Czy to nadal oby na pewno… tak na pewno… bezpieczne, żeby jechać do Grecji na wakacje?… środa, 8 lipca 2015

    Powoli przestaje mieć czas by odpowiadać na maile, w których jak boomerang powraca pytanie: czy to na pewno bezpieczne, by jechać do Grecji na wakacje? Czy bankomat wypłaci gotówkę? Czy na stacjach będzie benzyna? Artykuły spożywcze w sklepach i słodka woda do picia?

     W tym miejscu po raz kolejny zaznaczę, że na polityce znam się jeszcze mniej niż na piłce nożnej.  Od dobrych kilku lat nie oglądam wiadomości. Kiedy słyszę, że w radiu lecą newsy, od razu zmieniam na inną stację. Nie interesuje mnie: ile osób, gdzie i w jaki dokładnie sposób zginęło w wypadkach samochodowych. Kto został zgwałcony, a kogo porwano. I gdzie ostatnio było katastrofalne trzęsienie ziemi. Wiadomości lecące w tv i radio nie poprawiają mojej jakości życia, nie wzbogacają mnie i nie inspirują – wszystko wręcz przeciwnie. Nie widzę więc sensu by się na nich skupiać. Dokładnie tak samo jest w kwestii greckiego kryzysu.

    O tym, że w Grecji jest  nie halo, dowiaduje się głównie z mail, albo relacji naszych turystów. Gdyby nie to, niech Bóg będzie mi świadkiem, w ogóle nie zorientowałabym się, że w Elladzie sytuacja jest napięta. A przynajmniej będąc tu na Korfu. Choć Jani relacjonuje, że u niego też jest raczej spokojnie. No, czasem może ktoś z Greków chwilkę się przymartwi, trochę pomarudzi.  Ale ponieważ ja nigdy nie drążę tematu, to w tej kwestii tyle.

     Mówiąc wprost, słuchając relacji o tym co dzieje się w polskich mediach w sprawie kryzysu, wnioskuję że sytuacja przedstawiana w mediach jest nieźle podkręcona. Kryzys medialnie przecież bardzo się sprzedaje. Tu, na Korfu, życie toczy się jak zawsze swoim spokojnym, niezwykle radosnym rytmem. Wszystko funkcjonuje najzupełniej normalnie. Obserwując to co dzieje się dookoła mnie, mogłabym życzyć nam Polakom, tak uśmiechniętych i wiecznie zrelaksowanych twarzy jakie  mają Grecy w obliczu  swojego kryzysu.

    No… Ale jeśli… A może… A co… Gdyby… A jeśli jednak… Tak można przecież w nieskończoność.  Nikt tu nie ma kryształowej kuli i nikt nie wie co tak naprawdę będzie. Słyszałam gdzieś ostatnio, że około 85% – 90%  rzeczy, o które się martwimy w ogóle się nie wydarza… Nie widzę więc najmniejszego powodu, żeby zamartwianiem się marnować choćby jeden z tych pięknych letnich dni, które spędzam tu na Korfu. Życie jest stanowczo za krótkie, żeby marnować je na głupie gdybanie.

    Najbardziej mi się uśmiecha, kiedy podczas naszych tras, zbombardowani newsami, do swoich rodziców, którzy są tu na wakacjach, dzwonią  ich starsze dzieci. Przez telefon podawana jest wtedy relacja z tego co widać w telewizorze. Tymczasem my jesteśmy wtedy zazwyczaj na rejsie, na plaży, na nieziemsko pysznym jedzeniu w tawernie, albo na kawie w takim miejscu, że nogi się uginają.  Przyznam się, że podsłuchałam i przytoczę jedną z takich rozmów z przed kilku dni:

     -Nie… Nic się nie dzieje! Napięta sytuacja? No, daj już spokój! Jesteśmy właśnie na rejsie! Mówię ci, jak tu pięknie! Za chwilę wpływamy na Rajską Plażę! Musicie z Łukaszem też tu przyjechać! Dobra… Muszę już kończyć!… Nie będzie benzyny? No nie wiem… A w sumie, to po co nam? Niebezpiecznie? Gosia, weź już przestań! Wyłącz ten telewizor! Że nie będzie wody pitnej? A po co nam ona! My tu i tak pijemy  tylko białe wino! Hahaha!!!

     P.S. Ostatnio  przeszłam się po mieście, by zrobić zdjęcia „kilometrowym” kolejkom do bankomatów. Zdjęcia przedstawiają, to co widziałam. Możecie je skonfrontować z relacjami z mediów. Miasto Korfu. Piątek, 3 lipca. Godzina około 15.00.

Podsumowując. Drogi Turysto! Jeśli tego lata wybierasz się do Grecji na wakacje, wyłącz telewizor, a radio przestaw na letnią muzykę. Spokojnie się pakuj i planuj swój letni urlop. Jedź zupełnie spokojnie, bo Twoje greckie wakacje, z pewnością będą fenomenalne!

 

Przewodnik po KORFU, cz. 13 – 10 powodów, dla których warto spędzić wakacje na Korfu… piątek, 29 maja 2015

       To już grubo ponad dwa lata temu wpadłam na pomysł, że to właśnie Korfu będzie tym idealnym miejscem, gdzie każdego roku spędzając kilka gorących wakacyjnych miesięcy, będę organizować wycieczki. Przed założeniem naszej firmy z wycieczkami po KORFU,  przebadałam wszystkie inne greckie wyspy. Brałam pod uwagę każdą z nich. Każda  ma coś ciekawego do zaoferowania i zawsze stanowi zupełnie inny, odrębny, mały świat. Wszystkie są bajkowe. Ale dla mnie – wygrywa Korfu.

     Dlaczego? Oto 10 głównych powodów…

ENERGIA Czy macie czasem coś takiego, że wchodzicie do jakiegoś pomieszczenia i od razu czujecie się tam dobrze, nawet nie wiedząc  dlaczego? Ze mną tak właśnie było, kiedy pierwszy raz odwiedziliśmy Korfu. Tutaj zawsze czuje się po prostu dobrze, jakby coś pozytywnego nieustannie wisiało w powietrzu. Klimat na Korfu człowiekowi sprzyja. Między innymi z tego właśnie powodu od wieków ta wyspa odwiedzana była przez arystokratów,  słynnych pisarzy, ludzi sztuki. Cesarzowa Sisi leczyła tu swoje liche zdrowie, a bracia Durrell znajdowali  inspirację do swoich książek. Ujmując krótko, Korfu jest miejscem, które ma w sobie taki rodzaj energii, że człowiekowi nagle zaczyna się… chcieć!

PLAŻE…  Korfu to raj dla każdego, kto uwielbia morze. Można pływać, opalać się, czy też udawać się w rejsy po wybrzeżu. Na samym południu plaże mają piasek jak jedwab. Na północy czekają niesamowite formacje skalne. A nieco bardziej na zachód są całe złoża glinek, które stanowią zupełnie darmowe i jak najbardziej ekologiczne spa.

