Z CYKLU: zacznij lekko poniedziałek – 10 faktów o mnie… poniedziałek, 12 grudnia 2016

Co prawda Sałatka po grecku, jest blogiem o Grecji. Ale w pewnej części jest to również blog o  mnie. Kiedy czytam najróżniejsze blogi, uwielbiam właśnie taki typ posta, w którym autor opisuje siebie. Dzięki temu mogę bliżej poznać osobę, której teksty czytam. Wpadłam na pomysł, żeby również napisać taki właśnie post. Być może macie ochotę dowiedzieć się o mnie czegoś więcej. Śledząc bloga dłużej, o pewnych rzeczach wiecie. Kilka faktów z pewnością będzie dla Was  sporym zaskoczeniem. Tak jak na przykład to, że…

W LICEUM STWIERDZONO U MNIE DYSORTOGRAFIE…  Kwestia papierów „dys”często  jest dyskusyjna. Natomiast u mnie jest coś na rzeczy. Dużo czytam, naprawdę dużo piszę, a mimo tego, czasem czytając bloga mogliście natknąć się na bardzo dziwne i zupełnie elementarne błędy. Dawniej było z tym naprawdę źle. Wypracowanie takiego poziomu pisania, żeby nikt się nie kapnął, że coś w tym temacie może być nie halo, kosztowało mnie i często nadal  kosztuje wiele godzin ślęczenia nad tekstami. Jeszcze od czasu do czasu coś dziwacznego może czasami na bloga wpaść, natomiast więlkim sukcesem jest dla mnie to, że takich błędów jest naprawdę mało… Pomaga mi również mama:D Tak już trochę dmuchając na zimne, moja mama sprawdza każdy tekst na blogu i dzwoni natychmiast jeśli wyłapie najdrobniejszy nawet błąd!:D

DZIEŃ BEZ PODWÓJNEGO ESPRESSO JEST DLA MNIE DNIEM STRACONYM… Jestem absolutnym maniakiem kawy. Picie kawy celebruje. Piję zawsze jedną i tę samą, która jest moim ideałem – podwójne espresso macchiato. Uwielbiam smak kawy. Jej zapach, a nawet  widok. Dlatego naprawdę bardzo powstrzymuje się przed tym by na moim Instagramie kawy nie było zbyt dużo:D

W DZIECIŃSTWIE BYŁAM PRZYLEPĄ I NIGDY NIE LUBIŁAM JEŹDZIĆ NA KOLONIE… Kiedy byłam mała, moi rodzice kilka razy próbowali wysyłać mnie na kolonie. Zawsze kończyło się tak samo. Najpierw płacz, a później przyśpieszony powrót. Jako dziecko byłam niesłychaną przylepą. Gdyby jakiś czas temu, ktoś powiedział moim rodzicom, że będę mieszkać z dala od domu w innym kraju, to chyba umarli by ze śmiechu. No cóż. Jestem idealnym dowodem na to, że ludzie się jednak zmieniają.

MAM KOTA I NIE POTRAFIĘ ŻYĆ BEZ ZWIERZAKA U BOKU… Mam kotkę, która nazywa się Fivi i zawsze, od kiedy byłam małym dzieckiem, zawsze miałam jakiegoś zwierzaka. Moja kotka jest absolutnie moim oczkiem w głowie. Nie ma jej nigdy na blogu, bo w sumie… tak jakoś wyszło. Fivi z nami podróżuje. Zwiedziła już sporą część greckich wysp i była w dużej części Europy.

JESTEM PEDANTKĄ… Nie potrafię funkcjonować, kiedy obok mnie jest bałagan. Wszystko w moim otoczeniu ma swój porządek. Po prostu kocham i czerpię prawdziwą przyjemność, z faktu, kiedy obok mnie jest czysto. Na warunki greckie mój przypadek to raczej norma, natomiast moje pedantyczne zapędy zawsze były i są powodem do żartów, kiedy tylko jestem w Polsce:DD

UWIELBIAM ARTYKUŁY PAPIERNICZE… W sklepie papierniczym mogłabym spokojnie zamieszkać. Uwielbiam notesy, zeszyty, najróżniejsze długopisy i ołówki. Kalendarze wybieram z wypiekami na twarzy. Kiedyś myślałam, że pewnie z tego wyrosnę i mi przejdzie. Ale niezmiennie mam taką… papierniczą manię:D

JESTEM CIEKAWĄ MIESZANKĄ WRAŻLIWOŚCI I SIŁY… Płaczę nałogowo. Kto bliżej mnie zna, to już się przyzwyczaił. Jestem bardzo wrażliwa i wiele rzeczy bardzo mnie albo wzrusza, albo boli. Mam jednak silny charakter. W mojej głowie nie ma takiego czasownika jak „poddawać  się”. Wiele osób, która ze mną pracuje jest początkowo tym zdziwiona, bo czasami zdarza się, że rycząc walę z całej siły  w stół pięściami.

MOIM GURU W PISANIU JEST FREDERICK FORSYTH…   To trochę dziwne, bo polityką w ogóle się nie zajmuje. Natomiast moim guru jeśli chodzi o pisanie, jest Frederick Forsyth, którego powieści zawsze oparte są o wydarzenia polityczne. Jego styl pisania to dla mnie niedościgniony ideał. To co cenię u Forsytha najbardziej to maksimum wyrazu, przy minimalnej ilości słów. Jak garnitur gentelmena w latach sześciesiątych: elegancki i mistrzowsko skrojony.

