Co warto na AMORGOS?… niedziela, 14 maja 2017

 

AMORGOS, czyli jeden wielki błękit

 

Kiedy na chwilę przed naszą podróżą na Amorgos otworzyłam mój przewodnik, żeby o wyspie poczytać, od razu zbladłam. Informacji było tyle co kot napłakał. Ale z drugiej strony… Pomyślałam, że to super, bo to miejsce będziemy odkrywać dla siebie. A to w podróżowaniu jedna z najfajniejszych rzeczy.

Amorgos to jeden wielki błękit. Jesteśmy już ponad tydzień po powrocie, a mój zachwyt tą wyspą ani trochę nie maleje. Chyba znalazłam takie kolejne „moje” miejsce na ziemi. Na pewno będę tam wracać.

Dziś trzy miejsca, które warto zobaczyć, jeśli będziecie udawać się na Amorgos.

 

CHORA –  stolica wyspy

Stolica Amorgos, to właściwie nieco większa wioska. Jest książkowym przykładem tego czym jest architektura cykladzka. Wszystkie budynki są tam białe. Mają skrajnie proste, kubistyczne kształty i nie mają prawie żadnych ozdób. Na Cykladach funkcjonuje prawny zapis zakazujący stawiania  budynków, które nie pasują do całej zabudowy. I co więcej, jest on bardzo restrykcyjnie przestrzegany!

Architektura cykladzka jest fenomenem na skalę światową i nigdzie na świecie nie znajduje swojego odpowiednika. Najciekawsze jest to, że ten bardzo jednorodny styl, powstał zupełnie  naturalnie, jakby sam z siebie. Jest wynikiem dostosowania się do klimatu i warunków przyrodniczych. Dlaczego wszystkie budynki na  Cykladach są białe? Na tych wyspach nie ma drzew, więc bardzo mało jest cienia. Latem, na zewnątrz jest jak na patelni. Dzięki temu, że wszystkie budynki są białe, jest nie tyle chłodniej, co… nie jest bardziej gorąco 😉

Chora w Amorgos, jest przeurocza. Co krok, to miejsce jak z pocztówki. Nie jest tak zatłoczona przez turystów jak inne miasteczka na Cykladach, dzięki czemu można zobaczyć, jak mieszkają tam Grecy. Spacerując uliczkami chory, jedząc w tawernie i ciesząc się grecką kawą,  można spokojnie spędzić tam cały dzień!

Interesuje cię Santorini? Zerknij więc na te posty. Kliknij TU! TU! TUTAJ! i jeszcze TUTAJ!

CHORA, czyli stolica Amorgos

Jeden z typowych domów na Cykladach

Uliczki Chory na Amorgos

 

Klasztor  CHOZOVIOTISSA

Jest to absolutnie najpiękniejszy budynek klasztoru jaki widziałam w Grecji. A widziałam ich już trochę! Jest idealnym przykładem tego, że kiedy człowiek dopasowuje to co tworzy do warunków naturalnych, to mogą powstać prawdziwe cuda. Całe piękno wyłania się stopniowo, kiedy do tego klasztoru się dochodzi. Po prawej stronie roztacza się jeden z najpiękniejszych widoków na Amorgos, na bezkresne, ciemno granatowe morze. Gdzieś w skałach zaczyna być widoczna biała plama, która krok po kroku staje się coraz bardziej wyraźna. Wertykalne pasy fasady klasztoru pną się do góry, stapiając ze skałami. Właściwie  trudno powiedzieć, gdzie kończą się mury budowli, a gdzie zaczyna skała. Całość ramuje niezwykła linia brzegowa morza, które w tym miejscu ma najróżniejsze odcienie niebieskiego. Jest to z pewnością jeden z najciekawszych klasztorów w Grecji.

Planujesz odwiedzić  Korfu? Zobacz jak wygląda najsłynniejszy klasztor na Korfu. Kliknij TUTAJ!

CHOZOVIOTISSA, najbardziej rozpoznawalna budowla Amorgos

 

WRAK STATKU  przy plaży

Co prawda odradzono nam, by udawać się w to miejsce, bo podobno to „nic ciekawego”. Taki tam wrak… Na szczęście jednak pojechaliśmy. Już około trzydzieści lat ten wrak stoi  na wybrzeżu w południowej części wyspy. Warto tam pojechać już choćby dla niezwykłych widoków tej części Amorgos. I tak jadąc przed siebie, z dość jednolitego widoku na morze, wyłania się wrak statku, który wygląda jakby ktoś celowo go tam wstawił, żeby widok był jeszcze ciekawszy. Przełamany na pół, znajduje się tuż przy plaży w niewielkiej zatoce. Rozbił się o wybrzeże i tak już tam stoi.  Zobaczcie na zdjęcia. Wygląda to obłędnie!

Jeśli wybierasz się na Zakinthos, zaciekawi cię post na temat tamtejszej Zatoki Wraku. Kliknij TU!