ZIELEŃ… Na Korfu przez 12 miesięcy w roku jest bardzo zielono. Tutaj zielono jest właściwie wszędzie, a zieleń zawsze jest intensywna i soczysta. Połączenie widoku niebieskiego  morza z intensywną zielenią, charakteryzuje wszystkie Wyspy Jońskie. Na Korfu takie kojące dla oczu kolorystyczne zestawienia można spotkać na każdym kroku.

WIDOKI… Niczym nieograniczone widoki na Morze Jońskie, które ciągnie się nie mając jakby końca. Wdzierające się w nie poszarpane skały. Malownicze zatoczki. Fantastyczne  formacje skalne. Czy też zielone wzgórza, zapadające się w malownicze morze. Korfu ma jedynie 600 km2, ale właściwie w jakimkolwiek jej miejscu człowiek się znajdzie, tam zawsze odkryć można zapierający dech w piersiach widok.

MIASTO KORFU…  Stolica wyspy Korfu, której część wpisana jest na listę UNESCO nie bez powodu uznawana jest za najpiękniejszą stolicę wysp Grecji. Miasto Korfu jest taką grecką perełką. Stanowi jednocześnie szalenie ciekawą mozaikę kulturową, ponieważ jego dzisiejsza wersja budowana była przez Wenecjan, Brytyjczyków, Francuzów oraz rzecz jasna Greków. Przejście się wąskimi  uliczkami Korfu to prawdziwa gratka, dla każdego miłośnika pięknej architektury.

POGODA… Ponieważ Korfu jest jedną z najbardziej na północ wysuniętych wysp Grecji, rzadko są tu trudne do zniesienia upały, nawiedzające południe Grecji. Tu zawsze jest nieco chłodniej. To również między innymi dzięki rodzajowi wiatru, który latem wieje od morza,  dając przyjemne wytchnienie.

JEDZENIE… Jedzenie na Korfu to temat rzeka… Wspaniałe ryby, owoce morza. Sofrito, stifado czy też pastitsada, czyli dania będące  wspomnieniem po weneckim panowaniu. Świetna oliwa z oliwek, smakowite wino, dostępne jedynie na Korfu kumkwaty. A przy tym uginające się drzewa od cytryn, fig, oliwek… Tak wyliczać można jeszcze długo.

Więcej na temat kuchni Korfu przeczytasz tu:  Jak zjeść Korfu?

CENY… Mimo bardzo dużego zainteresowania turystów, właściwie wszędzie na Korfu, niezależnie od miejsca ceny są przystępne. W tawernie przy najlepszych widokach płaci się standardowe wszędzie stawki (10-15 euro za cały obiad). Za nawet najdroższą kawę, nie zapłaci się wiele więcej niż 3,50 euro. Gdzie więc jeść i pić? W najbardziej spektakularnych miejscach, bo tam ceny będą mniej więcej takie same jak w każdej innej części wyspy.

ORGANIZACJA… Korfu jest pierwszą grecką wyspą, na której zaczęła rozwijać się turystyka. Dlatego  pod względem turystycznym wyspa jest naprawdę bardzo dobrze zorganizowana. W każdą część miasta (na czas!) dojedzie się autobusem. Na każdym kroku można wynająć samochód albo skuter. W każdym właściwie miejscu jest ciekawe muzeum, aquapark, kawiarnia albo tawerna.

AUTENTYCZNOŚĆ… Fenomen Korfu tkwi również w tym, że mimo tak dużego zainteresowania turystów, wyspie wciąż udaje się zachować swoją autentyczność. Wystarczy tylko troszkę skręcić z dróg, na które nakierowują turystyczne przewodniki i już jest się w wiosce, w której jakby stanął czas. Można samodzielnie odkryć ruiny starej budowli, albo wejść do sadu oliwnego, który prezentuje się jak ilustracja do bajki. Mimo tak dużego zainteresowania turystów, poza  szlakami życie na Korfu nadal toczy się swoim naturalnym, wyspiarskim rytmem.

KLIKNIJ NIŻEJ…

 

Jedna z wielu przyczyn, przez które w Grecji tak mi się podoba… piątek, 22 maja 2015

     Co prawda dziś miało być zupełnie o czymś innym.  Stałam w kuchni. Kończyłam pić poranną kawę i gapiąc się na to co dzieje się za oknem, układałam w głowie treść posta o planach zamążpójścia  Olivki, pierwszym spotkaniu rodziców Pieprza, z Fetą i Pomidorem i o tym, że owe pierwsze spotkanie miało miejsce… w szpitalu! Za nic nie mogłam się jednak skupić.  Dziś rano Nikula darła się jak nigdy wcześniej.

     Każdy na naszej ulicy wie, że Nikula ma problem. Żeby o tym nie wiedzieć, trzeba chyba być głuchym. Ponad rok temu Niki  urodziła już drugie dziecko. Pewnie planowała, że wszystko  będzie pięknie. Jednak rzeczywistość wygląda zupełnie inaczej i nic w niej nie idzie zgodnie z planem. Że dom… Że mąż… Że dzieci… Stabilizacja… I że rodzina… Nikula nie tyle, że nie straciła kilogramów po drugiej ciąży, co po prostu fatalnie się roztyła. Zupełnie przestała przy tym o siebie dbać. A z jej kuchennego okna smutno powiewa naderwana firanka, z plamą gdzieś z boku. Ani sama, ani z dziećmi, ani z mężem, właściwie nigdzie nie wychodzi. Od czasu do czasu tylko wyjdzie przed dom, żeby nieco zamieść chodnik.

     Czasami nieco ciszej, ale przeważnie dosyć głośno dosłownie  wydziera się na swoje dzieci. Potrafi tak krzyczeć całymi godzinami. Dziś rano w tym krzyku wyczuć można było coś jeszcze.

     -Masz stać w tym kącie tak długo, aż ci pozwolę się ruszyć! Stój tam!!! Słyszysz?! Stój tam gówniarzu jeden! Wracaj tam z powrotem! Przecież kazałam ci tam stać!!! Nie ruszaj się!!! Za chwilę przez ciebie zwariuje!!!

     Katerina, która mieszka obok, chwyciła swoją córeczkę za rękę (bo przecież dziecka pod żadnym pozorem nie można zostawiać samego) i powolnym, ciężkim krokiem podeszła do okna Nikuli:

    -Nikiii!!! Kochana! Co tam  u ciebie się dzieje?