RELAKSUJE MNIE OGLĄDANIE FILMÓW I CHODZENIE DO KINA…  Był czas, kiedy zastanawiałam się nad tym czy nie iść na  filmoznawstwo. Do teraz uwielbiam chodzić do kina. Wizyta  w kinie raz na dwa tygodnie jest mi potrzebna jak powietrze. Zawsze mam w planach obejrzenie jakiegoś filmu. Oglądam klasyki, na przemian z nowościami.  Ja po prostu… Kocham kino:D

JESTEM NIEPOPRAWNYM NOCNYM MARKIEM… Kiedyś próbowałam to zmienić, ale każda próba kończyła się porażką. W końcu zaakceptowałam fakt, że lepiej funkcjonuje mi się wieczorami i w nocy. W dzień załatwiam najróżniejsze sprawy, natomiast do biurka  zasiadam zawsze po godzinie 18.00. Właśnie po tej godzinie nabieram rozpędu i pracuje jak burza. Kiedy muszę rano wstać, to wstaję. Ale kiedy nie muszę, to z tego korzystam pracując właśnie wieczorami i w nocy. Rozkoszą jest dla mnie cisza i spokój, który panuje po zapadnięciu zmroku. Nie potrafię też zasnąć bez czytania w łóżku.

Z CYKLU: zacznij lekko poniedziałek – Mój niezawodny sposób, by jesienią czuć się świetnie!… poniedziałek, 28 listopada 2016

W drodze do Galaksidi. Wybrzeża Zatoki Korynckiej

Trwa już w najlepsze dość trudny okres dla wszystkich. Druga połowa jesieni, a  w perspektywie długa zima. Słońca jest coraz mniej. Dni stają się coraz to krótsze. Owoce i warzywa choć są dostępne, najczęściej smakują jak z plastiku. Na dodatek robi się szaro, buro i przede wszystkim zimno. Zbliża się okres na przeziębienia, grypy i chandry.

Pochwalę się z wielką dumą! Od mniej więcej jakiś 5 lat w ogóle nie choruję. Nie łapie gryp, przeziębień, nawet nie potrafię sobie przypomieć żebym od kilku lat miała katar. Często  wszyscy chorzy, a mnie nic nie rusza. Nie łykam przy tym żadnych tabletek z witaminami, żadnych suplementów diety.

Przez cały czas, nieustannie pracuję nad tym, żeby ulepszać moje  życie w każdym jego aspekcie. Uwielbiam więc wszelkie sposoby na zdrowe życie, które systematycznie wprowadzam do mojej codzienności. Szczególnie jesienią i zimą, dbam o to, żeby naprawdę dobrze się odżywiać. Tonami jem szpinak. Cytryny dodaje do wszystkiego. Migiem znikają z kuchennej półki słoiki z miodem. Cukier w naszym domu w zasadzie mógłby nie istnieć. A słodkości jeśli już jemy, to tylko domowej roboty z możliwie najlepszych składników. Co prawda nie uprawiam sportu wyczynowo, ale a to raz się przebiegnę, albo poćwiczę z kimś na YT, albo od czasu do czasu wybiorę się na jogę. Jednak moją bronią, którą uznaję tu za nr  1,  są codzienne spacery i jesienno – zimowe podróżowanie. Chodzi o to, by jak najczęściej przebywać na słońcu, oddychać świeżym powietrzem, otaczać się pięknymi widokami, zmieniać otoczenie dostarczając jednocześnie mózgowi najróżniejszych bodźców. Myślę, że to jest główny czynnik, który powoduje że przez całą jesień i zimę, fizycznie i psychicznie czuje się świetnie.

W tym właśnie okresie, ponieważ pracuje w domu,  gdybym chciała mogłabym prawie w ogóle z niego nie wychodzić. Jednak niezależnie od pogody(!) wychodzę codziennie. Może padać, albo być bardzo zimno, ale spacer to dla mnie  jak umycie zębów po wstaniu z łóżka.

Pomimo tego, że aura czasem wcale temu nie sprzyja, również jesienią i zimą z Janim ciągle gdzieś jedziemy. Nie zawsze są to dalekie podróże, albo szczególnie ważne miejsca.  Chodzi bardziej o to, żeby w takiej zwyczajnej codzienności jak najwięcej się działo. Bardzo ważne jest dla mnie to, by nieustannie zmieniać środowisko, poznawać nowe miejsca, nieustannie pobudzać swój mózg, dostarczając mu coraz to innych, nowych bodźców. Przebywanie na słońcu, świeżym powietrzu, patrzenie na daleką, nieograniczoną niczym przestrzeń, piękne widoki, jakoś tak na nas działa, że czujemy się magicznie lepiej. Że zaczyna nam się „chcieć”, mamy siłę by łapać życie za rogi, a zamiast stękać na to że jesień i zima są bure, krąży w nas fajna energia. To jest tak banalnie proste, ale naprawdę rewelacyjnie działa.

Kilka dni temu udaliśmy się z Janim w jedną z takich właśnie podróży. Mimo tego, że w Galaksidi byliśmy już wiele razy, z pewnością nie zaszkodzi pojechać kolejny raz. Galaksidi to niewielka, szalenie malownicza miejscowość nad Zatoką Koryncką, słynna z tzw. alevropolemos, czyli walk  na mąkę. Mój wcześniejszy post na temat Galaksidi, przeczytacie TUTAJ! Natomiast  TU! przeczytacie o tym, czym są bitwy na mąkę. A klikając na TEN! link przejdziecie do mojego artykułu, który publikowany był w magazynie Poznaj Świat.

Dziś krótki filmik z naszego wypadu! Przyznam,  że tego dnia  niesamowicie dopisała nam pogoda.   Gorrrąco Was namawiam do długich spacerów i nawet krótkich podróży właśnie teraz!  Tymczasem miłego oglądania:D  Jestem też bardzo ciekawa jakie są Wasze sposoby na tę porę roku? Piszcie koniecznie w komentarzach!

