Dlaczego Grecy nie odnoszą wielu sukcesów, nie są bogaci, nie jeżdżą pięknymi samochodami, nie mieszkają w drogich domach, a są tak szczęśliwi?… poniedziałek, 8 marca 2021

 

Korfu, kawiarnie na ulicy Liston

 

 

Jak to jest możliwe, że tu na Korfu ludzie jeżdżą tak rozklekotanymi samochodami? Tu nie ma dobrych aut! Greków nie stać na dobre samochody?

 

Ta tawerna ma takie wzięcie! Dlaczego jej szef nie otworzy drugiej? Nie chce mu się?

 

Oni technologicznie są tu sto lat za Murzynami! Przecież ta cała Grecja to technologiczny zaścianek! W tylu miejscach nie można nawet zapłacić kartą!

 

Przesiadują w kawiarniach godzinami! Ile można tak siedzieć przy jednej kawie? I skąd oni mają na to tyle czasu? Czy ci ludzie nie muszą pracować?

 

Przecież oni w ogóle się nie rozwijają! Siedzą w tawernach i wszystko tam przejadają!

 

***

 

Kiedy jest sezon turystyczny, tego typu wypowiedzi słyszę minimum raz dziennie. Dla wielu osób, które przylatują do Grecji na wakacje Grecy to lenie, którzy całymi dniami, na wiecznym luzie przesiadują przy kawie, albo godzinami jedzą w tawernach. Stereotyp Greka – lenia przywarł do Greków na podobnej zasadzie, że jak Polak, to albo pijak, albo złodziej. „Jedź na wakacje do Polski! Twój samochód już tam jest!”. Podobno taki żart o Polakach krążył, a może jeszcze krąży w Niemczech. Co czujecie, kiedy coś takiego słyszycie? Mi nie jest przyjemnie. I uważam, że tego typu żarty są niesprawiedliwe.

Jak to jest z tym stereotypem Greka – lenia? Czy rzeczywiście tak jest, że Grecy nic innego nie robią prócz siedzenia w tawernach?

Odpowiedź na to pytanie kryje się w piramidzie wartości, która jest podstawą tego, jak kształtujemy nasze życie. Trzy najważniejsze wartości dla Greków (rzecz jasna, że nie wszystkich, ale ogromnej większości), to:

 

miejsce 1 – rodzina, przyjaciele

miejsce 2 – czas wolny, życiowe przyjemności

miejsce 3 – praca, pieniądze, sukces

 

Że jak? Rodzina? Czas wolny? A dopiero po czasie wolnym i przyjemnościach stoi praca??? Już słyszę oburzenie wielu osób. A właśnie tak! Dlaczego nie? Co złego jest w tym, że praca jest dopiero na miejscu trzecim? A przed nią znajduje się czas wolny i życiowe przyjemności? Co właśnie w tej kolejności jest złego?

Kiedy ktoś mnie pyta, dlaczego Grecy jeżdżą starymi samochodami często w tak złym stanie, to odpowiadam, że: „dlatego, że to jakim jeżdżą autem, nie jest dla nich ważne”. Kiedy ktoś mnie pyta, dlaczego nie rozwijają swoich biznesów, odpowiadam nieco podobnie: „bo pieniądze, sukces, praca i kariera nie są dla nich aż tak istotne”. A kiedy pytają, dlaczego tyle czasu przesiadują w kawiarniach, moja odpowiedź nie jest zbyt skomplikowana. Mówię wtedy, że: „ czas wolny i życiowe przyjemności, są dla Greków bardzo ważne!”. Zazwyczaj wtedy osoba, która chwilę wcześniej zadała takie pytanie jest dosłownie o-bu-rzo-na! Że jak tak można?! I złości się często na mnie, że również nie widzę w tym nic złego, nie podzielam oburzenia i nie jest mi nawet odrobiny wstyd, że mieszkam w takim kraju! Ci ludzie najczęściej uważają, że każdy człowiek powinien mieć taki system wartości, jaki oni mają! Bo tylko ich system wartości jest koniecznie tym najlepszym. No cóż… Mało kiedy się uśmiechają i nigdy nie wyglądają na szczęśliwych lub nawet chwilowo zadowolonych.

Wśród moich greckich przyjaciół i znajomych, nie ma ludzi którzy jeżdżą super samochodami, mają świetnie urządzone mieszkania i kilka zer na koncie. Większość ma średnie prace, zarabia średnią krajową, jeżdżą bardzo średnimi autami. Dlaczego? No właśnie… Dlatego, że TO NIE JEST DLA NICH WAŻNE.

Między Grekami żyje się też zupełnie inaczej. W potocznym języku greckim nie ma wyrażenia w typie „piątek, piąteczek, piątunio”. Tu nawet nikt nie zrozumie, o co w takim wyrażeniu chodzi… Nikt za bardzo nie wyczekuje weekendu, bo każdego innego dnia, też dobrze się ludziom tu żyje. Na kawę wychodzi się każdego dnia, by często nie robić przy niej nic ważnego, albo rozmawiać o niczym ważnym ze swoimi przyjaciółmi. W piątek wieczorem po brzegi wypełnione są tawerny, ale czy w tawernach, czy też w nocnych klubach jak ze świecą szukać ludzi, którzy są pijani. Grecy się nie upijają, bo stan ducha, który mają w sobie jest na tyle przyjemny, że nie ma potrzeby by sztucznie wprowadzać się w stan zapomnienia, czy też alkoholowego szczęścia. Większość moich znajomych czas wolny spędza na plaży. Ogromną ilość czasu (naprawdę ogromną!) spędzają ze swoją bliższą i dalszą rodziną. Na Korfu nie mamy ani jednej galerii handlowej. Nie ma ich również wiele bardzo dużych greckich miast. Ludzie raczej nie spędzają czasu na zakupach, albo oglądaniu tego co można kupić, bo… nie czują takiej potrzeby.

Czy Grecy są leniami? W ich oczach rytm życia, który dominuje w Europie zachodniej, nie jest życiem, a bardziej wegetacją. I swojego czasu, który dla przybyszów z zachodu wydaje się być przelanym przez palce na wielogodzinnych kawach czy biesiadach w tawernach, typowy Grek nie zamieniliby na nawet trzy dodatkowe zera na koncie. To jak żyją, daje im codzienne poczucie szczęścia, które nie jest warunkowane przez dobra materialne.

Pamiętam, że kiedy już  prawie dziesięć lat temu przyjechała mieszkać w Grecji na stałe, nie potrafiłam tego zrozumieć. Podróżowanie i mieszkanie w innym kraju daje nam jedyną w swoim rodzaju, niepowtarzalną możliwość poznania świata z często skrajnie innej perspektywy. Dlatego nic nie rozwija nas tak bardzo jak podróżowanie. Teraz po 10 latach mieszkania w Grecji, czuje że jestem między: europejskim pędem, a greckim wyhamowaniem. I dokładnie tu, czyli w punkcie między jest mi najlepiej!

 

TUTAJ! przeczytasz o greckim DNA.

TU! przeczytasz o rodzinnym wypadzie do greckiej tawerny.

TU! zobaczysz nasz mini przewodnik po Salonikach.

 

 

 

To był najcieplejszy luty w moim życiu! Co działo się u mnie w lutym?… poniedziałek, 1 marca 2021

 

 

Kiedy to przeczytałam, przeszła mnie ciarka. A później czytałam ten fragment trzy, cztery razy. Tak mnie to ucieszyło!

