Od czego zacząć zmienianie życia? Efekt pozytywnego domina… poniedziałek, 3 maja 2021

 

Korfu, Ermones, 2 maj 2021

 

 

Szłam dziś przez miasto Korfu. Nagle, z dnia na dzień zrobiło się już tak gorąco! Kalo kalokieri (czyli: dobrego lata), usłyszałam jak ktoś pozdrawia tak kogoś na ulicy. Nie trzeba sprawdzać dat w kalendarzu. Zawsze, kiedy Grecy zaczynają tak właśnie się pozdrawiać oznacza, że przyszło już lato!

Moje poniedziałkowe posty piszę zawsze kilka dni wcześniej. Kiedy opublikuje ten, będzie poniedziałkowy ranek, trzeciego maja. Będę już w innym świecie.

 

***

 

Wiem, że na Korfu przyszło już lato. Od pierwszego tygodnia maja, luzuje się grecki lockdown i tym samym wiem, że będziemy wkraczać do nowego świata. Wiem to dobrze. Ten nowy, będzie lepszy…

Od poniedziałku trzeciego maja będą już działać kawiarnie, kawiarenki, tawerny i restauracje. W końcu normalnie pójdziemy na kawę! Pewnie będzie to jedna z najlepszych kaw, jaką wypiję w życiu. Tak będzie! Krótko po tym, po grubo ponad rocznym przebywaniu na wyspie, wsiadamy na prom i kilka chwil później – wciskam gaz do dechy… I  przede mną widok o jakim teraz śnię… Prosta, długa droga, przestrzeń… Wszystko co złe będzie już za mną. I niech nie wraca!

 

Kiedy tak szłam ulicą, przypomniał mi się fragment pewnej książki, która traktowała o rozwijaniu firm. Nie potrafię sobie przypomnieć z jakiej książki pochodził ten fragment i kto to napisał. W tym fragmencie opisany był przypadek pewnej firmy, która zajmowała się produkcją części do samochodów. Firma stanęła na granicy bankructwa. Żeby ją ratować zmieniono szefa, a ten który został zatrudniony na pierwszym spotkaniu poinformował o podjęciu pewnego kroku, który zszokował wszystkich. „Przecież to nie ma sensu!” – tak komentowali wszyscy. Nowy szef się uparł, nie słuchał nikogo, tylko szybko przeszedł do konkretów. Chodziło o wprowadzenie jednej, jedynej zmiany. I nic poza tym. Zgodnie z jego decyzją całą uwagę skupiono tylko i wyłącznie na tym, by maksymalnie podwyższyć bezpieczeństwo pracowników firmy. I nic więcej! Zajęto się tylko i wyłącznie aspektem bezpieczeństwa. Tyle. Wszyscy byli w szoku, ale nowy szef konsekwentnie wprowadzał zmiany w zakresie bezpieczeństwa. Rozpoczęto szkolenia. Sprawdzanie, a następnie wymianę dużej części maszyn. Inspekcjom i ulepszeniom nie było końca. Zamiast szukać odpowiedzi na pytanie, dlaczego firma stanęła nad przepaścią bankructwa, zostawiono wszystkie analizy i zaczęto wprowadzać zmiany właśnie w zakresie bezpieczeństwa. To bardzo dziwne… Ale podziałało! Nowy szef postawił firmę na nogi. A krótko po tym znaczenie zwiększono obroty i to już na stałe.

Kiedy po latach spytano owego szefa, skąd na Boga wiedział, że zmiany trzeba zacząć wprowadzać właśnie w zakresie bezpieczeństwa, jak na to wpadł, odpowiedział krótko: “nie miał o tym zielonego pojęcia”. Chodziło mu o to, by przestać szukać, analizować i główkować nad tym co jest źle, a po prostu jak najszybciej zacząć coś robić!  „Bezpieczeństwo” było aspektem pracy wybranym zupełnie przypadkowo. Szef chciał przestać rozwodzić się nad teorią, a po prostu wprowadzać zmiany. Nie ważne konkretnie czego, ważne było, aby jak najszybciej zacząć zmiany na lepsze. I tak szkolenia pracowników spowodowały, że stali się oni uważniejsi, bardziej skoncentrowani, a co za tym szło – bardziej efektywni. Podczas częstych inspekcji, tak „przy okazji” wykryto wiele błędów, które wpływały na jakość usług. A wymiana dużej części maszyn spowodowała, że cała fabryka stała się o wiele bardziej nowoczesna. W konsekwencji, przez szybkie wprowadzenie ulepszeń w zakresie bezpieczeństwa, cała firma we wszystkich innych swoich gałęziach zaczęła znacznie lepiej działać, dzięki czemu została uratowana.

