Z CYKLU: zacznij lekko poniedziałek – Dlaczego Grecy nie spędzają swojego czasu wolnego w galeriach handlowych?… poniedziałek, 20 kwietnia 2015

      Kiedy tej zimy byłam w Polsce, pewnej soboty umówiłam się  z przyjaciółką na kawę. Punkt południe. W Poznaniu tuż przy ratuszu. Czekając chwilę patrzyłam na koziołki, które jak zawsze o tej porze wyszły, by sympatycznie powitać wszystkich, którzy w tym momencie byli na rynku. Problem w tym… że prócz mnie i kilku dzieciaków, nie było tam nikogo. Rynek był prawie pusty. Kawiarenek i sklepików jakby trochę mniej. Część z tych, które pamiętam z czasów studiów, zamieniła  się w banki.

    Kiedy przyjechałam do mojego rodzinnego Lublina, na Krakowskim Przedmieściu w sobotę w okolicach południa, ludzi było jeszcze mniej. Tu również banków wyraźnie przybyło.  I jakby naturalną rzeczą było, że z kimkolwiek umawiałam się na spotkanie,  prawie za każdym razem lądowaliśmy w… galerii handlowej!

   Kiedy zjawiam się w Polsce, zawsze mam wrażenie, że galerie handlowe przybywają jak grzyby po deszczu. Co roku słyszę, że ta będzie największa, ta najnowocześniejsza, a tamta będzie miała najfajniejszy wystrój.

    Tymczasem rynki  zupełnie pustoszeją. A urocze kawiarenki na miejskich starówkach, z roku na rok zastępowane są bankami. Narzekając jednocześnie  na kryzys, zapominamy że przecież  wejściówki do wielu polskich muzeów w weekendy są darmowe. Że przejście się do parku nic nie kosztuje. I  że włócząc się po swoim mieście, można odkryć coś naprawdę ciekawego.

   Próbowałam policzyć ile galerii handlowych  znajduje się w Atenach. Do głowy przychodziła mi w zasadzie tylko… jedna. The Mall, który czasem odwiedzamy będąc w Atenach. Podpytałam kilka osób. Ktoś powiedział mi o drugiej i trzeciej. Ale informacje o nich wciąż były raczej enigmatyczne. Sprawdziłam w internecie i policzyłam, że jest ich mniej więcej osiem. To chyba niezbyt wiele jak na stolicę, w której mieszka aż jedna trzecia Greków.

   Przy naszej ostatniej wizycie tak jakoś wyszło, że dla nas strategicznie było najlepiej spotkać się w centrum handlowym, tuż przy stacji metra:

   -Gdzie? Na kawę do centrum handlowego? –  na taką propozycję po drugiej stronie słuchawki odpowiedział trochę skonsternowany głos naszego przyjaciela.

   -No dobrze… Skoro mówicie, że tak będzie dla was najwygodniej…

   Wcześniej, w okolicach południa przeszliśmy się przez główną handlową ulicę Aten. Ermu zalana była tłumem ludzi. Centrum Aten, Salonik, Patry, czy też innych większych greckich miast być może grozi kryzys, ale z pewnością nie wyludnienie. Oczywiście, że i to się zdarza, ale  wciąż dominująca część Greków nie spędza swojego czasu wolnego w galeriach handlowych. Nawet jeśli chodzi o typowe sobotnie zakupy, wciąż wybierają centrum, ale samego miasta. Dlaczego  właściwie tak jest?

 

       Po pierwsze, chodzi o pogodę. Ta w Grecji pozwala cieszyć się spacerami na świeżym powietrzu, przez 12 miesięcy w roku. W Polsce to jednak czasem mało przyjemne chodzić po mieście, kiedy jest zimno, pada, wieje, albo śnieży. Zaś w Grecji, jest zupełnie odwrotnie. I jeśli na zewnątrz świeci cudowne słońce, ostatnią rzeczą na jaką człowiek ma ochotę, jest zamykanie się w pomieszczeniu, w którym głównym źródłem światła jest żarówka.

   Drugim czynnikiem, jest to że Grecy mają uczulenie na wszystko co nie jest greckie. Bo przecież oczywiste jest to, że wszystko co greckie jest niezastąpione i najlepsze! Żadnemu Grekowi przy zdrowych zmysłach nie przyjdzie więc do głowy, by zamienić wizytę w tawernie lub nawet na szybkich suvlaki, na PizzeHut czy też McDonalda. Co prawda odzieżowe sklepy sieciowe zdominowały nawet i Grecję, ale wyjście na kawę do centrum handlowego, to dla przeciętnego Greka coś zupełnie niezrozumiałego.  

   Jest również  kolejna przyczyna. Bóg przecież powiedział, że siódmego dnia się odpoczywa. I przestrzegając tej zasady, w niedziele nic nie jest czynne, wliczając w to nawet niektóre stacje benzynowe. Niedzielna wizyta w centrum handlowym jest więc po prostu niemożliwa.  Kryzys może sięgać zenitu, wszystko może być na „wczoraj”, a świat może sobie pędzić tak  szybko jak chce, ale w niedzielę… W niedzielę każdy zasiada do wielkiego stołu i z wielką rodziną, wspólnie je domowy obiad, godzinami dyskutując dosłownie o wszystkim.

***

   Mimo zdziwienia naszych greckich przyjaciół, jednak spotkaliśmy się w owej galerii handlowej. Umówiliśmy się na najwyższym piętrze, tuż obok kina. Poczekaliśmy chwilkę, poczym zjawiła się nasza zaprzyjaźniona trójka.

   -To gdzie usiądziemy? – spytał Nicos.

   Nie ukrywam, że mimo zamiłowania do typowej greckiej kawy, wciąż uwielbiam również Starbucksa. Ucieszona, że stoimy właściwie obok, wskazałam zdecydowanie ręką.

