Przewodnik po KORFU, cz. 17 – Muzeum folklorystyczne w Sinarades… niedziela, 27 marca 2016

 

Kiedy byłam mała, uwielbiałam chodzić po strychach. Zawsze, jeśli znalazłam się w nieco starszym domu, miałam nieodpartą ochotę, żeby wejść na strych i zobaczyć co tam jest. Zbierałam stare butelki o ładnych kształtach, fragmenty płaskorzeźb zdobiące wiekowe budynki, naczynia, książki. Lubiłam czytać stare gazety, pocztówki, które ludzie wysyłali sobie z wakacji jakieś dwadzieścia, trzydzieści, pięćdziesiąt lat temu. Zostało mi to do dziś. I z pewnością już  zawsze wielką przyjemnością będzie dla mnie wizyta w księgarni ze starymi książkami, czy też w sklepie z antykami. Te stare rzeczy, mają w sobie takie magiczne „coś”.

Sinarades to niewielkie miasteczko znajdujące się trochę na południe od Pelekas, w środkowo – południowej części Kerkiry. To miejsce jest jednym z najlepszych dowodów, że mimo iż Korfu jest w czołówce turystycznych destynacji w Grecji, to nadal jest to wyspa, gdzie można zobaczyć taką najprawdziwszą Elladę. W Sinarades można zjeść w typowej, greckiej tawernie, zobaczyć jak rankiem starsi panowie w mikroskopijnych filiżankach piją rano grecką kawę lub powoli sączą uzo [kliknij TUTAJ!], a ich żony w tym czasie gaworząc zawijają dolmadakia [kliknij TU!].  Warto zajrzeć do Sinarades w jedno z codziennych, letnich przedpołudni i koniecznie udać się do tamtejszego muzeum folklorystycznego (czynne: pn. – sob. 9 – 14, 2 euro,  jednak  jeśli ktoś przyjdzie nieco później to opiekujący się muzeum przesympatyczny chłopak, na pewno otworzy:).

 

To muzeum jest właściwie niewielkim, dwupiętrowym domem. Już za progiem cicho skrzypi podłoga i pachnie mijającym czasem. Wewnątrz tego uroczego miejsca znajdują się meble, zdjęcia, przedmioty codziennego użytku ludzi, którzy żyli tu często grubo ponad sto lat temu. Częściowo miejsce wygląda tak jak lubię najbardziej: jakby ktoś ciągle tu mieszkał, tylko na chwile wyszedł, a ja mam takich kilka chwil spokoju, by zobaczyć jak się tutaj żyje. Jaki kto ma zawód, czym się je, na czym gotuje, na jakiej pościeli się śpi, czym bawią się tu dzieci i jak wyglądali mieszkańcy Kerkiry żyjący w tamtych czasach.

W środku, nawet pewnie w sezonie nie ma zbyt wielu turystów. Jest więc cicho i spokojnie. Jakby zegar zatrzymał się, a czas dosłownie stanął w miejscu. Czasami, daleko od największych turystycznych atrakcji, o danym miejscu można dowiedzieć się najwięcej.

 

 

 

Z CYKLU: zacznij lekko poniedziałek – BURANI – najbardziej szokujące święto Grecji… poniedziałek, 21 marca 2016

Obchody burani w Tirnavos

Obchody burani w Tirnavos

W tym roku Wielkanoc obchodzona jest w Grecji wyjątkowo późno – Wielka Niedziela przypada na 1-go maja. Tydzień temu zakończył się hucznie obchodzony w Elladzie karnawał i tym  samym rozpoczął się Wielki Post. Natomiast w ubiegły poniedziałek obchodzono święto zwane Kathara Deftera (czyli „Czysty Poniedziałek”). Podczas typowych obchodów tego święta, Grecy całymi rodzinami udają się na łono natury. Jedzą postne potrawy i puszczają latawce. Ten uroczy zwyczaj puszczania latawców w zwiastujący wiosnę poniedziałek, jest najbardziej charakterystycznym elementem Kathara Deftera. Jednak w zależności od regionu, obchody tego szczególnego dnia mogą znacznie się różnić.

W miasteczku Galaksidi (o samym Galaksidi przeczytasz TU!) organizowane są bitwy na mąkę, nazywane alevropolemos. Moją relację z jednej z mącznych bitew znajdziesz TUTAJ! Natomiast klikając TU! możesz przeczytać mój artykuł dla „Poznaj Świat”, który jakiś czas temu znalazł się w internetowym archiwum.  A zaglądając TUTAJ! przeczytasz post, na temat obchodzenia Kathara Deftera w miejscowości Distomo, gdzie tego dnia również dzieje się wiele ciekawego. Przebrani w kozie skóry mieszkańcy, tańczą na rynku potrząsając przy tym wielkimi dzwonami. Jak widać obchody Kathara Deftera to szalenie ciekawy temat. Natomiast jest pewne miejsce w Grecji, gdzie obchody tego dnia są nie tyle nawet ciekawe, co wprost – szokujące…

