Z CYKLU: zacznij lekko poniedziałek – Wyobraź sobie… siebie!… poniedziałek, 2 stycznia 2017

Ten rytuał zakorzenił się u mnie już tak mocno, że nie potrafię wyobrazić sobie bez niego wieczora. Stał się on dla mnie automatyczny, jak wymycie zębów przed pójściem spać. Kiedy już skończę wszystko co mam  danego dnia do zrobienia i mogę spokojnie kłaść się do snu, wyjmuje długopis i kartkę.  Obmyślam i rozpisuje rozkład następnego dnia. O której mam wstać, co mam zrobić, po co dokładnie wyjść, co załatwić, w co się ubrać i co zjeść. Trwa to chwilę ponad kwadrans. Dlaczego planuję zawsze przed snem? Kiedy już wstanę i  dojdę do siebie, zazwyczaj działam jak maszyna. Program dnia jest już wdrukowany w mojej głowie i wszystko idzie raz, dwa, trzy. Nie przestrzegam dokładnego rozkładu czasowego, bo lubię kiedy dzień ma trochę przyjemnego i potrzebnego mu luzu. Zawsze też planuje czas na  przyjemności. Wypad na kawę. Obejrzenie serialu. Spacer czy też chwila na poszwędanie się w necie. Myślę, że taki sposób planowania dnia, to pewnie dla Was nic nowego. Ale gdzieś tak od połowy tego lata zaczęłam stosować coś jeszcze…

We właściwie wszystkich poradnikach dotyczących rozwoju osobistego, jest podkreślane jak ważne jest wizualizowanie sobie celów, tego co chce się osiągnąć. Jednak cele zazwyczaj są bardziej lub mniej odległe. A gigantyczną siłę ma jeden dzień.

Na ten sprytny trik, wpadłam gdzieś w połowie sezonu, kiedy czułam że jestem przemęczona  pracą i zaczyman chodzić na rzęsach. Zmęczenie mieszało się ze stresem, bo za dokładnie wszystko odpowiedzialna byłam sama. Kiedy kończyłam planować dzień, często patrząc na kartkę byłam  przerażona, że pracy jest tak dużo. Strasznie bałam się, że o czymś zapomnę, coś zawale i prozaicznie  nie dam rady. Najtrudniejsze były dni, kiedy rano zbieraliśmy ludzi z właściwie całej wyspy, a przecież Korfu jest rozciągnięta i przy tym całkiem spora. Trzech kierowców, w różnych stronach wyspy i ja jadąc z zupełnie innej części, cały czas na telefonie by koordynować akcję. W czasie dnia wycieczka. A tuż po niej… Nie, wcale nie sen, a planowanie kolejnej, telefony do turystów, ustalanie rozkładów odbiorów na następne trasy, itp. Najtrudniejsze były jednak  poranki. Bo kiedy skopie się coś rano, trochę jak domino – zawala się dzień.

Kiedy więc  kończyłam planowanie, na kilka chwil zamykałam oczy. Wyobrażałam sobie siebie następnego dnia. Że wstaję trochę wcześniej. Ze spokojem jem zdrowe śniadanie. Ubieram się maluje i mam jeszcze  przyjemnych kilka chwil, by wpaść do kawiarenki obok i wziąć na wynos kawę. Jadę do pracy, słucham  porannej audycji w radiu, a w aucie przyjemnie pachnie kawą. Wszystko idzie sprawnie. Jeśli któryś z kierowców dzwoni bo nie może znaleźć naszych turystów,  spokojnie mu pomagam. Trafiam tam gdzie mam trafić. Jeśli są korki, mam na tyle dużo czasu by czekając pić sobie kawę. Wszystko idzie zgodnie z planem. A my z całą grupą spotykamy się w uzgodnionym miejscu jeszcze przed czasem. Następnie zabieram plecak z auta, wchodzę do mojego busa i z uśmiechem na twarzy mówię naszym turystom „dzień dobry!”. Wszyscy są na swoich miejscach. Uśmiechnięci i gotowi by jechać w trasę. Bus po brzegi wypełniony  jest super energią do pracy.

