Z CYKLU: zacznij lekko poniedziałek – Poranny zastrzyk dobrej energii. Smoothie z pietruszki… poniedziałek, 17 grudnia 2018

 

 

Strategiczne są poranki. Kiedy mamy sezon na Korfu, to rano zawsze najwięcej się dzieje. Szczególnie kiedy grupy są liczne, a turystów zbieramy z różnych miejsc na wyspie. Dajmy na to, że turystów jest 50… Czy wiecie jak wtedy wyglądają moje poranki??? Myślę, że poziom emocji w moim mieszkaniu  spokojnie dorównuje temu co dzieje się na Wall Street, kiedy giełda wariuje!

Jeden turysta się spóźnił, drugi pomylił miejsce zbiórki,  trzeciego za żadne skarby nie może odnaleźć nasz kierowca.  A czwarty pomylił autobus i wszedł do innego… I do kogo dzwonią wszyscy??? BINGO! Do mnie!!! Próbuje wyjść, żeby być na czas, ale telefon nie przestaje dzwonić. Wiadomo, że za wszystko odpowiadam ostatecznie ja, więc żołądek podskakuje mi do gardła.

TUTAJ! zobaczysz jak wygląda nasza wycieczka Miejsca Korfu.

Mniej więcej w środku sezonu, wiedziałam że muszę zmienić coś w moich porankach, bo któryś raz z rzędu nie mogę machnąć ręką na śniadanie i rano znów nie jeść. Później nie mam energii, jestem zmęczona, zwyczajnie jest to niezdrowe. I tak wpadłam na pomysł, żeby ranek zaczynać od jednej z najzdrowszych rzeczy na tym świecie – zastrzyka energii, czyli smoothie z pietruszki. Zaczęłam mniej więcej w połowie sezonu i nie przestaje do teraz!

 

 

Wieczorem, przed pójściem spać w ciepłej wodzie rozpuszczam solidną łyżkę miodu. Tak zostawiam na całą noc. Rano dodaję sok z połówki cytryny, porządny pęczek pietruszki, kilka plasterków imbiru. I koniecznie 1 banan. Do całości dodaję wody i całość dobrze blenduję. Matko! Jakie to jest pyszne!

Jeśli rano jest naprawdę dużo spraw i tej mikstury nie uda mi się wypić w domu, przelewam do kubka, wkładam słomkę i wypijam całość już na pierwszych czerwonych światłach. Co się później dzieje???

TU! przeczytasz post na temat mojego teścia – Pomidora.

Mojemu organizmowi dostarczona jest bomba energii. Dosłownie czuje, jak w moich żyłach krążą witaminki. Same podnoszą mi się powieki i jak po dobrym espresso mija senność. Dosłownie jakby ktoś dodał mi jakiejś super energii.

Od takiego właśnie smoothie zaczynam prawie każdy dzień. Czuje się świetnie. W ogóle nie choruje. Poprawiła mi się cera, mam bardzo grube paznokcie, które nigdy się nie łamią. Nie mówiąc o włosach… Właśnie w ubiegłym tygodniu odwiedziłam mojego fryzjera, u którego byłam przed sezonem:

-Czy ty wcześniej byłaś na coś chora? Wyszłaś z jakiejś choroby? – spytał przy czesaniu fryzjer.

-Co? Nie! A dlaczego?

-Na całej głowie wyrastają ci takie małe włoski… Myślałem, że są tylko przy czole, ale teraz widzę, że są na całej głowie! Te małe włoski są wszędzie! Zazwyczaj pojawiają się,  jak człowiek zdrowieje…

TUTAJ! przeczytasz na temat najpiękniejszej plaży Grecji – Zatoki Wraku na Zakinthos.

Jeśli nie macie energii, cierpicie na niedobór witamin, ogólnie Wam się nie chce… Spróbujcie  stosować to smoothie najpierw przez tydzień, każdego ranka! Jestem przekonana, że się uzależnicie! Najlepsza rzecz, jaką możecie dać swojemu organizmowi na sam początek dnia!