Co prawda… Teoretycznie… Planowałam nawet i jechać, ale… Hmmm… Przyznam, że trochę się po prostu boje… Ale… Zacznijmy od samego początku…

W niewielkiej miejscowości o nazwie Tirnavos w środkowej Grecji, co roku od ponad dwustu lat organizowane jest święto nazywane  burani. Tego dnia gromadząc się w głównej części miasta, w wielkim kotle  mieszkańcy gotują postną,  szpinakową zupę, od której powstała nazwa tego święta. Przebrani w karnawałowe stroje tańczą, śpiewają, bawią się. Co w tym szokującego? W tym co prawda  jeszcze nic… Głównym motywem świętowania, nie jest jednak szpinakowa zupa, a… penis! Tego dnia wszystko, dosłownie wszystko przybiera w Tirnavos kształt penisa. Pączki, czekoladki, lizaki, butelki z uzo i tsipuro, breloczki, gwizdki i najróżniejsze gadżety. Kilku mężczyzn ze sztucznymi penisami o gigantycznych rozmiarach, wędruje po głównej części miasta, na każdym kroku pozwalając sobie na daleko idące żarty. Tego dnia do Tirnavos zjeżdżają się Grecy z całej Ellady. Jednak każdy, kto podczas Kathara Deftera znajdzie się w Tirnavos musi zdawać sobie sprawę, z tego co go tam spotka i powinien koniecznie  uzbroić się w solidną porcję dystansu do wszystkiego co się dzieje. Wszędzie słychać ludowe przyśpiewki o zbereźnych tekstach, co chwile ktoś wykrzykuje erotyczne wierszyki lub radośnie wymachuje sztucznym penisem. Co roku w greckiej telewizji pojawiają się relacje z obchodów świętowania, a ja za każdym razem kiedy je widzę, szczerze współczuje relacjonującym obchody burani dziennikarkom.

Skąd jednak wzięło się w Tirnavos takie szokujące święto? Dokładnych korzeni nie ustalono. Ale najbardziej prawdopodobna wersja mówi o tym, że święto ustanowił jeden z ówczesnych sułtanów (Grecja była wtedy pod panowaniem tureckim). Region, w którym znajduje się Tirnavos w XVIII wieku został zdziesiątkowany przez epidemie i żeby zwiększyć przyrost naturalny zostało wprowadzone święto płodności. Co prawda dawniej udział kobiet w tym świętowaniu był surowo wzbroniony, ale dziś o tym zakazie nikt już nawet nie pamięta.

Burani jest świętem  szokującym, ale przede wszystkim jest szczególnie ciekawym przykładem jak barwnie mieszają się w Grecji różne tradycje. Kathara Deftera, to z założenia święto kościelne. I choć kościół przymyka oko na to, co tego dnia dzieje się w Tirnavos, to wciąż głównym daniem jest postna zupa.  To jak dziś wyglądają obchody burani, to przykład ludowej, regionalnej tradycji. Co jednak najbardziej ciekawe to fakt, że wiele elementów które przewija się podczas obchodów nie tylko burani w Tirnavos,  ale również podczas alevropolemos w Galaksidi, czy też tańców  w kozich skórach w Distomo, to wciąż żywy wpływ starożytnych świąt ku czci Dionizosa. Gdzie kontretnie kryją się te wpływy? Podczas  świętowania ku czci Dionizosa lub też Pana, starożytni Grecy przebierali się właśnie w kozie skóry, a takie przebrania w obchodach tych trzech  świąt pojawiają się bardzo często. Wątki erotycznę są tu na każdym kroku. Wino leje się strumieniami  i jak podczas starożytnych świąt dionizyjskich wszyscy tańczą, bawią się i śpiewają na całego.

Co prawda mówią, że ciekawość, to pierwszy stopień do piekła. Ale pewnie, któregoś dnia wybiorę się do Tirnavos w czasie Kathara Deftera, bo muszę zobaczyć to na własne oczy.

Jak wygląda świętowanie burani w Tirnavos? Przymrużcie oczy, nabierzcie trochę dystansu i zobaczcie sami…

Sałatka po grecku TV – odc. 16: BRIAM! Czyli co jedzą Grecy w czasie Wielkiego Postu?… piątek, 18 marca 2016

W ten poniedziałek w Grecji rozpoczął się Wielki Post. Grecy, którzy restrykcyjnie przestrzegają zasad Kościoła Prawosławnego, przez 40 dni nie będą jeść mięsa, ani produktów pochodzenia zwierzęcego. Dla wielkiej części Greków, to prawdziwe poświęcenie, bo mieszkańcy Ellady uwielbiają jeść mięso!

Dziś, w naszym kolejnym filmiku kulinarnym, pokazujemy Wam jedną z najbardziej popularnych propozycji na typowy grecki obiad, który nie zawiera ani mięsa, ani nabiału – idealnie więc nadaje się  na Wielki Post.