 

ZATOKA WRAKU na Amorgos. To między innymi tutaj kręcony był film “Wielki Błękit”

 

Jeśli będziecie wybierać się na Amorgos, koniecznie przed wyjazdem zobaczcie film „Wielki Błękit”. Pierwsze i końcowe sceny tego niezwykłego filmu, kręcone były właśnie  na Amorgos. Nie można było nakręcić piękniejszego wstępu i zakończenia do opowieści o miłości do świata morza.

A jak dostać się na Amorgos? I tu zaczynają się schody… Amorgos nie ma lotniska, więc żeby się tam dostać trzeba być nieco zdeterminowanym. Ale by odkryć coś niezwykłego, czasem trzeba się natrudzić. Najprostsza droga, to samolot do Aten. Z lotniska metrem można dostać się do portu w Pireusie i stamtąd wsiąść do promu, który płynie na Amorgos. Prom płynie osiem godzin. Ale już sama przeprawa jest przygodą, bo podczas jej trwania mija się prześliczne wyspy Cyklad.

Z CYKLU: zacznij lekko poniedziałek – Amorgos. Podróż w głąb siebie… poniedziałek, 8 maja 2017

Do niewielkiego portu na północy Amorgos, nasz prom dobił po drugiej w nocy. Plan był prosty. Wysiadamy i idziemy prosto do pierwszego, lepszego hotelu. Tylko, że… No właśnie… Wszystkie hotele były pozamykane, a wokół ani żywej duszy. Poszwędaliśmy się w wąskich uliczkach i zobaczyliśmy, że jeden z hoteli wygląda na otwarty.  Drzwi do recepcji uchylone, w środku pali się światło, tylko że nie ma tam nikogo. W tawernie obok jakiś mężczyzna właśnie sprzątał po gościach.

-Hej! Czy nie wiesz, czy w tym hotelu są wolne pokoje?

-Jasne… Poczekajcie, za chwilę dam wam klucze.

Wszedł z nami do recepcji. Drapiąc się po brodzie szukał wzrokiem odpowiedniego klucza. Po chwili powiedział:

-Ten pokój powinien być gotowy. Chodźcie, sprawdzimy!

Weszliśmy po schodach. Odtworzyliśmy drzwi. W środku wszystko było jak trzeba, więc położyliśmy walizki. Z ulgą, że wszystko jest ok, spytałam:

-To ile kosztuje ten pokój? Czy jutro będzie śniadanie?

-Hmmm… Nie mam zielonego pojęcia. Ja tu tak naprawdę nawet nie pracuje… Idźcie spać, bo jest już późno. Jutro przyjdzie Dimitris to wszystko sobie uzgodnicie. Dobrej nocy!

 

Amorgos to niewielka wyspa należąca do archipelagu Cyklad. Mieszka na niej nie wiele ponad  2 tysiące osób. Nie ma na niej lotniska. I raczej mało tu typowo turystycznych atrakcji. Sezon turystyczny zaczyna się później i kończy nieco wcześniej niż na innych greckich wyspach. Nie znajdzie się tu opcji wakacji w typie all inclusive, więc turystów jest po prostu mniej. Zazwyczaj są to emeryci z Francji lub Wielkiej Brytanii, czy też wiele młodych osób, które z plecakiem trochę na dziko, zwiedzają cały świat.

Podobnie jak wszystkie inne Wyspy Cykladzkie, na Amorgos właściwie nie ma drzew i bardzo mało jest zieleni. Górzyste, skaliste tereny porośnięte są najróżniejszymi krzakami. Kiedy byliśmy teraz, cała Amorgos kwitła. To co w tej wyspie jest najpiękniejsze, to niekończące się widoki na ciemno granatowe morze. Kiedy dzień jest słoneczny, promienie nieustannie delikatnie pobłyskują, odbijając się od granatowej powierzchni falującego morza. Ta wyspa to rzeczywiście jeden wielki, kojący błękit. Francuski film „Wielki Błękit” [Le grand bleu, reż. Luc Besson, 1988 rok], który był na niej kręcony, nie mógł mieć trafniejszego tytułu.

Kiedy spaceruje się po Chorze, czyli stolicy wyspy i kilku innych małych wioskach, czasem można mieć wrażenie, że ktoś zatrudnił tu architekta o bardzo wysublimowanym stylu. Tak jak wszędzie na Cykladach, wszystkie budynki są tu skrajnie proste i zawsze białe. Okiennice i drzwi  malowane są na granatowo. Tu jakaś ciekawa roślina. Tam jakaś ozdoba z muszli, gąbek i wysuszonych na słońcu gałęzi drzew, o ciekawych kształtach. Kiedy wśród wąskich, białych uliczek, schodów których stopnie zawsze maluje się na biało,  przemknie gdzieś zgarbiona, ubrana na czarno wdowa, ma się nieodparte wrażenie, że to scena z jakiegoś odrealnionego filmu. Magia  Cyklad, magia Amorgos polega na tym, że ta spójna architektura i styl dekorowania powstał sam z siebie. Wytworzył się z klimatu, prostego stylu życia, warunków, które daje natura.

