z cyklu: JADĘ DO GRECJI NA WAKACJE – Przystanek – lotnisko w Atenach… czwartek, 31 maja 2012

Ruchomy chodnik to naprawdę świetne rozwiązanie
      Wakacje zbliżają się wielkimi krokami. Mimo, że pogoda w Grecji jest jeszcze (ku zaskoczeniu) dość zmienna, stopniowo pojawiają się turyści, a w wodzie pływają pierwsi śmiałkowie. Pełne ruszenie wakacyjnego sezonu, to już więc kwestia góra dwóch tygodni.
     Kryzys, nie kryzys, ale jak każdego roku Grecja przeżyje turystyczny szturm, a wśród podróżujących znajdzie się z pewnością wielu Polaków. Szczególnie więc z myślą o tych, którzy wybierają się do Grecji na wakacje, są w trakcie planowania takiej podróży lub o niej marzą, uruchamiam wakacyjny cykl „Jadę do Grecji na wakacje”. Znajdą się tutaj wszelkie informacje, których raczej nie znajdziecie w przewodnikach o Grecji, a które jeszcze bardziej mogą wzbogacić taką podróż, pomogą ją zorganizować, dobrze przygotować, czy też zainspirować do tego, żeby była jeszcze ciekawsza. Dzięki tym wakacyjnym postom będziecie również wiedzieć: co i jak najlepiej zamówić w tawernie, jak nie dać się zwieść recepcjoniście w hotelu i jak to się dzieje, że w Grecji „nie” oznacza „tak” oraz… dlaczego nie wolno wrzucać papieru do klozetu i dlaczego kiedy bierzecie prysznic  nagle kopie was prąd? J
     Jeśli macie jakieś szczególne pytania, sugestie czy też propozycje, serdecznie jak zawsze zapraszam do kontaktu! (dizzy70@wp.pl)
    Tak więc zaczynamy, pierwszy przystanek:  lotnisko! J
***
Punkt ze zdrową żywnością
      Na lotnisku Venizelosa w Atenach spędziłam kilka samotnych nocy, wiele naprawdę długich godzin czekając na mój samolot, przesiadkę bądź też na kogoś, kto ma mnie odebrać. Mogę powiedzieć krótko: nigdy na tym lotnisku się nie nudziłam! Jeśli więc przyjeżdżacie do Grecji i będziecie musieli spędzić w ateńskim lotnisku nawet kilka godzin –  nie ma się czego obawiać, bo można naprawdę fantastycznie spędzić tam czas. Nawet jeśli nie musicie –  ja i tak radzę zostać tam chwilę dłużej.
    Podejrzewam, że lotnisko Venizelosa może być uznane za jedno z piękniejszych lotnisk Europy. Jest naprawdę śliczne, bardzo nowoczesne i świetnie zorganizowane między innymi  tak, żeby umilić czas czekającym na swój lot.
Wystawa fotografii na III piętrze
    
     Jeśli przyjeżdżając do Grecji obawiacie się braku organizacji, tutaj można zaobserwować od tej reguły wyjątek. Wszyscy pracownicy świetnie mówią po angielsku, jest odpowiedni personel, który koncentruje się tylko na pomocy podróżującym. Samoloty, nawet te na małe wyspy, startują zgodnie ze szwajcarskim zegarkiem, a przy dojściu do właściwego miejsca naprawdę trudno jest się zgubić – wszystko jest bardzo dobrze oznaczone. Co ważne, nie ma tam  stresującej atmosfery. Strażnicy są dość dyskretni. A pracownicy przy ważeniu walizek, często przymykają oko na lekki nadbagaż. Ponadto, co jest ogromnym plusem tego lotniska – zawsze puszczają  w nim  relaksującą muzykę: delikatny jazz lub też przyjemny chillout. Czekając więc na lot można  zacząć się odprężać J
Eksponat z Muzeum Starożytności
     Jak spędzić czas na lotnisku, jeśli macie go zbyt dużo? Ja radzę zacząć pobyt od najwyższego piętra, tuż nad piętrem gdzie znajdują się sklepy. Po pierwsze, możecie zostawić tam na chwilę dzieciaka, bo jest przygotowany specjalny pokój zabaw. Wtedy z dzieckiem lub  też bez malucha, można zacząć zwiedzać galerie (te związane ze sztuką) i muzeum. Tak jest! Kontemplowanie sztuki w Grecji można zacząć już na samym lotnisku! Na najwyższym piętrze znajduje się muzeum z wykopaliskami archeologicznymi. Jest tam kilka bardzo ciekawych starożytnych rzeźb, biżuteria oraz ceramika. W sali obok jest za to galeria, gdzie znajdują się fotografie z najpiękniejszymi nadmorskimi miejscami w Grecji. Można naprawdę się zainspirować przed dalszymi podróżami, bo fotografie zapierają dech w piersiach.
Ceramika z lotniskowego muzeum
     
     Kim był sam Venizelos, od którego nazwę przyjęło lotnisko? Na to pytanie można sobie odpowiedzieć zaglądając na trzecią wystawę. Jest tam prezentacja o najsłynniejszym greckim polityku nowoczesnej Grecji. Elefterios Venizelos (1864 – 1936) to genialny polityk i prawnik, który był aż osiem razy premierem (!!!). Wyciągnął kraj z biedy, przyczynił się do modernizacji Aten i ogromnego wzrostu poziomu życia w całej Grecji. Dziś bezsprzecznie jest uznawany za narodowego bohatera. Podobno odznaczał się niesłychaną charyzmą. Tego wszystkiego możecie dowiedzieć się z fotografii i prezentacji video. No cóż, ta myśl sama  ciśnie się do głowy: szkoda tylko, że dziś nie ma możliwości żeby Venizelos  zmartwychwstał… 
   
