Konkurs na Blog Roku 2012… wtorek, 29 stycznia 2013

 
   Żeby sałatka smakowała dobrze – trzeba ją wymieszać! Dlatego w „Sałatce po grecku” panuje wieczne zamieszanie. Te greckie opowieści z życia wzięte przeplatają greckie smaki, zapachy, zwyczaje, miejsca i codzienne inspiracje.
 
 
 
 
   Ten blog bierze udział w konkursie Onetu „Blog Roku 2012”.  Jeśli jesteś jego czytelnikiem i masz ochotę – zagłosuj! Głosowanie trwa do 31 stycznia, do godziny  12.00.
 
 
   Aby zagłosować na „Sałatkę” pod numer 7122należy wysłać smsa o treści  A00723(znaki w środku oznaczają cyfry „zero”).
 
   Koszt smsa wynosi 1,23 zł, a jego dochód przeznaczony jest na cele charytatywne.
 
   Dziękuję za każdy oddany na “Sałatkę”  głos!
 
 
 
 
 
 
 
 
Przeczytaj więcej…
 
 
 
 
 
 

Z CYKLU: zacznij lekko poniedziałek – Święte krowy spacerują w Delhi, a „święte” psy śpią w Atenach… poniedziałek, 28 styczeń 2013

 
 
     Będąc  w Atenach, często można poczuć się jak w Azji. Baklava. Chałwa. Kebab, czy też salepi. To tylko niektóre z greckich dań, do których prawo roszczą sobie również między innymi Turcy. W każdym ateńskim  zaułku słychać żywy gwar. A każdy sprzedawca niemalże wciąga do swojego sklepu. Prawie wszędzie można się targować. Brak organizacji, szalona   improwizacja, też nie zawsze przystają do europejskich standardów.
 
    W Delhi spacerują święte krowy. Natomiast w Atenach, w każdym najbardziej zatłoczonym i najdziwniejszym miejscu, jak zabite śpią bezpańskie psy. Swoją wygodę potrafią znaleźć wszędzie. Nie przeszkadza nim nikt, ani nic.
 
 
    Czy pamiętacie  tego bohatera, z jednego z wcześniejszych postów?
 

 
 
      Będąc w Atenach, spotykaliśmy go śpiącego  przy każdej  wizycie, w różnych miejscach placu Syntagma. Czasem już myślałam, że naprawdę może być nieżywy.  Widzieliśmy  go również ostatnio. W końcu się obudził i co ciekawe, był bardzo aktywny! Obszczekał  taksówkarza, który zaparkował w niedozwolonym miejscu. Najwyraźniej są jednak w Grecji osobniki, które   przestrzegają prawa…
 
 
 
 
Przeczytaj więcej…
 
 
 
 

Ateny – najbardziej „azjatycka” stolica Europy (cz. 2)… czwartek, 24 stycznia 2013

Bogini Atena. To od niej pochodzi nazwa miasta.
    Kiedy tereny przyszłego Państwa Polskiego pokrywała dziewicza jeszcze puszcza, a żaden przemierzający nią  żubr, nie miał nawet pojęcia kim jest Piast Kołodziej, w Atenach tętniło życiem. Mało tego! Grecka codzienność była już bardzo cywilizowana. A mowa przecież o czasach, w których sam  Jezus Chrystus nie zdążył się jeszcze narodzić.
     Początki dynastii Piastów, tak więc początki Państwa Polskiego, datuje się na X wiek. W tym też okresie powstały w Polsce pierwsze budowle, z których do dzisiejszego dnia pozostały jedynie  szczątki fundamentów.
 
     Tymczasem, piętnaście wieków wcześniej (!), Grecy do perfekcji opanowali posługiwanie się demokracją. Zdążyli nawet zabudować Akropol. Posiadali również piękne domy. Jadali  ze zdobionych talerzy. Nie tylko chodzili w gustownych butach i mogli poszczycić się swoją określoną „modą”, wytwarzali nawet  biżuterie. Pisali. Rzeźbili. Malowali. Tańczyli. Z każdym dniem tworząc podwaliny, tego co dziś nazywamy „europejską cywilizacją”, czyli całej kultury, w której obecnie  żyjemy.
 
 
Akropol nocą
 
 
    Nic więc dziwnego, że jedną z bardziej charakterystycznych  cech współczesnych Greków, jest duma. Jej korzenie sięgają bardzo głęboko.
 