 

 

A jakie są Wasze zdrowotne triki??? Jeśli jakieś macie – koniecznie podzielcie się w komentarzach!!!

 

 

Ogórek i Ocet wracają do mamy… piątek, 20 lutego 2015

    Co prawda typowa grecka mama pewnie by się ucieszyła z faktu, że jej synowie wracają do domu i tym samym rodzinne gniazdo znów zostaje wypełnione. Wszak, nigdzie na świecie nie ma lepiej niż u mamy! Cytryna jest jednak pewnym wyjątkiem.

     Od momentu, kiedy Ogórek i Ocet wyprowadzili się z rodzinnego domu, minął mniej więcej rok. Plus minus okrągłe dwanaście miesięcy. Przez ten czas sprawy w domu dowodzonym przez Cytrynę nieco się pozmieniały…

 

      – Nie pamiętam kiedy ostatnio było mi tak dobrze!  – wyznała Cytryna. – Od prawie trzydziestu lat miałam ich na głowie. Trzydziestu! Najpierw pieluchy i nieprzespane noce. Odkąd zaczęli mówić – wieczne  kłótnie, a następnie walki na pięści.  Później przez cały czas gotowanie, pranie, sprzątanie, prasowanie. Ten  nie zje tego, a tamten tamtego. Następnie burza hormonów, wszystko na „nie” i jeden wielki wysyp pryszczy. A czy ktoś mi za to wszystko podziękował? Jakieś źdźbło na imieniny, albo Dzień Matki? Nie, bo przecież synusiowi okazywać uczuć  nie przystoi.  Poświęciłam trzydzieści lat na ich wychowanie. W tym lata mojej młodości. Teraz mam dosyć! Nigdy więcej!  I niech nawet moja teściowa mówi co chce! Teraz liczę się ja! A co sądzą o tym  inni – mam to w jednym, wielkim poważaniu!

        Zakończyła wypowiedź Cytryna.

    Jaka rewolucja zaszła u niej przez ten rok? Matka Ogórka i Octa, bynajmniej nie siedziała w oknie, wypatrując powrotu synów.  Nabrała za to wiatr w żaglach i otworzyła swój mały interesik…

***

     W Grecji szalenie popularne jest lotto oraz kupowanie losów na loterii. Zazwyczaj w każdym większym bądź mniejszym mieście, znajdziecie  krążącego starszego pana, który sprzedaje losy. Starsi, skromnie ubrani, z kapeluszami na głowach. Często wyglądają jak bohaterowie z bajek Andersena, albo jak postacie, które przeniosły się w czasie. Cytryna przez całe życie kupowała namiętnie owe losy, urozmaicając sobie czas graniem w lotka. Mniej więcej po historycznej wyprowadzce synów, na owej loterii wygrała całkiem pokaźną sumę.

      Wszyscy zakładali, że sumka ta stopnieje w przeciągu kilku dni,  jako że (co sama otwarcie przyznaje) Cytryna z zamiłowania jest zakupoholiczką. Najbardziej przewidywalny bieg wypadków był taki, że całość zostanie zainwestowana w kosmetyki, nowe perfumy… kilka nowych perfum, ubrania, ubrania i raz jeszcze ubrania, nowe ozdoby i bibeloty do domu.

     Cytryna całą zdobytą kwotę włożyła jednak do koperty, a następnie ją zakleiła. Położyła ją sobie na nocnym stoliku przy łóżku i za każdym razem, kiedy szła spać, a później wstawała, zastanawiała się co takiego zrobić z  zawartością tej koperty.

