Z CYKLU: zacznij lekko poniedziałek – Co robią Grecy w sytuacji bez wyjścia?… poniedziałek, 22 lutego 2016

Do tych zdjęć dokopałam się przypadkiem, przygotowując zdjęcia do poprzedniego postu na temat dróg na Kerkirze. Kiedy je zobaczyłam, znów przeszły mnie ciarki…

To była nasza ostatnia wycieczka ubiegłego sezonu. Był środek października i trochę padało. Trasa była zorganizowana specjalne dla grupy 50 osób z jednego z rejsowych statków,  które przypływają między innymi na Korfu, spędzając na wyspie jedyne kilka godzin. I właśnie w te kilka godzin objeżdżamy sporą część wyspy. Stresu trochę jest, bo wszystko musi wtedy chodzić jak w szwajcarskim zegarku. Dlaczego? Ten mieszczący czasem nawet kilka tysięcy pasażerów statek odpływa o 18.00 i nikt nie czeka na 50 osób, jeśli spóźnią się nawet o jedną minutę.

Jechaliśmy właśnie na Kanoni. Cha-cha! Chi-chi! Tego dnia wszystko szło jak z płatka. Aż tu nagle… Chwilę przed nami podjechał inny 50-osobowy autobus i niestety, ale zablokował się podczas zakrętu, zupełnie blokując drogę jednocześnie nam. Ktoś zaparkował osobowy samochód przed samym zakrętem i zapewne nie przewidział, że jeden z wielu wielkich autobusów, które tą trasą jeżdżą bardzo często, przez niego zaklinuje się na zakręcie. I… ani w jedną… ani w drugą stronę. Tak samo my! Czyli 50  osób z rejsowego statku.

Mija pięć minut… dziesięć… kwadrans… Wokoło zgromadziło się już kilku innych kierowców, którzy dwoją się i troją co tu zrobić? Czas mija… Na szczęście turyśli rozbawieni – wyjmują komórki i aparaty. Robią zdjęcia i kręcą filmiki. Jedna z większych atrakcji, o których pamiętać będą jeszcze długo. A ja czuje, że już mam mokre ręce. Program trzeba zrealizować, a na statku być jeszcze przed czasem. Zupełnie nie miałam pojęcia, jak kierowcy rozwiążą tę sytuację. Na ich twarzach zero oznak zdenerwowania. Jeden pali papierosa. Drugi spokojnie dopija zimną kawę. Trzeci klaszcze w ręce i się śmieje.

Kierowcy próbowali najróżniejszych sposobow. Tymczasem minęło pół godziny, a ja w głowie miałam najczarniejsze scenariusze, bo pół godziny dla tej wycieczki to naprawdę sporo czasu. Miałam jednak nieodparte wrażenie, że jestem jedyną osobą, dla której w  tym zdarzeniu  nie ma nic śmiesznego…

Jednak z każdej – każdej! – sytuacji można zawsze znaleźć rozwiązanie.

W końcu jeden z kierowców (i był to nie kto inny jak nasz kierowca Jani, pamiętany przez każdego kto był z nim na trasie:DD) zaśmiał się gardłowo, a chwilę później splunął, poczym zadowolony z siebie zakasał rękawy. Podniósł osobowy samochód, który nas blokował i przestawił jego przód o kilka centymetrów dalej. To samo zrobił inny kierowca z tyłem samochodu. No i po kłopocie – problem rozwiązany!

-I teraz znów życie jest piękne! A na Kanoni pójdziemy na kawę, nie? – powiedział szalenie dumny z obrotu spraw Spiro, który tego dnia kierował nasz autobus.

Nie wiem jak to się stało, ale ostatecznie wycieczka udała się super. A my w porcie byliśmy 10 bezpiecznych minut przed czasem:DD

Co takiego dzieje się przy naszym stoliku w tawernie?… niedziela, 7 czerwca 2015

     Ostatnie dwa tygodnie były nadzwyczaj intensywne, więc nie wiem zupełnie od czego zacząć. O ile łatwiej się jednak wraca, niż zaczyna zupełnie od początku. Pierwsze co zrobiliśmy po dopłynięciu na Korfu, to odwiedzenie kilku przyjaciół. Dużo wcześniej niż zakładaliśmy, ruszyliśmy w pierwsze trasy. Plus jeszcze kilka wizyt tu i tam, więc tak naprawdę dopiero teraz na dobre rozpakowuje walizkę, wkładam ubrania do szafy i organizuje moją przestrzeń. Podsumowując – wszystko idzie świetnie do przodu!