Na Amorgos nie lądują samoloty. Promem z Aten płynie się ponad osiem godzin, a promy i tak nie  pływają tam zbyt często. Jeśli więc ktoś chce odwiedzić tę wyspę, to musi być zdecydowany, dlatego że droga do niej, nie jest zbyt prosta. Ale mieszkanie na Amorgos na stałe, to dopiero jest wyzwanie. Mimo tego, że w ogromnej części mieszkańcy zajmują się rolnictwem, hodują zwierzęta, na całej wyspie nie ma ani jednego weterynarza. Jest problem z wodą. Na całej wyspie są tylko dwie stacje benzynowe. Jedna na północy, druga na południu. Nie ma  ani jednego większego sklepu. A małe sklepiki, które tam są, mają bardzo zawyżone ceny. Jak więc mieszkańcy robią takie najzwyczajniejsze, codzienne  zakupy:

-Teraz jest to już proste. O wiele trudniej było jeszcze kilkanaście lat temu. Raz na tydzień zamawiam wszystko przez internet z supermarketu na wyspie Naxos. I raz na tydzień mój mąż jedzie do portu, gdzie przypływa prom między innymi z naszymi zakupami –  wyjaśniła mi właścicielka jednej z większych tawern w stolicy wyspy. Po chwili dodała:

-Tu żyje się zupełnie inaczej. Jeśli jest ci coś potrzebne, coś ci się stało, albo coś stało się twojej kozie, pierwsze co robisz – idziesz po pomoc do sąsiada. Zawsze pomoże ci tu drugi człowiek. Wszyscy się tu znają i wszyscy muszą sobie pomagać.

 I rzeczywiście. Fakt, że mentalność ludzi jest tu zupełnie inna przejawia się dosłownie na każdym kroku. Każdy mieszkaniec, którego mijaliśmy mówił do nas „dzień dobry”. Jeśli o coś się kogoś spytaliśmy, przystawał, odpowiadał spokojnie, po czym zaczynaliśmy rozmawiać co najmniej kwadrans. Każdy niezwykle miły i przyjazny. Czuć wszystkimi zmysłami, że ludzie żyją tu razem.

Porównywanie do siebie greckich wysp nie ma najmniejszego sensu. Ta jest taka. A ta inna. Ta lepsza. A ta gorsza. Ta jest numerem jeden, a ta numerem dwa. Każda grecka wyspa, jest zupełnie innym, bardzo specyficznym, ale zawsze tak samo cennym światem. Każda grecka wyspa ma też swoją bardzo specyficzną atmosferę. Amorgos raczej nie spodoba się osobom, które chcą intensywnie zwiedzać, aktywnie wypełnić swój czas po brzegi czy też zobaczyć coś w typie „Top 1”. Ta wyspa ma zupełnie inną energię.

Pierwszy raz od bardzo dawna już po jednym dniu na Amorgos, poczułam w głowie taką fantastyczną pustkę. Z daleka od cywilizacji. Setki kilometrów od tego co teraz jest hitem, co właśnie jest modne, co trzeba wiedzieć, albo trzeba kupić i koniecznie mieć. Patrzenie w ten wielki błękit, dało mi błogie poczucie, że nic nie muszę, a najfajniejsze jest to, że jestem. I po jakimś czasie tę pustkę w głowie zaczęły wypełniać nowe pomysły, nowe marzenia, nowe inspiracje. Poczucie, że świat jest super. A życie przecież tak proste. Kiedy poczułam, że otacza mnie nieograniczona niczym przestrzeń, wielki błękit, delikatnie muskany promieniami  słońca, poczułam że na tej wyspie zaczyna się najpiękniejsza z możliwych podróży. Ta najciekawsza. Podróż w głąb siebie.

Z CYKLU: zacznij lekko poniedziałek – Czy istnieje uzależnienie od… morza?… poniedziałek, 14 listopada 2016

W Chomi (nazywanej również Rajską Plażą) Georgija, Spiros i Paris mieszkają latem jakieś dwa / niepełne trzymiesiące. Na dłużej nie pozwala pogoda. Ale przede wszystkim, we wrześniu Paris musi iść do szkoły. To już kilka lat temu Spiros zdecydował, że w Chomi będzie wynajmować parasole i leżaki. Na plaży latem, w środku dnia trudno o cień, więc zestaw leżak + parasolka, jest po prostu zbawieniem. Można od nich kupić również coś zimnego do picia, czy też przegryźć jakąś kanapkę. Na Rajskiej Plaży, w niewielkim sklepiku, który w zasadzie jest wielkim namiotem, Georgija sprzedaje ręcznie robioną biżuterię oraz malowane przez siebie kamienie. Uwielbia tworzyć wszystkie te śliczności. Jest zakochana w tym miejscu i  tak naprawdę to właśnie Georgija zasiała w głowie Spirosa  pomysł na mały letni biznes, który pomaga utrzymać się zimą. Pierwsze lato Paris spędził w Chomi nosząc jeszcze pieluchy. Obecnie jest on już właściwie znakiem rozpoznawalnym Rajskiej Plaży. Parisa jak i jego rodziców znacie dobrze, z naszej wycieczki Widoki Korfu [TU! sprawdzisz naszą ofertę]. Dla tych, którzy nie wiedzą o co chodzi – chciałam tylko naszkicować w wielkim skrócie. Ci ludzie  są naprawdę niesamowici. Bardzo się zaprzyjaźniliśmy. Jak wyglądała dokładnie ich historia – o tym  jeszcze w swoim czasie.

