Co takiego dzieje się przy naszym stoliku w tawernie?… niedziela, 7 czerwca 2015

     Ostatnie dwa tygodnie były nadzwyczaj intensywne, więc nie wiem zupełnie od czego zacząć. O ile łatwiej się jednak wraca, niż zaczyna zupełnie od początku. Pierwsze co zrobiliśmy po dopłynięciu na Korfu, to odwiedzenie kilku przyjaciół. Dużo wcześniej niż zakładaliśmy, ruszyliśmy w pierwsze trasy. Plus jeszcze kilka wizyt tu i tam, więc tak naprawdę dopiero teraz na dobre rozpakowuje walizkę, wkładam ubrania do szafy i organizuje moją przestrzeń. Podsumowując – wszystko idzie świetnie do przodu!

    Moim ulubionym momentem podczas tras, jest przerwa na obiad w tawernie. Rzecz naturalna, chyba nikogo w tym momencie nie zdziwię. Nie chodzi jednak o samą przerwę czy też nieziemsko pyszne jedzenie. To znaczy, to oczywiście też, ale…

    Mam swój ulubiony stoliczek, który znajduje się na samym środku, tuż przy wejściu. W najbardziej strategicznym miejscu. Siadam. Kelner przynosi kieliszek białego wina. A ja zapadam się w krzesło i patrzę co dzieje się wokoło mnie. Uwielbiam spoglądać na ludzi, którzy spacerują obok. Uśmiechnięci, wyluzowani, cieszą się, że są na wakacjach, a wszelkie problemy zostały w domu, zamkniętym na dwa zamki, z kluczem zostawionym u sąsiada. Siedzę, patrzę i tak samo mi się uśmiecha. Po kilku minutach, zawsze ktoś się dosiada.  A chwilę później tworzy się cała gromada. Nasz kierowca. Inni kierowcy.            Kelner, który jest zmęczony więc zrobił sobie przerwę. Kilku pilotów i przewodników. Albo chłopaki, którzy zajmują się motorówkami. Toczące się rozmowy są dużo lepsze niż niejeden film sensacyjny, albo dobra opera mydlana. Pozwolę sobie przytoczyć jedną z nich…

***

     -No nie powiesz mi Niko, że ty jesteś taki grzeczny! Co prawda na takiego wyglądasz, ale każdy ma coś za uszami… Lato, morze, wino, a wokoło ciebie same piękne Polki! – powiedział Iotis, który zajmuje się motorówkami i właśnie ma przerwę. Mówiąc to, puścił do mnie oko, na znak że chwila, moment, a dowiemy się czegoś więcej.

    -Nie! Nie! Mi nie w głowie takie rzeczy. Mam żonę i dziecko! Niee… Nieee…

  Chwila ciszy, bo kelner przyniósł właśnie jedzenie. Zapachniało smażoną rybą i pierwszorzędnym mięsem.

   -No dobra… Była taka jedna… Ale sama się do mnie przyczepiła! Wydzwaniała, pisała smsy, prosiła żeby się spotkać. Na całe szczęście nic się nie stało! Ja nie  z takich. Tylko… Jakby to powiedzieć… Nazwałem mojego psa jej imieniem! Viki! Mój pies nazywa się teraz Viki!

    Nawet Iotis został zupełnie zbity z tropu i nie wiedział, co ma na to powiedzieć. Napił się  piwa i uśmiechnął odsłaniając równy rząd białych jak śnieg, wielkich, zdrowych zębów:

     -Aaaaa! To jednak musiała ci zostać w głowie! I tu cię mamy przyjacielu!

     -No, trochę tak… Ale ja naprawdę nic nie zrobiłem! Ona sa-ma do mnie wydzwaniała!

     -Wiesz… To jest tak… To nie jest żaden problem jak pójdziesz z inną kobietą, dajmy na to… na piwo – mówi Iotis wskazując na szklankę, w której piwo mieni się złotawo. – To nie jest jeszcze żaden problem, w tym nie ma niczego złego! Problem pojawia się dopiero wtedy – tu znów porozumiewawcze mruknięcie okiem do mnie. – Jak to piwo… TO PIWO… Jak to piwo się tobie tak spodoba, że będziesz je chciał pić codziennie! Codziennie! Jak  się od niego uzależnisz i będziesz je chciał pić każdego jednego dnia. Rozumiemy się, nie? Ale dlaczego na Boga nazwałeś swojego psa jej imieniem…?

