To jest ostatni dzień tego roku… poniedziałek, 31 grudnia 2012

   Rok temu o tej właśnie porze, moim marzeniem było przyozdobić świąteczną kokardą drzwi do naszego domu.
    Marzenie spełnione! 2012 wygraliśmy!
                       
    Do Grecji przyjechaliśmy już ponad rok temu, dokładnie w momencie kiedy ogłoszono, że kraj tonie w kryzysie. Słysząc o naszej saperskiej decyzji, wszyscy chwytali się za głowy. Plan A był taki: zatrzymujemy się na trochę w domu Sałatki, szukamy pracy i się wyprowadzamy. A plan B… Planu B nie było… Z pomocą naszych rodzin, przyjaciół i (tego jestem pewna) wszystkich, którzy wysyłali do nas pozytywne myśli – udało nam się! Zaczynaliśmy od przysłowiowego „zera”. Teraz jesteśmy już w pełni na swoim. Realnie jak i mentalnie. A co pomogło przede wszystkim…? To, że zamiast wierzyć w kryzys, z całego serca uwierzyliśmy w swoje marzenia.
    Wiele jest jeszcze przed nami. I prosto pewnie  nie będzie. Ale na tym przecież polega życie.
    A jak na 2013 wyglądają Wasze postanowienia, marzenia i plany?
   Ja mam jedno. Równie szalone co i konkretne: mieć pracę, która będzie moją pasją. Mam nadzieję, że ponownie będziecie trzymać kciuki!
  ENGLISH VERSION:
„THIS IS THE LAST DAY OF THIS YEAR”
    Exactly a year ago, my biggest dream was to decorate our home’s door with a Christmas bow.
   This dream came true! We won!
    We came to Greece a bit more than  a year ago. Exactly at the moment when it was announced that the country is drowning in crisis. People were saying that we must be crazy, when they heard about our sapper’s decision.  With help of our families, friends and (I’m sure of that) all of the people that were sending good energy – we managed to make it! We started from level zero. And now we have our home. We are completely independent: in a real world and in our states of minds. But what helped most of all…? The fact that instead of believing in crisis, we chose to believe in our dreams. No doubt!
    There are so many things waiting for us. And I know that it won’t be always easy. But that is what everyone  call “life”.
    And what are your plans, decisions and dreams for 2013?
    I have got one! It’s as crazy as specific. I want to have a work that will be at the same time my passion. For sure…  I will need your “good luck”!