    Ujmując wprost. Nasza Katerina to taka typowa wiejska baba. Jest gruba, a przy tym potężna. Ręce ma takie, że jakby tylko w czymś przeciwstawiłby się jej dwa razy mniejszy od niej mąż, to za jednym zamachem znalazłby się na najbliższej ścianie. Ale u Kateriny obiad jest zawsze przed czasem.  Przed rozpoczęciem się lata, dywany już są wyszorowane, wysuszone i pochowane. Ubrania, zanim jeszcze przyjdzie im do głowy, żeby się ubrudzić, to już idealnie wyprasowane leżą równo w szafie. Na zewnątrz może być burza, albo i trzęsienie ziemi, ale w każdą niedzielę plus okolicznościowe święta, Katerina z rodziną zawsze będzie w kościele. Wiosną, latem i wczesną jesienią, wieczorami, po skończeniu wszystkich prac i obowiązków, Katerina rozsiada się wygodnie na swojej  werandzie.  Kto przechodzi obok, ten zawsze choć na chwilę się przysiada. Boże… jak ona się wtedy śmieje! Zawsze jak  ktoś wtedy dzwoni do mnie na Skype, to pyta się co na zewnątrz  się dzieje. Odpowiadam, że nic! To tylko moja sąsiadka się śmieje!  Uwielbiam taki typ ludzi. Prostolinijni. Pracowici. Szczerzy. Uczciwi.  Katerina oczytana raczej nie jest i pewnie nie za bardzo ją obchodzi co tam nowego w kinie. Ale…

    -Niki!!! Posłuchaj… Ty nie możesz tak krzyczeć na swoje dziecko! Przecież ono jest jeszcze takie małe, że nawet cię nie rozumie! Dlaczego ty tak krzyczysz? Co takiego zbroili?

    Jak kurtynka w teatrzyku dla dzieci odsłoniła  się szara firanka, a w oknie pojawiła się twarz Nikuli:

    -Ja go muszę nauczyć dyscypliny! Nauczę go tak, że w końcu będzie się mnie słuchać! Miał siedzieć w kącie, a smarkacz jeden ciągle z niego wyłazi.

    Sama kilka razy się zastanawiałam, czy nie powinnam zastukać do drzwi Nikuli, kiedy tak na te dzieciaki krzyczy.  Nigdy tego nie zrobiłam, przyznaje… uważając, że nie powinnam się mieszać. Ale i tak, nawet jeśli, to myślę że niczego bym nie zdziałała. W moim głosie i w wyrazie twarzy byłaby złość, a to najpewniej wywołałoby kłótnie. Tyle.

    W zdecydowanym i zupełnie neutralnym głosie Kateriny, w wyrazie jej twarzy zupełnie pozbawionym osądu, było coś takiego, że Nikula nagle złagodniała:

    -Wiesz Katerina… Ja nie wiem… Ja już nie mogę… Ja już… Ja za chwilę podpalę ten pieprzony dom… Ciągle te zasrane pieluchy, wieczne wrzaski i te ciągłe gotowanie… Niech te bachory chociaż przez godzinę posiedzą cicho… Ja tu za chwilę zwariuje…

    -Ejjj… Niki! Może i popieprzony, ale nie podpalaj. Bo jeszcze na mój się przeniesie. Hahahaaa! Aleś ty głupiaaaa! Hahahahaha!!! Chodź głupia! Chodź to  zrobię ci kawę!

     Katerina machnęła  wielkim ramieniem wskazując na swój dom i poszła powoli w jego kierunku.  Jednym ruchem chwyciła swoją córkę  na ręce, a mała prawie zniknęła w jej potężnych ramionach.

       Dwie minuty później. Człap… człap… człap. I stukot małych stópek. Nikula zamknęła drzwi od swojego domu i zapukała do naszej sąsiadki. Chwilę później nawet w mojej kuchni, aż dudniło  od śmiechu Kateriny.

      I właśnie za takie nienazwane coś, tak bardzo mi się w tej Grecji podoba.

 

Kim jest Dionisos Sturis? I dlaczego każda osoba, która interesuje się Grecją powinna dobrze znać jego nazwisko?… sobota, 9 maja 2015

      Zupełnie nie wiem jak to się stało, że do czytania „Gorzkich pomarańczy” zabrałam się tak późno.  Czekając na ten właściwy moment, książka przez dłuższy czas stała na baczność w pełnej gotowości na regale. Kiedy jednak zabrałam się do czytania, zarwałam przez nią kilka nocy.

       Nie znalazłam jak dotąd żadnej innej książki wydanej w Polsce, która Grecję opisywałaby tak obrazowo. Sytuację kryzysową, to co działo się w Elladzie po II wojnie światowej i to co dzieje się teraz. Co chwila,  zasypuję Janiego cytatami: a czy wiesz, że… a czy słyszałeś o tym… czy zgadzasz się z… a Dionisos pisze, że… i tak dalej, i tym podobne.

       Całość napisana jest tak obrazowo, że za każdym razem kiedy otwieram książkę, czuję jakbym słuchała Dionisa siedzącego obok, konfrontując jednocześnie to o czym się dowiaduje, z moimi greckimi doświadczeniami.

      Recenzja książki „Grecja. Gorzkie pomarańcze” Dionizosa  Sturisa pojawi się na blogu pod sam koniec maja. Ale… Kim właściwie jest Sturis? I dlaczego każda osoba interesująca się Grecją, powinna dobrze znać jego nazwisko?

      Dionisos Sturis jest w połowie Polakiem, w połowie Grekiem. Przyszedł na świat w 1983 roku w Salonikach. Mieszkał w Elladzie dwa pierwsze lata swojego życia, ale  prawie całe późniejsze życie spędził już w Polsce.  Matka Dionisosa jest Polką. Wyszła za mąż za Greka i w latach 80. wyprowadziła się do Grecji. Mąż, ojciec Sturisa szybko okazał się być tyranem. Już z trójką dzieci, po kilku latach jego żona uciekła do Polski.

     W swoim dorosłym życiu, Sturis postanowił poznać Grecję i zrozumieć swoje greckie korzenie. Wyjechał na stypendium do Joaniny. Zaczął uczyć się greckiego.

    Obecnie pracuje w radiu TOK FM, zajmując się polityką zagraniczną. Jest specem w temacie Grecji. Był świadkiem wszystkich najgorętszych wydarzeń związanych z kryzysem, relacjonując sytuacje w Elladzie dla polskich mediów. Krótko po tym powstała jego pierwsza książka – „Grecja. Gorzkie pomarańcze”.

     Warto zwracać  uwagę na wszystkie audycje z uczestnictwem  Sturisa w radiu  TOK FM, które dotykają Grecji, jak i wszystkie artykuły, które dostępne są na stronie radia. Pojawiają się tam najróżniejsze informacje, z różnych dziedzin dotyczących  Grecji, zawsze reprezentujące dziennikarstwo na najwyższym poziomie.

     -Jani!!! Jeszcze tylko to ci przeczytam! Słuchaj, to się uśmiejesz: (…) To w Raches (wyspa Ikaria – przypis mój) jest ta słynna piekarnia, która otwiera się po zmroku i zostaje czynna prawie do rana. Piekarz wie, która rodzina ile czego potrzebuje. Pakuje chleby do siatek, siatki podpisuje i wiesza je na hakach przy drzwiach. Ludzie przychodzą, odwieszają torby, zostawiają pieniądze. A jeśli ktoś nie zapłacił, znaczy, że nie miał. Odda innym razem, przy okazji.[1]

   -No i co w tym takiego… niezwykłego?