     Za każdym razem, kiedy chodzę ulicami  Aten, mimo tego że miasto czasem jest brudne, czasem niebezpieczne, czy też źle zorganizowane, mam świadomość, że wciąż jest to miejsce  szczególne.  Partenon na Akropolu, który góruje nad Atenami, stoi już od  26 wieków. Przez ten cały okres, nic nie było go w stanie zburzyć.
 
 
    Aż jedna trzecia Greków, mieszka obecnie w Atenach. Współczesne Ateny w skali całego kraju, to prawdziwy miejski gigant. Jeden, dwa. Ateńczyk! Jeden, dwa. Ateńczyk! I rzeczywiście, prawie wszyscy Grecy, których miałam możliwość spotkać poza Grecją, mieszkali właśnie w Atenach.
 
 
    Jak każde wielkie miasto, również i w tej stolicy zobaczyć można cały  przekrój społeczeństwa. Od wielkiego bogactwa, pięknie ubranych kobiet i mężczyzn. Luksusowych sklepów, domów, samochodów. Po skrajną nędzę ludzi, którzy żebrzą na ulicach. Sprzedają jednorazowe długopisy w metrze.  Czy też paczki chusteczek. W mieście wiele jest przedstawicieli krajów  biednych czy ubogich, ale to również oni nadają temu miejscu swój specyficzny koloryt.
 
 
Rozpadające się piękne kamienice, poza centrum miasta.
To również współczesne Ateny.
 
 
       Właściwie każda większa dzielnica Aten działa jak miasto w mieście. Jest to jedyna możliwość, aby całość w miarę zorganizować.I tak, jeśli spojrzycie na dość dokładną mapę Grecji, zauważycie że Pireus dla przykładu na mapie traktowany jest jako oddzielne miasto. Jest tak wielki!
    Tam też zaczniemy wycieczkę po Atenach. Ja radzę dojechać tam metrem. Jest to jeden z niewielu elementów tworzących Ateny, który działa na czas i to bardzo sprawnie. Metro w Atenach jest przy tym bardzo ciekawe. Każda stacja wygląda inaczej. Na jednej można zobaczyć wykopaliska archeologiczne. Na innej instalacje sztuki nowoczesnej.
   
 
C.d.n.
 
 
 
Przeczytaj więcej…
 

 

Z CYKLU: zacznij lekko poniedziałek – Grecki fast food, czyli souvlaki… poniedziałek, 21 stycznia 2013

 
 
    
     Do większego miasta zazwyczaj jedziemy raz, dwa razy w tygodniu. Jani mówi, że zawsze wtedy zachowuje się jak wściekły pies, który zerwał się z łańcucha, bo co tchu gdzieś pędzę! Nie brzmi to zbyt subtelnie…  Niestety, jest to jednak prawda. Po całym tygodniu w wiosce, której liczba mieszkańców nie przekracza jednego tysiąca, miasta pragnę jak wody – człowiek, który przeszedł Saharę…  Jak słońca, po najdłuższej  zimie. Czy jak powietrza, po kilkunastominutowym nurkowaniu…
  
-pójść na pocztę
-odebrać kurtkę z pralni
-oddać książki do biblioteki
-zrobić większe zakupy
-iść na lekcje greckiego
-kupić tusz do rzęs, czyli wizyta  w Hondos Center :)))
-Aspiryna w aptece
-wizyta u mechanika
-zutylizować puszki i plastikowe butelki…
 
 
      Wszystkie sprawy, które zazwyczaj rozkładają się na cały tydzień, musimy  załatwić w ciągu jednego dnia. Kiedy jesteśmy mniej więcej  w połowie naszych sprawunków, zawsze dopada nas wielki, spodziewany już głód. A to przecież jeszcze nie pora na wizytę w tawernie! Jak zsynchronizowani spoglądamy wtedy na siebie i z iskrami w oczach wypowiadamy jedno słowo:
 
 
SOUVLAKI!    [czytaj: suwlaki]
 
 
 
 
 
     Souvlaki to najpopularniejszy grecki fast food. I co ciekawe, tradycyjnie wykonany, jest całkiem zdrowy! My kupujemy go zawsze w tym samym, ulubionym miejscu. Za dokładnie 6 euro, w tekturowym pudełku dostajemy przepyszne, typowe souvlaki. Na grubych patykach wbite są  sześcienne kawałki mięsa. Na chwilkę przed podaniem, spokojnie pieką się na ruszcie. Ponieważ greckie mięso jest przeważnie bardzo dobrej jakości, do typowego  souvlaki nie dodaje się  zbyt wielu przypraw. Wystarczy: sól, pieprz, kilka kropel cytryny, oregano i ewentualnie  oliwa z oliwek.
 