   -Hmmm… A może uda się znaleźć coś innego…  Tam nie ma przecież nawet freddo!- odpowiedziała Paraskevi, poczym przeszliśmy do kawiarenki kilka kroków dalej.

   Pamiętam jak w ubiegłym  roku ucieszyłam się z informacji, że  Starbucks jest również na Korfu. W którymś  miejscu jest nawet jeszcze znak, który do niego prowadzi. Właściwie nic więcej prócz tego znaku już nie zostało. Sam Starbucks na Korfu jakiś czas temu… zbankrutował…

 

 

Grecka Wielkanoc jest przepiękna, ale… Dlaczego dla typowego Polaka, smaczna raczej nie będzie?… czwartek, 16 kwietnia 2015

Magiritsa

Magiritsa

     -Jani! Jak myślisz, jaki przepis moglibyśmy przygotować na Wielkanoc w przyszłym roku?

      -W tym roku mieliśmy tsureki. Ale nie wiem dlaczego wciąż tak wzbraniasz się przed baranem na rożnie?

      -O nie! Tylko nie baran… Błagam! Zresztą, co to byłby za przepis? Weź barana, przebij biedaka wielkim, metalowym drągiem   i obracaj godzinami nad ogniem…

      -Wbrew pozorom to wcale nie jest takie proste! Zacznijmy od tego, że  trzeba dobrze wiedzieć, jak go nabić. Jak przebić się przez odbyt, jak ominąć organy, a później odpowiednio przebić czaszkę.  A to jeszcze nie wszystko! Trzeba jeszcze…

     -O Boże! Skończ błagam, bo mi niedobrze… Wymyśl coś innego!

     -Na Wielkanoc w Grecji bardzo popularna jest jeszcze magiritsa.

     -To zdaje się taka zupa mięsna? Coś już słyszałam… Co dokładnie potrzeba?

     -Barana! Albo owcę. Tak, to jest zupa mięsna. Je się ją najczęściej w nocy z soboty na niedzielę, kiedy kończy się Wielki Post. Każdy wtedy nie może się już doczekać mięsa. Najpierw  przygotowujesz: wątrobę, płuca, serce, nerki, trzustkę, nadnercza oraz takie gruczoły z szyi. Jest z tym trochę roboty. No i jelita! Właśnie… Jelita trzeba przewrócić na drugą stronę i bardzo dokładnie je wyczyścić. Później, jak to wszystko masz już wymyte  to…

     -Dobrze! Starczy… Myślę, że ten przepis… Hmmm… Jakby to powiedzieć… Wiesz co? A może by tak w przyszłym roku pojechać na Wielkanoc na Korfu… Zobaczyć jak na Liston wyrzucają z okien wazy w Wielką Sobotę… Przecież tam Wielkanoc jest jedną z najpiękniejszych z całej Grecji!

    -No, ale… Jak niby na Korfu mam ci ugotować magiritsę?!?! 

Czy nadal bezpiecznie jest jechać do Grecji na wakacje? Oddajmy w tej sprawie głos samym Grekom!… sobota, 11 kwietnia 2015

    Właśnie kończyłam pisać tekst, który zgodnie z planem następnego dnia rano miał znaleźć się w redakcyjnej skrzynce. Przed monitorem spędziłam pół dnia i nagle poczułam, że jeśli za chwilę nie wyjdę na spacer to albo zamienię się w roślinę, albo od patrzenia na literki zapomnę, że na świecie istnieje jeszcze inne zestawienie kolorystyczne niż czarne na białym. Ubrałam kurtkę, chwyciłam kilka monet i pod pretekstem, że idę do sklepu wyszłam się przejść. Pretekst był  całkiem niezły, bo przecież polskich czekolad w naszym domu nigdy nie jest za wiele [Czekolady Wedla w naszym sklepie].

      Po krótkim spacerze zrobiło mi się o niebo lepiej. Wróciła jasność umysłu i świadomość, że istnieje również zielony. Plan na następną część dnia był prosty. Dokończyć sprawdzanie tekstu. Wcisnąć przycisk „wyślij” i natychmiast po tym poczuć w sobie miłe zwycięstwo.

     I już prawie… prawie… obrałam drogę do domu, żeby dalej mój dzień potoczył się  zgodnie z planem. Ale jak mówi greckie powiedzenie: kiedy człowiek planuje, to Bóg się śmieje. Skręcając w boczną uliczkę, usłyszałam:

     -Dorrrottta!!!  – krzyczała moja dobra znajoma, z taką radością w głosie, jakbym po trzech latach, prosto z wojny wróciła do domu.  Po chwili Elenica (zdrobnienie od Eleni) rzuciła mi się w ramiona. Czyli, standardowe powitanie w Grecji. Nadmienię tylko, że ostatni raz  widziałyśmy się całe aż cztery dni temu.

     Niby troszkę się opierałam, ale jak widać mało skutecznie, bo chwilę po tym razem ze sporym towarzystwem wygodnie siedziałam przy kawie. Co prawda miałam dosiąść się naprawdę, jak Boga kocham, tylko na pół godziny i ani minuty dłużej, ale… po godzinie już  o tym zapomniałam.

