JĘZYK GRECKI. Wszystko, co chcecie o nim wiedzieć… czwartek, 29 marca 2018

 

Bardzo się cieszę z tego filmiku! Między innymi na naszych wycieczkach po Korfu, często pytacie się o język grecki. Jak się go nauczyć? Do jakiego języka jest podobny? Jak ma się język współczesnych Greków, do starożytnego?

Tym razem na najczęściej zadawane przez Was pytania odpowie ekspert w tej dziedzinie. Żaneta jest tłumaczem języka greckiego. Prowadzi fantastyczny blog o języku greckim, który jest rzetelną skarbnicą wiedzy w tym temacie. Jeśli interesujecie się językiem greckim, wpadnijcie na bloga Żanety “Powiedz to po Grecku”!

Razem z Żanetą przygotowałyśmy dla Was filmik, gdzie Żaneta odpowiada na wszystkie najczęściej zadawane przez Was pytania. Jest to ogromna dawka konkretnej wiedzy, więc szczególnie gorąco namawiam do obejrzenia tego materiału!

 

 

TUTAJ! dowiesz się jak pokazać “tak” i “nie” po grecku.

TU! dowiesz się skąd wzięło się powiedzenie “nie udawaj Greka”.

 

 

 

Kim jest Dionisos Sturis? I dlaczego każda osoba, która interesuje się Grecją powinna dobrze znać jego nazwisko?… sobota, 9 maja 2015

      Zupełnie nie wiem jak to się stało, że do czytania „Gorzkich pomarańczy” zabrałam się tak późno.  Czekając na ten właściwy moment, książka przez dłuższy czas stała na baczność w pełnej gotowości na regale. Kiedy jednak zabrałam się do czytania, zarwałam przez nią kilka nocy.

       Nie znalazłam jak dotąd żadnej innej książki wydanej w Polsce, która Grecję opisywałaby tak obrazowo. Sytuację kryzysową, to co działo się w Elladzie po II wojnie światowej i to co dzieje się teraz. Co chwila,  zasypuję Janiego cytatami: a czy wiesz, że… a czy słyszałeś o tym… czy zgadzasz się z… a Dionisos pisze, że… i tak dalej, i tym podobne.

       Całość napisana jest tak obrazowo, że za każdym razem kiedy otwieram książkę, czuję jakbym słuchała Dionisa siedzącego obok, konfrontując jednocześnie to o czym się dowiaduje, z moimi greckimi doświadczeniami.

      Recenzja książki „Grecja. Gorzkie pomarańcze” Dionizosa  Sturisa pojawi się na blogu pod sam koniec maja. Ale… Kim właściwie jest Sturis? I dlaczego każda osoba interesująca się Grecją, powinna dobrze znać jego nazwisko?

      Dionisos Sturis jest w połowie Polakiem, w połowie Grekiem. Przyszedł na świat w 1983 roku w Salonikach. Mieszkał w Elladzie dwa pierwsze lata swojego życia, ale  prawie całe późniejsze życie spędził już w Polsce.  Matka Dionisosa jest Polką. Wyszła za mąż za Greka i w latach 80. wyprowadziła się do Grecji. Mąż, ojciec Sturisa szybko okazał się być tyranem. Już z trójką dzieci, po kilku latach jego żona uciekła do Polski.

     W swoim dorosłym życiu, Sturis postanowił poznać Grecję i zrozumieć swoje greckie korzenie. Wyjechał na stypendium do Joaniny. Zaczął uczyć się greckiego.

    Obecnie pracuje w radiu TOK FM, zajmując się polityką zagraniczną. Jest specem w temacie Grecji. Był świadkiem wszystkich najgorętszych wydarzeń związanych z kryzysem, relacjonując sytuacje w Elladzie dla polskich mediów. Krótko po tym powstała jego pierwsza książka – „Grecja. Gorzkie pomarańcze”.

     Warto zwracać  uwagę na wszystkie audycje z uczestnictwem  Sturisa w radiu  TOK FM, które dotykają Grecji, jak i wszystkie artykuły, które dostępne są na stronie radia. Pojawiają się tam najróżniejsze informacje, z różnych dziedzin dotyczących  Grecji, zawsze reprezentujące dziennikarstwo na najwyższym poziomie.

     -Jani!!! Jeszcze tylko to ci przeczytam! Słuchaj, to się uśmiejesz: (…) To w Raches (wyspa Ikaria – przypis mój) jest ta słynna piekarnia, która otwiera się po zmroku i zostaje czynna prawie do rana. Piekarz wie, która rodzina ile czego potrzebuje. Pakuje chleby do siatek, siatki podpisuje i wiesza je na hakach przy drzwiach. Ludzie przychodzą, odwieszają torby, zostawiają pieniądze. A jeśli ktoś nie zapłacił, znaczy, że nie miał. Odda innym razem, przy okazji.[1]

   -No i co w tym takiego… niezwykłego?

   -Jak to co? Fajnie mają na tej Ikarii, nie?

   -A nie zauważyłaś, że u nas też tak jest?