     -W sumie to mam już wszystko, nawet w kilku egzemplarzach. Nie zapominając o kosmetycznych zapasach… Ale tak naprawdę… w życiu przecież  nigdy nie za wiele jest różowego… – pomyślała zasypiając, chyba nie do końca zdając sobie sprawę  o co jej  samej chodzi. Następnego dnia, sekundę po obudzeniu – już doskonale wiedziała…

     Kilka dni później w dawnym pokoju Octa znalazł się malarz pokojowy, kilka wiader z farbą o dwa tony intensywniejszą niż pudrowy róż i wszelkie inne przedmioty służące do malowania. W ciągu jednego dnia, wszystkie meble z dawnego pokoju Octa oraz dokładnie wszystkie rzeczy, które miał wynieść / zabrać / zutylizować, ale jeszcze  tego nie zrobił, znalazły się na wysypisku śmieci. Po kilku dniach cały pokoik był odnowiony. Stał zupełnie pusty, nie mieszcząc w swojej przestrzeni, ani jednego przedmiotu. Rześko pachniał świeżością. Świeżością nieco  landrynkową, ale to właśnie ten odcień zawsze dodawał Cytrynie dobrej energii. Co jakiś czas wchodziła do środka pokoiku i wciąż nie mogła uwierzyć w to, co z nim się stało. Przechadzała się po niewielkiej  różowej przestrzeni, czasem z filiżanką kawy. Planowała gdzie stać będzie stolik. Jakie dobrać do niego krzesła. Przyda się jeszcze niewielki regał. Koniecznie będzie również  i lustro. Oraz kilka małych, kobiecych bibelotów, które ocieplą przestrzeń.

      Wyszukiwanie mebli, dobieranie akcesoriów, ozdób oraz specjalistycznego sprzętu, Cytryna rozłożyła w czasie, tak by móc się wszystkim nacieszyć. Całość procesu zsynchronizowana była z kursem, na który uczęszczała przykładnie i nadzwyczaj systematycznie w każdy wtorek i piątek, punktualnie o osiemnastej. Nie spóźniła się ani razu. Zawsze była co najmniej piętnaście minut wcześniej by mieć czas na pogawędkę z nowo poznanymi koleżankami. Wiedziała dobrze, że jak wszędzie indziej, również i w tym fachu, szalenie ważne są znajomości.

      Od planu do jego realizacji upłynęło ponad pół roku. Kiedy na największej ścianie, dokładnie na jej środku, została zawieszona cienka, biała ramka z dyplomem ukończenia kursu, mniej więcej w tym samym czasie w owym różowym pokoiku znalazły się pierwsze klientki.

     Co prawda Cytryna trzy razy powtarzała Octowi, mówiąc głośno i wyraźnie, że jego pokój już nie istnieje, ten wciąż nie dawał w to wiary. O fakcie, że jego matka nie rzuca słów na wiatr, przekonał się, kiedy z torbami w rękach i pokaźną ilością papierowych kartonów przekroczył próg rodzinnego domu. Powoli otworzył drzwi od swojego dawnego pokoju, już intuicyjnie  bojąc się tego co za chwilę zobaczy…

     Drzwi cicho zaskrzypiały. Po ich otworzeniu, dawny pokój Octa, zaprezentował się mu jak wnętrze mydlanej bańki. Wszystko w nim było niby niemożliwe, ale na nieszczęście – tak realne. Wszystko było tam różowo – landrynkowe, a  dodatki porażały  śnieżną bielą. Przy ścianie stał niewielki regał, z pedantycznie ustawionymi lakierami. Tuż obok okna przyozdobionego białymi firankami, stał niewielki, biały stoliczek, a przy nim –  dwa wygodne krzesła. Wszędzie czuć było zapach acetonu.

     Ocet tylko cicho jęknął, a potem grzecznie się ukłonił. Klientka, która siedziała przy stoliczku, miała wyraz twarzy raczej srogi. Cytryna  nawet  na chwilę nie oderwała wzroku od swojej pracy. Pokrywanie paznokci czerwonym lakierem wymagało całkowitej koncentracji. Jedna mała nieuwaga i czynność tę trzeba będzie powtarzać.