      Od momentu ostatnich wyborów w Grecji, temat kryzysu znów jest na topie. W mojej skrzynce dość systematycznie pojawiają się wiadomości z powracającymi pytaniami: czy na pewno, na pewno, tak na pewno! to wciąż bezpieczne, żeby do Grecji jechać na wakacje? Czy na 100% samolot doleci? I czy grecki automat wypłaci gotówkę bankowo? Chyba nie ma obecnie  internetowego forum o Grecji z robiącym karierę wątkiem, że już prawie, o mały włos Grecja bankrutuje. Z doświadczenia jednak wiem, że „prawie”, a „już” robi diametralną różnicę.  Tak samo jak siedząc w tej kawiarence, mój tekst już „prawie” był wysłany. Jednak, w redakcji nikt nadal nie mógł go nawet otworzyć. Od samego kryzysu, zatrważa mnie znacznie bardziej całe nakręcenie wokół niego. Tak jakby rozwiązanie miało przyjść wraz z dostarczaniem coraz to nowszych, zawsze bardzo medialnych newsów. Raz nawet przy jednym z takich kryzysowych wątków na forum  napisałam, że o greckim kryzysie można mieć inne zdanie niż te, które dominuje w mediach. Ale zarzucono mi, że jeśli przyjeżdżam do Ellady spędzić tydzień w hotelu, to oczywiste, że widzę wszystko na różowo… Najciekawsze jest jednak to, że znaczna większość wiadomości na temat greckiego kryzysu, dochodzi do mnie z… Polski!:D

     -Jaaani! – krzyczę znad komputera odpisując na jedną z takich „kryzysowych” wiadomości, by upewnić się czy Jani wie na ten temat może coś więcej:

     -Czy myślisz, że polskiemu turyście, który przyjedzie w tym roku do Grecji na wakacje, bankomat wypłaci pieniądze…?

       -Co???

    W tym momencie raz jeszcze powtarzam pytanie, które czytam wolno i dokładnie z maila.

      -To zależy… – jak zawsze stoicko odpowiada Jani.

     -Od czego?!?! – ups! Czy ja może jednak czegoś nie wiem?!?!

     -Czy  ma coś na koncie!

     Koniec dygresji. Przenieśmy się znów do niewielkiej, acz cieszącej się popularnością kawiarenki. Siedzę trochę z boku, obok Elenicy, która parę chwil temu wciągnęła mnie do środka. Po jednej stronie mam wspaniały widok na góry i morze i widzę jak z kwadransa na kwadrans różowieje całe niebo. Wszystkie kolory z  soczystych powoli zamieniają się na coraz bardziej  delikatne pastele, co oznacza, że wkrótce cicho zapadnie  zmierzch. Po drugiej stronie widzę roześmiane twarze moich greckich znajomych. Kruczoczarne włosy, brwi, rzęsy, rysy jak ze starożytnych greckich waz. Ze świadomością, że to trochę infantylne myślę sobie, że ten mógłby być Posejdonem. Tak pewnie wyglądała Afrodyta. A tak Odyseusz. Wyrazy ich twarzy są zawsze takie, jakby  przez całe życie trwały w niczym niezmąconym, wewnętrznym relaksie.

      Elenica kiedy mówi, to macha rękami tak, że o mały włos jej palec trafia do mojego nosa. Odsuwam się trochę i patrzę jak jej pomalowane na czerwono paznokcie, śmigają w powietrzu jak czerwone muchy.

      Czy w te wakacje greckie bankomaty wypłacą naszym turystom gotówkę? I czy jadąc do Grecji turyści wciąż mogą czuć się bezpiecznie?

 

     -Biała, wpadająca w pudrowy róż! Zupełnie prosta, dziewczyny. Tylko przy dekolcie ma  mieć naszytą taką tasiemkę, która będzie połyskiwać trochę bardziej na różowo. Właśnie kupiłyśmy z mamą materiał! Boski jest… Tylko musimy się nieźle śpieszyć. Krawcowa, z którą już wszystko uzgadniałam zaszła właśnie w ciążę i ostatecznie da mi znać, czy się tego podejmie w piątek. Panienko Najświętsza! Mam nadzieję, że się nie wycofa bo jest naprawdę dobra. Makijaż zrobi mi Katerina, w ramach prezentu ślubnego. Więc nie wiem jeszcze tylko co do fryzjerki… Jak myślicie dziewczyny? Czy  któraś z was była może u Poppy?

     Elenica w te wakacje bierze ślub! Przysięgłam na wszystko, że nawet jeśli będę musiała wynająć odrzutowiec, to i tak na ten ślub przylecę prosto z Korfu. Elenica to pierwsza osoba, z którą tak naprawdę zaprzyjaźniłam się tu w Grecji, więc sama bym sobie nie wybaczyła. Ale… I tu pojawia się pytanie…

     Czy samoloty w Grecji będą normalnie kursować?  A co jeśli Grecy znów zaczną strajkować?

 

    -Restauracje też już mamy zaklepaną! Hotel dla najbliższej rodziny i takie tam. W sumie… Zostały jeszcze zaproszenia, ale na to jest jeszcze trochę czasu. No i… Ej dziewczyny! Co gotujecie jutro! Pościcie? Bo my tak! Wczoraj robiłam zupę z  grochu, dziś jemista [Nasz przepis na jemista, czyli nadziewane pomidory]… Ale co by tu jutro? Nie mam zielonego pojęcia…

     A co z wyjściem Grecji ze strefy euro? Czy w tym roku Grecja już zupełnie zbankrutuje i wróci do drachm?

 

    -To znaczy… Ja poszczę dość restrykcyjnie – zaczyna Viki – I na tydzień przed Wielkanocą  nie jem nawet niczego z oliwą z oliwek. Ale mój Nikos! Nie daje rady. Uparł się i powiedział, że i tak będzie jadł mięso. No przecież nie będę go zmuszać, ale gotować oddzielnie mu też nie będę. I wiecie co robi? Codziennie zanim wróci z pracy idzie sobie na suvlaki [Najpopularniejszy grecki fast-food, czyli co to są suvlaki?] ! Hahaha!!!

      Moje pół godziny rozciągnęło się tak, że zmierzch na dobre  zapadł. Już całkiem na serio zbierałam się do domu, kiedy weszła Asterija. Prześliczna dziewczyna o ciemnych, długich włosach i rysach twarzy tak bardzo greckich, że bardziej już być nie mogą. „Asterija. Cóż za dopasowane imię do właścicielki!” – pomyślałam, bo w języku greckim asteri oznacza gwiazdę. Przedstawiono nam siebie, bo wcześniej się nie znałyśmy.

