Wyluzuj! Po co tak się spinasz?… niedziela, 1 listopada 2020

 

 

-Szok! Normalnie szok! Serio? Bo ja dalej nie wierzę! Zadzwonili do ciebie, że ta poczta jest czynna nie do 16.00, a do 17.00?! Jestem w szoku, jak to oni na tej poczcie nagle są „zorganizowani”! A tę karteczkę, gdzie moje nazwisko przekręcone jest na „Kaminskowicz”, to sobie zachowam! Prześlę mamie, albo lepiej… oprawię sobie w ramkę! – powiedziałam, po czym parsknęłam wypełnionym ironią śmiechem.

-Ale ty się nie cieszysz, że w końcu ta paczka do ciebie przyszła? – spytał cicho Jani.

-Cieszę się? Ja jestem… Po prostu przeszczęśliwa! – odpowiedziałam cynicznie i dodałam -Czekam na nią już trzy tygodnie! Trzy tygodnie! Co za „ekspresowy” serwis! Sprawdzałam… W Atenach trzymali ją całe trzy dni! No i powiedź ty mi, co ta paczka tam robiła całe trzy dni i to na dodatek robocze! Zawiadomienia, że paczka jest już na Korfu, to ten szanowny listonosz, którego w życiu raz na oczy nie widziałam, nawet nie raczył  wrzucić nam do skrzynki! I sobie spryciarze zapisali, że adresata nie zastano w domu! A przecież wiesz dobrze, że jak odbiorcy nie ma w domu, to listonosz zostawia jedną głupią, małą kartkę w skrzynce, że był, a odbiorcy nie było, więc niech se odbiorca odbierze przesyłkę na poczcie! Nawet tego nie było! I staliśmy na poczcie, w tej zasranej kolejce całe 20 minut, tylko po to żeby się dowiedzieć, że paczka jest w zupełnie innym urzędzie pocztowym! I nikt nie raczył nam to wcześniej powiedzieć!  I teraz ta baba z tej poczty dzwoni i niby taka ogarnięta i niby taka super dokładna i taka zorganizowana i mówi, że ta druga poczta jest zamykana o godzinę później? No, było jej powiedzieć, że dziękuję bardzo za informacje! Że dzięki niej, został uratowany honor całej greckiej poczty! Co za nonsens! To jest szczyt! – odpowiedziałam, a raczej odkrzyczałam tak, że aż tchu mi zabrakło.

-Wiesz co… – zaczął Jani –Weź wyluzuj. Po co ty się tak spinasz?

 

Tooonk!!! Jakbym dostała patelnią w głowę.  Te dwa krótkie zdania podziałały na mnie jak kubeł zimnej wody.  Boże… Co ja wygaduje? Co ja takiego plotę? I że Jani musi tego słuchać… A skąd to się we mnie wzięło? I poczułam, że zrobiło mi się wstyd.

Wstyd przed sobą.

Wstyd przed Janim.

Wstyd przed Grekami.

Dokładnie jak pewien typ turystów, którzy wpadają na chwilę do Grecji. Nic im się tutaj nie podoba i najchętniej to wszystko by według siebie pozmieniali. Trajkoczą jak stare katarynki, narzekają na… Nierówno położone kafelki w hotelowej łazience. Niewykastrowane koty na greckich ulicach. Autobus, który się spóźnił. Że plaża miałam być pięć metrów od hotelu, a jest dziesięć. Że coś kosztowało siedem, a miało kosztować sześć. Że tynk odpada. Że druty wystają z dachów. Że nie mogą znaleźć kosza na śmieci… I że woda w morzu jest za słona. Że słońce za mocno świeci. I te delfiny… To one tak bez żadnej ochrony sobie w tej wodzie pływają? (Nie… nic tu sobie nie wymyśliłam. Każde z tych zdań, kiedyś od turystów słyszałam…) I tak gadają, gadają, gadają, gadają… Zazwyczaj na początku sezonu staram się być tolerancyjna. Tak mniej więcej w środku, zaczynam czuć, że nie mogę tego słuchać. A pod koniec lata… To jakbym tylko miała gdzieś pod ręką jakąś patelnię… To z przyjemnością bym jej użyła…

Znacie to. Najbardziej denerwują nas u innych NASZE WŁASNE WADY! Znacie, znacie. Każdy tak ma. I ja też nie jestem bez winy. Pracuję nad tym, bo o tym wiem, ale też czasami tak mam. Przyznaje, że jednym z moich grzechów, bywa narzekanie jak rozklekotana katarynka.

 

Rzeczywiście. Poprzedni tydzień był ciężki. Tyle się złego nagromadziło. Ale to ja sama wkręciłam się w oglądanie wiadomości, relacji ze strajków, wirtualne siedzenie w świecie, który jest daleko ode mnie.

Stop. Wzięłam głęboki wdech. A później powolny wydech. I spojrzałam wysoko w górę. Na niebie nie było ani jednej chmury. Słońce świeciło wysoko, oświetlając wszystko ze zdwojoną siłą. Takie światło jest domeną Grecji. W taki słoneczny dzień wszystko widać dużo wyraźniej. Kształty, kolory, cienie. Staliśmy na samym środku ulicy, która prowadziła do placu San Rocco. Ulice zalane były ludźmi. A tutaj na Korfu, jakoś tak, nikt nigdy nie pędzi. Jakby czas miał tu  inne znaczenie. Kawiarnie wypełnione po same brzegi. Ludzie przystają, rozmawiają, wciągając się w godzinne dyskusje, tak niby tylko w przelocie. I takie Korfu kocham najmocniej. Do takiego Korfu tęskniłam, kiedy zimą mieszkałam pod Atenami. O takie Korfu walczyliśmy, kiedy tego lata wszystko stanęło pod wielkim znakiem zapytania. I takie właśnie Korfu wyśnione i wywalczone, mam.

-Wiesz co… Masz rację. No, tak ostatnio trochę ciężko mi było. Więc pewnie stąd to spięcie. – powiedziałam i poczułam,  że aż mięśnie twarzy mi puściły i że moja buzia przybrała zupełnie innego wyrazu.

-Choć, pójdziemy na kawę. Porobimy jedno wielkie „nic”, a jak już skończymy, to wracając odbierzemy tę paczkę. Przecież to tylko 10 minut autem stąd. Więc co za problem?

Tak zrobiliśmy. W  paczce był przepiękny wełniany, zimowy sweter w kolorze ciepłego beżu. Chwyciłam go i przyłożyłam do twarzy. Ucieszyło mnie, że na paczce są znaczki z Polski i pomyślałam, że gdzieś je sobie schowam. Przecież nie wszystko musi być tak konkretnie po coś.  Pierwszy raz odkąd mieszkam w Grecji, nie mogę zaplanować Świąt w domu. Nie wiem, czy uda mi się spotkać zimą z rodziną. Nie mogę zaplanować właściwie niczego. Ciekawe, co czekać będzie nas tej zimy?

 

TU! zobaczysz nasz filmik o jesieni na Korfu.