Przeczytaj więcej…

Nie udawaj Greka! Czyli Jani na polskiej Wigilii… sobota, 29 grudnia 2012

    -Nie udawaj Greka! – słychać było co chwilę. A każdy kto tak mówił, wyglądał jakby na powiedzenie tego zdania czekał bardziej niż na prezenty.
    -Życzę wam… żeby się w tej Grecji szczęściło! – powiedziała ciotka i rzuciła nam się obojgu na szyję.
    -Czy cioci coś się stało? – spytał ukradkiem Jani.
   No tak… Jak zwykle zapomniałam o najważniejszym! Nie wyjaśniłam czym jest polski opłatek. A zanim zaczęłam mówić, Jani swoją część zjadł już w całości. Obściskiwaniom jak zwykle  nie było końca.  Jani po wstępnym szoku siadł do stołu, z policzkami jakby ktoś testował na nich najróżniejsze szminki. Już do końca życia będzie pamiętał, że w Polsce całujemy się aż trzy razy!
     Po raz kolejny usłyszał, że ma nie udawać Greka, poczym na jego talerzu wylądowało najpopularniejsze z greckich dań, o którym żaden Grek nie słyszał… Ryba po grecku!
    -Jani! Nie znasz tej potrawy!? Nie… No… Widzicie! Znów udaje Greka!
Polskie sushi, czyli śledź
   Właściwie nie zdążył dobrze przeżuć pierwszego kęsa, kiedy na talerzu pojawiło się następne danie. Jani twierdził, że jest to sushi, a my że śledź. Sushi czy też wigilijny śledź… nieistotne! Nie dojadł jeszcze połowy, a już czekał karp. Wolałam już nie wspominać, że  jest jeszcze węgorz, jutro rano będzie sałatka z krabów, a na obiad  łosoś.  
    W czasie jedzenia karpia, staraliśmy się wyjaśniać dla kogo jest dodatkowe nakrycie.
    -Dla wędrowca. – padła odpowiedź.
    -Jakiego wędrowca?  To jeszcze ktoś przyjdzie?– spytał Jani.
    -Pewnie nie! Ale nakrycie musi być. – wyjaśniliśmy, jednak Jani najwyraźniej mocno wszedł w rolę tego, który udaje Greka, bo nadal wyglądał jakby nie załapał.
     Kiedy uczył się „Przybieżeli do Betlejem”, na jego talerzu pojawił się bigos.
    -Z czego to jest zrobione? – spytał.
    -Z kiszonej kapusty!
    -A co znaczy „kiszonej”…? – usłyszał odpowiedź  i  przestał jeść…
    Pomiędzy barszczem z uszkami,  pierogami i zestawem świątecznych sałatek, Jani umilał czas czytając po polsku Biblię. Doszedł do wniosku, że równie dobrze może naśladować radio, kiedy szuka się odpowiedniej stacji. Po małej przerwie na ćwiczenie polskiego, stwierdził że nie da rady niczego więcej zjeść. Niestety, potraw było więcej niż dwanaście, a nie spróbowanie każdej, to rzecz jasna – pech!
     Po wyrazie jego twarzy, widać było że jest z nim źle. A na stole nie zdążyły pojawić się nawet słodkości! Chwilę potem był piernik… w dwóch wydaniach, ciasto miodowe, makowiec i paksimadimojej roboty.
    -Obiecywaliście, że potraw będzie dwanaście! – z pełnymi ustami skarżył się Jani.
Ryba po grecku, czyli danie o którym nie słyszał żaden Grek 🙂
     Jedzenie słodkości, to najlepszy moment na rozdawanie prezentów. Wtedy też padło pytanie:
    -Kto w tym roku będzie św. Mikołajem?
     Jak myślicie kto? Oczywiście…
     -Jani!!! – krzyknęli wszyscy zgodnie.
     W czerwono – białej czapce wyglądał nieprzeciętnie. Minę miał jednak dość zmaltretowaną. Dlatego w podzięce przypadł mu… dodatkowy piernik! Myślałam, że się popłacze, ale usłyszał:
    -A jak zjesz, to pamiętaj że już czeka makowiec!
    -I ciasto miodowe! – krzyknął ktoś z tyłu.
   Rozdawanie prezentów trwało dłuższą chwilę. Każdy musiał nacieszyć się przecież swoje. Jani przez godzinę był Mikołajem. Kiedy skończył prawie padł przy stole. Rozwiązany krawat. Rozpięta koszula. O  tym, że wciąż nosił biało – czerwoną czapkę, już dawno zapomniał.  
     -Widzieliście jak się cieszył! – usłyszałam gdzieś z boku.
     -To za rok też zrobimy go świętym!     
     Myślałam, że dodatkowej porcji pierogów już nie przeżyje. Że co najmniej pęknie. Przeżył, nie pękł i na dodatek prawidłowo wypowiedział „przybieżeli”. A po około pięciu godzinach siedzenia przy stole, spytał się mnie dyskretnie:
    -Do kiedy tak tutaj siedzimy? Idziemy później na jakąś imprezę?
     Dla nas impreza w Wigilię brzmi co najmniej niedorzecznie, ale tak zazwyczaj jest w Grecji.
    -Impreza po Wigilii?! Pewnie! Idziemy przecież na Pasterkę!
    -Pasterka! – nie mając pojęcia o co chodzi, dodał: – A to świetnie!
   Co prawda nastrój w kościele, trochę odbiegał od typowej, greckiej imprezy. Grała przynajmniej  muzyka.  Pewnie sam do końca nie wiedział jak, ale zaśpiewał  nawet „Przybieżeli…”!
     Kiedy usłyszał, że musimy szybko wracać do domu, sprawdzić czy nasza kotka rzeczywiście coś powie, myślał że wszyscy już zupełnie oszaleli.  Co prawda prócz „miauu”,  nic się nie dowiedzieliśmy. Trzeba spróbować  raz jeszcze za rok!
    Wigilia się skończyła i Jani zaklinał, że już nic więcej w życiu nie zje. Po chwili jego  pełne zdania zamieniły się w mamrotanie, poczym Jani padł. Zasnął w ubraniu, prawie tak jak stał.
    Następnego dnia rano, jeszcze nie zdołał zmyć śladów ze szminki, a w piekarniku już się czaiła się  kaczka w jabłkach. Czekała również kolejna porcja śledzi, schab ze śliwkami, łosoś, sałatka z majonezem.  Był również węgorz, bigos z Wigilii. A na śniadanie obiecany wcześniej krab! Nie wspominając o wszystkich świątecznych słodkościach.
   Co by nie powiedzieć… głodnym go nie zostawiliśmy! A jego pierwsze polskie Święta z pewnością pozostaną niezapomniane. Co prawda trochę podroczył się udając Greka. Najważniejsze jednak, że przeżył!  No cóż… O planach, że w następną Wigilię też ma zostać Mikołajem, nie będę mu jeszcze wspominać. Powiem bliżej wiosny… Do tego czasu powinien już te Święta na dobre przetrawić.
     Mam nadzieję, że również  i Wy bawiliście się w te Święta co najmniej znakomicie! A jak wyglądają one w wersji typowo greckiej? Tutaj małe przypomnienie. Działo się to  dokładnie rok temu…

Z CYKLU: zacznij lekko poniedziałek – Istnieje jedna osoba, dla której jednak nastąpił koniec świata… poniedziałek, 24 grudnia 2012

    W ten piątek czyli 21 grudnia, Jani był przekonany, że jednak następuje koniec świata. Wskazywały na to wszystkie znaki na ziemi i na niebie. Bo niby dlaczego każdy kupuje tony jedzenia? Na stosy prezentów wydaje ostatnie swoje pieniądze? I to gruntowne sprzątanie! Firanki, podłogi, okna, dywany… Przecież to logiczne  –  Sąd Ostateczny!
     Jani myślał, że w piątek było apogeum, ale jeszcze nie wie co stanie się dzisiaj, czyli w Wigilię…

        O co chodzi z tym karpiem?