Z CYKLU: zacznij lekko poniedziałek – Czy istnieje uzależnienie od… morza?… poniedziałek, 14 listopada 2016

W Chomi (nazywanej również Rajską Plażą) Georgija, Spiros i Paris mieszkają latem jakieś dwa / niepełne trzymiesiące. Na dłużej nie pozwala pogoda. Ale przede wszystkim, we wrześniu Paris musi iść do szkoły. To już kilka lat temu Spiros zdecydował, że w Chomi będzie wynajmować parasole i leżaki. Na plaży latem, w środku dnia trudno o cień, więc zestaw leżak + parasolka, jest po prostu zbawieniem. Można od nich kupić również coś zimnego do picia, czy też przegryźć jakąś kanapkę. Na Rajskiej Plaży, w niewielkim sklepiku, który w zasadzie jest wielkim namiotem, Georgija sprzedaje ręcznie robioną biżuterię oraz malowane przez siebie kamienie. Uwielbia tworzyć wszystkie te śliczności. Jest zakochana w tym miejscu i  tak naprawdę to właśnie Georgija zasiała w głowie Spirosa  pomysł na mały letni biznes, który pomaga utrzymać się zimą. Pierwsze lato Paris spędził w Chomi nosząc jeszcze pieluchy. Obecnie jest on już właściwie znakiem rozpoznawalnym Rajskiej Plaży. Parisa jak i jego rodziców znacie dobrze, z naszej wycieczki Widoki Korfu [TU! sprawdzisz naszą ofertę]. Dla tych, którzy nie wiedzą o co chodzi – chciałam tylko naszkicować w wielkim skrócie. Ci ludzie  są naprawdę niesamowici. Bardzo się zaprzyjaźniliśmy. Jak wyglądała dokładnie ich historia – o tym  jeszcze w swoim czasie.

Skończyło się lato. Paris w  bólach i mękach wrócił do szkoły. Druga klasa podstawówki, to przecież nie są już żarty! Mówiąc wprost: za szkołą nie przepada. I gdzieś po Wielkanocy, kiedy lato zbliża się wielkimi krokami, jego mama daje mu centymetr. Codziennie odcina jeden odcinek, by wiedzieć, że już niedługo znów zamieszka na Rajskiej Plaży. Będzie biegać boso po rozgrzanych kamieniach. Pływać w morzu. I godzinami gawędzić z naszymi sternikami.

Chwilę po sezonie Georgija stwierdziła, że dobrze byłoby jednak trochę zmienić otoczenie. Sprytnie zaplanowała, że połączy przyjemne z pożytecznym i wyskoczą z Korfu na kilka dni do Salonik. W Salonikach jest pewnien sklep. Mają w nim wszystko, absolutnie wszystko, co potrzebne jest do robienia ręcznej biżuterii. Pomyślała, że to co potrzebne kupi już teraz by przez całą zimę, ze wielkim spokojem i jeszcze większą przyjemnością robić swoją ręczną biżuterię. [Tak na marginesie… Biżuteria, którą robi Georgija, jest naprawdę rewelacyjna! Ja mam jej całą kolekcję. Jeśli chcecie ją zobaczyć, wejdźcie na Facebookowy profil Georgiji. Kliknij TU! Tam właściwie codziennie coś nowego. A wszystko to dostępne będzie latem na Rajskiej Plaży:D]  Chciała odwiedzić przy okazji przyjaciółkę i z całą rodziną trochę w mieście się rozerwać. Przed przyjazdem do Salonik zatrzymali się na jeden dzień, by zobaczyć również Metsovo.

-Mamo!!! Ja tu już dłużej nie mogę… – jęknął przeciągle Paris po godzinie spaceru po miasteczku.

-A co się stało? O co ci znów chodzi???

-Przecież tu nie ma… morza!!! Jak to w ogóle jest możliwe? – powiedział Paris najzupełniej poważnie.

Ani Georgija, ani Spiros nie mieli pojęcia jak odpowiedzieć na to pytanie.

-Paris! Ale my tu przyjachaliśmy podziwiać góry! – na twarzy Parisa wymalował się taki wyraz, jakby było mu ciasno i przez to bardzo niewygodnie, ale powstrzymywał się, by nie marudzić.

Paris przemęczył się cały boży dzień ziewając na każdym kroku:

-Góry… Góry… Góry… Co za atrakcje… No i co my tu będziemy robić? Po co my tu przyjechaliśmy???

Na szczęście następnego ranka dotarli do Salonik. Pierwsze co bąknął Paris po przyjeździe do miasta:

-No w końcu się doprosiłem! Trochę tu szare, ale jednak – morze. Chociaż taki  mały skraweczek! A ile jeszcze będą trwać te wasze „wakacje”??? Kiedy wracamy w końcu na Korfu???

 

Pamiętam, że kiedy byłam mała, moim wielkim marzeniem, było iść spać słysząc szum fal. Żeby mieszkać gdzieś blisko morza. Spełniło się i to na 200%. Dziś mieszkam, pracuje, podróżuje zawsze przy morzu. I też nie wyobrażam sobie nie widzieć morza przez dłuższy czas. Uwielbiam wszystko co jest z nim związane. Jego zapach. Szum fal. Sól na opalonym ciele,   kiedy latem skończy się pływać. Ryby. Krewetki. Kalmary. Ośmiornice. Białe wino z widokiem na plażę. Wszystkie bibeloty z motywem ryby, kotwicy, fali. Ubrania w stylu marynarskim. Morze, to chyba może być też takie uzależnienie…

Z CYKLU: zacznij lekko poniedziałek – Czym inspiruje grecka jesień?… poniedziałek, 31 października 2016