   -Jak to co? Fajnie mają na tej Ikarii, nie?

   -A nie zauważyłaś, że u nas też tak jest?

    No tak! Kiedy wskazano mi przysłowiowym palcem, wtedy zauważyłam. I połączyłam fakty: co robią siatki z chlebem zawieszone na klamkach z tym, że obok jest piekarnia. Niby widziałam je setki razy i przechodziłam obok nich prawie co drugi dzień, ale jakoś tak… Nigdy nie zwróciłam na to uwagi. I po raz kolejny przekonałam się o tym, że myśl „o! tyle już wiem”, jest bardzo zwodnicza. A w temacie, w którym się siedzi, tak naprawdę nigdy nie można przestać drążyć.

     Na recenzję literackiego debiutu Dionisosa Sturisa zapraszam pod koniec maja!

     Tymczasem niżej, możecie odnaleźć  kilka przykładowych audycji i artykułów autorstwa Sturisa:

AUDYCJE

TEKSTY

 


[1] Grecja. Gorzkie pomarańcze, Dionisos  Sturis, Terra Incognita, Wydawnictwo WAB, Wa-Wa, 2013, s. 71

Z CYKLU: zacznij lekko poniedziałek – Co słychać u nas?… poniedziałek, 4 maja 2015

     Jeszcze w pidżamie weszłam do kuchni, żeby nastawić wodę na herbatę do śniadania. Zanim zdążyłam dotknąć czajnika, utknęłam na dłuższą chwilę patrząc na to co dzieje się za kuchennym oknem. Katerina, nasza sąsiadka z naprzeciwka wyniosła na balkon wszystkie swoje dywany. Ma ich całkiem sporo…. Naliczyłam 10! I już zdążyła je wszystkie wyszorować gigantyczną, twardą  szczotą. Piana zmieszana z wodą żwawo płynęła przez chodnik, a Katerina dziarsko wywieszała  wyczyszczone dywany na barierkę przy balkonie. Kiedy tylko patrzę na naszą sąsiadkę, to automatycznie zaczynam planować, co by tu też dziś wysprzątać.  W międzyczasie rozglądam się na to co dzieje się  wokoło.

     Wszędzie jasna, soczysta zieleń. Tu i ówdzie kwiatki, rozrzucone po terenie jakby dzieciaki bawiły się kolorową farbą. W powietrzu czuć, że wszystko rozgrzane jest słońcem. Te pracuje intensywnie, produkując nadprogramowe ilości witaminy D – sekretny  element, dzięki któremu każdy w Grecji czuje się po prostu dobrze.

      Są takie dni, kiedy  czuć, że w przyrodzie następuje przełom i właśnie zaczyna się  nowa pora roku. Świątek, piątek czy niedziela, Katerina wstaje zawsze grubo przed siódmą. Nadejście nowego sezonu wyczuła  więc  pierwsza, dziś z samego rana.  Za chwilę wszystkie pozostałe sąsiadki zaczną szorować dywany, by czyste pochować je na lato. Ludzie będą  zamawiać w kawiarenkach zimne kawy. Kobiety wyjmą z pudełek, schowanych na zimę głęboko w szafie, swoje prześliczne sandały. A pedicurzystki będą miały ręce pełne… stóp;))) Stopniowo zaludnią się plaże. Ludzie znacznie częściej będą wychodzić na miasto. Albo siedzieć na werandach i balkonach do pierwszej, drugiej w nocy  i rozmawiać o wszystkim i niczym. Jedząc, pijąc, słuchając muzyki i ciągle się śmiejąc.

     W Grecji nastąpił właśnie sezon wiosenno – letni. Jest sam początek maja. Moim zdaniem najpiękniejszy okres w roku. Czy ten maj nie mógłby trwać tak choćby ze dwa miesiące?

    Tymczasem my już bardzo intensywnie szykujemy się do nowego sezonu na Korfu. Właśnie ustalam daty  pierwszych wycieczek, odpowiadam  na maile.  Na tygodniu trzeba jeszcze wydrukować ulotki. Dograć formalności i przyszykować wszystko co będzie potrzebne, żeby przed samym dzwonkiem mieć taki czas tylko dla siebie. Na szczęście już kilka dni temu przyszły  zamówione przeze mnie Birkenstocki. Podobno, że jest to niemożliwe, ale ubiegłego lata udało mi się doszczętnie „zajechać” te przecież niezniszczalne buty. W tym roku postanowiłam sobie, że swoją pracę będę organizować tak, żeby mocno zadbać o swoje zdrowie. Ważnym tego elementem, są wygodne, zdrowe dla stóp  buty.  O dbaniu o swoje zdrowie (fizyczne i psychiczne) w czasie bardzo intensywnej pracy latem – będzie już niebawem, w jednym z wakacyjnych postów.

 

       Dlaczego na Korfu jesteśmy dopiero pod sam koniec maja? Co prawda powinniśmy być znacznie wcześniej, ale na kontynencie zatrzymuje mnie egzamin z greckiego. Tu informacja dla wszystkich zainteresowanych naszymi wycieczkami: nasze wycieczki zaczynamy  pod sam koniec maja, a planowo kończymy w połowie października.

     Mimo, że do rozpoczęcia naszego sezonu mamy jeszcze trzy tygodnie, ostatnie co mogę powiedzieć, to że mi się nudzi. Zakuwam greckie słówka, powtarzam gramatykę, kończę kolejny podróżniczy tekst, szykuję wakacyjne posty na lato, a w międzyczasie czytam nowe przewodniki po Korfu. Codziennie również piszę moją książkę. Przyznam, że to ostatnie zajęcie jest najtrudniejsze, wymaga najwięcej ilości czasu i specyficznego skupienia. Jest to dość trudne, bo jak się okazuje pisanie książki to coś zupełnie innego niż pisanie bloga. Mimo wszystko… Akapit po akapicie, zdanie po zdaniu, słowo po słowie. Pisanie idzie do przodu! Na ostateczny rezultat trzeba będzie  jeszcze poczekać, jednak ja cieszę się samym procesem, samą drogą, podczas której uczę się coraz to nowych rzeczy.

         Korzystając z tego, że jeszcze jesteśmy na lądzie, a piękna pogoda wygania z domu, wpadliśmy ostatnio do Delf. Tam świętowaliśmy naszą pierwszą rocznicę ślubu. Nie mogę uwierzyć, że minął już rok! Czas pędzi tak szybko… Ale my na szczęście do przodu – pędzimy razem z nim!  ;D

       Miłego poniedziałku! Mam nadzieję, że macie się jak najlepiej!