Myślę, że dokładnie tak samo jest z ludźmi. Kiedy człowiek dochodzi do momentu, że chce zmienić swoje życie na lepsze, a nie wie od czego zacząć, nie ma tak naprawdę większego znaczenia za co konkretnie się weźmie. Chodzi o to, by przestać dumać i planować, a zwyczajnie zacząć coś robić. Zakasać rękawy i działać. Zabrać się za pierwszą lepszą rzecz, która wpadnie nam do głowy. Pierwsza zmiana, chwilę potem stanie się zapalnikiem do następnej i następnej.

Kiedy podsumowuje cały ten okres bardzo ostrego zamknięcia, myślę że tak stało się w moim przypadku. Że gdzieś trochę nieświadomie właśnie tak zadziałałam. Kiedy przyszły pierwsze wiadomości o lockdownie, wiedziałam już z czym przyjdzie mi się zmierzyć i zdawałam sobie sprawę, że przede mną ciężki okres.  Poczułam, że będę potrzebować czegoś by psychicznie nie utonąć, czegoś, czego będę mogła się trzymać. Potrzebowałam jakiejś zmiany.

I tak przypadkiem wpadłam na pomysł, żeby stawić przed sobą jedno wyzwanie: pływać całą zimę dwa razy w tygodniu. Tyle. Zaczęło się od tego, że na początku każdego tygodnia sprawdzałam pogodę, by znaleźć najbardziej słoneczny dzień. Wszystkie zajęcia tygodnia podporządkowywałam przede wszystkim temu. Najtrudniej było na przełomie stycznia i lutego, kiedy jak na Grecję temperatury były niskie, morze było już wyziębione, a do tego często wiało. Żeby podołać zadaniu wiedziałam, że poprzedniego dnia muszę się bardzo dobrze wyspać, a rankiem zjeść solidne śniadanie. Nie można też przegapić godziny, w której słońce jest najwyżej, bo później z każdym kwadransem robi się coraz ciężej. Przed każdym wejściem do morza, koniecznie ćwiczenia fizyczne i solidna rozgrzewka.

Zima jest już daleko za mną. W tym momencie nie wyobrażam sobie by dwa, trzy razy w tygodniu nie pójść popływać. Moje ciało jeszcze nigdy w życiu nie było w tak dobrej kondycji. Uregulował mi się sen. Minęły mi nachodzące mnie dawniej bardzo często migreny. Przez cały dzień mam bardzo dużo energii. Kocham to uczucie, kiedy wychodzę z morza i ubieram się w suche ubranie. Uwielbiam czuć sól na mojej skórze. Ale przede wszystkim to bezcenne wybudzenie się ciała, umysłu, mojej duszy.   Ta dobra energia, ten pierwszy krok wejścia do zimnego morza, jest jak pierwsza kostka domina, która staje się zapłonem do całego ciągu dobrych rzeczy, na które później mam ochotę. Chce mi się jeść jeszcze zdrowiej, więcej ćwiczyć, być na zewnątrz, robić, tworzyć, działać!

Z początkiem maja morze z dnia na dzień staje się coraz cieplejsze. A ja czuję, że razem z wejściem do nowego świata potrzebuję nowej zmiany na lepsze. I tak dzieje się… Ja, skrajny nocny marek, przestawiam się na rannego skowronka. To dla mnie gigantyczna życiowa zmiana. Wstawanie razem ze słońcem, to od dawna moje marzenie. Tak dziś prezentował się mój ranek. Pierwsza wygrana. Upadła pierwsza kostka kolejnego, dobrego domina. Udało się! Mimo, że wcale dziś nie muszę, to chwila po siódmej – już na nogach…

 

Widok z mojego balkonu, dziś, chwila po 7.00

 

TU! przeczytasz o pływaniu w morzu zimą.

TU! przeczytasz o smoothie z pietruszki.