W Grecji jesień rozgościła się już na dobre. Pogoda szaleje. Prześliczne, słoneczne dni jak dobierany warkocz, przeplatają się z tymi pochmurnymi, kiedy cały dzień pada i wieje przy tym tak, jakby za chwilę miało zerwać dach. Dziś zrobiło się już na tyle zimno, że pierwszy raz włączyłam kaloryfer. Nie przepadam za tą chłodniejszą porą roku. Mimo tego, nawet jesienią i zimą jest kilka rzeczy, za którymi wprost przepadam… Zaczynamy! Dziś kilka moich inspiracji grecką jesienią. A jakie są Wasze??? Koniecznie dzielcie się nimi w komentarzach:D

MODA… Ulice greckich miast wyglądają teraz zupełnie inaczej. Królują uwielbiane przez Greczynki głębokie granaty, szarości, burgundy, butelkowe zielenie. Wzory w pepitkę i panterę.  Kiedy  dzień jest ładny i pogoda na to pozwala, Greczynki  wyjmują z szafy najróżniejsze jesienne gadżety. Szale. Ozdobne chusty. Fikuśne gumowce, nawet jeśli nie pada. I nieśmiertelne w Grecji poncza czy też obszerne peleryny, noszone w najróżniejszy sposób.

źródło: magazyn OK!

źródło: magazyn OK!

KASZTANY… Pieczonymi kasztanami przez całą jesień i zimę pachną wszystkie greckie miasta. Uwielbiam ten zapach. Najbardziej lubię, kiedy  kasztanami pachnie nasz dom. Smakują wyśmienicie. Są przy tym również niezwykle zdrowe. [Przeczytaj więcej…]

ZBIORY OLIWEK… Każdy kto ma sad oliwny, właśnie teraz ma najwięcej roboty. Sezon na zbiór oliwek trwa, co wygląda niezwykle malowniczo. Wystarczy jedynie wybrać się na łono natury. Gdzieś rzut beretem od miasta. I to już za dosłownie kilka tygodni tłoczona będzie najświeższa, jeszcze zieleniąca się  oliwa. [Przeczytaj więcej…]

PIGWA… Jeden z typowych owoców greckiej jesieni. Wygląda trochę jak wyrośnięta gruszka. Nie nadaje się do jedzenia tak po prostu zerwana z drzewa. Co więc z nią zrobić? Może smakować naprawdę wyjątkowo… Jeden ze sposobów przyrządzania pigwy, znajdziecie klikając TUTAJ! Palce lizać…

RAKOMELO… Czyli miód połączony z raki. Trunek, który pochodzi i mocno kojarzy się z Kretą. Ale tak jak należy, rakomelo smakuje przede wszystkim jesienią i zimą [Przeczytaj więcej…].

PASTICADA… Kuchnia Grecji nieco zmienia się w chłodniejszym sezonie. Owoce morza zastępują potrawy mięsne, które teraz będą dominować. Nie byłabym sobą, gdybym nie dorzuciła inspiracji pochodzącej z Korfu. Jest nią pasticada! Czyli najczęściej wołowina w sosie pomidrowym z dodatkiem cynamonu, podawana ze sporych rozmiarów makaronem.

JESIENNE KWIATY… Również i Grecy uwielbiają zdobić wnętrza swoich domów typowo jesiennymi kwiatami. Kolorowe donice chryzantem. Wrzosy. Wrzosy i raz jeszcze wrzosy. Również i Ellada na jesień staje się szaro – bura, więc takie akcenty barwne są w tym okresie bardzo potrzebne!

 

Z CYKLU: zacznij lekko poniedziałek – Dobrej zimy! Co zmienia się w Grecji jesienią i zimą?… poniedziałek, 17 października 2016

Grecki rok bardzo wyraźnie podzielony jest na dwie  części. Część wiosenno – letnią i drugą, zupełnie przeciwstawną jesienno – zimową. Tak jakby od połowy października kalendarz oddzielony był gubą, czarną krechą od sezonu wiosenno – letniego. Te dwie części roku różnią się wszystkim. Pogodą. Rytmem dnia. Sposobem na spędzanie czasu. Kolorem ubrań, jakie królują na ulicach. A nawet tym jak wyglądają wnętrza greckich domów.

-Kalo himona… Gregoria! [Dobrej zimy… – przypis mój:)] – powiedziałam wychodząc z Achillionu, do Gregorii, która przy wejściu do pałacu sprzedaje przez cały sezon pamiątki i przewodniki. Uwielbiam ją za uśmiech i za to, że zawsze te kilka chwil czekając na grupę możemy  pogadać o wszystkim i o niczym. Moment  później, a właściwie jeszcze w trakcie wypowiadania tych słów zrobiło mi się tak przykro, że aż poczułam skurcz w żołądku. Że są to już moje ostatnie dni w tym sezonie na Korfu. Że jest to już moja ostatnia wizyta w Achillionie tego lata. Że już długo nie pogadam sobie z Gregorią. Że przychodzi już jesień. A dni będą naglę tak krótkie, deszczowe i pochmurne. Chwilę później, chyba żeby samej sobie poprawić humor, dodałam:

-Ale zobaczymy się już  w maju… Mam nadzieję, że zima szybko minie i znów będzie maj…

-Teraz odpoczniesz, nabierzesz sił na następny sezon. A my będziemy w kontakcie! Trzymaj się tam na kontynencie śliczna moja dziewczyno!

*

Kiedy w Grecji przychodzi jesień, dni tak nagle robią się  niesłychanie krótkie. Tak jakby na raz, dwa, trzy ktoś  zgaszał światło. To mają do siebie kraje południowe. Tu na Korfu temperatura nie tyle, że staje się niższa. Pogoda po prostu szaleje. Raz jest ciepło, świeci słońce, tak że można się opalać. Na drugi dzień potrafi być urwanie chmury, które przeciąga się na dwa, trzy dni, przechodząc w męczący deszcz. Kiedy wychodzi się na zewnątrz, trzeba być przygotowanym na  wszystkie warunki pogodowe.