Skończyło się lato. Paris w  bólach i mękach wrócił do szkoły. Druga klasa podstawówki, to przecież nie są już żarty! Mówiąc wprost: za szkołą nie przepada. I gdzieś po Wielkanocy, kiedy lato zbliża się wielkimi krokami, jego mama daje mu centymetr. Codziennie odcina jeden odcinek, by wiedzieć, że już niedługo znów zamieszka na Rajskiej Plaży. Będzie biegać boso po rozgrzanych kamieniach. Pływać w morzu. I godzinami gawędzić z naszymi sternikami.

Chwilę po sezonie Georgija stwierdziła, że dobrze byłoby jednak trochę zmienić otoczenie. Sprytnie zaplanowała, że połączy przyjemne z pożytecznym i wyskoczą z Korfu na kilka dni do Salonik. W Salonikach jest pewnien sklep. Mają w nim wszystko, absolutnie wszystko, co potrzebne jest do robienia ręcznej biżuterii. Pomyślała, że to co potrzebne kupi już teraz by przez całą zimę, ze wielkim spokojem i jeszcze większą przyjemnością robić swoją ręczną biżuterię. [Tak na marginesie… Biżuteria, którą robi Georgija, jest naprawdę rewelacyjna! Ja mam jej całą kolekcję. Jeśli chcecie ją zobaczyć, wejdźcie na Facebookowy profil Georgiji. Kliknij TU! Tam właściwie codziennie coś nowego. A wszystko to dostępne będzie latem na Rajskiej Plaży:D]  Chciała odwiedzić przy okazji przyjaciółkę i z całą rodziną trochę w mieście się rozerwać. Przed przyjazdem do Salonik zatrzymali się na jeden dzień, by zobaczyć również Metsovo.

-Mamo!!! Ja tu już dłużej nie mogę… – jęknął przeciągle Paris po godzinie spaceru po miasteczku.

-A co się stało? O co ci znów chodzi???

-Przecież tu nie ma… morza!!! Jak to w ogóle jest możliwe? – powiedział Paris najzupełniej poważnie.

Ani Georgija, ani Spiros nie mieli pojęcia jak odpowiedzieć na to pytanie.

-Paris! Ale my tu przyjachaliśmy podziwiać góry! – na twarzy Parisa wymalował się taki wyraz, jakby było mu ciasno i przez to bardzo niewygodnie, ale powstrzymywał się, by nie marudzić.

Paris przemęczył się cały boży dzień ziewając na każdym kroku:

-Góry… Góry… Góry… Co za atrakcje… No i co my tu będziemy robić? Po co my tu przyjechaliśmy???

Na szczęście następnego ranka dotarli do Salonik. Pierwsze co bąknął Paris po przyjeździe do miasta:

-No w końcu się doprosiłem! Trochę tu szare, ale jednak – morze. Chociaż taki  mały skraweczek! A ile jeszcze będą trwać te wasze „wakacje”??? Kiedy wracamy w końcu na Korfu???

 

Pamiętam, że kiedy byłam mała, moim wielkim marzeniem, było iść spać słysząc szum fal. Żeby mieszkać gdzieś blisko morza. Spełniło się i to na 200%. Dziś mieszkam, pracuje, podróżuje zawsze przy morzu. I też nie wyobrażam sobie nie widzieć morza przez dłuższy czas. Uwielbiam wszystko co jest z nim związane. Jego zapach. Szum fal. Sól na opalonym ciele,   kiedy latem skończy się pływać. Ryby. Krewetki. Kalmary. Ośmiornice. Białe wino z widokiem na plażę. Wszystkie bibeloty z motywem ryby, kotwicy, fali. Ubrania w stylu marynarskim. Morze, to chyba może być też takie uzależnienie…

Jak przygotować sałatkę po grecku? Czyli o Grecji i o mnie na portalu eSky… piątek, 14 października 2016

Widok z najwyższego szczytu Korfu – Pantokrator. Lato 2016

Czasami, kiedy czytam takie teksty w internecie, to trochę nie chce mi wierzyć, że to jest o mnie. Dziś tekst, który znalazł się na portalu eSky: “Jak przygotować sałatkę po grecku?”. Trochę o Grecji, trochę o mnie. Tak sobie teraz myślę, że prawdziwa frajda z życiem, zaczyna się dokładnie wtedy, kiedy weźmiemy za nie odpowiedzialność  100% w swoje ręce. Miłego czytania… Klikając w link niżej, przeczytasz tekst…

http://blog.esky.pl/2016/10/jak-przygotowac-salatke-po-grecku/?Label=tvn&utm_source=plan&utm_medium=banner&utm_campaign=blog