 
 
 
 
        Gorące mięso w pudełku ułożone jest na  kromkach świeżego chleba, który przechodzi smakiem.  Chleb staje się ciepły i rozpływa się w ustach. Na spodzie tego  pysznego  pudełka, znajdują się frytki. Zawsze z prawdziwych ziemniaków, ręcznie robione.
 
 
   Takie proste, świetne jakościowo jedzenie jest naprawdę genialne!
 
     Kiedy nasze pudełko trzymamy w rękach, siadamy zazwyczaj na ławeczce, albo pałaszujemy wszystko w biegu. Pięć, dziesięć  minut i po sprawie! Na ustach długo zostaje wspomnienie po smaku. A brzuch czuje się uraczony.
 
 
 
 
    Próbuje sobie teraz przypomnieć, ale nigdy nie spotkałam jeszcze Greka – wegetarianina…
Gatunek…

…mięsożercy!
 
    A co Wy zazwyczaj jecie w poniedziałkowym biegu?
 
 
Jak zwykle…
…nic nie zostało…
 
 
 
 
Przeczytaj więcej…
 
 
 
 
 

Ateny – najbardziej “azjatycka” stolica Europy (cz.1)… piątek, 18 stycznia 2013

 
 
Centrum Aten
 
 
     Pierwszy raz do Aten przyjechałam sześć lat temu. Od tego czasu z najróżniejszych powodów zjawiam się tam  kilka razy w  roku. Przy każdej wizycie odkrywam w tym mieście coś nowego. I za każdym razem  mam wrażenie, że o Atenach wiem jeszcze mniej. To miasto jest jak studnia bez dna. Albo raczej jak labirynt Minotaura, w którym każda uliczka to tylko początek nowej plątaniny. Bez wyjścia. Tylko, że jeśli ktoś już tam wszedł – nie zawsze chce wychodzić.
 
 
     Po czym poznać prawdziwego Ateńczyka? Kogoś kto wychował się w tym mieście, a jego rodzina mieszka tam od pokoleń. Pieprz, czyli chłopak Olivki, jest Ateńczykiem w każdym calu. Wszystko w nim jest ateńskie! Znak rozpoznawczy: nie wyobraża sobie mieszkać nawet kilometr od miasta. O greckiej stolicy miałam okazję z nim kiedyś rozmawiać.
 
   -Słuchaj Pieprz, co takiego jest w tym mieście, że nie mógłbyś mieszkać gdzieś indziej? – spytałam.  
   -W Atenach  jest wszystko. Wszy-stko! – powiedział z dumą. –Z tym miastem jest trochę tak jak z Nowym Jorkiem. Jeśli czegoś nie ma w Atenach, znaczy to że tej rzeczy nie znajdziesz w całej Grecji. – odpowiedział. Śmiem wątpić w prawdziwość tego zdania, ale nie miałam czelności wchodzić w dyskusje. Z prawdziwym Grekiem, na przyznanie racji nie ma szans.  
  Masz ochotę na souvlaki? – kontynuował. –W Atenach znajdziesz wszystkie możliwe rodzaje. Chcesz napić się kawy? Tu dostaniesz najlepszą. Chcesz gdzieś wyjechać? Stąd odpływają wszystkie statki. Masz ochotę iść do kina czy na koncert? Proszę bardzo! Wybieraj! Uwielbiam to miasto. Urodziłem się tutaj, tutaj mieszkam i tutaj umrę. – powiedział głosem, w którym nie było śladu wahania.
 
 
Pireus – tam rozpoczyna się akcja “Greka Zorby”
 
 
    Olivka za to Aten nie znosi. Nie wyobraża sobie być w tym mieście dłużej niż tydzień. Myśli o mieszkaniu w greckiej stolicy, nie może nawet do siebie dopuścić. Tak samo jak Pieprz nie chce mieszkać poza Atenami, tak ona nie widzi szansy, żeby się tam wprowadzić.  “Konflikt tragiczny”! Jak widać każdy musi kiedyś przerobić taki rozdział w swojej biografii.
 