Każdej nocy przed pójściem spać, czytam teraz książkę Agnieszki Macią „Pełnia życia”. Idealna książka na ten dziwaczny w świecie czas. Uspakaja  moje rozbiegane przed snem myśli. Czytanie tej książki działa na mnie kojąco. Myślę, że to również dzięki tej książce ostatnio miewam bardzo przyjemne sny.

Agnieszka Maciąg w „Pełni życia” opisuje między innymi swoją duchową przemianę. Krok po kroku. Od kariery w świecie mody i show biznesu, przez wewnętrzny kryzys, aż w końcu pierwsze momenty zwykłego, niczym konkretnym nie spowodowanego, poczucia szczęścia. Gdzie Agnieszka doznała pierwszego poczucia wewnętrznego uspokojenia i otulającego ją szczęścia? Pod drzewem oliwnym, na jednej z plaż, tutaj na wyspie Korfu!

 

 

Czuję to każdego dnia. Kiedy wstaję rano, otwieram okno i patrzę na zewnątrz. Wdycham czyste powietrze. Czuje na twarzy słońce. A przed sobą widzę mięsistą zieleń niekończących się oliwnych gajów, wielobarwne plamki okolicznych domów, strzeliste dzwonnice starych kościołów. Ta wyspa ma w sobie coś niemal magicznie kojącego. Pewnie za sprawą tak wyjątkowo pięknej przyrody, takiego słońca, tak niezwykłych miejsc, Korfu ma w sobie energię, która działa kojąco na ludzką duszę. To właśnie czuła Agnieszka. To samo najpewniej czuła cesarzowa Sisi, która przypływała na Korfu, szukając spokoju i ukojenia. To tutaj ukształtował się literacki talent Geralda Durrella, wrażliwość na otaczającą przyrodę, jej piękno. To właśnie tę wyspę pokochali Lawrence Durrell czy też Henry Miller. I to samo czuje ogromna liczba osób, która uwielbia odwiedzać i wracać wielokrotnie na Korfu.

Niedługo miną dwa pełne lata, od kiedy już na stałe przeprowadziliśmy się na Korfu. Pomimo, że przez sześć wcześniejszych lat przypływałam tu spędzić każde lato, dopiero teraz, kiedy żyję tu na stałe i mam do dyspozycji spokojną zimę, uczę się korzystać z tego co ma w sobie ta wyspa. Dokładnie tak. Uczę się. Korzystać z dobrodziejstw również trzeba się krok po kroku nauczyć.

Styczeń pogodowo był u nas nieco kapryśny, wietrzny i deszczowy. Luty przyniósł ogromną ilość słońca, ciepło i  stabilną pogodę. Pogody, która była na Korfu w lutym, trudno jest mi nawet nazwać zimową. To był najcieplejszy i najbardziej słoneczny luty w moim życiu!

Po styczniowych wyzwaniach pływania z deszczowymi chmurami nad głową i tym co najgorsze, czyli wiatrem, przyszedł czas na cieszenie się, czerpanie przyjemności z pływania w chłodnym morzu. Budzące ciało i mózg zimno wody. Czucie wszystkich mięśni swojego ciała. Przyjemne uczucie unoszenia. Widok bezkresnego morza, ten jego błękit, słony zapach oraz niesamowite słońce nad głową, jest jak zastrzyk życia, daje również poczucie jedności z naturą w najpiękniejszym jej wydaniu. Zawsze byłam typowym mieszczuchem, więc tak bliski kontakt z naturą jest dla mnie ogromnym odkryciem.

 

 

Niestety. W wielu miejscach Grecji, powrócono do jeszcze bardziej restrykcyjnego zamknięcia, z godziną policyjną od 18.00. Na Korfu z dnia na dzień robi się również coraz bardziej czerwono. Wszyscy bardzo dobrze wiemy, że ponowny lockdown na Korfu to najpewniej kwestia dni. Za rodziną, której nie widziałam już ponad rok i nie mam zielonego pojęcia kiedy się zobaczę, tęskni mi się okropnie. Podobnie jak za Polską. Pozostają nam video rozmowy, ale te nigdy nie zastąpią normalnego kontaktu z drugim człowiekiem.

 

Tak wyglądało miasto Korfu w lutym. Pogoda była przepiękna, więc mimo lockdownu, na ulicach ludzi jest bardzo dużo!

Kawa w rękę i na spacer!

Są takie osobniki, którym zawsze i wszędzie jest po prostu dobrze! 😀

Wizyty na naszym targowisku, to punkt obowiązkowy! Weszło mi już to w krew, że jak warzywa i owoce, to tylko z targu!

A może by tak… Sok z marchewek?

Jedno z moich odkryć tego miesiąca! Na Korfu otworzono rosyjski sklep i można tam kupić… Biały ser! Jedna z rzeczy, za którą bardzo mi się tęskniło! Znacie to? Makaron z białym serem i skwarkami. Kto jest z lubelszczyzny, to na pewno zna 🙂

 

Wszyscy mamy co najmniej dość sytuacji, która jest na świecie. Często szukamy winnych w politykach, w rządzie, służbie zdrowia. Nie widzę w tym sensu. Tłumaczę sobie, że tak po prostu na świecie jest. Co jakiś czas wybuchają wojny. Co jakiś czas spotykają nas kataklizmy: trzęsienia ziemi, powodzie, pożary. Co jakiś czas pojawia się zaraza. Tak po prostu jest. Tłumaczę sobie, że o wiele tragiczniejsze wydarzenia przeżyli moi dziadkowie, którzy przetrwali wojnę światową. Przetrwali. A później stali się silniejsi.

Kiedy dopada mnie niemoc, czuje spadek nastroju, przestaję czuć w sobie motywację, pakuję torbę, zakładam strój i idę wykąpać się w zimnej wodzie. Już kilka chwil później, jak za dotknięciem czarodziejskiej różdżki, widzę świat zupełnie inaczej. I czuję się najlepszą wersją siebie.

 

TU! przeczytasz o kilku trikach, jak radzić sobie w trudnych życiowych sytuacjach.

 

“Klub czytelniczy” na Korfu! Trzeba przyznać. Świetna miejscówka na czytanie książek. W tle Stara Forteca.

Nadal nadziwić się nie mogę, jak ludzie na Korfu potrafią rozwieszać swoje pranie!

Jedno z moich najpiękniejszych zdjęć mijającego miesiąca…

Gdzieś w okolicach Garitsy…

 

 

 

 

Komary na Korfu. Osy oraz szerszenie… poniedziałek, 15 lutego 2021

 

Trudno było mi znaleźć odpowiednie do tego postu zdjęcie, szczególnie w środku zimy. Komarem stał się więc na potrzeby postu Jani! 😀

 

Pytanie o komary na Korfu powraca do mnie jak boomerang. Ten temat pojawia się również bardzo często w dyskusjach i komentarzach turystów, którzy albo wrócili, albo wybierają się na wyspę.

Wystarczy pobyć na Korfu już kilka dni, by załapać o co chodzi. To jedna z najbardziej zielonych wysp Grecji. Zielono jest tu wszędzie i o każdej porze roku. Na Korfu wszystko rośnie jak szalone. Dlaczego tak jest?

1) panuje tu bardzo duża wilgotność powietrza

2) szczególnie latem są tu bardzo wysokie temperatury.

Zieleń, duża wilgotność powietrza i wysokie temperatury. Łącząc te fakty można łatwo wywnioskować, że Korfu to idealne środowisko dla tych małych choler, czyli komarów! Tak, na wyspie jest ich pełno!