Venizelos – charyzmę widać w oczach…
         
Piętro odlotów ze sklepami
     Po takiej dawce kultury, pora się rozerwać. Wystarczy zejść piętro niżej! Piętro, gdzie czeka się na swój lot, zarówno przed odprawą jak i już po, raczej nie kojarzy się z lotniskiem. Mnie przypomina bardziej ekskluzywne centrum handlowe. No cóż, jeśli pozwoli na to portfel, można naprawdę poszaleć w ubraniach, kosmetykach, niesamowicie pomysłowych pamiątkach związanych z Grecją i, co nie będzie zaskoczeniem  – perfumach.
     Kiedy zacznie burczeć w żołądku – pora na obiad! Do wyboru jest kilka klimatycznych miejsc z tradycyjną grecką kuchnią, bo jest to jedna z rzeczy, która napawa Greków zasłużoną dumą. Jeśli jednak interesuje Was coś innego,  do wyboru: wielki bar sałatkowy, włoska pizzeria, a nawet sushi! Wiele wariacji jest również w kwestii kawiarni: od tych bardziej europejskich, do tych typowo greckich. Gdziekolwiek jednak będziecie, ja polecam w szczególności typową kawę po grecku lub zimne frappe na upały. Wiele osób podziela moją opinie, że po cappuccino lub też latte w wydaniu greckim, przez pół dnia można cierpieć na mdłości…
Sklep z greckimi pamiątkami
     
Mniam! Sałatkowy bar 🙂
     
Jeśli chodzi o transport do lotniska, również i on jest zaskakująco dobrze zorganizowany. Przy wyjściu  z lotniska, od którego ciągnie się długi ruchomy chodnik, jest podłączone metro. Metrem można w niecałą godzinę dostać się po Pireusu, gdzie na swój statek zmierza większość turystów. Ale uwaga: na odpowiedni pociąg czasami trzeba poczekać nawet i 30 minut.  Metrem w Atenach jeździ się naprawdę bardzo prosto, bo są tylko trzy główne linie.
    Wracając jednak do samego lotniska… Ma ono jeden dość istotny minus. Na lotnisku nie można korzystać z bezprzewodowego, darmowego  internetu. Mamy tu więc jeden zero dla naszego  Okęcia, w którym darmowy internet dostępny jest wszędzie! Pamiętajcie więc, żeby jeszcze przed odlotem z Warszawy zerknąć co nowego u  „Sałatki”, bo później już tak łatwo nie będzie!
     Zastanawiam się  tylko nad jednym: wiem  teraz kim był Venizelos, ale co właściwie oznacza nazwa Okęcie?…
Fotografia z wystawy

Z CYKLU: zacznij lekko poniedziałek – Początek dnia wg Danai… poniedziałek, 28 maja 2012

      
     Ta dość krótka historia wydarzyła się już jakiś czas temu, kiedy to właściwie dopiero co rozpakowałam walizki będąc jeszcze w domu Sałatki. Wtedy też poznałam przyjaciółkę Olivki – Danai.
      Dziewczyny zabrały mnie do kina, później skoczyłyśmy razem na kawę, żeby lepiej się poznać. Olivka ze swoją przyjaciółką uzupełniają się doskonale. Danai jest dość typową młodą Greczynką, przed trzydziestką. Ma niezłą pracę i właśnie zaczyna się usamodzielniać. Jak każda kobieta na kuli ziemskiej codziennie przeżywa swoje  miłosne problemy. Uwielbia chodzić do kina. Godzinami plotkować i jeść czekoladę. Ma swoje drobne kompleksy, ale przede wszystkim niesamowitą życiową energię, która sprawia, że dosłownie w każdej chwili się uśmiecha. Zna połowę miasta. A kiedy kogoś spotyka, zawsze zatrzymuje się na co najmniej piętnaście minut, żeby sobie porozmawiać.
     Kiedy nie znając się jeszcze dobrze, tak stałyśmy w kolejce po bilety do kina, Danai zaczęła z Olivką rozmowę…
-Olivka, muszę ci powiedzieć co zdarzyło się mi dziś rano…
-Co takiego? – spytała Olivka. Zrobiło się dość groźnie.
-Wstałam z łóżka i poszłam do łazienki. Spojrzałam w lustro iii… Aż musiałam powiedzieć sama do siebie: „Danai… wyglądasz dziś tak pięknie! Dziewczyno – bije dziś z ciebie tak niesamowity blask!!!”
    Olivka skwitowała wypowiedź poważną, zamyśloną miną, a chwilę później rozmowa zeszła na zupełnie inny temat.
     Nie mam pojęcia jak tamtego ranka wyglądała Danai, ale stojąc przy kasie do kina wyglądała całkiem normalnie. W każdym razie, nie to było najważniejsze. Stojąc tak razem  w tej długiej kolejce, starałam się przypomnieć kiedy ja sobie coś takiego powiedziałam, patrząc na odbicie swoich oczu w lustrze? No cóż – nie pamiętam, co znaczyć musi, że pewnie nigdy…
    Myślę jednak, że jest to genialny pomysł na rozpoczynanie każdego tygodnia, czy też nawet każdego dnia…  Ciekawe jak podziała?…
    Tymczasem lecę zaparzać świeżą kawę i biorę się do pracy!
    Może nikt mi nie uwierzy, ale w Grecji cały weekend dość chłodny i całkiem deszczowy. Mimo wszystko – słonecznego tygodnia!