TUTAJ! przeczytasz o tym co robić, kiedy dopada kryzys.

TU! przeczytasz o kuchni Korfu.

 

 

 

To był najcieplejszy luty w moim życiu! Co działo się u mnie w lutym?… poniedziałek, 1 marca 2021

 

 

Kiedy to przeczytałam, przeszła mnie ciarka. A później czytałam ten fragment trzy, cztery razy. Tak mnie to ucieszyło!

Każdej nocy przed pójściem spać, czytam teraz książkę Agnieszki Macią „Pełnia życia”. Idealna książka na ten dziwaczny w świecie czas. Uspakaja  moje rozbiegane przed snem myśli. Czytanie tej książki działa na mnie kojąco. Myślę, że to również dzięki tej książce ostatnio miewam bardzo przyjemne sny.

Agnieszka Maciąg w „Pełni życia” opisuje między innymi swoją duchową przemianę. Krok po kroku. Od kariery w świecie mody i show biznesu, przez wewnętrzny kryzys, aż w końcu pierwsze momenty zwykłego, niczym konkretnym nie spowodowanego, poczucia szczęścia. Gdzie Agnieszka doznała pierwszego poczucia wewnętrznego uspokojenia i otulającego ją szczęścia? Pod drzewem oliwnym, na jednej z plaż, tutaj na wyspie Korfu!

 

 

Czuję to każdego dnia. Kiedy wstaję rano, otwieram okno i patrzę na zewnątrz. Wdycham czyste powietrze. Czuje na twarzy słońce. A przed sobą widzę mięsistą zieleń niekończących się oliwnych gajów, wielobarwne plamki okolicznych domów, strzeliste dzwonnice starych kościołów. Ta wyspa ma w sobie coś niemal magicznie kojącego. Pewnie za sprawą tak wyjątkowo pięknej przyrody, takiego słońca, tak niezwykłych miejsc, Korfu ma w sobie energię, która działa kojąco na ludzką duszę. To właśnie czuła Agnieszka. To samo najpewniej czuła cesarzowa Sisi, która przypływała na Korfu, szukając spokoju i ukojenia. To tutaj ukształtował się literacki talent Geralda Durrella, wrażliwość na otaczającą przyrodę, jej piękno. To właśnie tę wyspę pokochali Lawrence Durrell czy też Henry Miller. I to samo czuje ogromna liczba osób, która uwielbia odwiedzać i wracać wielokrotnie na Korfu.

Niedługo miną dwa pełne lata, od kiedy już na stałe przeprowadziliśmy się na Korfu. Pomimo, że przez sześć wcześniejszych lat przypływałam tu spędzić każde lato, dopiero teraz, kiedy żyję tu na stałe i mam do dyspozycji spokojną zimę, uczę się korzystać z tego co ma w sobie ta wyspa. Dokładnie tak. Uczę się. Korzystać z dobrodziejstw również trzeba się krok po kroku nauczyć.

Styczeń pogodowo był u nas nieco kapryśny, wietrzny i deszczowy. Luty przyniósł ogromną ilość słońca, ciepło i  stabilną pogodę. Pogody, która była na Korfu w lutym, trudno jest mi nawet nazwać zimową. To był najcieplejszy i najbardziej słoneczny luty w moim życiu!

Po styczniowych wyzwaniach pływania z deszczowymi chmurami nad głową i tym co najgorsze, czyli wiatrem, przyszedł czas na cieszenie się, czerpanie przyjemności z pływania w chłodnym morzu. Budzące ciało i mózg zimno wody. Czucie wszystkich mięśni swojego ciała. Przyjemne uczucie unoszenia. Widok bezkresnego morza, ten jego błękit, słony zapach oraz niesamowite słońce nad głową, jest jak zastrzyk życia, daje również poczucie jedności z naturą w najpiękniejszym jej wydaniu. Zawsze byłam typowym mieszczuchem, więc tak bliski kontakt z naturą jest dla mnie ogromnym odkryciem.

