Kryzys. Jak ma się Grecja kilka lat po jego wybuchu?… czwartek, 6 kwietnia 2017

Z postanowieniem zamieszkania na stałe, do Grecji przyjechaliśmy z Janim ponad pięć lat temu. Dokładnie wtedy ogłoszono wielki… grecki… kryzys! Kiedy pakowaliśmy walizki i wylatywaliśmy z Polski, w mediach trwało prawdziwe zatrzęsienie. Słysząc o naszej decyzji, wszyscy chwytali się za głowy:

-To jest skok na główkę na płytką wodę! Powariowaliście? Z Grecji trzeba teraz uciekać! A wy się tu wprowadzacie?

Tych słów autorstwa „wujków dobra rada”, zupełnie nie brałam do siebie. Wlatywało jednym uchem, a wylatywało drugim. Dlaczego? Wiedziałam dokładnie jak wyglądała Grecja przed kryzysem. I że cały ten kryzys nie jest taki,  jak go media malują.

-Zobaczysz… Zobaczysz… Po roku opadnie ten twój entuzjazm i zejdziesz na ziemię – tysiąc razy słyszałam taką ripostę.

Lekcja dla mnie jest z tego jedna. Nigdy w życiu nie rezygnujcie ze swoich marzeń, tylko dlatego, że inni w nie nie wierzą. Co stało się u nas po tych pięciu latach? Mamy się lepiej niż świetnie. I to pod każdym względem. Oboje pracujemy. Realizujemy się. Prowadzimy własną firmę [sprawdź naszą ofertę wycieczek po Korfu!]. Sporo podróżujemy. Robimy mnóstwo fajnych rzeczy. Mamy czas dla siebie.

*

Kiedy pierwszy raz znalazłam się w Grecji był rok 2006. Przyjechałam na wyspę Lesbos jako stypendysta Sokratesa. Po roku studiowania w Mitilini, przylatywałam do Grecji, kiedy tylko mogłam, żeby spotykać się z Janim. Przez cały ten okres nie mogłam się nadziwić jak? na Boga… Na jakich właściwie zasadach ten kraj funkcjonuje? Mało kto naprawdę rzeczowo pracował, a pensje były przy tym całkiem pokaźne. Do tego dodatki, czternastki, renty na każde życzenie. Wyjścia do tawern i kolacje takie, że dosłownie uginają się stoły. Drogie prezenty na każdą możliwą okazję. Wystawne wesela, chrzty, takie że głowa boli. Nowe samochody.  Pięknie i drogo urządzane mieszkania. Podróże. Markowe ubrania. Życie jest piękne! Kto by tak nie chciał? A przy tym wszystkim… Wieczne strajki, strajki i raz jeszcze strajki. Mistrzostwo świata w kombinatorskim niepłaceniu podatków. Łapówkarstwo i przekupstwo. Każdy medal ma dwie strony.

W realnym świecie, na dłuższą metę tak to nie działa. Prawo ekonomii jest dość jasne. Wydaje się tyle ile się zarobiło, a najlepiej jeszcze trochę mniej, by zaoszczędzić. Nigdy nie odwrotnie.

Grecja sprzed tych kilku lat, była jak mydlana bańka, która niebawem musiała pęknąć. To było oczywiste, że tak się stanie.

Za kryzys nie ma co obwiniać statystycznego Jorgosa. A cała medialna nagonka na „Greka – lenia” była niesprawiedliwa, bo wcale nie była obrazem całej Grecji. Człowiek tak jednak już ma, że jak dają to bierze. Nie ma się więc co dziwić Grekom, którzy w momencie kiedy dawano, to brali! Czy ktoś z was nie przyjąłby czternastej pensji? Albo płacił podatki, kiedy nikt nie płaci i wszyscy przymykają na to oczy? Fakt, nikt nie oszczędzał. Ale taka tu jest mentalność, że przecież żyje się TERAZ. Skoro więc teraz ma się pieniądze, to teraz się je wydaje. Kogo więc można obwinić za kryzys? Nieudolnych polityków, którzy do tej sytuacji doprowadzili.

Kiedy w Grecji  ogłoszono kryzys i jednocześnie ucięto rzekę płynącą banknotami euro, dla większości Greków to było jak lodowaty prysznic. Ludzie potracili prace. Ucięto im pensje, dodatki i dofinansowania. Zasiała panika. Zakończyła się era wypadów do tawern na wielkie biesiady. Kupowania najdroższych mebli. Samochodów prosto z salonu.  I tak dalej… I tak dalej… Możnaby wyliczać jeszcze długo.

Ale chwilka… Zaraz! Pamiętacie co działo się w Polsce jeszcze choćby w latach 80-tych? Urodziłam się w 1985 roku. I sprzed przełomu trochę jeszcze pamiętam. Kiedy opowiadam o tym  Janiemu, to widzę jak nie może się nadziwić. Szare sklepy, w których autentycznie NIC nie ma. Pomarszczona, sucha, żałosna pomarańcza na Boże Narodzenie, która była symbolem tego „lepszego” świata. Szary, szorstki papier toaletowy. Śmierdzące, tanie papierosy i zimny, wilgotny zapach biedy. Kiedy miałam trzy lata wyjechaliśmy do Jugosławi. Do dziś pamiętam, że kiedy ja i moja starsza siostra weszłyśmy do supermarketu byłyśmy przekonane, że jesteśmy w wesołym miasteczku. Wszystko dla nas było tak wesołe i kolorowe.