Zamiast kawy po grecku – dziś koniecznie piwo!… piątek, 25 maja 2012

         
      Bardzo lubię obchodzić wszelkie święta, a szczególnie te najbardziej nietypowe. Czy wiedzieliście, że istnieją takie okazje do świętowania jak na przykład: Dzień Pierogów, Dzień Sapera (swoją drogą to ciekawe –  jak ten dzień obchodzić?), Polski Dzień Przytulania, Dzień Żółwia (który był całkiem niedawno), Dzień bez Papierosa, Dzień Wiatru, Dzień Pocałunku, Dzień Mleka, a nawet Międzynarodowy Dzień Latarni Morskiej… I można tak wyliczać jeszcze długo, długo… Zawsze znajdzie się dobra okazja do świętowaniaJ
     Dziś za to obchodzimy Dzień Piwowara! Czyli dzień wszystkich tych, którzy uczestniczą w procesie tworzenia piwa. W związku z tą okazją, wybierając się do mojej ulubionej kawiarenki, w której pomiędzy spoglądaniem na morze, staram się pracować, zamiast kawy po grecku, zamówiłam sobie piwo!
     Najbardziej popularnym greckim piwem jest Mythos, co po polsku oznacza „mit”. Grecja nie jest jednak krajem, który z piwem może się kojarzyć. Mimo, że nazwa tego piwa jest bardzo romantyczna, Mythos szczególnym smakiem nie zachwyca, choć ma swoich fanów. Korzystając więc z dostępności tych niemieckich, postanowiłam że dziś degustację Mythosasobie daruję…
     Greckie piwo smakiem raczej się nie odznacza, ale sposobem podawania – jak najbardziej. Właśnie dostałam je w wyjętym z zamrażarki kuflu, co jeszcze bardziej je wychłodziło. Co jednak najistotniejsze, piwo w Grecji zawsze podaje się z dodatkowym „snackiem”. Jest to mała rzecz, dość niepozorna, ale tak wiele zmienia.  Zawsze, obowiązkowo przy piwie znajdować się musi miseczka z chipsami lub mieszanka orzeszków w najróżniejszej odsłonie.  Takie odpowiednio smakowo drobne przekąski, towarzyszą wszelkim innym drobnym używkom (o tym na pewno jeszcze kiedyś).  Samo piwo – lubię od czasu do czasu, ale nie jestem jego zagorzałą fanką. Czasem więc, przyznam szczerze, zamawiam je tylko dla tych orzeszków – zawsze chrupkie i takie słone!
     Kończę już, bo od piwa zaczyna kręcić mi się w głowieJ JJ
     Nie zapomnijcie tylko o jutrzejszym święcie! A może by tak  połączyć jedno z drugim i z okazji Dnia Matki, postawić swojej mamie piwko? J J J
Piwo w Grecji podawane obowiązkowo z jakimś snackiem!

Porządna, niemiecka tym razem – piana:)

   

Dostaliśmy klucz od mieszkania… Nie jeden, a 30!… środa, 23 maja 2012

Drzewko cytrynowe
     Tak jest! Stało się! Nadeszła ta wyczekiwana przez nas tak długo chwila – dostaliśmy klucz od mieszkania. I to wcale nie jeden, a 30! Bo jak to w Grecji, do czego powoli się przyzwyczajam, nie odbyło się bez przygód…
     Nauczyliśmy się właśnie, że w tym kraju nie warto załatwiać spraw „delikatnie”, bo nie przynosi to żadnego rezultatu. Jak się okazało, wniosek o przydział mieszkania Janiego, co można było właściwie przewidzieć, po prostu w tajemniczych okolicznościach zniknął!
    Trudno by dociekać, jak to się właściwie stało – zapewne jest to historia godna dobrego kryminału. Ale do rzeczy…
       Kiedy wezwano nas do biura, gdzie przydzielają mieszkania, otrzymaliśmy trzydzieści różnych kluczy. Cudownie! Trzydzieści różnych mieszkań do wyboru, które stoją zupełnie puste. Tymczasem my przez ponad miesiąc z dwoma łóżkami, zestawem walizek i kartonów ciśniemy się w jednym  pokoiku u kuzyna.
    Z poczuciem ulgi, że nasze pomieszkiwanie na walizkach dobiega już końca i uśmiechniętym od ucha do ucha Janim, wędrowaliśmy więc z domu do domu w poszukiwaniu tego jedynego. Mieszkania były w bardzo różnym stanie, bo wiadomo – kiedy otrzymuje się coś za darmo, prawie nikt o to nie dba. Ja jednak gdzieś podskórnie czułam, że i tym razem nie będzie tak łatwo – „coś się tu święci” – chodziło mi po głowie…
      Po dwóch dniach oglądania i bardzo dokładnych analizach, wybraliśmy według nas to najlepsze. No cóż, samo miasteczko pozostawia wiele do życzenia, tak samo jak kondycja większości domów. Ale kiedy ktoś daje mieszkanie za darmo,  trzeba być już wariatem żeby wybrzydzać.
Widok na dom oraz sąsiadów
   
     Nasz wybrany domek ma całe dwa piętra i całe cztery pokoje. Małą kuchnie, łazienkę z wanną. Jest również i ogródek, w którym można sobie posiedzieć, coś poczytać czy się poopalać. Mimo, że teraz  jest jeszcze porządnie zachwaszczony – ma w sobie ogromny  potencjał: trzy drzewka cytrynowe, jeden dziki grejpfrut, oliwka i wiśnia. Przy tym dwa krzaki rozmarynu i przepięknie pachnący jaśmin! Czego więcej trzeba nam do szczęścia? Może tylko zestawu grabi i łopat oraz pędzli  i farb.
   
     Kolejnego dnia znów znaleźliśmy się w biurze, żeby podpisać  wszelkie papiery i oddać resztę kluczy. Jani z miną jakby wygrał w lotka przywitał się ze starszym mężczyzną, który siedział za wielkim biurkiem.
-No, brawo! Wybraliście! Jeszcze raz przepraszam, za zagubienie waszych dokumentów.  Taki tu bałagan… Ale teraz  już wszystko gotowe. Jeszcze tylko dwa miesiące i możecie się wprowadzać!
      „Jeszcze tylko dwa miesiące!”   jakby ktoś wylał na nas kubeł na wpół zmrożonej wody.
-DWA MIESIĄCE? Ale… dlaczego? – spytał Jani.
Widok na ogródek – czeka nas wiele pracy…
-Zanim oddamy mieszkanie – wszystko trzeba wyremontować.
-Ale… naprawdę nie trzeba… Sami możemy się tym zająć. – powiedział Jani, ale do wyrazu jego twarzy bardziej pasowałby słowa: „błagam cię, zlituj się nad naszym losem – człowieku… daj nam ten śliczny, mały klucz…”
-Jak to nie trzeba! Wszystko będzie zrobione na cacy! Nic się nie martw – dwa miesiące i gotowe!
      Jani błagał jak mógł, patrząc prawie ze łzami w oczach jak odbierają nam ten jedyny, wyczekiwany i wybrany klucz od domu. Przed remontem zapierał się rękami i nogami, deklarował że naprawdę wszystko zrobimy sami i nawet podpiszemy, że stan mieszkania jest idealny. Każdy kto przez choć jakiś czas mieszkał „na walizce” wie, że na dłuższy czas jest to nie –  do – zniesienia. Grecy jednak mają taką cechę, że kiedy się na coś uprą – nie ma na nich siły, do niczego nie dadzą się przekonać. Są naprawdę niesamowicie upartymi ludźmi.
-Posłuchaj mnie młody człowieku… – starszy mężczyzna aż wstał zza biurka. – To jest moja praca i wykonuje ją już od trzydziestu lat. Moim zadaniem jest – remontować. Kazali mi doprowadzić ten dom do porządku i jak Bóg mi światkiem – ja to zrobię! Trzeba się szanować, młody człowieku i zasługujesz na to, żeby mieszkać w godnych warunkach. I  ja ci je chłopcze, zapewnie. – mężczyzna siadł wyraźnie usatysfakcjonowany ze swojego przemyślnego  monologu. Z uniesioną wysoko do góry głową i typową grecką dumą na twarzy spojrzał na Janiego.
Dalsza część ogródka
    