 

 

Niestety. W wielu miejscach Grecji, powrócono do jeszcze bardziej restrykcyjnego zamknięcia, z godziną policyjną od 18.00. Na Korfu z dnia na dzień robi się również coraz bardziej czerwono. Wszyscy bardzo dobrze wiemy, że ponowny lockdown na Korfu to najpewniej kwestia dni. Za rodziną, której nie widziałam już ponad rok i nie mam zielonego pojęcia kiedy się zobaczę, tęskni mi się okropnie. Podobnie jak za Polską. Pozostają nam video rozmowy, ale te nigdy nie zastąpią normalnego kontaktu z drugim człowiekiem.

 

Tak wyglądało miasto Korfu w lutym. Pogoda była przepiękna, więc mimo lockdownu, na ulicach ludzi jest bardzo dużo!

Kawa w rękę i na spacer!

Są takie osobniki, którym zawsze i wszędzie jest po prostu dobrze! 😀

Wizyty na naszym targowisku, to punkt obowiązkowy! Weszło mi już to w krew, że jak warzywa i owoce, to tylko z targu!

A może by tak… Sok z marchewek?

Jedno z moich odkryć tego miesiąca! Na Korfu otworzono rosyjski sklep i można tam kupić… Biały ser! Jedna z rzeczy, za którą bardzo mi się tęskniło! Znacie to? Makaron z białym serem i skwarkami. Kto jest z lubelszczyzny, to na pewno zna 🙂

 

Wszyscy mamy co najmniej dość sytuacji, która jest na świecie. Często szukamy winnych w politykach, w rządzie, służbie zdrowia. Nie widzę w tym sensu. Tłumaczę sobie, że tak po prostu na świecie jest. Co jakiś czas wybuchają wojny. Co jakiś czas spotykają nas kataklizmy: trzęsienia ziemi, powodzie, pożary. Co jakiś czas pojawia się zaraza. Tak po prostu jest. Tłumaczę sobie, że o wiele tragiczniejsze wydarzenia przeżyli moi dziadkowie, którzy przetrwali wojnę światową. Przetrwali. A później stali się silniejsi.

Kiedy dopada mnie niemoc, czuje spadek nastroju, przestaję czuć w sobie motywację, pakuję torbę, zakładam strój i idę wykąpać się w zimnej wodzie. Już kilka chwil później, jak za dotknięciem czarodziejskiej różdżki, widzę świat zupełnie inaczej. I czuję się najlepszą wersją siebie.

 

TU! przeczytasz o kilku trikach, jak radzić sobie w trudnych życiowych sytuacjach.

 

“Klub czytelniczy” na Korfu! Trzeba przyznać. Świetna miejscówka na czytanie książek. W tle Stara Forteca.

Nadal nadziwić się nie mogę, jak ludzie na Korfu potrafią rozwieszać swoje pranie!

Jedno z moich najpiękniejszych zdjęć mijającego miesiąca…

Gdzieś w okolicach Garitsy…

 

 

 

 

Kryzys. Jak ma się Grecja kilka lat po jego wybuchu?… czwartek, 6 kwietnia 2017

Z postanowieniem zamieszkania na stałe, do Grecji przyjechaliśmy z Janim ponad pięć lat temu. Dokładnie wtedy ogłoszono wielki… grecki… kryzys! Kiedy pakowaliśmy walizki i wylatywaliśmy z Polski, w mediach trwało prawdziwe zatrzęsienie. Słysząc o naszej decyzji, wszyscy chwytali się za głowy:

-To jest skok na główkę na płytką wodę! Powariowaliście? Z Grecji trzeba teraz uciekać! A wy się tu wprowadzacie?

Tych słów autorstwa „wujków dobra rada”, zupełnie nie brałam do siebie. Wlatywało jednym uchem, a wylatywało drugim. Dlaczego? Wiedziałam dokładnie jak wyglądała Grecja przed kryzysem. I że cały ten kryzys nie jest taki,  jak go media malują.

-Zobaczysz… Zobaczysz… Po roku opadnie ten twój entuzjazm i zejdziesz na ziemię – tysiąc razy słyszałam taką ripostę.

Lekcja dla mnie jest z tego jedna. Nigdy w życiu nie rezygnujcie ze swoich marzeń, tylko dlatego, że inni w nie nie wierzą. Co stało się u nas po tych pięciu latach? Mamy się lepiej niż świetnie. I to pod każdym względem. Oboje pracujemy. Realizujemy się. Prowadzimy własną firmę [sprawdź naszą ofertę wycieczek po Korfu!]. Sporo podróżujemy. Robimy mnóstwo fajnych rzeczy. Mamy czas dla siebie.