    -Ale masz piękne imię! Asterija, to od wyrazu „gwiazda”. Zgadza się?

    -Nie… – powiedziała, nie ukrywając ogromnego zdziwienia. –Asterija… Tak miała na imię moja babka! [Dlaczego Grecy dziedziczą imiona po swoich dziadkach?]

     Kiedy wróciłam do domu było już zupełnie ciemno. Co prawda zarwałam pół nocy, ale jeszcze w porę zdołałam zrobić „klik” i wysłać tekst, by był w redakcji rano.  Tuż przed położeniem się do łóżka uchyliłam okno, by wpuścić świeże powietrze. Granatowe niebo zasiane było gwiazdami. Idąc spać w głowie krążyła mi myśl, jak to jest, że jedną rzecz można interpretować tak zupełnie inaczej…

 

 

Z CYKLU: zacznij lekko poniedziałek – Nasza nowa strona „Sałatka po grecku w podróży” jest już gotowa!…. poniedziałek, 6 kwietnia 2015

    Po kilku miesiącach wytężonej pracy, z wielką radością prezentujemy Wam… po pierwsze – nasze nowe logo:

 

     A po drugie – nową odsłonę naszej strony:

 www.salatkapogreckuwpodrozy.pl

     Co prawda do otwarcia sezonu jest jeszcze trochę, ale u nas przygotowania trwają pełną parą. Pod koniec maja znów udajemy się na Korfu, by już drugi sezon oprowadzać  po jednej z najpiękniejszych wysp Grecji. Wszystkie  informacje na temat naszych tras możecie przeczytać na stronie!

     Nowa odsłona strony jest naszą dumą i w tym miejscu wielkie podziękowania dla chłopaków, którzy ją stworzyli ;D

     Prócz nowych tras, nowego logo, nowej strony postanowiliśmy, że w tym roku idziemy o jeszcze jeden krok do przodu. W arkuszu rezerwacyjnym znajduje się jeden wyjątkowy znaczek. A mianowicie ten:

     Tak jest! Nasza trasa główna „Najpiękniejsze miejsca Korfu” jest dostosowana dla osób, które poruszają się na wózkach inwalidzkich. Dysponujemy bowiem specjalnym busem, który jest przystosowany dla osób z niepełnosprawnością. Jego zdjęcia możecie zobaczyć niżej. Jeśli ktoś tą możliwością jest zainteresowany, prosimy o jak najwcześniejszą informację.

     Pokazywanie prawdziwej Grecji. Najwyższy poziom usług. Małe grupy. Autorski program umożliwiający wyjechanie poza komercyjne szlaki. I… umożliwianie  osobom z niepełnosprawnością ruchową zwiedzanie  wyspy Korfu, to jest kierunek który obieramy…

 

    

Sałatka po grecku TV – odc. 13: Wszystkiego najlepszego z okazji Wielkanocy! A co w te święta jedzą Grecy? TSUREKI!… sobota, 4 kwietnia 2015

      W Grecji Wielkanoc będzie dopiero w przyszłym tygodniu. Ale ponieważ w Polsce Święta już się rozpoczęły, już teraz prezentujemy przepis na jedno z najpopularniejszych dań wielkanocnych w Grecji, czyli tsureki  (lub tsoureki,  jak kto woli;)

         Tsureki to coś w rodzaju bułki drożdżowej. Można by stwierdzić, że właściwie niczym nie różni się od tego typu bułek dostępnych w Polsce, gdyby nie jedno małe „ale”, które robi wielką różnicę. Jednym z najważniejszych  składników tsureki jest mastiha, czyli przyprawa którą wytwarza się z żywicy mastihowych drzew, rosnących na wyspie Chios. Więcej na temat mastihy przeczytacie TUTAJ! Mastiha  jest możliwa do zdobycia również w Polsce – wystarczy poszukać jej  na Allegro ;))

      Wszystkie potrzebne składniki, jak i sposób wykonania jest  w tym filmiku!

      Przyjemnego oglądania!

       Życzymy Wam spokojnych, wesołych Świąt Wielkanocnych! Wiosennego odnowienia i wytchnienia od codzienności… Mam nadzieję, że macie się jak najlepiej!

Jeśli masz ochotę przeczytać coś więcej na temat tego jak wyglądają Święta Wielkanocne w Grecji – kliknij na odpowiednie zdjęcie!  Niżej znajdują się wszystkie posty na temat greckiej Wielkanocy, które pojawiły się na blogu.

Wielkanoc – już za tydzień!

Przygotowania do greckiej Wielkanocy czas zacząć! Czym jest LAMPADA?

 

Grecka Wielkanoc ma kolor czerwony

 

 

Grecka Wielkanoc – wkładaj szpilki i bądź przed północą!

 

W Grecji właśnie zakończyła się Wielkanoc!

 

Wokół czego kręci się grecka Wielkanoc?

 

Wielkanocne jagniątka…

 

 

Skiladika. Czyli jak brzmi grecki odpowiednik disco polo?… czwartek, 2 kwietnia 2015

      O disco polo jest ostatnio bardzo głośno. Co chwile słyszę o jakimś nowym hicie. Film Macieja Bochniaka zdaje się, że nie wyszedł jeszcze z polskich kin. A przy tym całkiem niedawno zauważyłam, że w mojej kablówce jest nawet discopolowy kanał!