      Nie wiem, o czym dalej rozmawiali i co takiego Jani mu odpowiedział, bo  już nie byłam w stanie tego słuchać. W każdym razie mężczyzna poszedł trochę na rękę i jego ostatnie słowa brzmiały:
-Trzy tygodnie, młody człowieku. Daj mi trzy tygodnie!
     Nadal więc czekamy. Czasami bliżej wieczora, kiedy robi się już ciemno, wdrapujemy się na wielki płot i przeskakujemy do naszego przyszłego ogrodu. Remontu jednak ani śladu, a od pamiętnej rozmowy upłynął już tydzień. Wygląda na to, że nikt nie dotknął jeszcze nawet klamki.
     Wczoraj jednak nastąpił pewien przełom. Bo kiedy przechodziłam obok domu, zobaczyłam wielką furgonetkę. Z ciekawością podeszłam bliżej i podpatrywałam zza krzaków. Dwaj robotnicy otworzyli drzwi do mieszkania! Po czym spokojnie wyciągnęli drugie śniadanie… Wypalili po papierosie i zostawili dwa papierowe kubki niedopitej kawy. Innych rezultatów  pracy brak…
     Pozdrowienia z jak zawsze wesołej Grecji!
Krzak rozmarynu

Z CYKLU: zacznij lekko poniedziałek – KONKURS! na najprzystojniejszego greckiego piłkarza Euro 2012 :))) … poniedziałek, 21 maja 2012

     
      Do fanów piłki nożnej nie specjalnie należę, ale ten mecze będzie dla mnie wyjątkowy. Już za dwa i pół tygodnia – 8 czerwca, odbędzie się mecz otwierający Euro 2012. Nie zbyt szczególnie obeszłoby mnie to wydarzenie, gdyby nie fakt, że pierwszy mecz będzie rozgrywany  między Polską, a Grecją!!! Zacieram wiec ręce  i czuję dużą szansę, że pierwszy raz w życiu obejrzę cały mecz J
    8 czerwca, godzina 18.00 – już szykuję biało – czerwone farbki i myślę gdzie spędzić te chwile…
    Tymczasem zastanawiam się komu kibicować będą dziewczyny, które mają facetów Greków – to jest dopiero dylemat! … Na szczęście ja nie mam takiego problemu, bo Jani nie jest pasjonatem footballu. Co do mojego kibicowania rozważam dwie możliwości: 1) kibicować Polakom, 2) żeby przez cały czas świetnie się bawić – kibicować tym, którzy aktualnie  wygrywająJ

     W międzyczasie odliczania dni do Euro, proponuje wzięcie udziału w konkursie! No cóż… Piłka to raczej męska rozrywka, ale tym razem konkurs dotyczy głównie pań. Chociaż i panów głos uszanujemy! Niżej znajduje się 11 głównych graczy drużyny greckiej.

Który zawodnik jest według Was najprzystojniejszy ???
    Swojego faworyta wpisujcie, podając imię i numer piłkarza,  w komentarzach. 8 czerwca, wieczorem po meczu – wyniki!!!
Chłopaki na pewno już przed nimi czują stracha! J J J
1: ALEKSANDROS

4: NIKOS
 
 
6: ALEXANDROS

9: ANGELOS

10: GIORGOS
11: LUKAS

14: DIMITRIS

17: FANIS

19: SOKRATES

21: KOSTAS

22: KIRIAKOS
 
      Podziwianie przystojnych Greków to dobry sposób na rozpoczęcie tygodnia. Dla mnie jednak najbardziej energetyzujące jest patrzenie na ludzi, którzy cieszą się z wygranego meczu. Niżej krótki film z 2004, kiedy to właśnie Grecy wygrali Euro. Chciałabym mieć tyle energii przez cały tydzień, co kibice cieszący się z wygranej. Chociaż może byłoby to trochę niebezpieczne…? I chyba mało efektywne, takie nieustanne bieganie z między kuchnią, a pokojem z wyciągniętymi w górę rękami… Komentator tamtego pamiętnego meczu, zupełnie zdarł sobie głos i na koniec nie mógł już nic mówić. Krzyczał właściwie tylko jedno zdanie: „trzymaj puchar najwyżej jak możesz!!!”

    Tymczasem z tego co słyszę na mieście, Grecy  się nas obawiają … Zapowiada się więc naprawdę fascynujący mecz!!!

Z wielką ciekawością czekam na Wasze głosy!!!

Energetycznego tygodnia!!!