 
Widok z Akropolem w tle
   
 
    To jest moloch! – włączyła się do dyskusji Olivka. –W Atenach jest brudno, niebezpiecznie. To miasto jest chaotyczne, niezorganizowane. Tutaj nie da się normalnie żyć. W lecie jest przeraźliwie gorąco. Zimą każdego dopada depresja. Ja Atenom mówię stanowczo: nie! Kiedy jestem tam dłużej niż tydzień, robię się potwornie zmęczona. Chcę wtedy ciszy i spokoju. A tego akurat w Atenach nie ma!
 
    Cokolwiek by o stolicy Grecji  nie powiedzieć – przez ateńskie ulice nie da się przejść obojętnie. To miasto wywołuje skrajne emocje. Albo się je kocha, albo nienawidzi…
 
    C.d.n.
    Na spacer po Atenach, zapraszam za tydzień!  
 
 
HONDOS CENTER – czyli najpopularniejszy sklep kosmetyczny Grecji
 
Jedna ze stacji metra
 
Kiosk z pamiątkami
 
Starożytne ruiny w centrum miasta
 
Sprzedawca rogalików
 
 
 
 
Przeczytaj więcej…
 
 
 
 
 

Z CYKLU: zacznij lekko poniedziałek oraz z cyklu: INNY PUNKT WIDZENIA: Z czego śmieją się Grecy?… poniedziałek, 14 stycznia 2013

 
    Jakiś czas temu, od jednego z czytelników dostałam meila. Przeczytałam. Ze śmiechu spadłam z krzesła. Poczym wstałam, odpisałam i ku mojej radości, dostałam pozwolenie na umieszczenie meila na  Sałatce. Jeśli ktoś kiedyś był w Grecji, wie doskonale że takie rzeczy zdarzają się tylko w tym kraju.
    Rzecz działa się w Atenach. Był to środek upalnego lata, a wszędzie w około były tłumy turystów.
   Wojtkowi jak i wszystkim czytelnikom, bardzo dziękuję za przesyłane do mnie meile i równocześnie z całego serca zachęcam do pisania.
   Tymczasem życzę miłego poniedziałku! Przeczytajcie to koniecznie…
 
 
   
 
       (…) Przez pewien czas pracowałem w sklepie  w Atenach. To o czym piszę, stało się  wczesnym wieczorem, chwilę po sjeście. Miejsce akcji, to fragment ulicy widoczny zza przeszklonych drzwi. Ulica właśnie budziła się do wieczornego życia. W sklepie nuuuudddaaa… Nic się nie działo. Żadnych klientów. Nagle mój szef podbiega do mnie jakby się gdzieś paliło:
   -Wojtek! Idź do sklepu kupić Super Glue! – czyli klej błyskawiczny.
   Wyszedłem na chwilę i kupiłem. Szef wyskoczył  ze sklepu. Spoglądam przez szybę, co się stanie… Patrzę, a szef  klei do chodnika w artystycznym bezładzie monety. Przykrywa na chwilę gazetą, żeby klej złapał.  Klej złapał. Gazeta zdjęta. Przedstawienie rozpoczęte…
 
    Śmiech obserwowanych i obserwujących. Pozy jakie przyjmują, kiedy usiłują podnieść: z przysiadem, na jednej nodze, na wyprostowanych nogach. Prawdziwy aerobik. Sypią się greckie przekleństwa: „gamoto!”, „malaka!”. Komentarze w różnych językach. Słychać nawet polski.
   Po godzinie monety pozbierane. Pozostały okrągłe ślady kleju. Nie szkodzi, bo przecież turyści wyszlifują butami. Znów zaczyna się ruch w interesie.
  Taki, normalny wieczór w pracy.
 