       Pewnego przedpołudnia puściłam go dość głośno, żeby zbadać reakcję Janiego. Co jakiś czas napada mnie myśl, żeby zrobić na Janim taki mały eksperyment. I włączam   najdziwaczniejszy polski program, jaki udaje mi się znaleźć. Udaje że go oglądam, a ukradkiem badam reakcje… Tak niestety spowodowałam, że Jani wciągnął się w „Ukrytą prawdę” – program, w którym  dość nieudolnie odtwarzane są różne niesamowite, pseudo życiowe historie. Leci chwilę  po Dzień Dobry TVN. Ostatnio nie dałam już rady i wyszłam. Jednak Jani siedział i oglądał  jak zahipnotyzowany dalej! Najgorsze  w tym jest to,  że później opowiada mi wszystkie te durne historie, dywagując przy tym nad nierozważnością bohaterów danego odcinka…

     W każdym razie… Kiedy włączyłam nasz kanał disco polo, to  po reakcji od razu wiedziałam, że coś jest na rzeczy. Piosenki leciały jedna po drugiej. Jani – znów zahipnotyzowany. Dopiero po jakiś dziesięciu minutach, kiedy już miałam wychodzić, oderwał wzrok i spytał nieco otumaniony: „Ooo! A co to?!”.

     Disco polo odżyło! Nie ma co do tego żadnych wątpliwości. Chyba, że… Czy ten rodzaj muzyki tak naprawdę kiedykolwiek stracił na popularności? Wyznaje zasadę, że o gustach się nie dyskutuje. A ponadto tak długo nasz naród walczył o wolność, że zamiłowanie do jakiegokolwiek rodzaju muzyki, nie może być przecież zabronione. Kiedy słuchaliśmy tych piosenek w tv, zaczęłam się zastanawiać, czy  Grecy mają taki swój discopolowy odpowiednik?

     Jak się okazuje – tak! Niżej znajduje się przykładowy mix piosenek nazywanych w Grecji – skiladika. Wiem, wiem… Jeśli go posłuchacie pomyślicie, że przecież nie ma tu nic wspólnego. Nasze rodzime disco polo, a skiladika,  brzmią zupełnie inaczej. Rzeczywiście, w brzmieniu nie odnajdzie się żadnego podobieństwa. Bo kryje się ono gdzieindziej…

     Disco polo określa się jako muzykę „podwórkową”, czyli muzykę dla mas, dla ludu, taką którą gra się w remizach strażackich, na wiejskich potańcówkach, czy też weselach. I dokładnie wszystkie te określenia pasować będą do odmiany muzyki nazywanej w Grecji – skiladika. Skilos, to po grecku pies. Skiladika, to więc  muzyka „psia”, uznawana za tę najgorszego gatunku, przeznaczoną dla milionowych mas.

    Choć przyznacie – coś w sobie jednak ma. A ja przyznam się, że niektóre kawałki naprawdę bardzo lubię.  Klarnet, który tak często w tych piosenkach słychać, brzmi naprawdę świetnie. A śpiewający bardzo często obdarzeni są wspaniałymi głosami. Śpiewają tak, że człowiek nie jest w stanie długo sztywno  wysiedzieć i trudno się powstrzymać, żeby nie potańczyć.

    Wsłuchując się w te piosenki, można szybko odkryć  bardzo ważną rzecz. Nie bez przyczyny tak wiele utworów skiladika, przywodzą na myśl rytmy tureckie. Wiele z nich, to piosenki prosto z Turcji, w których na greckie zamieniono tylko i wyłącznie słowa. Jest to kolejny dowód na to, że związek Turcji i Grecji, to idealny przedstawiciel związku w typie „miłość i nienawiść”. I jednocześnie przykład na to, że o żywej kulturze danego kraju można dowiedzieć się naprawdę wiele, puszczając zwykłe, lokalne  radio.

A jak wam podobają  się piosenki skiladika? Jestem bardzo ciekawa! Piszcie koniecznie w komentarzach!

Dziś jest Prima Aprilis! Bez żartu się więc nie obejdzie ;D… środa, 1 kwietnia 2015

     Jak najbardziej! Również i w Grecji pierwszy kwietnia to dzień,  w którym bez żarciku się nie obejdzie! A ponieważ tradycja to w Elladzie rzecz święta… również i na Sałatce… eghm… jakby to powiedzieć…

    Zapraszam do wysłuchania piosenki!

     Disco polo?!?! Ale… Chwila… Moment! Czy istnieje odpowiednik disco polo w Grecji? Dobre pytanie. A odpowiedź na nie – w jutrzejszym poście!

 

Poradnik emigrantki cz. 3: Jak spakować swoje życie w 20 kg?… niedziela, 29 marca 2015

      Kiedy przychodzi ten moment, że trzyma się w dłoni bilet w jedną stronę, a na nim widnieje  zatrważająco konkretna data wylotu, dni zaczynają uciekać jak szalone, a spraw do załatwienia zamiast maleć, to jeszcze przybywa. Ponieważ odpowiedź na to jedno pytanie, zazwyczaj rodzi za sobą cały szereg innych, człowiek  nieustannie je spycha, obiecując sobie, że „zrobię to… jutro!”.  No bo jak… Powiedzcie jak…

Jak spakować całe swoje życie w 20 kg?

       Przed moją przeprowadzką do Grecji, kiedy patrzyłam na walizkę, a później na cały mój pokój, to przechodziła mnie ciarka. Ścisk w żołądku czułam już jakieś dwa tygodnie wcześniej. Bo jak niby mam dokonać tego z góry przecież niemożliwego?

      Jak moja przeprowadzka  wyglądała w rezultacie? To była tragedia! Taszczyłam za sobą wielką torbę, która za nic nie chciała się dopiąć. W rękach  trzymałam bagaż podręczny, od którego urywało mi się ramie. Miałam uczucie, że kręgosłup jeszcze chwila, a pęknie. Mimo, że był sierpień(!), a my lecieliśmy do Grecji(!!), miałam na sobie kozaki, kurtkę zimową, a w kieszeni czapkę z pomponem.  Moimi rzeczami obładowany był również Jani. Torba ważyła oczywiście więcej niż było to przewidziane, więc  trzy razy przepakowywałam rzeczy do podręcznego, przez co  prawie straciliśmy nasz lot. Przy okazji połamałam  prostownicę do włosów, która była tak ściśnięta między innymi rzeczami. Bagaż podręczny był już tak przeładowany, że prawie się rozwalił, a i tak rejsowy  ważył ostatecznie za dużo, więc dodatkowa opłata była nieunikniona. Z tego całego stresu, do samolotu weszłam prawie ze łzami w oczach. A kiedy wylądowaliśmy myślałam, że umrę z przegrzania. Na zewnątrz było ponad 40 stopni! Modliłam się, by jak najszybciej zdjąć te cholerne kozaki.