 

Moja historia na blogu „Ania Maluje”… środa, 27 lipca 2016

Sezon turystyczny w pełni. Właśnie następuje przełom lipca i sierpnia, oznacza to że  na Korfu przeżywamy apogeum. Ostatnio jestem non stop w trasie, ale to rzecz jasna bardzo dobrze. I właściwie za każdym razem, kiedy wracam z wycieczki już nie mogę się doczekać następnej:D  Myślałam, że po czasie trochę  mi to przejdzie, ale czuje jak z sezonu na sezon, miesiąca na miesiąc uwielbiam Kerkirę jeszcze bardziej. Dla mnie to absolutnie najpiękniejsze miejsce na ziemi. A pokazywanie tej wyspy – sama przyjemność.

Tymczasem, kilka dni temu spotkała mnie niezwykle miła rzecz. Moja grecka historia znalazła się na blogu aniamaluje.com . Jest to dla mnie nieopisane wyróżnienie, bo blog Ani należy do grona moich ukochanych blogów. Od momentu kiedy weszłam na niego po raz pierwszy,  motywuje mnie do pozytywnych zmian i działania. I aż nie chce mi się wierzyć, że tym razem to właśnie ja mogę motywować tam innych.

Kochani, zapraszam Was bardzo serdecznie do przeczytania tekstu, który znajduje się na blogu Ani. Tym razem moją historię opisałam od bardzo prywantej strony. Sałatka po Grecku zawsze była dla mnie miejscem jak najbardziej pozytywnym, dlatego tu,  na moim blogu raczej  unikam opowiadania o trudnościach i problemach. Na blogu Ani pozwoliłam sobie na sporą dawkę prywaty. Dążenie do celów i spełnianie marzeń, jest piękne, ale często niesamowicie trudne.  I podczas tych kilku lat mieszkania w Grecji, ja też nie jeden raz dostałam od życia po tyłku… Miłego czytania!

http://www.aniamaluje.com/2016/07/a-moze-by-tak-rzucic-wszystko-i-zaczac.html

 

Jakie mamy plany?… poniedziałek, 27 czerwca 2016

Co prawda czerwiec się jeszcze nie skończył, ale już teraz wiem, że sam początek sezonu zakończymy wielkim sukcesem. Na naszych trasach jest Was już coraz więcej. Działamy również z nową  wycieczką – Kuchnia Korfu, która według wielu uczestników trzech naszych tras,  jest najlepsza. Ja też ją uwielbiam!

Czasami odchodzę od grupy naszych turystów i przyglądam się im z odległości kilku metrów. Grupa zadowolonych, uśmiechniętych, wyluzowanych ludzi, którzy  robią zdjęcia i zachwycają się widokami. Napawa mnie duma, że w sporej części jestem autorem tego widoku. Choć kosztuje to ogromną ilość pracy – satysfakcja jest nieopisana.

Jakie są natomiast nasze plany na przyszłość?

Mimo, że na Korfu jestem tylko przez 5 miesięcy w roku, a Jani nadal w sezonie jest pod Atenami, to  i tak zgodnie uznajemy, że to właśnie Kerkira jest naszym domem. To już właściwie nie nasze marzenie, ale bardzo konkretny cel – za jakieś dwa lata będziemy mieszkać tu na stałe. Nasze wycieczki zawsze będą organizowane mniejszymi grupami, stanowiąc alternatywę dla turystycznej komercji. Ja w roli pilota czuje się jak ryba w wodzie. Co tymczasem na Korfu chce robić Jani?

Chyba teraz jest najlepszy moment, żeby napisać o Janim trochę więcej. Już od dobrych kilku lat Jani, podobnie jak jego ojciec, latają na paralotniach.  Paralotnia. Korfu. Biuro podróży. Ta składanka  w całość układa się właściwie sama. Już za jakieś dwa lata mamy w planach poszerzyć naszą działalność o organizowanie wycieczek po Korfu… z lotu ptaka, oblatując część fantastycznego wybrzeża wyspy. Przyznacie, że pomysł jest odlotowy!

Na samym początku ten pomysł wydał mi się trochę nieosiągalny. Ale szybko przekonałam się jak mylne jest moje myślenie, kiedy przegrzebałam internet. Już w samej Polsce  dla przykładu skoki spadochronowe w tandemie z instruktorem cieszą się coraz większą popularnością. Wejdźcie dla przykładu na tę stronę: skydive.pl . Czy to co tam widzicie nie jest wspaniałe?