Zeznania turystów odnośnie komatów na Korfu są różne, a bardzo często zupełnie sprzeczne. Jedni mówią, że komarzyska na Korfu dosłownie jadły ich żywcem, a inni zeznają, że w ogóle nawet nie zauważyli, że taki problem na wyspie istnieje! I gdzie leży tu prawa? Jak zwykle  w takich sytuacjach, gdzieś po środku.

W niektórych częściach wyspy może ich nie być, a w niektórych mogą być ich całe chmary. Podobnie jest również z danym okresem. Wydaje się, że czasem jest ich więcej, a czasem mniej. Próbowałam wyłapać tę zależność. To znaczy, w których częściach Korfu jest ich więcej i w jakim okresie występują na wyspie najbardziej intensywnie? Niestety, po wysłuchaniu wielu relacji turystów, rozkładam bezradnie ręce. Nie potrafię znaleźć żadnego wspólnego mianownika. Po prostu, jadąc na wakacje na Korfu musicie być przygotowani, że może tak być, że będziecie w miejscu i o czasie, gdzie będzie ogromna ilość komarów. A może być tak, że nie spotkacie ani jednego!

Jak przygotować się na ten czarny scenariusz? Nic wielce odkrywczego tu  nie napiszę. Moim zdaniem najlepiej jeszcze przed wyjazdem zaopatrzyć się w preparat na komary. Bardzo dobrze sprawdzają się preparaty, które należy włączyć do prądu i w ten sposób chronić pomieszczenie przed komarami przez całą dobę. Jak dla mnie taki prosty preparat podłączony do prądu, całkowicie wystarcza. I komarowy problem z głowy!

Komary co prawda potrafią być naprawdę bardzo upierdliwe, ale znacznie bardziej niebezpiecznym problemem Korfu są osy! Te dopiero potrafią tu narozrabiać. Osy na Korfu pojawiają się od drugiej połowy sierpnia i mocno utrudniają nam życie mniej więcej do połowy września. Są wtedy na wyspie dosłownie wszędzie!

Kiedy ugryzie komar, to  potrafi być irytujące. Ale kiedy użądli osa, to naprawdę boli! Są osoby, które na użądlenia os są uczulone, wtedy takie użądlenie może być naprawdę niebezpieczne. Jeśli cierpisz na takiego rodzaju alergię, może bezpieczniej będzie przylecieć na Korfu w nieco innym terminie.

Co pomaga na rozwścieczone osy? Tutaj nie jest już tak prosto jak w przypadku komarów. Często nie pomaga właściwie nic. Osy potrafi odpędzać dym palonej kawy, dlatego w wielu miejscach na wyspie w okresie, kiedy osy są aktywne często możecie poczuć specyficzny zapach palonej kawy.

Na Korfu dzięki bardzo sprzyjającemu klimatowi, wszystko rośnie jak szalone. Nie rosną jedynie rośliny, ale również najróżniejsze owady. Jeśli będąc na Korfu spotkacie osę, która wygląda jak mutant, najpewniej macie do czynienia z szerszeniem. I wtedy już  bez żartów… Znajdźcie jakiś sposób by jak najszybciej pozbyć się  szerszenia z pomieszczenia, a jeśli jest to niemożliwe, to zejdźcie mu z drogi! Użądlenie przez szerszenia nieziemsko boli. Przez tych, którzy to przeszli często jest porównywane do wbijania w skórę rozpalonego gwoździa. Jednak przede wszystkim, takie użądlenie w pewnych przypadkach może być zagrożeniem dla życia! Nie życzę tego nikomu, ale jeśli już, nawet dmuchając na zimne, po użądleniu szerszenia, najlepiej szybko skontaktować się z lekarzem.

No cóż… Komary… Osy… Szerszenie… O wężach na Korfu napiszę może już innym razem… Ale głowa do góry! Jestem na Korfu już ósme lato i mimo wszystko jeszcze (póki co!) żyję! Do zobaczenia zatem na wyspie!

 

Bycie komarem… Jest jednak trochę męczące… 😀

 

TU! przeczytasz o jeździe samochodem na Korfu

TUTAJ! jest nasz filmik o twierdzy Angelokastro

TU! przeczytasz o rejsach na Paksos i Antypaksos

TU! przeczytasz o flamingach na Korfu

TUTAJ! jest nasza oferta wycieczek po Korfu

 

 

 

Oh! Styczeń już za nami?! Moje 36!… poniedziałek, 1 lutego 2021

 

 

Większość z nas jest teraz w takim właśnie stanie. Chcąc, czy też (bardziej) nie, musieliśmy przyzwyczaić się do nowych zasad życia, w tej innej rzeczywistości. Nikt tu nikogo nie pyta się przecież o zdanie. Trochę już przyzwyczailiśmy się do tego, że jest bardzo ciężko.

Pierwszy raz w moim dorosłym życiu, jestem tak długo w jednym miejscu, na dodatek na wyspie. Z Korfu nie wyjechałam ani raz przez okrągłe już 12 miesięcy. I nie mam pojęcia kiedy uda mi się wyjechać. Spotkania z ludźmi oraz różne aktywności, wszyscy mamy teraz ograniczone do minimum. Ratunkiem jest internet i choć internetowa łączność ze światem. Im dłużej trwa jednak ten lockdown, coraz trudniej jest mi usiedzieć w domu i coraz mniej chętnie patrzę na ekran komputera i telefonu. Jak powietrza brak mi podróży, spotkań z ludźmi. Normalności. No, ale przecież nie mi samej…

Jest to jedno z moich noworocznym postanowień. I urodziło się najwyraźniej z potrzeby tej chwili. Kiedy obmyślałam moje plany na rok 2021 pomyślałam, że chcę być w nim jeszcze bardziej zdrowa, jeszcze bardziej wysportowana, chcę tryskać dobrą energią i chcę być zadowolona z kondycji i wyglądu mojego ciała. Najpierw była ta myśl, taka właśnie chęć, takie wyobrażenie. A później… Później należało już tylko podjąć to wyzwanie!

To co zamarzyłam i czego tak bardzo zapragnęłam, okazało się że daje mi pływanie zimą. Przez cały styczeń pływałam dwa razy w każdym tygodniu. Nigdy nie lubiłam zimna i zawsze byłam strasznych zmarzluchem. Dla wielu osób wchodzenie do wody, kiedy na zewnątrz jest jakieś 12 stopni nie jest wielkim wyczynem, ale każdy ma swój własny szczyt. Dla mnie przełamanie się i wejście do zimnej wody, w środku greckiej zimy, za każdym razem wymagało przełamania się. Zwłaszcza na samym początku. Za każdym razem na kilka chwil przed wejściem, w mojej głowie pojawiało się tysiąc argumentów, dlaczego tego dnia tego nie robić, że może jutro, czyli zapewne nigdy. Ale radość, jaka pojawiała się we mnie po przełamaniu mojej słabości połączona z ruchem i zimnem wody, stała się jak wewnętrzna bomba dobrej energii, która wybucha i promieniuje na co najmniej kilka następnych dni, aż do kolejnej kąpieli. Dzięki pływaniu zimą, mimo całego zamieszania na świecie i mimo nadal trwającego zamknięcia, z ręką na sercu – mój styczeń był dla mnie jednym z najfajniejszych miesięcy jakie od dłuższego czasu pamiętam! Ja zwyczajnie czułam się fenomenalnie razem ze sobą!

