Co robi Olivka w domu wariatów? I kto w tym wszystkim jest najbardziej szalony? Cz. 2/2… poniedziałek, 24 maja 2021

 

 

TUTAJ! przeczytasz część pierwszą.

 

(…)

-Mamo! Przecież ja z nią nie wytrzymam!

-Ale co się znów stało Olivko?

Olivka ma problem ze swoją teściową. Matka Pieprza również mieszka w Atenach. Jest emerytowaną nauczycielką. Ma teraz dużo czasu, więc obie panie uzgodniły między sobą, że przez sześć godzin (praca Olivki trwa cztery godziny, plus godzinę na dojazd i godzinę na powrót) od poniedziałku do piątku małym Pestkiem będzie zajmować się teściowa. W międzyczasie teściowa zaoferowała również pomoc w gotowaniu i różnych pracach domowych.

Teoretycznie to wyjście jest dla Olivki jak pomocna dłoń prosto od Boga. Dzięki temu może pracować i ma zupełnie darmową pomoc przy dziecku i w domu. Olivka doskonale zdaje sobie z tego sprawę. Ale szczególnie na samym początku relacja teściowa – synowa, potrzebuje trochę czasu i nerwów, żeby się dotrzeć i ustabilizować. Oj, przeszłam to na własnej skórze. Wiem o tym bardzo dobrze!

 

TU! przeczytasz o moim sposobie na grecką teściową.

 

-Nawet nie wiem od czego mam zacząć! Wyrzuciła mój patyczek do uszu!!!

-Co? – Feta starała się dociec o co chodzi…

-Na tę plamkę co mam pod lewym uchem! Kupiłam sobie tę cholernie drogą maść i nakładam ją co kilka godzin tym patyczkiem do uszu! A ponieważ nakładam kilka razy dziennie, to jednego patyczka używam na tą plamkę kilka razy! I ona, ten patyczek, mi go wywaliła!

-Acha… – Feta naprawdę chciała wczuć się w emocje córki, ale tym razem były zbyt irracjonalne.

-Po drugie… Słuchaj tego… Wróciliśmy w niedzielę wieczorem z morza. I w poniedziałek jak była w domu to mi wytrzepała z piachu wszystkie ręczniki!

-Ale, Olivko! To chyba nawet i dobrze?

-Dobrze? Wytrzepała je na balkonie!

-I… – Feta była między młotem, a kowadłem. Przecież jeśli powiedziałaby w tej właśnie chwili, że Olivka przesadza, to jej córka wpadłaby w furię! I kto wie, co zadziałoby się jeszcze…

-Ale dlaczego nie wytrzepała mi tych ręczników za balkonem? Tylko na balkonie! I teraz muszę zamiatać na tym balkonie całą podłogę!

-Tak… Tak… – Feta najwyraźniej wpadła na pomysł, że jeśli będzie przytakiwać, to problem z głowy.

-Cały balkon w piachu… Nie mam mojego patyczka! Jeszcze brudne ciuchy, które miałam do pracy, zamiast do pralki, wpakowała mi znów do szafy! Daj  spokój, z tym całym jej pomaganiem! Zszarpię sobie nerwy! Ale to co powiedziała mi dziś, to już przekroczyło wszystkie możliwe granice! Powiedziała… Ta kobieta, do której ja niby mam mówić „mama”… Powiedziała, że JA odżywiam się niezdrowo! I chyba postanowiła mnie wpędzić do grobu tym swoim „zdrowym” jedzeniem!

Olivka w całej rodzinie znana jest z swojej dość nietypowej diety. Czasami sama zastanawiam się jak to się dzieje, że cały czas ma się tak dobrze! Gdyby była taka możliwość od rana do nocy mogłaby jeść wyłącznie czekoladę. W przerwach na ukochane przez nią frytki i smażone mięso. Tyle!

-I zostawiła mi taki obiad jak przyszłam z pracy… Pieczone w piekarniku ziemniaki… Brokuły i gotowane mięso kurczaka! Mamo, ona powinna gotować w szpitalu! To jedzenie, ono zupełnie nie ma smaku! Nie mogłam się zmusić, żeby to zjeść! Na widok tego kurczaka zrobiło mi się słabo. Znalazłam jeszcze gemista, które zrobiła mi na wtorek. Przecież nawet te gemista, one nie miały żadnego smaku. Ryż sklejony jak jakaś papka, niedopieczone pomidory… Bleee… Mamo…

 

TU! znajdziesz nasz przepis na gemista.

TU! jest przepis na greckie pieczone ziemniaki.

 

I tu padły słowa wytrych. W przeciągu trzech sekund wywarzyły drzwi do matczynego serca Fety…

-Mamo! W porównaniu do twojej kuchni, to jej jedzenie, to porażka! Sofia nie potrafi gotować!

-Olivko! – Feta, aż się wyprostowała – Dziecko moje! Boże… To jest straszne… To jest tragedia… – powiedziała, tym razem zupełnie(!) na serio.

-Naprawdę, jest takie złe?

-Niedogotowane, niedoprawione… Bleee… Lepiej karmią w szpitalu! Warrriatka jedna!

Każdy ma swój czuły punkt. Dla Olivki normą jest lekcja w szpitalu wariatów, podczas której jej uczeń wypróżnia się na klozecie. Ale zdrowe jedzenie…! To jest już ostre przegięcie! Jak można aż tak się torturować!

-Dziecko drogie… My tu nic za bardzo nie poradzimy! Ale nic się nie martw! Przyjeżdżam! Spisz na liście czego ci trzeba, co ci nagotować! Przyjadę, ugotuję i zapełnię ci całą zamrażarkę! O! Trzeba by się zastanowić, może trzeba będzie kupić jeszcze większą?

Pogadały jeszcze kilka chwil, a kiedy Feta odłożyła telefon, czuła się jakby przed chwilą wręczono jej Nagrodę Nobla!

-Sofia, nie potrafi gotować… – streściła całą tragiczną historię Pomidorowi, ubarwiając ją opisami, że jego córka właśnie umiera w Atenach z głodu! Pomidor przytaknął, że skoro tak się sprawy mają, że jeśli jest aż tak źle, trzeba będzie sprezentować młodym rodzicom jeszcze większą zamrażarkę i udać się z pomocą do Aten, najszybciej jak będzie to możliwe.

Pińk!!! Zabrzęczał mój telefon jakimś powiadomieniem, skutecznie przenosząc mnie do innego świata. Ktoś pyta jak z tymi przylotami do Grecji w te wakacje. Które testy? Jakie szczepienia? A z maseczkami, to jak będzie?

I właśnie mi się przypomniało, że dziś Jani miał pilnować najnowszych doniesień ministra turystyki w sprawie zasad tegorocznych przylotów.

-Jani! I co z tym przemówieniem ministra! Wiadomo już coś? – krzyczę do salonu gdzie siedzi Jani, prosto z centrum dowodzenia, czyli z kuchni.

-Co…? A…? – padła wyczerpująca odpowiedź…

-No, miałeś posłuchać co mówi minister. Już się wypowiedział?

-A gdzie?

-No w te-le-wi-zji! – odkrzykuje Feta.