    Ocet zamknął drzwi od  różowego świata, czując  jak w piersiach wali mu serce. Wiedział już, że w tym właśnie momencie jego wydłużone dzieciństwo nieuchronnie dobiegło końca.

      Co prawda Cytryna zaakceptowała powrót Ogórka i Octa, jednak ostatnią  rzeczą, na którą by sobie pozwoliła, było zrezygnowanie ze swojego właśnie otworzonego  salonu manicure, który z dnia na dzień przynosił nie tylko coraz więcej satysfakcji, ale i konkretne pieniądze. Ponadto Cytryna uwielbiała poznawać nowych ludzi i nad wszystko naprawdę kochała malować paznokcie. A poza tym… Miała wszystkie istniejące odcienie różowego lakieru i dobry pretekst, by kupować ich jeszcze więcej!

     Co natomiast stało się z Ogórkiem i Octem? Cytryna zaoferowała im dawny pokój  Ogórka, w którym musieli zmieścić się razem.  Zaplanowała sobie, że jeśli wsadzi ich do jednego pokoju, długo ze sobą nie wytrzymają, więc przynajmniej jeden znów szybko się wyniesie.

      Piętnaście metrów kwadratowych… Dwa łóżka. Dwa gigantyczne monitory od komputerów. Stosy porozrzucanych skarpetek, wśród których żadna nie mogła znaleźć sobie pary. Niekończące się ilości płyt CD. Jakiś bliżej nieokreślone męskie gadżety. A na środku drzwi wejściowych – wielka dziura wybita Ogórkową pięścią…

      Co takiego tam się działo? O tym już w kolejnym odcinku…

 

O tym, że to jednak kobieta jest podstawą greckiego domu oraz kim jest typ faceta nazywany „pasa”?… środa, 4 lutego 2015

      Kilka miesięcy temu kuzyn Janiego, czyli Ogórek razem ze swoim młodszym bratem -Octem, wyprowadzili się z rodzinnego domu.  Żeby uporządkować całość, posty na ten temat przeczytacie TU! i jeszcze TUTAJ! Podsumowując jednak krótko, to  co działo się w czasoprzestrzeni…

     1. Ocet założył własny interes, którym jest rodzaj kawiarenki udostępniającej młodzieży planszowe gry. Jest w 100% skoncentrowany na swojej pracy. Idzie mu świetnie. 2. Wraz z Octem zamieszkała jego dziewczyna – Pietruszka, która całkowicie w niego zapatrzona, jest na każde skinienie. 3. Wraz z Octem i Pietruszką, zamieszkał również Ogórek (l. 33), który tym samym wyprowadził się z rodzinnego domu, od swojej mamy Cytryny.

     A teraz przejdźmy do tego, co działo się dalej…

 

       Trzeba przyznać, że Pietruszka choć biedna, to swój los uciułała  sama, dając się  wykorzystywać  Octowi na wszelkie możliwe sposoby. Z drugiej jednak strony, jej sytuacja znajduje pewne usprawiedliwienie. Pietruszka pochodzi z bardzo typowej greckiej rodziny, w której matka, babka, prababka,  jak i pewnie wszystkie kobiety, kopiąc  hen głęboko do korzeni drzewa genealogicznego, koncentrowały swoje życie wokół  dbania o dom, dzieci i usługiwania swoim mężczyznom. A nie jest przecież łatwo wyrwać się z pętli nawyków, w które wplątuje długa tradycja. To, że na głowie kobiety jest idealnie wysprzątany dom, wszystkie posiłki rzecz jasna domowej roboty i dbanie o całą rodzinę, jest bardzo mocno zakorzenione w głowach wielu współczesnych nawet Greczynek. W Elladzie  dopiero całkiem niedawno pojawiło się  pokolenie kobiet, które zajmuje się również i sobą, swoim rozwojem, hobby, pasjami oraz  pracą.