 

 

W jakich godzinach pracują Grecy?… piątek, 1 maja 2015

Godziny pracy poczty

Godziny otwarcia  poczty

      Kiedy pierwszy raz będąc w Grecji się o tym dowiedziałam, trwałam w ciężkim szoku. Ale najpierw byłam przekonana, że na wywieszce na poczcie musi być błąd! Jednak to przecież niemożliwe by taki sam błąd był na wywieszce na drugiej poczcie, na drzwiach kilku banków i większości urzędów. Tak jest! Poczta, banki i wszystkie urzędy są w Grecji otwarte od poniedziałku do piątku, mniej więcej od 8 do 14 w porywach 14.30. Koniec! Chwila po 14 każdy urzędnik nakłada na siebie płaszcz, a potem idzie na obiad do domu.  Tyle! I Greków nikt nie musi już  instruować jak zachować w życiu zasadę: Life – Work – Balance ;D

       Żeby przyzwyczaić się do tego w jakich godzinach otwarte są w Grecji sklepy, też trochę czasu mi to zabrało. Poza  dużymi supermarketami oraz sklepami sieciowymi, wszystkie inne sklepy i sklepiki czynne są od około 9 do około 14 i aż! ;P  trzy dni w tygodniu otwiera się je również na wieczór, czyli od 18 do 21.00. W niedzielę nic nie działa. Żadne sklepy, żadne markety, większość aptek oraz stacje benzynowe. Nie wspominając o galeriach handlowych, bo tych ostatnich i tak  za wiele w Grecji nie ma [kliknij TU!].

      Jak to możliwe, żeby tak funkcjonować? – zastanawiałam się bardzo długo. A no tak! Było, jest i tak w Grecji z pewnością będzie. Kryzys, czy też nie – nie ma to większego znaczenia. A jedną z właściwości każdego homo sapiens  jest to, że chcąc a nawet nie chcąc, zawsze dostosuje się do każdej sytuacji. Zupełnie nie wiem, kiedy przestawiło mi się w głowie i stało się dla mnie naturalne, że wszelakiego typu sprawy urzędowe, zawsze załatwiam rano i to jak najwcześniej. Że po 12 w piekarni chleba już pewnie nie będzie. Że nawet naderwanego znaczka pocztowego nie kupię w sobotę. A jeśli chcę wybrać się na typowe babskie zakupy, to muszę wcześniej zaplanować kiedy to zrobię.

Przyznajcie się... Kto z Was nie lubi kończyć pracę w piątek o 14.00? ;DDD

Przyznajcie się… Kto z Was nie lubi kończyć pracy w piątek o 14.00? ;DDD

     Właściwie każde greckie miasto ma swój rytm, taki swój czas kiedy wszystko działa lub odpoczywa. Wszyscy, chyba nawet trochę podświadomie dostosowują plan swojego dnia to takiego rytmu miasta. Czasem będąc w nawet bardzo dużym mieście, można mieć nieodparte wrażenie, że wszystko wymarło. Ale to najpewniej dlatego, że właśnie trwa popołudniowa przerwa, albo danego wieczoru wszystko jest nieczynne. Za to w godzinach, kiedy sklepy są pootwierane, greckie miasta dosłownie wybuchają ze zdwojoną energią. Wygląda to tak, jakby nagle wszyscy wyszli na ulice.

      Wiele miast, miasteczek swój rytm dostosowuje do potrzeb mieszkańców. Znakomitym tego  przykładem jest to, jak działają sklepy  w miasteczku Raches na wyspie  Ikaria. Ponieważ właściwie wszyscy mieszkańcy zajmują się tam rolnictwem, sklepy otwierane są po zachodzie słońca. Działają więc od 19 do pierwszej, drugiej w nocy.[1] Inne rozkłady otwarcia  sklepów mogą zupełnie inaczej wyglądać w każdym innym mieście, w zależności od tego jakie są potrzeby jego mieszkańców.

     Po ponad trzech latach mieszkania w Grecji, mój początkowy szok, następnie sprzeciw, że „jak tak można!?”,  „a to lenie!”, stopniowo zmienił się w  zrozumienie, że co kraj to obyczaj, a popołudniowe przerwy w greckim klimacie są po prostu niezwykle dla człowieka  zdrowe. Obecnie z ręką na sercu przyznaje, że taki rozkład dnia bardzo mi się podoba. Teraz nie mogę sobie już wyobrazić, że zakupy robię w niedzielę. Że na pocztę idę wieczorem. I jakoś tak spodobało mi się, że na przyjemność jaką jest chodzenie po sklepach, jak to z przyjemnościami być powinno – nie mogę sobie  pozwolić każdego dnia, o każdej porze. Rytm mojego dnia stopniowo zestroił się więc z rytmem społeczności, w której żyję.

Przykładowe godziny otwarcia sklepów

Przykładowe godziny otwarcia sklepów

 


1 Grecja. Gorzkie pomarańcze, Dionisos  Sturis, Terra Incognita, Wydawnictwo WAB, Wa-Wa, 2013, ss. 70 -71

Czy nadal bezpiecznie jest jechać do Grecji na wakacje? Oddajmy w tej sprawie głos samym Grekom!… sobota, 11 kwietnia 2015

    Właśnie kończyłam pisać tekst, który zgodnie z planem następnego dnia rano miał znaleźć się w redakcyjnej skrzynce. Przed monitorem spędziłam pół dnia i nagle poczułam, że jeśli za chwilę nie wyjdę na spacer to albo zamienię się w roślinę, albo od patrzenia na literki zapomnę, że na świecie istnieje jeszcze inne zestawienie kolorystyczne niż czarne na białym. Ubrałam kurtkę, chwyciłam kilka monet i pod pretekstem, że idę do sklepu wyszłam się przejść. Pretekst był  całkiem niezły, bo przecież polskich czekolad w naszym domu nigdy nie jest za wiele [Czekolady Wedla w naszym sklepie].

      Po krótkim spacerze zrobiło mi się o niebo lepiej. Wróciła jasność umysłu i świadomość, że istnieje również zielony. Plan na następną część dnia był prosty. Dokończyć sprawdzanie tekstu. Wcisnąć przycisk „wyślij” i natychmiast po tym poczuć w sobie miłe zwycięstwo.

     I już prawie… prawie… obrałam drogę do domu, żeby dalej mój dzień potoczył się  zgodnie z planem. Ale jak mówi greckie powiedzenie: kiedy człowiek planuje, to Bóg się śmieje. Skręcając w boczną uliczkę, usłyszałam:

     -Dorrrottta!!!  – krzyczała moja dobra znajoma, z taką radością w głosie, jakbym po trzech latach, prosto z wojny wróciła do domu.  Po chwili Elenica (zdrobnienie od Eleni) rzuciła mi się w ramiona. Czyli, standardowe powitanie w Grecji. Nadmienię tylko, że ostatni raz  widziałyśmy się całe aż cztery dni temu.

     Niby troszkę się opierałam, ale jak widać mało skutecznie, bo chwilę po tym razem ze sporym towarzystwem wygodnie siedziałam przy kawie. Co prawda miałam dosiąść się naprawdę, jak Boga kocham, tylko na pół godziny i ani minuty dłużej, ale… po godzinie już  o tym zapomniałam.