-A… No… Tak… – Jani jak widać sytuacją jest bardzo przejęty – Ale to było jakoś o 18.57!

-I??? – krzyczymy z Fetą we dwie.

-No, dziadek musiał posłuchać w tym czasie pogody! To może on coś w tym temacie wie…? Ja usłyszałem, że jutro będzie słońce… 25 stopni, wiatru nie będzie!

-No, ale co z tym przemówieniem ministra…? – próbuje się czegoś jednak dowiedzieć.

-Hmmm… – Jani wyraźnie stara się wybrnąć z twarzą z sytuacji – Trzeba by się dopytać dziadka, ale teraz to on już śpi…! No, przecież nie będę go budzić! W każdym razie… Jutro ma być piękny dzień, to może rzeczywiście dobry pomysł, żeby wybrać się na piknik…? Co myślicie? A to przemówienie, sprawdzę to jutro, dobrze?

 

Pora wracać już na Korfu. W domu Sałatki wypoczęłam za wszystkie czasy! Życzcie nam dobrego sezonu i trzymajcie za nas kciuki! Kończą się nasze wakacje i wracamy do pracy…

 

 

 

 

Mój styczeń… środa, 5 lutego 2020

 

Grecja w styczniowym wydaniu…

 

Po tym co działo się w styczniu, z nieopisaną przyjemnością rozpakowałam walizkę, schowałam ją na samo dno szafy i w głębi siebie pomyślałam, że przez najbliższych kilka chwil nigdzie się nie wybieram. Z przyjemnością zakrywam się pod ciepłym kocem i z herbatą w rękach piszę, czytam, pracuję.

Mój styczeń wypełniło dużo wyjazdów, trochę podróży, które uwielbiam. Jednak zmęczenie jest tu niewątpliwie drugą stroną medalu. Tak zwyczajnie, poczułam zmęczenie i potrzebę bycia przez pewien czas w jednym miejscu.

 

*

 

Pierwszy tydzień stycznia spędziliśmy w sałatkowym domu, gdzie nie było nas na dłużej przez prawie rok. Z sentymentem wracam teraz do tego samego pokoju, w którym rozpoczęła się moja grecka przygoda. Do całego domu, w którym tak wiele się dla mnie zaczęło. Czułam się jakbym wchodziła do tych samych pomieszczeń, ale jako zupełnie inna osoba…

Korzystając z tego, że byliśmy w Grecji północnej, na jeden dzień pojechaliśmy do Salonik. Miasto, w którym co prawda nie odnajdziecie zabytków na skalę Akropolu, ale które można pokochać za niezwykłą atmosferę, wspaniałą kuchnię oraz elegancję. Ja Saloniki uwielbiam! Nasz filmik o tym mieście, możecie zobaczyć TUTAJ!

 

Biała Wieża – symbol Salonik

Promenada w Salonikach ze słynnymi “parasolkami”

BOUGHATSA (więcej TU!), czyli śniadanie typowe dla Grecji północnej

 

Jeszcze przed powrotem na Korfu, jak za starych, dawnych czasów, razem z Fetą i Pomidorem oraz Janim, wybraliśmy się do tawerny, do której zawsze chodzimy, kiedy trzeba coś uczcić. Co prawda teraz nie było żadnego powodu, ale czy do cieszenia się życiem trzeba mieć racjonalny  powód? Przyznacie, że już od samego patrzenia na te zdjęcia, człowiek robi się głodny.

 

Idealna sałatka po grecku – przepis znajdziesz TU!

Chipsy z cukini – przepis jest TU!

 

Wróciliśmy na Korfu. Jak po każdym przyjeździe zrobiłam wielkie pranie. I po prawie miesięcznej nieobecności, miałam ochotę zwyczajnie pobyć na Korfu, w domu. Za mną kolejne lekcje jazdy konno. Tylko czekam, kiedy znów będzie niedziela, żeby znów móc trochę pojeździć.

 

 

Na tych zdjęciach możecie zobaczyć miasto Korfu w odsłonie, której pewnie je nie znacie – kiedy zimą na wyspie nie ma żadnych turystów.

 

Miasto Korfu zimą

 

Jednak wydarzeniem, które przyćmiło wszystko inne, było pojawienie się na świecie nowego członka rodziny. W styczniu moja szwagierka Olivka urodziła pięknego, zdrowego chłopca. Cała Sałatka przeżywa  teraz prawdziwą rewolucję. Temat – na zupełnie oddzielny post, który będzie na blogu już w lutym, więc jeszcze w tej chwili trzymam język za zębami…

Zdradzę tylko, że na tę okazję wylecieliśmy na kilka dni z Korfu prosto do Aten. Przy okazji wizyty u Olivki, razem z dziewczynami które prowadzą blogi na temat Grecji zorganizowałyśmy wspólne spotkanie. Zobaczcie! Czy może rozpoznajecie te dziewczyny?

 

Spotkanie autorek blogów o Grecji! W środku Ania, po prawej Konstancja, u góry po prawej Asia, u góry po lewej Żaneta. Po lewej stronie, ja 😀

Widok na Ateny

Ateny, okolice Monastiraki

 

No i jestem! Ufff… Znów na Korfu! Trochę podziębiona tymi wszystkimi wypadami, ostatniego dnia stycznia obchodziłam moje 35 urodziny. Ta fotka zrobiona następnego dnia, kiedy odzyskałam już siły. To jestem ja. Lat 35. Szczęśliwa z tego kim jestem i z tego co mam.

 

 

A tymczasem na Korfu, pojawiły się pierwsze truskawki…

 

Jak Wam minął styczeń?

Co ciekawego przeżyliście? Gdzie byliście? Co obejrzeliście lub przeczytaliście???

 

 

 

Z CYKLU: zacznij lekko poniedziałek – Olivka i jej podejście do zdrady… poniedziałek, 15 kwietnia 2019

 

 

Jakoś zdaje się na samym początku kwietnia, do naszego domu wpadli: Olivka ze swoim mężem Pieprzem. Postanowili odwiedzić nas na kilka dni, korzystając z tego, że jeszcze się nie przeprowadziliśmy i jeszcze chwilę jesteśmy dość blisko Aten.

U Olivki i Pieprza, wszystko ukłda się dość dobrze i spokojnie. Bardzo lubię ich wizyty, bo po pierwsze są niezwykle barwną parą, a po drugie – nadajemy na podobnych falach.

 

Ostatniego dnia, przed ich wyjazdem, postanowiliśmy iść na obiad do rybnej tawerny. Jani musiał pracować, więc tym razem udaliśmy się we trójkę. Olivka, Pieprz i ja.

 

To w Grecji przekonałam się, że jedzenie może być jedną z największych życiowych przyjemności. To, że można się nim rozkoszować, odkryłam naprawdę dopiero w Elladzie. Był przepiękny, słoneczny dzień, jeden z tych zwiastujących długo oczekiwaną wiosnę. Słońce świeciło z taką siłą i odbijając się od tafli morza, dodawało całemu światu intensywności i blasku. Usiedliśmy przy stoliku blisko morza. Spokojny szum fal i delikatny zapach soli. Po chwili zjawił się kelner i zamówiliśmy wszystko na co mieliśmy ochotę od rana. Smażone krążki kalmar. Krewetki. Sardynki. Ośmiorniczkę. Porcję frytek, sałatkę po grecku, tzatziki i tzipouro, czyli grecki bimber. Olivka składała całe zamówienie, wbijając ciemne oczy w kenera i brzmiało to, jakby recytowała poezję.