  Czy to jakaś strategiczna misja, żeby przetransportować go żywego w plastikowej torbie?
        Czy takimi ilościami maku mamy zamiar się narkotyzować?
       Gotująca się kiszona kapusta, to jakaś nowa biologiczna broń?
        Co to są te pierogi i śledzie?
         Kto zje taką ilość grzybów?
     I dlaczego na wieczór musi ubrać się w koszule i krawat!?
     
     Myślę, że polskie zakręcenie przed Świętami w żadnym innym miejscu na świecie nie znajduje  odpowiednika. Jani przeżywa swój pierwszy kulturowy szok! Co najmniej trzy razy większy, niż ja dokładnie rok temu w Grecji.
    Co stanie się dziś wieczorem? Nie jest jeszcze przekonany, czy przeżyje po zjedzeniu takiej ilości ryb! Ciekawe co powie o wersji  „po grecku”? 🙂
   
    U nas wszystko w szalonym, przedświątecznym  rozgardiaszu! Im bliżej pierwszej gwiazdki, tym każdy śpieszy się jeszcze bardziej.
   
    Tymczasem, za wszystkich dzisiaj  pracujących trzymam mocno kciuki, żeby do domu mogli uciec jak najprędzej! I już teraz wszystkim kochanym Czytelnikom życzę…
      … rodzinnych, spokojnych, wesołych, smacznych, pachnących i białych Świąt!
       Fantastycznego poniedziałku!
    I  fantastycznych Świąt!
P.S. Jeśli jesteście ciekawi, jak przed Świętami wyglądają Ateny – zapraszam na „Szminkę”!

http://zeszminkawpodrozy.blogspot.com/2012/12/jak-na-boze-narodzenie-wyglada-grecja.html
    

Podsłuchałam pewną rozmowę… piątek, 21 grudnia 2012

      Moja podróż do domu standardowo trwa mniej więcej dobę. Czasami trochę krócej, bywa że trochę dłużej. Wszystko zależy od szczęścia. Tego czy akurat podjedzie pociąg, tramwaj czy też metro i czy samolot wyleci/wyląduje zgodnie z planem. Do tej teleportacji przygotowuje się przez tydzień. Nie chodzi mi jednak o pakowanie. Ale o to, żeby podczas tak długiej podróży dobrze wykorzystać czas.
     Zawsze biorę ze sobą zestaw audycji nagranych na mp3, nową muzykę, której nie miałam czasu na spokojnie przesłuchać, wycinki artykułów, czy też książkę, za którą właśnie się zabieram. Uwielbiam też zaplanować, gdzie na spokojnie wypiję kawę i co ciekawego zjem na obiad. Dzięki temu żadna podróż mnie nie męczy. Więc na każdą czekam z przyjemnością. I zdaje się, że gdyby potrwała trochę dłużej, nie byłoby to dla mnie większym ciężarem.
  Podczas długich podróży, można również spotkać wiele ciekawych osób. Usłyszeć setki niesłychanych historii czy też niezwykłych rozmów.
    Przyznaje się bez bicia – moje uszy zrobione są z gumy!
   