    No tak! Kiedy wskazano mi przysłowiowym palcem, wtedy zauważyłam. I połączyłam fakty: co robią siatki z chlebem zawieszone na klamkach z tym, że obok jest piekarnia. Niby widziałam je setki razy i przechodziłam obok nich prawie co drugi dzień, ale jakoś tak… Nigdy nie zwróciłam na to uwagi. I po raz kolejny przekonałam się o tym, że myśl „o! tyle już wiem”, jest bardzo zwodnicza. A w temacie, w którym się siedzi, tak naprawdę nigdy nie można przestać drążyć.

     Na recenzję literackiego debiutu Dionisosa Sturisa zapraszam pod koniec maja!

     Tymczasem niżej, możecie odnaleźć  kilka przykładowych audycji i artykułów autorstwa Sturisa:

AUDYCJE

TEKSTY

 


[1] Grecja. Gorzkie pomarańcze, Dionisos  Sturis, Terra Incognita, Wydawnictwo WAB, Wa-Wa, 2013, s. 71

W Grecji jest coraz bardziej wiosennie… wtorek, 3 marca 2015

    Nie ma na świecie wielu rzeczy, których nie lubię tak bardzo jak zimna i zimy. Kiedy jest mi zimno, jestem wściekła! Choć nie mam pojęcia skąd u mnie właśnie taka reakcja? Zimą dzień zanim się rozkręci, to już właściwie się kończy. Krajobraz wszędzie bury, bo nawet i w Polsce śniegu zimą z roku na rok jakby coraz mniej. I na dodatek te wszystkie zimowe ubrania. Kurtki, szaliki, czapki, rękawiczki. Ubieranie tego wszystkiego i ściąganie  z siebie, to dla mnie istna katorga!

     W tym roku w Grecji zima wydaje się kończyć jakby trochę szybciej. Jest przecież sam początek marca, a z dnia na dzień pojawia się coraz więcej jej zwiastunów. Tak jak nie znoszę miesięcy zimowych, tak za tym momentem, kiedy wszędzie czuję nadchodzącą wiosnę, po prostu przepadam! Nagle chce mi się… wszystkiego! Czuje jak wszystko dookoła dodaje mi życiowej energii.

     Kochani! Idzie wiosna!!! Dziś kilka namacalnych na to dowodów…

SŁOŃCE

Co prawda w naszej okolicy śniegu  nigdy nie ma. Zastępują go  czasem nawet kilkudniowe  deszcze. To naprawdę nic fajnego… Na całe szczęście tych deszczowych dni jest coraz mniej. I coraz częściej przez całe dnie świeci przecudowne słońce. Słońce = życie. Dlatego do codziennego funkcjonowania jest tak bardzo potrzebne. W takie właśnie dni wychodzę jak najczęściej i poddaje się darmowej terapii witaminą D. Wystawianie twarzy do słońca, jest takie przyjemne…

 

ZIELEŃ

Te wszystkie szarości, brązy i kolory, które nie mogą się zdecydować czym właściwie są, z dnia na dzień porastają  świeżutką zielenią, którą po prostu chciałoby się zjeść!  Jeszcze tylko kilka plamek żółtego i już samo patrzenie dodaje energii.

 

CHCE MI SIĘ!

Zimą jeśli na zewnątrz nie mam nic do roboty, muszę się nieźle zmuszać, żeby wyjść z domu. Wiem, że „muszę!”, tak choćby dla zdrowia. Jednak zestaw wiatr + deszcz prosto w twarz, to nic przyjemnego. Za to wiosną jest odwrotnie i nie chcę się wracać do domu. Tak jak zimą za nic na świecie nie chce mi się uprawiać żadnego sportu, tak w tym okresie buty do biegania same wskakują mi na stopy i jakby same biegną prosto przed siebie…

 

OWADY

Jak podejrzewam właśnie teraz w przyrodzie trwa jedna wielka orgia! Co prawda za robalami zbytnio nie przepadam, ale i one są na świecie bardzo potrzebne. Chociażby po to, by latem przemienić się w piękne motyle.

 

MIASTA

Coraz więcej ludzi jest też w miastach. Zalane słońcem ulice zaczynają tętnić życiem. Szczególnie w takie piękne dni, kiedy pogoda dopisuje, wszędzie jest pełno ludzi, którzy jakby zbiorowo czerpią przyjemność z bycia na zewnątrz.

 

KAWIARENKI

Już coraz częściej pogoda jest tak ładna, że kawiarniane  życie przenosi się na zewnątrz. W środku pusto, a na zewnątrz pozajmowane wszystkie stoliki. Z dnia na dzień ludzi będzie jeszcze i jeszcze więcej.

 

SKLEPOWE WYSTAWY

Nawet manekiny na sklepowych witrynach stwierdziły ostatnio, że jest na tyle ciepło, że trzeba koniecznie ściągnąć kurtki, czapki i szaliki. Nawet na wystawach pojawia się coraz więcej kolorów i pomysłów na nowy sezon. Najwyższa pora by zrobić to co dziewczyny lubią najbardziej, czyli… zastanowić się nad garderobą na wiosnę i lato!

