Co o Polakach myślą Grecy?… piątek, 1 grudnia 2023

Dla mnie “Polska” to między innymi… najpyszniejsze maliny!

Kiedy w naszej głowie pojawi się hasło „Grek”, najczęściej szybko wskakują takie skojarzenia jak: lekkoduchy, weseli, Zorba, często się spóźniają, lubią się bawić i dobrze zjeść. Oczywiście, nie każdy Grek będzie lekkoduchem. Są też tacy, którzy są poważni, są też tacy którzy na spotkania zawsze meldują się przed czasem. Nie wszyscy też lubią tańczyć. Ale co do jedzenia… Przyznam, że chyba każdy lubi dobrze zjeść!

Stereotypy, stereotypami. Nie można nimi określać charakteru każdego. Mimo wszystko jest tak, że mamy jakieś wyobrażenie o mieszkańcach danego kraju, które dominuje.

Zastanawialiście się kiedyś: a co o nas myślą Grecy? O tych pierwszych skojarzeniach słyszę prawie za każdym razem, kiedy na pytanie skąd jestem, odpowiadam, że z Polski. Nie zawsze jestem z nich zadowolona, ale cóż… tak właśnie jest! Oto i kilka z nich! Jakie skojarzenia mają Grecy, na hasło „POLSKA”?

WÓDKA

No cóż… Chciałabym zacząć ten ranking od czegoś innego, ale taka jest prawda. Zazwyczaj, kiedy odpowiadam że jestem  z Polski, to pierwszym skojarzeniem Greków jest to, że nasz kraj słynie z bardzo dobrej wódki. Następnie wiele osób łamie sobie język próbując wymówić słowo „Żubrówka”. Z obserwacji Greków wynika, że bardzo dużo pijemy. Grecy, którzy zazwyczaj są na wiecznym luzie nie mogą się nadziwić, dlaczego Polacy piją na wakacjach, jakby nie rozumiejąc w tego, że ktoś nie potrafi się wyluzować. Dla wielu jest to czysta abstrakcja.

KRAKÓW

Kiedy z Grekami rozmawiam o Polsce, szczególnie ostatnio bardzo często słyszę mniej więcej takie słowa: „Moi znajomi byli w Polsce! W takim mieście… Kra… Kra… Kraków! Mówili, że było przepięknie! Byli zachwyceni i ja myślę o tym żeby też polecieć tam na wakacje”. Szczególnie Kraków jest miastem, które ogromnie się Grekom podoba i co chwilę słyszę wśród moich greckich znajomych, że albo ktoś był, albo ktoś wybiera się właśnie do Krakowa. Na takie słowa cieszę się bardzo, bo wtedy zazwyczaj zaczyna się  głębsza rozmowa o Polsce.

LEWANDOWSKI

Wśród starszego pokolenia jest to albo Wałęsa, albo Warzycha. Ale ostatnio najsłynniejszym Polakiem dla Greków jest zdecydowanie Lewandowski. Chopin jest zazwyczaj w Grecji mylony z Francją, a Jana Pawła II zna naprawdę mało kto, bo Grecja to kraj prawosławny. Nawet sobie nie wyobrażacie, jaki pijar z pewnością nie tylko w Grecji, robi nam Lewandowski.

PRACOWITOŚĆ

Pracowitość, rzetelność, spryt i kreatywność. Tak oceniają nas Grecy, którzy pracowali z Polakami. Jeśli Polak będzie pracować w greckim środowisku zazwyczaj będzie się odznaczać tymi właśnie cechami.

POLKI

Nie ma co ukrywać! Ogromna ilość Polek wyemigrowała z kraju dla Greków. Jakoś tak się dzieje, że małżeństwa grecko – polskie, gdzie przeważnie to żona jest Polką, a mąż Grekiem, są szczególnie popularne. Od wielu Greków słyszałam, że Polka jest dla nich „żoną idealną”. Grekom bardzo podoba się słowiański typ urody. Polki są uznawane przede wszystkim za niesamowicie przedsiębiorcze i zaradne, czym odznaczają się mocno w środowisku greckim.

PIEROGI

To dla Greków najbardziej charakterystyczne danie z Polski. Nie wszystkim Grekom będą tak do końca smakować, ale na pewno po powrocie z naszego kraju pozostają w pamięci. Nie ma w Grecji ich odpowiednika, dlatego to danie i ilość jego wersji, zawsze robią na Grekach wrażenie. Grecy nie mogą się nadziwić, że jedno danie można podawać na aż tyle sposobów!

To są właśnie skojarzenia, które słyszę od Greków na hasło „Polska”! Czy trafne? Co sądzicie na ten temat?

TU! 10 rad dla osób, które zaczynają żyć w Grecji.

TUTAJ! post o tym czym w Grecji zaczyna się dzień.

TU! przeczytasz o tym jak poradzić sobie z emigracyjną depresją.

10 rad dla osób, które zaczynają żyć w Grecji… poniedziałek, 9 stycznia 2023

Jest sam początek stycznia. Jak zawsze pierwsze dni Nowego Roku spędzamy w Kawali, w Sałatkowym Domu. W domu są teraz wszyscy i jest jeden wielki harmider. Siedzę dokładnie w tym samym miejscu, kiedy 15 sierpnia 2011 roku napisałam pierwszy post na tego bloga (TU! przeczytasz pierwszy post z bloga), pierwszego dnia po przylocie do Grecji z planem, żeby zamieszkać tu na stałe.

Pamiętam, że tego dnia przez moją głowę przechodziło tornado strachu i niepewności, o to co będzie. Jeszcze wtedy pewnie bym nie uwierzyła, że wszystko potoczy się tak dobrze. Że odniesiemy sukces, będziemy mieć własną firmę, będziemy niezależni prowadząc życie takie jak chcemy, że będziemy szczęśliwi. Ten dzień był pierwszym dniem mojego nowego życia. Nic nie stało się samo. Do życiowego miejsca, w którym jestem nie doprowadził mnie fart, przypadek, znajomości, czy też pieniądze. Nic z tych rzeczy. Była to praca nas sobą i świadome kreowanie swojego życia.

Co roku do Grecji z myślą, żeby osiedlić się tu na stałe przylatuje spora liczba osób. Mijamy się na lotniskach. Widzimy się czasem na wycieczkach. Dostaję od was również sporo wiadomości i maili.

Gdybym mogła powiedzieć to sobie te ponad jedenaście lat temu… Gdybym mogła powiedzieć to osobom, które tak jak ja wtedy zaczynają i po prostu się boją…

Dziś dziesięć rad, jeśli zaczynacie żyć w Grecji od początku!

1 WYLUZUJ – wyluzuj, wyluzuj i raz jeszcze WYLUZUJ! Grecja to kraj południowy. Zupełnie inaczej żyje się tu niż na przykład w Polsce, Niemczech czy też w Anglii. Po prostu tak tu jest, że organizacyjnie wiele rzeczy bardzo kuleje, a biurokracja potrafi doprowadzić człowieka do szału. Aby żyć dobrze w Grecji, trzeba się nieco wbić w klimat tego kraju, żyć zgodnie z jego rytmem, czyli – wyluzować!

2 MAŁE KROKI – początki mieszkania w innym kraju, to jest tak jakby ktoś dorosłego sprowadził do poziomu małego dziecka. Wszystkiego uczymy się od początku. Zaczynając od samego języka, poprzez nawiązywanie kontaktów z ludźmi, uczenie się nowej kultury i obyczajów. Łatwo jest się zdołować, kiedy okazuje się, że mamy problem w zupełnie podstawowych sprawach, na przykład z kupieniem chleba w piekarni. Dlatego trzeba kierować się zasadą, że robimy małe, malutkie kroki, które wykonujemy systematycznie idąc tym samym tylko do przodu!

3 BĘDZIE CIĘŻKO – to że będzie ciężko, to jest norma. Inaczej jest w Grecji, kiedy przylatuje się tu wypocząć na wakacje. Wtedy my sami nadajemy na innych falach i wszyscy są tacy mili. Inaczej jest, kiedy zaczynamy mieszkać tu na stałe. Wedy okazuje się, że Grecy również potrafią być wredni, nieuczciwi albo bardzo wybuchowi. Realia potrafią zaskoczyć. Myślę, że początek może być nieco łatwiejszy, kiedy uświadomimy sobie, że początki są ciężkie i tyle! Początek mieszkania na stałe w Grecji, może wiązać się z zimnym prysznicem tak na dzień dobry.

4 GŁÓWNY CEL – koniecznie trzeba mieć  swój konkretny, główny cel. Wiem, że do Grecji przylatuje ogromna ilość młodych dziewczyn, za swoimi drugimi połówkami. Myślę, że bycie żoną, czy też matką to w dzisiejszych czasach za mało dla większości nowoczesnych kobiet i w konsekwencji taka rola może nie dać nam życiowej satysfakcji. W takim przypadku warto już na początku obrać swój cel. Czym się zajmę? Gdzie mogę znaleźć pracę? Albo być może jak przekuję w biznes moją pasję? Koniecznie trzeba mieć w głowie swój główny cel, wokół którego będzie koncentrować się nasza energia.  