Jani jest już po kolejnym egzaminie zdanym 10 na 10. Za rok czeka go już ostatni – egzamin umożliwiający latanie w parach. Znów czasami sama nie mogę uwierzyć, że to się już dzieje. Ale popatrzcie na te zdjęcia… Piękne, prawda:D

Wycieczki po Korfu. Odwiedź naszą odnowioną stronę!… środa, 13 kwietnia 2016

Przygotowania do nowego sezonu trwają u nas już pełną parą! Tymczasem, nasza strona internetowa salatkapogreckuwpodrozy.pl przeszła właśnie zimowo – wiosenny lifting. Zaktualizowane programy tras, rozszerzona podstrona jak przygotować się do wycieczek, rozbudowane galerie ze zdjęciami  z  Korfu i z naszych wycieczek oraz solidna garść komentarzy od naszych uczestników. Serdecznie zapraszam Was do odwiedzenia naszej strony po odnowie!

W nadchodzącym sezonie kontynuujemy oprowadzanie zgodnie z naszymi dwoma głównymi trasami: Miejsca Korfu i Widoki Korfu. Te trasy w ubiegłym sezonie sprawdziły się świetnie. Ale na nadchodzące lato przygotowaliśmy coś jeszcze… Już od nowego sezonu dostępna będzie również trasa trzecia – KUCHNIA KORFU. Trasa ta, również prowadzona jedynie  w małych grupach, skierowana jest przede wszystkim do osób, które intersują się kuchnią. Główną atrakcją tego programu jest lekcja gotowania w tradycyjnej, greckiej tawernie. Żeby nauczyć się gotować, podczas tej wycieczki odwiedzamy  Starą Perithię, jedną z najbardziej urokliwych wiosek, które znajdują się na Korfu. Wioseczka, położona u stóp najwyższego szczytu Korfu – Pantokratora  jest prześliczna, a kiedy się po niej spaceruje można mieć wrażenie, że chodzi się po scenerii do baśni. To jedno z miejsc, do którego nie  dociera zbyt wielu turystów, a my będziemy pierwszą zorganizowaną polską grupą, która do Starej Perithii będzie jeździć systematycznie. Wszelkie szczegóły dotyczące tej nowej trasy, jak i pozostałych tras dostępne są już na stronie!

    Do zobaczenia latem! Zapowiada się naprawdę wspaniale;D

 

 

Z CYKLU: zacznij lekko poniedziałek – Co robią Grecy w sytuacji bez wyjścia?… poniedziałek, 22 lutego 2016

Do tych zdjęć dokopałam się przypadkiem, przygotowując zdjęcia do poprzedniego postu na temat dróg na Kerkirze. Kiedy je zobaczyłam, znów przeszły mnie ciarki…

To była nasza ostatnia wycieczka ubiegłego sezonu. Był środek października i trochę padało. Trasa była zorganizowana specjalne dla grupy 50 osób z jednego z rejsowych statków,  które przypływają między innymi na Korfu, spędzając na wyspie jedyne kilka godzin. I właśnie w te kilka godzin objeżdżamy sporą część wyspy. Stresu trochę jest, bo wszystko musi wtedy chodzić jak w szwajcarskim zegarku. Dlaczego? Ten mieszczący czasem nawet kilka tysięcy pasażerów statek odpływa o 18.00 i nikt nie czeka na 50 osób, jeśli spóźnią się nawet o jedną minutę.

Jechaliśmy właśnie na Kanoni. Cha-cha! Chi-chi! Tego dnia wszystko szło jak z płatka. Aż tu nagle… Chwilę przed nami podjechał inny 50-osobowy autobus i niestety, ale zablokował się podczas zakrętu, zupełnie blokując drogę jednocześnie nam. Ktoś zaparkował osobowy samochód przed samym zakrętem i zapewne nie przewidział, że jeden z wielu wielkich autobusów, które tą trasą jeżdżą bardzo często, przez niego zaklinuje się na zakręcie. I… ani w jedną… ani w drugą stronę. Tak samo my! Czyli 50  osób z rejsowego statku.

Mija pięć minut… dziesięć… kwadrans… Wokoło zgromadziło się już kilku innych kierowców, którzy dwoją się i troją co tu zrobić? Czas mija… Na szczęście turyśli rozbawieni – wyjmują komórki i aparaty. Robią zdjęcia i kręcą filmiki. Jedna z większych atrakcji, o których pamiętać będą jeszcze długo. A ja czuje, że już mam mokre ręce. Program trzeba zrealizować, a na statku być jeszcze przed czasem. Zupełnie nie miałam pojęcia, jak kierowcy rozwiążą tę sytuację. Na ich twarzach zero oznak zdenerwowania. Jeden pali papierosa. Drugi spokojnie dopija zimną kawę. Trzeci klaszcze w ręce i się śmieje.

Kierowcy próbowali najróżniejszych sposobow. Tymczasem minęło pół godziny, a ja w głowie miałam najczarniejsze scenariusze, bo pół godziny dla tej wycieczki to naprawdę sporo czasu. Miałam jednak nieodparte wrażenie, że jestem jedyną osobą, dla której w  tym zdarzeniu  nie ma nic śmiesznego…

Jednak z każdej – każdej! – sytuacji można zawsze znaleźć rozwiązanie.