Chwilę po tym, na naszym stole zjawiły się wszystkie cuda, wyłowione z głębin greckiego morza. Niebo, albo raczej morze w gębie…

 

-Dorotaaaa… – spytała Olivka, żując jeszcze frytki – Muszę cię o coś zapytać…

-Słucham! – odpowiedziałam i napiłam się tzipouro.

-A gdyby tak… Gdybyś się dowiedziała, że mój brat, że Jani cię zdradza… To co byś zrobiła?

-Co ja bym zrobiła? – dolałam do szklanki jeszcze trochę bimbru i zamoczyłam świeży, chrupiący chleb posypany sezamem, w sosie tzatziki. Boże, jak to możliwe, że w Grecji to zupełnie najprostsze jedzenie jest tak pyszne…

-Wiesz co Olivka… To zależy… Uważam, że nic w życiu nie jest czarno – białe i wiele zależy od kontekstu. Jak? Z kim? Dlaczego? Inaczej jest, jeśli facet ma, dajmy na to… podwójne życie. A inaczej, jak… Powiedzmy upije się, straci kontrolę i zdradzi. Nie, nie potrafię ci odpowiedzieć. Wszystko zależy od sytuacji…

W międzyczasie domówiliśmy jeszcze więcej frytek, bo były przepyszne! Robione domowo, z niezwykle smacznych ziemniaków. Pieprz, niby słuchał, ale bardziej zajmował się swoimi kalmarami, które też przyżądzone były popisowo.

-Też tak uważam! Wszystko zależy od kontekstu i od sytuacji. Bo dajmy na to, że jest tak… No zdarzyło mu się! Raz… Po pijaku. Stracił nad sobą kontrolę i mnie zdradził! I wtedy… I wtedy to ja w przeciągu jednego dnia spakowałabym wszystkie jego rzeczy i wystawiła, za drzwi. Koniec. Do widzenia! Fajnie było, przykro mi, takie jest życie… Ale, jak jest dajmy na to taka sytuacja…

Pieprz w tym momencie zaczął żuć kalmarę jakby nieco bardziej powoli, uważnie…

-Że prowadzi podwójne życie. Ma drugą kobietę, z którą jest jakiś czas i z nią sypia… To wtedy… Ja już to sobie wszystko przemyślałam w razie takiej sytuacji… Wraca do domu… A ty nic nie tłumaczysz i o nic nie pytasz… Wyciągasz z szuflady zaostrzony tasak, ściągasz spodnie i zanim spyta o co chodzi – nie ma już penisa!

Pieprz w tym momencie zrobił się czerwony, zaczął kaszleć i wypluł kalmarę, którą żuł, a nie mógł przełknąć od dłuższego czasu. Z jego gardła wydobył się głośny dźwięk krztuszenia. Głośny chark i o mały włos, a Pieprz prawieby się udusił!

-No i jak jest już po sprawie, to dalej postępujesz tak jak w przypadku pierwszym. Weź powiedz Dorota… Czy myślisz, że dobrze sobie to obmyśliłam???

Zabrakło mi języka. Zawołałam więc kelnera i poprosiłam o jeszcze jedną szklaneczkę z tzupouro. Przyznać trzeba, że Olivka ma dość kategoryczne podejście do zdrady.

 

TU i TUTAJ przeczytasz jeszcze więcej o Olivce.

 

 

 

Olivka uznana za zbyt grubą w sklepie z ekskluzywnymi ubraniami. Czyli… Greczynki, a kompleksy… sobota, 23 kwietnia 2016

Od już jakiegoś czasu Olivka i jej chłopak Pieprz mieszkają w Atenach. Oznacza to, że mamy do siebie rzut beretem. Czasami wpadają do nas. A czasami Jani i ja wybieramy się w odwiedziny do Aten.

Wpadliśmy do Olivki i Pieprza jakieś dwa weekendy temu. Mieliśmy w planach to i tamto, plus również po prostu się wyluzować, korzystając ze spokojniejszego czasu na dwa dzwonki przed turystycznym sezonem. Było super! Weekend idealny. Wybraliśmy się między innymi na kawę i spacer do Kifisja, czyli obecnie jednej z najbardziej ekskluzywnych dzielnic Aten. Jeśli kiedykolwiek będziecie odwiedzać stolicę Grecji, koniecznie tam zajrzyjcie, bo to zupełnie inna odsłona tego niezwykle różnorodnego miasta.

Zostawiłyśmy Janiego z  Pieprzem na kawie, a same poszłyśmy oglądać wystawy sklepowe. Gdyby tak wygrać w totolotka… Ceny były zawrotne, ale ubrania naprwdę piękne. Kiedy  szłyśmy ulicą, Olivce wpadła w oko jedna sukienka. Co prawda była to kreacja typowo wyjściowa, a żadna okazja się nie nadarzała, ale przecież nie wszystko w życiu musi być tak od razu logiczne. Weszłyśmy do sklepu. Olivka poprosiła sprzedawczynię, żeby podała sukienkę do przymiarki.

Kiedy Olivka się przebierała, ja testowałam piętnastocentymetrowe szpilki za grupo ponad dwieście euro. Haha – hihi! Bawiłyśmy się świetnie. Co prawda ceny w tym sklepie były mało dla nas osiągalne, ale…

Nagle,  teatralnym ruchem Olivka rozsunęła zasłnę przymierzalni, jakby rozsuwała kurtynę.  W kolorze czerwonego wina wyglądała spektakularnie. Krój też był idealny. Problem był tylko z rozmiarem. Sukienka ewidentnie była o numer, a nawet dwa za mała.

Sprzedawczyni z pewnością wyczuła, że nie mamy w planach niczego kupować, tylko tak  sobie mierzymy. Albo jej się to nie spodobało, albo była nie w  nastroju. Kobieta zmierzyła Olivkę wzrokiem od wielkiego palca u nogi, aż po sam czubek głowy i z zadartym nosem powiedziała:

-Pani jest na tę sukienkę za gruba. Nie ma już większych rozmiarów.