    Moim ulubionym momentem podczas tras, jest przerwa na obiad w tawernie. Rzecz naturalna, chyba nikogo w tym momencie nie zdziwię. Nie chodzi jednak o samą przerwę czy też nieziemsko pyszne jedzenie. To znaczy, to oczywiście też, ale…

    Mam swój ulubiony stoliczek, który znajduje się na samym środku, tuż przy wejściu. W najbardziej strategicznym miejscu. Siadam. Kelner przynosi kieliszek białego wina. A ja zapadam się w krzesło i patrzę co dzieje się wokoło mnie. Uwielbiam spoglądać na ludzi, którzy spacerują obok. Uśmiechnięci, wyluzowani, cieszą się, że są na wakacjach, a wszelkie problemy zostały w domu, zamkniętym na dwa zamki, z kluczem zostawionym u sąsiada. Siedzę, patrzę i tak samo mi się uśmiecha. Po kilku minutach, zawsze ktoś się dosiada.  A chwilę później tworzy się cała gromada. Nasz kierowca. Inni kierowcy.            Kelner, który jest zmęczony więc zrobił sobie przerwę. Kilku pilotów i przewodników. Albo chłopaki, którzy zajmują się motorówkami. Toczące się rozmowy są dużo lepsze niż niejeden film sensacyjny, albo dobra opera mydlana. Pozwolę sobie przytoczyć jedną z nich…

***

     -No nie powiesz mi Niko, że ty jesteś taki grzeczny! Co prawda na takiego wyglądasz, ale każdy ma coś za uszami… Lato, morze, wino, a wokoło ciebie same piękne Polki! – powiedział Iotis, który zajmuje się motorówkami i właśnie ma przerwę. Mówiąc to, puścił do mnie oko, na znak że chwila, moment, a dowiemy się czegoś więcej.

    -Nie! Nie! Mi nie w głowie takie rzeczy. Mam żonę i dziecko! Niee… Nieee…

  Chwila ciszy, bo kelner przyniósł właśnie jedzenie. Zapachniało smażoną rybą i pierwszorzędnym mięsem.

   -No dobra… Była taka jedna… Ale sama się do mnie przyczepiła! Wydzwaniała, pisała smsy, prosiła żeby się spotkać. Na całe szczęście nic się nie stało! Ja nie  z takich. Tylko… Jakby to powiedzieć… Nazwałem mojego psa jej imieniem! Viki! Mój pies nazywa się teraz Viki!

    Nawet Iotis został zupełnie zbity z tropu i nie wiedział, co ma na to powiedzieć. Napił się  piwa i uśmiechnął odsłaniając równy rząd białych jak śnieg, wielkich, zdrowych zębów:

     -Aaaaa! To jednak musiała ci zostać w głowie! I tu cię mamy przyjacielu!

     -No, trochę tak… Ale ja naprawdę nic nie zrobiłem! Ona sa-ma do mnie wydzwaniała!

     -Wiesz… To jest tak… To nie jest żaden problem jak pójdziesz z inną kobietą, dajmy na to… na piwo – mówi Iotis wskazując na szklankę, w której piwo mieni się złotawo. – To nie jest jeszcze żaden problem, w tym nie ma niczego złego! Problem pojawia się dopiero wtedy – tu znów porozumiewawcze mruknięcie okiem do mnie. – Jak to piwo… TO PIWO… Jak to piwo się tobie tak spodoba, że będziesz je chciał pić codziennie! Codziennie! Jak  się od niego uzależnisz i będziesz je chciał pić każdego jednego dnia. Rozumiemy się, nie? Ale dlaczego na Boga nazwałeś swojego psa jej imieniem…?

    -No wiesz… Na całe szczęście nic się nie stało. Tylko problem był w tym, że ta Viki wpadła mi jednak do głowy. A ja mam tak, że mówię czasem przez sen. I jak raz moja żona usłyszała, że śpiąc mówię „Viki” to myślałem, że następnego dnia się nie pozbieram. Jezu! Jednego dnia poszła połowa talerzy… Więc… Akurat tak się stało, że kupowałem w tym czasie psa. I co? I nazwałem go Viki! I teraz mogę mówić przez sen ile mi się podoba! Rano tłumaczę żonie,  że śniło mi się, że wołam do naszego psa. I problem rozwiązany!