    -No wiesz… Na całe szczęście nic się nie stało. Tylko problem był w tym, że ta Viki wpadła mi jednak do głowy. A ja mam tak, że mówię czasem przez sen. I jak raz moja żona usłyszała, że śpiąc mówię „Viki” to myślałem, że następnego dnia się nie pozbieram. Jezu! Jednego dnia poszła połowa talerzy… Więc… Akurat tak się stało, że kupowałem w tym czasie psa. I co? I nazwałem go Viki! I teraz mogę mówić przez sen ile mi się podoba! Rano tłumaczę żonie,  że śniło mi się, że wołam do naszego psa. I problem rozwiązany!

Ogórek i Ocet wracają do mamy… piątek, 20 lutego 2015

    Co prawda typowa grecka mama pewnie by się ucieszyła z faktu, że jej synowie wracają do domu i tym samym rodzinne gniazdo znów zostaje wypełnione. Wszak, nigdzie na świecie nie ma lepiej niż u mamy! Cytryna jest jednak pewnym wyjątkiem.

     Od momentu, kiedy Ogórek i Ocet wyprowadzili się z rodzinnego domu, minął mniej więcej rok. Plus minus okrągłe dwanaście miesięcy. Przez ten czas sprawy w domu dowodzonym przez Cytrynę nieco się pozmieniały…

 

      – Nie pamiętam kiedy ostatnio było mi tak dobrze!  – wyznała Cytryna. – Od prawie trzydziestu lat miałam ich na głowie. Trzydziestu! Najpierw pieluchy i nieprzespane noce. Odkąd zaczęli mówić – wieczne  kłótnie, a następnie walki na pięści.  Później przez cały czas gotowanie, pranie, sprzątanie, prasowanie. Ten  nie zje tego, a tamten tamtego. Następnie burza hormonów, wszystko na „nie” i jeden wielki wysyp pryszczy. A czy ktoś mi za to wszystko podziękował? Jakieś źdźbło na imieniny, albo Dzień Matki? Nie, bo przecież synusiowi okazywać uczuć  nie przystoi.  Poświęciłam trzydzieści lat na ich wychowanie. W tym lata mojej młodości. Teraz mam dosyć! Nigdy więcej!  I niech nawet moja teściowa mówi co chce! Teraz liczę się ja! A co sądzą o tym  inni – mam to w jednym, wielkim poważaniu!

        Zakończyła wypowiedź Cytryna.

    Jaka rewolucja zaszła u niej przez ten rok? Matka Ogórka i Octa, bynajmniej nie siedziała w oknie, wypatrując powrotu synów.  Nabrała za to wiatr w żaglach i otworzyła swój mały interesik…

***

     W Grecji szalenie popularne jest lotto oraz kupowanie losów na loterii. Zazwyczaj w każdym większym bądź mniejszym mieście, znajdziecie  krążącego starszego pana, który sprzedaje losy. Starsi, skromnie ubrani, z kapeluszami na głowach. Często wyglądają jak bohaterowie z bajek Andersena, albo jak postacie, które przeniosły się w czasie. Cytryna przez całe życie kupowała namiętnie owe losy, urozmaicając sobie czas graniem w lotka. Mniej więcej po historycznej wyprowadzce synów, na owej loterii wygrała całkiem pokaźną sumę.

      Wszyscy zakładali, że sumka ta stopnieje w przeciągu kilku dni,  jako że (co sama otwarcie przyznaje) Cytryna z zamiłowania jest zakupoholiczką. Najbardziej przewidywalny bieg wypadków był taki, że całość zostanie zainwestowana w kosmetyki, nowe perfumy… kilka nowych perfum, ubrania, ubrania i raz jeszcze ubrania, nowe ozdoby i bibeloty do domu.

     Cytryna całą zdobytą kwotę włożyła jednak do koperty, a następnie ją zakleiła. Położyła ją sobie na nocnym stoliku przy łóżku i za każdym razem, kiedy szła spać, a później wstawała, zastanawiała się co takiego zrobić z  zawartością tej koperty.