*

Kiedy pierwszy raz znalazłam się w Grecji był rok 2006. Przyjechałam na wyspę Lesbos jako stypendysta Sokratesa. Po roku studiowania w Mitilini, przylatywałam do Grecji, kiedy tylko mogłam, żeby spotykać się z Janim. Przez cały ten okres nie mogłam się nadziwić jak? na Boga… Na jakich właściwie zasadach ten kraj funkcjonuje? Mało kto naprawdę rzeczowo pracował, a pensje były przy tym całkiem pokaźne. Do tego dodatki, czternastki, renty na każde życzenie. Wyjścia do tawern i kolacje takie, że dosłownie uginają się stoły. Drogie prezenty na każdą możliwą okazję. Wystawne wesela, chrzty, takie że głowa boli. Nowe samochody.  Pięknie i drogo urządzane mieszkania. Podróże. Markowe ubrania. Życie jest piękne! Kto by tak nie chciał? A przy tym wszystkim… Wieczne strajki, strajki i raz jeszcze strajki. Mistrzostwo świata w kombinatorskim niepłaceniu podatków. Łapówkarstwo i przekupstwo. Każdy medal ma dwie strony.

W realnym świecie, na dłuższą metę tak to nie działa. Prawo ekonomii jest dość jasne. Wydaje się tyle ile się zarobiło, a najlepiej jeszcze trochę mniej, by zaoszczędzić. Nigdy nie odwrotnie.

Grecja sprzed tych kilku lat, była jak mydlana bańka, która niebawem musiała pęknąć. To było oczywiste, że tak się stanie.

Za kryzys nie ma co obwiniać statystycznego Jorgosa. A cała medialna nagonka na „Greka – lenia” była niesprawiedliwa, bo wcale nie była obrazem całej Grecji. Człowiek tak jednak już ma, że jak dają to bierze. Nie ma się więc co dziwić Grekom, którzy w momencie kiedy dawano, to brali! Czy ktoś z was nie przyjąłby czternastej pensji? Albo płacił podatki, kiedy nikt nie płaci i wszyscy przymykają na to oczy? Fakt, nikt nie oszczędzał. Ale taka tu jest mentalność, że przecież żyje się TERAZ. Skoro więc teraz ma się pieniądze, to teraz się je wydaje. Kogo więc można obwinić za kryzys? Nieudolnych polityków, którzy do tej sytuacji doprowadzili.

Kiedy w Grecji  ogłoszono kryzys i jednocześnie ucięto rzekę płynącą banknotami euro, dla większości Greków to było jak lodowaty prysznic. Ludzie potracili prace. Ucięto im pensje, dodatki i dofinansowania. Zasiała panika. Zakończyła się era wypadów do tawern na wielkie biesiady. Kupowania najdroższych mebli. Samochodów prosto z salonu.  I tak dalej… I tak dalej… Możnaby wyliczać jeszcze długo.

Ale chwilka… Zaraz! Pamiętacie co działo się w Polsce jeszcze choćby w latach 80-tych? Urodziłam się w 1985 roku. I sprzed przełomu trochę jeszcze pamiętam. Kiedy opowiadam o tym  Janiemu, to widzę jak nie może się nadziwić. Szare sklepy, w których autentycznie NIC nie ma. Pomarszczona, sucha, żałosna pomarańcza na Boże Narodzenie, która była symbolem tego „lepszego” świata. Szary, szorstki papier toaletowy. Śmierdzące, tanie papierosy i zimny, wilgotny zapach biedy. Kiedy miałam trzy lata wyjechaliśmy do Jugosławi. Do dziś pamiętam, że kiedy ja i moja starsza siostra weszłyśmy do supermarketu byłyśmy przekonane, że jesteśmy w wesołym miasteczku. Wszystko dla nas było tak wesołe i kolorowe.