      Ocet jest z kolei idealnym przykładem faceta, który jak pączek w maśle, czuje się w tej dawnej, greckiej tradycji. Podobno od małego szkraba powtarzał, że  kiedy dorośnie, będzie bardzo bogaty, a głównym zajęciem jego żony, będzie to żeby o niego dbać. Pierwszą kandydatką  do tak wielce prestiżowej posady, stała się właśnie Pietruszka. Zasadniczy problem był jeden. A nazywa się on…  dwudziesty pierwszy wiek. Nawet  wychowana w patriarchalnej atmosferze Pietruszka, gdzieś podskórnie czuła, że coś tu jest nie halo. Życie  zweryfikowało samo. Pogodzenie standardu idealnie wysprzątanego domu, domowego gotowania, pracy w wymiarze 8 godzin i kończenia szkoły, w praktyce to  po prostu nie-mo-żli-we do wykonania. Tego pogodzić się nie da, bo człowiek – nawet nie wiem jakby chciał, się przecież nie rozdwoi.

      Pewnego razu Pietruszka około ósmej wieczorem zmęczona wróciła z pracy. Przed upragnionym snem miała w planach jeszcze się pouczyć i w końcu pomalować sobie paznokcie. Na nogach trzymała  ją przemiła myśl, że rano uporządkowała mieszkanie, rozwiesiła pranie. Przetarła nawet wszystkie podłogi. Uwielbiana przez nią czystość miała przynieść przyjemne wytchnienie i możliwość napawania się domową atmosferą.

      Nie zdążyła odwiesić kurtki na wieszak, kiedy z rąk torba  wypadła jej sama. A z niej rozsypały się zakupy zrobione gdzieś po drodze. Kuchnia i główny pokój, wyglądały jak po przejściu huraganu. Ten zaś wyjątkowo nie miał nazwy żeńskiej. Jeśli nazwać go trzeba imieniem autora, imię  to brzmiałoby krótko. Ocet.

       Chłopak Pietruszki wcześniej skończył pracę, co nie było zgodne z ich domową rutyną. W przeciągu dwóch godzin, zdążył zamienić idealny porządek Pietruszki, w zwyczajny chlew.

    -Na Boga! Co tu się dzieje…? – częściowo do siebie powiedziała Pietruszka.

    W tym momencie szurając rozczłapanymi kapciami  i drapiąc się po tłustym brzuchu, wyszedł z kuchni Ocet.

    -Jestem głodny! – powiedział i usiadł przed komputerem.

   Ocet głodny był właściwie zawsze i do tego Pietruszka była już posłusznie  przyzwyczajona. Podczas gdy wszystko nauczyła się  znosić, była chorobliwie  uczulona na domowy bałagan.

     -Ocet! Skąd tutaj ten burdel?! Przecież mieszkanie było wysprzątane, kiedy wychodziłam do pracy!!!

   -A… Tak? Szukałem takiej jednej karty do gry. Gdzieś mi się zgubiła. Pewnie nie musiałbym tyle szukać, gdybyś ty ciągle wszystkiego tu nie przestawiała! Głodny jestem… Zjadłbym coś!

        Pietruszka stała blada i rozglądała się po pokoju. Czuła, że trzęsą jej się ręce.  Sterty uprasowanych przez nią ubrań, które wcześniej w równiutką kostkę ułożone były w szafce, leżały na podłodze. Porozsuwane szuflady. Kilka puszek po coli. Książki i gazety wyjęte nie wiadomo skąd. W kuchni zaś, ślady po przeszukiwaniu czegoś, co bezpośrednio można włożyć do ust i strawić. A wśród tego Ocet, który rozsiadł się przed  komputerem i zdążył przykleić do wielkiego monitora. Nie spojrzał nawet na Pietruszkę, tylko powtórzył:

    -No… Będzie ta kolacja?

    Znacie ten typ…

     W tym właśnie momencie w głowie Pietruszki, jak na polu bitwy zderzyły się dwa fronty. Tradycja, w której została wychowana i pukający ją w czoło  XXI wiek. Wszystko to co jako dziecko obserwowała w zachowaniach matki i babki,  naprzeciw temu  co słyszała od koleżanek spotykanych w pracy i szkole.

     W mieszkaniu zapadła grobowa cisza. Niestety, Ocet  nawet jej nie zauważył. Tym razem Pietruszka nie zrobiła żadnej kolacji. Już wiedziała, że tego ranka, to właśnie mieszkanie sprzątała po raz ostatni. Wzięła szczoteczkę do zębów, piżamę, ubranie na zmianę i poszła przespać się do koleżanki. Następnego dnia, kiedy Ocet był w pracy, wróciła po resztę swoich rzeczy. Coś mi mówi, że radzi sobie teraz całkiem nieźle.

        Ocet i Pietruszka nie wrócili już do siebie. Tymczasem prosta kalkulacja pokazała, że Ogórek z bratem sami nie są w stanie utrzymać mieszkania. Nie szukali też niczego z niższym czynszem. Tydzień później spakowali swoje rzeczy i przenieśli się z powrotem do… mamy!

       W tym miejscu pojawił się jednak jeszcze większy problem. Ku zaskoczeniu wszystkich, Cytryna wcale nie czekała na powrót synów. Co takiego się stało – o tym już w kolejnym poście z Sałatkowego cyklu…

 ***

    -Typowy pasa! – powiedział kończąc tę relację Jani.

   –Pasa? A cóż to znaczy? – spytałam.

   -No, to właśnie Ocet!

   -Acha… Możesz  jaśniej?

   –Pasa to jest taki typ faceta, z którym nie może wytrzymać nawet jego własna matka. Taki „sułtan”, który siedzi, tyje i uważając się za centrum świata. I żąda żeby na okrągło wszyscy mu usługiwali.

    -Achaaa…

    Teraz podobno owy „typ” jest już na wymarciu. Ale od czasu do czasu można znaleźć jeszcze jakiegoś ciekawego  przedstawiciela…

 

Ocet. Grek z głową do interesów… czwartek, 6 marca 2014

  

Ocet

Ocet

       Przyznam, że drugiego  kuzyna Janiego, młodszego  brata Ogórka, czyli Octu, nigdy nie darzyłam szczególną sympatią. Zadziera nosa. Jest zbyt pewny siebie i ma męczącą skłonność  do za daleko idących żartów.  Ale to właśnie Ocet, stał się moją inspiracją, która wciąż pcha do przodu. Dlaczego? O tym za chwilę. Zacznę od samego początku.

      Odkąd pamiętam,  Cytryna, czyli matka Octu i Ogórka,  zawsze wspomina, że od małego Ocet wszystkim powtarzał:  a) kiedyś będę bardzo bogaty  b) pracując, będę się świetnie bawił  c) wcześnie się ożenię, a moja żona poza dbaniem o mnie nie będzie musiała pracować.

     Chwilę po skończeniu liceum, Ocet postanowił, że chce zobaczyć świat. Im więcej, dalej, ciekawiej – tym lepiej. Zapisał się do szkoły marynarskiej i zaczął się przyuczać  do zawodu mechanika statków. Dalej, potoczyło się dokładnie, jak mówił. W przeciągu kilku lat,  w ramach praktyk, odwiedził każdy kontynent. Dodatkowo podczas swoich  podróży, zaczął naprawdę dobrze zarabiać, tak że po powrocie, pomógł rodzicom wyremontować cały dom.

     Ocet skończył szkołę i odebrał dyplom mechanika statków, jednocześnie zdobywając świetnie płatny fach. Jednak jeszcze w czasie nauki stwierdził, że ta praca nie jest dla niego, bo nie idzie w parze z życiem rodzinnym. „I na co komu wtedy żona? O kogo ma dbać, jeśli cały czas byłbym w podróży?” – cytuje za Octem.  Ocet stwierdził, że zajmie się czymś zupełnie innym. Długo nie musiał szukać. Dobrze wiedział, co dokładnie chce w życiu robić, bo od zawsze uwielbiał grać.

        Jeśli chodzi o wszelakiego typu gry w karty, gry planszowe, czy jakiekolwiek  inne gry – jest to dla mnie temat zupełnie zagadkowy. Ocet wielokrotnie próbował mi wytłumaczyć, o co chodzi w grze, którą się zajmuję, ale na przyswajanie sobie tego typu informacji, jestem wyjątkowo oporna. Zrozumiałam jedynie, że chodzi o jakieś kolorowe karty… Na każdej z nich znajduje się potwór czy też inna dziwaczna maszkara, a tuż pod nią jest jej opis. Grając, jak zrozumiałam, układa się historię, gdzie ktoś wygrywa, czy też przegrywa. Z góry przepraszam za ten enigmatyczny opis. Podobno gra jest na świecie bardzo znana – więc być może ktoś  bardziej kompetentny uzupełni ten fragment w komentarzach. Będę bardzo wdzięczna!

      Octowi trzeba przyznać, że jeśli już za coś się zabiera – robi to na całego. Dlatego też na całego gra! Podczas gdy ja (przyznaje się bez bicia)  i wiele innych osób, uważaliśmy ową grę za zwykłe marnowanie cennego czasu, Ocet zaczął jeździć na turnieje po Europie. Pamiętam, jak jakieś dwa lata temu  jechał do Mediolanu, zabierając ze sobą dopiero co poznaną Pietruszkę.  Podczas gdy inni uśmiechali się z lekkim politowaniem machając na chłopaka ręką, Ocet wygrywał, wykupywał, czy też wymieniał się na kolejne karty. Dziś wartość całej  kolekcji, to  kilka dumnie wyglądających zer. Uśmiech politowania u innych, zamienia się w aprobatę. Następny w kolejce będzie pewnie podziw, a miarą kolejnych sukcesów – zazdrość, o ile nie zwykła zawiść.

       Po dwóch latach spędzonych na bardzo intensywnym graniu, Ocet zatrudnił się w sklepie, gdzie sprzedawano owe gry i różnego rodzaju karty, w których już wtedy był prawdziwym mistrzem.  Ocet jest przy tym duszą towarzystwa.  Wszędzie gdzie się zjawia, znakomicie  się bawi. Dlatego też jest bardzo lubiany. Taki swoisty król życia. I ponieważ zawsze w miejscu, gdzie się pojawi, zna dosłownie każdego, po krótkim czasie, do sklepu w którym pracował, zaczęły przychodzić tłumy. Tylko Ocet potrafił  wytłumaczyć reguły każdej, nawet najbardziej skomplikowanej gry. Dochody sklepu znacznie wzrosły, co więc logiczne jego szef, szybko wyczuł, że trzyma w rękach prawdziwą  żyłę złota. Szef nie miał jednak w sobie tyle sprytu, żeby chłopaka zatrzymać. Zaproponował Octowi,  żeby razem otworzyć nowy sklep i zyski dzielić dokładnie pół na pół. „Po co?” – odpowiedział Ocet. „Jeśli  mogę mieć sto procent dla siebie.” – pomyślał szybko i za współpracę sam podziękował. Doszedł do tego, że jedyną osobą, dla której może pracować, jest tylko  on sam. Kilka miesięcy później założył własny interes. Byłam. Widziałam. Potwierdzam.

     Znalezieniem lokalu i sprawami formalnymi zajęła się Cytryna. Wystrój wnętrza i dbanie o nie, przypadło na barki Pietruszki. Ocet znalazł zaufanego współzałożyciela, który zainwestował pierwsze pieniądze. A sam zajął się wszystkim innym.