     -W sumie to mam już wszystko, nawet w kilku egzemplarzach. Nie zapominając o kosmetycznych zapasach… Ale tak naprawdę… w życiu przecież  nigdy nie za wiele jest różowego… – pomyślała zasypiając, chyba nie do końca zdając sobie sprawę  o co jej  samej chodzi. Następnego dnia, sekundę po obudzeniu – już doskonale wiedziała…

     Kilka dni później w dawnym pokoju Octa znalazł się malarz pokojowy, kilka wiader z farbą o dwa tony intensywniejszą niż pudrowy róż i wszelkie inne przedmioty służące do malowania. W ciągu jednego dnia, wszystkie meble z dawnego pokoju Octa oraz dokładnie wszystkie rzeczy, które miał wynieść / zabrać / zutylizować, ale jeszcze  tego nie zrobił, znalazły się na wysypisku śmieci. Po kilku dniach cały pokoik był odnowiony. Stał zupełnie pusty, nie mieszcząc w swojej przestrzeni, ani jednego przedmiotu. Rześko pachniał świeżością. Świeżością nieco  landrynkową, ale to właśnie ten odcień zawsze dodawał Cytrynie dobrej energii. Co jakiś czas wchodziła do środka pokoiku i wciąż nie mogła uwierzyć w to, co z nim się stało. Przechadzała się po niewielkiej  różowej przestrzeni, czasem z filiżanką kawy. Planowała gdzie stać będzie stolik. Jakie dobrać do niego krzesła. Przyda się jeszcze niewielki regał. Koniecznie będzie również  i lustro. Oraz kilka małych, kobiecych bibelotów, które ocieplą przestrzeń.

      Wyszukiwanie mebli, dobieranie akcesoriów, ozdób oraz specjalistycznego sprzętu, Cytryna rozłożyła w czasie, tak by móc się wszystkim nacieszyć. Całość procesu zsynchronizowana była z kursem, na który uczęszczała przykładnie i nadzwyczaj systematycznie w każdy wtorek i piątek, punktualnie o osiemnastej. Nie spóźniła się ani razu. Zawsze była co najmniej piętnaście minut wcześniej by mieć czas na pogawędkę z nowo poznanymi koleżankami. Wiedziała dobrze, że jak wszędzie indziej, również i w tym fachu, szalenie ważne są znajomości.

      Od planu do jego realizacji upłynęło ponad pół roku. Kiedy na największej ścianie, dokładnie na jej środku, została zawieszona cienka, biała ramka z dyplomem ukończenia kursu, mniej więcej w tym samym czasie w owym różowym pokoiku znalazły się pierwsze klientki.

     Co prawda Cytryna trzy razy powtarzała Octowi, mówiąc głośno i wyraźnie, że jego pokój już nie istnieje, ten wciąż nie dawał w to wiary. O fakcie, że jego matka nie rzuca słów na wiatr, przekonał się, kiedy z torbami w rękach i pokaźną ilością papierowych kartonów przekroczył próg rodzinnego domu. Powoli otworzył drzwi od swojego dawnego pokoju, już intuicyjnie  bojąc się tego co za chwilę zobaczy…

     Drzwi cicho zaskrzypiały. Po ich otworzeniu, dawny pokój Octa, zaprezentował się mu jak wnętrze mydlanej bańki. Wszystko w nim było niby niemożliwe, ale na nieszczęście – tak realne. Wszystko było tam różowo – landrynkowe, a  dodatki porażały  śnieżną bielą. Przy ścianie stał niewielki regał, z pedantycznie ustawionymi lakierami. Tuż obok okna przyozdobionego białymi firankami, stał niewielki, biały stoliczek, a przy nim –  dwa wygodne krzesła. Wszędzie czuć było zapach acetonu.

     Ocet tylko cicho jęknął, a potem grzecznie się ukłonił. Klientka, która siedziała przy stoliczku, miała wyraz twarzy raczej srogi. Cytryna  nawet  na chwilę nie oderwała wzroku od swojej pracy. Pokrywanie paznokci czerwonym lakierem wymagało całkowitej koncentracji. Jedna mała nieuwaga i czynność tę trzeba będzie powtarzać.

    Ocet zamknął drzwi od  różowego świata, czując  jak w piersiach wali mu serce. Wiedział już, że w tym właśnie momencie jego wydłużone dzieciństwo nieuchronnie dobiegło końca.

      Co prawda Cytryna zaakceptowała powrót Ogórka i Octa, jednak ostatnią  rzeczą, na którą by sobie pozwoliła, było zrezygnowanie ze swojego właśnie otworzonego  salonu manicure, który z dnia na dzień przynosił nie tylko coraz więcej satysfakcji, ale i konkretne pieniądze. Ponadto Cytryna uwielbiała poznawać nowych ludzi i nad wszystko naprawdę kochała malować paznokcie. A poza tym… Miała wszystkie istniejące odcienie różowego lakieru i dobry pretekst, by kupować ich jeszcze więcej!