Briam to zdaje się jedna z najprostrzych do wykonania potraw typowo greckich. Składa się z najróżniejszych warzyw, które kroimy na kawałki, zalewamy wodą i gotujemy około pół godziny. W skrócie –  to właściwie koniec… Dokładny przepis – zobaczycie w naszym filmiku!

Na koniec mała uwaga dotycząca potrzebnej ilości wody. Wersji tego przepisu jest wiele. W naszym filmiku mówimy, że garnek należy do połowy zalać wodą. Jedząc nasz briam doszliśmy do wniosku, że wody powinno być nie pół, a 1/3 garnka. Wtedy będzie idealnie!

    Koniecznie piszcie w komentarzach, jeśli będziecie próbować!:D

 

Poradnik emigrantki cz. 7: Prędzej, czy później dopada każdą z nas. Jak sobie poradzić z emigracyjną depresją? (część 2/2)… poniedziałek, 14 marca 2016

Pierwszą część tego postu, znajdziesz klikając TUTAJ!

*

4. CODZIENNIE WYCHODŹ Z DOMU…  Wszystko jest tu ze sobą powiązane. Najpewniej będzie tak, że kiedy ładnie wyglądasz i dobrze się ze sobą czujesz, a Twoja rzeczywistość ma już pierwsze ramy, to nawet nie będziesz musiała się zbytnio motywować. Po prostu nie będzie Ci się chciało siedzieć w domu. Siedzenie w domu za-bi-ja! Czy Ci się chce, czy też nie – wychodź z domu codziennie. Spotykaj się z ludźmi, przebywaj w różnych miejscach, spaceruj, zmieniaj otoczenie. Codziennie dostarczaj tym samym swojemu mózgowi najróżniejszych bodźców.  To niby takie banalne, ale jednocześnie szalenie ważne.

5. TECHNOLOGIA TO NAPRAWDĘ SUPER RZECZ! UŻYWAJ JEJ NA CO DZIEŃ… Stwierdzenie, że emigrując człowiek rozstaje się z przyjaciółmi i rodziną, w XXI wieku właściwie jest już mitem. Na początku mieszkając w innym kraju jest trudno, bo albo nie ma się w ogóle, albo ma się mało, nie tyle nawet przyjaciół, co zwykłych znajomych. Ale nie wolno zapominać o tych starych, którzy zostali w kraju. Fakt, że nie można ot tak po prostu wyskoczyć z nimi na kawę. Ale ot tak po prostu można włączyć Skype i również przy kawie przegadać nawet kilka godzin. Dbaj o te kontakty, one naprawdę dają ogromną siłę. Z większością moich przyjaciół z Polski mam nadal wspaniały kontakt. Emigracja nie zmieniła w tym temacie niczego. Jedyne co uległo zmianie, to forma w jakiej się teraz komunikujemy.

6. WCHODŹ W NOWE ŚRODOWISKO, W KTÓRYM TERAZ ŻYJESZ… Znajdowanie nowych znajomych mieszkając w innym kraju, to nie jest prosta rzecz. W głowie ma się często barierę językową, to że dzieli nas kultura, mentalność, postrzeganie świata…  I wszystkie te inne bzdety!;P W prawdziwej przyjaźni, nasze obywatelstwo nie ma tak naprawdę najmniejszego znaczenia! Idąc po linii najmniejszego oporu, wystarczy znaleźć przez internet innych rodaków, którzy mieszkają blisko i trzymać się ich, urozmaicając ewentualnie kontakty pogadankami z innymi emigrantami przez internet. Łatwe rozwiązania nie są jednak najlepsze. A tworzenie sobie mini Polski w innym kraju  powoduje, że nigdy tak prawdziwie się nie zaaklimatyzujemy. Mam w Grecji kilka super polskich koleżanek (pozdrawiam;D!!!) i to są  bardzo wartościowe przyjaźnie, ale bardzo ważne jest dla mnie, żeby aktywnie żyć przede wszystkim w greckim środowisku.

7. OTACZAJ SIĘ POZYTYWNYMI OSOBAMI… No właśnie! Uważnie wybieraj osoby, którymi się otaczasz. Ludzie w towarzystwie których przebywamy, bardzo wpływają na nasz nastrój. Przebywaj więc w otoczeniu ludzi pozytywnych, takich którzy dają Ci dobrą energię. Wystrzegaj się osób, które marudzą, krytykują, szerzą czarnowidztwo, źle mówią o innych, wiecznie coś doradzają, wiedzą wszystko najlepiej – czyli klasycznych wampirów Twojej cennej energii.  Podobno najlepszym testem na to czy dana osoba jest pozytywna czy nie, jest to jak czujemy się po spotkaniu z nią. Jeśli po takim spotkaniu mam dużo dobrej energii, to z taką osobą chcę spotkać się  jeszcze jeden, a po tym kolejny i następny raz.