5 OTWARTA GŁOWA – kiedy mamy swój cel już w głowie, tę głowę trzeba jednocześnie pozostawić otwartą! Robimy każdego dnia to co mamy robić, ale jednocześnie zostawiamy przestrzeń na zupełnie inne możliwości. Pamiętam, że na samym początku zakładałam, że znajdę pracę w jednym z greckich muzeów, których przecież jest tak wiele. Jakoś do głowy mi nie przyszło, że w konsekwencji będę prowadzić moje biuro podróży i moja praca będzie związana głównie z turystyką. Często życie pisze nam dużo lepsze scenariusze, niż te które wymarzyliśmy sobie w głowie.

6 RYTM DNIA – są takie okresy, czasami całe tygodnie a nawet i miesiące, podczas których jesteśmy w trakcie zmieniania, szukania pracy, czy też czekania na coś. Szczególnie wtedy trzeba dbać, aby rutyna naszego dnia miała bardzo konkretne ramy. Okres takiego szukania pracy, a później tworzenia swojego biznesu trwał u mnie grubo ponad rok. Rok niepewności i możliwość siedzenia w domu robiąc jedno wielkie “nic”. Moją psychikę ratowało wtedy planowanie. Często były dni, w których właściwie nic nie musiałam robić. I gdybym spała do 13.00, do końca dnia chodząc w pidżamach, też pewnie nic by się nie stało. Prócz tego, że po tygodniu wpadłabym w depresję… Dlatego każdego dnia (szczególnie podczas takich dni, w którym nic nie musiałam!) planowałam dokładnie jak ten dzień będzie wyglądać. O której wstanę? Jak będzie wyglądać moja aktywność fizyczna? Z kim się spotkam? W co się ubiorę? Nad czym będę pracować (uwaga – nawet jeśli nie muszę!)? Czego się pouczę? Dopiero kiedy rozpisałam wszystko na kartce papieru, okazało się że danego dnia mogę bardzo wiele! Dzięki temu po roku – mieliśmy naszą firmę!

7 POSZERZAJ SWOJĄ STREFĘ KOMFORTU – na początku to jest nieco męczące. Co chwilę dzieje się coś, co powoduje że musimy poszerzyć swoją strefę komfortu. Dlatego okres zakorzeniania się w nowym kraju kosztuje bardzo dużo energii. Mówienie w języku, którego dobrze nie znamy. Poznawanie nowych miejsc, nowych ludzi. Czasem człowiek jest tym bardzo zmęczony, ale żeby głęboko się zakorzenić cały czas trzeba poszerzać strefę swojego komfortu.

8 DOCENIAJ SIEBIE – kiedy nam się nie udaje łatwo uruchamia się nasz wewnętrzny krytyk, którego trudno uciszyć. Warto więc czasem wręcz na siłę chwalić i nagradzać się za wszystko co nam się udaje, co zdołaliśmy zrobić. Doceniać trzeba szczególnie same próby! Na samym początku przez długi okres można nie odnosić żadnego sukcesu, ale ten który nadejdzie budują próby, próby i raz jeszcze próby. To one często liczą się bardziej niż sam efekt końcowy.  

9 WIERZ W SIEBIE – i to tak… maniakalnie! Nie daj sobie wmówić, że nie dasz rady, do czegoś się nie nadajesz. Nawet jeśli twój pomysł na siebie wydaje się kontrowersyjny. Jeśli momentami przyjdą chwile zwątpienia, gdzieś w środku zasiej takie ziarenko pewności, że mimo wszystko – uda ci się zakorzenić, dojść do swojego celu i prowadzić takie życie, jakie chcesz!

10 PRZEBYWAJ Z DOBRYMI LUDŹMI – ważne momenty z życiu weryfikują również wiele relacji. Często w takich właśnie momentach okazuje się kto kim jest. Szczególnie, kiedy jest nam ciężko trzeba otaczać się dobrymi, pozytywnymi ludźmi. Takimi, przy których czujemy się dobrze, albo takimi którzy mogą nas czegoś nauczyć albo zainspirować.

Jeśli jesteście po okresie aklimatyzacji w Grecji lub innym kraju, koniecznie podzielcie się w komentarzu jakie są wasze rady dla początkujących!

TU! sprawdzisz ofertę mojego przewodnika po Korfu

TUTAJ! przeczytasz od czego zacząć zmienianie życia

Czy w Grecji jest równouprawnienie?… poniedziałek, 14 marca 2022

 

 

Kiedy lata temu zamieszkałam w Grecji już na stałe, zupełnie nie wiedziałam o co chodzi w pytaniu, które zdarzało mi się usłyszeć od Greków i tym bardziej… Co mam na nie odpowiedzieć? To pytanie brzmiało:

 

Czyja jesteś? (w języku greckim „Pianou eisai?”)

 

Jest to jedno z takich dziwnych pytań, które czasem można usłyszeć w Grecji. Ale, że jak: czyja jestem? Swoja! Należę przecież do siebie! O co chodzi w tym pytaniu i co ja mam na nie odpowiedzieć?

Najpierw spytałam Janiego, ale trochę czasu musiało upłynąć, żebym dokładnie rozumiała o co w tym pytaniu chodzi.

Jani wyjaśnił mi, że zadając to pytanie, ktoś chce wiedzieć kto jest moim ojcem, z której jestem rodziny, ale ponieważ jestem z innego kraju, to zapewne ten kto pyta, chce wiedzieć czyją jestem żoną.

Za każdym razem, kiedy nadal czasem słyszę to pytanie robi mi się dziwnie. I zawsze odpowiadam tak samo: że nie jestem niczyją własnością i że należę do siebie!

Na twarzy tego kto pyta, zazwyczaj pojawia się wtedy zdziwienie, że nie odpowiem jak inne Greczynki, a odpowiadam i reaguję trochę dziwnie.

Odpowiadam w ten sposób bo wiem, że zmianę świata, zawsze należy zacząć od siebie i swojego najbliższego otoczenia. A wiele o danym kraju, czy też danej społeczności można wyczuć z języka i takich właśnie językowych ciekawostek.

 

Bo moim zdaniem… Nie. Grecja nie jest krajem, gdzie tak do końca jest równouprawnienie.

 

Grecja bardzo się zmienia. Tak jak cały czas zmienia się świat, w który żyjemy. Z roku na rok  mam wrażenie, że te zmiany postępują bardziej i bardziej dynamicznie.

Jeszcze w pokoleniu mojej teściowej, czyli osób które obecnie mają około sześćdziesięciu lat, jest tak, że karierę robił mężczyzna i to on ma na głowie utrzymanie rodziny. Miejsce kobiet przeważnie było w domu. Pracą kobiet było przede wszystkim gotowanie, sprzątanie i zajmowanie się dziećmi.

Teraz wiele się zmieniło. I młode Greczynki studiują, podróżują, pracują, zajmują się sobą i robią swoją karierę. Mimo wszystko w greckich rodzinach często nadal jest tak, że kobiety decydują się na lżejszą pracę. Wciąż chcą mieć czas żeby w niedzielę przygotować domową mussakę, żeby zadbać o dzieci i również o siebie. Ta różnica pomiędzy starszym i młodszym pokoleniem jest w Grecji często diametralna.

Ale mimo wszystko, wciąż jeszcze od czasu do czasu słyszę pytanie „Czyja jesteś?”, a przy wypełnianiu urzędowych dokumentów, zamiast nazwiska panieńskiego matki, tak jak jest w Polsce, muszę wpisywać imię ojca. Tak jakby dla przypomnienia, żebym w choć formalny sposób musiała sobie uświadomić, że przecież czyjaś jednak jestem.

Na szczęście dzisiejsze czasy dają nam ogromną wolność wyboru. O swoje równouprawnienie, poczucie wolności, niezależności można jeśli się chce – zawalczyć. A to jak traktują nas inni, zależy przede wszystkim o tego, jak my traktujemy siebie.

Mam wrażenie, że Greczynki nawet często te bardzo nowoczesne, wcale nie chcą pełnej życiowej niezależności. Dobrze czują się w nieco bardziej tradycyjnej roli. Tak było i tak właśnie jest im dobrze. Wcale do końca nie chcą tego zmieniać.

Tak jest często prościej, tak jest często wygodniej.

A może jest w tym również trochę prawdy, że dobrze jest, kiedy zgodnie z tradycyjnym podziałem to właśnie mężczyzna musi zadbać o bezpieczeństwo, rzeczy materialne i pieniądze? Może nie jest to takie złe, kiedy mężczyzna otwiera przed kobietą drzwi i płaci rachunek w restauracji? Kiedy to właśnie przede wszystkim on ma na głowie utrzymanie domu i całej rodziny?

Rola kobiety w Grecji, to przede wszystkim rola szyi, która kręci głową, w którą stronę uzna za najlepsze. Czy zatem w Grecji panuje równouprawnienie? Z jednej strony nie, bo do końca nie chcą tego same Greczynki. Ale z drugiej strony, odgrywając rolę „szyi” mają często więcej do powiedzenia, niż mogłoby się z pozoru wydawać.

 

TU! przeczytasz o tym jak poradzić sobie z emigracyjną depresją.

TUTAJ! przeczytasz o muzeum folkloru na Korfu.