Myślałam, że ugną się pode mną te piętnastocentymetrowe szpilki. Spojrzałam na Olivkę i tak samo jak sprzedawczyni nie mogłam powstrzymać ciekawości, co takiego odpowie…

*

Przyznam się zupełenie szczerze. Kiedy pierwszy raz, te kilka lat temu poznałam moją obecną szwagierkę, nie tyle za nią nie przepadałam. Ja jej zwyczajnie nie lubiłam. Działała mi na nerwy jej pewność siebie i zupełny brak samokrytyki. Ale przez te kilka lat mieszkania w Grecji, sporo się jednak zmieniłam. Zupełnie inaczej zaczęłam postrzegać ludzi i świat. Oduczyłam się oceniania po pozorach, jak przyznaje – było kiedyś. I jakoś tak stopniowo najpierw Olivka przestała mnie irytować. Później stała się dla mnie neutralna. Aż w końcu, z ręką na sercu mogę to powiedzieć – ogromnie ją lubię (i to z wzajemnością). Rozumiem jednak również siebie sprzed tych kilku lat. Ja po porstu nigdy wcześniej nie miałam do czynienia z takim typem osobowości. Typem dziewczyny, czy też kobiety, który w Grecji pojawia się bardzo często. Takim rodzajem Greczynek, które niezależnie od tego kim są, co robią i jak wyglądają, całkowicie pozbawione są kompleksów.  I moja szwagierka Olivka, jest idealnym tego typu przykładem. Widać to już na kilometr. Mocno wyprostowane plecy. Lekko zadarty nos. Silne spojrzenie, zawsze patrzące głęboko w oczy. Chód, jakby ulica którą idzie, nazwana była jej imieniem. Taki rodzaj kobiet pierwszy raz spotkałam mieszkając właśnie w Grecji. A przebywanie z takimi kobietami, było dla mnie absolutnie największą lekcją pewności siebie i najlepszym antidotum na wszystkie moje kompleksy.

*

Olivka odgarnęła swoje czarne jak atrament włosy. Rzeczywiście, sprzedawczyni obiektywnie miała sporo racji. Wyglądała w tej sukience za grubo. Wcisnęła się w nią, a następnie zapięła na siłę, tak że skóra, a pod nią gramy tłuszczyku wydostawały się w każdy możliwy sposób. Nie chodziło jednak wcale o nadwagę, a zwyczajnie źle dobrany rozmiar. Olivka patrzyła na sprzedawczynię przez chwilę, wiedząc że to właśnie cisza jest w tej sytuacji najbardziej wymowna. Po jakiś piętnastu sekundach zawieszenia w czasie, które wydawało się trwać wieki, Olivka wybuchnęła nieskrępowanym, perliczym śmiechem. Wypełniała  go  nokautująca sprzedawczynię współczująca pobłażliwość. Olivka śmiała się jakby zobaczyła dziecko, które niechcący się poplamiło, a popełniona przez nie gafa była nawet nieco urocza. Ech! Ty głupiutka! Sprzedawczyni była zupełnie zbita z tropu. Olivka nie musiała dodawać już niczego. Weszła znów do przymierzalni i przebrała się w swoje ubrania. Chwilę potem  stałyśmy znów na zalanej słońcem ulicy. Kiedy tak razem szłyśmy, Olivka dodała:

-Ależ ona musiała mi zazdrościć… No cóż… W sumie to się jej nie dziwie, więc trzeba jej wybaczyć. Ale! Jak już będzie mnie stać na tę kieckę, a ciebie na te szpilki, to pójdziemy do sklepu obok! Nawet jakby zrobili 90% przeceny, to moja noga już tam nie postanie!

Skąd w Greczynkach taka pewność siebie? Jak to się dzieje, że już jako dziewczyny przeistaczają się w kobiety, zupełnie nie mając kompleksów? Mam oczywiście na to swoją teorię… Ale o tym już w najbliższym poście! 

 

Raz na wozie, raz pod wozem. Olivka podpisze się pod tym obiema rękami… niedziela, 27 września 2015

Sałatka po grecku...

     Kilka ostatnich miesięcy, to nie był najlepszy okres w życiu Olivki. Dla przypomnienia… Olivka z zawodu jest logopedą. Przez kilka lat, właściwie z roku na rok pracowała w innym miejscu, szukając tego jednego, odpowiedniego. Dokładnie rok temu, właśnie we wrześniu, wydawało się, że już udało się znaleźć idealne miejsce i pracę. Wszystko jednak potoczyło się zupełnie inaczej. Olivka, choć próbowała, nie przekonała się ani do warunków pracy, ani do wiecznie niezadowolonego szefa, ani do samego miejsca. Tak po prostu czasami jest, że człowiek czuje, że to nie jest to miejsce i to nie są ci ludzie. Na dodatek związek na odległość z bezrobotnym Pieprzem, to też nie było nic dobrego.

    Raz na wozie, raz pod wozem. W życiu naprawdę to tak działa, tylko rzecz w tym, że aby wejść na wóz, trzeba się trochę postarać. Olivka postawiła Pieprzowi ultimatum: „znajdź sobie w końcu sensowną pracę, bo już dłużej nie daję rady, jak patrzę na ciebie rozmemłanego, kiedy z pilotem w ręku zapadasz się w czeluści naszej kanapy”.  Przy szajce znajomości cioci, wujków i całej rzeszy bliższych i dalszych  kuzynów oraz dzięki całkiem przyzwoitemu  dyplomowi ukończenia studiów, Pieprz od kilku miesięcy już pracuje. A nie mówiłam! Chcieć = móc! Kryzys jest wymówką dla leniuchów. I swojego faceta trzeba czasem  dosłownie wykopać z wygniecionej przez niego  kanapy. Praca okazuje się być bardzo dobra.  Dobrze płatna, z możliwością pięcia się do góry.

   Kiedy  Pieprz zakotwiczył się w Atenach, Olivka wiedziała że wszystkie koperty z CV muszą być adresowane  do stolicy Grecji. Moja szwagierka  jest z tych upartych. Kiedy już ma konkretny cel, to rzadko kiedy się poddaje. Mail za mailem. Telefon za telefonem. W końcu wizyta, za wizytą. I… Stało się!

   -Naprawdę? – mówiłam do telefonu z nieukrywanym niedowierzaniem.

   -No!

   -Nieee…

   -A właśnie, że tak!

   To znaczy – oczywiście, że wierzę, ale z wielką przyjemnością przekonam się na własne oczy. Olivka i Pieprz właśnie wprowadzili się do wspólnie wynajmowanego mieszkania w Atenach, rzut beretem, kilka przystanków metrem do samego centrum. Szkoła, w której teraz pracuje moja szwagierka, znajduje się w samym środku najlepszej dzielnicy Aten – Kolonaki. Gdzieś obok sklepu Louis  Vuittona.

   -No i w końcu jestem w miejscu, gdzie być  powinnam! Codziennie rano przechodzę obok Louiego! Godziny pracy są normalne. Dobrze płacą. I nikt mnie niczym nie stresuje. No i na każdej przerwie wyskakujemy z dziewczynami na kawę, w jednej z tych kawiarenek na Kolonaki. Przyjedziesz to zobaczysz! Kochana, nie mogę teraz za długo rozmawiać, bo właśnie wybieramy z Pieprzem zasłony do salonu. To co, będziecie  z Janim wpadać częściej? Wiesz, że mamy do siebie teraz naprawdę blisko!

   Nie ukrywam, że i dla mnie lepiej być nie mogło. Ponieważ jestem zwierzem typowo miejskim, wpadać będziemy naprawdę dość często. I jak tylko spłyniemy na ląd prosto z Korfu, już jesteśmy umówione na pierwszą wizytę.

   -Po tej wcześniejszej pracy, muszę być  teraz na terapii… – dodała kończąc Olivka.

   -Tak… Jakiej?

   -Kawowo – zakupowej! Przyłączysz się! Jest rewelacyjna – działa  w stu procentach!!!