Gdy przychodzi październik, zmienia się rytm życia. Kiedy pada, miasta są zupełnie wyludnione. Tak jakby nikt w nich nie mieszkał. Wszystkie sprawy zostawia się na później, jakby Grecy bali się, że wychodząc w taką pogodę na zewnątrz, rozpuszczą się jakby byli zrobieni z cukru. Za to kiedy jest ładna pogoda i świeci słońce, można mieć wrażenie, że dosłownie wszyscy są na zewnątrz. Grecja to kraj wielu kontrastów. To dotyczy też rytmu życia miast, tak  jakby te znały tylko dwa skrajne stany: na ulicach tłumy, albo nie ma zupełnie nikogo.

Wieczór zapada nagle i nawet jeśli dzień był ciepły, wieczór zawsze jest chłodny. Mimo tego, w Grecji nigdy, ale to nigdy,  nikt nie zrezygnuje z życia towarzysko – rodzinnego. Ludzie spotykają się w domach. Grecy kochają grać w karty i najróżniejsze gry planszowe. Potrafią spędzać tak całe godziny. Do domów przenosi się wspólne biesiadowanie, któret też trwa do późnych godzin nocnych. Ludzie spotykają się na kawę.  Wychodzą do tawern, takich w których królować będzie mięso.

Kiedy przychodzi jesień, zmienia się również wygląd samych domów. Co często zaskakuje wiele osób, Grecy wręcz obsesyjnie dbają o czystość w swoich czterech ścianach. Latem każdy najpierw na mokro czyści, a później głęboko chowa dywany. Kiedy tylko robi się chłodniej, świeżo wyczyszczone podłogi znów są przykryte grubymi, puchatymi dywanami, na których bez wątpienia nie ma żadnych roztoczy.

Typowa Greczynka, zawsze dzieli swoją szafę na dwie części: letnią i zimową. Jesień, to moment, kiedy chowa się wszystkie letnie ubrania, a wyjmuje wszystkie te które nadawać się będą na jesień i zimę. Nagle, jak na raz! dwa! trzy! wszystkie kobiety ubierają się w czernie, granaty, brązy, popiele, ukochane przez Greczynki karmazyny, butelkowe zielenie. Pojawia się też   motyw, który w Grecji chyba nigdy nie stanie się demode, czyli elementy skóry pantery.

Jest więcej czasu dla siebie. Więcej czasu na takie zimowe uspokojenie. Każdy częściowo hibernuje swoje aktywności. Zaszywa się na trochę w domu. Śpi trochę dłużej. Wychodzi trochę rzadziej. A kiedy pada, albo nie daj Boże pojawia się śnieg, to jest to idealna wymówka, by zostać w domu i pod ciepłym kocem, z wielką miską popcornu, obejrzeć spokojnie jakiś lekki film. Nawet jeśli taka wymówka jest trochę naciągana, świat przecież nie stanie od jednego rozleniwionego dnia.

W sumie… Ta jesień i zima wcale nie musi być taka zła… Dobrej zimy Kochani!

Ach! P.S. Zapomniałam o czymś jeszcze… Jesień to również sezon na zbiór oliwek, który właśnie w Grecji trwa. Już niedługo, będzie się tłoczyć najświeższa, zieleniąca się jeszcze oliwa:D

Z CYKLU: zacznij lekko poniedziałek – Po czym w Paleokastristsy poznać, że kończy się lato?… poniedziałek, 3 października 2016

Rejs łodzą w rejonie Paleokastritsy

Rejs łodzą w rejonie Paleokastritsy

Na Korfu zielono jest zawsze. Oliwki, strzeliście pnące się do góry cyprysy czy też drzewa cytrusowe, nigdy nie tracą swoich liści. Często jest tak, że nawet w październiku całe dnie, mimo że już znacznie krótsze, są jeszcze upalne i niezwykle słoneczne.

Daję słowo. Zawsze, kiedy jestem w Paleokastritsy czuje jakbym stawała się częścią jednego z rozdziałów książki Geralda Durrella. Mimo ogromnego rozwoju turystyki, mocno w środku, Korfu chyba nigdy się nie zmienia. Jest nadal taka, jak opisał ją Durrell.

Weszliśmy do Vrachosa. Nasi turyści usiedli w zawsze przeznaczonej tylko dla nas części tawerny, gdzie widok na most i całą plażę św. Spirydona jest zawsze najpiękniejszy. Jeden wielki błękit. Każdy dostał  już swój obiad, a ja mając tę chwilę dla siebie, chwyciłam lampkę wina i zawiesiłam się w myślach, gapiąc się na połyskujące w promieniach słońca morze.

Do Vrachosa wbił Kalikas. Jedyny sternik w całej Paleokastritsy, który nigdy, przenigdy nie chodzi w butach, jakby to było odgórnie zakazane. Daję słowo! Kalikas nawet, kiedy jeździ na swoim zmaltretowanym skuterku, również jest na boso.

-Cześć Maleńka! Co słychać?! Wyglądasz, jak zawsze kwitnąco… – nie można się nie uśmiechnąć. Typowe, greckie przywitanie.

-Wszystko dobrze! Ale Kalika…! Ty masz na sobie buty! Powiem wprost… Dziwnie to wygląda… Pierwszy raz widzę cię w butach!

-Baaa… Hola Hola! Przecież przyszła jesień! Niedługo będzie zima. Moje nogi muszą się przyzwyczaić do takiego zniewolenia.

-Nigdy cię o to nie pytałam… Dlaczego, ty zawsze chodzisz na boso?