TU! przeczytasz o greckim podejściu do zdrady.

 

 

 

Rzeczy, za które kocham Polskę… poniedziałek, 10 stycznia 2022

 

 

Ta grudniowa podróż po Polsce była dla mnie szczególnie ważna. W kraju nie było mnie aż dwa lata, przez co tak naprawdę pierwszy raz poczułam co oznacza zatęsknić za swoim krajem. W Polsce byliśmy równy miesiąc odwiedzając kilka różnych miejsc rozsianych na mapie. Był to dla mnie bardzo intensywny czas, bo chciałam wycisnąć z tej podróży jak najwięcej.

Za czym najbardziej tęskniłam i czym jednocześnie cieszyłam się najbardziej?

 

BLISCY

Kontaktu w świecie rzeczywistym nie zastąpi tak do końca żadna video rozmowa, nawet z najlepszym sprzętem. Tak bardzo brakowało mi spotkań w normalnym świecie z bliskimi mi osobami i robienia wspólnych rzeczy. Przyjaciół i znajomych w dorosłym życiu można mieć wielu. Ale kontakt, z ludźmi z którymi się wychowaliśmy i z którymi dojrzewaliśmy, zawsze jest szczególny. Tak jakby tylko ci ludzie, wiedzieli kim tak naprawdę jesteśmy… Możemy nie widzieć się latami, a później rozumiemy się bez słów.

 

BAŁTYK

Podczas każdego sezonu bardzo często słyszę zachwyty nad morzem, które oblewa całą Korfu. Zachwyty i jednocześnie porównanie, że „…nie to co… nasz Bałtyk!”. Za każdym razem, kiedy podczas letnich sezonów, ktoś wspominał o polskim morzu, czułam taką silną tęsknotę za polskim Bałtykiem. I tak narodziła się we mnie potrzeba, że żeby znów zobaczyć polskie morze. To właśnie dlatego tydzień spędziliśmy w Trójmieście. Polskie morze ma w sobie takie „coś”. Taką romantyczną nostalgię kryjącą się w długich, piaszczystych plażach i kolorze wypłowiałego błękitu. Słony zapach, szum fal i budzące do życia zimno. Nad polskim morzem, właśnie zimą podobało mi się tak bardzo, że… znów tęsknię!

Morze Bałtyckie w grudniu

 

TRÓJMIASTO

Ostatni raz w Trójmieście byłam… Jakieś dwadzieścia lat temu! Gdańsk, Gdynia i Sopot skradły moje serce. Trójmiasto i połączenie w nim tego co dawne, stare z nowoczesnością, zrobiły na mnie gigantyczne wrażenie. Unikatowa architektura i ciągnące się przestrzenie z pięknymi widokami, spowodowały że wpadła mi do głowy myśl, że „Tak jest! Mogłabym tutaj mieszkać!”. Napomknę tylko, że taka myśl, zdarza mi się niezwykle rzadko…

Stare Miasto Gdańska

 

JABŁKA

A jeszcze jeśli mam to szczęście, że uda mi się trafić na takie zwykłe, małe, niekształtne jabłka z jakiegoś małego targowiska, to wtedy jestem w siódmym niebie. Daję wam słowo! Nigdzie na świecie jabłka nie smakują mi tak dobrze, jak te Polskie! Ten niepowtarzalny zapach i te cieszące oko kolory! Czy też tak macie? Że im bardziej niepozornie wygląda jabłko, tym smakuje lepiej?

 

ŚNIEG

Podczas tego wyjazdu mieliśmy ogromne szczęście z pogodą w Polsce. Śniegu na Boże Narodzenie nie widziałam w kraju już jakieś dziesięć lat! Ten, który spadł w grudniu, spowodował że Polska wyglądała jak baśń ze snu. Miękki, biały puch, który iskrzył w promieniach słońca w ciągu dnia. Ten prawie niesłyszalny odgłos spadającego śniegu w cichą noc… Spacery po lesie, które urządzaliśmy sobie z rodziną w tym śnieżnym okresie, były baśniowym wydarzeniem. Nawet nie myślałam, że znów aż tak spodoba mi się śnieg!

Podczas jednego z zimowych spacerów…

 

WIDOKI

Podczas całego miesiąca w Polsce dużo podróżowaliśmy pociągami, przemierzając nimi setki kilometrów. Przez dłuższą część tego pobytu zrobiłam sobie detoks od social mediów (bardzo gorąco polecam robić taki detoks systematycznie) i tym razem, podczas podróży pociągami, zamiast patrzeć w ekran telefonu, dużo…. Gapiłam się na to, co dzieje się za oknem. Na nowo odkryłam urok widoków na ośnieżone lasy, pola, typowe polskie brzozy i topole. Kilka razy udało mi się wypatrzeć wybiegające sarny, albo przelatującego jastrzębia. Tak podróżować mogłabym godzinami. Pusta głowa, dźwięk kół pędzących po torach i te właśnie zmieniające się za oknem widoki.

 

ŚLEDŹ

Świeży śledź w oleju z cebulą, z ciemnym razowym chlebem… Chodź wielu to dziwi, ale ja bardzo lubię jeść na śniadanie. Tak jest – śledź! Rarytas, który nie jest niestety dostępny w Grecji. Bardzo zatęskniłam za śledziem!

 

KOSMETYKI

Polska to prawdziwy raj kosmetyczny. W Grecji jest dostępne może jakieś 25% z kosmetyków, które sprzedawane są w Polsce. Nie ukrywam, że możliwość tak szerokiego wyboru w kosmetykach, w tak przystępnych cenach, daje mi zawsze dużo radości. Dlatego prawie zawsze, kiedy wyjeżdżam z Polski, na lotnisku cierpię na kosmetyczny nadbagaż!

 

MOŻLIWOŚĆ MORSOWANIA

Na Korfu pływam przez całą zimę. Dlatego ważnym wyzwaniem było dla mnie to, żeby wejść do Bałtyku zimą. Niesamowite, niezapomniane doświadczenie (więcej przeczytasz TU!)… Podczas tego wyjazdu udało mi się również wejść do jeziora. Pływanie zimą w Morzu Jońskim daje dużo niesamowitej energii. Potrafię sobie więc jedynie wyobrazić,  jaką energię potrafi dawać morsowanie w Polsce. Tak jest! Są momenty, kiedy zazdroszczę niskich temperatur w Polsce!

Moje pierwsze wejście do Bałtyku. 4 grudzień, około godziny 7.45.

 

ROZWÓJ

Widzę to za każdym razem, kiedy jestem w kraju. Polska się bardzo rozwija! Widzę to jeszcze wyraźniej po dwóch latach nieobecności. Wszystko tak dynamicznie idzie do przodu. Podczas mojej grudniowej podróży miałam nieodparte wrażenie, że Polska to obecnie zupełnie inny kraj, niż ten z którego wyjeżdżałam te dziesięć lat temu. Serce rośnie!

 

TU! przeczytasz o tym, jak spakować całe życie w 20 kg.

TUTAJ! przeczytasz post o wyspie Hydra.

TU! przeczytasz o pogodzie na Korfu.

 

 

 

Po co morsować?… poniedziałek, 6 grudnia 2021

 

Asia i ja, na chwilkę przed wejściem do Bałtyku

 

I jestem… Początek grudnia, przepiękne Trójmiasto. Nigdy bym nie przypuszczałam, że moja pierwsza listopadowa kąpiel w chłodniejszym już morzu na Korfu, doprowadzi mnie po roku, do kąpieli w grudniowym Bałtyku, przy jednej z pokrytych już śniegiem sopockich plaż. Nigdy bym nie przypuszczała, bo przecież w głowie całe życie miałam, że jestem typowym zmarzluchem, który po prostu nie znosi zimna. Ale to akurat zimno, to zupełnie coś innego…

 

W tym roku na nasze zimowe wakacje wybraliśmy Trójmiasto. Powodów było kilka. Jednym z nich było to, że po dwóch latach pandemii i praktycznie odcięcia od możliwości podróżowania, brakowało mi bardzo Polski. I tak się jakoś złożyło, że właśnie Trójmiasto. W głowie miałam, że może by tak… Albo nie… A może jednak… A może… Spróbować jak to jest wejść do Bałtyku zimą.

Z Asią poznałyśmy się pięć lat temu na Korfu, na naszych wycieczkach. Później tak się złożyło, że kontakt był wciąż żywy, a już od dłuższego czasu oglądałam zdjęcia Asi z codziennych wejść do morza, przy jednej z sopockich plaż, zawsze o wschodzie słońca.

I tak się stało. Że nie tyle myśląc, ale bardziej to właśnie czując, miałam tę decyzję w głowie.  To ona determinuje później wszystko.

Kiedy w sobotni poranek, chwilę po siódmej rano, znalazłam się w Sopocie na plaży przy wejściu nr 29, było jeszcze ciemno, zimno, a na plaży leżał śnieg. To były te najtrudniejsze momenty, bo wszystko w mojej głowie krzyczało, by wracać, by tego nie robić, bo na pewno będzie strasznie.