 

 

Podobno nie ma zbiegów okoliczności. I pewnie nie był nim mail, który dostałam od mojej czytelniczki. Kiedyś pisałam, że jedną z osób, które bardzo mnie inspirują jest już niestety świętej pamięci Antoni Huczyński, czyli słynny Dziarski Dziadek. Jeśli ktoś z was go nie zna, koniecznie wyszukajcie w internecie. Ten post znajduje się tu, niżej.

 

Z CYKLU: zacznij lekko poniedziałek – Co fajnego w Polsce?… poniedziałek, 9 lutego 2015

 

Weronika, która do mnie napisała przez długi czas mailowała z panem Antonim. Przesłała mi ostatni mail, który dostała od Dziadka, przed jego śmiercią. Razem z Weroniką chcemy się  z wami tym mailem podzielić… Tutaj jest jego treść. Ma on dla mnie niezwykle cenne przesłanie. Wklejam treść maila, bez nanoszenia żadnych zmian. Tak jak pan Antoni napisał w oryginale.

 

(…) Pani Weroniko, nasz świat niczego za darmo nam nie serwuje, na wszystko musimy sobie sami zapracować. Każdy człowiek w swoim żyiu szuka zdrowia, długowiecznośći, szczęścia i jak pokonać swój krąg niemożliwości. Każdy z nas chce żyć bez bólu, zmartwień, trosk i cierpień . I ten upływający czas, żłobi w duszy złowieka wiele refleksji, nadziei i zwątpień i tą tęsknotę, jaką jest idealna miłość. Trzeba cieszyć się, radować, uśmiechać, bo to doskonały wynalazek natury. Ja dodam od siebie, że ruch musi być twoją codziennością, tak, jak oddychanie. Gimnastyka, biegi, spacery, to rywalizacja samego z sobą, to sposób na zdrowie i radość, to filozofia i mądrość. to szacunek dla własnego zdrowia, , tutaj nie trzeba nikogo pokonać, nikogo zwyciężyć, to walka ze swoim lenistwem, próżniactwem i wygodnictwem. Pani Weroniko, proszę pamiętać, cały nasz przeogromny Wszechświat jest w nieustannym ruchu. Serdecznie Panią pozdrawia, wiekowy 98 latek, jeszcze w całkiem dobrym zdrowiu, Antoni Huczyński

 

Pan Antoni jak zwykle ma rację. Te słowa przeczytałam przed moim kolejnym wyjściem, żeby popływać, kiedy znów czułam, że wszystkie głosy w mojej głowie, przekonują żeby tego nie robić. Właśnie wtedy bardzo potrzebowałam to przeczytać.

Szczęście.

Dobre samopoczucie.

Zadowolenie ze swojego ciała.

To wszystko wymaga od nas pracy. Nic nie przychodzi samo, od tak z siebie. Nikt nie da nam dobrej kondycji, dobrego samopoczucia. Nie możemy tego kupić. Na to wszystko sami  musimy ciężko zapracować. Wypracowując nowe nawyki. Przełamując siebie. Pokonując własne słabości. Wyznaczając sobie nowe cele. Zachowując konsekwencję i samodyscyplinę. A życiowe poczucie szczęścia, moim zdaniem jest wynikiem włożonej przez nas pracy, naszego samozaparcia.

 

 

Wczoraj miałam moje 36 urodziny. Jak możecie się domyśleć, nie było dużej imprezy, obyło się bez wielu prezentów, nie było też wyjścia na fajne, dobre jedzenie. Przybył mi kolejny rok życia. Z tej okazji sama dałam sobie najlepszy prezent. Znów przełamałam siebie i weszłam do zimnego morza. Po zdrowie, po energie, po kondycje, po endorfiny. Po moje szczęście. 36 lat na karku, a ja w moim ciele tak dobrze nie czułam się jeszcze nigdy!

 

TU! przeczytasz o moim smoothie z pietruszki.

TUTAJ! przeczytasz o najstarszej dzielnicy miasta Korfu.

TU! sprawdzisz ofertę naszych wycieczek po Korfu.

 

 

 

 

 

Zacznij dzień od „kalimera”!… poniedziałek, 4 stycznia 2021

 

Ja w autobusie, czyli tam gdzie jest moje miejsce! 😀

 

Było to dobrych kilka lat temu, kiedy byłam jeszcze na początku mojej pracy na Korfu. Był wczesny ranek, stałam na drodze i czekałam na autobus, który zbierał naszych turystów mieszkających na północy wyspy. Zgodnie z planem, miałam wejść do  autobusu i podjechać z połową naszej grupy do Kanoni (przeczytaj więcej TU!), gdzie miała do nas dołączyć druga połowa turystów, mieszkająca na południu Korfu. Wtedy mogliśmy rozpocząć już wycieczkę  (TU! zapoznasz się z ofertą naszych wycieczek po Korfu).

Kierowcą autobusu, który miał mnie odebrać był Marko. Bardzo drobnej postury, zawsze lekko zgarbiony, z wielkimi zębami każdy w inną stronę. Najpewniej przez swój nietypowy wygląd, Marko był częstym tematem żartów innych kierowców. Dla mnie natomiast był przede wszystkim nieomylnym mistrzem w układaniu planów zbiórek z rozsianych po całej północnej części Korfu hoteli. Niezliczoną ilość razy,  późnymi wieczorami Marko odbierał każdy mój telefon, żeby ułożyć godziny zbiórek dla naszych turystów. Robił to z dokładnością, co do minuty! Tak po prostu, zawsze bardzo lubiłam tego człowieka. Z wzajemnością.

– Kalimera! [Czyli „dzień dobry” po grecku] Marko! Jak tam? Co tam? – powiedziałam i przepytałam, kiedy tylko otworzyły się drzwi autobusu, a przy kierownicy zobaczyłam wielki uśmiech z wielkimi, powykrzywianymi zębami.

– No cześć, cześć! Wsiadaj mała! Ruszamy, bo za chwilę jest zielone!

Usiadłam na fotelu pilota i jak zawsze pod przednią szybę położyłam moją torebkę. Na kolanach trzymałam listę uczestników. Nie zdążył mi odpowiedzieć, kiedy zabrzęczał jego telefon. Marko odebrał. Odpowiadał jedynie: „tak, tak, ok, za  trzy do pięciu minut”. Po drugiej stronie słuchawki słuchać było jeden wielki bezkształtny wrzask, arogancki bełkot.  Dzwonił kierowca, którzy właśnie wiózł naszą grupę z południa i najwidoczniej chciał ustalić co i jak.

Marko wyłączył telefon. Wyjął słuchawkę z ucha, z ulgą – najwyraźniej miał nieco nadwyrężone bębenki słuchowe. Popatrzył chwilę przed siebie, jakby po to by się nieco otrząsnąć po tej niemiłej rozmowie. Po chwili odwrócił się i powiedział do mnie, spokojnym i wyraźnym głosem:

– Wiesz, w mojej wsi jest taka zasada, że kiedy zobaczysz, albo usłyszysz kogoś pierwszy raz rano, to mówisz do niego kali – mera! To taka stara, grecka zasada. Zresztą chyba obowiązuje na całym świecie. Ładna zasada. Warto jej przestrzegać, nie sądzisz?

Nie wiedziałam jak to skomentować. Powściągliwa klasa tego co powiedział ten prosty  człowiek, zbiła mnie z tropu. Potrzebowałam kilku chwil, żeby całość raz jeszcze przetrawić. Później zaczęliśmy rozmawiać o głupotach i zaczął się naprawdę świetny dzień.