      Jak spakować swoje życie w 20 kilogramów? To  naprawdę nie jest proste. Ja to zadanie zaliczyłam, bo przecież doleciałam do Grecji. Ale jego wykonanie oceniam miernie… Na całe, całe szczęście, całkiem nieźle potrafię uczyć się na własnych błędach!

     Jeszcze tylko kilka przepraw pomiędzy Polską, a Grecją  i wystarczyło, abym poszła po rozum do głowy. W międzyczasie zdążyłam jeszcze kilka  razy zapłacić za nadbagaż. Urwać w torbie rączkę. Naderwać ścięgno przy  taszczeniu bagażu. Ale przede wszystkim zszarpać ogromną ilość nerwów już na samą myśl o pakowaniu.

      Stało się dla mnie oczywiste, że moim problemem są rzeczy, przedmioty, wszystko co materialne. Nadmierna ich ilość. Nadmierna ich w moim życiu waga. I tak krok po kroku, podróż po podróży, weszłam na drogę życiowego minimalizmu. Modne to, czy też nie – dla mnie to nie ma znaczenia. Komuś, kto zapoczątkował całą tą filozofię, zawdzięczam fakt, że mój kręgosłup nadal jest cały.

     Przenoszenie się z miejsca na miejsce, dzieje się u mnie mniej więcej trzy razy do roku. W okolicach grudnia lecę na miesiąc, dwa do Polski. Później wracam do Grecji. A kiedy zbliża się lato, znad Zatoki Korynckiej, przeprowadzam się na cały sezon na Korfu. Posiadanie stałego adresu, w moim przypadku to kwestia jakby to powiedzieć… jedynie umowna. Ale ponieważ jestem typowym zodiakalnym wodnikiem, podoba mi się taki styl życia, bo uwielbiam się przemieszczać i kocham ciągłe, nieustanne  zmiany.

      Już jakiś czas temu w moim systemie pakowania zaszła wielka reforma, którą ciągle jeszcze ulepszam dążąc do ideału. Zaczęło się od tego, że zmieniłam diametralnie moje podejście do przedmiotów, które w moim codziennym życiu mnie otaczają. Zaczęłam więc od samego początku, czyli zmiany myślenia, zmiany nawyków oraz tego jak funkcjonuje w codzienności. I to właśnie dzięki temu zamiast w stresie pakować się cały boży dzień, całość zamykam w jakieś dwie godziny popijając przy tym kawę. Co więc u siebie zmieniłam…

  1. OGRANICZYŁAM  ILOŚĆ  RZECZY.  Jeśli chodzi o  przedmioty, kupuje ich bardzo mało. Mam  tylko to, co potrzebne jest mi w codziennym życiu. Nasz dom jest obecnie moją dumą, ponieważ z ręką na sercu nie ma w nim ani jednej rzeczy, która nie jest przez nas używana. Mamy mało przedmiotów, mało mebli, mało bibelotów. Nie pamiętam kiedy ostatnio czegoś szukałam. Sprzątanie całości przebiega ekspresowo. Co jakiś czas robię w mieszkaniu przegląd i usuwam rzeczy, które uznaję za zbędne. Co najbardziej mnie w tej zmianie zaskakuje, to fakt, że nie odczuwam braku czegokolwiek. Wręcz przeciwnie! Uwielbiam to, że w około mnie jest dużo przestrzeni, w której panuje harmonijny porządek.
  2. NIE ILOŚĆ,  A  JAKOŚĆ! Jest to moja złota zasada, która rządzi przede wszystkim w mojej szafie. Doszłam do niej, kiedy za którymś razem rozpakowując moją walizkę, zauważyłam, że jakieś 30% ubrań wiozłam zupełnie niepotrzebnie. Na wypadek gdyby… Bo może… A nuż… Łyżka… A widelec…  Kolejnym razem, kiedy znów się pakowałam wywaliłam ogromną ilość ubrań z typu:  „to jeszcze powinnam donosić”, „a w tym przecież byliśmy na pierwszej randce”, „ten kolor może jeszcze będzie modny”. Co prawda ilość moich ubrań nie ogranicza się do typowej dla minimalistów dziesiątki, ale całość z łatwością mieszczę w jednej walizce. Stwierdziłam, że każdy jeden dzień jest dla mnie zbyt cenny, by zmuszać się do chodzenia w ubraniach, mając na celu tylko ich „znoszenie”. Kupuje bardzo mało, ale wszystko jest w najlepszej jakości, na jaką w danym momencie mogę sobie pozwolić. Absolutnie nigdy więcej nie chciałabym znów wrócić do poprzedniej ilości ciuchów. Za to noszenie fajnych ubrań, w dobrej jakości, na co dzień dodaje mi niesamowitej energii.
  3. ZLIKWIDOWAŁAM MOJEGO WROGA NR 1! Każda dziewczyna ma jakąś swoją manię.  Dla jednych mogą to być kosmetyki. Dla innych buty, torebki, czy też na przykład  perfumy. W moim przypadku były to: zeszyty, kalendarze i notesy ;D Kiedy pewnego dnia zgromadziłam moje wszystkie papiernicze skarby, to naprawdę przeraziła mnie ich ilość. Myślę, że realnie przyczyniłam się do wycięcia  przynajmniej części lasów Amazonki. Przeraziłam się jeszcze bardziej, kiedy całość przeliczyłam na pieniądze. Nic bardziej nie przemawia do naszej świadomości tak jak konkretne liczby. Zwłaszcza jeśli na ich końcu pojawia się to magiczne „zł”. No cóż… Sklepy papiernicze to dla mnie nadal istny raj. Pomyślałam jednak, że szkoda Amazonki. Niczego więc nie wyrzuciłam! Myślę, że zeszytów i notesów, których tyle kupiłam  starczy mi jeszcze na długi czas. Ciągle systematycznie je zużywam.
  4. KSIĄŻKI. Te w moim codziennym życiu odgrywają ogromną  rolę. Przy każdej podróży pojawiał się ten sam problem: jak przytaszczyć z kraju te wszystkie tomiska, które chce w najbliższym czasie przeczytać? Początkowo do e-booków podchodziłam z dystansem. Ale kiedy odczułam o ile lżejszy dzięki nim jest mój bagaż, znów doceniłam fakt, że żyję w XXI wieku. Ponieważ czytam dużo, a mimo miłości do e-booków, kiedy mogę kupuje również  papierowe wydania,  jeśli dana książka nie jest dla mnie super ważna, po skończeniu albo ją komuś na wieczne pożyczenie oddaje, albo wystawiam na Allegro. Mam przy tym świadomość, że robię coś dobrego – książki idą dalej w świat. A i Amazonka cała 😀