      Od momentu ostatnich wyborów w Grecji, temat kryzysu znów jest na topie. W mojej skrzynce dość systematycznie pojawiają się wiadomości z powracającymi pytaniami: czy na pewno, na pewno, tak na pewno! to wciąż bezpieczne, żeby do Grecji jechać na wakacje? Czy na 100% samolot doleci? I czy grecki automat wypłaci gotówkę bankowo? Chyba nie ma obecnie  internetowego forum o Grecji z robiącym karierę wątkiem, że już prawie, o mały włos Grecja bankrutuje. Z doświadczenia jednak wiem, że „prawie”, a „już” robi diametralną różnicę.  Tak samo jak siedząc w tej kawiarence, mój tekst już „prawie” był wysłany. Jednak, w redakcji nikt nadal nie mógł go nawet otworzyć. Od samego kryzysu, zatrważa mnie znacznie bardziej całe nakręcenie wokół niego. Tak jakby rozwiązanie miało przyjść wraz z dostarczaniem coraz to nowszych, zawsze bardzo medialnych newsów. Raz nawet przy jednym z takich kryzysowych wątków na forum  napisałam, że o greckim kryzysie można mieć inne zdanie niż te, które dominuje w mediach. Ale zarzucono mi, że jeśli przyjeżdżam do Ellady spędzić tydzień w hotelu, to oczywiste, że widzę wszystko na różowo… Najciekawsze jest jednak to, że znaczna większość wiadomości na temat greckiego kryzysu, dochodzi do mnie z… Polski!:D

     -Jaaani! – krzyczę znad komputera odpisując na jedną z takich „kryzysowych” wiadomości, by upewnić się czy Jani wie na ten temat może coś więcej:

     -Czy myślisz, że polskiemu turyście, który przyjedzie w tym roku do Grecji na wakacje, bankomat wypłaci pieniądze…?

       -Co???

    W tym momencie raz jeszcze powtarzam pytanie, które czytam wolno i dokładnie z maila.

      -To zależy… – jak zawsze stoicko odpowiada Jani.

     -Od czego?!?! – ups! Czy ja może jednak czegoś nie wiem?!?!

     -Czy  ma coś na koncie!

     Koniec dygresji. Przenieśmy się znów do niewielkiej, acz cieszącej się popularnością kawiarenki. Siedzę trochę z boku, obok Elenicy, która parę chwil temu wciągnęła mnie do środka. Po jednej stronie mam wspaniały widok na góry i morze i widzę jak z kwadransa na kwadrans różowieje całe niebo. Wszystkie kolory z  soczystych powoli zamieniają się na coraz bardziej  delikatne pastele, co oznacza, że wkrótce cicho zapadnie  zmierzch. Po drugiej stronie widzę roześmiane twarze moich greckich znajomych. Kruczoczarne włosy, brwi, rzęsy, rysy jak ze starożytnych greckich waz. Ze świadomością, że to trochę infantylne myślę sobie, że ten mógłby być Posejdonem. Tak pewnie wyglądała Afrodyta. A tak Odyseusz. Wyrazy ich twarzy są zawsze takie, jakby  przez całe życie trwały w niczym niezmąconym, wewnętrznym relaksie.

      Elenica kiedy mówi, to macha rękami tak, że o mały włos jej palec trafia do mojego nosa. Odsuwam się trochę i patrzę jak jej pomalowane na czerwono paznokcie, śmigają w powietrzu jak czerwone muchy.

      Czy w te wakacje greckie bankomaty wypłacą naszym turystom gotówkę? I czy jadąc do Grecji turyści wciąż mogą czuć się bezpiecznie?

 

     -Biała, wpadająca w pudrowy róż! Zupełnie prosta, dziewczyny. Tylko przy dekolcie ma  mieć naszytą taką tasiemkę, która będzie połyskiwać trochę bardziej na różowo. Właśnie kupiłyśmy z mamą materiał! Boski jest… Tylko musimy się nieźle śpieszyć. Krawcowa, z którą już wszystko uzgadniałam zaszła właśnie w ciążę i ostatecznie da mi znać, czy się tego podejmie w piątek. Panienko Najświętsza! Mam nadzieję, że się nie wycofa bo jest naprawdę dobra. Makijaż zrobi mi Katerina, w ramach prezentu ślubnego. Więc nie wiem jeszcze tylko co do fryzjerki… Jak myślicie dziewczyny? Czy  któraś z was była może u Poppy?

     Elenica w te wakacje bierze ślub! Przysięgłam na wszystko, że nawet jeśli będę musiała wynająć odrzutowiec, to i tak na ten ślub przylecę prosto z Korfu. Elenica to pierwsza osoba, z którą tak naprawdę zaprzyjaźniłam się tu w Grecji, więc sama bym sobie nie wybaczyła. Ale… I tu pojawia się pytanie…

     Czy samoloty w Grecji będą normalnie kursować?  A co jeśli Grecy znów zaczną strajkować?

 

    -Restauracje też już mamy zaklepaną! Hotel dla najbliższej rodziny i takie tam. W sumie… Zostały jeszcze zaproszenia, ale na to jest jeszcze trochę czasu. No i… Ej dziewczyny! Co gotujecie jutro! Pościcie? Bo my tak! Wczoraj robiłam zupę z  grochu, dziś jemista [Nasz przepis na jemista, czyli nadziewane pomidory]… Ale co by tu jutro? Nie mam zielonego pojęcia…

     A co z wyjściem Grecji ze strefy euro? Czy w tym roku Grecja już zupełnie zbankrutuje i wróci do drachm?

 

    -To znaczy… Ja poszczę dość restrykcyjnie – zaczyna Viki – I na tydzień przed Wielkanocą  nie jem nawet niczego z oliwą z oliwek. Ale mój Nikos! Nie daje rady. Uparł się i powiedział, że i tak będzie jadł mięso. No przecież nie będę go zmuszać, ale gotować oddzielnie mu też nie będę. I wiecie co robi? Codziennie zanim wróci z pracy idzie sobie na suvlaki [Najpopularniejszy grecki fast-food, czyli co to są suvlaki?] ! Hahaha!!!

      Moje pół godziny rozciągnęło się tak, że zmierzch na dobre  zapadł. Już całkiem na serio zbierałam się do domu, kiedy weszła Asterija. Prześliczna dziewczyna o ciemnych, długich włosach i rysach twarzy tak bardzo greckich, że bardziej już być nie mogą. „Asterija. Cóż za dopasowane imię do właścicielki!” – pomyślałam, bo w języku greckim asteri oznacza gwiazdę. Przedstawiono nam siebie, bo wcześniej się nie znałyśmy.

    -Ale masz piękne imię! Asterija, to od wyrazu „gwiazda”. Zgadza się?

    -Nie… – powiedziała, nie ukrywając ogromnego zdziwienia. –Asterija… Tak miała na imię moja babka! [Dlaczego Grecy dziedziczą imiona po swoich dziadkach?]