W końcu jeden z kierowców (i był to nie kto inny jak nasz kierowca Jani, pamiętany przez każdego kto był z nim na trasie:DD) zaśmiał się gardłowo, a chwilę później splunął, poczym zadowolony z siebie zakasał rękawy. Podniósł osobowy samochód, który nas blokował i przestawił jego przód o kilka centymetrów dalej. To samo zrobił inny kierowca z tyłem samochodu. No i po kłopocie – problem rozwiązany!

-I teraz znów życie jest piękne! A na Kanoni pójdziemy na kawę, nie? – powiedział szalenie dumny z obrotu spraw Spiro, który tego dnia kierował nasz autobus.

Nie wiem jak to się stało, ale ostatecznie wycieczka udała się super. A my w porcie byliśmy 10 bezpiecznych minut przed czasem:DD

Jak dla mnie lato mogłoby trwać całe 12 miesięcy… Ale i jesień jest super!… piątek, 23 października 2015

Uwielbiam lato! Jak dla mnie mogłoby trwać nawet i cały rok. Nie przeszkadzają mi nawet największe upały. Tak po prostu już mam. Ale i jesień ma swój niepowtarzalny urok. Dla mnie wyznacznikiem jesieni, wcale nie jest data w kalendarzu. Jesień przychodzi do mnie, kiedy z Ellady odlecą ostatni turyści. Tak więc zaczęła się właśnie teraz.

Słuchając jesienią prognozy pogody, pewnie z lekką zazdrością często słyszycie takie słowa: „dziś najcieplejszą stolicą Europy są Ateny! Temperatura w stolicy Grecji wynosi  23 stopnie!”. To prawda, jesienią czy też nawet zimą kilka dni z rzędu potrafi być prześlicznych, ale zapewniam że tak nie jest cały czas.  U nas już trzy dni non stop leje. I nie chodzi wcale o  lekki kapuśniaczek, tylko o deszcze jakby ktoś otworzył prysznic, który połączony jest z wiatrem, urozmaicany dodatkowo burzami. Tak żeby nie brakowało emocji  – do trzęsień ziemi od czasu do czasu, też trzeba się przyzwyczaić.  Dziś w nocy przez ulewę znów nie mieliśmy prądu. Wiało tak mocno, że myślałam iż lada chwila, a wywieje nam cały dom. Wystarczyło na chwilę uchylić okno, a na podłodze robiła się kałuża. Tak… Tak również wygląda grecka jesień.

Dla mnie początek jesieni, to prawdziwa rewolucja w życiu codziennym. Mój rozkład dnia zmienia się o 180 stopni. Jestem typowym wodnikiem. Zabija mnie więc codzienna rutyna, za to jak ryba (albo wodnik;)) w wodzie, czuje się w wirze nieustannych zmian. W takim cyklu zmian, żyje mi się idealnie. Musi się dziać!

Tak jak latem w domu właściwie jedynie śpię… Moje gotowanie ogranicza się do zupełnego minimum… Na kilka miesięcy nie wiem co oznacza słowo „film”…  Najczęściej usypiając nad książką, czytam jedynie chwilę przed snem… Tak jesienią…

Co prawda nie rozpakowałam jeszcze nawet walizek, ale nasz dom jest już tak wysprzątany, że człowiek ma ochotę  w nim po prostu być. Tu i ówdzie pojawiło się coś nowego. W końcu, po prawie trzech latach kupiłam sobie biurko, a Jani właśnie sam robi mi półkę na moją małą kolekcję greckich win. Zacieram ręce na to co w najbliższych tygodniach sobie przeczytam. Do obejrzenia przygotowałam już  kilka filmów z Brigitte Bardot. Dziś w całym domu przepięknie zapachniało ciastem śliwkowym. Wyjęłam z szafy wełniany koc. Za chwilę zrobię herbatę, ukroję kawałek ciasta i usiądę by zobaczyć „I Bóg stworzył kobietę”.

Kilka dni temu uświadomiłam sobie, że jest to pierwszy moment od czterech lat, kiedy nie jestem w procesie: szukam pracy / organizuje pracę / pracuje. W najbliższych planach mam: przykryć się kocem, zjeść domowe ciasto i oglądając Bardot, pozazdrościć kobietom z lat 50tych ich ślicznych sukienek. Przede mną kilka dni błogiego relaksu. Takiego prawdziwego, pierwszy raz od czterech lat.

Kiedy  tylko naładuje baterię, wracam do systematycznego pisania książki i innych rozmaitości. Muszę się trochę  powstrzymywać, bo już najlepiej teraz zaczęłabym czytać nowe przewodniki i wprowadzać zmiany na naszą stronę, ale na najbliższy czas wprowadziłam sobie zakaz.