   I tak to rzeczywiście w tym życiu jest. Raz na wozie. Raz pod wozem.

 

Rodzice Pieprza poznają Sałatkę. Czy Olivka jeszcze w tym roku wyjdzie za mąż?… piątek, 24 lipca 2015

 

     Do napisania tego postu zabierałam się już od dwóch miesięcy. Przez cały ten czas na drodze nieustannie stało „coś”. Co się jednak nie odwlecze, to nie uciecze. Mimo, że jest środek gorącego, greckiego lipca, a ja nieustannie  krążę między naszymi wycieczkowymi busami, odpisywaniem na maile i organizowaniem kolejnych tras… Mimo całego letniego zamieszania, cofnijmy się o jakieś trzy miesiące… Pamiętam, że tego dnia miałam na sobie jeszcze rękawiczki i wiosenny płaszcz.

***

     Ja i Jani wychodziliśmy właśnie ze szpitala, gdzie swój zabieg miał Pomidor. Pomidor zdołał wybudzić się już z narkozy, unieść chwilę wcześniej zupełnie bezwładną powiekę, kiedy prawie że mijając nas na szpitalnych schodach, do sali operacyjnej weszli rodzice Pieprza – chłopaka Olivki.

    Pieprz i cała jego rodzina mieszkają w Atenach, całkiem blisko szpitala. Związek Pieprza z Olivką trwa już  osiem lat, a rodzice Olivki razem z rodzicami Pieprza jeszcze nigdy się nie widzieli. Co prawda okazji musiało być sporo, bo Feta z Pomidorem do Aten wpadają całkiem często. Dlaczego więc pierwsza zapoznawcza wizyta musiała odbyć się w szpitalu i to chwilę po zabiegu Pomidora i jego wybudzeniu z narkozy? Na to pytanie nikt nie był w stanie mi odpowiedzieć. A reakcją na moje zdziwienie, było jeszcze większe zdziwienie rozmówcy, na którego twarzy malowało się pytanie: „no a cóż w tym takiego dziwnego?”.

    Jeszcze przed wyjściem ze szpitala Jani pozwolił sobie na  jeden mały żart. Przypomniał  Fecie, że  ona  przecież całkiem dobrze mówi po francusku, a nadarzający się moment jest doskonały, by pokazać że Sałatkowa rodzina, trzyma światowy poziom. Fety nie trzeba było długo namawiać…

    W tym miejscu konieczna jest mała dygresja. Skąd bowiem Feta zna język francuski? Kiedy Jani miał siedem lat, Pomidor przez całe dwa lata pracował we Francji, gdzie na dwa lata sprowadził całą Sałatkową rodzinę. Co chwilę francuski wpływ przypomina o sobie w najróżniejszych okolicznościach. Feta co jakiś czas gotuje coś francuskiego. Dzwoni od czasu do czasu, do którejś ze swoich francuskich przyjaciółek. I kiedy tylko może – ćwiczy swoją francuszczyznę, którą przyznając szczerze – rozumie tylko ona.

    -OOO! Łiii!!! – zareagowała na ten pomysł Feta, a w jej oczach rozbłysły dwie iskierki. –Tre bian! Jani, masz racje! Trzeba się zaprezentować z jak najlepszej strony!

    Na dźwięk języka francuskiego wydobywającego się z ust swojej mamy, Olivka pobladła i wiedząc co się święci, natychmiast podbiegła do Janiego.

   -Coś ty zrobił? Mama znów będzie udawać, że zapomniała greckiego?!?!

   -Haha!

   W tym momencie, Jani powiedział, że natychmiast musimy się ewakuować, bo robi się trochę niebezpiecznie.

   Pokrzątaliśmy się trochę po Atenach, odwiedziliśmy kilku przyjaciół i wróciliśmy pociągiem do domu. Kiedy siedzieliśmy w pędzącym wagonie, zadzwonił telefon. Dzwoniła Olivka, ale rozmową zaczął Jani:

   -I jak wizyta? Czy zrobiliśmy dobre wrażenie?

   -Znajdę cię… Najpierw pogryzę… A jak już będziesz konać, to cię podpalę!

   -Nie martw się siostro. Pierwsze spotkania nigdy nie są łatwe.

   -Tak… Było cudownie. Tata leżał pod kroplówką, ale dał radę się przedstawić, a przez pierwszy kwadrans nawet ja nie mogłam się dogadać z własną matką, bo znów udawała, że zapomniała greckiego. Dopiero, kiedy tata powiedział, że przestanie jeść jeśli natychmiast się nie uspokoi, przypomniała sobie grecki. Ale później było już tylko gorzej…

   -Co się stało…?

   -Uzgodnili mi datę ślubu! Rodzice Pieprza powiedzieli, że skoro Pieprz już się ustatkował, to nie będzie hańbił rodziny i mamy wziąć ślub.

    W tym miejscu potrzebna jest kolejna dygresja. Kryzys nie kryzys, ale kto naprawdę szuka, ten jednak znajdzie. I mimo, tego że wszystkie media trąbią o kryzysie, Pieprzowi udało się znaleźć bardzo dobrą pracę. Fajnie  płatną. W swoim zawodzie. Z możliwością awansu.

   O planach zamążpójścia Olivki wiedzieliśmy już wcześniej. Bo chwilę po wizycie w szpitalu dzwoniła  do nas Feta, z informacją że jeszcze w listopadzie Olivka bierze ślub. W tym momencie nawet Olivka jeszcze o tym nie wiedziała.

    -My to wszystko zorganizujemy! Wy o nic się nie martwcie! – wykrzyknęła mama Pieprza wychodząc ze szpitala.

   -Tre bien – odpowiedziała Feta nie mogąc sobie darować francuskiego akcentu jeszcze na sam koniec.

   I tak spotkały się dwie Grecje, doprawione wątkiem francuskim. Nasza Sałatkowa rodzina, która jak na warunki greckie jest super nowoczesna, gdzie  dla nikogo nie było to problemem, że ja i Jani przez długi czas mieszkaliśmy razem bez ślubu. Ślub braliśmy cywilny, a ten kościelny mamy gdzieś tam w planach. I przywiązana do tradycji rodzina  Pieprza, która napiera by przed wspólnym zamieszkaniem, najpierw oficjalnie się zaręczyć, a chwilę po tym mieć huczny ślub kościelny. Później, rzecz jasna dzieci. Tradycyjne obiady punkt 14.00 i tak dalej  i tak dalej.