8. JAK O SADZONKI NA GRZĄDCE, DBAJ O SWOJE ZAINTERESOWANIA… Szczególnie ten pierwszy etap emigracji, w którym ma  się więcej czasu, sprzyja dbaniu lub odkopaniu swoich zainteresowań. Cokolwiek Cię interesuje, szczególnie w tym właśnie okresie, rozwijaj to jak możesz i czerp z tego radość. Być może już nigdy więcej w życiu nie będziesz mieć na to tyle czasu!

9. ZAMIAST SŁUCHAĆ WIADOMOŚCI… ZADBAJ O SIEBIE!  Wiadomości nie słucham mniej więcej od okresu, kiedy przeprowadziliśmy się do Grecji. Pozytywny tego wpływ na moją codzienność jest niesłychany. Mam nawet dużo przyjemniejsze sny! Ostatnio, nie mam pojęcia właściwie po co, sprawdziłam jeden z portali informacyjnych. Pewnie myślałam, że dowiem się czegoś ciekawego. W szczegółach dowiedziałam się  o głośnej podobno ostatnio sprawie polskiego kanibala. Nie mogłam usnąć pół nocy! Na Miłość Boską… Po co mi to?! Nie słuchaj tych wszystkich okropnych niby – newsów, które niczego nie wnoszą do Twojej rzeczywistości, a wywołują jedynie stres! Będziesz zaskoczona jak diametralnie poprawi się jakość Twojego życia, jeśli przestaniesz ich słuchać. Zamiast tego, zainteresuj się tematami, które poprawią jakość Twojej codzienności. Jak możesz poprawić, czy urozmaicić Twoją dietę? Jak lepiej organizować swój czas? Czy też jak sprzątać mieszkanie, by zajmowało to jak najmniej czasu? Każda z takich informacji da Ci znacznie więcej, niż typowy radiowy news informujący, kto jak i gdzie umarł w ostatnim wypadku drogowym…

10. OBEJRZYJ KILKA FILMIKÓW Z KANAŁU BOGUSI…  Bogusia już od kilku lat prowadzi kanał urodowy na YouTube. Wszystko o makijażu, dbaniu o siebie i codziennych przyjemnościach. Link do kanału Bogusi, czyli Anioła na Resorach jest TU! Jest to osoba absolutnie niesamowita. A ja i rzesze jej widzów, zawdzięczamy jej naprawdę wiele. Bogusia ma chorobę, która powoduje łamliwość kości, dlatego porusza się na wózku. Jest to dla mnie jedna z najbardziej pozytywnych i aktywizujących osób, działających w polskim internecie. Na przekór ogromnej ilości hejtu, z którą (zupełnie nie potrafię zrozumieć – dlaczego?) spotyka się jej YouTube’owa działalność i jakby zupełnie nie myśląc o swojej niepełnosprawności, żyje pełnią życia. A przy tym jest zawsze świetnie umalowana, ubrana i uczesana:D

I właśnie tego dnia, kiedy leżałam w łóżku i pogrążając się w sobie zupełnie nie miałam pojęcia, co zrobić… Chwilę przed tym jak zaczęłam robić wszystko to, o czym napisałam wyżej, pierwszą rzeczą, która spowodowała że jednak wstałam, że poczułam w sobie tę iskierkę chęci – był jeden z filmików Bogusi. Nie pamiętam już który to był filmik. Ale dziś w mojej głowie zostało już tylko wspomnienie, tego jak ta krucha Istota mówi, że dzień jest piękny, że świeci słońce, że ten odcień różu jest taki ładny, a ta sukienka ma takie fajne groszki. Gdzieś w środku zrobiło mi się po prostu przyjemnie. Znów miałam w sobie ten zapalnik energii, która  spowodowała że wstałam i zostawiłam zwodniczo przyjemne ciepło pod kołdrą. Znów weszłam w realność, która była prawdziwa i do bólu trudna. I poczułam w sobie siłę, która pozwoliła mi ją zmieniać…

11. NIGDY!!! NIE PRZESTAWAJ WALCZYĆ O SIEBIE… Po prostu wykasuj ze swojej głowy słowa „poddaje się”. Wlacz o siebie. Szukaj rozwiązań. Nieustannie działaj… Przeklinaj. Rycz w poduszkę. Wal pięściami w ścianę. Ale nigdy się nie poddawaj. Jesteś wyjątkowym Człowiekiem, a świat jest pełen możliwości. Czasami w życiu jest ciężko, a emigracja początkowo potrafi nieźle kopnąć człowieka w dupę.  Ale los, on odmieni się dopiero wtedy, kiedy Ty(!)  mocno mu w tym pomożesz…

Co stało się później? Początek nie był łatwym okresem, ale nigdy bym go nie zmieniała. Odkryłam między innymi sporą pułapkę w wygodnym życiu i co być może zaskakujące – pozytywnym myśleniu. Brzmi trochę zagadkowo…? O co w tym chodzi – o tym będzie w kolejnym poście z tej serii…

 