Jeśli porównać mój obraz kryzysu z czasów dzieciństwa, z opisem kryzysu w Grecji, co zostaje? Spory  problem… Okazuje się, że słowo „kryzys” każdy może zdefiniować zupełnie inaczej. Dla mnie grecki „kryzys” był unormowaniem sytuacji, sprowadzeniem Greków na ziemię. Trzeba pracować i się w tej pracy starać. Czasem zostawać po godzinach, albo gdzieś dorabiać. Czy się tego chce, czy nie, podatki trzeba płacić.  Na wielu rzeczach można też oszczędzać.  Dlatego też te ponad pięć lat temu, kiedy przeprowadzaliśmy się do Grecji wiedziałam, że media nie pokazują całej prawdy. Nigdzie się nie mówiło choćby o tym, jak Grecja wyglądała jeszcze trochę wcześniej. Ten obraz nie był więc przedstawiany  na tyle obiektywnie i rzetelnie, by się nim przejmować.

Co dzieje się w Grecji teraz? Tak jak obowiała się większość Greków, niestety kryzys to nie był tylko zły sen, po którym człowiek się budzi i jest tak jak było przed zaśnięciem. Tak jak „dawniej” w Grecji już nie będzie. Sytuacja się stabilizuje. Grecy przyzwyczajają się do innego stylu życia. Co jest bardzo ciekawe, powoli zmienia się też ich mentalność.

Ci którzy naprawdę szukali, znaleźli w końcu jakąś pracę. Tak jest przynajmniej w kręgu moich greckich znajomych. Ci, którzy jeszcze pracy nie znaleźli, w większości przypadków narzekają, że to „wszystko przez  kryzys!”. Widać jednak, że Grecy autentycznie zaczęli oszczędzać. W sklepach czasem widzę, jak ktoś chodzi z kalkulatorem, co kiedyś było  uznawane za  zniewagę. Okazało się, że dom niekoniecznie trzeba wyposażać w najdroższych sklepach. A i bez torebki  Louis Vuitton na osiemnastkę, jakoś się obejdzie. Jeśli samochód jest dwuletni, też można go kupić i nawet nim jeździć. W Grecji pojawiły się również pierwsze portale, gdzie można sprzedać / kupić coś używanego. Powstają też greckie second handy. Obiektywnie. To wszystko, to zmiany na dobre.

Grecja nigdy nie pogrąży się w żadnym kryzysie, ani w żadnej depresji, jak swojego czasu sensacyjnie głosiły media. Bo to jest sprzeczne z mentalnością Greków.  Piękne w Grekach jest to, że naprawdę potrafią cieszyć się życiem i w swojej codzienności zachowywać taką prostą radość. Obiad, nawet jeśli zrobiony z nieco tańszych składników, smakować będzie zawsze, bo je się go razem. Te kilka euro na kawę z przyjaciółmi znajdzie się zawsze. Całodzienne wylegiwanie się na plaży, jest zupełnie za darmo. Tak samo jak zupełnie za darmo można zachwycić się morzem, tym jak różowo zachodzi za nim słońce. Czasem jest tak, że świat się wali i  ma się wrażenie,  że wszystko się rozpada. Ale życie samo w sobie, ono i tak jest w Grecji zwyczajnie piękne.

Czy to nadal oby na pewno… tak na pewno… bezpieczne, żeby jechać do Grecji na wakacje?… środa, 8 lipca 2015

    Powoli przestaje mieć czas by odpowiadać na maile, w których jak boomerang powraca pytanie: czy to na pewno bezpieczne, by jechać do Grecji na wakacje? Czy bankomat wypłaci gotówkę? Czy na stacjach będzie benzyna? Artykuły spożywcze w sklepach i słodka woda do picia?

     W tym miejscu po raz kolejny zaznaczę, że na polityce znam się jeszcze mniej niż na piłce nożnej.  Od dobrych kilku lat nie oglądam wiadomości. Kiedy słyszę, że w radiu lecą newsy, od razu zmieniam na inną stację. Nie interesuje mnie: ile osób, gdzie i w jaki dokładnie sposób zginęło w wypadkach samochodowych. Kto został zgwałcony, a kogo porwano. I gdzie ostatnio było katastrofalne trzęsienie ziemi. Wiadomości lecące w tv i radio nie poprawiają mojej jakości życia, nie wzbogacają mnie i nie inspirują – wszystko wręcz przeciwnie. Nie widzę więc sensu by się na nich skupiać. Dokładnie tak samo jest w kwestii greckiego kryzysu.