Było. Częściowo było to straszne. Temperatura około jednego stopnia powyżej zera. Na całe szczęście ani nie wiało, ani nie padało. Zimno, kiedy ściągnęłam ubrania i przeraźliwe, lodowate zimno, kiedy wchodziłam do morza.

 

Sopot, 4 grudnia 2021, około 7.30 rano

 

-A teraz… oddychaj! – powiedziała Asia, trzymając mnie za rękę i patrząc błękitnymi oczami w moje. Nigdy tego momentu nie zapomnę. To poczucie, że mogę. Zanurzenie aż do głowy, a później uczucie, że mogę jeszcze trochę. Więc chwilę później czuję, że już płynę, unoszę się na wodzie, która mnie otula, głaszcze swoim przeraźliwym chłodem, który paradoksalnie jest dla mnie czymś dobrym.

Chwilę później czuję, że chcę już wyjść, że ciało mówi mi, że tu jest już jego zdrowa granica. Więc wychodzę. Po wyjściu moje ciało nie czuje niczego, jest jak zamrożone. Zaczyna drżeć, więc zgodnie z tym co czuje ciało, pozwalam mu drżeć tyle ile potrzebuje. Szybko wkładam na siebie ubrania. I zaczynam czuć, że czuje już to zimno. Jakiś kwadrans później wracam zupełnie do siebie. Zaczynam czuć spokojne szczęście. Jest naturalne, takie prawdziwe, bo powstało w moim ciele zgodnie z prawem natury.

 

fot. Joanna S. Grzybowska

fot. Joanna S. Grzybowska

 

Ale po co ja to zrobiłam? Do czego potrzebne jest mi to przeraźliwe zimno?

Wszystko zaczęło się od pierwszego zamknięcia podczas pandemii, o której wszyscy już pewnie chcemy zapomnieć. Pierwsze pływanie w chłodnym morzu na Korfu i to poczucie, że właśnie ten chłód budzi mnie do życia. To chwilę po takiej kąpieli zaczynam czuć się inaczej. Jak dużo lepsza wersja siebie. Mam tę dobrą energię. Chce mi się różnych fajnych rzeczy. Dokładnie tak jakby moja głowa była pokojem, który wypełniony był stęchłym powietrzem. Taka kąpiel to jak otworzenie okna i wywietrzenie świeżym, rześkim  powietrzem mojej głowy.

Nie dają tego żadne współczesne przyjemności. Zakupy w centrum handlowym. Kupienie nowego gadżetu. Kolejna kawa i coś słodkiego na mieście. Komedia na Netflixie. Czy też impreza z drinkiem w ręce. Nie twierdzę, że te przyjemności są złe. Ale tak na dłuższą metę, niczego nam nie dają. Są chwilowe. Bo kilka chwil później, nic już po nich nie zostaje. Nawet o nich nie pamiętamy.

Konsumpcjonizm. Wygodnictwo. Nadmiar. Te trzy rzeczy powoli gaszą w nas tę dobrą życiową energię. Uzależnienie od mediów społecznościach i błędne przeświadczenie, że tamtejszy modny, ładny, kolorowy świat, w którym nikt nie ma ani pryszczy, ani zmarszczek, a włosy zawsze ułożone są w idealne loki, to ideał naszego życia. Łatwe, bezpieczne życie, pozbawione wyzwań i trudności, powoli gasi naszą życiową energię. Powoli zabija w nas życie. I później tak jakoś… Przestaje nam się chcieć. I szczęścia w wersji na szybko, na teraz, szukamy w kolejnych zakupach w promocyjnej cenie, kolejnym lukrowanym ciastku, kolejnym niepozornym drinku. I tak tworzy się w nas pustka, którą trudno czasem nazwać, a jeszcze trudniej czymś wypełnić.

Ta chwila, kiedy wchodzisz do morza, które wbija w całe ciało swoje drobne szpilki zimna, budzi do życia tak naprawdę, zdrowo i na długo. Jesteś ty, zimna woda i nic więcej. W tej właśnie chwili jest się tu i teraz naprawdę. Nie ma znaczenia co było wcześniej i co za chwilę się stanie. Czasem boli, czasem jest naprawdę strasznie. Bo takie jest właśnie prawdziwe życie, bez współczesnego lukru wygody.

A później… Wyostrzają się zmysły. Widzisz wodę, niebo, słońce, czy też chmury. Czujesz świeże powietrze. Słyszysz szum fal, śpiewające ptaki. Czujesz szybkie bicie swojego serca. Gorącą krew, która krąży w twoich żyłach. Wszystko staje się proste. Zaczynasz czuć szczęście, ale takie w którym wcale nie masz ochoty na więcej i więcej. Nie ma w tym fajerwerków. Jest ci zwyczajnie dobrze. Tu i teraz.

Właśnie dlatego pływam w zimnej wodzie.

Tak właśnie budzę się do życia. Tak właśnie odnajduje prawdziwe szczęście.

 

Za moje pierwsze bezpieczne i świadome wprowadzenie do zimnego Bałtyku, dziękuję Asi S. Grzybowskiej. Asia wchodzi do Bałtyku przy jednej z sopockich plaż codziennie o wschodzie słońca. Fotografuje wszystkie wejścia. Jest twórcą „Morza aniołów”, czyli grupy ludzi, którzy wchodzą razem z nią i w ten sposób między innymi stawiają czoła różnym życiowym problemom. Tak jest… Zimna woda leczy.

Jeśli macie potrzebę takiego wejścia, ten pierwszy raz trzeba to zrobić bezpiecznie z osobą z doświadczeniem. Nie róbcie tego sami. Możecie znaleźć Asię na Facebooku, dołączyć do niej i wejść do morza z całą grupą jej aniołów.

Asia właśnie wydała swój kalendarz z najpiękniejszymi zimowymi wejściami do morza. Jeden z najpiękniejszych kalendarzy jakie widziałam. Zobaczycie go tu!

https://allegrolokalnie.pl/oferta/kalendarz-scienny-dobry-rok-2022-photography-love

Autorką zdjęć umieszczonych w tym poście jest również Asia.

 

Już prawie gotowe do wyjścia! Z moją przyjaciółką Anią, która przyjechała o wschodzie słońca, żeby wejść razem ze mną :*

 

 

 

10 sposobów na maksymalną wydajność pracy… poniedziałek, 8 listopada 2021

 

Podczas jednej z naszych wycieczek tego sezonu. Chwila wolnego, więc odpoczywam 😉

 

Tegoroczny sezon był dla mnie szczytem intensywności pracy. Po wszystkich pandemicznych zawirowaniach, w najśmielszych marzeniach nie spodziewaliśmy się tak dużej liczby turystów i tym samym takiej ilości pracy.

Podczas całego sezonu nie przydarzyła nam się ani jedna znacząca organizacyjna wpadka czy też pomyłka! Nasz Sałatkowy zespół składa się w tym momencie z czterech pracujących przez całe lato osób i kilku osób, które z nami ściśle współpracują. Prócz codziennego prowadzenia wycieczek, zajmuję się też całą logistyką naszej pracy. Patrząc na to z boku, często wydaje mi się, że to misja niemożliwa, bo to gigantyczna ilość pracy. Ale jednak się udaje! Jak to robię? Po pierwsze firmę prowadzę już osiem lat. Z roku na rok pracy przybywało, więc systematycznie uczyłam się organizacji pracy i radzenia sobie z coraz większą jej intensywnością. Do drugie… Wypracowałam sobie kilka żelaznych zasad, którymi się kieruję. W tym poście podzielę się wami wszystkimi najważniejszymi. Mam nadzieję, że również i wam się przydadzą, albo w jakiś sposób pomogą w waszej pracy.

Zacznijmy od najważniejszej zasady… To ona przyświeca całości. Bez tego, ani rusz!

 

  1. „Dyscyplina jest matką wolności”

Są to słowa Leonarda da Vinci. Na tych słowach bazuje cały system mojej pracy. Brzmi to ładnie, czy też nie, ale całość opiera się na maniakalnej wręcz dyscyplinie. Wiem, że część z was może to przerazić, ale taka jest prawda. Po prostu nie ma zmiłuj. Nie ma, że boli mnie głowa, że mam gorszy dzień, że pada, że brak mi dziś weny. Pewne rzeczy muszą być zrobione i nie podlega to, żadnemu „ale”. To taki paradoks, ale dzięki tej dyscyplinie, zyskuję wolność! Kiedy skończę już pracę i wiem, że wszystko jest idealnie domknięte, dopiero wtedy mam spokojną głowę. Wtedy nie myślę już o pracy. Nie martwię się o nią. Spokojnie zajmuję się innymi częściami życia. Wiem, że wszystko jest przecież pod kontrolą!