    Olivka jest lekko przerażona, bo nie przywykła do tego, by  wykonywać czyjeś polecenia i żyć według scenariusza napisanego przez kogoś innego. Mimo całego tego zamieszania, w życiu Olivki zaczyna się układać. Zła passa została zażegnana. I to co dzieje się teraz u mojej greckiej szwagierki to niezbity dowód, że przyciągamy myślami, wszystko to co mamy. Ale o tym – już w następnym poście z sałatkowej serii…

salatkapogreckuwpodrozy.pl

salatkapogreckuwpodrozy.pl

Olivka. Jej trzydzieste urodziny. I reklama serka Dirollo… sobota, 10 stycznia 2014

      Ponieważ Święta spędzałam w Polsce, tym samym omijają mnie wszystkie najciekawsze imprezy organizowane z ramienia sałatkowego domu. Wszelkie urodziny, imieniny, grupowe wyjścia do tawern i na typowo greckie tańce. Pocieszam się, że wszystkiego przecież mieć nie można. Na całe szczęście jest Jani, który całkiem nieźle radzi sobie w roli mojego informatora…

 

     Najgłośniejszą imprezą były urodziny Olivki. Niestety, Olivka wcale się z nich nie cieszyła. Po dwudziestym roku życia, każda okrągła rocznica, szczególnie w życiu kobiety przestaje być  powodem do radości. Kilka dni temu, czy jej się to podoba, czy też nie, nasza Olivka musiała obejść  trzydzieste urodziny. I tym samym oficjalnie, przestała mówić o sobie „lat dwadzieścia kilka…”. Na pytanie co chciałaby dostać na urodziny, patrząc spod oczu  za każdym razem odpowiadała: „botoks, botoks i raz jeszcze bo-toks!”.

     Los ostatnio Olivce nie sprzyja. Każdy od czasu do czasu ma taki okres, kiedy… nazwijmy to po imieniu – wszystko po prostu się pieprzy. I nawet bardzo się starając, trudno dostrzec jakieś pozytywy. Olivka nie znosi swojej obecnej pracy. Nie dogaduje się z szefem, ani całą pracowniczą ekipą. Za nic nie może też zaaklimatyzować się w nowym mieście. Pieniądze z pracy są marne i na nic nie starczają.  Perspektywa – kiepska. Po dość długim okresie poszukiwań, na szczęście Pieprz dostał prace. Los jest jednak naprawdę przewrotny, bo nowa  praca Pieprza jest na drugim końcu Grecji. Plany o zamieszkaniu razem, ponownie się nie udają, a próby trwają już grubo ponad rok. Na dodatek te trzydzieste urodziny… Pierwsze zmarszczki. Coraz częściej pojawiające się  siwe włosy, zwiastujące koniec etapu młodości. Być może myślicie, że to błahostka? Ja jednak rozumiem, bo etap przechodzenia z okresu młodości, do wieku średniego, a później starości, u większości Greczynek jest podwójnie bolesny. Dlaczego? Grecka młodość kończy się szybciej i widać to bardziej. Przepiękne greckie czarne włosy, siwieją ekspresowo. A niezwykle silne słońce gorącego południa, bardzo poważnie daje się we znaki mniej więcej po trzydziestym roku życia. To właśnie słońce, które tak pięknie brązowi buzie, to potworny cichy terrorysta,  który o swoich stratach przypomina dopiero po latach, odcinając młodości potężne raty.

     Ale do rzeczy… Swoje urodziny Olivka spędzała w sałatkowym domu. Na całe szczęście, bo dzięki temu mogła  psychicznie się  zresetować. Przyjaciółki  mimo sprzeciwów, zabrały ją na imprezę. Wśród nich, była ta najlepsza – Danai (Jak rozpoczynać dzień wg Danai). Danai to absolutnie jedna z najbardziej pozytywnych osób jakie miałam przyjemność w Grecji poznać. To taka bomba dobrej energii.

      Impreza się nie kleiła. Bo kiedy Greczynka jest smutna, to smutna jest całą sobą. Wszędzie  grała muzyka, ludzie tańczyli, podśpiewywali, pili, rozmawiali. A Olivka – ciągle ze spuszczoną głową. Po kilku kwadransach, zorganizowano małe karaoke. „Mikrofon dla wszystkich!” Danai zgłosiła się jako pierwsza…

    Wyszła na scenę. Na całej sali cisza jak makiem zasiał. Po chwili spokojnym głosem powiedziała przez mikrofon:

    -Nie, dziękuję za podkład muzyczny. Nie jest mi potrzebny. – nastała  chwila ciszy.

    -Na początku chciałam powiedzieć, że zgromadziłyśmy się tutaj z dziewczynami, by uczcić urodziny naszej przyjaciółki   Olivki. – w tym momencie Danai, wskazała na Olivkę, na którą chwilę potem spojrzała połowa sali.

    -Olivkę kocham jak własną siostrę i to właśnie jej dedykuję moją piosenkę.

    Cisza taka, że słychać było jak barman obok przełknął  ślinę. Kilkusekundowe napięcie, które jeśli potrwałoby kilka chwil  dłużej, spowodowałoby spektakularne zwarcie.

     Danai coś odchrząknęła. Poprawiła włosy, zarzuciła kabel od mikrofonu,  poczym zaczęła swoją piosenkę…

     Pamiętacie taki stary hit „Parole, parole…”? W Grecji ta piosenka została wykorzystana do reklamy  serka wiejskiego Dirollo. Olivka go uwielbia,  jest jego wielką fanką. Zamieniając  słowo  „parole” na „dirollo”, Danai przez jakieś trzydzieści sekund śpiewała tę właśnie piosenkę. Przez cały numer używała tylko tego wyrazu! Głośniej ciszej. Szybciej wolniej. Zachowując się przy tym jakby scena naprawdę należała wyłącznie do niej, a cała sytuacja to wielki, estradowy występ. Cały czas wzrok kierowała tylko na Olivkę.

     Większość osób na sali, miała taki wyraz twarzy, jakby nie miała pojęcia co takiego zrobić ze swoimi myślami. Mało obchodziło to Danai, która kontynuowała śpiewanie. Dirollo, dirollo… Dirollo! Dirooollooo!!!

    Olivka nie wierzyła, że to dzieje się naprawdę. Kiedy doszło do niej, że nie śni, wybuchła  niepohamowanym śmiechem. Tak jakby ktoś przekuł balonik, a śmiech był wydobywającym się z niego powietrzem. Przez  trzydzieści sekund, cała sala wypełniona była śpiewem Danai, a później Olivkowym śmiechem. Po skończeniu piosenki, wszystko wróciło do normy i ponownie grać zaczęła muzyka. Pewnie większość osób na sali, była przekonana, że tego dnia zbyt dużo wypiła.

       Wniosek z tej krótkiej historii pcha mi się sam na klawiaturę. Chyba jest w tym sporo prawdy. Prawdziwych przyjaciół poznaje się po… trzydziestce!

Dlaczego Olivka nie znosi feministek?… czwartek, 13 listopada 2014

       O tym co słychać u naszej Sałatki – dawno już nie było. Prawdę powiedziawszy przez tych kilka letnich miesięcy  kontakt z moją grecką rodzinką trochę  się urwał, ale wszystko wróciło już do normy. Nasza Olivka wyprowadziła się z  sałatkowego domu i…  obecnie mieszka całkiem blisko nas! Tak jest! Teraz najpewniej  widywać będziemy się częściej. Wystarczyła jedna, mała wizyta by dowiedzieć  się wszystkiego,  co i jak…

     Olivka wyprowadziła się z domu, bo znalazła pracę mniej więcej  godzinkę drogi od nas. Pracuje obecnie w prywatnej szkole, jako logopeda. Jak się miewa moja szwagierka?