Jeśli porównać mój obraz kryzysu z czasów dzieciństwa, z opisem kryzysu w Grecji, co zostaje? Spory  problem… Okazuje się, że słowo „kryzys” każdy może zdefiniować zupełnie inaczej. Dla mnie grecki „kryzys” był unormowaniem sytuacji, sprowadzeniem Greków na ziemię. Trzeba pracować i się w tej pracy starać. Czasem zostawać po godzinach, albo gdzieś dorabiać. Czy się tego chce, czy nie, podatki trzeba płacić.  Na wielu rzeczach można też oszczędzać.  Dlatego też te ponad pięć lat temu, kiedy przeprowadzaliśmy się do Grecji wiedziałam, że media nie pokazują całej prawdy. Nigdzie się nie mówiło choćby o tym, jak Grecja wyglądała jeszcze trochę wcześniej. Ten obraz nie był więc przedstawiany  na tyle obiektywnie i rzetelnie, by się nim przejmować.

Co dzieje się w Grecji teraz? Tak jak obowiała się większość Greków, niestety kryzys to nie był tylko zły sen, po którym człowiek się budzi i jest tak jak było przed zaśnięciem. Tak jak „dawniej” w Grecji już nie będzie. Sytuacja się stabilizuje. Grecy przyzwyczajają się do innego stylu życia. Co jest bardzo ciekawe, powoli zmienia się też ich mentalność.

Ci którzy naprawdę szukali, znaleźli w końcu jakąś pracę. Tak jest przynajmniej w kręgu moich greckich znajomych. Ci, którzy jeszcze pracy nie znaleźli, w większości przypadków narzekają, że to „wszystko przez  kryzys!”. Widać jednak, że Grecy autentycznie zaczęli oszczędzać. W sklepach czasem widzę, jak ktoś chodzi z kalkulatorem, co kiedyś było  uznawane za  zniewagę. Okazało się, że dom niekoniecznie trzeba wyposażać w najdroższych sklepach. A i bez torebki  Louis Vuitton na osiemnastkę, jakoś się obejdzie. Jeśli samochód jest dwuletni, też można go kupić i nawet nim jeździć. W Grecji pojawiły się również pierwsze portale, gdzie można sprzedać / kupić coś używanego. Powstają też greckie second handy. Obiektywnie. To wszystko, to zmiany na dobre.

Grecja nigdy nie pogrąży się w żadnym kryzysie, ani w żadnej depresji, jak swojego czasu sensacyjnie głosiły media. Bo to jest sprzeczne z mentalnością Greków.  Piękne w Grekach jest to, że naprawdę potrafią cieszyć się życiem i w swojej codzienności zachowywać taką prostą radość. Obiad, nawet jeśli zrobiony z nieco tańszych składników, smakować będzie zawsze, bo je się go razem. Te kilka euro na kawę z przyjaciółmi znajdzie się zawsze. Całodzienne wylegiwanie się na plaży, jest zupełnie za darmo. Tak samo jak zupełnie za darmo można zachwycić się morzem, tym jak różowo zachodzi za nim słońce. Czasem jest tak, że świat się wali i  ma się wrażenie,  że wszystko się rozpada. Ale życie samo w sobie, ono i tak jest w Grecji zwyczajnie piękne.

Z CYKLU: Jadę do Grecji na wakacje – Ale… Czy WARTO było jechać do Grecji na wakacje?… środa, 23 września 2015

      Choć pracy przed nami jeszcze całkiem sporo, sezon wakacyjny powoli dobiega końca. Jest to więc ostatni w tym roku post z cyklu “Jadę do Grecji na wakacje”. Od pierwszego październikowego poniedziałku, cykl ten zastąpią posty z serii “Lekki poniedziałek”.

      Ale do rzeczy! Przez całe lato do mojej skrzynki mailowej z uporem maniaka powracał jeden i ten sam typ maila: mimo kryzysu, czy to z pewnością bezpieczne by jechać do Grecji na wakacje?  Nie wiem co takiego działo się w polskich mediach. Zdaje się na moje szczęście, nie dorobiłam się na Korfu telewizora. Wszystkie wiadomości o kryzysie dochodziły do mnie… od polskich turystów! A u nas na wyspie spokój, świetna energia i fantastyczna pogoda.

      Jedną z osób, która na początku lata napisała do mnie maila pewnego obaw, poprosiłam żeby po powrocie ze swoich wakacji na Krecie, napisała jak odbiera kryzys. Jak to co mówiono w mediach odnosiło się do rzeczywistości? Niżej znajduje się  odpowiedź. Przeczytajcie… A jeśli również i Wy spędziliście tegoroczne wakacje właśnie w Grecji, koniecznie piszcie w komentarzach  jak się Wam udały!

***

Witam!