     Kiedy wróciłam do domu było już zupełnie ciemno. Co prawda zarwałam pół nocy, ale jeszcze w porę zdołałam zrobić „klik” i wysłać tekst, by był w redakcji rano.  Tuż przed położeniem się do łóżka uchyliłam okno, by wpuścić świeże powietrze. Granatowe niebo zasiane było gwiazdami. Idąc spać w głowie krążyła mi myśl, jak to jest, że jedną rzecz można interpretować tak zupełnie inaczej…

 

 

Z CYKLU: zacznij lekko poniedziałek – Nasza nowa strona „Sałatka po grecku w podróży” jest już gotowa!…. poniedziałek, 6 kwietnia 2015

    Po kilku miesiącach wytężonej pracy, z wielką radością prezentujemy Wam… po pierwsze – nasze nowe logo:

 

     A po drugie – nową odsłonę naszej strony:

 www.salatkapogreckuwpodrozy.pl

     Co prawda do otwarcia sezonu jest jeszcze trochę, ale u nas przygotowania trwają pełną parą. Pod koniec maja znów udajemy się na Korfu, by już drugi sezon oprowadzać  po jednej z najpiękniejszych wysp Grecji. Wszystkie  informacje na temat naszych tras możecie przeczytać na stronie!

     Nowa odsłona strony jest naszą dumą i w tym miejscu wielkie podziękowania dla chłopaków, którzy ją stworzyli ;D

     Prócz nowych tras, nowego logo, nowej strony postanowiliśmy, że w tym roku idziemy o jeszcze jeden krok do przodu. W arkuszu rezerwacyjnym znajduje się jeden wyjątkowy znaczek. A mianowicie ten:

     Tak jest! Nasza trasa główna „Najpiękniejsze miejsca Korfu” jest dostosowana dla osób, które poruszają się na wózkach inwalidzkich. Dysponujemy bowiem specjalnym busem, który jest przystosowany dla osób z niepełnosprawnością. Jego zdjęcia możecie zobaczyć niżej. Jeśli ktoś tą możliwością jest zainteresowany, prosimy o jak najwcześniejszą informację.

     Pokazywanie prawdziwej Grecji. Najwyższy poziom usług. Małe grupy. Autorski program umożliwiający wyjechanie poza komercyjne szlaki. I… umożliwianie  osobom z niepełnosprawnością ruchową zwiedzanie  wyspy Korfu, to jest kierunek który obieramy…

 

    

Skiladika. Czyli jak brzmi grecki odpowiednik disco polo?… czwartek, 2 kwietnia 2015

      O disco polo jest ostatnio bardzo głośno. Co chwile słyszę o jakimś nowym hicie. Film Macieja Bochniaka zdaje się, że nie wyszedł jeszcze z polskich kin. A przy tym całkiem niedawno zauważyłam, że w mojej kablówce jest nawet discopolowy kanał!

       Pewnego przedpołudnia puściłam go dość głośno, żeby zbadać reakcję Janiego. Co jakiś czas napada mnie myśl, żeby zrobić na Janim taki mały eksperyment. I włączam   najdziwaczniejszy polski program, jaki udaje mi się znaleźć. Udaje że go oglądam, a ukradkiem badam reakcje… Tak niestety spowodowałam, że Jani wciągnął się w „Ukrytą prawdę” – program, w którym  dość nieudolnie odtwarzane są różne niesamowite, pseudo życiowe historie. Leci chwilę  po Dzień Dobry TVN. Ostatnio nie dałam już rady i wyszłam. Jednak Jani siedział i oglądał  jak zahipnotyzowany dalej! Najgorsze  w tym jest to,  że później opowiada mi wszystkie te durne historie, dywagując przy tym nad nierozważnością bohaterów danego odcinka…

     W każdym razie… Kiedy włączyłam nasz kanał disco polo, to  po reakcji od razu wiedziałam, że coś jest na rzeczy. Piosenki leciały jedna po drugiej. Jani – znów zahipnotyzowany. Dopiero po jakiś dziesięciu minutach, kiedy już miałam wychodzić, oderwał wzrok i spytał nieco otumaniony: „Ooo! A co to?!”.

     Disco polo odżyło! Nie ma co do tego żadnych wątpliwości. Chyba, że… Czy ten rodzaj muzyki tak naprawdę kiedykolwiek stracił na popularności? Wyznaje zasadę, że o gustach się nie dyskutuje. A ponadto tak długo nasz naród walczył o wolność, że zamiłowanie do jakiegokolwiek rodzaju muzyki, nie może być przecież zabronione. Kiedy słuchaliśmy tych piosenek w tv, zaczęłam się zastanawiać, czy  Grecy mają taki swój discopolowy odpowiednik?

     Jak się okazuje – tak! Niżej znajduje się przykładowy mix piosenek nazywanych w Grecji – skiladika. Wiem, wiem… Jeśli go posłuchacie pomyślicie, że przecież nie ma tu nic wspólnego. Nasze rodzime disco polo, a skiladika,  brzmią zupełnie inaczej. Rzeczywiście, w brzmieniu nie odnajdzie się żadnego podobieństwa. Bo kryje się ono gdzieindziej…

     Disco polo określa się jako muzykę „podwórkową”, czyli muzykę dla mas, dla ludu, taką którą gra się w remizach strażackich, na wiejskich potańcówkach, czy też weselach. I dokładnie wszystkie te określenia pasować będą do odmiany muzyki nazywanej w Grecji – skiladika. Skilos, to po grecku pies. Skiladika, to więc  muzyka „psia”, uznawana za tę najgorszego gatunku, przeznaczoną dla milionowych mas.

    Choć przyznacie – coś w sobie jednak ma. A ja przyznam się, że niektóre kawałki naprawdę bardzo lubię.  Klarnet, który tak często w tych piosenkach słychać, brzmi naprawdę świetnie. A śpiewający bardzo często obdarzeni są wspaniałymi głosami. Śpiewają tak, że człowiek nie jest w stanie długo sztywno  wysiedzieć i trudno się powstrzymać, żeby nie potańczyć.

    Wsłuchując się w te piosenki, można szybko odkryć  bardzo ważną rzecz. Nie bez przyczyny tak wiele utworów skiladika, przywodzą na myśl rytmy tureckie. Wiele z nich, to piosenki prosto z Turcji, w których na greckie zamieniono tylko i wyłącznie słowa. Jest to kolejny dowód na to, że związek Turcji i Grecji, to idealny przedstawiciel związku w typie „miłość i nienawiść”. I jednocześnie przykład na to, że o żywej kulturze danego kraju można dowiedzieć się naprawdę wiele, puszczając zwykłe, lokalne  radio.

A jak wam podobają  się piosenki skiladika? Jestem bardzo ciekawa! Piszcie koniecznie w komentarzach!

Chios. Poza turystycznym szlakiem… wtorek, 17 marca 2015

      To było już jakieś osiem lat temu. Studiowaliśmy wtedy z Janim na Lesbos. I pewnego dnia, tak po prostu stwierdziliśmy, że wsiadamy na prom żeby zobaczyć jak żyje się na Chios. Była dokładnie ta sama pora roku. Środek marca. Grecja budziła się przeuroczą, śródziemnomorską wiosną, która tak nagle wydłuża dzień, pachnie kwiatami, dostarcza sporej dawki słońca, ale również kaprysi zmienną pogodą. Takie podróże do teraz lubię najbardziej. Plecak. Wygodne buty. Trochę benzyny w baku samochodu, trochę pieniędzy w portfelu. Niewiele informacji w przewodniku – znak, że coś odkryjemy.