-A daj spokój z tymi butami! Z nimi  są same problemy. Tego lata miałem aż dwie pary klapek. Najpierw dostałem od żony jedną. I codziennie rano prawie się spóźniałem, bo jeden but zawsze mi się gdzieś gubił. Po miesiącu szukania dałem sobie spokój. Moja żona kupiła mi drugą parę. Na całe szczęście po kilku dniach rozwalił się w nich pasek. Powiedziałem wtedy żonie, że na tym koniec i przynajmniej latem będę chodzić, tak jak mi najwygodniej – na boso! Musisz pewnego lata spróbować, mówię ci jaka wygoda!

-No dobrze. Ale przecież tutaj jest tyle ludzi. Co chwilę widzę szkło na ziemi, jakiś ostry kapsel. A co jak coś takiego wbiłoby ci się w stopę?!

-Ależ problem… A bo to raz coś mi się takiego zdarzyło. Jak wdepnę w szkło, to se je wyjmę  i idę dalej! No, ale teraz widzisz… Powoli kończy się lato, zaczyna jesień. Za jakiś czas będzie zima. Ciężko idzie, ale muszę zacząć nosić buty, bo stopy muszą mi się przyzwyczaić. Jezu, jak mi jest niewygodnie…

Z CYKLU: zacznij lekko poniedziałek – Najfajniejsze podróże, to te nieplanowane… Mykeny. Nafplio. Kanał Koryncki… poniedziałek, 16 maja 2016

Starożytne Mykeny

Starożytne Mykeny

To już właściwie stało się u nas zwyczajem, że na kilka chwil przed sezonem na Korfu, odwiedzamy coraz to nowe miejsca w Grecji. W tym roku padło na starożytne Mykeny. Mieliśmy pojechać i wrócić, ale nasza podróż trochę się rozciągnęła, a ja wiem, że to dopiero początek naszych podróży po Peloponezie, który jest dla mnie mało jeszcze znany.

Koniec wiosny, podobnie jak sam początek jesieni,  to idealny moment na zwiedzanie starożytnych ruin. Nie jest jeszcze zbyt gorąco. A wiosną Grecja tonie w zieleni. Mykeny to dla mnie jedno z najbardziej fascynujących greckich miejsc. Czy uwierzycie, że mury, które stoją tam do dziś mają często ponad trzydzieści pięć wieków, a do ich postawienia nie używano żadnej zaprawy murarskiej! Żeby je postawić nie posiadano  żadnych skomplikowanych narzędzi. Co potrafi człowiek… Mykeny to jedno z takich miejsc, gdzie można uświadomić sobie, że ludzkie możliwości nie mają granic.

Z Myken zupełnie spontanicznie pojechaliśmy do Nafplio. Najpierw, żeby coś  zjeść i tak zostaliśmy na dwa dni. Od razu stwierdziłam, że to stanowczo za mało i koniecznie przy następnej okazji jedziemy do Nafplio na dłużej. Piękne, bardzo eleganckie miasto z przebogatą historią. Byliśmy w okresie, kiedy w całej Grecji kwitną bugenwille, więc w Nafplio było na dodatek niesamowicie kolorowo. Na koniec, już wracając zatrzymaliśmy się na dłużej nad Kanałem Korynckim. Nawet najlepiej zrobione zdjęcie nie daje odczuć jaki jest to ogrom.

Za trochę ponad tydzień, zaczynamy sezon na Korfu. Jest to więc ostatni przed rozpoczęciem lata post z cyklu „Zacznij lekko poniedziałek”. Tak jak zawsze, w jego miejsce pojawiać się będą letnie posty z cyklu „Jadę do Grecji na wakacje”, gdzie przeczytacie o wszystkim co przyda się Wam podczas letnich podróży po Elladzie. Pierwszy post już niebawem. Lato czuję już w powietrzu… I już teraz  życzę Wam fantastycznych wakacji i błogiego wypoczynku. Ja tymczasem ruszam do pracy! Życzcie  nam udanego sezonu!:D

A tu garść zdjęć z naszej podróży. Starożytne Mykeny. Nafplio. Kanał Koryncki.

Brama Lwic

Brama Lwic

Widok na starożytne Mykeny

Widok na starożytne Mykeny

Mury cyklopowe

Mury cyklopowe

Uliczka w Nafplio

Uliczka w Nafplio

Widok na zamek

Widok na zamek

Kwitnące bugenwille

Kwitnące bugenwille

Muzeum Archeologiczne w dawnym weneckim pałacu

Muzeum Archeologiczne w dawnym weneckim pałacu

Widok na zamek

Widok na zamek

Kanał Koryncki

Kanał Koryncki

My :)

My 🙂

Z CYKLU: zacznij lekko poniedziałek – W Grecji trwa właśnie Wielkanoc… poniedziałek, 2 maja 2016

   

W tym roku Święta Wielkanocne są w Grecji wyjątkowo późno. Trwają właśnie teraz! W nocy z soboty na niedzielę, dokładnie o godzinie 24, według Greckiego Kościoła Prawosławnego zmartwychwstał Chrystus. Grecy, jak to Grecy. Nawet święta kościelne obchodzą w wyjątkowo radosny sposób. Kiedy tylko wybija północ, następuje pokaz fajerwerków. Obściskując się wszyscy wypowiadają słowa Christos Anesti! (czyli Chrystus Zmartwychwstał!). Chwilę później rozpoczyna się wielkanocna msza, ale większość osób kilka minut po północy udaje się na rodzinną kolacje, w której po surowo przestrzeganym w Elladzie poście, króluje rzecz jasna mięso. Mniej więcej od pierwszej, drugiej w nocy do białego rana pękają w szwach wszystkie cluby i dyskoteki, bo jak świętować, to świętować – więc ludzie idą na huczne imprezy.