  Trzymaj się Dorotko!
  Wojtek
 
 
 
 
Przeczytaj więcej…
 
 
 
 
 

Komu w drogę, temu czas… piątek, 11 stycznia 2013

    
 
     Wigilia nie była dla Janiego najłatwiejszym doświadczeniem. Na dodatek śniegu niestety prawie nie było. A na koniec naszego pobytu, Jani miał okazję jeść sałatkę po grecku w wydaniu polskim, czyli z  mieszanką sałat… To dopiero było dla niego przeżycie! Mimo tych wszystkich perypetii, również i on stwierdził że za Polską będzie bardzo tęsknić.
    No cóż… Życie pomiędzy dwoma krajami potrafi być piękne i na pewno niesłychanie poszerza horyzonty. Pożegnania jednak nigdy nie są przyjemne. Oj, będziemy z chęcią wracać.
 
     Przy naszej świątecznej wizycie, podjęliśmy decyzje, że tym razem do Grecji, Polski zabieramy trochę więcej. Zdecydowaliśmy się w Cytrynowym Domu zamontować polską telewizję. Co prawda nadal brzmi to dla mnie dość niepewnie, ale sprzedawca który nas namawiał, twierdził że nie będzie z tym żadnego problemu. Jeśli okaże się, że miał rację – to dwudziesty pierwszy wiek będę kochać podwójnie, ciesząc się że mam internet i na dodatek będąc daleko poza krajem, mogę oglądać DD TVN! Jeśli jednak, byliśmy na tyle naiwni, co facet  nieuczciwy, wtedy… będziemy mieć mały problem.
 
 
Tak na marginesie: oglądacie “Perfekcyjną panią domu”?
   
 
     Wielka i okrągła jak księżyc w pełni antena satelitarna, czeka zapakowana w szarym papierze. Będzie to chyba najbardziej nietypowy bagaż podręczny. Zawsze jednak jest  gdzie się schować, jeśli na przykład zacznie padać! Albo na czym zjeść kanapkę…
    Jeśli będąc na trasie z Polski do Grecji zobaczycie parę podróżującą z wielką anteną, to koniecznie nam pomachajcie!
 
    -Jak można jeść zieloną sałatę w greckiej sałatce? – spytał mnie po raz setny Jani, kiedy już się pakowaliśmy.
    -A jak można nie poprosić o dokładkę wigilijnego karpia? – odpowiedziałam tak jak podobno mają w zwyczaju Żydzi, czyli pytaniem na pytanie.
  
     Pozdrawiam serdecznie! Do poczytania!
 
 
 
 
Przeczytaj więcej…
 
 
 
 
 

Jak zrobić kolivę? Czyli śniadaniowa propozycja nr 6… wtorek, 8 stycznia 2013

 
 
 
 
SKŁADNIKI:
 
-pszenica (1 szklanka)
-migdały (½ szklanki)
-orzechy (½ szklanki)
-rodzynki
-ziarna sezamu
-mąka (2 łyżki)
-bułka tarta (2 łyżki)
-cynamon
-pietruszka
-owoc granatu
-cukier puder
 
 
JAK TO ZROBIĆ?
     Pszenicę należy ugotować dzień wcześniej i dokładnie odcedzić wodę. Przez noc zostawić ją tak, żeby mogła dobrze wyschnąć. Następnego dnia nie może być ani trochę wilgotna. Orzechy oraz migdały poszatkować na okruchy. Podsmażyć mąkę, tak żeby zmieniła kolor. Pociąć  pietruszkę i oddzielić kilka pestek  granatu. Wszystkie składniki wymieszać razem. Następnie całość przełożyć  do dość szerokiej miski. Wierzch kolivy przykryć  solidną porcją cukru pudru. Całość jeszcze raz dokładnie wymieszać.
 

 
 

   Uwaga: trzeba uważać, żeby nie przesadzić z pestkami granatu. Pestek powinno być tylko kilka. Inaczej spowodują, że kolivabędzie wilgotna, a powinna być sypka i sucha. Również pietruszka powinna być w ilości  symbolicznej.

    I gotowe!

 

 Przeczytaj więcej…
 
 
 
 
 

Z CYKLU: zacznij lekko poniedziałek – Co na śniadania jadali starożytni Grecy? Czyli śniadaniowa propozycja nr 6!… poniedziałek, 7 stycznia 2013

 
 
 
 
      Koliva w języku starożytnych Greków oznacza „ziarno zboża”. W języku nowogreckim  nazwa ta kojarzona jest przede wszystkim z rodzajem poczęstunku.  Dla nas Polaków wydać się on może co najmniej orientalny, bo z niczym co pochodzi z polskiej kuchni się nie kojarzy. Prócz tego, że smak kolivy jest naprawdę fantastyczny, jest ona niesamowicie zdrowa. Jest więc idealna na poranek, szczególnie jeśli ma być grecki.
     Jedząc to danie, warto mieć świadomość, że prócz dostarczania organizmowi tego co najzdrowsze, pochłania się grubo ponad dwa tysiące lat historii. W międzyczasie podniebienie, ze szczęścia szaleje!
 