Niestety czas naszych wakacji dobiegł końca. Tak jak pisałam, w tym roku byliśmy na Krecie. I zgodnie z obietnicą chcę przekazać kilka słów odnośnie moich spostrzeżeń. Pomimo moich wielu obaw przed wyjazdem, na miejscu wszystko było w jak najlepszym porządku. Naprawdę teraz można przyznać Pani rację, że media wyolbrzymiły problemy Grecji. Faktycznie na lądzie może wygląda to inaczej, natomiast wyspy dla turystów = wakacje jak w bajce. Hotel w którym przebywaliśmy okazał się świetnym miejscem do wypoczynku, odremontowany, jedzenie pierwsza klasa, wszędzie czysto i pachnąco, pracownicy uśmiechnięci. Podczas naszego urlopu bardzo dużo zwiedzaliśmy. Mieliśmy wypożyczony samochód na kilka dni i objechaliśmy nim sporą część wyspy. Po drodze mijaliśmy stacje benzynowe – zero limitu paliwa, nie spotkaliśmy się z brakiem paliwa na stacjach. Odwiedziliśmy kilka sklepów spożywczych, towary na półkach były w ogromnej ilości, woda słodka pitna też do wyboru do koloru. A do tego wszystkiego widoki przepiękne, czyste, zadbane plaże, ciepłe morze czego chcieć więcej? I dlatego zastanawiam się dlaczego media pokazują takie głupoty jak kolejki na stacjach benzynowych, puste półki w sklepach? Zgodzę się, że dla mieszkańców może nie jest tak różowo jak to wygląda dla przyjezdnych, ale gdzie teraz nie ma problemów? Całe szczęście, że Grecy są narodem szczęśliwym chyba z urodzenia. Ja uwielbiam patrzeć na starsze osoby uśmiechnięte, korzystające z życia. Spotkaliśmy kilka korowodów ślubnych jadących na wesele – wszyscy wystrojeni, uśmiechnięci. I prawda taka, że pewnie jak każdy mają jakieś problemy, ale naprawdę ludzie tam mieszkający potrafią się cieszyć tym co mają. Mam nadzieję, że ludzie nie zrażą się do odwiedzania pięknych, greckich stron, bo naprawdę można się tam zrelaksować, odpocząć i zobaczyć inne życie. Jak wygląda sprawa mieszkania tam na stałe? Niestety tego ocenić nie potrafię, ale mam wrażenie, że mieszkańcy zdają sobie sprawę jakie bogactwo natury posiadają u siebie i o turystę zawsze będą dbać, a poza tym ich mentalność i radość życia to coś czego powinniśmy się uczyć.

Pozdrawiam!
Agata Noczenska

 

Czy to nadal oby na pewno… tak na pewno… bezpieczne, żeby jechać do Grecji na wakacje?… środa, 8 lipca 2015

    Powoli przestaje mieć czas by odpowiadać na maile, w których jak boomerang powraca pytanie: czy to na pewno bezpieczne, by jechać do Grecji na wakacje? Czy bankomat wypłaci gotówkę? Czy na stacjach będzie benzyna? Artykuły spożywcze w sklepach i słodka woda do picia?

     W tym miejscu po raz kolejny zaznaczę, że na polityce znam się jeszcze mniej niż na piłce nożnej.  Od dobrych kilku lat nie oglądam wiadomości. Kiedy słyszę, że w radiu lecą newsy, od razu zmieniam na inną stację. Nie interesuje mnie: ile osób, gdzie i w jaki dokładnie sposób zginęło w wypadkach samochodowych. Kto został zgwałcony, a kogo porwano. I gdzie ostatnio było katastrofalne trzęsienie ziemi. Wiadomości lecące w tv i radio nie poprawiają mojej jakości życia, nie wzbogacają mnie i nie inspirują – wszystko wręcz przeciwnie. Nie widzę więc sensu by się na nich skupiać. Dokładnie tak samo jest w kwestii greckiego kryzysu.

    O tym, że w Grecji jest  nie halo, dowiaduje się głównie z mail, albo relacji naszych turystów. Gdyby nie to, niech Bóg będzie mi świadkiem, w ogóle nie zorientowałabym się, że w Elladzie sytuacja jest napięta. A przynajmniej będąc tu na Korfu. Choć Jani relacjonuje, że u niego też jest raczej spokojnie. No, czasem może ktoś z Greków chwilkę się przymartwi, trochę pomarudzi.  Ale ponieważ ja nigdy nie drążę tematu, to w tej kwestii tyle.

     Mówiąc wprost, słuchając relacji o tym co dzieje się w polskich mediach w sprawie kryzysu, wnioskuję że sytuacja przedstawiana w mediach jest nieźle podkręcona. Kryzys medialnie przecież bardzo się sprzedaje. Tu, na Korfu, życie toczy się jak zawsze swoim spokojnym, niezwykle radosnym rytmem. Wszystko funkcjonuje najzupełniej normalnie. Obserwując to co dzieje się dookoła mnie, mogłabym życzyć nam Polakom, tak uśmiechniętych i wiecznie zrelaksowanych twarzy jakie  mają Grecy w obliczu  swojego kryzysu.