 

Minęło kilka dni, a to drobne wydarzenie mocno zakorzeniło mi się w głowie. W Grecji żadne spotkanie nie może się obyć bez „small talk”, ale zaczęłam zwracać uwagę na to, jak tutaj ludzie mówią sobie „dzień dobry”, jak się witają i jak się do siebie zwracają. Od tego momentu za każdym razem, kiedy kogoś spotykałam zwracałam jeszcze większą uwagę, jak wypowiadam te słowa. Mimo, że przecież komentarz Marko wcale nie był skierowany do mnie, od tego incydentu za każdym razem starałam się żeby naprawdę, z głębi serca życzyć drugiej osobie: dobrego dnia. Zaczęłam myśleć o tych dwóch prostych słowach i traktować je jako zaklęcie, żeby osobie, do której je wypowiadam naprawdę tego dnia się szczęściło. Słowa mają potężną moc. A jeszcze większą to, w jaki sposób je wypowiadamy.

Po kilku tygodniach chyba weszło mi to w krew, stało się zwyczajem. Że cokolwiek by się nie działo i do kogokolwiek to mówię, zawsze mówiąc kalimera, głęboko patrzę w oczy, szeroko się uśmiecham, mówię życzliwie, głośno i wyraźnie.

Nie wiem co w tym jest, ale energia która wtedy się rodzi, najwidoczniej powoduje, że znacznie przyjemniejsza robi się każda rozmowa. Że to co dobrego daje, wraca do mnie z podwójnie.

Do dziś w pracy konflikty zdarzają się mi bardzo rzadko. I mam poczucie, że ludzie mi sprzyjają. Mam wrażenie, że słówko kalimera i to jak je wypowiadam otworzyło mi już wiele różnych drzwi i ułatwiło budowanie wielu dobrych relacji. Nie działa to oczywiście na wszystkich, bo od każdej reguły są wyjątki. Ale większość osób zmienia do nas nastawienie, jeśli się do nich uśmiechnie i głęboko, ze zdrową ciekawością drugiego człowieka, spojrzy w oczy.

 

***

 

Był parny, upalny dzień, już końcówki sezonu. Wszyscy z załogi również psychicznie byli bardzo zmęczeni. Weszłam na statek. Za kilka chwil mieliśmy płynąć na Paksos (TU! przeczytasz więcej).

– Spirooo! Kaaalimeraaa!!! Jak się masz? – spytałam jednego z dwóch barmanów na statku – Mam do ciebie wielką prośbę. Czy możesz zrobić mi kawę?

– Wiesz co ci powiem… Na statek weszło dziś tyle osób. Ale dziś jesteś pierwszą, która powiedziała kalimera. To miłe. Dzień dobry! Dziękuję! Mam się dobrze! A ty? Tak, już robię ci kawę! Na jaką tylko masz ochotę!

 

 

 

Czasem największym sukcesem jest przetrwać… czwartek, 31 grudnia 2020

 

Korfu, Garitsa

 

Otwieram mój stary kalendarz na ostatniej stronie i czytam całą listę planów, celów i postanowień. Kilka kartek starannym pismem zapisanych pięknymi marzeniami. Rozpisana dokładnie strategia tego jak jeszcze lepiej żyć. Między innymi daleka podróż do Japonii. Zwiedzanie Albanii. Zajęcia jogi. Przemalowanie sypialni. Udział w festiwalu filmowym w Salonikach. Kilka nowych filmików na You Tube.

Nie jestem zła, bo co da złoszczenie się na życie. Jednak kiedy czytam jeszcze raz, to czuje że na mojej twarzy maluje się cierpki uśmiech.

Przewodnik po Japonii zdążyłam nawet kupić. Stoi na półce, jeszcze nie tknięty. Cała trasa wyprawy do Albanii też była już zaplanowana. Odwołaliśmy ją dosłownie w ostatniej chwili.

Patrzę na całą tę listę raz jeszcze. I myślę sobie, że moim największym osiągnięciem tego roku jest to, że przetrwałam. W tym wyjątkowym roku, to dla mnie bardzo dużo i w zupełności wystarczy.

 

Spustoszenie, którego dokonała pandemia w turystyce spowodowało, że kilka razy wiele rzeczy w moim życiu stanęło pod wielkim znakiem zapytania. Jeszcze w środku lata nie byłam pewna czy tej zimy będziemy w staniem mieć swój dom, czy po pandemii nie będziemy zaczynać nie tyle od zera, co od pokaźnego minusa. Niektórzy mówią, że pieniądze nie są w życiu ważne. Ładnie to brzmi, ale to niebezpieczne kłamstwo. Na całe szczęście los się do nas uśmiechnął i co prawda bardzo okrojony, ale sezon turystyczny u nas jednak był. To jak przebiegał można porównać krótkiej, morderczo męczącej walki.

A teraz lockdownu  ciąg dalszy. Nic jeszcze wcale się nie odradza, na co mieliśmy  nadzieję tej zimy. Wcale nic nie wraca do siebie. W powietrzu można kroić zmęczenie.

Mimo wszystko, mimo tego, że nie spełniłam ani jednego celu, który chciałam osiągnąć w mijającym roku, dziś zrobiłam to co od dobrych kilku lat robię pod koniec każdego grudnia. Sama ze sobą wybrałam się na bardzo długi spacer. Szłam przed siebie i z pustą głową znów wymarzyłam sobie to jak chcę by wyglądał nadchodzący rok. Co chcę w moim życiu poprawić. Co dokładnie zmienić. Jaka chcę być. Co chcę osiągnąć. Kiedy wróciłam, jak zawsze  wszystko dokładnie rozpisałam na kartce.

 

W tym roku zawaliło mi się kilka ważnych przyjaźni. Nie zrealizowałam żadnej planowanej podróży. Przez cały ten rok ani na jeden dzień nie wypłynęłam nawet poza Korfu. Większość planów została jedynie w sferze marzeń.

 

Zadziało się jednocześnie tyle dobrego. Udało nam się przetrwać jako firmie i możliwie jak najbardziej w tych okolicznościach pójść do przodu. Napisałam mój pierwszy przewodnik po Korfu (kliknij TU! by przeczytać więcej), z którego jestem niesamowicie dumna. Mam mniej przyjaciół, ale więź z tymi, których mam przy sobie, jest o wiele silniejsza. Bez dwóch zdań, był to najbardziej sportowy rok mojego życia, mimo że nie mogłam przecież chodzić na żadne sportowe zajęcia. A pod sam koniec tego roku przełamałam mój strach przed zimnem i od końca listopada systematycznie pływam w morzu.

 

*

 

Kończyłam mój spacer dochodząc do miasta Korfu. Z jednej z ulubionych kawiarenek zamówiłam kawę na wynos. Pomyślałam, że pójdę do Garitsy, usiądę na murku przy morzu i tam ją wypiję. Bardzo lubię to miejsce. Cały plan na Nowy Rok miałam już w głowie. Kiedy dochodziłam widząc już morze, na niebie pokazała się wielka tęcza, która jak to tęcza – rozpłynęła się po kilku minutach. Myślę, że to dobry znak. Inaczej być nie może.

Już za kilka godzin z wielką ulgą pożegnam stary rok.

Jutro czeka nas nowe.

Na Korfu w pierwszy dzień stycznia, po całym tygodniu ulewnych deszczów, zapowiadają piękne słońce.