 
 
 
     Pierwszy raz kolivę miałam przyjemność jeść tego lata. Wychodziłam właśnie z niedzielnej mszy w greckim kościele. Ktoś wręczył mi aluminiową torbę z przedziwną zawartością. Na torebce wydrukowany był żałobny krzyżyk. A do mnie dopiero wtedy dotarło, że przecież była to msza upamiętniająca czyjąś rocznicę śmierci.
   Niestety, ale dziś typową kolivę je się przy uroczystościach żałobnych. Być może, żeby chociaż trochę osłodzić nastrój. Ta mieszanka ziaren zboża, orzechów, rodzynek oraz pestek granatu, smakowała mi jednak na tyle wyjątkowo, że postanowiłam zapomnieć o jej  smutnej tradycji i mimo wszystko jadać kolivę na śniadania. Mój brzuch bardzo się z tego ucieszył.
    Dopiero po pewnym czasie dowiedziałam się, że pogrzebowa tradycja spożywania kolivy nie jest jedyną. Na całe szczęście, historia tego dania jest dużo bardziej rozbudowana.
 
     Smak dzisiejszej kolivy jest prawdopodobnie tylko trochę  inny od starożytnego pierwowzoru. Dziś bowiem do tej mieszanki przeróżnych ziaren dodaje się cukru pudru. Starożytni Grecy raczej nim nie dysponowali. Na to jednak można przymknąć oko 🙂  
 
     W czasach starożytnych jedzenie kolivybyło swoistym rytuałem, a każdy składnik miał znaczenie symboliczne. Spożywano ją za każdym razem, kiedy oddawano hołd mitologicznej bogini Dymitrze, która była patronką rolnictwa i wszelkich zbóż. Uff… na szczęście w czasach starożytnych, kolivawcale nie była kojarzona z pogrzebem! To wyjątkowo zdrowe danie zawierało w sobie wszystko to, co najlepszego  mogła dać ludziom ziemia. A wygląd kolivy przypominać miał garść ziemi, w której zawarte jest wszystko co potrzebne jest człowiekowi do życia. I rzeczywiście, jeśli się przypatrzeć – można mieć takie skojarzenie.
      Ponadto każdy składnik kolivydedykowany jest konkretnemu mitologicznemu bogowi. Kasza, czyli składnik główny, przeznaczona jest dla bogini Dimitry. Pestki granatu były dedykowana Persefonie. Migdały – Afrodycie. Rodzynki – Dionizosowi. Był jeszcze i sezam, który według starożytnych Greków, miał poprawiać przytomność, świadomość umysłu.
 
     Kolivęje się nie tylko w Grecji. Danie to popularne jest również na Bałkanach jak i w Rosji. Jej smak, ale przede wszystkim walory odżywcze, zostały docenione również przez inne kultury. Kolivę przejęło nawet chrześcijaństwo.
 
    Jak ją zrobić? No cóż, jeśli bardzo śpieszycie się do szkoły, na zajęcia, czy też do pracy, jej produkcje trzeba będzie przełożyć na spokojniejszy poranek. A przygotowania rozpocząć jeden dzień wcześniej.

    

  Na sam  przepis zapraszam już jutro!

Miłego poniedziałku 🙂
 
 
 
 
 
 
Przeczytaj więcej…
 
 
 
 
 
 

Grek, a śnieg… czwartek, 3 stycznia 2012

      Śnieg w Grecji, to prawdziwa rzadkość.[1] Zazwyczaj prawie nie występuje, a jeśli już to jest go tak mało, że po godzinie, dwóch całkowicie znika. Jeśli zimą zdarzy się taki dzień, kiedy śnieży, na obszarze gdzie pada, życie zostaje praktycznie sparaliżowane. Grecy zamykają przedszkola i szkoły, niektóre urzędy, jak ognia unikają również jazdy samochodem (pojęcie zimowych opon w Grecji nie istnieje).
     Wtedy też ludzi ogarnia rodzaj lekkiego szaleństwa. Wychodzą na ulice. Przylepiają do szyb nosy. Robią mnóstwo zdjęć. A na spadające z nieba płatki śniegu, wpatrują się jak na stu dolarowe banknoty. Śnieg w Grecji uznawany jest niemalże za cud.
 
      Przez nasz cały świąteczny pobyt w Polsce, nie było dnia, żeby Jani nie wypatrywał śniegu. Wstawał codziennie rano i pierwsze co robił, to wyglądał przez okno. Każdy więc dzień rozpoczynał się rozczarowaniem. Śniegu nie było.
    Dokładnie na dzień przed Wigilią, wybraliśmy się z całą rodziną na spacer po mieście. Powoli zapadał wieczór. Nawet mimo braku białego puchu, atmosfera wciąż była magicznie świąteczna. Żeby przedłużyć spacer, wybraliśmy się na kawę.
     W kawiarnianym kominku ciepło skwierczał ogień. Tymczasem Jani nie mógł się nadziwić, dlaczego przy wyjściu „na kawę” większość zamawia herbatę? I dlaczego pije się ją z cytryną?
     Kiedy wyjaśniałam, że w typowy Polak przez całą zimę nie rozstaje się z kubkiem herbaty, Jani nagle zbladł, jakbym powiedziała coś niesamowitego. Jego oczy zrobiły się okrągłe jak monety, usta rozwarły się bezwiednie. Nie doczekał, aż dokończę zdanie, tylko jak zahipnotyzowany pobiegł do szyby.
        Śnieg! W końcu pojawił się śnieg!
       W najpiękniejszym swoim wydaniu. Dzień był zupełne bezwietrzny, dawno zapadł już zmrok. Płatki spadały leniwie i powoli. Pobłyskiwały przy świetle ulicznych lamp, niczym pijane ćmy. Jani odkleił nos od szyby. Ubrał kurtkę, czapkę, owinął szyję w szalik i wybiegł na zewnątrz.
    -Śnieg! – wykrzyknął. – Najprawdziwszy śnieg! Dlaczego nikt nie wychodzi?! – fakt, że z kawiarni nie ruszył się nikt, też był dla niego zupełnie niezrozumiały.
     Wpatrywał się w każdy spadający płatek. Wyciągał ręce i strukturę śniegu badał pod światłem. Wystawiał język, żeby sprawdzić czy na pewno jest zimny. Co chwilę  podskakiwał z radości.
    -To jest takie piękne… – wyszeptywał pod nosem, nie zwracając uwagi że patrzą się na niego wszyscy przechodnie.
    Ja stałam obok i starałam się nie ingerować. Nic to przecież by nie dało.
    Warstwa śniegu, jaka napadała nie mogła być grubsza niż pół centymetra. Jani zaczął szorować nogami po chodniku i cieszył się, że  na białym puchu zostawia dziewicze ślady. Po jakiś dziesięciu minutach stania na mrozie, krzyknęłam:
    -No choć już wariacie…
    I wtedy stało się to, czego nigdy bym się nie spodziewała.
    -Jeszcze chwilę! – wykrzyknął i tak jak stał położył się na ziemi. Zakryłam ręką oczy, udając że tego nie widzę.
    Ręce do góry! Nogi w bok! Perfekcyjna gimnastyczna synchronizacja… Obrysowywał orła pierwszej klasy!  A na twarzy miał uśmiech na kształt banana. Zabawa trwała. Wiedziałam dobrze, że jedyne co mogę, to zagryźć zęby i wziąć na przeczekanie. Po pięciu minutach wstał sam.
    Czapka przemoczona. W szaliku pełno błota. Kurtka i buty … pozdzierane. Za to Jani skruszony ale i przeszczęśliwy, jak pies, który na chwilę zerwał się ze smyczy; albo dziecko, które w nowych trampkach wskoczyło do brudnej kałuży.
    Na całe szczęście, więcej śniegu już nie było…


[1] Mowa tu o Grecji środkowej i południowej. Należy zaznaczyć, że na terenach północno – wschodnich, zimą śnieg pada dość często. W tym miejscu serdecznie pozdrowienia dla czytelniczki Bachy, która zamieszkuje ten teren 🙂

Przeczytaj więcej…
Świąteczne wspomnienie Ogórka