    O tym, że w Grecji jest  nie halo, dowiaduje się głównie z mail, albo relacji naszych turystów. Gdyby nie to, niech Bóg będzie mi świadkiem, w ogóle nie zorientowałabym się, że w Elladzie sytuacja jest napięta. A przynajmniej będąc tu na Korfu. Choć Jani relacjonuje, że u niego też jest raczej spokojnie. No, czasem może ktoś z Greków chwilkę się przymartwi, trochę pomarudzi.  Ale ponieważ ja nigdy nie drążę tematu, to w tej kwestii tyle.

     Mówiąc wprost, słuchając relacji o tym co dzieje się w polskich mediach w sprawie kryzysu, wnioskuję że sytuacja przedstawiana w mediach jest nieźle podkręcona. Kryzys medialnie przecież bardzo się sprzedaje. Tu, na Korfu, życie toczy się jak zawsze swoim spokojnym, niezwykle radosnym rytmem. Wszystko funkcjonuje najzupełniej normalnie. Obserwując to co dzieje się dookoła mnie, mogłabym życzyć nam Polakom, tak uśmiechniętych i wiecznie zrelaksowanych twarzy jakie  mają Grecy w obliczu  swojego kryzysu.

    No… Ale jeśli… A może… A co… Gdyby… A jeśli jednak… Tak można przecież w nieskończoność.  Nikt tu nie ma kryształowej kuli i nikt nie wie co tak naprawdę będzie. Słyszałam gdzieś ostatnio, że około 85% – 90%  rzeczy, o które się martwimy w ogóle się nie wydarza… Nie widzę więc najmniejszego powodu, żeby zamartwianiem się marnować choćby jeden z tych pięknych letnich dni, które spędzam tu na Korfu. Życie jest stanowczo za krótkie, żeby marnować je na głupie gdybanie.

    Najbardziej mi się uśmiecha, kiedy podczas naszych tras, zbombardowani newsami, do swoich rodziców, którzy są tu na wakacjach, dzwonią  ich starsze dzieci. Przez telefon podawana jest wtedy relacja z tego co widać w telewizorze. Tymczasem my jesteśmy wtedy zazwyczaj na rejsie, na plaży, na nieziemsko pysznym jedzeniu w tawernie, albo na kawie w takim miejscu, że nogi się uginają.  Przyznam się, że podsłuchałam i przytoczę jedną z takich rozmów z przed kilku dni:

     -Nie… Nic się nie dzieje! Napięta sytuacja? No, daj już spokój! Jesteśmy właśnie na rejsie! Mówię ci, jak tu pięknie! Za chwilę wpływamy na Rajską Plażę! Musicie z Łukaszem też tu przyjechać! Dobra… Muszę już kończyć!… Nie będzie benzyny? No nie wiem… A w sumie, to po co nam? Niebezpiecznie? Gosia, weź już przestań! Wyłącz ten telewizor! Że nie będzie wody pitnej? A po co nam ona! My tu i tak pijemy  tylko białe wino! Hahaha!!!

     P.S. Ostatnio  przeszłam się po mieście, by zrobić zdjęcia „kilometrowym” kolejkom do bankomatów. Zdjęcia przedstawiają, to co widziałam. Możecie je skonfrontować z relacjami z mediów. Miasto Korfu. Piątek, 3 lipca. Godzina około 15.00.

Podsumowując. Drogi Turysto! Jeśli tego lata wybierasz się do Grecji na wakacje, wyłącz telewizor, a radio przestaw na letnią muzykę. Spokojnie się pakuj i planuj swój letni urlop. Jedź zupełnie spokojnie, bo Twoje greckie wakacje, z pewnością będą fenomenalne!

 

„Grecja. Gorzkie pomarańcze” Dionisosa Sturisa. Dlaczego mimo, że ta książka jest świetna, to wcale mi się nie podoba?… środa, 10 czerwca 2015

    Nie wiem czy kiedykolwiek na rynku polskim została wydana książka, która w tak przystępny i tak bardzo oddalony przewodnikowemu sposobowi pisania, opisuje Grecję. Żadnej innej takiej książki na temat Ellady, jeszcze nie czytałam.

    Dionisos Sturis jest dziennikarzem Radia TOK FM. Jest w połowie Polakiem, w połowie Grekiem. W okresie największych strajków relacjonował sytuacje w Grecji.