Szczęśliwego Nowego Roku! To co nas nie zabiło, teraz nas tylko wzmocni. Szybkiego odradzania nam wszystkim…

 

TU! przeczytasz post Mniej.

 

 

 

 

Mój przewodnik po KORFU. Tu możesz go kupić!

 

 

W tym sezonie stuknęło mi już siedem lat pracy jako pilot wycieczek po wyspie Korfu. Siedem pięknych lat, podczas których każdy dzień przynosił nowe doświadczenia, pozwalał na uczenie się czegoś nowego. Obecnie Korfu jest moim domem, miejscem które świadomie wybrałam, by zarzucić moją życiową kotwicę.

„Korfu. Przewodnik po raju” jest książką, w której dzielę się moją wiedzą na temat tej wyspy. Znajduje się w niej zbiór najważniejszych informacji, które przydadzą się wszystkim osobom, chcącym odwiedzić Korfu. Ten przewodnik będzie znakomitym kompasem dla podróżników, którzy chcą świadomie zwiedzać wyspę. Pomoże turystom, którzy  chcą w pełni poznać urok rajskiej Korfu. Spodoba się osobom, które poszukują inspiracji do odkrywania nowych, niezwykłych miejsc.

 

Co znajdziesz w tym przewodniku?

„Korfu. Przewodnik po raju” jest obecnie wydany w formie e-booka. Liczy 241 stron i jest zilustrowany 154 barwnymi fotografiami. Całość podzielona jest na tematyczne rozdziały, dzięki czemu łatwo się jest po nim poruszać.

Znajdziesz w nim informacje na temat geografii, pogody, historii wyspy. W przewodniku znajdują się opisy wszystkich najważniejszych zabytków oraz najpiękniejszych miejsc na Korfu. Są też informacje o ważnych dla wyspy osobach, filmach, które nakręcone zostały na wyspie oraz książkach, które inspirowane były Korfu. Znajdują się również informacje o tutejszej kuchni oraz zestaw najważniejszych ciekawostek i praktycznych wskazówek.

Dokładny spis treści całego przewodnika znajduje się poniżej.

 

 

Jak go kupić? Jaka jest cena?

Cena tego przewodnika w formie e-booka to 45 złotych.

Aby go zakupić dokonaj przelewu bankowego na moje konto. Tutaj są dane:

 

DOROTA KAMIŃSKA

Citi Handlowy

97 1030 0019 0109 8550 0005 6218

W tytule wpisz: PRZEWODNIK PO KORFU

 

Następnie na adres mailowy: kontakt@salatkapogrecku.pl wyślij maila, gdzie napiszesz:

a) na jakie imię i nazwisko dokonałeś przelewu?

b) na jakiego maila wysłać Ci przewodnik?

 

Kiedy tylko Twoja wpłata zostanie zaksięgowana, na podany adres mailowy dostaniesz przewodnik w formie e-booka w formacie PDF, wraz z instrukcją obsługi jak go otworzyć.

 

Miłej lektury! Mam nadzieję, że całość Ci się naprawdę spodoba!

 

Sprawdź ofertę naszych firmowych wycieczek po wyspie Korfu, klikając TU!

 

Przykładowe strony e-booka

 

 

Co działo się u mnie w listopadzie?… piątek, 4 grudnia 2020

 

Za nami już miesiąc drugiego lockdownu. Kawa… Teraz tylko w takiej wersji! Ale to najmniejszy problem.

 

Po tak szalonym sezonie, który wszystkich nas kosztował ogromną ilość nerwów, ostatnie na co chciałam poświęcać moją uwagę w listopadzie, to śledzenie koronawirusowych doniesień. O tym, że czeka nas kolejny, bardzo restrykcyjny lockdown dowiedziałam się od koleżanek, z którymi właśnie umawiałyśmy się na kawę. Ustalałyśmy dzień spotkania i wtedy jedna z nich powiedziała, że raczej już spotkać się na kawę nie zdążymy.

 

Na dzień przed lockdownem. Wszędzie były ogromne ilości ludzi. Trochę jak przed świętami.

Moja ostatnia normalna kawa. I nie ma co ukrywać – smuteczek.

 

Dosłownie dwa, trzy dni później, Grecję czekał drugi lockdown i powtórka z „rozrywki”. Już prawie jeden miesiąc poza sklepami spożywczymi pozamykane jest w Grecji wszystko! Na zewnątrz możemy wychodzić, tak jak poprzednio – tylko załatwiając niezbędne rzeczy i  wysyłając na policję smsa. Można więc wychodzić po niezbędne zakupy, do lekarza, apteki, czy też uprawiać sport. Po godzinie 21.00 na terenie całej Grecji obowiązuje godzina policyjna i w ogóle nie można już wychodzić. Ulice miasta Korfu, ponownie całkowicie zamarły. Nikt nie potrafi określić konkretnie, kiedy rzeczywistość w Grecji będzie wracała do swojego naturalnego rytmu. Wszyscy z wypiekami na twarzy czekamy na doniesienia o szczepionce.

 

Przyznaję, że kolejne tak restrykcyjne zamknięcie Grecji jest dla mnie bardzo dużym zaskoczeniem. Wiem, że tego wymaga sytuacja, ale wiem również że finansowa pomoc greckiego rządu jest praktycznie żadna. W dość abstrakcyjnej logice obecnego prawa trudno jest się połapać. Do którego momentu jest w stanie wytrzymywać tę sytuację ekonomia? Jak długo ludzie będą mogli żyć jedynie ze swoich oszczędności, bez pomocy ze strony greckiego państwa?

 

Kawiarenki na Liston pozamykane.

Miasto Korfu jak zawsze piękne. Ale… martwe.

Nawet Kapodistrias nie ma pomysłu jak teraz to wszystko poukładać…

 

Jak powietrza brakuje mi podróżowania. Na Korfu bez wyjeżdżania na ląd jestem już prawie rok. Teraz nawet zwykła podróż pociągiem, byłaby dla mnie nie lada atrakcją… Psychicznie momentami jest ciężko. Ale mimo wszystko każdego dnia doceniam fakt, że byliśmy w stanie przetrwać tak niesamowicie trudny sezon. Jeszcze wiosną i w pierwszej połowie lata, wszystko wisiało u nas na włosku. Ta niepewność jutra, była dla mnie często najtrudniejsza. Czy będziemy mogli pracować? Nie byłam pewna, czy zimą finansowo będziemy w stanie zostać na Korfu. Czy będziemy  w stanie się utrzymać?  I czy rok później nie będziemy musieli wielu rzeczy zaczynać zupełnie od zera.

Każdego ranka, kiedy wstaję rano jestem podwójnie wdzięczna, że się udało, i że mamy nasz dom. Że jest w nim ciepło. Że mamy w co się ubrać i co zjeść. Co prawda dużo skromniej niż zazwyczaj, ale jesteśmy w stanie przetrwać zimę. Jesteśmy zdrowi. A resztę – nadrobimy.

 

TUTAJ! przeczytasz o tym co działo się u nas podczas pierwszego lockdownu.

 

Teraz szczególnie bardzo dużo u nas, bardzo zdrowego jedzenia.

 

Normalność, możliwość kontaktu z ludźmi, aktywne życie i podróżowanie wróci do nas w stosownym czasie. Choć już tak bardzo nie mogę się tego doczekać. Na teraz znów przyszedł czas, żeby zająć się sobą. Tym razem, podczas tego zamknięcia, nie mam już stresu o prace. Teraz głowę mam spokojną i mogę skoncentrować się na sobie. W listopadzie stały się u mnie dwie szalenie ważne dla mnie rzeczy.