Emigracja potrafi dać w kość, ale … jak było 100 lat temu?… piątek, 18 maja 2012

Dit Vasilovich Boika
    No cóż… Każdy, kto przynajmniej na jakiś czas zetknął się z emigracją, wie że bycie „wędrownym ptakiem” nie zawsze jest łatwe. Czasem przychodzą ciężkie momenty, chce się wtedy  wracać teraz, natychmiast i człowiek czuje, jakby życie podkładało pod nogi jedynie same  kłody. I takie momenty się zdarzają… Być może w takich właśnie chwilach pokrzepiający jest fakt, że kiedyś było znacznie, znacznie ciężej. I nie mam tu na myśli braku internetu, rozmów przez Skype’a, telewizji satelitarnej, czy też telefonów… Przeczytajcie – ile w tej opowieści jest prawdy, a na ile jest ona legendą – tego nie wiem, ale pewnie nie to jest tu najważniejsze…
***
       Mógł być to rok 1930. Gdzieś w zachodniej Rosji osierocone zostało dziecko. Chłopiec miał 10 może 11 lat i dokładnie sam nie wiedział, jak to się stało że jego rodzice umarli. Nie wiedział, czy też chciał o tym szybko zapomnieć, wypierając traumę z pamięci. Podobnie  zapomnieć chciał o tym jak w tych latach żyło się w Rosji. Musiało być naprawdę tragicznie, bo dziesięciolatek tak jak stał postanowił, że ruszy przed siebie. Dołączył do grupy emigrantów, która wędrowała na zachód. Nie wiadomo ile dokładnie zabrała im ta droga, ale po pewnym czasie dotarli do statku, który miał przewieść ich przez morze. Chłopca nie chcieli wpuścić na pokład, bo nie miał przy sobie grosza i nie mógł wykupić biletu. Ale musiał być po pierwsze niesamowicie uparty (nazywają to chyba wolą życia), a po drugie niezwykle sprytny, bo przemknął niezauważony i całą drogę się ukrywał.
      Statek dobił do wybrzeża Grecji i zacumował w Pireusie. Fakt, że dzieciak przeżył – można właściwie nazwać cudem.      
     Dziecko było wygłodniałe. Zapewne musiało wyglądać jak mały szczeniak wypuszczony ze schroniska, w którym zwierzęta raczej się katuje. Jak to się stało, że wszystko wytrzymał – szkoda, że nie umiał pisać, żeby prowadzić wtedy dziennik.
Oliwa z Oliwek kilkanaście lat temu
       Dotarł w końcu do małej wioski, która składała się właściwie z kilku chat. Nieopodal jednej rósł wiśniowy sad. Dziesięciolatek wdrapał się na jedno z drzew i zaczął jeść wiśnie. Jadł tyle, ile mógł. I kiedy tak się zajadał, usłyszał że ktoś biegnie w jego stronę i krzyczy. Chłopak, który był niewiele starszy od niego zrzucił go z drzewa i zaczął okładać.
    Mały gdzieś w środku pękł. I jak się okazało – bardzo dobrze zrobił.
-Boże! Co jeszcze gorszego może mi się przytrafić?! Nie mam rodziców, nie mam nikogo. Jestem głodny, wszystko mnie boli i jeszcze na dodatek mnie biją! – krzyczał po rosyjsku przez łzy.
     Dziwnym trafem, ten który go okładał zrozumiał co mówił mały Rosjanin i natychmiast przestał bić. W tym samym języku spytał się skąd właściwie pochodzi jego ofiara i jak tutaj się znalazła.
     Chłopiec pamiętał, że nazywa się Dit Vasilovich Boika, co później było jedyną pewną informacją w jego dokumentach.
    Starszy chłopak, który jeszcze przed chwilą go bił, rzucił się na małego i tym razem zaczął go przytulać. Jak się okazało po długiej rozmowie i ustalaniu faktów … byli braćmi. Prawdopodobnie, bo przecież w tych czasach mało rzeczy było pewnych.
    Starszy brat zapoznał go z rodziną rolników, która potrzebowała do pomocy parobka. Nazywali go Janisem, a nazwisko przekształcono. Chłopcu się poszczęściło, bo traktowali go jak syna. Brat mieszkał po sąsiedzku i pewnie jeszcze nie jeden raz zajadali się razem wiśniami.
    Po kilku latach, początkowo wszyscy  sprzeciwiali się temu, że młody Rosjanin, który właściwie na dobre zapomniał już  rosyjskiego, związał się z córką swojego opiekuna. Nikt jednak nie mógł na to nic poradzić, bo miłość przecież nigdy grzecznie nie puka do drzwi pytając kogoś o zdanie. Wkrótce odbył się ślub.
Dzieci Oliwy z Oliwek i Dita Vasilovicha Boiki. To najmłodsze jest ojcem Janiego.
     Mimo tego, że mąż Oliwy z Oliwek miał naprawdę ciężkie życie, nawet mimo braku zębów, nie przejmując się tym, na każdym ze zdjęć się uśmiecha. Zdołał zbudować dom i razem z Oliwą wychować czwórkę wspaniałych dzieci. A na znak szacunku, według starej greckiej tradycji, dokładnie tak samo jak dziadek nazwanych zostało trzech jego wnuków. Oliwie z Oliwek i jej mężowi na pewno  nie zawsze było lekko, mimo tego na każdej fotografii jest on uśmiechnięty. Oliwa śmieje się zawsze razem z nim. A do dziś kiedy go wspomina, w jej oczach pojawiają się dwie błyszczące iskierki. „To był tak dobry człowiek…”  – zawsze dodaje.
     Tak bardzo chciałabym z nim porozmawiać. Niestety, została już tylko ta opowieść czy też  legenda i plik uśmiechniętych fotografii. Jak silny musiał być to człowiek. Jak wiele pewnie miał do opowiedzenia. Na szczęście zostały chociaż te wiekowe już  zdjęcia…
Na tle swojego ogrodu. Podobno robił fenomenalne białe wino:)

Z CYKLU: zacznij lekko poniedziałek – Atak śmiechu zamiast kawy… poniedziałek, 14 maja 2012