Poradnik emigrantki cz. 6: Prędzej, czy później dopada każdą z nas. Jak sobie poradzić z emigracyjną depresją? (część 1/2)… sobota, 12 marca 2016

Miałam przewagę, bo dobrze o tym wiedziałam. Co za tym szło, mogłam się solidnie przygotować. Przed moim wyjazdem do Grecji, do innych krajów wyemigrowało wiele moich znajomych. Scenariusz początków u każdej z nas był mniej więcej taki sam. Na początku euforia związana z przeprowadzką i widzenie wszystkiego w różowych barwach. Następnie trzy pierwsze miesiące stawiania pierwszych kroków i uczenia się  wszystkich elementarnych rzeczy. Powolna aklimatyzacja, a w międzyczasie przychodzi jeden taki dzień, kiedy…

Pamiętam to bardzo dokładnie. To było jakieś pół roku po wylądowaniu w Grecji. Zdążyliśmy wyprowadzić się z Sałatkowego Domu. Jani dostał pracę i wiedzieliśmy już, że trochę dłużej osiądziemy w jednym miejscu. Przeprowadziliśmy się do niewielkiej wioski, nad Zatoką Koryncką, w której mieszkamy do teraz, a ja tkwiłam w jednym, wielkim szoku. Wyidealizowałam sobie w głowie, że kiedy się wyprowadzimy i będziemy „na swoim”, to wszystko jak za dotknięciem magicznej różdżki  będzie idealnie. Nagle zacznę płynnie mówić po grecku, a tak przy okazji podszkolę się z niemieckiego. Nasz nowy dom będzie świątynią czystości. Będę częściej uprawiać sport, biegać i pływać, zapiszę się też na jogę. Nauczę się obsługiwać szybkowar. Będę codziennie wstawać wcześnie rano i niczym bohaterka reklamy płatków śniadaniowych, z uśmiechem na ustach, o szóstej rano  będę robić Janiemu pożywne śniadanie. No i rzecz jasna w przeciągu jakiś dwóch, trzech miesięcy na pewno znajdę nową, super pracę. Znacie to??? W tym momencie właśnie usłyszałam jedno, głośne: „taaak!!!”. Tylko, że…

Wioska, w której zamieszkaliśmy okazała się głęboką, czarną dziurą (więcej przeczytasz TU!), w której diabeł mówi dobranoc.  Poziom mojego greckiego pod wpływem czasu, wcale wtedy nie uległ zmianie. Najbliższe zajęcia jogi organizowane były godzinę stąd. A szanse na znalezienie pracy w okolicy były zerowe, o ile nie ujemne. Przy tym wszystkim utknęliśmy w domu Czosnka, u którego mieszkaliśmy kątem w jednym pokoju. Choć fizycznie wydawało się to niemożliwe, w tym jednym pokoju zmieściliśmy wszystkie nasze rzeczy i część mebli, które kupiliśmy już po drodze, bo lada chwila mieliśmy dostać mieszkanie z pracy Janiego. „Lada chwila” w pojęciu greckim zamieniła się w tydzień, dwa, a później w  grubo ponad miesiąc. W tym niewielkim pokoiku prócz mebli, które już tam były, wszędzie piętrzyły się ubrania w walizkach, rzeczy w kartonach, właśnie kupione łóżko, które  stało  pionowo opierając się o ścianę. Wszystkie nasze rzeczy, upychane gdzieś po kątach.

Pewnego dnia obudziłam się rano i myślałam, że dosłownie zwariuje. Jeszcze leżąc w łóżku patrzyłam na te wszystkie piętrzące się rzeczy,  których mimo sił i szczerych chęci nie dało się w żaden sposób uporządkować. Na samą myśl, że muszę się odnaleźć w tym wielkim bałaganie, robiło mi się słabo. Jani był wtedy w pracy, a ja chciałam schować się pod kołdrą, usnąć i obudzić w innej rzeczywistości. Tylko, że to było niemożliwe. W łóżko wgniatało mnie uczucie pustki, że przede mną nie ma już niczego. W głowie wierciło mi się pytanie: a co jeśli tak będzie zawsze, jeśli nic się nie zmieni? To wszystko co działo się wokół  mnie, zaczęło mnie po prostu przerastać.

Dryyyn!!! Usłyszałam w głowie w odpowiedzi. To jest właśnie TEN moment. Jakiś głos we mnie podpowiedział, że to już zbliża się jeszcze nie  depresja, ale już typowa emigracyjna chandra. I jeśli coś z tym natychmiast nie zrobię, to będzie tylko gorzej i gorzej. „Witam cię kochana! Wiedziałam, że wpadniesz… Jestem na twoją wizytę przygotowana!”– powiedziałam sobie w środku i aż sama do siebie się uśmiechnęłam.

Jakiś czas wcześniej dokładnie przegadałam ten temat z moimi znajomymi, które już to przeszły. Przeczytałam kilka książek. Wysłuchałam kilku tematycznie powiązanych audycji. Mało tego… Zainteresowałam się nawet biografią kobiet, które przeszły nieporównywalnie gorsze warunki życiowe – przetrwały obozy koncentracyjne. Pomyślałam, że idąc za przykładem osób, które przeżyły wojnę, ja na bank jestem w stanie wyjść cało z tego kryzysu.

Kochane, tu super dobra wiadomość! Jeśli coś takiego przechodzicie, albo będziecie przechodzić, sprawa nr jeden… Jest nas zapewne więcej niż tysiące. Po drugie, taki stan gdzieś w okolicach początku emigracji jest zupełnie typowy, normalny. Po trzecie i najważniejsze – na wszystko, tak więc i na to jest sposób!

Nie będę już przedłużać, więc do dzieła! Tych punktów nazbierało mi się trochę. Tak więc dziś trzy moim zdaniem najważniejsze. A już w najbliższy poniedziałek wieczorem – wszystkie pozostałe.  Oto i one… Co trzeba  zrobić, by ze stanu emigracyjnej chandry lub depresji jak najszybciej wyjść?

  1. UŁÓŻ PLAN DNIA I RESTRYKCYJNIE GO PRZESTRZEGAJ… Początkowy okres emigracji, jest bardzo specyficzny. Człowiek jest wyjęty ze swojego naturalnego rytmu życia, którym rządziła szkoła, studia, szef, praca. W systemie, w którym żyje przeciętny człowiek, przeważnie  jest ktoś lub coś, kto nam taki plan odgórnie  narzuca (plan zajęć, rozkład godzin pracy i tym podobne) i tym samym organizuje nam czas. W pierwszym etapie emigracji, czasu najczęściej jest bardzo dużo. Nie ma też nikogo, kto odgórnie nam taki plan ułoży. Jednak emigracja, to skok na głęboką wodę, a my musimy nauczyć się funkcjonować w zupełnie nowym systemie. Pierwsze co trzeba zrobić, to stworzyć sobie taki plan samodzielnie.  Na początku wyglądać może on dość głupio, bo przecież „niby” nie ma nic do roboty. Ale chodzi również o to, by samodzielnie wykreować nowe cele i zadania. Wyznaczyć stałe punkty każdego dnia, które są pierwszą kotwicą poczucia stabilności i odnalezienia się w chaosie. To również pozwala wyregulować rytm. Ja do dzisiaj zawsze  robię  plan każdego zbliżającego się miesiąca (wyjazdy, odwiedziny, ważne wydarzenia), każdego tygodnia (podział na etapy tego co chcę zrobić, osiągnąć) i dokładny plan każdego dnia (jest tam zapisana każda ważna czynność, sprawa). Co jest szalenie ważne, to wpisywanie prócz obowiązków – przyjemności, które traktuje się na równi z codziennymi obowiązkami. Plan działania – to absolutna podstawa.
  1. NO WŁAŚNIE… TY SAMA WYZNACZ SWOJE CELE  I ZADANIA… Na początku, to takie drobne rzeczy, których spełnienie wywołuje w nas bardzo przyjemne, pozytywne uczucia i poprawia naszą samoocenę, która w pierwszym etapie emigracji może być obniżona (często nie mówimy w obcym języku, mamy mało znajomych, nie znamy nawet otoczenia). Jeśli już masz swój cel główny, to ważne żeby codziennie robić coś, co cię do niego przybliży. Jeśli jeszcze tego celu nie masz, codziennie szukaj, grzeb i główkuj. Chodzi również o to, by zamiast rozwlekać czarne myśli, skupić się na konkretnym działaniu. Ja prócz codziennego prowadzenia bloga (nie ma i nie było przeproś), naprawdę solidnie zaczęłam uczyć się greckiego, systematycznie pisałam teksty o Grecji do najróżniejszych portali i gazet, pisałam różne opowiadania, które wysyłałam na konkursy, wtedy też zaczęłam  szukać pracy. Pomimo tego, że przecież nikt mi za nic początkowo nie płacił, wszystkie te zadania traktowałam jak  pracę, która z pewnością kiedyś zaprocentuje.
  1. KOBIETY, KTÓRE PRZETRWAŁY II WOJNĘ ŚWIATOWĄ… dbały o swój wygląd! To być może dla niektórych zaskakujące, ale wiele kobiet, które przetrwały obozy koncentracyjne stwierdza, że jedną z rzeczy, która pozwoliła im przetrwać,  była dbałość o siebie. Natrafiłam na  wywiad, w którym jedna z kobiet, która przeżyła wojnę opowiadała, jak pewnego dnia zobaczyła sukienkę, która bardzo jej się podobała. Żeby ją zdobyć, przekupiła jej właścicielkę tym co było wtedy najcenniejsze – jedzeniem.  Tak, ta kobieta chodziła głodna, po to by mieć tę właśnie sukienkę w kwiaty. Podobne relacje powtarzają się u wielu kobiet. My tak jesteśmy skonstruowane, że żeby dobrze funkcjonować, musimy dobrze czuć się w swoim ciele. Nawet jeśli nigdzie nie wychodzisz, zrób to dla siebie: umaluj się, ułóż włosy, ubierz się tak byś sama ze sobą wspaniale się czuła. Bez żadnej okazji i powodu. Tak z szacunku i dbałości o samą siebie. Dobry wygląd od razu diametralnie poprawia samopoczucie.

Ciąg dalszy – w poniedziałkowy wieczór! 😀

Z CYKLU: zacznij lekko poniedziałek – Człowiek jest trochę jak roślina. Żeby żyć potrzebuje promieni słońca… poniedziałek, 7 marca 2016

Co prawda, na tę kalendarzową trzeba jeszcze trochę poczekać. Ale już od dobrych kilku dni w Grecji na całego czuć wiosnę. Nagle zrobiło się tak niesamowicie słonecznie, że nie można wysiedzieć w domu. Coraz częściej widzę, jak na balkonach wietrzą się dywany. To znak, że już za jakiś czas będą chowane głęboko do szaf, a po zimie nie będzie nawet śladu. Kawiarnie i kawiarenki w środku są zupełnie puste, bo każdy z kawą siedzi na zewnątrz. Co chwilę widzę, jak ktoś dłubie w swoim ogródku. Za moim oknem już zakwitło nasze drzewo wiśni. To ewidentne znaki,  że już trwa jeden z moich ulubionych okresów w całym roku – sam początek wiosny. W Grecji takie zmiany sezonów są dużo bardziej  wyraziste.

Wczoraj obudziłam się przed dzwonkiem budzika. Słońce wdzierające się do sypialni było tak ostre, że już chciałam być na zewnątrz. Ptaki śpiewały tak głośno, że nie dało się spać. Co prawda w moim rytmie dnia nic szczególnie się nie zmieniło, ale teraz podwójnie wszystkiego mi się chce. Mam taką trochę niezrozumiałą ochotę wymyć wszystkie okna i zrobić wielkie pranie. Kupić kilka roślinek i jakąś nową sukienkę, która cała będzie kolorowa. Upiec ciasto. Pojechać gdzieś nieco dalej. Bardzo się cieszę, bo u nas zbliża się okres, w którym będzie dziać się wiele ciekawego. Między innymi, już w ten weekend przyjeżdża Olivka z Pieprzem.

Obserwując mój stan tak sobie myślę, że człowiek jest trochę jak roślina. Żeby żyć potrzebuje słońca. I kiedy nagle jest go więcej, zaczyna się to co najfajniejsze. Wszystkiego się po prostu – chce.

 

WIELCY GRECY. Arystoteles Onassis. Największy pirat swoich czasów… sobota, 5 marca 2016

Arystoteles Onassis

Arystoteles Onassis

Ten nowy cykl marzył mi się od dawna. Dzisiaj pierwsza jego odsłona. WIELCY GRECY to cykl wpisów o cenionych, znanych, ważnych Grekach, którzy na stałe zapisali się na kartach historii. Którzy osiągneli coś niezwykłego, dokonali czegoś wielkiego. W swojej dziedzinie byli „-naj”. Mam nadzieję, że ten nowy cykl Was zaciekawi. Dziś zapraszam na pierwszy post…

***

Pomyślałam, że zacznę od najprostrzego skojarzenia. Kto będzie pasował najlepiej do pierwszego postu nowego cyklu – Wielcy Grecy? Na to hasło w mojej głowie od razu pojawiło się nazwisko „Onassis”. Niemalże automatycznie. Kiedy byłam już  w trakcie czytania, było stanowczo  za późno na zmianę, a dwa słowa „Onassis” i „Wielki” przestały do siebie pasować. Kiedy przedarłam się przez wszystkie teksty, rozłożyłam ręce, bo postać Onassisa jest niezwykle złożona, więc zupełnie nie wiedziałam co mam o nim myśleć. I niech tak zostanie. Nie wszystko przecież w życiu jest jednoznaczne.  A co by nie powiedzieć, historia życia jednego z najsłynniejszych Greków – Arystotelesa Onassisa, jest niesamowicie ciekawa.

Nie do końca zgodzę się z tym, że zaczynał tak zupełnie od zera. Co prawda, kiedy  opuszczał zdobytą przez Turków rodzinną Smyrnę – nie miał przy duszy grosza, a cała jego rodzina straciła wszystko. Ale Arystoteles Onassis (1906 – 1975) już wtedy miał coś znacznie ważniejszego – przysłowiową „wędkę”, czyli podstawy wiedzy o tym jak zarabiać pieniądze. Jego ojciec handlował tytoniem, a sam Arystoteles znał języki i jak na swój wiek był dobrze wykształcony. Wkrótce trafił do Argentyny. Tam co prawda zaczął  od pracy na zmywaku, ale szybko zdobywał coraz to lepsze prace aż, najpewniej korzystając z doświadczenia ojca, również zaczął handlować tytoniem, na którym zarobił  pierwsze grube pieniądze. Szło  mu tak dobrze, że jeszcze na kilka lat przed przekroczeniem trzydziestki, Onassis został milionerem.

W międzyczasie szybkiego bogacenia się, intensywnie korzystał z życia. Jego majątek powiększał  się nie przez rozważne oszczędzanie, solidność i pewne inwestycje. Onassis nieraz podejmował decyzje potężnego ryzyka i wygląda na to, że całkiem dobrze się przy tym bawił. Był niesłychanie sprytny, życiowo inteligentny, w biznesie miał wspaniałą intuicję, a przy tym wyobraźnię i niebywałe szczęście. Zwinnie omijał luki prawne, działał na granicy przestępstw, ale i tak przy każdym problemie, miękko lądował zawsze na cztery nogi. Kupił swoje pierwsze statki, potężne zbiornikowce i krótko po tym stał się właścicielem jednej z największych flotylli na świecie. Jakiś czas później miał  własną linię lotniczą.

Ogromną ilość pieniędzy przyniosła Onassisowi paskudna, acz bardzo dochodowa działka – połowy wielorybów. Co prawda nie zostało to udowodnione, ale plotki mówią, że tak szybkie wzbogacenie się nie przyniósł żaden handel tytoniem, a nielegalny przemyt opium. Dziś trudno już dojść prawdy, ale niezaprzeczalne jest, że Arystoteles Onassis był najbogatszym człowiekiem swoich czasów.

Pomimo tego, że jego kochankami były najbardziej znane i najpiękniejsze kobiety ówczesnego świata, na żonę wybrał sobie spokojną Greczynkę – Athenę, z którą miał dwójkę dzieci – Christinę i Aleksandra. Kiedy majątek Onassisa zaczął się rozrastać, Athena przestała mu jednak wystarczać. Onassis pożądał w życiu wszystkiego co „naj” i wkrótce nawiązał romans z najsłynniejszą Greczynką swoich czasów, posiadaczką jednego z najpiękniejszych głosów świata – Marią Callas. Po ognistym romansie również i Callas przestała Onassisowi wystarczać. Po związku  z Onassisem, kariera operowa Callas powoli zaczęła dobiegać końca, a Onassis w tym czasie związał się z inną kobietą, której nazwisko miało przynieść mu prestiż – jedną z tych rzeczy,  jakich za pieniądze kupić nie można. Jego żoną została wdowa po prezydencie Kennedym – Jacqueline.

Ci którzy Onassisa znali mówili o nim, że to Zorba swoich czasów. Uwielbiał się bawić, wydawać pieniądze, czerpać radość z tego co mu przynoszą. Mimo tego, że był niski i raczej mało przystojny, był mistrzem w uwodzeniu kobiet. Otaczał się wszystkim co najlepsze. Uwielbiał też towarzystwo znanych osobistości. Jego dzieci były oczkiem w głowie.

Dokładnie nikt nie potrafi wyjaśnić, co takiego właściwie się stało. W Grecji otwarcie mówi się o tym, że nad fortuną Onassisa wisi klątwa, że te pieniądze nikomu szczęścia nie dały, że przynoszą śmierć. Nawet patrząc zupełnie obiektywnym okiem, trudno się nie przerazić. Kilka lat po ślubie z Jacqueline, w wypadku samolotowym, w wieku zaledwie 25 lat, ginie ukochany syn Onassisa – Aleksander, który miał być głównym kontynuatorem działalności ojca. Półtora roku później na skutek przedawkowania leków, umiera pierwsza żona Onassisa, matka jego dzieci – Athena. Sam Onassis mocno podupada na zdrowiu i załamuje się po śmierci syna. Umiera w wieku 69 lat. Cały majątek dziedziczy jego córka, Christina. Ale i ona ginie tragicznie najprawdopodobniej również przez przedawkowanie leków, osieracając jedyną spadkobierczynię całego majątku Onassisów – trzyletnią Athenę, która jednocześnie staje się najbogatszym dzieckiem świata.

Arystoteles Onassis został pochowany przy grobie swojego syna, na swojej niewielkiej wyspie Skorpios. Jeden z najbardziej luksusowych jachtów tych czasów, który należał do Onassisa zerdzewiał w zapomnieniu, ponieważ nikt nie był już w stanie go utrzymywać.

Kim w zasadzie był ten człowiek? Najtrafniej na to pytanie odpowiedziała Melina Mercouri, która w jednym z wywiadów powiedziała: „On jest piratem. On jest po prostu piratem”.

Co dzieje się obecnie z Atheną Onassis, jedyną żyjącą potomką Arystotelesa Onassisa? O tym już niebawem w oddzielnym poście…

Do przygotowania tego tekstu korzystałam z materiałów dostępnych w internecie, opierając się przede wszystkim na filmie dokumentalnym, który dostępny jest tutaj: