Co warto na AMORGOS?… niedziela, 14 maja 2017

 

AMORGOS, czyli jeden wielki błękit

 

Kiedy na chwilę przed naszą podróżą na Amorgos otworzyłam mój przewodnik, żeby o wyspie poczytać, od razu zbladłam. Informacji było tyle co kot napłakał. Ale z drugiej strony… Pomyślałam, że to super, bo to miejsce będziemy odkrywać dla siebie. A to w podróżowaniu jedna z najfajniejszych rzeczy.

Amorgos to jeden wielki błękit. Jesteśmy już ponad tydzień po powrocie, a mój zachwyt tą wyspą ani trochę nie maleje. Chyba znalazłam takie kolejne „moje” miejsce na ziemi. Na pewno będę tam wracać.

Dziś trzy miejsca, które warto zobaczyć, jeśli będziecie udawać się na Amorgos.

 

CHORA –  stolica wyspy

Stolica Amorgos, to właściwie nieco większa wioska. Jest książkowym przykładem tego czym jest architektura cykladzka. Wszystkie budynki są tam białe. Mają skrajnie proste, kubistyczne kształty i nie mają prawie żadnych ozdób. Na Cykladach funkcjonuje prawny zapis zakazujący stawiania  budynków, które nie pasują do całej zabudowy. I co więcej, jest on bardzo restrykcyjnie przestrzegany!

Architektura cykladzka jest fenomenem na skalę światową i nigdzie na świecie nie znajduje swojego odpowiednika. Najciekawsze jest to, że ten bardzo jednorodny styl, powstał zupełnie  naturalnie, jakby sam z siebie. Jest wynikiem dostosowania się do klimatu i warunków przyrodniczych. Dlaczego wszystkie budynki na  Cykladach są białe? Na tych wyspach nie ma drzew, więc bardzo mało jest cienia. Latem, na zewnątrz jest jak na patelni. Dzięki temu, że wszystkie budynki są białe, jest nie tyle chłodniej, co… nie jest bardziej gorąco 😉

Chora w Amorgos, jest przeurocza. Co krok, to miejsce jak z pocztówki. Nie jest tak zatłoczona przez turystów jak inne miasteczka na Cykladach, dzięki czemu można zobaczyć, jak mieszkają tam Grecy. Spacerując uliczkami chory, jedząc w tawernie i ciesząc się grecką kawą,  można spokojnie spędzić tam cały dzień!

Interesuje cię Santorini? Zerknij więc na te posty. Kliknij TU! TU! TUTAJ! i jeszcze TUTAJ!

CHORA, czyli stolica Amorgos

Jeden z typowych domów na Cykladach

Uliczki Chory na Amorgos

 

Klasztor  CHOZOVIOTISSA

Jest to absolutnie najpiękniejszy budynek klasztoru jaki widziałam w Grecji. A widziałam ich już trochę! Jest idealnym przykładem tego, że kiedy człowiek dopasowuje to co tworzy do warunków naturalnych, to mogą powstać prawdziwe cuda. Całe piękno wyłania się stopniowo, kiedy do tego klasztoru się dochodzi. Po prawej stronie roztacza się jeden z najpiękniejszych widoków na Amorgos, na bezkresne, ciemno granatowe morze. Gdzieś w skałach zaczyna być widoczna biała plama, która krok po kroku staje się coraz bardziej wyraźna. Wertykalne pasy fasady klasztoru pną się do góry, stapiając ze skałami. Właściwie  trudno powiedzieć, gdzie kończą się mury budowli, a gdzie zaczyna skała. Całość ramuje niezwykła linia brzegowa morza, które w tym miejscu ma najróżniejsze odcienie niebieskiego. Jest to z pewnością jeden z najciekawszych klasztorów w Grecji.

Planujesz odwiedzić  Korfu? Zobacz jak wygląda najsłynniejszy klasztor na Korfu. Kliknij TUTAJ!

CHOZOVIOTISSA, najbardziej rozpoznawalna budowla Amorgos

 

WRAK STATKU  przy plaży

Co prawda odradzono nam, by udawać się w to miejsce, bo podobno to „nic ciekawego”. Taki tam wrak… Na szczęście jednak pojechaliśmy. Już około trzydzieści lat ten wrak stoi  na wybrzeżu w południowej części wyspy. Warto tam pojechać już choćby dla niezwykłych widoków tej części Amorgos. I tak jadąc przed siebie, z dość jednolitego widoku na morze, wyłania się wrak statku, który wygląda jakby ktoś celowo go tam wstawił, żeby widok był jeszcze ciekawszy. Przełamany na pół, znajduje się tuż przy plaży w niewielkiej zatoce. Rozbił się o wybrzeże i tak już tam stoi.  Zobaczcie na zdjęcia. Wygląda to obłędnie!

Jeśli wybierasz się na Zakinthos, zaciekawi cię post na temat tamtejszej Zatoki Wraku. Kliknij TU!

 

ZATOKA WRAKU na Amorgos. To między innymi tutaj kręcony był film “Wielki Błękit”

 

Jeśli będziecie wybierać się na Amorgos, koniecznie przed wyjazdem zobaczcie film „Wielki Błękit”. Pierwsze i końcowe sceny tego niezwykłego filmu, kręcone były właśnie  na Amorgos. Nie można było nakręcić piękniejszego wstępu i zakończenia do opowieści o miłości do świata morza.

A jak dostać się na Amorgos? I tu zaczynają się schody… Amorgos nie ma lotniska, więc żeby się tam dostać trzeba być nieco zdeterminowanym. Ale by odkryć coś niezwykłego, czasem trzeba się natrudzić. Najprostsza droga, to samolot do Aten. Z lotniska metrem można dostać się do portu w Pireusie i stamtąd wsiąść do promu, który płynie na Amorgos. Prom płynie osiem godzin. Ale już sama przeprawa jest przygodą, bo podczas jej trwania mija się prześliczne wyspy Cyklad.

Z CYKLU: zacznij lekko poniedziałek – Amorgos. Podróż w głąb siebie… poniedziałek, 8 maja 2017

Do niewielkiego portu na północy Amorgos, nasz prom dobił po drugiej w nocy. Plan był prosty. Wysiadamy i idziemy prosto do pierwszego, lepszego hotelu. Tylko, że… No właśnie… Wszystkie hotele były pozamykane, a wokół ani żywej duszy. Poszwędaliśmy się w wąskich uliczkach i zobaczyliśmy, że jeden z hoteli wygląda na otwarty.  Drzwi do recepcji uchylone, w środku pali się światło, tylko że nie ma tam nikogo. W tawernie obok jakiś mężczyzna właśnie sprzątał po gościach.

-Hej! Czy nie wiesz, czy w tym hotelu są wolne pokoje?

-Jasne… Poczekajcie, za chwilę dam wam klucze.

Wszedł z nami do recepcji. Drapiąc się po brodzie szukał wzrokiem odpowiedniego klucza. Po chwili powiedział:

-Ten pokój powinien być gotowy. Chodźcie, sprawdzimy!

Weszliśmy po schodach. Odtworzyliśmy drzwi. W środku wszystko było jak trzeba, więc położyliśmy walizki. Z ulgą, że wszystko jest ok, spytałam:

-To ile kosztuje ten pokój? Czy jutro będzie śniadanie?

-Hmmm… Nie mam zielonego pojęcia. Ja tu tak naprawdę nawet nie pracuje… Idźcie spać, bo jest już późno. Jutro przyjdzie Dimitris to wszystko sobie uzgodnicie. Dobrej nocy!

 

Amorgos to niewielka wyspa należąca do archipelagu Cyklad. Mieszka na niej nie wiele ponad  2 tysiące osób. Nie ma na niej lotniska. I raczej mało tu typowo turystycznych atrakcji. Sezon turystyczny zaczyna się później i kończy nieco wcześniej niż na innych greckich wyspach. Nie znajdzie się tu opcji wakacji w typie all inclusive, więc turystów jest po prostu mniej. Zazwyczaj są to emeryci z Francji lub Wielkiej Brytanii, czy też wiele młodych osób, które z plecakiem trochę na dziko, zwiedzają cały świat.

Podobnie jak wszystkie inne Wyspy Cykladzkie, na Amorgos właściwie nie ma drzew i bardzo mało jest zieleni. Górzyste, skaliste tereny porośnięte są najróżniejszymi krzakami. Kiedy byliśmy teraz, cała Amorgos kwitła. To co w tej wyspie jest najpiękniejsze, to niekończące się widoki na ciemno granatowe morze. Kiedy dzień jest słoneczny, promienie nieustannie delikatnie pobłyskują, odbijając się od granatowej powierzchni falującego morza. Ta wyspa to rzeczywiście jeden wielki, kojący błękit. Francuski film „Wielki Błękit” [Le grand bleu, reż. Luc Besson, 1988 rok], który był na niej kręcony, nie mógł mieć trafniejszego tytułu.

Kiedy spaceruje się po Chorze, czyli stolicy wyspy i kilku innych małych wioskach, czasem można mieć wrażenie, że ktoś zatrudnił tu architekta o bardzo wysublimowanym stylu. Tak jak wszędzie na Cykladach, wszystkie budynki są tu skrajnie proste i zawsze białe. Okiennice i drzwi  malowane są na granatowo. Tu jakaś ciekawa roślina. Tam jakaś ozdoba z muszli, gąbek i wysuszonych na słońcu gałęzi drzew, o ciekawych kształtach. Kiedy wśród wąskich, białych uliczek, schodów których stopnie zawsze maluje się na biało,  przemknie gdzieś zgarbiona, ubrana na czarno wdowa, ma się nieodparte wrażenie, że to scena z jakiegoś odrealnionego filmu. Magia  Cyklad, magia Amorgos polega na tym, że ta spójna architektura i styl dekorowania powstał sam z siebie. Wytworzył się z klimatu, prostego stylu życia, warunków, które daje natura.

Na Amorgos nie lądują samoloty. Promem z Aten płynie się ponad osiem godzin, a promy i tak nie  pływają tam zbyt często. Jeśli więc ktoś chce odwiedzić tę wyspę, to musi być zdecydowany, dlatego że droga do niej, nie jest zbyt prosta. Ale mieszkanie na Amorgos na stałe, to dopiero jest wyzwanie. Mimo tego, że w ogromnej części mieszkańcy zajmują się rolnictwem, hodują zwierzęta, na całej wyspie nie ma ani jednego weterynarza. Jest problem z wodą. Na całej wyspie są tylko dwie stacje benzynowe. Jedna na północy, druga na południu. Nie ma  ani jednego większego sklepu. A małe sklepiki, które tam są, mają bardzo zawyżone ceny. Jak więc mieszkańcy robią takie najzwyczajniejsze, codzienne  zakupy:

-Teraz jest to już proste. O wiele trudniej było jeszcze kilkanaście lat temu. Raz na tydzień zamawiam wszystko przez internet z supermarketu na wyspie Naxos. I raz na tydzień mój mąż jedzie do portu, gdzie przypływa prom między innymi z naszymi zakupami –  wyjaśniła mi właścicielka jednej z większych tawern w stolicy wyspy. Po chwili dodała:

-Tu żyje się zupełnie inaczej. Jeśli jest ci coś potrzebne, coś ci się stało, albo coś stało się twojej kozie, pierwsze co robisz – idziesz po pomoc do sąsiada. Zawsze pomoże ci tu drugi człowiek. Wszyscy się tu znają i wszyscy muszą sobie pomagać.

 I rzeczywiście. Fakt, że mentalność ludzi jest tu zupełnie inna przejawia się dosłownie na każdym kroku. Każdy mieszkaniec, którego mijaliśmy mówił do nas „dzień dobry”. Jeśli o coś się kogoś spytaliśmy, przystawał, odpowiadał spokojnie, po czym zaczynaliśmy rozmawiać co najmniej kwadrans. Każdy niezwykle miły i przyjazny. Czuć wszystkimi zmysłami, że ludzie żyją tu razem.

Porównywanie do siebie greckich wysp nie ma najmniejszego sensu. Ta jest taka. A ta inna. Ta lepsza. A ta gorsza. Ta jest numerem jeden, a ta numerem dwa. Każda grecka wyspa, jest zupełnie innym, bardzo specyficznym, ale zawsze tak samo cennym światem. Każda grecka wyspa ma też swoją bardzo specyficzną atmosferę. Amorgos raczej nie spodoba się osobom, które chcą intensywnie zwiedzać, aktywnie wypełnić swój czas po brzegi czy też zobaczyć coś w typie „Top 1”. Ta wyspa ma zupełnie inną energię.

Pierwszy raz od bardzo dawna już po jednym dniu na Amorgos, poczułam w głowie taką fantastyczną pustkę. Z daleka od cywilizacji. Setki kilometrów od tego co teraz jest hitem, co właśnie jest modne, co trzeba wiedzieć, albo trzeba kupić i koniecznie mieć. Patrzenie w ten wielki błękit, dało mi błogie poczucie, że nic nie muszę, a najfajniejsze jest to, że jestem. I po jakimś czasie tę pustkę w głowie zaczęły wypełniać nowe pomysły, nowe marzenia, nowe inspiracje. Poczucie, że świat jest super. A życie przecież tak proste. Kiedy poczułam, że otacza mnie nieograniczona niczym przestrzeń, wielki błękit, delikatnie muskany promieniami  słońca, poczułam że na tej wyspie zaczyna się najpiękniejsza z możliwych podróży. Ta najciekawsza. Podróż w głąb siebie.

Przewodnik po ZAKINTHOS cz. 1 – Chora – serce wyspy Zakinthos

 

     Zawsze kiedy miałam choć trochę wolnego czasu, dokładnie  wiedziałam co z nim zrobię. Piechotą, taksówką czy też autobusem, udawałam się do chory. Załatwiałam wszystkie najważniejsze sprawy, szłam na zakupy, a później przechadzałam się po mieście. I za każdym razem  nie mogłam się napatrzeć na błękit mieniącego się w słońcu morza, które ramuje chore  od wschodu. Punktualnie o godzinie 14 miasto chodziło spać. Aż do 18  trwało w popołudniowej drzemce. Wtedy też robiło się zupełnie cicho, tak jakby na głównej ulicy Aleksander Roma  nikt nie mieszkał. Tymczasem ja udawałam się do mojej ulubionej, zawsze tej samej kawiarenki.
     Ta kawiarenka znajduje  się gdzieś na środku głównej ulicy, dokładnie obok sklepu z prześliczną, ręcznie robioną ceramiką. Siadałam zawsze na zewnątrz. Były tam miękkie, białe fotele, w które człowiek cały się zapadał. Filiżanka kawy,  książka i przez tych kilka chwil mnie nie było.  Kto wie, być może jeśli wybieracie się na Zante, również traficie w to samo miejsce.
      [Słowo  chora  w języku greckim oznacza  największe miasto wyspy. Ta nazwa określająca stolice wyspy, funkcjonuje  nie tylko na Zakinthos. Chora jako nazwa stolicy wyspy jest na Zakinthos  używana najczęściej, z tego względu że stolica również nazywa się Zakinthos, co jest dość mylące.]
      Stolica wyspy nie zawsze od razu zachwyca. Wszystko  przez trzęsienie ziemi z 1953 roku.   7,2 stopni w skali Richtera i dodatkowo dziesięciodniowy pożar, co oznacza że  nie tylko chora, ale prawie cała wyspa została zrównana z ziemią. 12 sierpnia 1953  to najbardziej tragiczna data we współczesnych wydarzeniach wyspy. Już nigdy później  miasto Zakinthos nie odzyskało  swojej dawnej urody. Subtelnego piękna, harmonii oraz przede wszystkim atmosfery miasta, w którym dominowała wenecka architektura,  nie da się już niestety w pełni odtworzyć.
     Przez setki lat wyspa Zakinthos przechodziła z rąk do rąk, ulegając wpływom  francuskim czy też angielskim. Dopiero w 1864 roku na dobre połączyła się z Grecją. W tej  barwnej mozaice wpływów, najwyraźniejszy jest wenecki, ponieważ to właśnie Wenecjanie posiadali Zakinthos  przez ponad trzy wieki. Pomimo upływu lat i nawiedzających wyspę trzęsień ziemi, obecność kultury weneckiej jest nadal mocno wyczuwalna.
    Kiedy latem dzień jest upalny (a tak w Grecji jest latem zazwyczaj) niemalże całe centrum miasta można przejść chowając się przed ostrym słońcem. To dzięki genialnemu rozwiązaniu architektonicznemu dla tego klimatu, jakim są arkady. Przechodząc pod nimi jest się cały czas w cieniu i tak też chroniąc się przed słońcem, można spacerować po całym centrum miasta. Arkady, to również najbardziej  rzucająca się w oczy pamiątka po wpływie Wenecji.
      Co  warto zobaczyć, jeśli zawita się do chory? Doskonałym miejscem na rozpoczęcie spaceru po mieście jest plac Solomosa. Miejsce to wzięło swoją nazwę od twórcy hymnu Grecji. Dionizos Solomos jest najważniejszą  osobą, która na Zakinthos się urodziła. Jeśli będąc na placu stoicie tyłem do morza, po prawej stronie jest bardzo istotna  dla miasta budowla. To kościół św. Mikołaja z Molo, którego część zachowała się po ostatnim trzęsieniu ziemi. Tutaj ważna uwaga.   Dzwonnica  kościoła jest  wysunięta poza mury budowli. To charakterystyczna cecha przeważającej większości kościołów na Zante i kolejny ślad po wpływach Wenecji.
Plac Solomosa
    Idąc prosto w przeciwną stronę do morza,  już po kilku minutach znajdziecie się na najważniejszym miejscu miasta – placu św. Marka.
     Ten plac stanowi  centrum chory, jest również jej wizytówką. To właśnie tam zobaczyć można architekturę, która w najlepszy sposób oddaje  jak miasto wyglądało przed słynnym trzęsieniem ziemi. Budynki składają się z prostych brył, a ich dekoracja jest bardzo dyskretna. Wszędzie przy tym znajdują się  arkady. Całość charakteryzuje harmonia, ład i uporządkowanie.  W tak miłym dla oka otoczeniu, wszędzie dookoła tętni życie. W czasie sezonu turystów jest więcej niż stałych mieszkańców. Mimo tego, to właśnie tu, z dala od turystycznych kurortów, można zobaczyć prawdziwą Grecję. Pełno tu tawern, kawiarenek, najróżniejszych sklepów i sklepików.
Plac św. Marka  
 
     Kierując się na południe, w stronę głównego portu, równolegle do linii brzegowej morza, nie sposób nie trafić na największą  handlową ulicę Zakinthos – Aleksander Roma. To właśnie tam najlepiej udać się na wszelkiego rodzaju zakupy – od ubrań (w szczególności letnich butów),  po typowe dla tej wyspy smakołyki. Ulica Aleksander Roma to również doskonałe miejsce do wypicia tradycyjnie przyrządzanej, greckiej kawy. To właśnie na tej ulicy zobaczyć można tak charakterystyczny dla Ellady widok:  kilku starszych Greków godzinami dyskutujących ospale, przy kawach w mikroskopijnych filiżankach.
Ul. Aleksander Roma
     Mniej więcej w środku tej dość długiej ulicy znajduje się mały, niepozorny stoliczek. Stoi zupełnie niezależnie i wydaje się nie należeć do żadnej z kawiarenek. Nikt, jednak nigdy go stamtąd nie zabiera. Przy tym stoliczku naprzeciwko siebie, są dwa krzesła. Na środku blatu  leży tavli [tavli to najbardziej popularna w Grecji gra planszowa],  w które w cichym skupieniu prawie zawsze ktoś gra. Stoliczek pustoszeje w godzinach sjesty. Jednak jak  w zegarku już o  18, znów jest zajęty. Zawsze też po jego  bokach kilku mężczyzn, ze skupieniem na twarzy przygląda się  przebiegowi gry i być może czeka na swoją kolejkę.
     Idąc dalej można obrać dwie drogi. Można iść dalej główną ulicą, aż do placu św. Pawła, gdzie turyści zazwyczaj już nie zaglądają. Jest tam kilka małych, typowo greckich sklepików i to właśnie tam najlepiej jest kupować wszystko co związane jest z jedzeniem,  w szczególności fenomenalny na Zakinthos  chleb.
      Żeby dojść do kolejnego ważnego dla miasta budynku, można też iść ulicą   przy morzu i nacieszyć przy tym oczy widokiem jak  z marynistycznego obrazu. Idąc dalej dochodzi się do kościoła św. Dionizosa, czyli patrona wyspy. Warto wejść do środka, żeby zobaczyć jak wygląda typowa  prawosławna  świątynia w Grecji. Pomimo, że nie jest to katedra, to jeden z najbardziej okazałych kościołów  na wyspie. Tam też znajdują się relikwie jej patrona.
Kościół  św. Dionizosa
    Pewnie wychodząc  z  kościoła będziecie mieć ochotę na coś słodkiego?  Jesteście w idealnym miejscu! Tuż obok świątyni, naprzeciwko morza znajduje się kilka dość niepozornych kramików. To właśnie tam warto zbadać  co kryje się pod nazwami fituramandolatolukumades – ale o tym już dokładnie w następnym poście.
   Jeśli macie jeszcze trochę czasu i dysponujecie własnym pojazdem, warto udać się na wzgórze Bohali, gdzie widać  najpiękniejszą panoramę miasta. Jest tam również kilka  obowiązkowych przy takich widokach kawiarenek. Widok na chore  z dokładnie rozrysowanym planem  w skali 1 do 1 oraz roztaczające się tuż za granicami miasta  zielone wzgórze, to tylko skromna zapowiedź tego co Zakinthos  ma jeszcze w swojej ofercie.
 
Widok z Bohali
    Mimo, że w chorze  nie ma starych budynków czy tak charakterystycznych dla Grecji kolorowych krętych uliczek, naprawdę warto przespacerować się jej ulicami, nacieszyć się widokiem morza, zobaczyć  jak leniwie i spokojnie toczy się tu życie. Miasto jest całkiem nowe, ale ma  swój urok. Przyczyniły się do tego ślady po weneckim panowaniu, które nadal są tutaj tak żywe.   Te wpływy nie zawsze są jednak łatwo dostrzegalne. Będąc w mieście, warto  pobawić się w detektywa. Można odkryć w nim tak wiele…  weneckie źródło gdzieś w północnej części miasta, schowaną między budynkami rzeźbę anioła, czy też niewielkie  fragmenty starej posadzki, po której być może chodzili sami Wenecjanie.
Przeczytaj więcej…