    -Dobrze Dorota. Dobrze… – zabrzmiało nieco oficjalnie. – A tak tylko(!)  między nami to tra – gi – cznie! – dokończyła już zupełnie naturalnie.

     Olivka przeżywa ewidentny kryzys. Jak widać od czasu do czasu dopada on każdego. Z tą różnicą, że w wykonaniu Olivki nawet i kryzys zamienia się w komedię.  Tragikomedię!  Zawsze jednak z przewagą tej drugiej.

     -Ale… O co chodzi? – spytałam.

    -Ta praca jest beznadziejna! Płacą marne grosze, ledwo starcza na cokolwiek po opłaceniu czynszu, prądu, wody, internetu. Pracuje od 12 do 8 wieczorem. Więc nie mam czasu na nic… Na dodatek…

    -No właśnie… Co u Pieprza?

     I tu szybko doszłyśmy  do sedna. Olivka pracuje teraz na cały etat, a Pieprz tak jakby dorywczo – właśnie załapał  się na jakiś  uniwersytecki projekt. Kiedy pracuje – jest w Atenach. A kiedy ma wolne – przyjeżdża do Olivki. Z założenia ma wtedy kończyć owy projekt pracując w domu i pomagać Olivce w domowych obowiązkach. Ale, no właśnie…

     -Raz próbował zmyć podłogę. Więc wylał na nią całe wiadro wody  i o mały włos zniszczył mi laptopa, bo wcześniej położył go na podłodze. Ma zakaz mycia podłogi  – do końca życia! Najlepsze było jak czyścił blat kuchenny… Nie wiedziałam, czy mam się śmiać czy płakać… Rozsypał proszek i czekał, aż „te śmieszne potworki takie jak w reklamie, same za pomocą  fluorescencyjnych mieczy rozprawią się z brudem i bakteriami”… Raz miał ugotować obiad. Zrobił spaghetti. Co prawda zrobił – nie da się zaprzeczyć, ale sprzątania było na trzy godziny! A jak ma zabierać się za swój projekt, to zawsze zaczyna od papierosa. Potem jest jeszcze drugi i trzeci. Opiera się o parapet.  Patrzy przez okno. Pali i myśli. Po jakiś dziesięciu minutach, mówię żeby brał się do roboty. A on zazwyczaj na to: „i tak nic z tego nie będzie. Ta praca jest beznadziejna… Po co w ogóle komuś ten projekt?”. „To szukaj innej pracy!” – odpowiadam. „I tak teraz nie znajdę… Przecież dobrze wiesz, że jest kryzys!”. Kryzys! – wykrzyknęła Olivka. – Kryzys to on ma przede wszystkim w swojej głowie! Nie wysyła już nawet żadnego CV. Po co? I tak wie, że pracy nie znajdzie! Nie potrafię ci nawet Dorota opisać jaka jestem tym wszystkim zmęczona. W praktyce mam na głowie pracę, sprzątanie, gotowanie plus małe, nieporadne dziecko w  rozmiarze XXL. Ja bym powiedziała, że to są cztery pełne etaty!

    -No wiesz Olivka… Mamy te, no… – nie wiedziałam co właściwie powiedzieć, by nie urazić mojej szwagierki  – Równouprawnienie! – wyszło ze mnie samo. – Teraz tak jest, że mężczyzna z kobietą mogą się zamienić rolami. Chyba u was coś takiego nastąpiło. Podobno na zachodzie, czy też w Skandynawii to całkiem popularne. Pomyśl tylko – jesteście teraz tacy nowocześni!

    -Jeszcze ty mnie nie denerwuj! Powinnaś mnie wspierać! My mamy… Jedno wielkie gówno! A nie żadne równouprawnienie!! Jeszcze myślałam, że jakoś to wytrzymam, że może po czasie się ułoży, ale miarka się przebrała… Pewnego wieczora, postanowiliśmy sobie zrobić miły, relaksujący wieczór. Wybraliśmy film. Przygotowaliśmy  popcorn. Siadamy i oglądamy. I jakoś tak, Pieprz dotknął mojej nogi: „o Boże! Olivka! Kiedy ostatnio depilowałaś sobie nogi?”. I wtedy kropla się przelała. Najpierw wywaliłam na podłogę miskę z popcornem, a później i jego: „Cooo?!?! A co ty sobie wyobrażasz?! Może będę wstawać każdego dnia o piątej, żeby najpierw ogolić nogi, później zacząć gotować obiadek, a w międzyczasie   przetrzeć kurze?!!!?? Ty na głowę upadłeś! Ciebie chyba zupełnie pogięło? A ty w tym czasie… będziesz myśleć i siedzieć! O nie… Dosyć tego!”. No i… najpierw wywaliłam ten popcorn. Później jego rzeczy z szafy, a na końcu i  jego…

    -Olivka… No i co dalej… – byłam co najmniej przerażona.

    -Co dalej? Czy ja wyglądam na wróżkę? A skąd ja mam to wiedzieć? Czas pokaże. Dobra, nie będziemy chyba cały dzień tak siedzieć w domu! Choć, idziemy na kawę. Opowiesz mi jak tam z tą twoją  Kerkirą…

    I poszliśmy na kawę.  Feta, Olivka, ja i nieco biedny Jani, który – co zrozumiałe – zawsze ma trudności by odnaleźć się w tego typu  towarzystwie.

  Kiedy prawie już wychodziliśmy, Olivka stojąc  w drzwiach podsumowała:

    -I tak właśnie wygląda  to nowoczesne równouprawnienie. No, tylko niech mi któraś feministka wytłumaczy, jak to działa, że jak Pieprz jest cały owłosiony, wtedy jest to takie seeeksooowne… A jak ja nie ogolę łydek, to jest obrzydliwe i ohydne! Powiem ci szwagierko jedno  – świat byłby o wiele łatwiejszy, gdyby nie to gówniane   równouprawnienie!

     Tymczasem, bez sztucznej skromności, mogę się pochwalić, że opracowałam sposób na grecką teściową… Myślę, czy nie da się tego jakoś opatentować. Obecnie stałam się ulubienicą Fety. I niech tak już zostanie;)) Jak to zrobiłam? O tym już w przyszłym tygodniu!

 

Odpoczywanie w domu = misja niemożliwa!… sobota, 18 października 2014

   Co prawda… teoretycznie powinnam być bardzo zmęczona, ale nie mogłam się powstrzymać!  Program nowych tras po Korfu  jest już prawie opracowany. Nowe pomysły  w trakcie dyskusji. Grafik  naszej strony internetowej wie już co i jak. Prace nad  logo  “Sałatki po grecku w podróży”  również trwają…

    Powoli przestawiam się jednak na spokojniejszy tryb życia. Wczoraj po raz pierwszy od kilku miesięcy, z gigantyczną miską popcornu obejrzałam cały(!) film, nie musząc dzielić go na dwudziestominutowe części. Książki „do przeczytania” piętrzą się przy sofie. Wracam też do systematycznego pisania. Wczoraj upiekłam również ciasto ze śliwkami. A w międzyczasie relaksuje się, dowiadując się o różnych bardzo „istotnych” sprawach, które aktualnie dzieją się na świecie…

 

 

    Odpoczywanie we własnym domu, to jednak arcytrudne zadanie. Tu prace dosłownie nigdy się nie kończą! Brrr… Wie o tym, każda pani domu. Cieszę się więc ogromnie z kilku mniejszych i większych podróży, które się nam szykują. Już jutro jedziemy odwiedzić Olivkę i Pieprza, którzy kilka miesięcy temu się przeprowadzili i uwaga… mieszkają całkiem blisko nas! Coś czuje, że szykują się nowe posty w kolorze olivkowym… Zobaczymy, co  ciekawego zadzieje  się jutro!