Ta metoda zdziałała u mnie cuda. Różnica przed i po jej zastosowaniu stała się dia-me-tra-lna. Działo się dokładnie tak, jak sobie wyobrażałam. Często wprost nie mogłam dać wiary, za każdym razem kiedy podczas takiego trudnego początku dnia, wchodziłam do busa i z wielkim uśmiechem na ustach mówiłam „dzień dobry”, bo wszystko wcześniej działo się dokładnie tak jak sobie to wyobrażałam. Początek dnia jest super ważny. Później zazwyczaj szło już jak z płatka.

Tę właśnie metodę zaczęłam stosować właściwie codziennie. Do teraz, po każdym skończeniu planowania, wyobrażam sobie siebie następnego dnia. Jak świetnie radzę sobie w trudnych, stresujących mnie sytuacjach, jak rozkoszuje się życiowymi przyjemnościami, jak osiągam drobne codzienne cele, jak spędzam czas z moimi bliskimi, jak spędzam czas ze sobą.

Podpisuje się pod tym obiema rękami: największą sztuką jest być najlepszą wersją samej siebie.

 

Dlaczego grudzień jest strategicznie tak ważnym miesiącem?… piątek, 18 grudnia 2015

Już nie pamiętam gdzie dokładnie to przeczytałam. Musiało to być jakoś w przelocie. Podobno w dawnych czasach, według wierzeń ludowych, do noworocznej nocy  trzeba było idealnie wysprzątać całą chatę. Uprzątnąć, odkurzyć każdy kąt. Wyrzucić to co zbędne. Wyprać i wyprasować wszystkie firany, zestawy pościeli. Tak żeby w Nowy Rok, dom pełen był nowej energii.

W ludowych wierzeniach jest wiele mądrości.

Podział roku na kwartały, miesiące, tygodnie i dni, pomaga uporządkować życie. Takie etapy wyznaczone przez kalendarz są niezwykle ważne w procesie  planowania, wyznaczania i zdobywania celów. Grudzień jest tu strategicznym miesiącem.

Pod koniec października wpadła mi w  ręce książka, o której wszędzie jest teraz głośno – „Magia sprzątania” Marie Kondo. Zdania co do tej książki są podzielone. Mi bardzo się przydała. Głównym założeniem Kondo jest to, że dla utrzymania domowego porządku powinniśmy mieć bardzo ograniczoną ilość rzeczy. Zatrzymujemy jedynie rzeczy, które albo są nam niezbędne, albo mamy z nim pozytywne skojarzenia, dzięki czemu dają nam dobrą energię. Wszystkich innych należy się pozbyć.

Jeszcze przed wyjazdem na Święta do Polski udało mi się posprzątać cały nasz dom, zatrzymując tylko rzeczy: 1) niezbędne, 2) mające bardzo dobrą energię. Choć myślałam, że nie mam zbyt wielu zbędnych rzeczy i tak wyrzuciłam cztery worki rupieci.  Teraz nasz dom jest w pełnym tego słowa minimalistyczny. I jeszcze nigdy wcześniej w jego przestrzeni nie czułam się tak dobrze. Kiedy tylko do niego wchodzę, czuje że i w mojej głowie zaczyna panować porządek, a wszystko co jest dookoła pozytywnie na mnie działa. Gorąco polecam tę książkę.

Porządkowanie i wyrzucanie tego co jest zbędne, nie ograniczyło się u mnie jedynie do sprzątania. Po uporządkowaniu domu, dalej poszło jak śnieżna lawina. Pierwszy raz od nie pamiętam kiedy, liczba wiadomości w mojej skrzynce wynosi zero! Setki zdjęć z naszych greckich podróży trafia do podpisanych folderów. Czytam i odpowiadam na zapomniane gdzieś w czasie stare komentarze z bloga. Pulpit w moim komputerze posiada już tylko kilka kluczowych ikon. Po co to robię? I dlaczego do końca grudnia  się z tym śpieszę?