    No… Ale jeśli… A może… A co… Gdyby… A jeśli jednak… Tak można przecież w nieskończoność.  Nikt tu nie ma kryształowej kuli i nikt nie wie co tak naprawdę będzie. Słyszałam gdzieś ostatnio, że około 85% – 90%  rzeczy, o które się martwimy w ogóle się nie wydarza… Nie widzę więc najmniejszego powodu, żeby zamartwianiem się marnować choćby jeden z tych pięknych letnich dni, które spędzam tu na Korfu. Życie jest stanowczo za krótkie, żeby marnować je na głupie gdybanie.

    Najbardziej mi się uśmiecha, kiedy podczas naszych tras, zbombardowani newsami, do swoich rodziców, którzy są tu na wakacjach, dzwonią  ich starsze dzieci. Przez telefon podawana jest wtedy relacja z tego co widać w telewizorze. Tymczasem my jesteśmy wtedy zazwyczaj na rejsie, na plaży, na nieziemsko pysznym jedzeniu w tawernie, albo na kawie w takim miejscu, że nogi się uginają.  Przyznam się, że podsłuchałam i przytoczę jedną z takich rozmów z przed kilku dni:

     -Nie… Nic się nie dzieje! Napięta sytuacja? No, daj już spokój! Jesteśmy właśnie na rejsie! Mówię ci, jak tu pięknie! Za chwilę wpływamy na Rajską Plażę! Musicie z Łukaszem też tu przyjechać! Dobra… Muszę już kończyć!… Nie będzie benzyny? No nie wiem… A w sumie, to po co nam? Niebezpiecznie? Gosia, weź już przestań! Wyłącz ten telewizor! Że nie będzie wody pitnej? A po co nam ona! My tu i tak pijemy  tylko białe wino! Hahaha!!!

     P.S. Ostatnio  przeszłam się po mieście, by zrobić zdjęcia „kilometrowym” kolejkom do bankomatów. Zdjęcia przedstawiają, to co widziałam. Możecie je skonfrontować z relacjami z mediów. Miasto Korfu. Piątek, 3 lipca. Godzina około 15.00.

Podsumowując. Drogi Turysto! Jeśli tego lata wybierasz się do Grecji na wakacje, wyłącz telewizor, a radio przestaw na letnią muzykę. Spokojnie się pakuj i planuj swój letni urlop. Jedź zupełnie spokojnie, bo Twoje greckie wakacje, z pewnością będą fenomenalne!

 

„Grecja. Gorzkie pomarańcze” Dionisosa Sturisa. Dlaczego mimo, że ta książka jest świetna, to wcale mi się nie podoba?… środa, 10 czerwca 2015

    Nie wiem czy kiedykolwiek na rynku polskim została wydana książka, która w tak przystępny i tak bardzo oddalony przewodnikowemu sposobowi pisania, opisuje Grecję. Żadnej innej takiej książki na temat Ellady, jeszcze nie czytałam.

    Dionisos Sturis jest dziennikarzem Radia TOK FM. Jest w połowie Polakiem, w połowie Grekiem. W okresie największych strajków relacjonował sytuacje w Grecji.

     „Gorzkie pomarańcze”, to książka którą konstruują  dwa główne wątki. Pierwszy to opis sytuacji Grecji w obliczu kryzysu. Natomiast drugi, to opowieść Dionisa o poszukiwaniu własnych korzeni i chęci ich zrozumienia. Oba wątki przeplatają się wzajemnie, tworząc całość.

     Książkę czyta się z ogromną przyjemnością, bo Sturis ma niesamowitą umiejętność obrazowego opisywania. To jedna z takich pozycji, która wciąga czytelnika w narracje, a później powoduje, że płynie się razem z nią. Opisy strajków, rozmowy z emigrantami, obrazowanie sytuacji Grecji podczas kryzysu. A jednocześnie bardzo osobista opowieść o okrutnym ojcu, losach stłamszonej przez niego matki i Greków, którzy  musieli uciekać z Grecji między innymi do Polski. Ta bardzo osobista historia rodziny Sturisa, jest jednocześnie przykładem jak wielka polityka wpływa, kształtuje życie jednostki. To taki mądry zabieg, który powoduje, że czytając o losach konkretnej osoby, człowiek dowiaduje się o wielkiej historii.

   Pod względem merytorycznym i językowym, książka jest rewelacyjna. Mimo tego, wcale mi się nie podoba. Czytając miałam więc zupełnie sprzeczne uczucia. Zarwałam przez nią kilka nocy, nie mogąc przestać czytać.  Ale z drugiej strony wywoływała we mnie oburzenie. Dlaczego?

    Gdzieś mniej więcej już po pięćdziesiątej  stronie zaczęłam odnosić wrażenie, że Sturis Grecji nie lubi. Chce ją poznać, zrozumieć i  oswoić. Podróżuje po niej, rozmawia z ludźmi i uczy się języka. Mimo tego nie potrafi jej nie tyle pokochać, co po prostu zwyczajnie polubić. Pisząc o drodze do Meteor, opisuje przydrożne śmieci. Smaku tsipouro nie znosi. Zachwyt nad Akropolem, jak sam przyznaje – jest udawany.  A Saloniki to według  niego jedno z okropniejszych miast Grecji. Tak wyliczać można jeszcze długo.

    Nie trzeba być psychologiem, żeby zrozumieć, że jeśli matka Sturisa z Grecji uciekła, a mąż Grek był zwyczajnym tyranem, to dla Dionisa  jego druga ojczyzna będzie się jawić jak zmora z dzieciństwa. Co prawda można ją zrozumieć, ale pokochać będzie bardzo trudno.

   Dokładnie w połowie książki, Sturis szczerze odpowiada na pytanie: „So, what do you love about Grece?  I czy  ja w  o g ó l e?”.[1]

   Sturis opisuje więc Grecje jak przez bardzo ciemne okulary. Kryzys. Rozmowy z emigrantami walczącymi o prawo stałego pobytu. Opowieści o tych, którzy zginęli przepływając rzekę Ewros.  Liczne przykłady korupcji. Wiecznie nierozwiązane problemy. To wszystko jest oczywiście prawdą i niczemu nie można zaprzeczyć. Ale to jest taka najciemniejsza strona Grecji, a wcale nie jej całość.

   Odmian pomarańczy jest  wiele. Bardziej, mniej słodkie. Takie, które nadają się bezpośrednio do jedzenia, albo takie, z których wyciska się soki. W wielu miastach Grecji, przy głównych ulicach, rośnie specyficzna odmiana pomarańczy. Ich owoce są niesamowicie gorzkie i nie nadają się do bezpośredniego jedzenia. Służą przede wszystkim ozdobie. Tytuł książki jest więc niezwykle trafny. „Grecja. Gorzkie pomarańcze”. Czyli właśnie te, które sadzi się w miastach jako dekoracje. Sturis opisał więc Grecję, tak jakby smakując tylko  jednej odmiany pomarańczy. Tej, która jest najbardziej gorzka. Mimo wielkiej wartości tej książki, ta pozycja nie pokazuje  obiektywnego obrazu całej Ellady.

 

Grecja. Gorzkie pomarańcze

Dionisos Sturis

Wab

Warszawa, 2013

 

 


[1] Grecja. Gorzkie pomarańcze, Dionisos Sturis, Wab, Wa-wa, 2013, s. 137

Czy nadal bezpiecznie jest jechać do Grecji na wakacje? Oddajmy w tej sprawie głos samym Grekom!… sobota, 11 kwietnia 2015

    Właśnie kończyłam pisać tekst, który zgodnie z planem następnego dnia rano miał znaleźć się w redakcyjnej skrzynce. Przed monitorem spędziłam pół dnia i nagle poczułam, że jeśli za chwilę nie wyjdę na spacer to albo zamienię się w roślinę, albo od patrzenia na literki zapomnę, że na świecie istnieje jeszcze inne zestawienie kolorystyczne niż czarne na białym. Ubrałam kurtkę, chwyciłam kilka monet i pod pretekstem, że idę do sklepu wyszłam się przejść. Pretekst był  całkiem niezły, bo przecież polskich czekolad w naszym domu nigdy nie jest za wiele [Czekolady Wedla w naszym sklepie].

      Po krótkim spacerze zrobiło mi się o niebo lepiej. Wróciła jasność umysłu i świadomość, że istnieje również zielony. Plan na następną część dnia był prosty. Dokończyć sprawdzanie tekstu. Wcisnąć przycisk „wyślij” i natychmiast po tym poczuć w sobie miłe zwycięstwo.

     I już prawie… prawie… obrałam drogę do domu, żeby dalej mój dzień potoczył się  zgodnie z planem. Ale jak mówi greckie powiedzenie: kiedy człowiek planuje, to Bóg się śmieje. Skręcając w boczną uliczkę, usłyszałam:

     -Dorrrottta!!!  – krzyczała moja dobra znajoma, z taką radością w głosie, jakbym po trzech latach, prosto z wojny wróciła do domu.  Po chwili Elenica (zdrobnienie od Eleni) rzuciła mi się w ramiona. Czyli, standardowe powitanie w Grecji. Nadmienię tylko, że ostatni raz  widziałyśmy się całe aż cztery dni temu.

     Niby troszkę się opierałam, ale jak widać mało skutecznie, bo chwilę po tym razem ze sporym towarzystwem wygodnie siedziałam przy kawie. Co prawda miałam dosiąść się naprawdę, jak Boga kocham, tylko na pół godziny i ani minuty dłużej, ale… po godzinie już  o tym zapomniałam.

      Od momentu ostatnich wyborów w Grecji, temat kryzysu znów jest na topie. W mojej skrzynce dość systematycznie pojawiają się wiadomości z powracającymi pytaniami: czy na pewno, na pewno, tak na pewno! to wciąż bezpieczne, żeby do Grecji jechać na wakacje? Czy na 100% samolot doleci? I czy grecki automat wypłaci gotówkę bankowo? Chyba nie ma obecnie  internetowego forum o Grecji z robiącym karierę wątkiem, że już prawie, o mały włos Grecja bankrutuje. Z doświadczenia jednak wiem, że „prawie”, a „już” robi diametralną różnicę.  Tak samo jak siedząc w tej kawiarence, mój tekst już „prawie” był wysłany. Jednak, w redakcji nikt nadal nie mógł go nawet otworzyć. Od samego kryzysu, zatrważa mnie znacznie bardziej całe nakręcenie wokół niego. Tak jakby rozwiązanie miało przyjść wraz z dostarczaniem coraz to nowszych, zawsze bardzo medialnych newsów. Raz nawet przy jednym z takich kryzysowych wątków na forum  napisałam, że o greckim kryzysie można mieć inne zdanie niż te, które dominuje w mediach. Ale zarzucono mi, że jeśli przyjeżdżam do Ellady spędzić tydzień w hotelu, to oczywiste, że widzę wszystko na różowo… Najciekawsze jest jednak to, że znaczna większość wiadomości na temat greckiego kryzysu, dochodzi do mnie z… Polski!:D

     -Jaaani! – krzyczę znad komputera odpisując na jedną z takich „kryzysowych” wiadomości, by upewnić się czy Jani wie na ten temat może coś więcej:

     -Czy myślisz, że polskiemu turyście, który przyjedzie w tym roku do Grecji na wakacje, bankomat wypłaci pieniądze…?

       -Co???

    W tym momencie raz jeszcze powtarzam pytanie, które czytam wolno i dokładnie z maila.

      -To zależy… – jak zawsze stoicko odpowiada Jani.

     -Od czego?!?! – ups! Czy ja może jednak czegoś nie wiem?!?!

     -Czy  ma coś na koncie!

     Koniec dygresji. Przenieśmy się znów do niewielkiej, acz cieszącej się popularnością kawiarenki. Siedzę trochę z boku, obok Elenicy, która parę chwil temu wciągnęła mnie do środka. Po jednej stronie mam wspaniały widok na góry i morze i widzę jak z kwadransa na kwadrans różowieje całe niebo. Wszystkie kolory z  soczystych powoli zamieniają się na coraz bardziej  delikatne pastele, co oznacza, że wkrótce cicho zapadnie  zmierzch. Po drugiej stronie widzę roześmiane twarze moich greckich znajomych. Kruczoczarne włosy, brwi, rzęsy, rysy jak ze starożytnych greckich waz. Ze świadomością, że to trochę infantylne myślę sobie, że ten mógłby być Posejdonem. Tak pewnie wyglądała Afrodyta. A tak Odyseusz. Wyrazy ich twarzy są zawsze takie, jakby  przez całe życie trwały w niczym niezmąconym, wewnętrznym relaksie.

      Elenica kiedy mówi, to macha rękami tak, że o mały włos jej palec trafia do mojego nosa. Odsuwam się trochę i patrzę jak jej pomalowane na czerwono paznokcie, śmigają w powietrzu jak czerwone muchy.

      Czy w te wakacje greckie bankomaty wypłacą naszym turystom gotówkę? I czy jadąc do Grecji turyści wciąż mogą czuć się bezpiecznie?

 

     -Biała, wpadająca w pudrowy róż! Zupełnie prosta, dziewczyny. Tylko przy dekolcie ma  mieć naszytą taką tasiemkę, która będzie połyskiwać trochę bardziej na różowo. Właśnie kupiłyśmy z mamą materiał! Boski jest… Tylko musimy się nieźle śpieszyć. Krawcowa, z którą już wszystko uzgadniałam zaszła właśnie w ciążę i ostatecznie da mi znać, czy się tego podejmie w piątek. Panienko Najświętsza! Mam nadzieję, że się nie wycofa bo jest naprawdę dobra. Makijaż zrobi mi Katerina, w ramach prezentu ślubnego. Więc nie wiem jeszcze tylko co do fryzjerki… Jak myślicie dziewczyny? Czy  któraś z was była może u Poppy?

     Elenica w te wakacje bierze ślub! Przysięgłam na wszystko, że nawet jeśli będę musiała wynająć odrzutowiec, to i tak na ten ślub przylecę prosto z Korfu. Elenica to pierwsza osoba, z którą tak naprawdę zaprzyjaźniłam się tu w Grecji, więc sama bym sobie nie wybaczyła. Ale… I tu pojawia się pytanie…

     Czy samoloty w Grecji będą normalnie kursować?  A co jeśli Grecy znów zaczną strajkować?

 

    -Restauracje też już mamy zaklepaną! Hotel dla najbliższej rodziny i takie tam. W sumie… Zostały jeszcze zaproszenia, ale na to jest jeszcze trochę czasu. No i… Ej dziewczyny! Co gotujecie jutro! Pościcie? Bo my tak! Wczoraj robiłam zupę z  grochu, dziś jemista [Nasz przepis na jemista, czyli nadziewane pomidory]… Ale co by tu jutro? Nie mam zielonego pojęcia…

     A co z wyjściem Grecji ze strefy euro? Czy w tym roku Grecja już zupełnie zbankrutuje i wróci do drachm?

 

    -To znaczy… Ja poszczę dość restrykcyjnie – zaczyna Viki – I na tydzień przed Wielkanocą  nie jem nawet niczego z oliwą z oliwek. Ale mój Nikos! Nie daje rady. Uparł się i powiedział, że i tak będzie jadł mięso. No przecież nie będę go zmuszać, ale gotować oddzielnie mu też nie będę. I wiecie co robi? Codziennie zanim wróci z pracy idzie sobie na suvlaki [Najpopularniejszy grecki fast-food, czyli co to są suvlaki?] ! Hahaha!!!

      Moje pół godziny rozciągnęło się tak, że zmierzch na dobre  zapadł. Już całkiem na serio zbierałam się do domu, kiedy weszła Asterija. Prześliczna dziewczyna o ciemnych, długich włosach i rysach twarzy tak bardzo greckich, że bardziej już być nie mogą. „Asterija. Cóż za dopasowane imię do właścicielki!” – pomyślałam, bo w języku greckim asteri oznacza gwiazdę. Przedstawiono nam siebie, bo wcześniej się nie znałyśmy.

    -Ale masz piękne imię! Asterija, to od wyrazu „gwiazda”. Zgadza się?

    -Nie… – powiedziała, nie ukrywając ogromnego zdziwienia. –Asterija… Tak miała na imię moja babka! [Dlaczego Grecy dziedziczą imiona po swoich dziadkach?]

     Kiedy wróciłam do domu było już zupełnie ciemno. Co prawda zarwałam pół nocy, ale jeszcze w porę zdołałam zrobić „klik” i wysłać tekst, by był w redakcji rano.  Tuż przed położeniem się do łóżka uchyliłam okno, by wpuścić świeże powietrze. Granatowe niebo zasiane było gwiazdami. Idąc spać w głowie krążyła mi myśl, jak to jest, że jedną rzecz można interpretować tak zupełnie inaczej…

 

 

Dlaczego cała Grecja płakała po… Kiełbasce?… sobota, 15 listopada 2014

     

     Wylegują się  nawet na  najbardziej zatłoczonych ulicach. Czasem śpiąc blokują wejścia do sklepów. Wygrzewają się na słońcu, czy też leniwie przechodzą z jednego miejsca do drugiego. Bezdomne psy na stałe wpisały się w krajobraz każdego większego miasta Grecji. Nieco żartobliwie wydają się oddawać charakter Greków. Przeważnie wyglądają na dość  zadowolonych. Nigdy nie widziałam, by któryś z nich przejawiał agresję.

 

     Od kilku lat najsłynniejszym greckim psem jest Loukanikos (w tłumaczeniu na polski: „kiełbasa”). Zna go każdy Grek, a jego sława przekroczyła  granice samej Ellady. Przez Timesa Loukanikos został uznany za jedną z największych osobowości roku 2011. Systematycznie pojawiał się w wiadomościach. Jest bohaterem kreskówki.  Kochali go wszyscy mieszkańcy Aten. W wieku 10 lat, spokojnie pod opieką nowego właściciela Loukanikos odszedł w październiku tego roku. Płakała po nim cała Grecja. Dlaczego?

LOUKANIKOS

LOUKANIKOS,  źródło:  thenewinquiry.com

     Bezpańskie psy błąkające się po ulicach Aten stały się popularne, kiedy w Elladzie rozpoczęły się serie strajków i protestów. Z niewiadomych, znanym tylko im  powodów, psy również zrywały się do akcji, zawsze stając po stronie protestujących. To zjawisko zostało zauważone przez zagraniczne media, a owe psy dorobiły się swojej nazwy  – tzw. Riot Dogs (od  riot police – czyli oddziałów policji odpowiedzialnych  za tłumienie  buntów, zamieszek, strajków).  Najsłynniejszym z nich był właśnie Loukanikos.

     Niepozorny,  bezpański pies, o beżowej,  krótkiej sierści. Ani  duży, ani  mały. Kłapiące  uszy. I przede wszystkim mądre, przenikliwe, psie spojrzenie. Pojawiał się zawsze tam gdzie toczyły się strajki i zawsze bardzo aktywnie stawał po stronie protestujących. Biegał po ulicach obszczekując  policjantów, jakby dokładnie rozumiał o co w tym wszystkim chodzi.

     Zwierzęta  w magiczny sposób potrafią rozładować  emocje. Wie o tym każdy, kto choć z jednym miał bliższą relację. I zdaje się, że właśnie w tym tkwi fenomen Loukanikosa i innych greckich  „riotów”, które towarzyszyły i wciąż towarzyszą Grekom podczas strajków i protestów.

Graffiti na pamiątkę Loukanikosa wykonane na jednej z ateńskich ulic, źródło: 9gag.com

Graffiti na pamiątkę Loukanikosa wykonane na jednej z ateńskich ulic,  źródło: 9gag.com

        Pod koniec życia Loukanikos znalazł dom i był pod bardzo dobrą opieką. Jego ostatni właściciel wspomina, że do końca swoich dni, mimo tego że miał dokąd wracać, Loukanikos uwielbiał szwendać się ulicami Aten…

 

Największy postrach Ogórka – czyli kim jest Babis ze stacji KTEL?

 

     Sklep, w którym pracuje Ogórek, należy do jego rodziców. Jest to typowy rodzinny, grecki biznes, dzięki któremu utrzymuje się cała rodzinka. Sklep jest dość niepozorny. Znajduje się w jednej z bocznych uliczek, odchodzących od centrum miasta. Jest otwarty przez dwanaście godzin, siedem dni w tygodniu. Na kilkudziesięciu  metrach kwadratowych, które zajmuje, znaleźć można absolutnie wszystko. Od produktów spożywczych, po środki chemiczne potrzebne w domu, kończąc na małej półce z kosmetycznymi niezbędnikami.

     Ogórek jest znaną osobą w mieście, więc sklepik stanowi również centrum rozrywkowe. Męskie oczywiście. Kiedy wchodzimy  tam  z  Janim, wiem że szybko nie wyjdziemy. Słuchając relacji z meczów piłkarskich, nie potrafię  ukryć malującej się na mojej twarzy nudy. Zazwyczaj  wtedy dostaję od Ogórka zielone światło i korzystając z kolekcji lakierów, mieszczącej się na półce z kosmetycznymi niezbędnikami, siadam  za ladą i spokojnie maluje sobie paznokcie. Wilk syty i owca cała. Ze sklepu wszyscy wychodzą zadowoleni.

     Ogórek nie znosi swojej pracy i wzrokiem zabija każdego klienta. Zawsze siedzi w tej samej pozycji.  W prawej ręce trzyma papierosa  (tak… niestety znów zaczął palić), a w lewej zimną frappe. Głowę ma uniesioną wysoko, ponieważ tuż nad ladą z kasą znajduje się mały telewizor, w którym ogląda serial albo mecz.

     Atmosfera nic-nie-róbstwa i całkowitego zatrzymania w czasie, udziela się każdemu, kto tylko wejdzie. Chipsy, cola, ciastka. Każdy wybiera co woli. Kiedy moje paznokcie są już pomalowane, chwytając za  ulubiony popcorn, zaczynam wysłuchiwać najróżniejszych, męskich opowieści.

 

 

-Był dzisiaj Babis? – spytał Tassos.

-Na całe szczęście nie!  Dziś było spokojnie. – odpowiedział Ogórek.

-Jaki Babis? – spytałam.

-No ten… Ze stacji KTEL. – odpowiedział ktoś z boku, tak jakby było to zupełnie oczywiste.
-Co to za jeden? – nie mogłam powstrzymać babskiej ciekawości.
-Ten który  prześladuje Ogórka…

  Tak na marginesie – KTEL, to grecki odpowiednik PKS. Tak więc owy Babis był najpewniej kierowcą autobusu.

-Ogórek, lepiej sam Dorocie opowiedz.

    Opróżniając paczkę z popcornem, wsłuchałam się w  Ogórkową opowieść…

     -Nikt nie może go znieść. Nawet moja matka (Cytryna – przypis narratora) jest blada, kiedy Babis wchodzi. Był właśnie w zeszłym tygodniu i jadł ciasto serowe (ciasto serowe – czyli rodzaj bardzo kruchego ciasta francuskiego, wypełnionego serem feta – przypis narratora). Nie jedno,  ale dwa! Przy czym jadł je kładąc  jedno na drugim. Obchodzi dokładnie cały sklep, jakby było w nim coś ciekawego i zostawia za sobą okruchy. Więc wołam: „Babis! Uważaj, brudzisz tym ciastem całą podłogę! Musisz tutaj jeść?!”. A ten do mnie: „O Boże… Przecież nic się nie dzieje!”. Dwa razy obszedł  sklep i niczego nie kupił. Cała podłoga  w okruchach…           Zazwyczaj jak już coś kupuje, to trwa to dobre pół godziny. Wybiera produkty, wszystko na półkach przestawia, niczego nie odkłada na miejsce. Porównuje każdą cenę. Czasami wyjmuje kalkulator. A później i tak  macha ręką i wybiera coś co jest o pięć centów droższe.     Ostatnio podszedł do lady i mówi: „Nałóż mi 4 plastry salami!”. Nakładam i pytam: „To może 5?”. „A niech będzie!”. Babis zaszalał. Nałożyłem i pakuję. Wtedy  mówi: „Wiesz co… To może nałóż mi 7!”. Odpakowuje jeszcze raz i dokładam – całe dwa plastry. Pytam dla pewności: „To może 9”.  „A niech tam!  Niech będzie 9!”. Przed zapakowaniem pytam się raz jeszcze: „W takim razie, może 10?!”. „Opa! Nie ma mowy!!! Ty znowu mnie naciągasz!!”.

 

        Kuzyn Janiego jest przekonany, że Babis naprawdę go prześladuje. Ma w planie wywiesić zdjęcie z  informacją, że Babis w sklepie nie będzie  obsługiwany.

      Ogórek zamyka o 22. Na szklane drzwi i okna, zsuwa wielką, metalową żaluzję. Kiedy słychać głośne „krach!”, oznacza to że jest już wolny. Później zawsze idziemy  na wieczorną kawę. Ja, Jani,  Ogórek i jego przyjaciele.  Tych ostatnich jest zazwyczaj około dziesięciu. Jak myślicie, ilu z nich wstaje następnego ranka do pracy?

    Kryzys… Kryzys… Kryzys… Ale o tym, już na dniach!

 

 

Przeczytaj więcej…

https://salatkapogreckuwpodrozy.pl/blog/2011/11/13/jak-zapalic-papierosa-krok-po-kroku-niedziela-13-listopada-2011/