     Trudno dokładnie określić  czym jest owe miejsce, w którym Ocet obecnie pracuje.  Tuż po szkole i w weekendy, przychodzą tam głównie nastoletni chłopcy, z pierwszym zarostem pod nosem.  Patrząc  na niego  jak na swoje guru, wypożyczają jedną grę, płacą od 1 do 3 euro i urządzają sobie zawody. Jeden, trzy euro, nie brzmi na zbyt wiele, ale takich chłopaków przychodzą tłumy. W dobie kryzysu, mało kto ma pieniądze na droższe rozrywki, a ubytek w postaci kilku monet – można przeżyć.

      Ocet pracuje 7 dni w tygodniu, po 10 – 12 godzin dziennie. Domowej roboty obiad przynosi mu Pietruszka. Ocet bynajmniej nie wygląda jednak na zmęczonego, bo gra to jego prawdziwe hobby. Często kiedy przychodzi po pracy do domu, organizuje  gry dla najbliższych przyjaciół, albo szuka w internecie co może dokupić nowego.

     Naprzeciwko jego lokalu, jest jeszcze taka mała kawiarenka. Kawa na wynos. Kilka kanapek i ciastek. Nic wielkiego. Jeszcze jakiś czas temu chyliła się ku upadkowi, a właściciel myślał, żeby zwijać  cały interes. Szczęście ma jednak to do siebie, że nigdy nie zapowiada swojej wizyty.  Jest gościem raczej niespodziewanym.  Ocet nie ma pozwolenia na sprzedaż napojów czy też  kawy. Tak więc każdy kto wpada pograć, najpierw biegnie do pobliskiej kawiarenki. Zabiera kawę na wynos, a później idzie do lokalu należącego do Octu. Właściciel owej chylącej się ku upadkowi kawiarni, zaczął całkiem nieźle zarabiać. I pewnie modli się po nocach, żeby tylko Ocet nie wpadł na pomysł, by serwować również i kawę.

       Przy ostatniej wizycie u Sałatki, pewnego wieczoru wpadliśmy zobaczyć, jak ma się  Octowy  interes. Za skromnym blatem, małą kasą fiskalną i piętrzącym się  stosem najróżniejszych gier, zobaczyłam młodego chłopaka. Problem z nadwagą i cerą, a  mimo to zawsze – wysoko i dumnie zadarty nos. Całe sedno Octu, kryje się w jego oczach. Nieustannie aktywne, niemal węszące. Widać, że myślą prosto, szybko i bardzo logicznie. Mają w sobie taki rodzaj błysku, jaki czasem pojawia się u ludzi z  pierwszych stron gazet.

      Pogadaliśmy chwilę, poczym z lokalu wyszliśmy wszyscy razem. Ocet zgasił światła. Poprawił wystawkę na oknie, tak żeby wszystkie prezentowane na niej gry, stały równo.  Do poszarpanej  siatki foliowej, włożył  jedną z nich, by rozgryźć ją w domu.

     I właśnie kiedy brzdęknął zamek w drzwiach, kiedy Ocet zamykał  je na klucz, niemalże fizycznie poczułam jedno, małe „pyk” w mojej głowie.  Bardzo ciche, acz znaczące. Coś wyraźnie przestawiło się w moich mózgowych zwojach. W tym krótkim  ułamku sekundy, postanowiłam że zakładam  swój własny interes. Jeśli wszystko pójdzie zgodnie z moim marzeniem,  pierwszy krok zawdzięczać będę Octowi. Być może kiedyś mu za to podziękuję. A póki co… Jani nadal poprawia naszą stronę, a ja wciąż zakopana w przewodnikach.  Nasza pierwsza wyprawa na Korfu już na dniach. A mi aż serce bije na myśl, że wkrótce dopłynę  na moją wyspę. Kilka razy już nawet mi się śniła…

        Tymczasem na naszej stronie – coraz ładniej. Dorobiliśmy się już nawet stałego adresu:

www.salatkapogreckuwpodrozy.pl