Wczoraj, przed południem razem ze znajomymi wybraliśmy się na spacer po mieście. Byłam szalenie ciekawa jak obchdzi się Wielkanocną Niedzielę w samym mieście. Przyznam, że ani do wyglądu, ani do zapachu (nie mówiąc już o samym smaku) pieczonego barana nie przekonam się już chyba nigdy. Tak to jest z niektórymi smakami – albo z zamiłowaniem do nich człowiek się urodzi, albo już nigdy nie przekona.  Nawet w mieście i to wcale nie na obrzeżach, a prawie w centrum, na rusztach obracały się barany. Ich zapach czuć było dosłownie wszędzie.

Grecka Wielkanoc trwa w najlepsze. Świętowanie przeciągnie się  do wtorku, bo Wielkanoc to najważniejsze święto w Grecji. Lubię ten czas częściowego wyłączenia, gdzie zupełnie nic nie działa i można prawdziwie odpoczywać. Ludzie spotykają się z  przyjaciółmi i rodzinami. Mają czas dla siebie. Tawerny pękają w szwach. W kawiarniach często brak już stolików. Jeden wielki grecki luz do kwadratu. No… Może tylko tych baranów jednak trochę  szkoda…

Jeśli jesteście zainteresowani tematem greckiej Wielkanocy, w poście niżej znajdziecie linki do wszystkich wielkanocnych tematów,  które znalazły się na Sałatce. Jest tego sporo, więc miłego czytania!:D

POSTY O GRECKIEJ WIELKANOCY

Z CYKLU: zacznij lekko poniedziałek – Pozdrawiamy z Polski!… poniedziałek, 18 kwiecień 2016

Kwiecień i sam początek maja, to dla mnie najlepszy czas na podróże i ostatnie chwile na wakacje. Tak jest:D Niedługo przyjdzie lato i w przeciwieństwie do wszystkich, ja ruszę do intensywnej pracy. Na Korfu jestem od 25  maja i przez kilka następnych miesięcy ani nie będę mieć możliwości, ani również ochoty by wystawić nos poza wyspę.

Korzystając ze spokojniejszego czasu, udaliśmy się z Janim na kilka dni do Polski. O ile dobrze liczę, ostatni raz widziałam Polskę wiosną aż pięć lat temu. Janiego nie było bardzo długo i sam przyznaje, że za Polską bardzo się stęsknił. Cieszymy się więc wszystkim co jest dla nas niedostępne w Grecji. Spędzamy czas z rodziną i przyjaciółmi. Polski chleb razowy jest najpyszniejszy na świecie. Biały ser, kiszona kapusta, ogórki, maliny, świetne polskie kosmetyki… Tak mogłabym wyliczać jeszcze bardzo długo.

Tymczasem… Biedny Jani… On również niesamowicie stęsknił się za wieloma polskimi produktami… Na jego nieszczęście coraz więcej greckich produktów dostępnych jest w polskich sklepach. Na dodatek trwa w najlepsze grecki tydzień w Lidlu. I tak co chwilkę:

-Jani! Kupiliśmy najprawdziwszy, grecki jogurt! Musisz koniecznie spróbować!! Chcesz???

 

Chce, czy nie – próbować musi, bo kto inny potwierdzi, czy  rzeczywście smak jest prawdziwie grecki?:D A za czym najbardziej stęsnił się tak naprawdę Jani? Za polskim sernikiem! Dziś będzie więc krótko, bo lecimy korzystać z czasu, który mamy w Polsce. I koniecznie na sernik! Miłego poniedziałku Kochani!

 

Z CYKLU: zacznij lekko poniedziałek – Mój rytm greckiego dnia. Po co właściwie Grekom potrzebna jest sjesta?… poniedziałek, 4 kwietnia 2016

Każda osoba, która zetknęła się z tym tematem, to potwierdzi. Praca w domu, to naprawdę ciężkie zadanie. Nikt nie kontroluje, nie mobilizuje. Nie ma nikogo, kto ustali godziny pracy. Na wykonanie swoich zadań jest niby cały dzień i najgorsze jest to, że w niezwykle zdradliwym  „międzyczasie” można to, tamto i owamto. W rezultacie czas pracy zupełnie miesza się z czasem na odpoczynek, hobby, czasem dla rodziny, przyjaciół, czasem dla siebie.  Człowiek ma przy tym męczące wrażenie, że pracuje cały czas.

Z organizacją mojej pracy w domu zmagałam się bardzo długo. I tak naprawdę dopiero teraz, czyli po kilku latach, wypracowałam system, który u mnie działa. Jak powiedział Leonardo da Vinci: „dyscyplina jest matką wolności”. Dopiero teraz przekonałam się, że tak naprawdę praca w domu to nie żaden  luz-blus, szwędanie się po domu w dresie  i czas na wszystko, tylko wielka lekcja samodyscypliny –  jednego z elementarnych czynników, które gwarantują sukces w pracy.

Co prawda wcale tego nie planowałam, a nawet więcej – początkowo wydawało mi się to zupełnie niemożliwe, ale rytm mojego dnia niemal idealnie zestroił się z rytmem doby, jaki dominuje w Grecji.

Tak jak u większości mieszkańców Ellady, również i mój dzień podzielony jest na dwie części. Ranek i popołudnie to czas załatwiania najróżniejszych spraw i zajmowania się domem. To co trzeba załatwić w banku, czy na poczcie. Zakupy, wizyta u księgowej, dentysty czy fryzjera,  czas na gotowanie zazwyczaj przy akompaniamęcie tłuczącej się pralki. Prasowanie, odkurzanie. Jest to czas, kiedy biegam z jednego miejsca, do drugiego. Wtedy też w każdej greckiej wiosce, czy mieście,  najwięcej się dzieje. Korki na ulicach, zabiegani ludzie, uliczne bazary, młoty pneumatyczne, klaksony i tym  podobne.  Trzeba uważać, by nikt nie rozjechał, czy nie rozdeptał.