Widocznie tak skonstrułowana jest nasza psychika, że potrzebujemy dat, podziałów, etapów, deadlinów. Jednym z najważniejszych jest właśnie 1 stycznia. Za każdym razem, kiedy coś uporządkuje, czuje jak w mojej głowie pojawia się nowa przestrzeń, w której zbierają się nowe pomysły, myśli, inspiracje. Chcę tej wolnej przestrzeni mieć jak najwięcej. Zero wiadomości do odpisania. Zero wiszących tekstów  do przeczytania. Zero rachunków do zapłacenia. Zamiast tego – wolna przestrzeń.

Grudzień jest więc strategicznym momentem, by dokończyć, uporządkować i rozliczyć się ze wszystkiego  co nad nami wisi. Po to by już od pierwszego stycznia zakasać rękawy i barć się za nowe postanowienia i cele. Ludzie żyjący tych kilka setek lat temu mieli racje. Pierwszy styczeń. Jest coś magicznego w tej dacie.

Tymczasem, moje postanowienia na 2016 już prawie gotowe. Puste kartki nowego kalendarza, aż się proszą o zapisanie świetnymi pomysłami. A co z postanowieniami na rok, który właśnie mija? W tym roku u mnie naprawdę dobrze! Z dumą mogę odhaczyć większość tegorocznych postanowień. Jak się jednak okazało nie wystarczyło jedynie je sformułować i zapisać na pierwszej stronie kalendarza. Jest coś co działa znacznie lepiej! Ale o tym dokładnie w ostatnim poście mijającego już roku.  Pozdrawiam Was serdecznie i biegnę dalej kończyć moje sprawy!

Z CYKLU: zacznij lekko poniedziałek – Dlaczego w Grecji nie da się planować? Wystarczy spojrzeć na mapę… I jak to się stało, że zamiast na Ikarię, dopłyneliśmy na… KRETĘ!… poniedziałek, 2 listopada 2015

Z Grecji wyjechali ostatni już turyści. Większość z nich o tegorocznych wakacjach zdążyła pewnie już zapomnieć. Na wakacje więc czas najwyższy dla nas!

Pobyt na Ikarii planowałam już jakieś dwa miesiące. Wczoraj spakowaliśmy walizki. Zasuwając ostatni zamek, domknęliśmy też ostateczne planowanie. I właśnie wtedy Jani jeszcze dla pewności chciał sprawdzić godzinę naszego promu z Pireusu na Ikarię. Stare, greckie przysłowie mówi: człowiek planuje, a Bóg się śmieje. Zupełnie zapomnieliśmy o zmianie rozkładu promów w sezonie zimowym. Jak się okazało, naszego promu na Ikarię obecnie już nie ma…

-I co my teraz zrobimy?! Przecież wszystko jest już przygotowane… – spytałam załamana, nie wiedząc czy płakać, czy walić pięścią o ścianę. Ja naprawdę od dwóch miesięcy tak bardzo chciałam popłynąć na Ikarię…

-Ale tragedia… A mało ci  wysp w Grecji?  Popłyniemy… Dajmy na to… Na…

-A może by tak na Kretę!

-O widzisz! I problem rozwiązany!

Bardzo często, szczególnie turyści zadają powtarzające się pytanie: dlaczego Grecy są tak mało zorganizowani? Dlaczego? Przecież wystarczy spojrzeć na mapę Ellady.  Trochę lądu. Ostrzępiona linia brzegowa, jakby dziecko bawiło się nożyczkami. Jedna wyspa tu, a druga tam. Całość dosłownie rozwalona. Jakby ktoś rozbił na podłodze butelkę i nawet nie posprzątał.  Już patrząc na mapę łatwo wywnioskować, że tu nie da się niczego zbytnio zorganizować. Nie wyjdzie żaden plan… A to burza. A to sztorm. A to strajk. Za to można całkiem fajnie improwizować!;D

*

Dziś, o świcie dobiliśmy na Kretę. Nasze wakacje zapowiadają się wspaniale. Kochani, pozdrawiamy bardzo gorąco z przpięknej Chanii…:DDD Kreta jesienią zapowiada się bajecznie…