 

      Chios należy do archipelagu Wysp Egejskich, nie tak jeszcze często odwiedzanych przez turystów. Powód? Wyspy Egejskie nie oferują plaż rodem z folderów reklamowych, o których przez całą zimę marzy większość turystów. Chios jest całkiem spora (904 km2), ale na tyle mała, że można ją dobrze poznać już w tydzień. Jest oddalona od greckiego kontynentu, ale o rzut beretem do Turcji, której wybrzeże od momentu kiedy zapadnie zmierzch, widać rozświetlone jak zapalone  lampki na choince.

       Chora, czyli stolica wyspy również nazywana Chios, jest na swój sposób urokliwa. Stwierdzenie, że jest to duże miasto, z pewnością do niej nie pasuje. Jednak w typowy dzień, w godzinach południowych ruchu jest całkiem sporo. Główna ulica zasiana jest sklepami, kawiarenkami i miejscami, gdzie można zjeść souvlaki.

     Nas jednak najbardziej interesowało, to co jest na południu wyspy. A mianowicie, trzy konkretne wioski. Pierwsza  na liście była Pirgi – wioska, której charakterystyczny widok nigdy nie wyblaknie z pamięci. Chodząc jej ulicami można  poczuć się dosłownie jak w bajce. Wszystkie  budynki, które  mieszczą się w tym  niezwykłym miejscu, ozdobione są biało – czarnymi wzorami geometrycznymi. Jest  to tzw.  ksista – ornamenty, powstające przez odsłonięcie warstwy czarnego piasku wulkanicznego, który kryje się pod tynkiem koloru białego.  Ksisty pokrywają w Pirgi  każdy budynek.  Choć czasem można dostać oczopląsu, ta czarno – biała  kompozycja geometryczna wygląda naprawdę niesamowicie. Całość urozmaicają niewielkie czerwone plamki –  suszące  się w licznych miejscach niewielkie pomidory. To jeden z przysmaków Chios.

PIRGI

PIRGI

      Kilka kilometrów od Pirgi znajduje się następne ciekawe miejsce –  MestaŚrodkiem wioski jest   baszta, od której odchodzą wąskie  ulice. Całość zabudowania, które dobrze pamięta czasy średniowiecza, składa się z grubych murów,  często tworzących z ulic tunele. Całość zaprojektowana została na kształt labiryntu. Z wielu okien również i tu zwisają suszące się na słońcu czerwone pomidory. W każdym zakamarku  porozstawiane wielkie donice z kwiatkami. Co chwilę gdzieś cicho przebiegnie bezpański kot, czy też przemknie ubrana cała na czarno, przygarbiona  wdowa. Przystanie. Popatrzy spokojnie  na cudzoziemca, jak na nieco inny gatunek. Każdy wie kto jest tu „swój”, więc  ludzie z zewnątrz od razu rzucają się w oczy. Poruszanie się po wiosce samochodem jest co najmniej niewygodne. Często więc  widać kogoś, kto przemieszcza się na osiołku.

-MESTA

MESTA

      Na naszej liście była jeszcze Olymbi. Malutka wioska, której domki przyklejone są do siebie, jakby w ten sposób miało im być cieplej. Jednak to miejsce już z daleka wyglądało dość  przygnębiająco.  Ale również i taka może być Grecja. A odkrywanie nowych miejsc, to nie podziwianie tylko i wyłącznie perełek.

-OLYMBI

OLYMBI

      Miejscem, jakie  koniecznie musieliśmy zobaczyć był klasztor Nea Moni, który znajduje się w centralnej części wyspy. Jest to jeden z najważniejszych klasztorów Grecji. Pochodzi  z XI wieku, a jego mozaiki, wraz z mozaikami z Dafni i Osios Loukas, są uznawane za najpiękniejsze w całej Helladzie.

      Kiedy krętą drogą dojechaliśmy do naszego celu nagle, jak to zazwyczaj w Grecji, zmierzch zamienił się w ciemną noc. Drzwi do klasztoru były już zamknięte. Jednak obok stał  niewielki budynek, a tam uchylone drzwi, skąd padało ciepłe światło. Weszliśmy do środka. Za wielkim dębowym stołem, który zajmował ogromną część niewielkiego pomieszczenia,  siedział stary, brodaty pop. W chatynce pracowicie krzątała się zgarbiona babuleńka. Poczułam jakbyśmy weszli do scenografii historycznego filmu. Jani wyjaśnił, że przyjechaliśmy z daleka, że  bardzo chcieliśmy zobaczyć słynne na całą Grecję mozaiki. Pop wstał ciężko i zaprowadził nas do klasztoru. Włączył światło. Popatrzyliśmy przez chwilę na mozaiki i kapiący złotem ikonostas. Kiedy wracaliśmy, staruszka  z powrotem zaprosiła nas do chatki. Wyrysowała na czole mnie i Janiemu znak krzyża, a do rąk dała po małym zawiniątku. W środku było po solidnym kawałku świeżo upieczonego ciasta.  Nie wiem co dokładnie jest w takich właśnie  chwilach, ale kiedy stają się one tak proste, to przez choć krótki moment odczuwa się, że życie to magia. Wnętrze Nea Moni, to prawdziwe dzieło sztuki. Ale w mojej pamięci dużo wyraźniejszy jest widok ciepłego światła padającego z uchylonych drzwi chatynki, dotyk pergaminowej skóry rąk  staruszki na mojej dłoni. I smak tego ciasta.

-klasztor NEA MONI

klasztor NEA MONI

      W tym skrzętnie zawiniętym kawałku, krył się smak, którego nigdy wcześniej nie znałam. To chyba można nazwać zaszczytem, że mastihę pierwszy raz zasmakowałam  stojąc w samym sercu wyspy Chios.

      Czym dokładnie jest jedna z najsłynniejszych greckich przypraw, o której prawie nikt poza Helladą nie słyszał? I w czym tkwi jej fenomen? O tym już w następnym poście!

-ulica Kri Kri

ulica Kri Kri…

     Kiedy wybraliśmy się na  Chios, jeszcze nie miałam nawet aparatu fotograficznego. Prócz kilku zdjęć, które wtedy wykonaliśmy z Janim, nie zachowało się  ich zbyt wiele. Żeby zobaczyć więcej innych zdjęć z Chios, koniecznie zaglądaj przez cały ten tydzień na Sałatkowego Facebooka! Tam od wczoraj, aż do niedzieli trwa „Tydzień  wyspy  Chios” i ogromna ilość zdjęć  związanych z tą wyspą! Zaglądajcie by mieć pełen obraz tego niesamowitego miejsca.