszkam, pracuje, podróżuje zawsze przy morzu. I też nie wyobrażam sobie nie widzieć morza przez dłuższy czas. Uwielbiam wszystko co jest z nim związane. Jego zapach. Szum fal. Sól na opalonym ciele,   kiedy latem skończy się pływać. Ryby. Krewetki. Kalmary. Ośmiornice. Białe wino z widokiem na plażę. Wszystkie bibeloty z motywem ryby, kotwicy, fali. Ubrania w stylu marynarskim. Morze, to chyba może być też takie uzależnienie…

Jak zmieniło się moje nastawienie do mojej greckiej teściowej? Czyli… Feta i ja… czwartek, 10 listopada 2016

Nasza relacja już z samego założenia nie mogła być łatwa. Temat greckich matek /  teściowych, to temat rzeka. Choć w Grecji wiele się zmienia,  kwestię równouprawnienia można potraktować trochę z przymrużeniem oka. To często świadomy (i moim zdaniem wbrew pozorom całkiem mądry) wybór Greczynek, które w wielu przypadkach same chcą mieć mniej odpowiedzialną pracę, a częściej przebywać w domu. Mieć czas by dbać o męża, dzieci, dom. Dla typowej Greczynki to jest naprawdę ważne, by w domu pyszny posiłek był na czas, by pachniało w nim czystością, a koszula męża była idealnie wyprasowana. W takim świecie nie ma jednak miejsca na pogoń za karierą. Zarabianie pieniędzy i utrzymanie domu na właściwym poziomie – to już problem faceta.

Moja teściowa – Feta, jest idealnym przykładem takiego modelu. Dlatego dom,  rodzina i co za tym idzie – jej syn – to jej świat. Pępowina, najlepiej jeśli nigdy nie zostałaby odcięta. Feta i ja od samego początku bardzo się polubiłyśmy, mimo tego pojawienie się mnie, naturalną siłą rzeczy, musiało wywołać konflikt. Jeśli jesteście zainteresowani, co dokładnie się działo, tutaj znajdują się najważniejsze w tym temacie posty:

Konkurs na kurę domową

Na „leniwego kota”

Rozmowa

Mój patent na grecką teściową

[Wpisując w wyszukiwarkę bloga słowa „Feta” i „teściowa” znajdziecie wiele innych postów.]

Żeby było weselej, mój model  życia diametralnie różni się od modelu Fety. Choć nie do końca, bo dla mnie również ważny jest dom i atmosfera, jaka w nim panuje. Jednak na miejscu nr jeden, jest dla mnie pisanie i moja praca na Korfu (zawsze równorzędnie). Rozwijanie firmy i rozwijanie się w pisaniu. To czy koszulka Janiego jest wyprasowana, jest istotne (bo lubię jak jest wyprasowana), ale nie najważniejsze. Wiem, że gdzieś w tym momencie mój potencjalny Czytelnik zastanawia się właśnie jakie jest u mnie nastawienie w temacie dzieci. Znając moich Czytelników bardzo dobrze, wiem również że mają dużo wyczucia, by nie pytać o to w komentarzach. Nie jest to jednak dla mnie temat tabu, więc wyprzedzając domysły sama odpowiem. Posiadanie dziecka jest dla mnie ważne, ale nie najważniejsze. Wiem, że wszystko w życiu ma swój czas, a mój czas na chęć posiadania dziecka jeszcze po prostu nie nadszedł i tego na siłę nie da się przyśpieszyć. Posiadanie dziecka, zupełnie świadomie, z pewnością będę przeciągać możliwie długo.  Wracając jednak do tematu głównego…

Właściwie normą stało się, że w okresie, kiedy mnie nie ma, do naszego domu przybywała Feta. Robiła w naszym domu wielkie sprzątanie. Przestawiała wszystko w szafkach i szufladach w kuchni, tak by było „nam wygodniej” (ha! ha! każda kobieta wie, że to nic innego jak taka cicha walka o władzę…) . Prała i prasowała wszystkie ubrania Janiego. Gotowała co tylko się dało. Za każdym razem, kiedy wyjeżdżałam na Korfu, już nawet nie pytałam, bo doniesienia o tym co działo się w naszym domu działały na mnie jak płachta na byka.

Ubiegłej zimy byliśmy w Sałatkowym Domu u rodziców Janiego. Pewnego dnia wybrałyśmy się z Fetą na taki babski wypad. Najpierw fryzjer, później zakupy w mieście, a na koniec kawa…

*

-Wiesz… U nas właściwie nigdy nie było w rodzinie takiego modelu, w jakim wy funkcjonujecie. To tak naprawdę bardzo rzadko się w Grecji zdarza… Że pół roku jesteście razem, a pół na odległość…

-Wiem. – odpowiedziałam – Nawet w Polsce, w zasadzie wszędzie, to jest dość nietypowe. Ale tak naprawdę my do bycia na odległość jesteśmy przyzwyczajeni, wie mama…

-Wiem… Ostatnio była w domu dość burzliwa dyskusja…

Nadstawiłam uszy i z otwartą buzią słuchałam co takiego mówiła Feta. Kiedy trzy lata temu, chwilę po naszym ślubie wyjechałam na Korfu otwierać firmę, na wiadomość, co takiego robimy ojciec Fety – Oregano, prawie dostał zawału serca. Według greckiego modelu jak dwa plus dwa równa się cztery, oczywiste było, że będę „przy mężu” i jak najszybciej pocznę  pierwszego w sałatkowej rodzinie wnuka.