     Co natomiast stało się z Ogórkiem i Octem? Cytryna zaoferowała im dawny pokój  Ogórka, w którym musieli zmieścić się razem.  Zaplanowała sobie, że jeśli wsadzi ich do jednego pokoju, długo ze sobą nie wytrzymają, więc przynajmniej jeden znów szybko się wyniesie.

      Piętnaście metrów kwadratowych… Dwa łóżka. Dwa gigantyczne monitory od komputerów. Stosy porozrzucanych skarpetek, wśród których żadna nie mogła znaleźć sobie pary. Niekończące się ilości płyt CD. Jakiś bliżej nieokreślone męskie gadżety. A na środku drzwi wejściowych – wielka dziura wybita Ogórkową pięścią…

      Co takiego tam się działo? O tym już w kolejnym odcinku…

 

O tym, że to jednak kobieta jest podstawą greckiego domu oraz kim jest typ faceta nazywany „pasa”?… środa, 4 lutego 2015

      Kilka miesięcy temu kuzyn Janiego, czyli Ogórek razem ze swoim młodszym bratem -Octem, wyprowadzili się z rodzinnego domu.  Żeby uporządkować całość, posty na ten temat przeczytacie TU! i jeszcze TUTAJ! Podsumowując jednak krótko, to  co działo się w czasoprzestrzeni…

     1. Ocet założył własny interes, którym jest rodzaj kawiarenki udostępniającej młodzieży planszowe gry. Jest w 100% skoncentrowany na swojej pracy. Idzie mu świetnie. 2. Wraz z Octem zamieszkała jego dziewczyna – Pietruszka, która całkowicie w niego zapatrzona, jest na każde skinienie. 3. Wraz z Octem i Pietruszką, zamieszkał również Ogórek (l. 33), który tym samym wyprowadził się z rodzinnego domu, od swojej mamy Cytryny.

     A teraz przejdźmy do tego, co działo się dalej…

 

       Trzeba przyznać, że Pietruszka choć biedna, to swój los uciułała  sama, dając się  wykorzystywać  Octowi na wszelkie możliwe sposoby. Z drugiej jednak strony, jej sytuacja znajduje pewne usprawiedliwienie. Pietruszka pochodzi z bardzo typowej greckiej rodziny, w której matka, babka, prababka,  jak i pewnie wszystkie kobiety, kopiąc  hen głęboko do korzeni drzewa genealogicznego, koncentrowały swoje życie wokół  dbania o dom, dzieci i usługiwania swoim mężczyznom. A nie jest przecież łatwo wyrwać się z pętli nawyków, w które wplątuje długa tradycja. To, że na głowie kobiety jest idealnie wysprzątany dom, wszystkie posiłki rzecz jasna domowej roboty i dbanie o całą rodzinę, jest bardzo mocno zakorzenione w głowach wielu współczesnych nawet Greczynek. W Elladzie  dopiero całkiem niedawno pojawiło się  pokolenie kobiet, które zajmuje się również i sobą, swoim rozwojem, hobby, pasjami oraz  pracą.

      Ocet jest z kolei idealnym przykładem faceta, który jak pączek w maśle, czuje się w tej dawnej, greckiej tradycji. Podobno od małego szkraba powtarzał, że  kiedy dorośnie, będzie bardzo bogaty, a głównym zajęciem jego żony, będzie to żeby o niego dbać. Pierwszą kandydatką  do tak wielce prestiżowej posady, stała się właśnie Pietruszka. Zasadniczy problem był jeden. A nazywa się on…  dwudziesty pierwszy wiek. Nawet  wychowana w patriarchalnej atmosferze Pietruszka, gdzieś podskórnie czuła, że coś tu jest nie halo. Życie  zweryfikowało samo. Pogodzenie standardu idealnie wysprzątanego domu, domowego gotowania, pracy w wymiarze 8 godzin i kończenia szkoły, w praktyce to  po prostu nie-mo-żli-we do wykonania. Tego pogodzić się nie da, bo człowiek – nawet nie wiem jakby chciał, się przecież nie rozdwoi.

      Pewnego razu Pietruszka około ósmej wieczorem zmęczona wróciła z pracy. Przed upragnionym snem miała w planach jeszcze się pouczyć i w końcu pomalować sobie paznokcie. Na nogach trzymała  ją przemiła myśl, że rano uporządkowała mieszkanie, rozwiesiła pranie. Przetarła nawet wszystkie podłogi. Uwielbiana przez nią czystość miała przynieść przyjemne wytchnienie i możliwość napawania się domową atmosferą.