    Jechaliśmy właśnie do Polski na Święta. Do odlotu mieliśmy jeszcze ponad dwie godziny, a ja obleciałam już wszystkie sklepy na lotnisku. Dwa razy! Zrealizowałam też perfumowe zamówienia dla całej rodziny i ciesząc się skonfiskowanymi dodatkami, spokojnie usiadłam na kawę.
   Podwójne espresso z mlekiem. Bez żadnych smakowych dodatków. Takie jakie lubię najbardziej. Zapach kawy przesiąknął powietrze.
    Wypiłam pierwszy łyk i znużyłam się w myślach, patrząc przed siebie.  Jani czytał kolejny horror Stephena Kinga, więc też był na odległej planecie. Jak tylko spojrzy na pierwszą kartkę, to już wiem, że trochę go nie będzie. Rozumiem, bo z Kingiem mam dokładnie tak samo.
  Gdzieś z okolic stolika obok, moje gumowe ucho dosłyszało polski. Zerknęłam dyskretnie. Dwóch „zaktywizowanych” trzydziesto – paro – latków, czarne płaszcze, aktówki w ręce. Typy „pod krawatem”. Nie musieli się przedstawiać, żeby wiedzieć, że pewnie pracują w banku.
    -No… To jak tam u Ciebie? – spytał Pierwszy.
    -Trzy miesiące minęły jak z bicza strzelił! – odpowiedział Drugi.
    -I jak? Dajesz radę?
    -Teraz jest w porządku, ale na początku, stary… To był szok!
     Po stronie Pierwszego – milczenie żądne niezwłocznej  kontynuacji.
    -Wiesz jak było u nas. W Polsce w banku pracowałem od ósmej do szesnastej. – Bingo! Więc to jednak bankier!
    -Ale… Nie pamiętam dnia, żebym mógł wyjść przed osiemnastą. Nie było takiej opcji! A w Grecji banki pracują maksymalnie do piętnastej. Myślałem, że tak jest tylko napisane. No i że w praktyce, pewnie wygląda to inaczej.  Przychodzę pierwszego dnia do pracy. Siadam do biurka, odpalam komputer, przekładam papiery i do roboty! Mija dziewiąta, dziesiąta, jedenasta, przerwa na lunch, dochodzi pierwsza, druga… Roboty jak zwykle nie ma końca. Papiery leżą na biurkach, wszystko fruwa. Kawa, za kawą. Typowy dzień. Nagle patrzę, koleś obok zaczyna się pakować. Zerkam  na zegarek – 14.30. Po piętnastu minutach dziewczyna z prawej zmienia obcasy na trampki, rozpuszcza włosy i maluje usta. Za pięć trzecia, chowa papiery i jest gotowa. Tak samo jak wszyscy pozostali.  Robota niedokończona, papiery leżą  wszędzie. A ja wiesz… Pierwszy dzień – chciałem się wykazać. Więc siedzę za biurkiem i pytam „Hej! Gdzie wy idziecie?!”. Gość, który właśnie wkładał płaszcz, patrzy na mnie i z jeszcze większym zdziwieniem mówi: „No… A gdzie mamy iść? Do domów!”. Więc pytam dalej: „Ale przecież jeszcze wszystkiego nie pokończyliśmy!” Facet naciska przycisk od windy, odwraca się do mnie i mówi spokojnie:
                                                                    „Stary! Ty chyba masz ze sobą jakiś większy problem…”
***
   Do domu dotarliśmy bezpiecznie i spokojnie. Tylko… kto schował śnieg?!
Przeczytaj więcej…

Z CYKLU: zacznij lekko poniedziałek – Greckie ciasto świąteczne – prostsze nie istnieje!… poniedziałek, 17 grudnia 2012

 
     
     Paksimadi, to jedno z najpopularniejszych greckich ciast. Można spotkać je przy najróżniejszych okazjach. Dziś proponuje je w odsłonie świątecznej.
     Trudno szukać przepisu, który jest równie prosty i przy którym jest tak mało zmywania. Z zegarkiem w ręku, zrobiliśmy je w 17 minut! I zostało jedno naczynie do umycia!
 
     Jeśli więc na okres świąteczny, poszukujecie słodkiego, greckiego akcentu – ja bez dwóch zdań proponuje paksimadi. Pomiędzy piernikami, makowcami czy też dość ciężkimi ciastami orzechowo – miodowymi, paksimadi może być znakomitym przerywnikiem. Jest bowiem bardzo lekkie, suche i doskonale pasuje na śniadania (o tym jeszcze więcej w śniadaniowych propozycjach). Prócz łatwości wykonania, jego ogromnym plusem, jest to że równie dobrze smakuje po kilku dniach. Znakomite również jako słodka przekąska w biegu.
 
     Przepis jest naprawdę ekspresowy. Nie trzeba nawet wiele pisać 🙂   Zaczynamy!
 
 
 
SKŁADNIKI:
– ¾  szklanki oleju
– ¾  szklanki cukru
-skórka z  ½ pomarańczy
-sok z  ½ pomarańczy
-około 4 szklanek mąki (trzeba patrzeć „na oko” – ciasto ma wyjść takie jak przy pierogach)
-przyprawy świąteczne: cynamon, goździki; można również dodać orzechy i rodzynki (wg uznania)
 

Przed włożeniem do piekarnika

    Całość dobrze  mieszamy, mąkę dodając stopniowo. Dodajemy tyle mąki, żeby ciasto było takie jak przy lepieniu pierogów. Gotowe już ciasto  formujemy na bochenek chleba i przed włożeniem do piekarnika tniemy na „kromki”  prawie do samego spodu (sam spód ma zostać połączony). Wkładamy do piekarnika na 180 stopni i kiedy  ciasto jest już prawie upieczone, wyjmujemy, docinamy kawałki (takie jak kromki chleba). Jeszcze kilka minut w piekarniku i gotowe!