Zanim jeszcze na dobre usiądę do mojego nowego biurka, czeka nas również podróż. Do domów wrócili już nawet ostatni turyści, na wakacje czas więc dla nas! Długo szukałam tej jednej wyspy, którą chciałabym poznać. Celem naszej wyprawy  w tym roku, jest dowiedzieć  się – jak oni to robią, że w tak fenomenalnym stanie dożywają tak sędziwego wieku?  Ludzie, którzy podobno zapomnieli umrzeć. Już na początku listopada jedziemy na… IKARIĘ!!!:DDD  Nie mogę się doczekać!:D

 

Ciasto na zdjęciu wyszło pyszne! Przepis z typu a) prosty b) mało zmywania. Jego autorką jest moja mama. Tutaj podaje jak to ciasto zrobić:

Składniki: 2 szklanki mąki, pół szklanki cukru pudru, 1 i pół łyżeczki proszku do pieczenia, cukier waniliowy, 2 jajka, pół szklanki oleju, ¾ szklanki śmietany, śliwki lub inne owoce.

 

Jak to zrobić: wymieszaj ze sobą sypkie składniki. Ubij białka. Do ubitych białek  dodaj żółtka i inne  składniki ciekłe. Wymieszaj wszystko razem. Konsystencja powinna przypominać bardzo gęsty budyń. Na wierz ciasta połóż rozkrojone na połówki śliwki. Posyp ewentualnie cukrem. Piecz przez 40 minut w 180 stopniach. Podaj ze szczyptą cukru pudru.

Z CYKLU: zacznij lekko poniedziałek – Gdzieś w tym miejscu zaczyna się zupełnie nowy tom… poniedziałek, 19 października 2015

Kończyliśmy wycieczkę. Czasami pod koniec, szczególnie jeśli ktoś pyta skąd wzięła się nazwa naszej firmy, opowiadam moją historię, o tym jak znalazłam się w Grecji:

-Tej daty nigdy nie zapomnę. Przyjechaliśmy do Ellady z planem, żeby zamieszkać tu na stałe dokładnie w okresie, kiedy ogłoszono, że kraj przeżywa kryzys. To było cztery lata temu. 15 sierpnia 2011…

-Czyli dziś jest rocznica! – krzyknął  ktoś z tyłu busa.

No tak… Znów zupełnie zapomniałam… I tak jakby w przyśpieszonym tempie zobaczyłam przed oczami film. Jak na kilka dni przed odlotem jestem u wróżki. Jak bardzo się boje. Nasz wylot i to jak z Janim trzymamy się za ręce.  Pierwsze dni w sałatkowym domu. Nasze dalsze perypetie. Przeprowadzka już na swoje. Moja  pierwsza praca na Zante i pierwszy sezon na Korfu. Aż w końcu jestem TUTAJ. Jadę w busie i opowiadam całą tę historię.

Poczułam, że gdzieś  w tym momencie, przez tę opowieść przeszła gruba, czarna linia, która w moim życiu oddziela to co było, to co jest teraz i co dopiero będzie. Jakbym właśnie zamknęła za sobą nie tyle rozdział, co rozpoczęła zupełnie nowy tom.  Po czterech latach. Gdzieś mniej więcej w tym momencie.

Właśnie wróciliśmy z Korfu. Dokładnie tak jak te cztery lata temu, przed pójściem spać po przylocie, chwilę przed zaśnięciem piszę ten  post. Tyle działo się przez te cztery lata.

Tegoroczny sezon na Korfu poszedł nam  rewelacyjnie. Już drugi raz odpływając i patrząc jak z każdą minutą Stara Forteca robi się coraz to mniejsza, płynęła mi łza. Nie potrafię powiedzieć dlaczego, ale to właśnie na Kerkirze czuję się u siebie.  Do tego wcale nie potrzeba mi żadnego zameldowania. Gdziekolwiek bym nie pojechała, dla mnie to jest najpiękniejsze miejsce na świecie.

Co prawda nigdy nie biegłam w maratonie, ale myślę, że tak właśnie czuje się maratończyk, kiedy zakończy  bieg. Dla mnie tym biegiem był cały tegoroczny sezon i całe te cztery lata. Tak jak podczas biegu pokonuje się kilometr za kilometrem, pokonywałam każdą jedną słabość, strach, zwątpienie, żeby dotrzeć do miejsca, w którym jestem teraz. Gdzieś w międzyczasie zapuściłam na tyle mocne korzenie, że nie wyobrażam już sobie mieszkać poza Elladą. Wiem, że życiowo mogę sobie zaufać i że co by się nie stało, to ja i tak dam sobie radę. Po tych czterech latach niesamowitej szkoły życia, dobiegłam do swojego celu na ten życiowy etap. Pod każdym względem jestem tu niezależna i pod każdym względem szczęśliwa. Żyję życiem dokładnie takim jakim chcę. Dokładnie tak, jakbym sobie je napisała.

*

-I przez te całe cztery lata mówiłem ci,  dziesięć razy dziennie, że wszystko będzie dobrze, że zobaczysz, że się ułoży… A nie mówiłem! – tak, rzeczywiście szczególnie w najcięższych momentach Jani potrafił mówić mi to jak mantrę.

 -Teraz mogę ci przyznać rację. Wszystko się ułożyło i jest wspaniale. A przecież to jest dopiero sam początek…