Zazwyczaj jest wtedy kilkanaście minut przed grecką godziną „0”, czyli strategiczną czternastą. Słońce świeci w najlepsze, a pranie właśnie się skończyło. Wychodzę na balkon i rozwieszam mokre ubrania. Czasami zajmuje mi to dobrze ponad kwadrans, bo w tym samym czasie moja sąsiadka Katerina robi zazwyczaj dokładnie to samo. Ewentualnie dla urozmaicenia polewa swój chodnik, sprawdza jak mają się jej kwiatki, albo prezentując dorodny dekold, bezczynnie opiera się o balustradę swojego balkonu i zaczyna:

-Haha!  Dorota i znowu to pranie… Pranie, prasowanie, pranie… Najświętsza Panienko! Idzie zwariować. Ileż można… – wturuję w marudzeniu tak pro forma, bo wiem, że Katerina musi się wygadać i za chwilę zrobi jej się lepiej. Jakieś pięć minut później, pada fundamentalne pytanie:

-A co dziś u was na obiad?

-To i tamto… – tłumaczę, a bywa że kłamię, bo chcę uniknąc szoku mówiąc, że odgrzewam coś z wczoraj. Czasami też muszę się podroczyć:

-Przecież jedliśmy przedwczoraj, wczoraj… Dwa dni temu też jedliśmy obiad. A daj spokój Katerina… Ileż można jeść!

-Hahahahahaaa! – śmiech Kateriny jest jak epidemia i trudno się jest nim nie zarazić. Opowiadam co tam u nas i słucham najróżniejszych plotek, politycznych informacji z dziesiątej ręki i wiem, że w  tym momencie nadsłuchuje nas cała ulica. Przede wszystkim jednak cieszę się, że przełamanie bariery językowej są już lata świetlne za mną i mogę czerpać radość z użwania tego bardzo trudnego języka.

Nie muszę patrzeć na zegarek. Katarina też nie, bo w takim rytmie dnia się wychowała. Tak jakoś samo wychodzi, że kończymy naszą rozmowę. Nagle milkną kosiarki i pralki, ludzie przestają wbijać gwoździe, a matki do krzyczących w domach  dzieci mówią: „szzzzz!!!”. Wiem już, że właśnie wybija godzina czternasta. Przez cztery następne godziny jest cisza jak makiem zasiał, nikt nie wykonuje nawet telefonów. Dla Greków jest to czas święty. Trwa tzw. mesimeriano ipno (tłumacząc na polski – popołudniowy sen), potocznie zwany sjestą. Grecy przebierają się w pidżamy. Śpią. Leżą. Odpoczywają. Ujmując krótko: cieszą się faktem, że przez parę godzin mogą nie istnieć dla świata.  My z Janim w tym czasie jemy obiad, idziemy na spacer, pijemy kawę, albo czasem ja ucinam sobie drzemkę.

W dzisiejszych czasach nie każdy  w Grecji ma pracę, która pozwala mu na sjestę w środku dnia. Ludzie pracujący w dużych sklepach, najróżniejszych firmach, pracują często cały dzień. Rytm mojego letniedo dnia też ulega całkowitej zmianie, bo przecież najczęściej cały dzień jestem w trasie. Jednak kiedy tylko mogę, jeśli tylko jest taka możliwość – wprowadzam do mojego dnia sjestę. Po kilku latach mieszkania w Grecji, mogę stwierdzić, że sjesta to fenomenalny wynalazek. Regeneruje siły, wprowadza do codzienności zdrową równowagę między pracą, a czasem dla siebie. Istnienie sjesty z pewnością jest uzależnione od klimatu. Jednak tak naprawdę w Grecji upalnie jest tylko latem, więc chodzi bardziej o wypracowany latami rytm dnia, sposób życia w którym najlepiej odnajdują się Grecy i również między innymi ja.

Ten „święty” czas sjesty, podczas którego nie powinno się nawet do nikogo dzwonić, trwa do godziny osiemnastej. Chwile po jej wybiciu, uśpione wcześniej greckie wsie i miasta, ze zdwojoną siłą ponownie wracają do życia. Zapełniają się centra. Znów trudno znaleźć miejsce parkingowe. Pękają w szwach kawiarnie i tawerny. Wszędzie znów wiele się dzieje.

Ja natomiast jakieś  pół godziny przed osiemnastą, robię sobie pyszną kawę i siadam do biurka. Wszystko co w domu potrzebne jest do prawidłowego funkcjonowania jest już zrobione i w mojej głowie jest miejsce na najważniejsze dla mnie rzeczy. Siadam i zaczynam… Pisać, redagować, obrabiać zdjęcia, zatwierdzać rezerwacje na wycieczki, opracowywać trasy, odpowiadać na maile, ulepszać stronę i bloga, odpowiadać na komentarze, wymyślać i planować. I tak czasami do późnej nocy, bo wiele rzeczy po prostu musi być zrobione. Zazwyczaj mniej więcej w okolicach północy, zamykam komputer i idę zaparzyć sobie jakąś mieszankę ziół. Myśląc co by tu sobie poczytać, patrzę na okno Kateriny i uśmiecham się na samą myśl, że jutro też mam zrobić pranie. Prawdziwa magia tych zwykłych, codziennych rytuałów.

Akurat w temacie:D Niżej znajduje się odcinek  porgramu „Halo Polonia”, w którym łącząc się przez Skype, rozmawialiśmy na żywo na temat greckiej sjesty. Moja wypowiedź w około 20 minucie!

http://halopolonia.tvp.pl/23464793/26012016-2235

   A  jak wygląda rytm Waszego dnia? Jakie są Wasze codzienne rytuały? Piszcie koniecznie w komentarzach:D