      Nie zdążyła odwiesić kurtki na wieszak, kiedy z rąk torba  wypadła jej sama. A z niej rozsypały się zakupy zrobione gdzieś po drodze. Kuchnia i główny pokój, wyglądały jak po przejściu huraganu. Ten zaś wyjątkowo nie miał nazwy żeńskiej. Jeśli nazwać go trzeba imieniem autora, imię  to brzmiałoby krótko. Ocet.

       Chłopak Pietruszki wcześniej skończył pracę, co nie było zgodne z ich domową rutyną. W przeciągu dwóch godzin, zdążył zamienić idealny porządek Pietruszki, w zwyczajny chlew.

    -Na Boga! Co tu się dzieje…? – częściowo do siebie powiedziała Pietruszka.

    W tym momencie szurając rozczłapanymi kapciami  i drapiąc się po tłustym brzuchu, wyszedł z kuchni Ocet.

    -Jestem głodny! – powiedział i usiadł przed komputerem.

   Ocet głodny był właściwie zawsze i do tego Pietruszka była już posłusznie  przyzwyczajona. Podczas gdy wszystko nauczyła się  znosić, była chorobliwie  uczulona na domowy bałagan.

     -Ocet! Skąd tutaj ten burdel?! Przecież mieszkanie było wysprzątane, kiedy wychodziłam do pracy!!!

   -A… Tak? Szukałem takiej jednej karty do gry. Gdzieś mi się zgubiła. Pewnie nie musiałbym tyle szukać, gdybyś ty ciągle wszystkiego tu nie przestawiała! Głodny jestem… Zjadłbym coś!

        Pietruszka stała blada i rozglądała się po pokoju. Czuła, że trzęsą jej się ręce.  Sterty uprasowanych przez nią ubrań, które wcześniej w równiutką kostkę ułożone były w szafce, leżały na podłodze. Porozsuwane szuflady. Kilka puszek po coli. Książki i gazety wyjęte nie wiadomo skąd. W kuchni zaś, ślady po przeszukiwaniu czegoś, co bezpośrednio można włożyć do ust i strawić. A wśród tego Ocet, który rozsiadł się przed  komputerem i zdążył przykleić do wielkiego monitora. Nie spojrzał nawet na Pietruszkę, tylko powtórzył:

    -No… Będzie ta kolacja?

    Znacie ten typ…

     W tym właśnie momencie w głowie Pietruszki, jak na polu bitwy zderzyły się dwa fronty. Tradycja, w której została wychowana i pukający ją w czoło  XXI wiek. Wszystko to co jako dziecko obserwowała w zachowaniach matki i babki,  naprzeciw temu  co słyszała od koleżanek spotykanych w pracy i szkole.

     W mieszkaniu zapadła grobowa cisza. Niestety, Ocet  nawet jej nie zauważył. Tym razem Pietruszka nie zrobiła żadnej kolacji. Już wiedziała, że tego ranka, to właśnie mieszkanie sprzątała po raz ostatni. Wzięła szczoteczkę do zębów, piżamę, ubranie na zmianę i poszła przespać się do koleżanki. Następnego dnia, kiedy Ocet był w pracy, wróciła po resztę swoich rzeczy. Coś mi mówi, że radzi sobie teraz całkiem nieźle.

        Ocet i Pietruszka nie wrócili już do siebie. Tymczasem prosta kalkulacja pokazała, że Ogórek z bratem sami nie są w stanie utrzymać mieszkania. Nie szukali też niczego z niższym czynszem. Tydzień później spakowali swoje rzeczy i przenieśli się z powrotem do… mamy!

       W tym miejscu pojawił się jednak jeszcze większy problem. Ku zaskoczeniu wszystkich, Cytryna wcale nie czekała na powrót synów. Co takiego się stało – o tym już w kolejnym poście z Sałatkowego cyklu…

 ***

    -Typowy pasa! – powiedział kończąc tę relację Jani.

   –Pasa? A cóż to znaczy? – spytałam.

   -No, to właśnie Ocet!

   -Acha… Możesz  jaśniej?

   –Pasa to jest taki typ faceta, z którym nie może wytrzymać nawet jego własna matka. Taki „sułtan”, który siedzi, tyje i uważając się za centrum świata. I żąda żeby na okrągło wszyscy mu usługiwali.

    -Achaaa…

    Teraz podobno owy „typ” jest już na wymarciu. Ale od czasu do czasu można znaleźć jeszcze jakiegoś ciekawego  przedstawiciela…