         Obecnie trzy razy zastanawiam się, czy coś co chcę kupić naprawdę jest mi potrzebne. Wszystkiego czego nie potrzebuję, wyrzucam / oddaję / sprzedaję od razu. Jestem przeraźliwie odporna na wszystkiego rodzaju przeceny, promocje i darmowe dodatki. Wykorzystuje jak najbardziej wszystko co jest dookoła, tak żeby żyć również ekologicznie.

     Dzięki tym zmianom, mój proces pakowania wygląda zupełnie inaczej. Wprost nie mogę uwierzyć, że spakowanie walizki zajmowało mi wcześniej prawie cały dzień. Przecież w tym czasie mogłam zrobić cokolwiek innego! Obecnie cały proces przebiega  szybko i jest bardzo dobrze zorganizowany. Kluczem jest to, że mam mało rzeczy. A więc… a) ubrania, które noszę codziennie  b) kilka kosmetyków  c) laptop, tablet, aparat + ładowarki  d) potrzebne dokumenty  e) coś do poczytania  f) ewentualne prezenty. Koniec. Jakieś dwie godziny i po sprawie! A w międzyczasie jeszcze czas na kawę.

       Okazuje się, że do życia potrzebne jest nam naprawdę mało. A dzięki ograniczeniu ilości rzeczy, zwiększamy naszą przestrzeń. Na zewnątrz jak i wewnątrz panuje harmonia i porządek. W portfelu zostaje dużo więcej pieniędzy. Ale przede wszystkim w magiczny sposób, odzyskujemy to co obecnie jest najcenniejsze. Czas.

     Jeśli interesujesz się tematem minimalizmu, tutaj kilka linków, które mogą cię zainspirować:

LightbyCoco

The Daily Connoisseur

nissiax83

Orest Tabaka

 

Blogerzy Bajki Piszą! Wydaliśmy e-booka!… środa, 25 marca 2015

 

 blogerzybajkipisza.blogspot.pl

       Wydaliśmy e-booka z bajkami dla dzieci! W zbiorze “Magiczna Bajaderka”  znajdziesz szereg bajek autorstwa blogerów, prowadzących blogi o najróżniejszej tematyce. Bajki, jak to z bajkami  bywa – choć z założenia kierowane są do dzieci, mogą spodobać się również i czytelnikom dorosłym. Dlatego bardzo gorąco zachęcam do czytania każdej z nich. Opatrzone fantastycznymi ilustracjami, prezentują się naprawdę świetnie!

       O czym pisałam ja? O kotach, które pewnego lata zamieszkały obok naszego domu. Obserwowanie ich zrodziło w mojej głowie opowieść, o pewnej kotce – Śnierżynce, której życie zmieniło się całkowicie, kiedy poznała pewną Pchełkę… Myślę, że każdy z nas powinien taką mieć… 😉

     Cały e-book jest darmowy! Żeby go pobrać – kliknij w obrazek na górze i postępuj zgodnie z instrukcją. Jeśli natomiast będziesz mieć problemy z pobraniem e-booka – napisz do mnie (dizzy70@wp.pl). Miłego czytania! Mam nadzieję, że się spodoba 😉

      Serdeczne podziękowania dla osób, dzięki którym powstał ten uroczy e-book!

       Agnieszce, Danusi, Monice, Newie i Aleksandrze

Z CYKLU: zacznij lekko poniedziałek – Dlaczego warto zmieniać swoje drobne przyzwyczajenia i od czasu do czasu zrobić zakupy w zupełnie innym sklepie?… poniedziałek, 23 marca 2015

       W ubiegłym tygodniu wiele się działo. Siedem dni upłynęło mi jak z bicza trzasnął i nie mogę się nadziwić, że jest już początek nowego tygodnia. Nasza nowa strona z wycieczkami jest już prawie gotowa. Ukończenie dosłownie na dniach. Tylko dlaczego zawsze na sam koniec wychodzą te wszystkie upierdliwe drobnostki, z których to przecież składa się całość? Przygotowania do nowego sezonu ruszyły u nas pełną parą. A na głowie mam jeszcze sporo tekstów i artykułów. Kolejny rozdział mojej książki (tak! tak! pisanie cały czas w toku;). I egzamin na następny certyfikat z greckiego, który czeka mnie w połowie maja (tak na marginesie – być może ktoś z was też zdaje go w maju w Atenach?). Najróżniejsze sprawy nawarstwiły się tak, że nie widać już ani początku, ani tym bardziej końca.