 

  1. Automatyzacja najważniejszych, codziennych zadań

W procesie prowadzenia własnej firmy są pewne zadania, którymi powinno się zajmować codziennie. Często nie wydają się mieć większej wagi.  Ale jeśli odłoży się je na kilka dni, rośnie z nich góra, za którą później trudno jest się zabrać; albo tworzy się z nich zawiły labirynt, w którym nie można później już się odnaleźć. Mam do wykonania codziennie kilka takich spraw. Nie są skomplikowane, ale wymagają dużej systematyczności. Często łatwo o nich zapomnieć lub je pominąć, bo mogą wydawać się błahe. Nie daję się temu zwieźć! Każdy dzień pracy zaczynam od tych właśnie spraw. Każdej z nich mam przypisany numerek. Jeden, dwa, trzy, cztery. Nie jest ich więcej niż góra pięć! Zabieram się za nie jak automat, zawsze zachowując przy tym dokładnie tę samą kolejność. Raz, dwa, trzy i zrobione! Przechodzimy więc dalej! Dokładnie jak przy uruchamianiu samochodu. Najpierw siadam, później przekręcam kluczyk, następnie pierwszy bieg i gaz do dechy. O niczym nie zapominam, bo wszystko jest zautomatyzowane w mojej głowie!

 

  1. Plan nadchodzącego dnia

Nie odkryję tutaj Ameryki, pisząc że dobry plan dnia to absolutna podstawa. Dobry plan dnia, jest jak dobra mapa, dzięki której łatwiej i szybciej można dojść do swojego celu. Planowanie dnia sprawia mi bardzo dużo przyjemności. Robię to późnym wieczorem lub wczesnym rankiem. Planuję sobie niemalże wszystko. Zaczynając od obowiązków, zadań które trzeba wykonać. Planuję również, to co zjem danego dnia, ile czasu przeznaczę na sport i to w jaki sposób będę spędzać mój czas wolny oraz jak będę wypoczywać.

 

  1. Zasada białej kartki. Lista już na następny dzień

W ciągu intensywnego dnia telefon nie przestaje wibrować (psssyt! mój telefon szczególnie podczas pracy ma zawsze(!) wyłączony dźwięk, inaczej można zwariować). Z godziny na godzinę pojawia się coraz więcej mniejszych lub większych zadań, rzeczy o których trzeba pamiętać. Zawsze, ale to ZAWSZE(!) mam przy sobie białą kartkę, która w ciągu dnia zapełnia się zadaniami,  jakie mam wykonać kolejnego dnia. Zapisuję wszystko, nawet najmniej istotne rzeczy. Dzięki temu pamiętam o wszystkim, a ułożenie planu na następny dzień jest o wiele prostsze, bo spora jego część jest już spisana na kartce! Taką białą kartkę mam przy sobie nie tylko podczas sezonu. Jest ze mną zawsze! Dzięki temu jeśli tylko w mojej głowie pojawia się jakaś myśl, zadanie, nawet inspiracja, od razu ją zapisuje i zajmuje się tym już następnego dnia! Polecam bardzo tę zasadę i zapisywanie wszystkiego, co nam do głowy przychodzi, jako zadanie do zrobienia już na następy dzień. Dzięki temu nic wam nie wymknie się spod kontroli!

 

  1. Delegowanie zadań

Jak chyba większość osób, które zaczynają prowadzenie firmy początkowo w pojedynkę, z tym punktem mam największy problem. Delegowania zadań uczę się z sezonu na sezon. Oczywiście zawsze wydaje mi się, że wszystko sama zrobię najlepiej. Ale również z wielką przyjemnością oddaję kolejne części pracy organizacyjnej naszemu zespołowi. Coraz częściej łapię się na tym, że są  obszary w których nie wiem za bardzo co się dzieje. A na koniec dnia dostaję jedynie wiadomość, że wszystko jest dopięte! Ufff… Wtedy to dopiero serce rośnie!

 

  1. 10 minut wcześniej

Tę zasadę wpoił mi mój tata, od małego powtarzając „bądź wszędzie 10 minut wcześniej” i kończąc „punktualność jest cechą królów”. Po co być 10 minut wcześniej? To bardzo istotny trik przy organizacji pracy. Na uspokojenie siebie, swoich myśli. Na krótki relaks. Na taką trudną do nazwania przewagę, która tkwi w tym, że już na kilka chwil przed jestem już spokojna i gotowa. Bardzo lubię te kilka chwil, kiedy w spokoju czekam na mój wycieczkowy autobus. Układam myśli i się relaksuję. A później nadjeżdża, otwierają się drzwi, wchodzę i wiem, że wszystko mam pod kontrolą.

 

  1. Kontroluj swój czas w mediach społecznościowych

O tym, że media społecznościowe pożerają gigantyczną ilość naszego czasu, wiemy wszyscy. Tak trudno nie sprawdzić, co ktoś do nas napisał, kiedy właśnie usłyszeliśmy powiadomienie. Ile lajków zostawiono pod twoim ostatnim zdjęciem? I jak ktoś odpowiedział na ten ostatni komentarz? Studnia bez dna! Można tak siedzieć godzinami, bo media społecznościowe zostały tak opracowane, by nas wciągać! Cenny czas po prostu przelatuje nam przez palce. Jednak media społecznościowe są jednocześnie bardzo ważną częścią mojej pracy. W celach tylko i wyłącznie pracy, spędzam w nich od godziny do półtorej dziennie. Po skończonej pracy, po prostu je zamykam i mnie tam nie ma. Jestem w realnym świecie. Prawie nigdy nie przeglądam ściany na Facebooku, czy Instagramie. Wchodzę tam tylko w określonym celu. W celach nie związanych z pracą, przebywanie w mediach społecznościowych to u mnie góra 15, maksymalnie w porywach 20 minut dziennie. Kiedy zaczęłam ten temat mieć mocno pod kontrolą, moja praca stała się o wiele bardziej wydajna, mam też dużo więcej czasu dla siebie.

 

  1. Dobry kalendarz i przejrzysty miesięczny planer

Jedną z rzeczy, bez której absolutnie nie wyobrażam sobie pracy jest dobry, duży kalendarz. No cóż! Muszę przyznać, że uwielbiam kalendarze i wszystkie gadżety do planowania i organizowania czasu oraz pracy. Kalendarz jest moją prawą ręką. Znajduje się w nim wszystko o czym mam pamiętać. Organizowanie pracy również bardzo ułatwia mi przejrzysty, miesięczny planer, który jest rozpisany na jednej dużej kartce. Dzięki temu mam jasny ogląd jak mam zaplanowany cały miesiąc.

 

  1. Gospodarowanie przestojów czasowych

Bardzo dużo spraw udaje mi się załatwić podczas tak zwanych przestojów czasowych. Czyli przerw, podczas których na coś czekamy i nic ważnego się wtedy nie dzieje. Czasem podczas takich krótkich chwil wolnego czasu, po prostu odpoczywam. Ale bardzo często to właśnie wtedy ustalam z kierowcą godziny odbioru turystów na kolejną wycieczkę. Dopracowujemy miejsca zbiórek. Odpowiadam na zaległe wiadomości. Umieszczam nowy wpis na Facebooku, albo akceptuję wpisy na grupach. Czasami podczas takich kilku przestojów czasowych udaje mi się załatwić lwią część pracy.

 

  1. Odpoczynek i czas wolny – też zaplanuj!

To ostatni punkt, ale jednocześnie jeden z najważniejszych. To szalenie ważne, aby podczas planowania i organizowania swojego czasu, zaplanować czas na wypoczynek, rozrywkę, czas dla siebie. W trakcie sezonu tego czasu jest bardzo mało, ale gdyby nie odpowiednia organizacja, byłoby go jeszcze mniej! Planuję więc wszystko! Co możliwie najzdrowszego danego dnia zjem, kiedy będę mogła nadrobić zaległe godziny snu. Zawsze mam również zaplanowane kilka luźniejszych chwil, kiedy mogę spokojnie napić się kawy, wyjść na kolację czy też poczytać coś niezwiązanego z pracą. Jestem przekonana, że gdybym tych wolnych chwil odpowiednio nie zaplanowała, z pewnością rozmyłyby się w czasie. Uwielbiam na nie czekać, a później je celebrować!

 

To wszystko! Moja ścisła dziesiątka. Czy macie swoje sposoby na wydajną pracę? Jeśli tak – koniecznie napiszcie w komentarzu!

 

TU! przeczytasz o najważniejszych zabytkach miasta Korfu

TUTAJ! przeczytasz o tym kim był Mikis Theodorakis

TU! przeczytasz o tym co to są souvlaki

 

 

 

Od czego zacząć zmienianie życia? Efekt pozytywnego domina… poniedziałek, 3 maja 2021

 

Korfu, Ermones, 2 maj 2021

 

 

Szłam dziś przez miasto Korfu. Nagle, z dnia na dzień zrobiło się już tak gorąco! Kalo kalokieri (czyli: dobrego lata), usłyszałam jak ktoś pozdrawia tak kogoś na ulicy. Nie trzeba sprawdzać dat w kalendarzu. Zawsze, kiedy Grecy zaczynają tak właśnie się pozdrawiać oznacza, że przyszło już lato!

Moje poniedziałkowe posty piszę zawsze kilka dni wcześniej. Kiedy opublikuje ten, będzie poniedziałkowy ranek, trzeciego maja. Będę już w innym świecie.