 

TU! przeczytasz o kilku sposobach na trudne okresy w życiu.

 

Od zawsze byłam strasznym zmarzluchem. Zimno do teraz jest jedną z najbardziej nieprzyjemnych dla mnie rzeczy. W listopadzie również z okazji kolejnego zamknięcia postanowiłam spróbować czegoś zupełnie nowego, czego zawsze bardzo się obawiałam. Dla wielu osób, nie będzie to żaden wyczyn, bo listopad w Grecji potrafi być bardzo ciepły i słoneczny. Jednak dla mnie kąpiele w morzu w listopadzie były ogromnym wyzwaniem! Przełamałam się i kilka razy wskoczyłam w tym miesiącu do morza. To było niezwykłe uczucie, takie doznanie przebudzenia całego ciała. Tak jakby dostać od morza zastrzyk pełen życiowej energii. Co będzie z moimi posezonowymi kąpielami dalej? Na teraz czekam na zamówiony specjalny strój do pływania zimą i myślę, że kolejne zimowe kąpiele są teraz przede mną!

 

Pierwsza kąpiel w morzu już w jesienno – zimowym sezonie.

 

TU! propozycja greckiego śniadania na jesień i zimę.

 

Choć moje założenie było takie, że całość zakończę w góra dwa miesiące, tak się nie stało. Prace nad pisaniem i wydawaniem mojego przewodnika po Korfu, przerosły moje najśmielsze wyobrażenia. Nigdy nie sądziłam, że z napisaniem całości będzie tyle pracy. Całość przedłużyła się strasznie, ale kiedy widzę końcowy efekt wiem, że warto było się mimo wszystko nie śpieszyć. Mój przewodnik po Korfu już prawie jest. Obecnie jesteśmy w trakcie końcowego dopinania całości w przepiękną graficzną całość. Za mną sporo zarwanych nocy, ogromna ilość godzin ślęczenia nad tekstem, prawie dziesięć poprawek całego tekstu i praca nad nim z korektorką. Ale już jest! Ponad 235 stron i ponad 160 fotografii. Dokładnie taki jak chciałam – mój autorski przewodnik po Korfu. Koniec listopada to dla mnie przede wszystkim koniec prac nad moją pierwszą książką. Kiedy będzie dostępny? Dosłownie już na dniach. Wszystkie szczegóły na temat kupna mojego przewodnika w formie e-booka – już w następnym poście! Trzymajcie kicuuuki!!!

 

Mała próbka mojego przewodnika po Korfu. O szczegółach – już w następnym poście!

 

 

 

Żebracy na Korfu… niedziela, 15 listopada 2020

 

 

W przeciwieństwie do Janiego, trzymam się zasady, by nie dawać pieniędzy osobom, które żebrzą na ulicach. Uważam, że nie jest to żadne rozwiązanie i jeśli już chcę komuś pomóc – wpłacam na konkretny cel, albo organizację.

Jani ma odwrotnie. Tacy już jesteśmy – zupełnie różni w wielu sprawach. W kieszeniach ubrań Janiego, zawsze znajdzie się kilka drobniaków, które da każdemu, kto o to poprosi. Nie odmawia nikomu! Zawsze jest więc idealnym łupem dla żebrzących również na Korfu, Cyganów. Ostatnio jednak diametralnie się to zmieniło…

 

Kilka dni temu Jani wrócił z zakupów w popularnym w Grecji markecie sieci AB. Wszedł do domu i wniósł torby z zakupami do kuchni. Zajrzałam w pośpiechu, żeby sprawdzić czy jest w nich wszystko czego właśnie potrzebowałam. Patrzę i trochę niedowierzam, bo wśród różnych artykułów, był również rogalik 7 Days, na dodatek… z ekstra czekoladą!

-Uuuu… Na bogato! – trochę się podśmiałam, bo już od bardzo dawna, dbając o zdrowie jedzenie, nie jemy takich rzeczy. Co prawda nauczyłam się tolerować zamiłowanie Janiego do czekolady, ale nie mogłam się powstrzymać od wbicia szpili. Dla jego zdrowia, więc nie zaszkodzi!

-Kupiłeś sobie 7 Daysa? A co cię tak naszło?

-Nie, on nie był dla mnie…

-To niby że dla mnie??? Przecież wiesz, że ja nie jem takich rzeczy! I nie zamierzam!

-Nie, nie dla ciebie…  To miało być dla tego małego Cygana, co żebrze pod sklepem… Ten młody, pamiętasz, ma jakieś 12, 13 lat. Już więcej szczeniakowi nic nie dam i niczego mu nie kupię!

-A co się stało? – pytam.

-Wchodzę do sklepu, a mały jak zawsze prosi mnie, żebym dał mu pieniądze. Ale tym razem pomyślałem, że nie dam mu pieniędzy, tylko coś mu do jedzenia kupię, bo nie wiadomo co stanie się z gotówką. Wiesz jak to z nimi bywa… A jak mu kupie jedzenie, to nie będzie głodny. I tak wpadł mi do głowy 7 Days! I myślę sobie… A co mi szkodzi! Niech będzie dodatkowo z czekoladą! Miło mu się zrobi. Zrobiłem zakupy, zapłaciłem i wychodzę. Podchodzi mały. Wyciągam 7 Daysa i mu go daję. A on na to: „To dla mnie?”. No to odpowiadam, że tak, że kupiłem to właśnie dla niego. Mały się pyta: „Ale on chyba ma w środku czekoladę?”. Mówię, że tak, a ten na to, że w takim razie to on nie może tego przyjąć. Że jest mu bardzo, bardzo przykro, ale musi odmówić. To się pytam: „Dlaczego?”. I wiesz co ten mały Cygan mi odpowiedział?

-Co???

-Że czekolada jest bardzo niezdrowa! I że on jej nie je, bo dba o zdrowe zęby, a od słodyczy to mu się psują! I że jak nie mam drobniaków, to naprawdę nie szkodzi, ale on tego 7 Daysa to na pewno nie zje, bo ta czekolada mu zaszkodzi! Czy ty to rozumiesz???

No cóż… Ja to akurat rozumiem. I to bardzo dobrze! Ale ze śmiechu nie byłam w stanie wyksztusić z siebie ani słowa.

 

Kilka dni później, rzecz jasna, jeszcze przed lockdownem, poszliśmy na kawę. Kiedy tak siedzieliśmy podszedł do nas żebrzący dziadek, którego dobrze znam z widzenia. Wyciągnął rękę w moim kierunku. Z mojej strony jak zawsze – ściana. W międzyczasie Jani już coś tam grzebie w kieszeni. Wyciągnął monetę 50€ centów i daje ją do ręki żebrakowi.

Dziadek spojrzał na monetę. Zobaczył, że jest to pół euro. Jego wzrok wbił się w cyfry „50” i tkwił tak przez następne kilka sekund. Chwilę później spojrzał na Janiego. W jego wzroku dało się wyczuć pytanie: „Co to jest? Nie wstyd ci? Tylko tyle!”. Następnie raz jeszcze spojrzał na monetę. Dziadek od niechcenia wrzucił 50€ centów do kieszeni spodni. Nic nie mówiąc, z pogardą odwrócił twarz i szorując rozklekotanymi butami, poszedł w swoją stronę.