       Kilka dni temu poczułam, że jak tlen potrzebne jest mi chwilowe odmóżdżenie. Zaplanowałam więc projekcje całych, aż trzech odcinków serialu „Przyjaciółki” i to bez żadnej przerwy, jeden po drugim. Niech świat pędzi tak szybko jak chce, ja na chwilę staję. „Przyjaciółki” na takie okazje, to serial dla mnie idealny.  Same problemy. Świat się wali, a i tak każdy wygląda  świetnie i ma posprzątane w mieszkaniu. Do pełni szczęścia, prócz miękkiego kocyka i bluzy dresowej, brakowało mi jeszcze jednego elementu. A mianowicie… paprykowych chipsów Pringles!

      Wyszliśmy z Janim na małe zakupy. Na liście podkreśliłam dwa razy – paprykowe Pringlesy. W sklepiku, w którym zazwyczaj robimy zakupy ku mojemu przerażeniu, mieli tylko solone. W drugim, po Pringlesach ani śladu! Napięcie sięgnęło zenitu, bo w naszej wiosce są „aż” trzy sklepy. Nadzieja więc w tym trzecim…

     Przyznam, że w tym malutkim sklepie na rogu, nigdy jeszcze nie byłam. Ma on w sobie coś takiego, że jakoś nie zaprasza serdecznie do środka. Zakurzone szyby, światła jakby zawsze za mało. Czasem tylko widać zza okna starszą panią siedzącą za kasą.

     Kiedy przekraczaliśmy jego próg poczułam się trochę nieswojo. Ale przecież dla paprykowych Pringlesów – wszystko! Zaczęliśmy przeszukiwać regały, ale odnalezienie jednego artykułu  w nowej przestrzeni, to nie jest proste zadanie.

    -Przepraszam! Czy są może Pringlesy paprykowe? – spytał babcię Jani.

    Staruszka zerwała się z miejsca i zaczęła szukać z nami.

    -Na pewno gdzieś tu są… Na pewno! – patrząc na mnie babcia dodała: -Bo mój synek też jest od nich uzależniony.

     Ach, te greckie staruszki! Babcia rozpracowała mnie w niecałe trzy minuty… Dalej szukaliśmy razem we trójkę. Wiadomo, że były  na pewno, bo przy kasie stało opróżnione przez synka jedno czerwone opakowanie.  I kiedy tak szukaliśmy dosłownie wszędzie, mój wzrok trafił na półkę ze słodkościami. Ze zdumienia przetarłam oczy…

     Czekolady Wedla!!! I to nie jedna, ale kilka  najróżniejszych rodzajów. Gorzka. Mleczna. Biała. Jogurtowo – malinowa. Z dodatkiem wiśni. Oraz z laskowymi orzechami.  W tym momencie zdaje się, że tylko te osoby, które nie mieszkają w Polsce na stałe, zrozumieją moją nieopisaną radość i niekończące się zdumienie. Bez zastanowienia wzięłam po jednej z każdego rodzaju  i razem ze znalezionymi gdzieś w ciemnym rogu paprykowymi Pringlesami, jak na skrzydłach poleciałam do kasy.

    Wedel! Nasz polski Wedel! Najróżniejsze smaki na wyciągnięcie  ręki! I pomyśleć, że przywiezione z Polski dwie tabliczki mojej ulubionej, czyli gorzkiej, rozdzieliłam  sobie tak, żeby mieć jedną na kwiecień,  drugą na maj. Kolejną… Dopiero jak znów będę  w Polsce.

      Do sklepiku  poszłam krótko potem, bo spora  część mojej Wedlowskiej kolekcji, została barbarzyńsko rozkradziona przez Janiego. Przede wszystkim chciałam się jednak upewnić, czy to aby nie był jednorazowy przypadek. Na całe szczęście przy mojej drugiej wizycie, czekolad było jeszcze więcej, bo pojawił się również smak kokosowy. Wzięłam dwie tabliczki i przepełniona patriotycznymi uczuciami, poszłam  do kasy. Tym razem babcię zastąpił ów „synek”. Lat plus minus…  45… Szczupły, wysoki, z kilkudniowym zarostem. W ustach cienko zwinięty, zmaltretowany ciągłym miętoleniem  papieros.  Oczy jak u jaszczurki, sprytnie omijały  każdą próbę  nawiązania kontaktu wzrokowego. Ach! Co mi tam! Postanowiłam, że zagadam, może się czegoś dowiem:

    -A wie pan, że te czekolady Wedla są z Polski i to jest jedna  z najlepszych polskich marek? Są naprawdę świetne! A tak w ogóle, to ja też jestem z Polski!

     -Wiem – odpowiedział, nie wypuszczając z ust kończącego się już papierosa, a ja zastanawiałam się, na którą część mojego pytania padła właśnie odpowiedź.

     -A może mi pan powiedzieć… Bo tak się zastanawiam… Skąd właściwie w tym sklepie aż tyle tych czekolad?

    Facet po raz pierwszy spojrzał mi w oczy. Papieros wciąż trzymany w ustach, właściwie już całkowicie się wypalił i jeszcze chwila, a iskra miała sięgnąć do filtra.

   -A co ty taka ciekawa?

   Nacisnął guzik w kasie i wydarł rachunek.

  -Ale możesz być spokojna. Wszystko dogadane.  W przyszłym tygodniu będzie ich jeszcze więcej…

     Synek, lat 45, osobowość musi mieć co najmniej ciekawą.  Ale mimo wszystko czuję się ciut bezpieczniej, kiedy w sklepie jest jego mama. W każdym razie nauczyłam się, że nawet w naszej najzwyczajniejszej codzienności, naprawdę warto od czasu do czasu zmieniać te najbardziej banalne  przyzwyczajenia. Kto wie co stanie się, kiedy raz na jakiś czas zejdziemy z wydreptanej wcześniej przez nas  ścieżki…