 

***

 

Wiem, że na Korfu przyszło już lato. Od pierwszego tygodnia maja, luzuje się grecki lockdown i tym samym wiem, że będziemy wkraczać do nowego świata. Wiem to dobrze. Ten nowy, będzie lepszy…

Od poniedziałku trzeciego maja będą już działać kawiarnie, kawiarenki, tawerny i restauracje. W końcu normalnie pójdziemy na kawę! Pewnie będzie to jedna z najlepszych kaw, jaką wypiję w życiu. Tak będzie! Krótko po tym, po grubo ponad rocznym przebywaniu na wyspie, wsiadamy na prom i kilka chwil później – wciskam gaz do dechy… I  przede mną widok o jakim teraz śnię… Prosta, długa droga, przestrzeń… Wszystko co złe będzie już za mną. I niech nie wraca!

 

Kiedy tak szłam ulicą, przypomniał mi się fragment pewnej książki, która traktowała o rozwijaniu firm. Nie potrafię sobie przypomnieć z jakiej książki pochodził ten fragment i kto to napisał. W tym fragmencie opisany był przypadek pewnej firmy, która zajmowała się produkcją części do samochodów. Firma stanęła na granicy bankructwa. Żeby ją ratować zmieniono szefa, a ten który został zatrudniony na pierwszym spotkaniu poinformował o podjęciu pewnego kroku, który zszokował wszystkich. „Przecież to nie ma sensu!” – tak komentowali wszyscy. Nowy szef się uparł, nie słuchał nikogo, tylko szybko przeszedł do konkretów. Chodziło o wprowadzenie jednej, jedynej zmiany. I nic poza tym. Zgodnie z jego decyzją całą uwagę skupiono tylko i wyłącznie na tym, by maksymalnie podwyższyć bezpieczeństwo pracowników firmy. I nic więcej! Zajęto się tylko i wyłącznie aspektem bezpieczeństwa. Tyle. Wszyscy byli w szoku, ale nowy szef konsekwentnie wprowadzał zmiany w zakresie bezpieczeństwa. Rozpoczęto szkolenia. Sprawdzanie, a następnie wymianę dużej części maszyn. Inspekcjom i ulepszeniom nie było końca. Zamiast szukać odpowiedzi na pytanie, dlaczego firma stanęła nad przepaścią bankructwa, zostawiono wszystkie analizy i zaczęto wprowadzać zmiany właśnie w zakresie bezpieczeństwa. To bardzo dziwne… Ale podziałało! Nowy szef postawił firmę na nogi. A krótko po tym znaczenie zwiększono obroty i to już na stałe.

Kiedy po latach spytano owego szefa, skąd na Boga wiedział, że zmiany trzeba zacząć wprowadzać właśnie w zakresie bezpieczeństwa, jak na to wpadł, odpowiedział krótko: “nie miał o tym zielonego pojęcia”. Chodziło mu o to, by przestać szukać, analizować i główkować nad tym co jest źle, a po prostu jak najszybciej zacząć coś robić!  „Bezpieczeństwo” było aspektem pracy wybranym zupełnie przypadkowo. Szef chciał przestać rozwodzić się nad teorią, a po prostu wprowadzać zmiany. Nie ważne konkretnie czego, ważne było, aby jak najszybciej zacząć zmiany na lepsze. I tak szkolenia pracowników spowodowały, że stali się oni uważniejsi, bardziej skoncentrowani, a co za tym szło – bardziej efektywni. Podczas częstych inspekcji, tak „przy okazji” wykryto wiele błędów, które wpływały na jakość usług. A wymiana dużej części maszyn spowodowała, że cała fabryka stała się o wiele bardziej nowoczesna. W konsekwencji, przez szybkie wprowadzenie ulepszeń w zakresie bezpieczeństwa, cała firma we wszystkich innych swoich gałęziach zaczęła znacznie lepiej działać, dzięki czemu została uratowana.

Myślę, że dokładnie tak samo jest z ludźmi. Kiedy człowiek dochodzi do momentu, że chce zmienić swoje życie na lepsze, a nie wie od czego zacząć, nie ma tak naprawdę większego znaczenia za co konkretnie się weźmie. Chodzi o to, by przestać dumać i planować, a zwyczajnie zacząć coś robić. Zakasać rękawy i działać. Zabrać się za pierwszą lepszą rzecz, która wpadnie nam do głowy. Pierwsza zmiana, chwilę potem stanie się zapalnikiem do następnej i następnej.

Kiedy podsumowuje cały ten okres bardzo ostrego zamknięcia, myślę że tak stało się w moim przypadku. Że gdzieś trochę nieświadomie właśnie tak zadziałałam. Kiedy przyszły pierwsze wiadomości o lockdownie, wiedziałam już z czym przyjdzie mi się zmierzyć i zdawałam sobie sprawę, że przede mną ciężki okres.  Poczułam, że będę potrzebować czegoś by psychicznie nie utonąć, czegoś, czego będę mogła się trzymać. Potrzebowałam jakiejś zmiany.

I tak przypadkiem wpadłam na pomysł, żeby stawić przed sobą jedno wyzwanie: pływać całą zimę dwa razy w tygodniu. Tyle. Zaczęło się od tego, że na początku każdego tygodnia sprawdzałam pogodę, by znaleźć najbardziej słoneczny dzień. Wszystkie zajęcia tygodnia podporządkowywałam przede wszystkim temu. Najtrudniej było na przełomie stycznia i lutego, kiedy jak na Grecję temperatury były niskie, morze było już wyziębione, a do tego często wiało. Żeby podołać zadaniu wiedziałam, że poprzedniego dnia muszę się bardzo dobrze wyspać, a rankiem zjeść solidne śniadanie. Nie można też przegapić godziny, w której słońce jest najwyżej, bo później z każdym kwadransem robi się coraz ciężej. Przed każdym wejściem do morza, koniecznie ćwiczenia fizyczne i solidna rozgrzewka.

Zima jest już daleko za mną. W tym momencie nie wyobrażam sobie by dwa, trzy razy w tygodniu nie pójść popływać. Moje ciało jeszcze nigdy w życiu nie było w tak dobrej kondycji. Uregulował mi się sen. Minęły mi nachodzące mnie dawniej bardzo często migreny. Przez cały dzień mam bardzo dużo energii. Kocham to uczucie, kiedy wychodzę z morza i ubieram się w suche ubranie. Uwielbiam czuć sól na mojej skórze. Ale przede wszystkim to bezcenne wybudzenie się ciała, umysłu, mojej duszy.   Ta dobra energia, ten pierwszy krok wejścia do zimnego morza, jest jak pierwsza kostka domina, która staje się zapłonem do całego ciągu dobrych rzeczy, na które później mam ochotę. Chce mi się jeść jeszcze zdrowiej, więcej ćwiczyć, być na zewnątrz, robić, tworzyć, działać!

Z początkiem maja morze z dnia na dzień staje się coraz cieplejsze. A ja czuję, że razem z wejściem do nowego świata potrzebuję nowej zmiany na lepsze. I tak dzieje się… Ja, skrajny nocny marek, przestawiam się na rannego skowronka. To dla mnie gigantyczna życiowa zmiana. Wstawanie razem ze słońcem, to od dawna moje marzenie. Tak dziś prezentował się mój ranek. Pierwsza wygrana. Upadła pierwsza kostka kolejnego, dobrego domina. Udało się! Mimo, że wcale dziś nie muszę, to chwila po siódmej – już na nogach…

 

Widok z mojego balkonu, dziś, chwila po 7.00

 

TU! przeczytasz o pływaniu w morzu zimą.

TU! przeczytasz o smoothie z pietruszki.

TUTAJ! przeczytasz o tym co robić, kiedy dopada kryzys.

TU! przeczytasz o kuchni Korfu.

 

 

 

To był najcieplejszy luty w moim życiu! Co działo się u mnie w lutym?… poniedziałek, 1 marca 2021

 

 

Kiedy to przeczytałam, przeszła mnie ciarka. A później czytałam ten fragment trzy, cztery razy. Tak mnie to ucieszyło!

Każdej nocy przed pójściem spać, czytam teraz książkę Agnieszki Macią „Pełnia życia”. Idealna książka na ten dziwaczny w świecie czas. Uspakaja  moje rozbiegane przed snem myśli. Czytanie tej książki działa na mnie kojąco. Myślę, że to również dzięki tej książce ostatnio miewam bardzo przyjemne sny.

Agnieszka Maciąg w „Pełni życia” opisuje między innymi swoją duchową przemianę. Krok po kroku. Od kariery w świecie mody i show biznesu, przez wewnętrzny kryzys, aż w końcu pierwsze momenty zwykłego, niczym konkretnym nie spowodowanego, poczucia szczęścia. Gdzie Agnieszka doznała pierwszego poczucia wewnętrznego uspokojenia i otulającego ją szczęścia? Pod drzewem oliwnym, na jednej z plaż, tutaj na wyspie Korfu!

 

 

Czuję to każdego dnia. Kiedy wstaję rano, otwieram okno i patrzę na zewnątrz. Wdycham czyste powietrze. Czuje na twarzy słońce. A przed sobą widzę mięsistą zieleń niekończących się oliwnych gajów, wielobarwne plamki okolicznych domów, strzeliste dzwonnice starych kościołów. Ta wyspa ma w sobie coś niemal magicznie kojącego. Pewnie za sprawą tak wyjątkowo pięknej przyrody, takiego słońca, tak niezwykłych miejsc, Korfu ma w sobie energię, która działa kojąco na ludzką duszę. To właśnie czuła Agnieszka. To samo najpewniej czuła cesarzowa Sisi, która przypływała na Korfu, szukając spokoju i ukojenia. To tutaj ukształtował się literacki talent Geralda Durrella, wrażliwość na otaczającą przyrodę, jej piękno. To właśnie tę wyspę pokochali Lawrence Durrell czy też Henry Miller. I to samo czuje ogromna liczba osób, która uwielbia odwiedzać i wracać wielokrotnie na Korfu.