    A tymczasem już w poniedziałek… W poniedziałek… Pakujemy się na wyprawę… Hmmm… Ale o tym – to już może w poniedziałek! Niech napięcie rośnie…

 

Historia mojego zaręczynowego pierścionka… czwartek, 27 marca 2014

         

    Przemyśleliśmy sprawę! I tym samym po ponad siedmiu  latach związku,  postanowiliśmy z Janim wziąć ślub;))) Na razie jest to ślub cywilny, ale i tak jest w związku z nim naprawdę wiele szumu. Wszystko zaczęło się od mojego pierścionka… zaręczynowego!

      Nie ma co owijać w bawełnę. Jeśli  jest się parą ze stażem ponad 7 lat, moment kiedy podejmuje się decyzje o ślubie, jest oczywiście bardzo radosny, jednak trudno w takim przypadku o zaskoczenie. Mimo tego, jako bardzo typowa kobieta, nie mogłam doczekać się mojego pierścionka zaręczynowego. Jestem jednak przekonana, że żeńska część sałatkowej rodziny, sprawą owego pierścionka przejęta była o wiele, wiele bardziej.

      Jani znał  dokładnie opis jak mój wymarzony pierścionek wygląda. Prosty. Wręcz  minimalistyczny. I bardzo nowoczesny.

      Tak się złożyło, że jego kupno przypadło na naszą wizytę w sałatkowym domu. To jak ma wyglądać owe świecidełko, gdzie najlepiej je kupić i z czego dokładnie ma być zrobione, zdominowało tematy wszystkich rozmów. Misja, jakby miały od niej zależeć dzieje całego świata. Co najciekawsze, każda „pierścionkowa”  rozmowa dość nieudolnie była przede mną ukrywana, tak żebym się przypadkiem nie zorientowała. Udawanie, że się nie słyszy i nie rozumie, w tym wypadku było szczególnie  trudne…

SCENA 1

Sałatka w pełnym składzie siedzi przy obiedzie. Ja schodzę po schodach nieco spóźniona. Już ze schodów słyszę rozmowę, u którego jubilera jest najpiękniejsza biżuteria.

 

FETA

(rozemocjonowana)

Jani! Pójdziemy tam jutro i sam zobaczysz! Do tego jubilera co ma sklep przy centrum. I tylko tego! On to dopiero ma piękne… piękne…

 

W tym momencie jestem już w kuchni i siadam do stołu.

 

FETA

…piękne… piękne… POMIDORY!!! Tak pomidory… Ostatnio o nie bardzo ciężko! Pójdziemy tam razem i kupimy całe pięć kilo, tak żeby było na zapas.

(Feta kończy, ze swojego konszachtu wyraźnie zadowolona)

 

 

SCENA 2

W kuchni. Feta, Olivka oraz Jani. Ja jestem w pokoju obok i oczywiście wszystko dokładnie słyszę.

 

OLIVKA

Teraz modne jest białe złoto. I koniecznie musi mieć taki wielki, wystający diament. Wiadomo, im większy tym lepiej. I im bardziej wystaje!

 

FETA

Tak Jani! Koniecznie wieeelki diament. Twoja siostra ma racje… No i u tego jubilera, co ci wcześniej mówiłam, mają właśnie takie wielkie, wystające, piękne…

 

Mniej więcej w tym momencie, zabrzęczała moja komórka, która o zgrozo była w kuchni. Niestety, ale musiałam po nią zejść.

 

FETA

…piękne… piękne… Suzi z kanału Sky dziś mówiła, że jutro ma być przepiękne słońce! Na niebie ma nie być ani jednej chmurki. Jani, pamiętaj żeby… O! Nasmarować się kremem z filtrem…

(tym razem nawet po minie Fety, widać było ewidentnie, że tym razem konszacht się nie udał)

 

         Podczas większości tego typu zakonspirowanych dyskusji, emocje potrafiły sięgać zenitu. Najciekawsze było jednak to, że Jani nie odzywał się ani słowem, zachowując jednocześnie twarz pokerzysty.

      W końcu jednak wybiła godzina „W”  i Jani miał udać się do jubilera. Gotowi do wyjścia byli jednak wszyscy! Cały skład! Mimo wyraźnych oporów, Feta do wyjścia zmusiła nawet i Pomidora, który na zakupy i wszystko co z nimi jest związane,  jest wyraźnie uczulony. Do domu przyszła nawet i Cytryna, bo bez niej z kolei, żadne zakupy nie mogą się obejść. Co chwilę krzyki, wrzaski na przemian z wybuchem śmiechu.  Biedny Jani… Chyba brał coś na uspokojenie.  Pomysły na projekty najróżniejszych pierścionków, przekraczały możliwości wyobraźni chyba najbardziej ekscentrycznego jubilera. Propozycja  a la Kate Middleton, również padła. Na Boga… Zaczynałam się już lekko denerwować…  A miał być przecież:  „prosty. wręcz  minimalistyczny. i bardzo nowoczesny”. Jani tymczasem – ani słowa!

      Cała akcja odbyła się pod kamuflażem tego, że pewna znajoma  takiej jednej kuzynki… To znaczy… I ta właśnie kuzynka… Która ma tę znajomą… Którą zna jej  kuzynka… No więc, ta właśnie znajoma… Hmmm… Dalej niestety nie pamiętam, bo każdy gubił się w zeznaniach.

     Zamknęły się drzwi. I nastała błoga cisza. Na całe szczęście, bo jeszcze chwilę, a rozbolałaby mnie głowa… Typowe greckie rodziny są naprawdę kochane. Ale czasem… sami rozumiecie – nigdzie nie jest idealnie.

       Po trzech godzinach drzwi się otworzyły, a następnie huknęły. Olivka wbiegła po schodach po czym z trzaskiem zamknęła się w swoim pokoju. Feta wraz z Cytryną zapaliły w ciszy  po papierosie i zaczęły robić kawę. Tylko Pomidor wszedł rozbawiony i szczęśliwy, że to już koniec. Nietrudno było zauważyć, że cała akcja zakończyła się jedną wielką kłótnią. Czyli… Norma! Do wieczora wszyscy o wszystkim i tak zapomną.  Jani tymczasem wciąż nic nie mówił.  Skradł się tylko do szafy i zaczął grzebać coś w skarpetkach.

***

      I jest!  Wymarzony… Idealny!!!  Dokładnie taki, jaki chciałam. Prosty. Wręcz  minimalistyczny. I bardzo… bardzo!  nowoczesny. Tymczasem przygotowania do ślubu nabrały rozpędu… Sukienka na szczęście gotowa ;)))

 ZOBACZ ZE MNĄ WYSPĘ KORFU!