 

PORZĄDKI

Jak na razie widzę tylko jeden minus. Jednak widzę go zatrważająco dokładnie. Wystarczy spojrzeć na okna po jesienno – zimowych przeżyciach… Słońce, zwłaszcza te greckie,  kiedy tylko się pojawi, usilnie  przypomina że dom wymaga dodatkowych porządków, zwłaszcza w temacie okien. Jeśli chodzi o porządki, nas czeka niestety coś jeszcze. O istnieniu tego greckiego zwyczaju uświadomiłam sobie dosłownie kilka dni temu. Ale o tym… Już w następnym poście!

 

„Labirynt nad morzem” Zbigniewa Herberta. Czy o Grecji można opowiadać jeszcze piękniej… sobota, 14 lutego 2015

     

    -Muszę pani coś dać. Musimy spotkać się jutro, bo koniecznie muszę dać pani pewną książkę.

     Niestety, już się nie spotkałyśmy, bo przecież szczyt sezonu w Grecji to jeden wielki młyn i jedynie Zeus Gromowładny może mieć zielone  pojęcie o tym co w planach jest na jutro. Z tą przemiłą panią zdołałyśmy się zaprzyjaźnić  podczas wycieczki. Rozmawiałyśmy również między innymi o Herbercie. Racjonalnie nie mogę mieć pewności, ale intuicja  przekonuje mnie, że tym podarunkiem był  „Labirynt nad morzem” Herberta. Kilka dni później książkę zdobyłam sama.

                               

     „Labirynt nad morzem” czytałam wyjątkowo długo, pobijając chyba mój rekord w długości czytania. Książka nie jest zbyt gruba, ale lektura zajęła  mi ponad pół roku. Zdanie po zdaniu. Słowo po słowie. Analizując szyk, gramatykę, mistrzowskie porównania. I przede wszystkim próbując zdefiniować  to niemożliwe do zdefiniowania: w czym tkwi ten geniusz Herberta? Wciąż nie potrafię tego skonkretyzować. A może ktoś z was pomoże?

       Książka jest zbiorem tekstów Herberta napisanych podczas podróży po Grecji z  września 1964 roku. Wspólnie z dwojgiem przyjaciół mieszkających w Anglii, Herbert odwiedził wtedy Ateny, Spartę, Mykeny, Korynt, Delfy, Epidauros oraz Sunion.[1]

      Każde z odwiedzanych miejsc, to oddzielny rozdział, w którym Herbert pisze o najważniejszych wydarzeniach dla starożytnej historii danego rejonu. Co działo się w Atenach za czasów Peryklesa? Jakie znaczenie miała wyrocznia w Delfach? Jakie były konsekwencje wybuchu wulkanu na Santorini? Niby zwykłe informacje, na które natykaliśmy się podczas lekcji historii, jeszcze gdzieś w podstawówce. Te zazwyczaj podawane w formie suchych faktów, dat w zestawieniu z dziwnie brzmiącymi i jeszcze trudniejszymi do nauczenia nazwiskami, chyba na mało kim robiły jakiekolwiek wrażenie. Kiedy jednak te same informacje, po raz kolejny przekazuje Herbert, to mam nieodpartą ochotę cofnąć się w czasie, by raz jeszcze znaleźć się w szkolnej ławce i posłuchać na temat starożytnej historii. Ale takiej w wydaniu Herbertowskim. Gdzie ważne są nie nazwiska, ale naprawdę istniejący kiedyś ludzie, namacalni,  z krwi i kości. Nie daty i nazwy miejsc, a prawdziwe wydarzenia, które miały realny wpływ na dzieje historii i tego jak żyjemy do dzisiejszego dnia. Gdyby tylko Herbert mógł być autorem podręczników do nauki starożytnej historii w szkole…

      Autor w niezwykle malowniczy sposób opisuje krajobrazy. Dlatego czytać jego opis, to dokładnie tak jakby oglądało się obraz. Jednak Herbert widzi znacznie więcej. Opis zwyczajnego widoku, często wkracza tu na teren poezji.

      „Labirynt nad morzem” miałam przyjemność czytać będąc w Grecji i czasem  jednocześnie odwiedzając część z miejsc, o których mowa była w książce. Była to wyjątkowa  przyjemność. Kiedy przeczytałam ostatnią stronę, zamknęłam książkę, czując się trochę nieswojo. Że o tylu rzeczach nie miałam pojęcia. W tylu miejscach jeszcze nie byłam. Tyle jeszcze nie widziałam.

     Ta książka ciągle przemieszcza się po domu, tylko od czasu do czasu trafiając na swoje miejsce na regale. Ciągle do niej wracam. Poniszczona. Pogięta. Pozakreślana. Zalana gdzieś wodą,  później kawą i po drodze czymś tam jeszcze. Wciąż mam wrażenie, że jeszcze nie doczytałam jej tak do końca…

 


1 „Labirynt nad morzem”, Zbigniew Herbert, Zeszyty Literackie, Warszawa, 2000,  str. 208