     „Gorzkie pomarańcze”, to książka którą konstruują  dwa główne wątki. Pierwszy to opis sytuacji Grecji w obliczu kryzysu. Natomiast drugi, to opowieść Dionisa o poszukiwaniu własnych korzeni i chęci ich zrozumienia. Oba wątki przeplatają się wzajemnie, tworząc całość.

     Książkę czyta się z ogromną przyjemnością, bo Sturis ma niesamowitą umiejętność obrazowego opisywania. To jedna z takich pozycji, która wciąga czytelnika w narracje, a później powoduje, że płynie się razem z nią. Opisy strajków, rozmowy z emigrantami, obrazowanie sytuacji Grecji podczas kryzysu. A jednocześnie bardzo osobista opowieść o okrutnym ojcu, losach stłamszonej przez niego matki i Greków, którzy  musieli uciekać z Grecji między innymi do Polski. Ta bardzo osobista historia rodziny Sturisa, jest jednocześnie przykładem jak wielka polityka wpływa, kształtuje życie jednostki. To taki mądry zabieg, który powoduje, że czytając o losach konkretnej osoby, człowiek dowiaduje się o wielkiej historii.

   Pod względem merytorycznym i językowym, książka jest rewelacyjna. Mimo tego, wcale mi się nie podoba. Czytając miałam więc zupełnie sprzeczne uczucia. Zarwałam przez nią kilka nocy, nie mogąc przestać czytać.  Ale z drugiej strony wywoływała we mnie oburzenie. Dlaczego?

    Gdzieś mniej więcej już po pięćdziesiątej  stronie zaczęłam odnosić wrażenie, że Sturis Grecji nie lubi. Chce ją poznać, zrozumieć i  oswoić. Podróżuje po niej, rozmawia z ludźmi i uczy się języka. Mimo tego nie potrafi jej nie tyle pokochać, co po prostu zwyczajnie polubić. Pisząc o drodze do Meteor, opisuje przydrożne śmieci. Smaku tsipouro nie znosi. Zachwyt nad Akropolem, jak sam przyznaje – jest udawany.  A Saloniki to według  niego jedno z okropniejszych miast Grecji. Tak wyliczać można jeszcze długo.

    Nie trzeba być psychologiem, żeby zrozumieć, że jeśli matka Sturisa z Grecji uciekła, a mąż Grek był zwyczajnym tyranem, to dla Dionisa  jego druga ojczyzna będzie się jawić jak zmora z dzieciństwa. Co prawda można ją zrozumieć, ale pokochać będzie bardzo trudno.

   Dokładnie w połowie książki, Sturis szczerze odpowiada na pytanie: „So, what do you love about Grece?  I czy  ja w  o g ó l e?”.[1]

   Sturis opisuje więc Grecje jak przez bardzo ciemne okulary. Kryzys. Rozmowy z emigrantami walczącymi o prawo stałego pobytu. Opowieści o tych, którzy zginęli przepływając rzekę Ewros.  Liczne przykłady korupcji. Wiecznie nierozwiązane problemy. To wszystko jest oczywiście prawdą i niczemu nie można zaprzeczyć. Ale to jest taka najciemniejsza strona Grecji, a wcale nie jej całość.

   Odmian pomarańczy jest  wiele. Bardziej, mniej słodkie. Takie, które nadają się bezpośrednio do jedzenia, albo takie, z których wyciska się soki. W wielu miastach Grecji, przy głównych ulicach, rośnie specyficzna odmiana pomarańczy. Ich owoce są niesamowicie gorzkie i nie nadają się do bezpośredniego jedzenia. Służą przede wszystkim ozdobie. Tytuł książki jest więc niezwykle trafny. „Grecja. Gorzkie pomarańcze”. Czyli właśnie te, które sadzi się w miastach jako dekoracje. Sturis opisał więc Grecję, tak jakby smakując tylko  jednej odmiany pomarańczy. Tej, która jest najbardziej gorzka. Mimo wielkiej wartości tej książki, ta pozycja nie pokazuje  obiektywnego obrazu całej Ellady.

 

Grecja. Gorzkie pomarańcze

Dionisos Sturis

Wab

Warszawa, 2013

 

 


[1] Grecja. Gorzkie pomarańcze, Dionisos Sturis, Wab, Wa-wa, 2013, s. 137