 
 
Czy wysłaliście już kartki świąteczne?:)))

 

 
 
Przeczytaj więcej…
 
 
 
 

Co robią Grecy, kiedy pogoda nie dopisuje, a nikt nie ma już pieniędzy na kawę?… sobota, 15 grudnia 2012

 
 
      Okres, kiedy mieszkaliśmy w domu Sałatki, jest już od dawna zamkniętym rozdziałem. Pamiętam, że był to jedyny czas w moim życiu, w którym dokładnie wszystkie moje ubrania były perfekcyjnie wyprasowane. Stan obecny mojej szafy, powrócił już na dobre, do ujarzmionego nieładu. Uwielbiam jednak wracać myślami do pewnych wspomnień z tamtego czasu. Jednym z nich jest takie…
 
     Był to okres świąteczny, a mi było trochę przykro, że nie mogę Wigilii spędzić w Polsce. Pogoda w Grecji wtedy nie dopisywała. Było zimno, wietrznie i ciągle padało. W obu naszych portfelach świeciły pustki. Sytuacja była naprawdę nieciekawa. Tak… grecki kryzys dotknął również i nas – nie mogliśmy tak często wychodzić na kawę…
    Wtedy też, spotykaliśmy się w domu rodziców Ogórka. Było tam miło, przytulnie i zawsze palił się kominek. Stare dobre czasy, kiedy Ogórek jeszcze palił, a Papryka była tylko jego bliższą znajomą. W małym pokoiku Ogórka spotykaliśmy się w jakieś 10 osób.  Prawie połowę pokoju zajmował monitor od komputera i niekończąca się kolekcja gier. Zawsze ledwo widzieliśmy swoje twarze – Ogórek nie rozstawał się z papierosem, więc pokój był nieustannie we  mgle. Mimo wszystko, bawiliśmy się wyśmienicie. Graliśmy zawsze w jedną i tą samą grę. Jej nazwa brzmi „Mafia”, czy też w wersji greckiej – „Palermo”.
 
 
TAVLI – najpopularniejsza gra w Grecji

źródło: wikipedia.org

      Jedną z rzeczy, do których zazwyczaj za żadne skarby nie można mnie przekonać, jest granie w zespołowe gry, gry edukacyjne, gry integracyjne, gry na myślenie, czy jakikolwiek inne, wszelkie gry. Pamiętam jak kiedyś mój kolega błagał, żebym zagrała w nim w tavli. Musiałam, więc zagrałam. Ale skończyło się na tym, że grał za dwoje i sam sobie był przeciwnikiem. Szło mu całkiem nieźle. Ja tymczasem, nie mogłam się oprzeć leżącej obok kolorowej, plotkarskiej gazecie…  I co najśmieszniejsze – wygrałam!
    Zdarzają się jednak momenty, kiedy trzeba zaangażować się w grę, by nie być tą jedną osobą, która patrzy ze znudzeniem w sufit. I tak zagrałam w „Mafię” pierwszy raz.
 
     Ta gra jest całkiem popularna, więc pewnie ją znacie. Wszyscy zamykają oczy. W wersji greckiej mówi się: „w Palermo zapada noc…”. W międzyczasie każdy dostaje karteczkę. Na jednej napisane jest „zabójca”, na dwóch „donosiciel”. I tylko ci trzej otwierają oczy, rozpoznając kto kim jest. Sedno gry polega na tym, żeby wykryć kto jest zabójcą. O ile dobrze pamiętam – tak właśnie to szło.
   
    Cechą charakterystyczną Greków jest to, że we wszystko (!)  co robią, wkładają wszystkie swoje emocje. Tak więc  każda partia tej gry, nawet mimo że przecież to tylko zabawa, rozgrywana była jakby chodziło o ludzkie życie. W ciągu rozgrywania pierwszej partii, miałam okazję obserwować  cały wachlarz mini scenek aktorskich, a przy tym przykłady dociekliwości godnej Holmesa, sprytu radzieckiego szpiega czy też  najróżniejsze i najbardziej zmyślne  kłamstwa.
     Wszyscy grali całym sercem. Wliczając mnie!
     Na końcu rozgrywki zostały trzy osoby: Papryka,  Petos i ja.
     Finał zależeć miał ode mnie, bo to właśnie ja byłam osobą niewinną. Miałam wskazać, kto jest zabójcą i tym samym zakończyć grę.
    -Dorota! Musisz mi uwierzyć! Petros jest zabójcą! – powiedziała podejrzliwie wyglądająca dziewczyna, o czerwonych włosach, z tatuażem na szyi, którą wszyscy nazywali Papryka.
    -Nic na to nie wskazuje… – powiedziałam, czując że kłamie mistrzowsko! – Zabójcą jest… Papr…
    -Dorota! Błagam cię! To nie jestem ja!
    -Papryyy… – już prawie kończyłam.
   -Uwierz mi! Nie jestem zabójcą… 
    Siedziałyśmy obok siebie. Petros przybrał pokerową twarz. A wszystkie znaki na ziemi i niebie, wskazywały, że zabójcą jest Papryka.
    Z odległości 15 centymetrów, patrzyła prosto na mnie. Kiedy już otwierałam usta, żeby dokończyć „-yka”, myślałam że z jej wielkich, greckich oczu, obramowanych grubą czarną kreską, poleci czarna jak smoła łza, wymieszana z wodoodpornym pewnie tuszem.
    -Patros! Zabójcą jest Petros! – krzyknęłam pod wpływem jej wzroku.
    Petros z miejsca wstał i już myślałam, że chce mnie co najmniej uderzyć. Podniósł krzesło, na którym przed chwilą siedział i mocno walną nim o podłogę. Wyszedł i trzasnął drzwiami.
    -Wygrałyśmy! Dorota! Wygrałyśmy! – krzyczała Papryka, rzucając mi się na szyję.
    -Uwierzyłaś mi! Dziękuję! – dokończyła.
    -Co to była za gra! To było piękne! – powiedział ktoś z boku.
    Co prawda nic konkretnego nie wygrałyśmy. Ale następnego dnia we dwie spotkałyśmy się na kawę. Było przemiło. Tak poznałam Paprykę. Przyjaźnimy się do dziś.
 