RADIO ARVILA
źródło: star.gr
       Poziom greckiej telewizji, ujmując dyplomatycznie – nie powala. Naprawdę trudno tam znaleźć coś interesującego. Greckie programy w ogromnej większości ograniczają się do plotkowania, omawiania ubrań gwiazd czy też skandali. W międzyczasie można obejrzeć operę mydlaną pochodzenia tureckiego lub jakiś serial z Hiszpanii. Wieczorem, dajmy na to   show, gdzie wszyscy nieprzerwanie tańczą i śpiewają.
    Jest jednak jeden program, na który zawsze czekamy. Nie wszystko z niego rozumiem, bo mówią zazwyczaj bardzo szybko. Zawsze jednak wiem, kiedy leci Radio Arvila – słyszę wtedy wybuchy śmiechu Janego, który zazwyczaj tarza się gdzieś w okolicach kanapy, trzymając się za brzuch.
     Radio Arvila nie znajduje żadnych odpowiedników w polskich programach (a przynajmniej ja żadnego takiego nie znam). Tworzy go czterech facetów, którzy siedząc przy wielkim biurku, oglądają razem krótkie filmiki, komentują je, cały czas się przy tym – śmiejąc. Przez cały program naprawdę nie przestają się śmiać – to prawdziwy fenomen!
    Nawet nie rozumiejąc wszystkiego, ja również zasiadam na kanapie. Poza tymi śmiesznymi komentarzami, interesuje mnie tam jeszcze kilka istotnych  rzeczy:
-prezenter (na zdjęciu drugi od lewej) jest szalenie przystojny,
-po studio zawsze chodzi, nie wiadomo dlaczego – jakiś pies
-na ekranie pojawia się dziwnie wyglądający but bez pary
-koszulki prezenterów zawsze mają ciekawy nadruk, często z jakimś śmiesznym podtekstem, dodatkowo zmieniają się po każdej przerwie na reklamyJ
     Niżej, zamiast porannej kawy na rozbudzenie, proponuje obejrzenie fragmentu jednego odcinka Radio Arvila. Jest w nim komentowany krótki wywiad z młodą kobietą, która nazywa się Elena Poutsi. Nic w tym śmiesznego poza tym, że tłumacząc na polski to imię i nazwisko brzmi … Elżbieta Fijut. No cóż… Ja osobiście zaśmiałabym się z tego pewnie góra trzy razy, a później zatroskałabym się  nad losem tej biednej kobiety…
     Grecy uwielbiają się śmiać.  A najlepszym dla nich tematem do śmiechu zawsze są inni ludzie. Mieszkając w Grecji koniecznie trzeba się do tego przyzwyczaić i zaopatrzyć  w sporą dawkę dystansu. Elenawidocznie była w tym zakresie wcześniej już dobrze wyszkolona, bo  nie zrobiło to na niej większego wrażenia (to blondynka udzielająca wywiadu  od 33 sekundy filmiku) i spokojnie jak widać odpowiada na wszystkie pytania. Jednak po udzielonym przez nią wywiadzie w Radio Arvila rozgorzała prawdziwa dyskusja, a prowadzący co chwila dostawali ataku śmiechu… 
P.S. Po krótkiej wstawce z bójką w studio, oni wcale nie śmieją się z rozróby – wciąż, nieustannie  powracają do tematu nazwiska  Eleny
Miłego poniedziałku kochani!
    

Światowy Dzień Ptaków Wędrownych… sobota, 12 maja 2012

Ptaki w rejonie jeziora Prespa – jednego z najpiękniejszych, ptasich miejsc Grecji

Źródło: pamtours.gr

        Spojrzałam do kalendarza i jest w nim napisane, że właśnie dziś jest
Światowy Dzień Ptaków Wędrownych. Nie miałam pojęcia, że takie święto istnieje, a tematem ptaków nigdy nie byłam szczególnie zainteresowana. Jak podejrzewam wędrownym ptakiem może być  na przykład bocian… Na tym  jednak kończy się moja wiedza w tym zakresie.
      W języku polskim jest kilka słów,  które brzydko brzmią i noszą w sobie ukryte negatywne skojarzenia. Chyba nikomu nie robi się miło słysząc na przykład: ojczym, macocha, pasierb czy też pasierbica. Do grupy tych słów zaliczyłabym również: konkubent, konkubina, jak i  singiel. Jak jednak wiadomo ojczym może być wspaniały, podobnie jak macocha. Singlem można być szczęśliwym, a związek z konkubentem, mimo że nazwa nie jest udana – może być nawet i romantyczny.
     Negatywne znaczenie jest wg mnie ukryte również w słowach: emigrant, emigrantka, emigracja. Ale jak powszechnie już wiadomo, mieszkanie w innym kraju w dzisiejszych czasach, często nie jest już przymusem, a wyborem; nie czymś strasznym, a czasem być może i spełnieniem marzeń. Słowo emigracja jednak tego zupełnie nie oddaje.
     Pomyślałam więc, że określenie wędrowny ptak, znacznie lepiej oddaje to, czym jest emigracja. To określenie kojarzy mi się z  wolnością, możliwością poznania świata, przestrzenią  i odwagą; krótko ujmując czymś wspaniałym.
     Korzystając więc z okazji, że dziś jest dzień Ptaków Wędrownych, wszystkim którzy mieszkają poza krajem, mieszkali lub też zamierzają uczynić taki krok – wszystkiego co najlepsze! Wielu pięknych doznań i odwagi! Dziś święto Wędrownego Ptaka! JJJ
     Patrząc na statystyki bloga, wiem  że jest on czytany w bardzo dużym stopniu poza Polską. Szczególnie więc dziś! zapraszam do wpisywania w komentarzach Waszych wędrownych historii. Skąd jesteście? Po co wędrujecie? Co ciekawego udało się Wam już zobaczyć, odkryć czy doświadczyć? …

Olivka i „małe smarki”… środa, 9 maja 2012

            Mimo dzielącej nas od domu Sałatki odległości (8 godzin jazdy samochodem), nasz kontakt z wszystkimi składnikami, jest można powiedzieć – wzorcowy! Greckie rodziny są spójnymi organizmami i naprawdę każdy tu za każdym stoi. Nawet jeśli się jest daleko – mentalnie zawsze jest się blisko domu.
      Mój grecki pozostawia jeszcze wieeele do życzenia, Olivka nie jest również idealna z angielskiego. Nie przeszkadza to nam jednak, żeby do siebie dzwonić i ze sobą rozmawiać. Każda mówi w języku, który aktualnie ćwiczy, a ten kto słucha nie może się tej językowej akrobacji nadziwić. Kobiety rozmawiają jednak najczęściej językiem duszy i właśnie dlatego tak świetnie się dogadujemy JAle do rzeczy…
     Kiedyś myślałam, że Olivka niczym się w życiu nie przejmuje i zawsze jej nastrój to 10 w skali dziesięciu. Niestety, ostatnio i ją dopadła chandra. Powód jest dość prozaiczny – Olivka nie znosi swojej pracy i chce przekwalifikować się … na gwiazdę … opery –  o pierwszych krokach w karierze operowej,  jednak w swoim czasie, bo to szalenie ciekawa sprawa… Wiem – brzmi naprawdę intrygująco J
    Olivka  jest logopedą. Pracuje w prywatnej szkole ćwicząc z dziećmi, które mają problemy w nauce i przede wszystki w mówieniu. Nie znosi tej pracy, ponieważ jak mówi: musi chodzić do niej prawie codziennie, pamiętać o tym żeby się nie spóźnić i na dodatek się do niej przebierać. Po półtora roku pracy, przeżywa więc wypalenie zawodowe.
    Patrząc na to obiektywnie, myślę sobie, że to wielka szkoda. Szkoda dlatego, że Olivka nie zdaje sobie sprawy jak dobra jest w tym co robi. Dobra, to nawet stanowczo za mało powiedziane. A żeby to zobrazować, przytoczę pewną sytuację…
    Kilka miesięcy temu, kiedy mieszkaliśmy jeszcze razem z Sałatką, wyszliśmy z Janim przejść się po mieście. Olivka miała akurat przerwę na lunch. Pomyśleliśmy więc, że odbierzemy ją z pracy i pójdziemy zjeść coś we trójkę.
     Po tym co zazwyczaj od Olivki słyszałam, myślałam że jej praca polega głównie na ćwiczeniu z dziećmi prawidłowego wymawiania „d” i „t”, „p” czy „b”. Ustawianiu drobnych językowych usterek, tak żeby „te małe smarki” – jak nazywa podopiecznych Olivka, mówiły po grecku idealnie. Byłam więc przekonana – eh … nic istotnego.
    W tym przekonaniu trwałam do mementu, kiedy od budynku jej pracy otworzyły się drzwi. Wyszła z nich mała dziewczynka, w wieku lat około dziesięciu. Stanęłam jak wryta, bo nigdy w życiu takiego dziecka nie widziałam. Dziewczynka właściwie nie mogła chodzić ani też stać, a poruszała się podtrzymywana z góry przez swojego ojca. Każda jej kończynka powyginana była w swoją stronę, ruchów ciała nie mogła również kontrolować. Na jej widok, serce człowiekowi ściskało. Czułam jak łzy same napierają mi do oczu. Szybko musiałam je ukryć.
    Po chwili drzwi znów się otworzyły i wyszła zza nich Olivka.
-Cześć Zoica[1]! – wykrzyknęła jak gdyby nigdy nic.
-Cześć Olivka. – odpowiedziała dziewczynka, ale trudno było ją właściwie zrozumieć.
-Hej smarku – a dokąd to właściwie pędzisz?
-Idę już do domu, skończyłam właśnie zajęcia. A mogłabym mieć teraz lekcje z tobą?
-Wykluczone! – odpowiedziała Olivka. – Mam teraz przerwę na obiad i idę na frytki.
-Poszłabym chętnie z tobą…
-To wyrwij się i ucieknij tacie – będę siedziała obok. – powiedziała schylając się do dziewczynki i mrugając do niej zawadiacko okiem. W tym samym czasie ojciec parsknął śmiechem. Również ja z Janim.
-A tak w ogóle to co robiłaś w weekend?
-Byliśmy z rodzicami w kościele.
-Ekstra! Też bym poszła! A gdzie jest ten kościół? – pytała dalej, właściwie wykrzykując.
   Zoica skupiła się maksymalnie i rysując paluszkiem w powietrzu, zaczęła tłumaczyć.
-Najpierw musisz wyjść z mojego domu, później skręcasz w prawo, potem w lewo, później jeszcze raz w prawo i tam jest ten kościół.
-Poczekaj, jeszcze raz – muszę zapisać. – Olivka naprawdę wyjęła kartkę i z poważną miną tą obrazową instrukcję zapisała. Rzecz jasna – każdy na świecie, wie gdzie mieszka Zoica! Tymczasem ojciec zaczął małą trząść, bo nie mógł powstrzymać śmiechu.
-Słuchaj… – kontynuowała Olivka. – Ale jak następnym razem przyniosłabyś  mi obiad to mogłybyśmy mieć dodatkową  lekcję razem.
-Naprawdę! … Ale nie mogę – bo wtedy ja będę głodna.
-No, to musisz się zdecydować!
-Dobra, to odłożę ci trochę z talerza. A co chcesz jeść?
-Jednego kotleta, frytki i dwa plastry sera feta. Powtórz!
-Kotlet…   przepraszam… już zapomniałam…
-Jeszcze raz! Skup się smarku: kotlet, frytki, dwa…
    Ojciec prawie nie wytrzymał i kiedy jego córka ze skupieniem zapamiętywała: kotlet, frytki, dwa plasterki sera feta, śmiejąc się prawie wypuścił Zoicę z rąk. Olivka i Zoica jeszcze długo sobie konwersowały, jakby czas się zatrzymał. Zoica jest w Olivce wprost zakochana i mimo, iż zapomniała przynieść na lekcję kotleta, dodatkowa lekcja, o którą błagała odbyła się.
     Jak później wyciągnęłam od Olivki, Zoica to tylko jeden z wielu trudnych przypadków. Z problemami w rozróżnianiu „p” od „b” raczej nikt nie przychodzi. Wiele jest za to dzieci autystycznych, które w wieku 6, 7  lat jeszcze nie mówią. I być może nigdy w życiu nie powiedzą pełnego zdania. W czasie lekcji, często milcząc – śmieją się za to na całego. Olivka zamiast ślęczeć nad literkami, pisze im po buzi i po rękach. Wkłada im do nosa i uszu kredki i ołówki.   Każe przepisywać cyferki, które napisała sobie na … brzuchu. Dzieciaki, które już coś mówią, są przez nią zmuszane do mówienia właściwie wszystkiego. Wciąga je przy tym w  zawsze poważnie brzmiące dyskusję: dlaczego właściwie dziewczyny muszą nosić długie włosy, co trzeba mieć w szafie tego lata, dlaczego lepiej jest mieć chomika niż starszego brata?
     Często kiedy idziemy ulicą, jakiś dzieciak z radością podbiega do Olivki.
-Olivvvkkka! – zazwyczaj biegnąc krzyczy mały pacjent.
-Hej smarku! Znów  będziesz udawać, że nie umiesz wyraźnie mówić?  Co dziś u ciebie słychać? …  – i tak zaczyna się trwająca długo zazwyczaj rozmowa.

[1] Zoica (wymawiane przez „c”) to zdrobnienie od greckiego imienia Zoi. To chyba jedno z najpiękniejszych greckich imion. W tłumaczeniu na język polski Zoi oznacza – Życie.  

 

Z CYKLU: zacznij lekko poniedziałek – greckie inspiracje w modzie na wiosnę i lato… poniedziałek, 7 maja 2012

       O tym, że dla Greków moda jest bardzo ważna, zdołałam się przekonać już dawno temu. Mieszkamy teraz w bardzo małej wiosce i ta teza tylko się potwierdza. Mimo, że miasteczko ma naprawdę kilka ulic na krzyż, jest w nim jedna spora kawiarenka. Tam zaś każdego wieczoru odbywa się prawdziwe fashion show. Dziewczyny jak i faceci wyglądają fenomenalnie i naprawdę jest się czym inspirować.
     Szczególnie znamienny jest dla mnie jeden fakt… Przy budynku, gdzie obecnie pomieszkujemy znajduje się mały kiosk. Jest tam zawsze coś do picia, coś słodkiego i kilka gazet. W tym zawsze świeże, greckie wydanie magazynu Vogue. Tak jest – Grecy mimo, iż są dość małym krajem posiadają swoją własną edycję tej modowej „biblii”.
     Na początek pierwszego pracującego tygodnia maja, 5 greckich modnych inspiracji. Mam nadzieję, że mimo wszystko ten tydzień nie będzie aż tak ciężki! Życzę wszystkim spokojnego poniedziałku J
1.      Styl marynarski, czyli paski, paski, paski – styl marynarski, a zwłaszcza biało – granatowe paski, to coś co nieodłącznie wiąże się z grecką modą. Grecja to przecież głównie morze więc i marynarzy jest tu dostatek. Od momentu, kiedy w witrynach sklepowych zaczęły pojawiać się wiosenno – letnie wystawy, ja dostaję biało – granatowego oczopląsu. Bardzo podoba mi się ten trend – wygląda zawsze elegancko, lekko i wyraziście, czyli idealnie zwłaszcza na lato!
2.      Męskie kapelusze zwłaszcza dla kobiet – szczególnie te eleganckie, wykonane ze słomy. Moda na nie, zaczęła się już dobry rok temu. Teraz wydaje mi się, że są właściwie wszędzie. Na greckie słońce są naprawdę świetne, również ze względów praktycznych. Szczególnie bowiem latem przebywając w krajach południowych trzeba dbać o nakrycie głowy. Taki kapelusz skutecznie uchroni przed bólami głowy pod koniec dnia, kiedy słońca było  za wiele.

Jennifer Aniston– zawsze wie co jest modne! To  grecka duma narodowa, bowiem jej korzenie są właśnie greckie. Podobno ślub Aniston ma odbyć się lada moment – na Krecie!

    3.      Greccy faceci są modni również wiosną i latemuwielbiam południowy typ męskiej urody! Postawni, ciemni Grecy są moimi ideałami… Ach! Bardzo lubię również ich sposób bycia i to – jak o siebie dbają. Długo zastanawiałam się jak ująć w słowa, to jak greccy panowie się ubierają, jaki jest ich styl. Olśniło mnie, kiedy obserwowałam szykującego się do wyjścia na randkę Czosnka. Zawsze przed wielkim wyjściem wygląda,  jakby nic ze sobą nie robił i właśnie się obudził, ale przez godzinę nie można dopchać się do łazienki J Myślę, że ta reguła dotyczy znacznej części greckiej męskiej populacji. A mianowicie: greccy faceci  wyglądają szalenie modnie, ale równocześnie tak jakby moda w ogóle ich nie obchodziła. W rzeczywistości jednak obchodzi i to bardzo. Grecy uwielbiają zwłaszcza markowe ubrania, ale dobrane i ubrane tak, żeby wyglądały jakby od niechcenia. Wszystko jakby o numer za duże, rozsznurowane do połowy buty i wygniecione podkoszulki. Kilkudniowy zarost i rozczochrane włosy. W rezultacie mamy obraz świetnie wyglądającego faceta, który wygląda jakby nic ze sobą nie robił. I o to właśnie chodzi, ale uwaga – nie dajcie się im  zwieść – oni sporo się napracowali!

    4.      Espadryle – te w najbardziej klasycznej formie. Te buty mają wiekową  już tradycję i zdaje się, że tej wiosny i lata będą przeżywać swój renesans. Ich wzór jest zawsze ten sam, wariacji za to na ich temat – nieskończona ilość. Są również niesłychanie wygodne i co jest wielkim plusem, nie trzeba o nie szczególnie dbać. Przyciąga również cena, co powoduje że można właściwie mieć ich kilka i ewentualnie co sezon wymieniać. Takie epokowe wynalazki jak espadryle zawsze będą powracać i nigdy się nie znudzą. Już myślę bardzo intensywnie o ich zakupie na to lato J

5.      Duża biżuteria – podobno tego sezonu będzie modna duża biżuteria, głównie wielkie i ciężkie naszyjniki. Moda opiera się na przeciwieństwach, więc dość łatwo można było to przewidzieć. W ubiegłym sezonie modne były lekkie i zwiewne naszyjniki, więc teraz przychodzi czas na ich odwrotność.     Biżuteria prezentowana na zdjęciach niżej wpisuje się w ten trend. Te ozdoby zachwycają  jednak szczególnie. Są również dowodem na to, że prawdziwe dzieła sztuki podobać się będą zawsze. Ta biżuteria, prócz ostatniego naszyjnika, pochodzi  bowiem z okresu starożytnej Grecji. Mimo wieku nie stała się jednak ani trochę  passe J. Gdyby tylko mieć coś takiego w swojej szafie… Kobiety zawsze kochały świecidełka i to akurat nigdy się nie zmieni!

Naszyjnik współczesny inspirowany starożytną Grecją
    W temacie letniej, greckiej mody pozostały do omówienia jeszcze sandały. Jest to szalenie ważny, nie tyle element greckiej mody, co wręcz  zjawisko. Dlatego  bliżej lata zapraszam na oddzielny, dość obszerny post.
Tymczasem,  jak zawsze najbardziej inspirująco jest w Salonikach – greckiej stolicy mody: