Jak zmieniło się moje nastawienie do mojej greckiej teściowej? Czyli… Feta i ja… czwartek, 10 listopada 2016

Nasza relacja już z samego założenia nie mogła być łatwa. Temat greckich matek /  teściowych, to temat rzeka. Choć w Grecji wiele się zmienia,  kwestię równouprawnienia można potraktować trochę z przymrużeniem oka. To często świadomy (i moim zdaniem wbrew pozorom całkiem mądry) wybór Greczynek, które w wielu przypadkach same chcą mieć mniej odpowiedzialną pracę, a częściej przebywać w domu. Mieć czas by dbać o męża, dzieci, dom. Dla typowej Greczynki to jest naprawdę ważne, by w domu pyszny posiłek był na czas, by pachniało w nim czystością, a koszula męża była idealnie wyprasowana. W takim świecie nie ma jednak miejsca na pogoń za karierą. Zarabianie pieniędzy i utrzymanie domu na właściwym poziomie – to już problem faceta.

Moja teściowa – Feta, jest idealnym przykładem takiego modelu. Dlatego dom,  rodzina i co za tym idzie – jej syn – to jej świat. Pępowina, najlepiej jeśli nigdy nie zostałaby odcięta. Feta i ja od samego początku bardzo się polubiłyśmy, mimo tego pojawienie się mnie, naturalną siłą rzeczy, musiało wywołać konflikt. Jeśli jesteście zainteresowani, co dokładnie się działo, tutaj znajdują się najważniejsze w tym temacie posty:

Konkurs na kurę domową

Na „leniwego kota”

Rozmowa

Mój patent na grecką teściową

[Wpisując w wyszukiwarkę bloga słowa „Feta” i „teściowa” znajdziecie wiele innych postów.]

Żeby było weselej, mój model  życia diametralnie różni się od modelu Fety. Choć nie do końca, bo dla mnie również ważny jest dom i atmosfera, jaka w nim panuje. Jednak na miejscu nr jeden, jest dla mnie pisanie i moja praca na Korfu (zawsze równorzędnie). Rozwijanie firmy i rozwijanie się w pisaniu. To czy koszulka Janiego jest wyprasowana, jest istotne (bo lubię jak jest wyprasowana), ale nie najważniejsze. Wiem, że gdzieś w tym momencie mój potencjalny Czytelnik zastanawia się właśnie jakie jest u mnie nastawienie w temacie dzieci. Znając moich Czytelników bardzo dobrze, wiem również że mają dużo wyczucia, by nie pytać o to w komentarzach. Nie jest to jednak dla mnie temat tabu, więc wyprzedzając domysły sama odpowiem. Posiadanie dziecka jest dla mnie ważne, ale nie najważniejsze. Wiem, że wszystko w życiu ma swój czas, a mój czas na chęć posiadania dziecka jeszcze po prostu nie nadszedł i tego na siłę nie da się przyśpieszyć. Posiadanie dziecka, zupełnie świadomie, z pewnością będę przeciągać możliwie długo.  Wracając jednak do tematu głównego…

Właściwie normą stało się, że w okresie, kiedy mnie nie ma, do naszego domu przybywała Feta. Robiła w naszym domu wielkie sprzątanie. Przestawiała wszystko w szafkach i szufladach w kuchni, tak by było „nam wygodniej” (ha! ha! każda kobieta wie, że to nic innego jak taka cicha walka o władzę…) . Prała i prasowała wszystkie ubrania Janiego. Gotowała co tylko się dało. Za każdym razem, kiedy wyjeżdżałam na Korfu, już nawet nie pytałam, bo doniesienia o tym co działo się w naszym domu działały na mnie jak płachta na byka.

Ubiegłej zimy byliśmy w Sałatkowym Domu u rodziców Janiego. Pewnego dnia wybrałyśmy się z Fetą na taki babski wypad. Najpierw fryzjer, później zakupy w mieście, a na koniec kawa…

*

-Wiesz… U nas właściwie nigdy nie było w rodzinie takiego modelu, w jakim wy funkcjonujecie. To tak naprawdę bardzo rzadko się w Grecji zdarza… Że pół roku jesteście razem, a pół na odległość…

-Wiem. – odpowiedziałam – Nawet w Polsce, w zasadzie wszędzie, to jest dość nietypowe. Ale tak naprawdę my do bycia na odległość jesteśmy przyzwyczajeni, wie mama…

-Wiem… Ostatnio była w domu dość burzliwa dyskusja…

Nadstawiłam uszy i z otwartą buzią słuchałam co takiego mówiła Feta. Kiedy trzy lata temu, chwilę po naszym ślubie wyjechałam na Korfu otwierać firmę, na wiadomość, co takiego robimy ojciec Fety – Oregano, prawie dostał zawału serca. Według greckiego modelu jak dwa plus dwa równa się cztery, oczywiste było, że będę „przy mężu” i jak najszybciej pocznę  pierwszego w sałatkowej rodzinie wnuka.

-Ale powiedziałam – kontynuowała Feta – że muszą cię zrozumieć. Że ty po prostu taka jesteś. Siedząc w  domu będziesz się dusić i nigdy nie będziesz szczęśliwa. Ty chcesz pracować i się rozwijać. Powiedziałam, że ma się nie wtrącać i dziadek chyba zrozumiał, że mamy już XXI wiek. Każdy musi żyć tak by być szczęśliwym… Po swojemu.

*

Są w życiu rzeczy ważne i ważniejsze. To że Feta zupełnie bez proszenia nadal czyści nam cały dom, w rezultacie jest fajne, bo dzięki temu dom jest czysty. Ale jest to oczywiste  wkraczanie na cudzy teren. Podobnie jak wszystkie towarzyszące temu czynności. Dla mnie obecnie najbardziej liczy się jednak fakt, że moja teściowa, ona naprawdę chce dla mnie dobrze, chce mojego szczęścia i mi sprzyja. Kiedy dochodzi do konfliktu – bierze moją stronę.

Po jakimś czasie tak samo wyszło, że wypracowałyśmy sobie swój nigdzie nie spisany kodeks. Feta może sprzątać sobie w naszym domu wszystko co jej się podoba. Gotuje Janiemu każdą potrawę. I jeśli ma ochotę to prasuje nawet i jego skarpetki (tak… prasuje…), ale nie przestawia żadnych rzeczy. Nie zmienia ich ułożenia.  Nie zmienia dekoracji. Nie dokupuje nowych bibelotów. Tym samym – osiąglęłyśmy porozumienie gdzieś tak w połowie drogi. Trwało to trochę…

Wiem, że temat teściowej jest gorący nie tylko w Grecji. Tu moja rada dla wszystkich dziewczyn, które mają podobny problem. Co należy zrobić…

a)      na początku jasno wyznaczyć swoje granice i prosto z mostu mówić co się nie podoba i czego się nie akceptuje

b)      ostateczne odcięcie pępowiny trzeba zostawić swojemu facetowi – bo to właśnie on powinien ją odciąć, jednocześnie wybierając, czy chce być po stronie matki, czy żony

c)      nie wdawać się w manipulacyjne gierki (typu: „że przecież chciałam dobrze”, „że tak wam będzie wygodniej / lepiej”) – wyznaczenie granicy i bycie w tym konsekwentnym jest kluczowe

d)     pójście na ustępstwa… najgorsze jest  zacietrzewiać się w sobie i  uparcie stawać przy swoim. czasem też trzeba sobie trochę odpuścić, akceptując to że nikt nie jest idealny i dzięki temu spotkać się gdzieś w środku…

  

W konsekwencji. Nasz dom jest idealnie posprzątany. Do teraz w zamrażarce, na wypadek gdyby nie chciało mi się jutro gotować, jest domowa mussaka [nasz przepis na domową  mussakę znajdziecie TUTAJ!]. A przy tym wszystko jest jednak dokładnie tak, jak zostawiłam przed moim wyjazdem. Moja teściowa mnie bardzo lubi i przede wszystkim szanuje moją pozycję w naszym domu.

Ale… Jak to w Sałatce po grecku… Żeby rozwiązać problem, trzeba wcześniej nieźle namieszać…

Dlaczego według tradycyjnego Greka kobieta nie powinna pracować? Oraz… instrukcja obsługi greckiego garnka

     Był to ostatni dzień naszego pobytu w domu Sałatki. Powoli zapadał wieczór, a my powoli pakowaliśmy swoje rzeczy. Nieśpiesznie  i dość niechętnie, bo jeszcze kilka dni z przyjemnością byśmy zostali.
     -Dorota! Tutaj masz jeszcze taki garnek. Jest fenomenalny! Możesz ugotować w nim wszystko. – chcąc nie chcąc chwilę później trzymałam w rękach wielkie, ciężkie, metalowe ustrojstwo.
   -Możesz w nim gotować na parze, pod ciśnieniem, normalnie, możesz w nim też smażyć. Każda Greczynka ma taki w domu! – dodała Feta zadowolona.
    Ilość różnych  elementów, z których składał się owy „cudowny” garnek, raczej mnie odstraszała. Być może szybko w nim ugotuje, usmażę, czy też (kogoś…;)) uduszę. Ale jego umycie! To dopiero musi być wyzwanie.
    -Czekaj… Czekaj… Możesz nie wiedzieć jak  się go obsługuje. Miałam tu gdzieś  instrukcję. Za chwilę ją znajdę!
    I tak Feta zaczęła przetrząsanie mieszkania. Niestety, instrukcji nigdzie nie było. Kiedy skończyła z szufladami, przeszła do szaf i szafeczek. Po szalenie ważnej instrukcji jednak  ani śladu. W śledztwo zaangażowany został również Pomidor. Jego zadanie –  przetrząśnięcie garażu. Nic! Instrukcji nigdzie nie było!
      Tymczasem, kiedy Feta z Pomidorem koncentrowali się na szukaniu,  ja i Jani zostaliśmy razem z dziadkiem.
      Oregano, czyli dziadek to wzór  wszystkich najbardziej greckich cech. Wystarczy spojrzeć. Nigdy nie rozstaje się ze szklaneczką ouzo, tak więc dość często  jest na lekkim rauszu. Obowiązkowy wąs pod pewnie skrojonym nosem. Skręcone włosy, które za czasów młodości musiały być atramentowo czarne. Dłuższy paznokieć na najmniejszym palcu. I nieustannie  wprawiane w ruch komboloi.
    -Słyszałem, że będziesz pracować? – dziadek spytał krótko.
    -Tak, zaczynam od czerwca.
    -Ach! Wy młodzi… Jak wy nic nie wiecie…
     Konsternacja z mojej strony, bo zupełnie nie wiedziałam co na to powiedzieć.
     -I ty jej na to pozwalasz? – tym razem po głowie dostało się Janiemu.
     -Ale Dorota sama chce pracować. Nikt jej do tego nie zmusza. Wiesz dziadku, teraz są już inne czasy…
    -Inne czasy… Inne czasy… – Oregano powtórzył sarkastycznie.  -Jesteście pierwszym pokoleniem w naszej rodzinie, w którym kobiety idą do pracy. Coś takiego nigdy wcześniej się u nas nie zdarzyło.
    -Dziadku, ale trzeba iść z duchem czasu. – powiedział Jani.
    -Z duchem czasu… Z duchem czasu… – tym razem dziadek powtórzył smutnie.
    -Ale właściwie dlaczego nie powinnam pracować? – spytałam.
  -Bo to… moje drogie dziecko… Jest zadanie  mężczyzny!!! – dziadek niemalże wykrzyknął, że aż zatrzęsła się podłoga.  -To mężczyzna ma utrzymywać całą swoją rodzinę. Póki nie będzie w stanie tego zrobić, to zawsze będzie chłopcem. A wtedy nigdy  nie będzie dobrym mężem i ojcem. Przez wieki tak w Grecji było, a wy teraz wszystko  zmieniacie.
    -Ale ja bardzo chcę iść do pracy… – dodałam. – Co innego miałabym  robić?
    -Mało ciekawych rzeczy jest na tym świecie? Ty  jeszcze nic o życiu nie wiesz. Najpierw  drogie dziecko, naucz się obsługiwać zwykły garnek. Ale! To wcale nie jest takie proste. Ty dziecko, chcesz zarabiać pieniądze. A co w tym czasie ma robić mężczyzna? Nie wiesz…? – zabrzmiało naprawdę groźnie. – To ja ci powiem! Siądzie  wygodnie przy komputerze, czy jak wy to tam nazywacie i godzinami będzie grać sobie w jakąś gierkę. O! I tam sprawdzi się jako prawdziwy mężczyzna. Zabije potwora, bandytę, złodzieja. Zawalczy o przetrwanie. To jest właśnie nowe pokolenie! I te wasze „równouprawnienie”. Jak to może być, że dziewczyna płaci za siebie w kawiarni? Koniec świata!  Koniec świata…
    -Znalazłam!!! – krzyknęła Feta, która prawie w całości weszła  do szafy. -No! To jestem spokojna! Teraz będziesz już wszystko wiedziała. Tutaj masz napisane czarno na białym! – dodała cała w skowronkach.
     I tak wepchnęliśmy do  samochodu: wielki, trzykilogramowy garnek, który podobno nazywa się  szybkowarem oraz pokaźnej grubości  instrukcję, z której i tak nic nie rozumiem.
     Wyruszaliśmy następnego dnia wcześnie rano. Bagażnik samochodu prawie się nie domykał. Auto uginało się pod ciężarem nie jednego, a w rezultacie trzech wielkich garnków od Fety. Przyrządów do pracy w ogrodzie. Zestawu szklanek i talerzy. Dodatkowych ręczników i pościeli.  Nie wspominając o tym, że „ktoś właśnie sprzedawał bardzo ładne pomarańcze”. Więc zostaliśmy zaopatrzeni w całe pięć kilo.
     Nasza droga powrotna trwała kilka długich godzin. Przemierzyliśmy  całą  środkową Grecję. A ja tymczasem, drapałam się po głowie, co mam zrobić z tym całym szybkowarem?
Przeczytaj więcej…