 
 
 
Przeczytaj więcej…
 
 
 
 
 

Kiedy w końcu spadnie śnieg?… środa, 12 grudnia 2012

 
 
    Jak większość europejskich narodów, również Grecy uwielbiają Święta. Bożonarodzeniowa atmosfera opanowała cały kraj. Drzewa ubrane są w lampki. Gdzie nie spojrzeć widać przystrojoną choinkę, albo statek. Cały świat mieni się złotem przepasanym dostoją czerwienią. Święta za pasem!
                                                                                                                                       
     Tak prezentują się sklepowe wystawy w naszym pobliskim mieście. Jak widać, dominującym  motywem na nich  jest śnieg. W którąkolwiek witrynę by nie spojrzeć – wszędzie śnieży! 
 

 
    Tak wyglądają wystawy. A jak w tym świątecznym okresie  wygląda prawdziwa Grecja?
 
    Wszystkie zdjęcia  poniżej, zrobiłam w ten poniedziałek. Co prawda od czasu do czasu, zdarzają się dni w których wieje i jest deszczowo. Przeważają jednak właśnie takie:
 

 
    Temperatura w pobliskiej wiosce, również i dzisiaj wynosiła 24 stopnie. Mimo, że taką liczbe wskazuje termometr wiszący przy aptece, trzeba uważać – jak mówią Grecy – „grudniowe słońce ma ostre zęby”. Wybierając się w dzień na spacer, trzeba zabrać grubszy sweter lub nawet płaszcz. Czasem przyda się i szalik.
    Drzewa zielone. Słońce świeci. Zachmurzenia brak…
   
     Podobnie jak wszelkie inne drzewa cytrusowe, nasze cytryny również właśnie  teraz wydają owoce. Mamy ich już tyle, że naprawdę nie wiadomo co z nimi robić? A nadchodzą kolejne kilogramy! Pachną, smakują niesamowicie. Tak prezentuje się mój zimowy(!) widok za oknem:
 
 
    No cóż … zdaje się, że śnieg w tym roku Greków nie zaskoczy! Raczej, marne szanse.
    Ja tymczasem wyciągam powoli walizkę. Pakuje ubrania i wszystkie prezenty. Grecja jest przepiękna. Jednak nie ma nic lepszego niż śnieżne  Święta. A polska Wigilia, to dla mnie wciąż niedościgniony fenomen.
 
    Mam tylko nadzieję, że co najmniej do 24tego, śnieg w Polsce spokojnie poczeka. Marzą mi się białe Święta!
   

Przeczytaj więcej…
http://salatkapogrecku.blogspot.com/2011/12/polski-fenomen-smalecpiatek-2-grudnia.html





 

Z CYKLU: zacznij lekko poniedziałek – Zamiast świątecznej choinki – statek!… poniedziałek, 10 grudnia 2012

 
 
 
     Grecy kochają wszystko, co związane jest z morzem. Ryby, krewetki, ośmiornice –  to najlepsze co można w tym kraju zjeść. Od zawsze morze było stale powracającym motywem w greckiej sztuce, poezji, muzyce. Dlaczego tak jest – wystarczy spojrzeć na mapę!
      Nikogo nie zdziwi więc fakt, że morskie motywy dominują również we wszelkich dekoracjach. Muszle. Sieci rybackie. Kamienie prosto z plaży. Kotwice. Czy też wszechobecny w Grecji – kolor niebieski. Szczególną popularnością cieszą się również statki. Tak… na tle greckiego krajobrazu, statki potrafią wyglądać przepięknie.
 
    Ponieważ morze dla Greków jest tak istotne – w greckich domach, zamiast świątecznej choinki, ustawia się często miniaturę statku. Tak jest – statek może zastąpić bożonarodzeniową choinkę! Miniatury statków przystraja się nawet i bombkami, ale królują przede wszystkim drobne światełka. Wygląda to przeuroczo i zdaje się, że jest to swoistym, greckim precedensem.
 
Tak więc w wielu greckich miastach, szczególnie tych położonych blisko morza, na próżno szukać w centrum reprezentacyjnej choinki. Często zastępuje ją przyozdobiony malutkimi światełkami, wielki szkielet statku. Natomiast w  sklepach z ozdobami świątecznymi, prócz łańcuchów, bombek i różnego rodzaju kokard, spotkać można gotowe do przystrojenia świąteczne miniatury statków.
 