Niedługo miną dwa pełne lata, od kiedy już na stałe przeprowadziliśmy się na Korfu. Pomimo, że przez sześć wcześniejszych lat przypływałam tu spędzić każde lato, dopiero teraz, kiedy żyję tu na stałe i mam do dyspozycji spokojną zimę, uczę się korzystać z tego co ma w sobie ta wyspa. Dokładnie tak. Uczę się. Korzystać z dobrodziejstw również trzeba się krok po kroku nauczyć.

Styczeń pogodowo był u nas nieco kapryśny, wietrzny i deszczowy. Luty przyniósł ogromną ilość słońca, ciepło i  stabilną pogodę. Pogody, która była na Korfu w lutym, trudno jest mi nawet nazwać zimową. To był najcieplejszy i najbardziej słoneczny luty w moim życiu!

Po styczniowych wyzwaniach pływania z deszczowymi chmurami nad głową i tym co najgorsze, czyli wiatrem, przyszedł czas na cieszenie się, czerpanie przyjemności z pływania w chłodnym morzu. Budzące ciało i mózg zimno wody. Czucie wszystkich mięśni swojego ciała. Przyjemne uczucie unoszenia. Widok bezkresnego morza, ten jego błękit, słony zapach oraz niesamowite słońce nad głową, jest jak zastrzyk życia, daje również poczucie jedności z naturą w najpiękniejszym jej wydaniu. Zawsze byłam typowym mieszczuchem, więc tak bliski kontakt z naturą jest dla mnie ogromnym odkryciem.

 

 

Niestety. W wielu miejscach Grecji, powrócono do jeszcze bardziej restrykcyjnego zamknięcia, z godziną policyjną od 18.00. Na Korfu z dnia na dzień robi się również coraz bardziej czerwono. Wszyscy bardzo dobrze wiemy, że ponowny lockdown na Korfu to najpewniej kwestia dni. Za rodziną, której nie widziałam już ponad rok i nie mam zielonego pojęcia kiedy się zobaczę, tęskni mi się okropnie. Podobnie jak za Polską. Pozostają nam video rozmowy, ale te nigdy nie zastąpią normalnego kontaktu z drugim człowiekiem.

 

Tak wyglądało miasto Korfu w lutym. Pogoda była przepiękna, więc mimo lockdownu, na ulicach ludzi jest bardzo dużo!

Kawa w rękę i na spacer!

Są takie osobniki, którym zawsze i wszędzie jest po prostu dobrze! 😀

Wizyty na naszym targowisku, to punkt obowiązkowy! Weszło mi już to w krew, że jak warzywa i owoce, to tylko z targu!

A może by tak… Sok z marchewek?

Jedno z moich odkryć tego miesiąca! Na Korfu otworzono rosyjski sklep i można tam kupić… Biały ser! Jedna z rzeczy, za którą bardzo mi się tęskniło! Znacie to? Makaron z białym serem i skwarkami. Kto jest z lubelszczyzny, to na pewno zna 🙂

 

Wszyscy mamy co najmniej dość sytuacji, która jest na świecie. Często szukamy winnych w politykach, w rządzie, służbie zdrowia. Nie widzę w tym sensu. Tłumaczę sobie, że tak po prostu na świecie jest. Co jakiś czas wybuchają wojny. Co jakiś czas spotykają nas kataklizmy: trzęsienia ziemi, powodzie, pożary. Co jakiś czas pojawia się zaraza. Tak po prostu jest. Tłumaczę sobie, że o wiele tragiczniejsze wydarzenia przeżyli moi dziadkowie, którzy przetrwali wojnę światową. Przetrwali. A później stali się silniejsi.

Kiedy dopada mnie niemoc, czuje spadek nastroju, przestaję czuć w sobie motywację, pakuję torbę, zakładam strój i idę wykąpać się w zimnej wodzie. Już kilka chwil później, jak za dotknięciem czarodziejskiej różdżki, widzę świat zupełnie inaczej. I czuję się najlepszą wersją siebie.

 

TU! przeczytasz o kilku trikach, jak radzić sobie w trudnych życiowych sytuacjach.

 

“Klub czytelniczy” na Korfu! Trzeba przyznać. Świetna miejscówka na czytanie książek. W tle Stara Forteca.

Nadal nadziwić się nie mogę, jak ludzie na Korfu potrafią rozwieszać swoje pranie!

Jedno z moich najpiękniejszych zdjęć mijającego miesiąca…

Gdzieś w okolicach Garitsy…

 

 

 

 

Oh! Styczeń już za nami?! Moje 36!… poniedziałek, 1 lutego 2021

 

 

Większość z nas jest teraz w takim właśnie stanie. Chcąc, czy też (bardziej) nie, musieliśmy przyzwyczaić się do nowych zasad życia, w tej innej rzeczywistości. Nikt tu nikogo nie pyta się przecież o zdanie. Trochę już przyzwyczailiśmy się do tego, że jest bardzo ciężko.

Pierwszy raz w moim dorosłym życiu, jestem tak długo w jednym miejscu, na dodatek na wyspie. Z Korfu nie wyjechałam ani raz przez okrągłe już 12 miesięcy. I nie mam pojęcia kiedy uda mi się wyjechać. Spotkania z ludźmi oraz różne aktywności, wszyscy mamy teraz ograniczone do minimum. Ratunkiem jest internet i choć internetowa łączność ze światem. Im dłużej trwa jednak ten lockdown, coraz trudniej jest mi usiedzieć w domu i coraz mniej chętnie patrzę na ekran komputera i telefonu. Jak powietrza brak mi podróży, spotkań z ludźmi. Normalności. No, ale przecież nie mi samej…

Jest to jedno z moich noworocznym postanowień. I urodziło się najwyraźniej z potrzeby tej chwili. Kiedy obmyślałam moje plany na rok 2021 pomyślałam, że chcę być w nim jeszcze bardziej zdrowa, jeszcze bardziej wysportowana, chcę tryskać dobrą energią i chcę być zadowolona z kondycji i wyglądu mojego ciała. Najpierw była ta myśl, taka właśnie chęć, takie wyobrażenie. A później… Później należało już tylko podjąć to wyzwanie!

To co zamarzyłam i czego tak bardzo zapragnęłam, okazało się że daje mi pływanie zimą. Przez cały styczeń pływałam dwa razy w każdym tygodniu. Nigdy nie lubiłam zimna i zawsze byłam strasznych zmarzluchem. Dla wielu osób wchodzenie do wody, kiedy na zewnątrz jest jakieś 12 stopni nie jest wielkim wyczynem, ale każdy ma swój własny szczyt. Dla mnie przełamanie się i wejście do zimnej wody, w środku greckiej zimy, za każdym razem wymagało przełamania się. Zwłaszcza na samym początku. Za każdym razem na kilka chwil przed wejściem, w mojej głowie pojawiało się tysiąc argumentów, dlaczego tego dnia tego nie robić, że może jutro, czyli zapewne nigdy. Ale radość, jaka pojawiała się we mnie po przełamaniu mojej słabości połączona z ruchem i zimnem wody, stała się jak wewnętrzna bomba dobrej energii, która wybucha i promieniuje na co najmniej kilka następnych dni, aż do kolejnej kąpieli. Dzięki pływaniu zimą, mimo całego zamieszania na świecie i mimo nadal trwającego zamknięcia, z ręką na sercu – mój styczeń był dla mnie jednym z najfajniejszych miesięcy jakie od dłuższego czasu pamiętam! Ja zwyczajnie czułam się fenomenalnie razem ze sobą!

 

 

Podobno nie ma zbiegów okoliczności. I pewnie nie był nim mail, który dostałam od mojej czytelniczki. Kiedyś pisałam, że jedną z osób, które bardzo mnie inspirują jest już niestety świętej pamięci Antoni Huczyński, czyli słynny Dziarski Dziadek. Jeśli ktoś z was go nie zna, koniecznie wyszukajcie w internecie. Ten post znajduje się tu, niżej.

 

Z CYKLU: zacznij lekko poniedziałek – Co fajnego w Polsce?… poniedziałek, 9 lutego 2015

 

Weronika, która do mnie napisała przez długi czas mailowała z panem Antonim. Przesłała mi ostatni mail, który dostała od Dziadka, przed jego śmiercią. Razem z Weroniką chcemy się  z wami tym mailem podzielić… Tutaj jest jego treść. Ma on dla mnie niezwykle cenne przesłanie. Wklejam treść maila, bez nanoszenia żadnych zmian. Tak jak pan Antoni napisał w oryginale.

 

(…) Pani Weroniko, nasz świat niczego za darmo nam nie serwuje, na wszystko musimy sobie sami zapracować. Każdy człowiek w swoim żyiu szuka zdrowia, długowiecznośći, szczęścia i jak pokonać swój krąg niemożliwości. Każdy z nas chce żyć bez bólu, zmartwień, trosk i cierpień . I ten upływający czas, żłobi w duszy złowieka wiele refleksji, nadziei i zwątpień i tą tęsknotę, jaką jest idealna miłość. Trzeba cieszyć się, radować, uśmiechać, bo to doskonały wynalazek natury. Ja dodam od siebie, że ruch musi być twoją codziennością, tak, jak oddychanie. Gimnastyka, biegi, spacery, to rywalizacja samego z sobą, to sposób na zdrowie i radość, to filozofia i mądrość. to szacunek dla własnego zdrowia, , tutaj nie trzeba nikogo pokonać, nikogo zwyciężyć, to walka ze swoim lenistwem, próżniactwem i wygodnictwem. Pani Weroniko, proszę pamiętać, cały nasz przeogromny Wszechświat jest w nieustannym ruchu. Serdecznie Panią pozdrawia, wiekowy 98 latek, jeszcze w całkiem dobrym zdrowiu, Antoni Huczyński

 

Pan Antoni jak zwykle ma rację. Te słowa przeczytałam przed moim kolejnym wyjściem, żeby popływać, kiedy znów czułam, że wszystkie głosy w mojej głowie, przekonują żeby tego nie robić. Właśnie wtedy bardzo potrzebowałam to przeczytać.

Szczęście.

Dobre samopoczucie.

Zadowolenie ze swojego ciała.

To wszystko wymaga od nas pracy. Nic nie przychodzi samo, od tak z siebie. Nikt nie da nam dobrej kondycji, dobrego samopoczucia. Nie możemy tego kupić. Na to wszystko sami  musimy ciężko zapracować. Wypracowując nowe nawyki. Przełamując siebie. Pokonując własne słabości. Wyznaczając sobie nowe cele. Zachowując konsekwencję i samodyscyplinę. A życiowe poczucie szczęścia, moim zdaniem jest wynikiem włożonej przez nas pracy, naszego samozaparcia.

 

 

Wczoraj miałam moje 36 urodziny. Jak możecie się domyśleć, nie było dużej imprezy, obyło się bez wielu prezentów, nie było też wyjścia na fajne, dobre jedzenie. Przybył mi kolejny rok życia. Z tej okazji sama dałam sobie najlepszy prezent. Znów przełamałam siebie i weszłam do zimnego morza. Po zdrowie, po energie, po kondycje, po endorfiny. Po moje szczęście. 36 lat na karku, a ja w moim ciele tak dobrze nie czułam się jeszcze nigdy!

 

TU! przeczytasz o moim smoothie z pietruszki.

TUTAJ! przeczytasz o najstarszej dzielnicy miasta Korfu.

TU! sprawdzisz ofertę naszych wycieczek po Korfu.

 

 

 

 

 

Zacznij dzień od „kalimera”!… poniedziałek, 4 stycznia 2021

 

Ja w autobusie, czyli tam gdzie jest moje miejsce! 😀

 

Było to dobrych kilka lat temu, kiedy byłam jeszcze na początku mojej pracy na Korfu. Był wczesny ranek, stałam na drodze i czekałam na autobus, który zbierał naszych turystów mieszkających na północy wyspy. Zgodnie z planem, miałam wejść do  autobusu i podjechać z połową naszej grupy do Kanoni (przeczytaj więcej TU!), gdzie miała do nas dołączyć druga połowa turystów, mieszkająca na południu Korfu. Wtedy mogliśmy rozpocząć już wycieczkę  (TU! zapoznasz się z ofertą naszych wycieczek po Korfu).

Kierowcą autobusu, który miał mnie odebrać był Marko. Bardzo drobnej postury, zawsze lekko zgarbiony, z wielkimi zębami każdy w inną stronę. Najpewniej przez swój nietypowy wygląd, Marko był częstym tematem żartów innych kierowców. Dla mnie natomiast był przede wszystkim nieomylnym mistrzem w układaniu planów zbiórek z rozsianych po całej północnej części Korfu hoteli. Niezliczoną ilość razy,  późnymi wieczorami Marko odbierał każdy mój telefon, żeby ułożyć godziny zbiórek dla naszych turystów. Robił to z dokładnością, co do minuty! Tak po prostu, zawsze bardzo lubiłam tego człowieka. Z wzajemnością.

– Kalimera! [Czyli „dzień dobry” po grecku] Marko! Jak tam? Co tam? – powiedziałam i przepytałam, kiedy tylko otworzyły się drzwi autobusu, a przy kierownicy zobaczyłam wielki uśmiech z wielkimi, powykrzywianymi zębami.

– No cześć, cześć! Wsiadaj mała! Ruszamy, bo za chwilę jest zielone!

Usiadłam na fotelu pilota i jak zawsze pod przednią szybę położyłam moją torebkę. Na kolanach trzymałam listę uczestników. Nie zdążył mi odpowiedzieć, kiedy zabrzęczał jego telefon. Marko odebrał. Odpowiadał jedynie: „tak, tak, ok, za  trzy do pięciu minut”. Po drugiej stronie słuchawki słuchać było jeden wielki bezkształtny wrzask, arogancki bełkot.  Dzwonił kierowca, którzy właśnie wiózł naszą grupę z południa i najwidoczniej chciał ustalić co i jak.

Marko wyłączył telefon. Wyjął słuchawkę z ucha, z ulgą – najwyraźniej miał nieco nadwyrężone bębenki słuchowe. Popatrzył chwilę przed siebie, jakby po to by się nieco otrząsnąć po tej niemiłej rozmowie. Po chwili odwrócił się i powiedział do mnie, spokojnym i wyraźnym głosem:

– Wiesz, w mojej wsi jest taka zasada, że kiedy zobaczysz, albo usłyszysz kogoś pierwszy raz rano, to mówisz do niego kali – mera! To taka stara, grecka zasada. Zresztą chyba obowiązuje na całym świecie. Ładna zasada. Warto jej przestrzegać, nie sądzisz?

Nie wiedziałam jak to skomentować. Powściągliwa klasa tego co powiedział ten prosty  człowiek, zbiła mnie z tropu. Potrzebowałam kilku chwil, żeby całość raz jeszcze przetrawić. Później zaczęliśmy rozmawiać o głupotach i zaczął się naprawdę świetny dzień.

 

Minęło kilka dni, a to drobne wydarzenie mocno zakorzeniło mi się w głowie. W Grecji żadne spotkanie nie może się obyć bez „small talk”, ale zaczęłam zwracać uwagę na to, jak tutaj ludzie mówią sobie „dzień dobry”, jak się witają i jak się do siebie zwracają. Od tego momentu za każdym razem, kiedy kogoś spotykałam zwracałam jeszcze większą uwagę, jak wypowiadam te słowa. Mimo, że przecież komentarz Marko wcale nie był skierowany do mnie, od tego incydentu za każdym razem starałam się żeby naprawdę, z głębi serca życzyć drugiej osobie: dobrego dnia. Zaczęłam myśleć o tych dwóch prostych słowach i traktować je jako zaklęcie, żeby osobie, do której je wypowiadam naprawdę tego dnia się szczęściło. Słowa mają potężną moc. A jeszcze większą to, w jaki sposób je wypowiadamy.

Po kilku tygodniach chyba weszło mi to w krew, stało się zwyczajem. Że cokolwiek by się nie działo i do kogokolwiek to mówię, zawsze mówiąc kalimera, głęboko patrzę w oczy, szeroko się uśmiecham, mówię życzliwie, głośno i wyraźnie.

Nie wiem co w tym jest, ale energia która wtedy się rodzi, najwidoczniej powoduje, że znacznie przyjemniejsza robi się każda rozmowa. Że to co dobrego daje, wraca do mnie z podwójnie.

Do dziś w pracy konflikty zdarzają się mi bardzo rzadko. I mam poczucie, że ludzie mi sprzyjają. Mam wrażenie, że słówko kalimera i to jak je wypowiadam otworzyło mi już wiele różnych drzwi i ułatwiło budowanie wielu dobrych relacji. Nie działa to oczywiście na wszystkich, bo od każdej reguły są wyjątki. Ale większość osób zmienia do nas nastawienie, jeśli się do nich uśmiechnie i głęboko, ze zdrową ciekawością drugiego człowieka, spojrzy w oczy.

 

***

 

Był parny, upalny dzień, już końcówki sezonu. Wszyscy z załogi również psychicznie byli bardzo zmęczeni. Weszłam na statek. Za kilka chwil mieliśmy płynąć na Paksos (TU! przeczytasz więcej).

– Spirooo! Kaaalimeraaa!!! Jak się masz? – spytałam jednego z dwóch barmanów na statku – Mam do ciebie wielką prośbę. Czy możesz zrobić mi kawę?

– Wiesz co ci powiem… Na statek weszło dziś tyle osób. Ale dziś jesteś pierwszą, która powiedziała kalimera. To miłe. Dzień dobry! Dziękuję! Mam się dobrze! A ty? Tak, już robię ci kawę! Na jaką tylko masz ochotę!