Spojrzałam na Janiego, na jego zmieszaną minę i wybuchłam niepochamowanym śmiechem.

-Koniec! To był już ostatni raz! Już nigdy, nigdy więcej nie dam niczego żadnemu żebrakowi tu na Korfu! Skończyło się! Kropka!

 

TU! przeczytasz post o nowych spodniach Janiego.

TUTAJ! przeczytasz o 10ciu najlepszych plażach Korfu.

 

 

 

Wyluzuj! Po co tak się spinasz?… niedziela, 1 listopada 2020

 

 

-Szok! Normalnie szok! Serio? Bo ja dalej nie wierzę! Zadzwonili do ciebie, że ta poczta jest czynna nie do 16.00, a do 17.00?! Jestem w szoku, jak to oni na tej poczcie nagle są „zorganizowani”! A tę karteczkę, gdzie moje nazwisko przekręcone jest na „Kaminskowicz”, to sobie zachowam! Prześlę mamie, albo lepiej… oprawię sobie w ramkę! – powiedziałam, po czym parsknęłam wypełnionym ironią śmiechem.

-Ale ty się nie cieszysz, że w końcu ta paczka do ciebie przyszła? – spytał cicho Jani.

-Cieszę się? Ja jestem… Po prostu przeszczęśliwa! – odpowiedziałam cynicznie i dodałam -Czekam na nią już trzy tygodnie! Trzy tygodnie! Co za „ekspresowy” serwis! Sprawdzałam… W Atenach trzymali ją całe trzy dni! No i powiedź ty mi, co ta paczka tam robiła całe trzy dni i to na dodatek robocze! Zawiadomienia, że paczka jest już na Korfu, to ten szanowny listonosz, którego w życiu raz na oczy nie widziałam, nawet nie raczył  wrzucić nam do skrzynki! I sobie spryciarze zapisali, że adresata nie zastano w domu! A przecież wiesz dobrze, że jak odbiorcy nie ma w domu, to listonosz zostawia jedną głupią, małą kartkę w skrzynce, że był, a odbiorcy nie było, więc niech se odbiorca odbierze przesyłkę na poczcie! Nawet tego nie było! I staliśmy na poczcie, w tej zasranej kolejce całe 20 minut, tylko po to żeby się dowiedzieć, że paczka jest w zupełnie innym urzędzie pocztowym! I nikt nie raczył nam to wcześniej powiedzieć!  I teraz ta baba z tej poczty dzwoni i niby taka ogarnięta i niby taka super dokładna i taka zorganizowana i mówi, że ta druga poczta jest zamykana o godzinę później? No, było jej powiedzieć, że dziękuję bardzo za informacje! Że dzięki niej, został uratowany honor całej greckiej poczty! Co za nonsens! To jest szczyt! – odpowiedziałam, a raczej odkrzyczałam tak, że aż tchu mi zabrakło.

-Wiesz co… – zaczął Jani –Weź wyluzuj. Po co ty się tak spinasz?

 

Tooonk!!! Jakbym dostała patelnią w głowę.  Te dwa krótkie zdania podziałały na mnie jak kubeł zimnej wody.  Boże… Co ja wygaduje? Co ja takiego plotę? I że Jani musi tego słuchać… A skąd to się we mnie wzięło? I poczułam, że zrobiło mi się wstyd.

Wstyd przed sobą.

Wstyd przed Janim.

Wstyd przed Grekami.

Dokładnie jak pewien typ turystów, którzy wpadają na chwilę do Grecji. Nic im się tutaj nie podoba i najchętniej to wszystko by według siebie pozmieniali. Trajkoczą jak stare katarynki, narzekają na… Nierówno położone kafelki w hotelowej łazience. Niewykastrowane koty na greckich ulicach. Autobus, który się spóźnił. Że plaża miałam być pięć metrów od hotelu, a jest dziesięć. Że coś kosztowało siedem, a miało kosztować sześć. Że tynk odpada. Że druty wystają z dachów. Że nie mogą znaleźć kosza na śmieci… I że woda w morzu jest za słona. Że słońce za mocno świeci. I te delfiny… To one tak bez żadnej ochrony sobie w tej wodzie pływają? (Nie… nic tu sobie nie wymyśliłam. Każde z tych zdań, kiedyś od turystów słyszałam…) I tak gadają, gadają, gadają, gadają… Zazwyczaj na początku sezonu staram się być tolerancyjna. Tak mniej więcej w środku, zaczynam czuć, że nie mogę tego słuchać. A pod koniec lata… To jakbym tylko miała gdzieś pod ręką jakąś patelnię… To z przyjemnością bym jej użyła…

Znacie to. Najbardziej denerwują nas u innych NASZE WŁASNE WADY! Znacie, znacie. Każdy tak ma. I ja też nie jestem bez winy. Pracuję nad tym, bo o tym wiem, ale też czasami tak mam. Przyznaje, że jednym z moich grzechów, bywa narzekanie jak rozklekotana katarynka.

 

Rzeczywiście. Poprzedni tydzień był ciężki. Tyle się złego nagromadziło. Ale to ja sama wkręciłam się w oglądanie wiadomości, relacji ze strajków, wirtualne siedzenie w świecie, który jest daleko ode mnie.

Stop. Wzięłam głęboki wdech. A później powolny wydech. I spojrzałam wysoko w górę. Na niebie nie było ani jednej chmury. Słońce świeciło wysoko, oświetlając wszystko ze zdwojoną siłą. Takie światło jest domeną Grecji. W taki słoneczny dzień wszystko widać dużo wyraźniej. Kształty, kolory, cienie. Staliśmy na samym środku ulicy, która prowadziła do placu San Rocco. Ulice zalane były ludźmi. A tutaj na Korfu, jakoś tak, nikt nigdy nie pędzi. Jakby czas miał tu  inne znaczenie. Kawiarnie wypełnione po same brzegi. Ludzie przystają, rozmawiają, wciągając się w godzinne dyskusje, tak niby tylko w przelocie. I takie Korfu kocham najmocniej. Do takiego Korfu tęskniłam, kiedy zimą mieszkałam pod Atenami. O takie Korfu walczyliśmy, kiedy tego lata wszystko stanęło pod wielkim znakiem zapytania. I takie właśnie Korfu wyśnione i wywalczone, mam.

-Wiesz co… Masz rację. No, tak ostatnio trochę ciężko mi było. Więc pewnie stąd to spięcie. – powiedziałam i poczułam,  że aż mięśnie twarzy mi puściły i że moja buzia przybrała zupełnie innego wyrazu.

-Choć, pójdziemy na kawę. Porobimy jedno wielkie „nic”, a jak już skończymy, to wracając odbierzemy tę paczkę. Przecież to tylko 10 minut autem stąd. Więc co za problem?

Tak zrobiliśmy. W  paczce był przepiękny wełniany, zimowy sweter w kolorze ciepłego beżu. Chwyciłam go i przyłożyłam do twarzy. Ucieszyło mnie, że na paczce są znaczki z Polski i pomyślałam, że gdzieś je sobie schowam. Przecież nie wszystko musi być tak konkretnie po coś.  Pierwszy raz odkąd mieszkam w Grecji, nie mogę zaplanować Świąt w domu. Nie wiem, czy uda mi się spotkać zimą z rodziną. Nie mogę zaplanować właściwie niczego. Ciekawe, co czekać będzie nas tej zimy?

 

TU! zobaczysz nasz filmik o jesieni na Korfu.