   
      Mimo, że temperatura w Grecji wciąż jeszcze sięga  15 – 18 stopni, atmosfera Świąt owładnęła kraj na całego! Świąteczny statek – rzeczywiście,  może wyglądać dość nietypowo.        Liście z drzew nie zdążyły jeszcze opaść, niektóre nawet pożółknąć. A ja wciąż nie rozstaje się ze słonecznymi okularami. Potrafi być jeszcze naprawdę bardzo ciepło. W takich okolicznościach świąteczne wystawy, w których dominują choinki i sztuczny śnieg, a Mikołaj ubrany jest w puchaty płaszcz – to jest dopiero egzotyka!
 
   A jak Wasze świąteczne przygotowania? Czy ubraliście już swoją choinkę???   A może … statek?
 
 

Przeczytaj więcej…
http://salatkapogrecku.blogspot.com/2011/12/polskie-faworki-w-wydaniu.html
http://salatkapogrecku.blogspot.com/2011/12/olivka-radzi-jak-postepowac-z.html
http://salatkapogrecku.blogspot.com/2011/12/jak-przezyc-boze-narodzenie-na.html

 

Co robi typowy Grek, kiedy nie widzi już wyjścia? I jak na jego zachowanie reaguje typowa Greczynka?… czwartek, 6 grudnia 2012

 
 
 
 
 
      Paprykę we własnej osobie, miałam okazję poznać całkiem dobrze, kiedy mieszkaliśmy jeszcze w domu Sałatki. Jeśli ocenić by ją po wyglądzie, można pomyśleć, że musi być co najmniej  „niedostępna”. Pozory mają jednak to do siebie, że mogą nieźle zmylić.
    Dziewczyna Ogórka zazwyczaj ubiera się na czarno. W jej codziennym stroju, stałym i ukochanym elementem są ćwieki. Z tyłu szyi ma pokaźny tatuaż. Włosy modnie ścięte na krótkiego boba, w kolorze  czerwonej, dojrzałej… papryki. Ponadto, Papryka jest pielęgniarką i pracuje w pobliskim szpitalu.
    Dziewczyna co prawda wygląda na ostrą jak brzytwa, ale w rzeczywistości jest zupełnie inna. Mieszkając w domu Sałatki zdążyłam się o tym na własnej skórze przekonać, bo z Papryką się zaprzyjaźniłyśmy. Ma serce na dłoni, co jednak czasem bywa niebezpieczne. Zakochując się w Ogórku, wpadła jak śliwka w kompot, albo raczej … jak papryka do greckiej sałatki.
 
    Rozpoczynanie związku i rzucanie palenia nie idą ze sobą w parze. Ogórek na co dzień jest bardzo nerwowy. A żeby wytrzymać z nim teraz… Nawet jeśli nosi się czarną skórę nabitą ćwiekami i ma się pokaźny tatuaż na szyi, żeby go obecnie znieść  – trzeba być aniołem.
 
    Pewnej nocy Papryka i Ogórek będąc już oficjalnie parą, razem z gronem męskich znajomych, wybrali się na wspólną imprezę.  
    Do tego, że Grecy mają dość specyficzne poczucie humoru, zdążyłam się już przyzwyczaić. Złamany palec w gipsie. Wielki pryszcz na nosie. Kraksa na skrzyżowaniu. Wpadnięcie do kałuży. Pobrudzenie się podczas jedzenia. A nawet, zwolnienie z pracy. Dla Greków to idealne tematy do żartów. Nie ma przecież niczego zabawniejszego, niż śmianie się z kogoś, komu stało się coś złego. Bez wątpienia, Grecja jest krajem, który uczy do siebie dystansu. Bez niego – nie dałoby się tutaj przeżyć.
    Wracając jednak do tematu imprezy… Kiedy lekko podirytowany nieodpartą chęcią zapalenia, Ogórek zjawił się w dyskotece, koledzy wyczuli: zbliża się ofiara doskonała.
 
    -Ogórek! Zapal ze mną jednego! – zaproponował jeden z kolegów, znów nie mając pojęcia że kontynuuje metodę lekarza.
   -Nie palę. – z mocno zaciśniętymi zębami, odpowiedział Ogórek.
    Krótka wymiana zdań wystarczyła. Chwila potem wszyscy koledzy, spójnie jak jeden mąż, w stronę Ogórka wyciągnęli papierosy. Od kilku zapalonych zapalniczek, prawie podpaliły mu się włosy. Żart pierwsza klasa!
    Trwało to dobre pół godziny. Gdziekolwiek Ogórek by się nie odwrócił, znajdował papierosa w parze z zapaloną zapalniczką.
     -Ja już tego nie wytrzymam!!! – krzyknął po godzinie do Papryki.
     Nastała cisza… Mało brakowało, a przyciszono by muzykę. Patrząc na wściekłego jak rozjuszona bestia Ogórka, wszyscy  czekali, żeby tylko dokończył i powiedział: „dajcie mi papierosa!”.
    Nic z tego! Na rzucenie palenia, Ogórek  się zaciął. Coś jednak musiał zrobić, żeby dać upust emocjom.
    Otoczony dziesięcioma rękami, gdzie każda trzymała albo papierosa, albo zapaloną zapalniczkę, ze zrezygnowaną miną mówiącą „to wcale nie jest śmieszne”, Ogórek tak jak stał – zdjął spodnie.
     W blasku dyskotekowych świateł, białe majteczki świeciły niczym latarnia ciemną nocą. Ze spuszczonymi spodniami, Ogórek stał w zupełnym bezruchu. A wszystkim obecnym, opadły szczęki.
    