-Ale powiedziałam – kontynuowała Feta – że muszą cię zrozumieć. Że ty po prostu taka jesteś. Siedząc w  domu będziesz się dusić i nigdy nie będziesz szczęśliwa. Ty chcesz pracować i się rozwijać. Powiedziałam, że ma się nie wtrącać i dziadek chyba zrozumiał, że mamy już XXI wiek. Każdy musi żyć tak by być szczęśliwym… Po swojemu.

*

Są w życiu rzeczy ważne i ważniejsze. To że Feta zupełnie bez proszenia nadal czyści nam cały dom, w rezultacie jest fajne, bo dzięki temu dom jest czysty. Ale jest to oczywiste  wkraczanie na cudzy teren. Podobnie jak wszystkie towarzyszące temu czynności. Dla mnie obecnie najbardziej liczy się jednak fakt, że moja teściowa, ona naprawdę chce dla mnie dobrze, chce mojego szczęścia i mi sprzyja. Kiedy dochodzi do konfliktu – bierze moją stronę.

Po jakimś czasie tak samo wyszło, że wypracowałyśmy sobie swój nigdzie nie spisany kodeks. Feta może sprzątać sobie w naszym domu wszystko co jej się podoba. Gotuje Janiemu każdą potrawę. I jeśli ma ochotę to prasuje nawet i jego skarpetki (tak… prasuje…), ale nie przestawia żadnych rzeczy. Nie zmienia ich ułożenia.  Nie zmienia dekoracji. Nie dokupuje nowych bibelotów. Tym samym – osiąglęłyśmy porozumienie gdzieś tak w połowie drogi. Trwało to trochę…

Wiem, że temat teściowej jest gorący nie tylko w Grecji. Tu moja rada dla wszystkich dziewczyn, które mają podobny problem. Co należy zrobić…

a)      na początku jasno wyznaczyć swoje granice i prosto z mostu mówić co się nie podoba i czego się nie akceptuje

b)      ostateczne odcięcie pępowiny trzeba zostawić swojemu facetowi – bo to właśnie on powinien ją odciąć, jednocześnie wybierając, czy chce być po stronie matki, czy żony

c)      nie wdawać się w manipulacyjne gierki (typu: „że przecież chciałam dobrze”, „że tak wam będzie wygodniej / lepiej”) – wyznaczenie granicy i bycie w tym konsekwentnym jest kluczowe

d)     pójście na ustępstwa… najgorsze jest  zacietrzewiać się w sobie i  uparcie stawać przy swoim. czasem też trzeba sobie trochę odpuścić, akceptując to że nikt nie jest idealny i dzięki temu spotkać się gdzieś w środku…

  

W konsekwencji. Nasz dom jest idealnie posprzątany. Do teraz w zamrażarce, na wypadek gdyby nie chciało mi się jutro gotować, jest domowa mussaka [nasz przepis na domową  mussakę znajdziecie TUTAJ!]. A przy tym wszystko jest jednak dokładnie tak, jak zostawiłam przed moim wyjazdem. Moja teściowa mnie bardzo lubi i przede wszystkim szanuje moją pozycję w naszym domu.

Ale… Jak to w Sałatce po grecku… Żeby rozwiązać problem, trzeba wcześniej nieźle namieszać…

Półmaraton w Meteorach. Zobacz nasz nowy filmik!… piątek, 4 listopada 2016

Ta akcja na początku wydała mi się trochę mało możliwa… Ale się udało! Cztery godziny jazdy samochodem do Meteor. 23 km biegu górskiego. I cztery godziny jazdy samochodem z powrotem. A wszystko w jeden dzień. Teraz mogę to powiedzieć z ręką na sercu. Jani jest niezniszczalny. Ma wytrzymałość nadczłowieka:D Tylko na marginesie dodam, że do tego biegu nie przygotowywał się zbytnio. Po prostu założył buty i pobiegł przed siebie…

Bawiliśmy się świetnie. Ja w międzyczasie przy pysznej kawie pisałam dla Was jeden z postów, a później odwiedziłam jeden z monastyrów. Dziś zapraszam na nasz filmik z ubiegłej niedzieli. Mam nadzieję, że się Wam spodoba!

Na maratonie panowała niesamowita energia. Podziwiam każdą osobę, która wzięła w nim udział. Nie wiem jak na Was, ale na mnie takie wydarzenia działają niesamowicie motywująco. Jest jesień, za pasem zima. Żeby dobrze czuć się o tej porze roku, trzeba pamiętać o ruchu. Może nie koniecznie szykując się na maraton, ale tak po prostu. Ja też wkładam buty i idę pobiegać!

Tymczasem… Miłego oglądania!