     Papryka, która tego dnia wyglądała, jakby właśnie wróciła ze zgrupowania satanistów, stwierdziła, że to stanowczo uwłacza jej kobiecej godności. Uniosła głowę, zarzuciła swoje czerwone włosy i wyszła.
    Od tego wydarzenia, które obiegło już chyba całe miasto, na ich Facebooku prawie codziennie zmienia się status. W związku. Wolny. Wolna. Trudno powiedzieć…  No cóż… Życie potrafi być bardziej zakręcone, niż najlepsza opera mydlana.
 
 
 
Przeczytaj więcej…
 
 
 
 
 
 

Z CYKLU: zacznij lekko poniedziałek – Co ciekawego można znaleźć na typowym, greckim bazarze?… poniedziałek, 3 grudnia 2012

 
   
 
   Mimo, że niczego szczególnego nie mieliśmy kupować, za namową naszych znajomych pojechaliśmy na bazar, który miał miejsce jakieś trzy tygodnie temu.
    Raz, czy też dwa razy do roku, w każdej większej miejscowości w Grecji organizowane są bazary. Wydawało by się, że to nic szczególnego, ponieważ również i w Polsce mamy ich tak wiele. Dla Greków jest to jednak wydarzenie, na które się czeka, bo przecież nie jest zbyt częste.
 

  
    Bazar, na którym byliśmy, był największym jaki do tej pory widziałam. Znajdował się na ogromnym polu za miastem i trwał  przez  tydzień. Zjechali się chyba wszyscy, którzy mieszkali w okolicy. Był to punkt obowiązkowy i główny temat większości rozmów. Co w tym roku było szczególnego? Jakie były ceny? I rzecz jasna, kto co kupił.
 

Grecka chałwa

 
    Czasami o danym kraju, znacznie więcej niż renomowane muzeum, opowiedzieć może takie najzwyklejsze miejsce. Kiedy tylko weszliśmy na teren bazaru,  po raz kolejny poczułam, że Grecja do Europy należy głównie w teorii. Pod względem kultury, w ogromnym stopniu jest to już Azja.
   Przechodząc przez wąskie przejścia między straganami i przepychając się przez tłum ludzi, można było zobaczyć właściwie wszystko! Zaczynając od gór staników, we wszystkich możliwych rozmiarach i kolorach tęczy; wszelakich przypraw; różnych dziwnych przyrządów kuchennych; rzeczy do domu; kończąc na rybkach do akwarium, miniaturowych króliczkach, a nawet wężach.
 
Produkcja pączków

 
    Prócz kolczyków i wisiorków, mnie najbardziej interesowało jedzenie, bowiem również i ono jest ważnym elementem tradycyjnego, greckiego bazaru. Po trzech, czterech godzinach kupowania, naprawdę można zgłodnieć. W ofercie były parówki, souvlaki (czyli rodzaj mięsnego szaszłyka) oraz prosiaki, które obracając się na ruszcie czekały na swoich smakoszy. Prócz waty cukrowej i obowiązkowego popcornu, sprzedawana była tradycyjna grecka chałwa, w wydaniu zupełnie innym niż ta dostępna w Polsce.
 

 
    Moim celem głównym, były loukoumades, czyli malutkie greckie pączki, które dostać można przede wszystkim na takich właśnie bazarach. Smażone zawsze na oczach klientów, rozpływając się w ustach, smakują nieziemsko. Taki smak zna każdy, kto jadł właśnie co usmażonego pączka. Wystarczy spróbować raz, a każdy inny dostępny w sklepie, będzie  się wydawać już tylko plastikową imitacją.
      Jeszcze gorące, pachnące, polane syropem miodowym i posypane orzechami. Grecy nie byliby sobą, gdyby w pudełeczku takich pączków,  w dumnym geście nie umieścili swojej flagi.  Już na wspomnienie – ślinka cieknie sama…
 
“Loukoumades” czyli tradycyjne, greckie pączki
 
 
 
 
Przeczytaj więcej…

http://salatkapogrecku.blogspot.com/2011/11/modny-przerywnik-cz-1-sobota-19.html
http://salatkapogrecku.blogspot.com/2012/05/swiatowy-dzien-ptakow-wedrownych-sobota.html
http://salatkapogrecku.blogspot.com/2011/11/modny-przerywnik-cz-2-wtorek-29.html