Ikaria. Pięć składników długowieczności… poniedziałek, 24 kwietnia 2023

Ikaria

Jest na świecie kilka miejsc gdzie ludzie w świetniej kondycji, ciesząc się życiem, dożywają długowieczności. Żyją sto lat, a nawet i długo dłużej. Ikaria jest w ścisłej piątce takich właśnie niezwykłych miejsc na tym świecie.

Co takiego robią Ikaryjczycy, że w fantastycznej kondycji psychicznej i fizycznej potrafią żyć ponad sto lat? Z pewnością przyczynia się do tego zdrowy klimat tej greckiej wyspy (TU! przeczytasz więcej o Ikarii), na pewno są to również odpowiednie geny. Ale po zbadaniu najstarszych Ikaryjczyków, naukowcy doszli do wniosku, że ich styl życia łączy pięć głównych cech, które każdy z nas może wprowadzić do swojej codzienności, nawet jeśli nie mieszkamy na małej, greckiej wyspie, ale na przykład w dużym, zatłoczonym mieście.

Oto one!

ZDROWE ODŻYWIANIE

Ikaryjczycy odżywiają się niezwykle zdrowo. W ich posiłkach jest ogromna ilość ryb oraz warzyw. Często jedzą dziką trawę tzw. horta (TU! przeczytasz więcej). Co prawda horta jest trawą, która rośnie przede wszystkim w Grecji. Jednak również i w Polsce można znaleźć jej odpowiednik. Jest to dla przykładu jarmuż, szpinak czy też pokrzywa. Mięso jedzą rzadko, a jeśli już jest ono najczęściej bardzo dobrej jakości. Może być to dla przykładu kozina. Piją duże ilości wody. Zamiast popularnych słodyczy, jedzą dobrej jakości miód. Unikają żywności przetworzonej, większość posiłków przygotowując w domu.  Prawie nie piją alkoholu.

DUŻO RUCHU NA CODZIEŃ

Na Ikarii nie znalazłam ani jednego fitness clubu ani nawet niewielkiej siłowni. Mimo tego sędziwi Ikaryjczycy są w świetnej kondycji fizycznej. Jak oni to robią? Proste! Żyją bardzo aktywnie. Dużo chodzą, spacerują. Nawet mając ponad sto lat codziennie potrafią przejść kilka kilometrów. Codziennie wykonują prace w domu i ogrodzie (sprzątanie, dbanie o rośliny, dbanie o swój dom). W ten sposób osoby, które przekroczyły nawet sto lat, często nie potrzebują nikogo do pomocy, ponieważ wszystko w swoich domach chcą robić samodzielnie. Cytując jedną z Ikaryjek: „Jeśli położę się w łóżku, to pewnie od razu zachoruję”. Chodzi więc o codzienne dostarczanie sobie dużej ilości ruchu podczas wykonywania najróżniejszych czynności. Nie ma mowy o wielogodzinnym siedzeniu na kanapie z pilotem w ręku!

PRACA

Każdy ze stulatków pozostaje w jakiś sposób aktywny zawodowo. To znaczy czymś konkretnym się zajmuje. Kobiety dla przykładu haftują. Mężczyźni nadal wykonują proste fizyczne prace i są aktywni społecznie. Nie chodzi rzecz jasna o pracę w pełnym wymiarze godzin, ale ciągłe zajmowanie się czymś konkretnym. Jedna z Ikaryjek w wieku ponad 90 lat została nauczycielką haftu tradycyjnego. Inny stulatek nadaj miał czynny głos w radzie swojej wioski. To praca i codzienne zajmowanie się czymś konkretnym powoduje, że wciąż pozostajemy aktywni.

KONTAKTY SPOŁECZNE

To super ważny czynnik. Ikaryjczycy żyją w grupie, mając bardzo silne więzi miedzy sobą. Nie chodzi jedynie o kontakty rodzinne, choć i te są bardzo istotne. Ale bardzo mocne kontakty z ludźmi którzy żyją tuż obok nas: sąsiadami, ludźmi którzy z nami pracują, z tymi którzy są obok. Te kontakty ułatwiają codzienne spotkania w kafenijonach (TU! przeczytasz więcej) czy też wspólne ucztowanie, wspólna zabawa. Człowiek jest „zwierzęciem” stadnym. I to również sprawdza się na Ikarii. Żaden z długowiecznych Ikaryjczyków nie był samotny.

LUZ I… PODOGA DUCHA

Ikaria słynie z tego, że czas płynie tam bardzo wolno. Czy też… Pojęcie czasu jest tam nieco inne. Ludzie się nie śpieszą. Rytm dnia wyznacza na przykład wspólny posiłek, wchód czy też zachód słońca. Ikaryjczycy są zadowoleni z tego co mają. Nie mają zatem w planach spłacić kredyt na mieszkanie, nie obchodzi ich to, aby mieć super samochód, czy też firmowe ubranie. Po prostu… Jest dobrze, tak jak jest. Radość płynie z tego co się już ma.

Absolutnie żaden ze stulatków, nie narzekał, nie miał do losu czy też ludzi żadnych pretensji, nie rozpamiętywał, nie miał też żadnych oczekiwań, nie skupiał się na tym co złe. Każdy z nich był… uśmiechnięty! Miał w sobie wdzięczność, wewnętrzny spokój, kipiącą z oczu miłość do swojego życia, typową dla Greków dumę i ten właśnie… grecki luz. Wewnętrzną zgodę, że dobrze jest tak jak jest. Że życie jest dobre. I że świat, w którym się żyje jest piękny. Mam takie przeczucie, że ten ostatni składnik, może być tym najważniejszym.

*

W moim życiu w Grecji, miałam wielkie szczęście dobrze poznać babcię Janiego, blogową Oliwę (TUTAJ! przeczytasz więcej), która w świetnej kondycji dożyła prawie 104 lat. Wszystkie te rzeczy, które charakteryzują długowiecznych Ikaryjczyków, charakteryzowały również jej życie. Zdrowo jadła. Cały czas gdzieś chodziła. Codziennie po wiele godzin haftowała piękne obrusy. Miała swoje koleżanki, z którymi spotykała się miedzy innymi w kościele. Cały czas się śmiała i miała niezwykle dobre serce. Nigdy o nikim nie powiedziała źle, nie rozpamiętywała przeszłości i nigdy na nic nie narzekała. To było absolutnie niesamowite doświadczenie patrzeć w oczy kobiety, która miała 103 lata, przeżyła dwie wojny i wiele śmierci swoich bliskich. Nawet podczas naszego ostatniego spotkania, kiedy widziałyśmy się ostatni raz babcia Sofija miała żywe, błyszczące oczy. Śmiała się, mówiła bardzo głośno i wyraźnie i chciała koniecznie wiedzieć co u kogo słychać. Nigdy tych spotkań nie zapomnę. Z jej równie starego i bardzo skromnego domu, wychodziłam zawsze naładowana energią do życia. Na pożegnanie zawsze dawała nam kilka czekoladowych cukierków, które miała przygotowane dla ludzi, którzy codziennie przychodzili by ją odwiedzić…

Post napisałam w oparciu o treści zawarte w programie dokumentalnym „Greece. The Oldest People In The World (Episode 6)“.

Służba wojskowa w Grecji jest obowiązkowa!… poniedziałek, 6 marca 2023

Jani w czasie służby wojskowej w jednostce specjalnej spadochroniarzy

Tak właśnie jest! Służba wojskowa w Grecji jest obowiązkowa. Trwa ona dokładnie rok. Nie chodzi wcale o służbę społeczną, ale najprawdziwsze wojsko. Każdy Grek, najczęściej po ukończeniu edukacji przed wejściem w dorosłe życie, przez rok ubrany chodzi w strój moro, ma ścięte na krótko włosy i biega z prawdziwym karabinem.

Co prawda w praktyce część mężczyzn się od takiej służby wykręca. Można załatwić zaświadczenie od lekarza o chorobie lub problemach psychicznych, ale mimo wszystko przeważająca większość młodych Greków w pewnym okresie swojego życia odrywa się od rąbka spódnicy mamy i na rok idzie do wojska.

Obecnie obowiązkowa służba wojskowa trwa rok. Ale za czasów mojego teścia trwała ona dwa lata.

Dlaczego tak jest?

Grecja jest bardzo małym krajem. Ma jedynie 10 milionów mieszkańców, więc jest aż cztery razy mniejsza niż Polska. Przeszłość Grecji nieco przypomina przeszłość naszego kraju, ponieważ przez całe wieki Grecy musieli albo bronić swojej wolności, albo krwawo o nią walczyć. Dla Greków wrogiem numer jeden była i jest Turcja. Będąc tak małym krajem i mając tak dużego wroga, trzeba być w ciągłej gotowości na to aby móc się bronić. Stąd w Grecji wojsko jest dla mężczyzn obowiązkowe.

*

Dla mojej teściowej Fety, myśl że jej ukochany syn Jani mógłby iść na wojnę, jest największym życiowym koszmarem. Każdy z nas ma taki koszmar, który co chwilę do nas powraca i zawsze nas męczy. Stosunki grecko – tureckie są co chwilę bardziej / mniej napięte o czym rzecz jasna uwielbiają trąbić media. Na dodatek, co jakiś czas… Tak mniej więcej raz na dwa lata, ktoś z wojska dzwoni do Fety, aby zaktualizować dane Janiego, który wciąż jest na liście mężczyzn, którzy potencjalnie w przypadku zagrożenia, mogą iść walczyć na wojnę.

-Dzień dobry! Dzwonię do pani w sprawie pani syna…- tak zazwyczaj zaczyna się taka rozmowa.

-Tak, słucham… Co się stało?!

-Kłania się XYZ z Wojska Greckiego. Chciałem…

I wtedy Feta zazwyczaj wykrzykuje „O Jezus Maria!”. Najwidoczniej przyzwyczajony do takich reakcji matek głos, skutecznie uspakaja, że to nic takiego, tylko muszą sprawdzić dane. Ukochanego syna nie wysyłają na żadną wojnę.

Z jednej strony wielkim powodem do dumy dla Fety jest fakt, że Jani był w jednostce specjalnej spadochroniarzy. Z drugiej jednak strony, to wzmaga jej obawy…

Spokojny wieczór. Powoli zapada noc. Feta paląc papierosa ogląda wieczorne wydanie wiadomości. A tam standard. Sytuacja między Grecją, a Turcją znów napięta, więc następuje dokładna analiza tego co się dzieje i tego co może się stać. Feta nerwowo gasi papierosa i spogląda na syna:

-Jani… Ale wiesz… Jak wybuchnie ta wojna… Jak nas Turcja zaatakuje, to będziesz musiał iść na tę wojnę. Do tego dzwonili ostatnio do mnie w twojej sprawie z wojska. Więc wiesz…

Jani skroluje telefon i zawsze spokojnie odpowiada:

-Tak wiem – i wraca do telefonu. Najwidoczniej taka odpowiedź nie koresponduje z emocjami Fety.

-No i co wtedy będzie…? He? – Feta dopytuje.

Jani już czuje o co chodzi. Ma więc idealny temat do żartów. Odkłada telefon i patrząc na matkę oznajmia:

-Oczywiste jest, że jak będzie już ta wojna to chwycę za broń i będę bronić do ostatniej kropli krwi swej ojczyzny i wszystkich niewinnych kobiet! W tym i ciebie. No przecież ktoś musi bronić i kraju i ciebie, więc nie rozumiem dlaczego ja miałbym tego nie robić.

-No ale… Wiesz… – Feta nie wie co ma odpowiedzieć, więc pytająco zerka na męża szukając w nim pocieszenia. Reakcja ze strony Pomidora jest natychmiastowa:

-Ja też! I ja też! Jak już wybuchnie ta wojna to ja też pójdę! – oznajmia Pomidor.

-Ty?! Przecież jesteś już grubo po siedemdziesiątce. Co ty będziesz robić na tej wojnie? Ciebie nie wezmą! – odgraża się Feta.

-Wezmą! Sam się zgłoszę na ochotnika!

-I co ty tam będziesz robić na tej twojej wojnie? Dziadków nie chcą!

-Stary, ale jary! – mówi Pomidor – Na tak wiele rzeczy mogę się im jeszcze przydać! Zobacz, mogę pomagać w biurze, mogę opracowywać różne strategie. A ponadto jestem bardzo dobrym kierowcą! Tak! Widzę się na tej wojnie jako kierowca ochotnik! Możne nawet dadzą mi poprowadzić jakiś czołg… Kto wie?! Ale na pewno bardzo im się przydam! Tak więc jak tylko będzie ta wojna, to obaj z Janim idziemy! Brawo synu! Moja krew!

-A może… – kończy Feta, która najwidoczniej czuje się znokautowana – Chyba jednak nie będzie tej wojny… Odkąd pamiętam o tym mówią… Jak myślicie? Ja uważam, że jednak do niej nie dojdzie. Jak zwykle rozejdzie się po kościach. A tak poza tym… Co jutro chcecie na obiad? Mogę zrobić pyszną mussakę!

TU! przeczytasz więcej o sałatkowej rodzinie.

TUTAJ! jest przepis na grecką mussakę.

TU! przeczytasz o schronisku dla osłów na Korfu.

Olivka i jej sposób, aby mąż zrobił dokładnie to, czego tak bardzo nie chce… poniedziałek 16 stycznia 2023

Tak świetnie się złożyło, że kiedy z początkiem stycznia spędzaliśmy w Domu Sałatki cały tydzień, dokładnie w tym samym czasie przyjechała również Olivka ze swoim mężem Pieprzem i… już dwójką małych dzieci. Tak jest! Moja szalona szwagierka jest obecnie szczęśliwą mamą dwóch małych brzdąców. Starszy ma ponad trzy latka, a młodszy chłopiec urodził się cztery miesiące temu. Pewnie się domyślacie, że i tym razem spokoju w Sałatkowym Domu nie było.

*

Wraz z Bożym Narodzeniem przyjaciółka Olivki, postanowiła zrobić jej prezent. A była nim…

-Nic z te-go! Za żadne skarby! – wykrzyczał od razu Pieprz na wiadomość, że owym prezentem jest rodzinna sesja zdjęciowa w temacie Świąt Bożego Narodzenia. Z pewnością wiecie o jaki typ sesji zdjęciowej mi chodzi. Cała rodzinka przebiera się za coś z akcentem świąt, a wszystko odbywa się w bożonarodzeniowej scenografii. Później takie profesjonalne zdjęcia można oprawić w ramkę i postawić na kominku, pochwalić się nimi na Fejsie, albo dać w prezencie dziadkom. Jedni uwielbiają tego typu sesje zwłaszcza z dziećmi, inni – tak jak Pieprz, są ich wielkimi przeciwnikami.

-Nie ma takiej siły na świecie, żebym dał sobie zrobić jakieś durne zdjęcia w jakimś pieprzonym piernikowym domku i to jeszcze z czapką Mikołaja na głowie! – tak dokładnie odpowiedział Pieprz.

Słucham i nic nie mówię. W środku jestem pewna, że za chwilę będzie z tego niezła draka. To  przecież prezent, więc głupio powiedzieć swojej przyjaciółce, że męża nie będzie bo uważa, że taka sesja to obciach. Według schematu zachowania, jaki miałam w głowie, Olivka powinna się uprzeć i jakoś go tak zmusić, żeby jednak wziął udział w sesji.

Olivka natomiast potulnie przytaknęła, powiedziała, że „ok, tak” i wróciła jak gdyby nigdy nic do swoich spraw.

Minęły dwa dni. Sesja się odbyła. Olivka pokazuje mi zdjęcia. Patrzę… Na prawie każdym z nim jest uśmiechnięty, szczerze uradowany Pieprz, w scenerii bożonarodzeniowego domku, z czapką Mikołaja na głowie. Szczęście tryska(!) z jego twarzy!

Myślę… Nie ma bata… Albo go upiła przed, albo dała mu jakieś narkotyki. Ale Pieprz siedzi przede mną i zanim zdążę zapytać, o to jak zgodził się na tę sesję, sam zaczyna opowiadać:

-Super wyszły, nie? A które podoba ci się tak najbardziej? Wiesz, ta fotografka ma jeszcze dostępną taką opcję, że prócz dziesięciu najlepszych, obrobionych zdjęć, można dopłacić 50€ i dostaje się wtedy wszystkie zdjęcia w oryginalnej rozdzielczości! Cały plik!

-50€… To niezła sumka! – odpowiadam.

-No wiem… Wiem… Ale wiesz, takie zdjęcia zostają już na całe życie! Więc już jej całość wpłaciłem! A niech będzie! Wyszły tak super! Muszę mieć je wszystkie!

Nie wierzę… Przecieram oczy i uważnie obserwuję, ale Pieprz jest zupełnie trzeźwy!

Przy najbliższej dobrej okazji, a było to w tawernie, postanowiłam, że nie ma innej opcji, bo Olivka musi mi wszystko wyśpiewać, jak ona to zrobiła?

-Jak go to tego zmusiłaś? Przecież na początku sam powiedział, że za żadne skarby tego nie zrobi!

-Dorota, czy ty się wczoraj urodziłaś! Przecież każdy wie, że to co facet mówi, a co robi, to dwie zupełnie różne sprawy. Jak północ i południe. Czerń i biel. Mówić, a zrobić to dwie różne kwestie!

-No dobra… Ale powiedz Olivka, powiedz! Jak go przekonałaś do tej sesji? Przecież on tak nie chciał!

-No… Tak… Krok po kroku. Ale ja to naprawdę, do niczego go nie zmuszałam! – powiedziała to dokładnie tak jakby broniła się przed jakimś oskarżeniem. – Po prostu mu powiedziałam, żeby nas tylko tam podrzucił i nic więcej! No przecież z dwójką to sama nie pojadę! A jak już nas tam zawiódł, to mówię, że musi mi pomóc wznieść Bebisa, bo to trzecie piętro (o tym co oznacza Beba / Bebis przeczytasz TU!), bo sama nie dam rady. Więc wszedł ze mną na górę. A jak już wchodziliśmy do środka, to akurat tak się ułożyło, że wychodziła poprzednia para i byli bardzo zadowoleni! I dalej, to już poszło z górki! Wszedł sam tak z ciekawość, żeby się „rozejrzeć”. Poprosiłam, żeby potrzymał Bebisa, bo musimy się trochę przygotować. No i jak tak stał, to zagadała go ta fotografka. Jakoś tak się sympatycznie zrobiło, więc rzuciłam czy może nie ma ochoty na tylko jedno zdjęcie i że jak mu się nie będzie podobać to je od razu skasujemy. No i się zgodził na „jedno, jedyne zdjęcie”! Ale żeby zrobić to „jedno, jedyne zdjęcie”, to musiał się przebrać… uczesać… i trzeba było go nieco przypudrować. Trwało to wszystko trochę. Więc jak już stanął do tego „jednego, jedynego zdjęcia” i rozsiadł się w całej tej scenerii to wiadomo, że po jednym zdjęciu nie wstanie i nie powie: „dziękuję, do widzenia”, tylko zdecydował się na „jeszcze chwilkę”. No i ta chwilka zamieniła się w całą godzinę. Został do końca sesji, zgodził się na wszystkie zdjęcia i sam dopłacił 50€ mimo, że mu mówiłam, że te pięć dych to już trochę przesada! Ale tak bardzo chciał, to się zgodziłam. A czy wy już wybraliście sobie jakieś nasze zdjęcie dla siebie? – skończyła Olivka opowiadając całość, nieco jakby czytała instrukcję obsługi nowej zmywarki.

Parsknęłam śmiechem, po czym dodałam:

-Olivka, ty to jednak jesteś agent!

-Chodzi tylko o to, żeby do niczego nie namawiać. Niby, że godzisz się na jego opcję. Robisz swoje tak krok po kroku, a kolejny krok wykonujesz w odpowiednim momencie. No i najważniejsze! Musi być święcie przekonany, że to właśnie on i nikt inny podejmuje decyzję! Zawsze działa, a facet nawet się nie orientuje, kiedy robi dokładnie to, czego przed chwilą tak bardzo nie chciał.

Czy w Grecji panuje równouprawnienie? Hmmm… Jakby to określić? Teoretycznie głową każdej rodziny jest rzecz jasna mężczyzna. Ale to kobieta kręci głową,  w którą stronę uzna za najlepsze. Zastanawiam się czy socjologia jakoś nazwała taki właśnie układ?

TU! przeczytasz kolejny post o sałatkowej rodzince

TUTAJ! znajdziesz przepis na ziemniaki po grecku

Odpoczywać? Ale czy to nam wypada?… poniedziałek, 2 stycznia 2023

Wschód słońca. Dla mnie – najpiękniejsza część dnia

Praca w turystyce daje niezwykłą możliwość poznania jak zachowują się ludzie, jakimi torami myślą, jak reagują i co siedzi im w głowach. Czy to nam się podoba, czy też zapewne bardziej – nie, wiele naszych zachowań jest determinowana przez to gdzie mieszkamy, w jakim środowisku żyjemy i tym jak zostaliśmy wychowani. Praca z dużą ilością osób, każdego letniego dnia pokazuje mi jak bardzo żyjemy w schematach.

Co najmniej raz dziennie, a bywa że nawet i do pięciu razy dziennie, w sezonie letnim odpowiadam na to samo pytanie: co robisz na Korfu zimą, kiedy nie ma tu turystów, kiedy nie organizujecie wycieczek? Moja odpowiedź jest zawsze identyczna i brzmi krótko: „odpoczywam”. W przygniatającej większość przypadków reakcja na twarzy pytającego jest TAKA SAMA. Jest nią zdziwienie często zmieszane z… niesmakiem. Tak jest – niesmakiem. Zapewne gdybym się tym choć trochę przejmowała, mogłabym czuć coś w rodzaju poczucia winy, że przecież przez pół roku odpoczywać, to po prostu nie wypada! Bardzo często pytający dopowiada: „no, ale jak to?!”, „nie nudzi ci się?”, „ja bym tak nie mógł / nie mogła”.

Czuję o co chodzi w tej reakcji, bo kiedyś myślałam dokładnie tak samo. Pytający na sto procent jest przekonany, że „odpoczywam” to znaczy, że pewnie śpię do południa, cały dzień chodzę w pidżamie, a jak się już rozbudzę to do końca dnia albo skroluję telefon, albo z czipsami w rękach oglądam seriale. Nawet jeśli tak pojmowałabym „odpoczywanie”, to przecież moje życie, więc moje wybory. Uśmiecham się tylko, bo moja wersja odpoczywania wygląda zupełnie inaczej. Świadomie rezygnuję z możliwości pracowania w miesiącach zimowych po to, by… cieszyć się moim życiem.

Jeszcze teraz zimą nie wstaję codziennie o piątej (tak jest! taki mam plan), ale najczęściej udaje mi się wstawać między szóstą, a siódmą rano. Bardzo dużo czasu spędzam na łonie natury. Co najmniej dwa razy w tygodniu pływam w zimnym morzu. Bardzo dużo czytam, piszę, medytuję, spędzam czas z ludźmi, oglądam dobre filmy. Sporo podróżuję. Zimą uwielbiam być też kurą domową. Zakupy robię  przeważnie na targu. Dużo sprzątam i gotuję. Każdej zimy udaje mi się wstawać jeszcze wcześniej i jeszcze wcześniej chodzić spać, coraz dłużej pływam w chłodnym morzu. Coraz mniej czasu spędzam z telefonem. Njusów nie słucham prawie w ogóle.

To żyjąc w Grecji, nauczyłam się jak szalenie ważna jest umiejętność odpoczynku. Piękne życie składa się w dobrych nawyków.  A szczęście kryje się w takich bardzo specyficznych chwilach… O jakie chwile chodzi? Takich właśnie jak ta…

*

-Niko… – spytałam mojego kierowcy, kiedy wracaliśmy już z wycieczki.

-Co jest duszko moja? – może was to zdziwi, ale tak często zwracają się do siebie Grecy.

-A co robisz po sezonie? Czym się zajmujesz? – nie ukrywam, że też lubię zadawać to pytanie innym osobom, które pracują w turystyce. Z ich odpowiedz czerpię często różne ciekawe inspiracje.

-Zimą… Hmmm… Zimą… Już nie mogę się doczekać jak znów wyspa będzie pusta i będziemy mogli odpocząć!

-No, ale co dokładnie robisz zimą? Jak wygląda wtedy twój dzień? Pewnie wstajesz po dziesiątej i cały dzień chodzisz w pidżamie, he? – spytałam nieco się drocząc.

-Po dziesiątej?! Czy ty oszalałaś? Po dziesiątej to ja już trzy razy zdążę pokłócić się z teściem! Po dziesiątej? Kto tak wstaje? Przecież to już połowa dnia!

-No, to co tak dokładnie robisz, kiedy jest zima? Powiedz…

-Po pierwsze… Zacznijmy od tego, że… Nie ma nic piękniejszego niż zima tu na Korfu! Lubię swoją pracę, ale tylko czekam na zimę. Ja zimą wstaję każdego dnia, chwilę po czwartej.

-Po czwartej?!

-Tak! Wstaję, idę do toalety, biorę chłodny prysznic, robię sobie kawę i jem na śniadanie to, co wcześniejszego dnia przygotowała moja żona, bo ona śpi aż do siódmej! Jest szalona!

-A jakie śniadanie przygotowuje ci żona? – przyznam, potrafię być wścibska.

-Zazwyczaj jakieś proste domowe ciasto. Do tego może być trochę miodu, jogurtu i gotowe. A jak już zjem to robi się chwila po piątej.  Wtedy jestem już gotowy. Wkładam buty trapery, moje spodnie moro i ciemną kurtkę. Na głowę czapka. A w rękach strzelba.

-Strzelba?!

-Tak jest! Strzelba! Później idę po Axa! Mojego charta. Idziemy do lasu na polowanie!

-Na polowanie?!

-Tak! A co cię tak dziwi? Nawet sobie nie wyobrażasz jak wtedy jest pięknie. Tuż obok mojego domu jest las. Najpierw zaczyna się gaj oliwny, który należy do tego bydlaka, czyli mojego teścia, a później zaczyna się jodłowy las. I tam mniej więcej w środku tego lasu, na wzgórzu, jest niewielka polana. Czasami mi się udaje, że zostajemy z Axem do wschodu słońca. Ax wie, że zawsze idziemy na tę polanę. Idzie pierwszy. Węszy i wszystko wącha. Przez gałęzie przeciskają się pierwsze promienie słońca. Wszędzie jest wtedy tak cicho i spokojnie. Czasami drzewa spowija mgła. Czuć zimną wilgoć powietrza. Po mchu idzie się nam tak miękko, a pod stopami trzaskają gałęzie. To jak wschodzi słońce nad górami Albanii, jak odbija się w morzu, jaki towarzyszy temu spokój i cisza… To najprawdziwszy cud. Wiem o tym tylko ja i mój najlepszy przyjaciel pies! A czasem zdarzy się tak, że spadnie trochę płatków śniegu. To są najpiękniejsze chwile… Nikt nie jest w stanie zrozumieć, jeśli tego nie przeżył…

Chwila pauzy, po czym Nikos sam dodaje…

-I tak najpóźniej siódma piętnaście jestem już gotowy w moim autobusie. Czasem zdążę się przebrać, a czasem już nie. Później rozwożę rozespane dzieciaki do szkoły. Trwa to maksymalnie do ósmej zero zero, bo wtedy już rozpoczynają się lekcje. Wracam do domu. Coś na ząb. Kłócę się z teściem, a później idziemy razem do kafenijonu (więcej przeczytasz TU!). Tam jesteśmy z chłopakami aż do obiadu. Obiad o godzinie pierwszej. No i później tak do drugiej, trzeciej znów trzeba rozwieść tym razem rozkrzyczane dzieciaki do ich domów. A później po pracy ucinam sobie krótką drzemkę.

-Powiem ci, że nie jestem zwolenniczką polowań, ale to o czym mówisz, jest naprawdę piękne… Piękne poranki… Piękne chwile. No i przynajmniej nie musicie kupować mięsa, bo jeśli na te polowania chodzisz praktycznie codziennie, od poniedziałku do piątku, to musicie mieć spore zapasy mięsa. Przynajmniej nie musicie kupować!

-No… Tak do końca nie jest. Zgadnij sama: w przeciągu ostatniej zimy ile razy chodząc pięć razy w tygodniu na polowanie, to ile razy udało mi się coś upolować?

-Domyślam się, że coś znajdzie się codziennie!

-Hahaha! Jedną! W ciągu całej(!) ostatniej zimy udało mi się upolować jedną kuropatwę. Ależ się wtedy z Axem cieszyliśmy. Wiesz, bo w tym wszystkim wcale nie chodzi mi o samo polowanie!

TU! przeczytasz o alkoholizmie w Grecji

TUTAJ! znajdziesz opis turystycznych miejscowości Korfu

Moje najważniejsze postanowienia na Nowy Rok!… poniedziałek, 3 stycznia 2022

 

Dziś, wschód słońca 7.45. To zdjęcie nawet w połowie nie oddaje piękna tego widoku w rzeczywistości…

 

Tak! Tak! Tak! I raz jeszcze – tak! Jak najbardziej warto robić postanowienia noworoczne. Choć z tego co czytam i słucham mają taką samą liczbę zwolenników, jak i przeciwników. Nie chodzi wcale o to by na wprowadzenie życiowych zmian czekać aż do „poniedziałku”, nowego miesiąca, czy też Nowego Roku. Chodzi o to, że ta szczególna data i moment, kiedy otwieramy pierwszą dziewiczo czystą kartkę nowego kalendarza, jest najlepszą chwilą na prześwietlenie swojego życia. Wszystkich jego części.

Postanowienia noworoczne i tym samym bardzo dokładne prześwietlenie całego mojego życia, wszystkich jego sfer, robię od kiedy na stałe przeprowadziliśmy się do Grecji. Czyli już od dziesięciu lat. Jestem przekonana, że gdyby nie ten zwyczaj, nie byłabym w miejscu, w którym jestem teraz.

Właśnie w okresie noworocznym biorę kartkę i piszę na niej wszystkie zmiany jakie będę wprowadzać. Mam dokładnie rozpisane co chcę zmienić w sferze praca, pasja, moje zdrowie / kondycja, wygląd, relacje z innymi ludźmi. Z całej dość sporej listy wybieram trzy punkty, które w danym roku będą dla mnie najważniejsze, takie które będą dla mnie numerem jeden i to przede wszystkim na nich koncentruje się przez następne dwanaście miesięcy.

Nad czym będę się koncentrować w tym roku??? Oto moja ścisła trójka!

 

ZIMNO!

Jeszcze dwa lata temu, nie uwierzyłabym gdyby ktoś mi powiedział, że będę pływać zimą! Zimowe kąpiele w morzu to moje odkrycie z ubiegłego roku. Jest to jedna z rzeczy, którą zawdzięczam greckiemu lockdownowi (więcej przeczytasz TU!). Jak to się stało? Kiedy ogłoszono drugi lockdown w Grecji i zamknięto wszystko, wpadłam na pomysł, żeby spróbować przepłynąć się w zimnym morzu. I tak się stało, że udało mi się systematycznie pływać dwa razy w tygodniu całą poprzednią zimę. W tym roku idę o krok dalej. Rezygnuję z ocieplającej pianki, tak żeby moje ciało miało jeszcze więcej kontaktu z wbijającymi się w skórę szponami zimna.

 

Chwilę po pierwszym w 2022 pływaniu. W tym roku już bez pianki 😀

 

Po co ja to sobie robię? Nic wcześniej w życiu nie dało mi takiego zastrzyku do życia jak zimne morze. Takie poczucie szczęścia, które powstaje w ciele zgodnie z prawami natury. Poczucie szczęścia, które trwa przez kilka kolejnych dni. Poczucie obudzenia się do życia i niezwykłej życiowej energii. To również kontakt z zimnem, którego tak naprawdę wcale nie lubię, jest dla mnie wyzwaniem i jednocześnie sposobem na hartowanie nie tylko ciała, ale również charakteru. To zawsze jest trudne, żeby podjąć tę decyzję: wyjść z ciepłej pierzyny i wejść do lodowatego morza. Wzmacniają nas przede wszystkim przeciwności. A największą moc mają te, które wyznaczamy sobie dobrowolnie sami.

 

 

WCZESNE WSTAWANIE

Kolejna rzecz, w którą trochę jeszcze nie wierzę. Piszę to ja. Osoba, która jeszcze kilka miesięcy temu była skrajnym nocnym markiem. W okresie jesienno – zimowym, kiedy nie działamy z naszymi wycieczkami, potrafiłam chodzić spać o godzinie trzeciej w nocy, wstając przed południem.

Wiedziałam, że na dłuższą metę, to nie jest dobre. Przestawiona doba i wieczne poczucie, że jestem z czymś spóźniona. W mojej głowie długo rodziła się potrzeba na zmianę tego przyzwyczajenia. Na blogu Agnieszki Maciąg, w poście który poświęconym był właśnie tematowi snu, przeczytałam jedno zdanie, które bardzo mocno na mnie podziałało. Po przeczytaniu tego zdania poczułam, że zmieniam ten nawyk i kropka.

„Wszelka praca, którą wykonujemy nocą, niszczy nas”.

Mniej więcej tak brzmiało to właśnie zdanie. W mojej głowie nie znalazłam żadnego argumentu, który by temu zaprzeczył i gdzieś mocno w środku wiedziałam, że jest to prawda. Że na dłuższą metę, pracując nocą, niszczę się.

Dokładnie w dniu, kiedy zamknęliśmy ten sezon i każdego następnego dnia o godzinie 20.00 ucinałam wszystkie czynności i punktualnie o godzinie 21.00 szłam spać, budząc się o godzinie 6.00 rano. Minął pierwszy tydzień, a ja czułam się dobrze jak nigdy wcześniej. Do tego siup do chłodnej wody, kolejne wczesne pójście spać i kolejna wczesna pobudka. Po miesiącu… Byłam jak najlepsza wersja siebie!

Chwilę później wpadła mi w ręce książka „Klub 5 rano” Robina Sharma’y, którą właśnie kończę. Nie mogła do mnie trafić w lepszym momencie. W moim przypadku naprawdę skrajnego nocnego marka, z długoletnim stażem, potraktowałam tę książkę jak biblię.

 

 

Moim celem w tym roku jest codzienna pobudka o 6 rano i sen o godzinie 22.00. Te właśnie godziny są idealne na tę chwilę mojego życia. Kto wie… Może od przyszłego roku będę codziennie wstawać o piątej. To pewnie nic nadzwyczajnego dla osób, które mają malutkie dzieci lub osób, które pracują na porannych zmianach. Ale! Doskonale zrozumieją mnie osoby, które tak jak ja zimą, pracują w systemie freelancera, czyli kiedy godziny pracy dyktujemy sobie sami.

 

MEDYTACJA

Tyle dobrego słyszałam o systematycznym medytowaniu, ale jakoś tak… Nie potrafiłam się w sobie zebrać. Przez kilka dni udało mi się medytować w okresie Bożego Narodzenia, również dzięki temu, że trafiłam na kanał You Toube „Chodź na słówko” (koniecznie sprawdźcie, jeśli interesuje was medytacja). To właśnie na tym kanale znajdują się krótkie, różnorodne medytacje prowadzone. TUTAJ! znajduje się moja ukochana! Zawsze, kiedy ją kończę czuję jak zalewa  mnie fala spokoju. Jeśli tak działa medytacja, która nie trwa dłużej niż 6 minut, co będzie dziać się jeśli medytować będę codziennie nawet jedynie kwadrans?

 

Czy macie swoje postanowienia, plany, marzenia na ten Nowy Rok? Podzielcie się nimi w komentarzu!

Wszystkiego najlepszego w Nowym Roku! Jaki będzie??? To zależy przecież od nas!

 

TU! znajduje się mój przepis na bardzo proste ciasto cytrynowe.

TUTAJ! przeczytasz jak Nowy Rok obchodzą Grecy.

 

 

 

Te Boże Narodzenie było nieco inne. Jedna, prosta zmiana… poniedziałek, 27 grudnia 2021

 

Jedna, tak prosta zmiana.

BEZ INTERNETU.

To były jedne z najlepszych Świąt Bożego Narodzenia jakie pamiętam.

Od internetu wypoczywam nadal, aż do końca tego roku.

Wpadam tu więc jedynie na dwie chwile. I daję wam znać, że kilka dni bez internetu dają bardzo dużo dobrego.

Plus! W końcu na te Święta spadł śnieg. Zamykam więc laptopa i znów wychodzę na spacer w scenerii jak z zimowej baśni…

 

 

 

 

Po co morsować?… poniedziałek, 6 grudnia 2021

 

Asia i ja, na chwilkę przed wejściem do Bałtyku

 

I jestem… Początek grudnia, przepiękne Trójmiasto. Nigdy bym nie przypuszczałam, że moja pierwsza listopadowa kąpiel w chłodniejszym już morzu na Korfu, doprowadzi mnie po roku, do kąpieli w grudniowym Bałtyku, przy jednej z pokrytych już śniegiem sopockich plaż. Nigdy bym nie przypuszczała, bo przecież w głowie całe życie miałam, że jestem typowym zmarzluchem, który po prostu nie znosi zimna. Ale to akurat zimno, to zupełnie coś innego…

 

W tym roku na nasze zimowe wakacje wybraliśmy Trójmiasto. Powodów było kilka. Jednym z nich było to, że po dwóch latach pandemii i praktycznie odcięcia od możliwości podróżowania, brakowało mi bardzo Polski. I tak się jakoś złożyło, że właśnie Trójmiasto. W głowie miałam, że może by tak… Albo nie… A może jednak… A może… Spróbować jak to jest wejść do Bałtyku zimą.

Z Asią poznałyśmy się pięć lat temu na Korfu, na naszych wycieczkach. Później tak się złożyło, że kontakt był wciąż żywy, a już od dłuższego czasu oglądałam zdjęcia Asi z codziennych wejść do morza, przy jednej z sopockich plaż, zawsze o wschodzie słońca.

I tak się stało. Że nie tyle myśląc, ale bardziej to właśnie czując, miałam tę decyzję w głowie.  To ona determinuje później wszystko.

Kiedy w sobotni poranek, chwilę po siódmej rano, znalazłam się w Sopocie na plaży przy wejściu nr 29, było jeszcze ciemno, zimno, a na plaży leżał śnieg. To były te najtrudniejsze momenty, bo wszystko w mojej głowie krzyczało, by wracać, by tego nie robić, bo na pewno będzie strasznie.

Było. Częściowo było to straszne. Temperatura około jednego stopnia powyżej zera. Na całe szczęście ani nie wiało, ani nie padało. Zimno, kiedy ściągnęłam ubrania i przeraźliwe, lodowate zimno, kiedy wchodziłam do morza.

 

Sopot, 4 grudnia 2021, około 7.30 rano

 

-A teraz… oddychaj! – powiedziała Asia, trzymając mnie za rękę i patrząc błękitnymi oczami w moje. Nigdy tego momentu nie zapomnę. To poczucie, że mogę. Zanurzenie aż do głowy, a później uczucie, że mogę jeszcze trochę. Więc chwilę później czuję, że już płynę, unoszę się na wodzie, która mnie otula, głaszcze swoim przeraźliwym chłodem, który paradoksalnie jest dla mnie czymś dobrym.

Chwilę później czuję, że chcę już wyjść, że ciało mówi mi, że tu jest już jego zdrowa granica. Więc wychodzę. Po wyjściu moje ciało nie czuje niczego, jest jak zamrożone. Zaczyna drżeć, więc zgodnie z tym co czuje ciało, pozwalam mu drżeć tyle ile potrzebuje. Szybko wkładam na siebie ubrania. I zaczynam czuć, że czuje już to zimno. Jakiś kwadrans później wracam zupełnie do siebie. Zaczynam czuć spokojne szczęście. Jest naturalne, takie prawdziwe, bo powstało w moim ciele zgodnie z prawem natury.

 

fot. Joanna S. Grzybowska

fot. Joanna S. Grzybowska

 

Ale po co ja to zrobiłam? Do czego potrzebne jest mi to przeraźliwe zimno?

Wszystko zaczęło się od pierwszego zamknięcia podczas pandemii, o której wszyscy już pewnie chcemy zapomnieć. Pierwsze pływanie w chłodnym morzu na Korfu i to poczucie, że właśnie ten chłód budzi mnie do życia. To chwilę po takiej kąpieli zaczynam czuć się inaczej. Jak dużo lepsza wersja siebie. Mam tę dobrą energię. Chce mi się różnych fajnych rzeczy. Dokładnie tak jakby moja głowa była pokojem, który wypełniony był stęchłym powietrzem. Taka kąpiel to jak otworzenie okna i wywietrzenie świeżym, rześkim  powietrzem mojej głowy.

Nie dają tego żadne współczesne przyjemności. Zakupy w centrum handlowym. Kupienie nowego gadżetu. Kolejna kawa i coś słodkiego na mieście. Komedia na Netflixie. Czy też impreza z drinkiem w ręce. Nie twierdzę, że te przyjemności są złe. Ale tak na dłuższą metę, niczego nam nie dają. Są chwilowe. Bo kilka chwil później, nic już po nich nie zostaje. Nawet o nich nie pamiętamy.

Konsumpcjonizm. Wygodnictwo. Nadmiar. Te trzy rzeczy powoli gaszą w nas tę dobrą życiową energię. Uzależnienie od mediów społecznościach i błędne przeświadczenie, że tamtejszy modny, ładny, kolorowy świat, w którym nikt nie ma ani pryszczy, ani zmarszczek, a włosy zawsze ułożone są w idealne loki, to ideał naszego życia. Łatwe, bezpieczne życie, pozbawione wyzwań i trudności, powoli gasi naszą życiową energię. Powoli zabija w nas życie. I później tak jakoś… Przestaje nam się chcieć. I szczęścia w wersji na szybko, na teraz, szukamy w kolejnych zakupach w promocyjnej cenie, kolejnym lukrowanym ciastku, kolejnym niepozornym drinku. I tak tworzy się w nas pustka, którą trudno czasem nazwać, a jeszcze trudniej czymś wypełnić.

Ta chwila, kiedy wchodzisz do morza, które wbija w całe ciało swoje drobne szpilki zimna, budzi do życia tak naprawdę, zdrowo i na długo. Jesteś ty, zimna woda i nic więcej. W tej właśnie chwili jest się tu i teraz naprawdę. Nie ma znaczenia co było wcześniej i co za chwilę się stanie. Czasem boli, czasem jest naprawdę strasznie. Bo takie jest właśnie prawdziwe życie, bez współczesnego lukru wygody.

A później… Wyostrzają się zmysły. Widzisz wodę, niebo, słońce, czy też chmury. Czujesz świeże powietrze. Słyszysz szum fal, śpiewające ptaki. Czujesz szybkie bicie swojego serca. Gorącą krew, która krąży w twoich żyłach. Wszystko staje się proste. Zaczynasz czuć szczęście, ale takie w którym wcale nie masz ochoty na więcej i więcej. Nie ma w tym fajerwerków. Jest ci zwyczajnie dobrze. Tu i teraz.

Właśnie dlatego pływam w zimnej wodzie.

Tak właśnie budzę się do życia. Tak właśnie odnajduje prawdziwe szczęście.

 

Za moje pierwsze bezpieczne i świadome wprowadzenie do zimnego Bałtyku, dziękuję Asi S. Grzybowskiej. Asia wchodzi do Bałtyku przy jednej z sopockich plaż codziennie o wschodzie słońca. Fotografuje wszystkie wejścia. Jest twórcą „Morza aniołów”, czyli grupy ludzi, którzy wchodzą razem z nią i w ten sposób między innymi stawiają czoła różnym życiowym problemom. Tak jest… Zimna woda leczy.

Jeśli macie potrzebę takiego wejścia, ten pierwszy raz trzeba to zrobić bezpiecznie z osobą z doświadczeniem. Nie róbcie tego sami. Możecie znaleźć Asię na Facebooku, dołączyć do niej i wejść do morza z całą grupą jej aniołów.

Asia właśnie wydała swój kalendarz z najpiękniejszymi zimowymi wejściami do morza. Jeden z najpiękniejszych kalendarzy jakie widziałam. Zobaczycie go tu!

https://allegrolokalnie.pl/oferta/kalendarz-scienny-dobry-rok-2022-photography-love

Autorką zdjęć umieszczonych w tym poście jest również Asia.

 

Już prawie gotowe do wyjścia! Z moją przyjaciółką Anią, która przyjechała o wschodzie słońca, żeby wejść razem ze mną :*

 

 

 

10 sposobów na maksymalną wydajność pracy… poniedziałek, 8 listopada 2021

 

Podczas jednej z naszych wycieczek tego sezonu. Chwila wolnego, więc odpoczywam 😉

 

Tegoroczny sezon był dla mnie szczytem intensywności pracy. Po wszystkich pandemicznych zawirowaniach, w najśmielszych marzeniach nie spodziewaliśmy się tak dużej liczby turystów i tym samym takiej ilości pracy.

Podczas całego sezonu nie przydarzyła nam się ani jedna znacząca organizacyjna wpadka czy też pomyłka! Nasz Sałatkowy zespół składa się w tym momencie z czterech pracujących przez całe lato osób i kilku osób, które z nami ściśle współpracują. Prócz codziennego prowadzenia wycieczek, zajmuję się też całą logistyką naszej pracy. Patrząc na to z boku, często wydaje mi się, że to misja niemożliwa, bo to gigantyczna ilość pracy. Ale jednak się udaje! Jak to robię? Po pierwsze firmę prowadzę już osiem lat. Z roku na rok pracy przybywało, więc systematycznie uczyłam się organizacji pracy i radzenia sobie z coraz większą jej intensywnością. Do drugie… Wypracowałam sobie kilka żelaznych zasad, którymi się kieruję. W tym poście podzielę się wami wszystkimi najważniejszymi. Mam nadzieję, że również i wam się przydadzą, albo w jakiś sposób pomogą w waszej pracy.

Zacznijmy od najważniejszej zasady… To ona przyświeca całości. Bez tego, ani rusz!

 

  1. „Dyscyplina jest matką wolności”

Są to słowa Leonarda da Vinci. Na tych słowach bazuje cały system mojej pracy. Brzmi to ładnie, czy też nie, ale całość opiera się na maniakalnej wręcz dyscyplinie. Wiem, że część z was może to przerazić, ale taka jest prawda. Po prostu nie ma zmiłuj. Nie ma, że boli mnie głowa, że mam gorszy dzień, że pada, że brak mi dziś weny. Pewne rzeczy muszą być zrobione i nie podlega to, żadnemu „ale”. To taki paradoks, ale dzięki tej dyscyplinie, zyskuję wolność! Kiedy skończę już pracę i wiem, że wszystko jest idealnie domknięte, dopiero wtedy mam spokojną głowę. Wtedy nie myślę już o pracy. Nie martwię się o nią. Spokojnie zajmuję się innymi częściami życia. Wiem, że wszystko jest przecież pod kontrolą!

 

  1. Automatyzacja najważniejszych, codziennych zadań

W procesie prowadzenia własnej firmy są pewne zadania, którymi powinno się zajmować codziennie. Często nie wydają się mieć większej wagi.  Ale jeśli odłoży się je na kilka dni, rośnie z nich góra, za którą później trudno jest się zabrać; albo tworzy się z nich zawiły labirynt, w którym nie można później już się odnaleźć. Mam do wykonania codziennie kilka takich spraw. Nie są skomplikowane, ale wymagają dużej systematyczności. Często łatwo o nich zapomnieć lub je pominąć, bo mogą wydawać się błahe. Nie daję się temu zwieźć! Każdy dzień pracy zaczynam od tych właśnie spraw. Każdej z nich mam przypisany numerek. Jeden, dwa, trzy, cztery. Nie jest ich więcej niż góra pięć! Zabieram się za nie jak automat, zawsze zachowując przy tym dokładnie tę samą kolejność. Raz, dwa, trzy i zrobione! Przechodzimy więc dalej! Dokładnie jak przy uruchamianiu samochodu. Najpierw siadam, później przekręcam kluczyk, następnie pierwszy bieg i gaz do dechy. O niczym nie zapominam, bo wszystko jest zautomatyzowane w mojej głowie!

 

  1. Plan nadchodzącego dnia

Nie odkryję tutaj Ameryki, pisząc że dobry plan dnia to absolutna podstawa. Dobry plan dnia, jest jak dobra mapa, dzięki której łatwiej i szybciej można dojść do swojego celu. Planowanie dnia sprawia mi bardzo dużo przyjemności. Robię to późnym wieczorem lub wczesnym rankiem. Planuję sobie niemalże wszystko. Zaczynając od obowiązków, zadań które trzeba wykonać. Planuję również, to co zjem danego dnia, ile czasu przeznaczę na sport i to w jaki sposób będę spędzać mój czas wolny oraz jak będę wypoczywać.

 

  1. Zasada białej kartki. Lista już na następny dzień

W ciągu intensywnego dnia telefon nie przestaje wibrować (psssyt! mój telefon szczególnie podczas pracy ma zawsze(!) wyłączony dźwięk, inaczej można zwariować). Z godziny na godzinę pojawia się coraz więcej mniejszych lub większych zadań, rzeczy o których trzeba pamiętać. Zawsze, ale to ZAWSZE(!) mam przy sobie białą kartkę, która w ciągu dnia zapełnia się zadaniami,  jakie mam wykonać kolejnego dnia. Zapisuję wszystko, nawet najmniej istotne rzeczy. Dzięki temu pamiętam o wszystkim, a ułożenie planu na następny dzień jest o wiele prostsze, bo spora jego część jest już spisana na kartce! Taką białą kartkę mam przy sobie nie tylko podczas sezonu. Jest ze mną zawsze! Dzięki temu jeśli tylko w mojej głowie pojawia się jakaś myśl, zadanie, nawet inspiracja, od razu ją zapisuje i zajmuje się tym już następnego dnia! Polecam bardzo tę zasadę i zapisywanie wszystkiego, co nam do głowy przychodzi, jako zadanie do zrobienia już na następy dzień. Dzięki temu nic wam nie wymknie się spod kontroli!

 

  1. Delegowanie zadań

Jak chyba większość osób, które zaczynają prowadzenie firmy początkowo w pojedynkę, z tym punktem mam największy problem. Delegowania zadań uczę się z sezonu na sezon. Oczywiście zawsze wydaje mi się, że wszystko sama zrobię najlepiej. Ale również z wielką przyjemnością oddaję kolejne części pracy organizacyjnej naszemu zespołowi. Coraz częściej łapię się na tym, że są  obszary w których nie wiem za bardzo co się dzieje. A na koniec dnia dostaję jedynie wiadomość, że wszystko jest dopięte! Ufff… Wtedy to dopiero serce rośnie!

 

  1. 10 minut wcześniej

Tę zasadę wpoił mi mój tata, od małego powtarzając „bądź wszędzie 10 minut wcześniej” i kończąc „punktualność jest cechą królów”. Po co być 10 minut wcześniej? To bardzo istotny trik przy organizacji pracy. Na uspokojenie siebie, swoich myśli. Na krótki relaks. Na taką trudną do nazwania przewagę, która tkwi w tym, że już na kilka chwil przed jestem już spokojna i gotowa. Bardzo lubię te kilka chwil, kiedy w spokoju czekam na mój wycieczkowy autobus. Układam myśli i się relaksuję. A później nadjeżdża, otwierają się drzwi, wchodzę i wiem, że wszystko mam pod kontrolą.

 

  1. Kontroluj swój czas w mediach społecznościowych

O tym, że media społecznościowe pożerają gigantyczną ilość naszego czasu, wiemy wszyscy. Tak trudno nie sprawdzić, co ktoś do nas napisał, kiedy właśnie usłyszeliśmy powiadomienie. Ile lajków zostawiono pod twoim ostatnim zdjęciem? I jak ktoś odpowiedział na ten ostatni komentarz? Studnia bez dna! Można tak siedzieć godzinami, bo media społecznościowe zostały tak opracowane, by nas wciągać! Cenny czas po prostu przelatuje nam przez palce. Jednak media społecznościowe są jednocześnie bardzo ważną częścią mojej pracy. W celach tylko i wyłącznie pracy, spędzam w nich od godziny do półtorej dziennie. Po skończonej pracy, po prostu je zamykam i mnie tam nie ma. Jestem w realnym świecie. Prawie nigdy nie przeglądam ściany na Facebooku, czy Instagramie. Wchodzę tam tylko w określonym celu. W celach nie związanych z pracą, przebywanie w mediach społecznościowych to u mnie góra 15, maksymalnie w porywach 20 minut dziennie. Kiedy zaczęłam ten temat mieć mocno pod kontrolą, moja praca stała się o wiele bardziej wydajna, mam też dużo więcej czasu dla siebie.

 

  1. Dobry kalendarz i przejrzysty miesięczny planer

Jedną z rzeczy, bez której absolutnie nie wyobrażam sobie pracy jest dobry, duży kalendarz. No cóż! Muszę przyznać, że uwielbiam kalendarze i wszystkie gadżety do planowania i organizowania czasu oraz pracy. Kalendarz jest moją prawą ręką. Znajduje się w nim wszystko o czym mam pamiętać. Organizowanie pracy również bardzo ułatwia mi przejrzysty, miesięczny planer, który jest rozpisany na jednej dużej kartce. Dzięki temu mam jasny ogląd jak mam zaplanowany cały miesiąc.

 

  1. Gospodarowanie przestojów czasowych

Bardzo dużo spraw udaje mi się załatwić podczas tak zwanych przestojów czasowych. Czyli przerw, podczas których na coś czekamy i nic ważnego się wtedy nie dzieje. Czasem podczas takich krótkich chwil wolnego czasu, po prostu odpoczywam. Ale bardzo często to właśnie wtedy ustalam z kierowcą godziny odbioru turystów na kolejną wycieczkę. Dopracowujemy miejsca zbiórek. Odpowiadam na zaległe wiadomości. Umieszczam nowy wpis na Facebooku, albo akceptuję wpisy na grupach. Czasami podczas takich kilku przestojów czasowych udaje mi się załatwić lwią część pracy.

 

  1. Odpoczynek i czas wolny – też zaplanuj!

To ostatni punkt, ale jednocześnie jeden z najważniejszych. To szalenie ważne, aby podczas planowania i organizowania swojego czasu, zaplanować czas na wypoczynek, rozrywkę, czas dla siebie. W trakcie sezonu tego czasu jest bardzo mało, ale gdyby nie odpowiednia organizacja, byłoby go jeszcze mniej! Planuję więc wszystko! Co możliwie najzdrowszego danego dnia zjem, kiedy będę mogła nadrobić zaległe godziny snu. Zawsze mam również zaplanowane kilka luźniejszych chwil, kiedy mogę spokojnie napić się kawy, wyjść na kolację czy też poczytać coś niezwiązanego z pracą. Jestem przekonana, że gdybym tych wolnych chwil odpowiednio nie zaplanowała, z pewnością rozmyłyby się w czasie. Uwielbiam na nie czekać, a później je celebrować!

 

To wszystko! Moja ścisła dziesiątka. Czy macie swoje sposoby na wydajną pracę? Jeśli tak – koniecznie napiszcie w komentarzu!

 

TU! przeczytasz o najważniejszych zabytkach miasta Korfu

TUTAJ! przeczytasz o tym kim był Mikis Theodorakis

TU! przeczytasz o tym co to są souvlaki

 

 

 

Od czego zacząć zmienianie życia? Efekt pozytywnego domina… poniedziałek, 3 maja 2021

 

Korfu, Ermones, 2 maj 2021

 

 

Szłam dziś przez miasto Korfu. Nagle, z dnia na dzień zrobiło się już tak gorąco! Kalo kalokieri (czyli: dobrego lata), usłyszałam jak ktoś pozdrawia tak kogoś na ulicy. Nie trzeba sprawdzać dat w kalendarzu. Zawsze, kiedy Grecy zaczynają tak właśnie się pozdrawiać oznacza, że przyszło już lato!

Moje poniedziałkowe posty piszę zawsze kilka dni wcześniej. Kiedy opublikuje ten, będzie poniedziałkowy ranek, trzeciego maja. Będę już w innym świecie.

 

***

 

Wiem, że na Korfu przyszło już lato. Od pierwszego tygodnia maja, luzuje się grecki lockdown i tym samym wiem, że będziemy wkraczać do nowego świata. Wiem to dobrze. Ten nowy, będzie lepszy…

Od poniedziałku trzeciego maja będą już działać kawiarnie, kawiarenki, tawerny i restauracje. W końcu normalnie pójdziemy na kawę! Pewnie będzie to jedna z najlepszych kaw, jaką wypiję w życiu. Tak będzie! Krótko po tym, po grubo ponad rocznym przebywaniu na wyspie, wsiadamy na prom i kilka chwil później – wciskam gaz do dechy… I  przede mną widok o jakim teraz śnię… Prosta, długa droga, przestrzeń… Wszystko co złe będzie już za mną. I niech nie wraca!

 

Kiedy tak szłam ulicą, przypomniał mi się fragment pewnej książki, która traktowała o rozwijaniu firm. Nie potrafię sobie przypomnieć z jakiej książki pochodził ten fragment i kto to napisał. W tym fragmencie opisany był przypadek pewnej firmy, która zajmowała się produkcją części do samochodów. Firma stanęła na granicy bankructwa. Żeby ją ratować zmieniono szefa, a ten który został zatrudniony na pierwszym spotkaniu poinformował o podjęciu pewnego kroku, który zszokował wszystkich. „Przecież to nie ma sensu!” – tak komentowali wszyscy. Nowy szef się uparł, nie słuchał nikogo, tylko szybko przeszedł do konkretów. Chodziło o wprowadzenie jednej, jedynej zmiany. I nic poza tym. Zgodnie z jego decyzją całą uwagę skupiono tylko i wyłącznie na tym, by maksymalnie podwyższyć bezpieczeństwo pracowników firmy. I nic więcej! Zajęto się tylko i wyłącznie aspektem bezpieczeństwa. Tyle. Wszyscy byli w szoku, ale nowy szef konsekwentnie wprowadzał zmiany w zakresie bezpieczeństwa. Rozpoczęto szkolenia. Sprawdzanie, a następnie wymianę dużej części maszyn. Inspekcjom i ulepszeniom nie było końca. Zamiast szukać odpowiedzi na pytanie, dlaczego firma stanęła nad przepaścią bankructwa, zostawiono wszystkie analizy i zaczęto wprowadzać zmiany właśnie w zakresie bezpieczeństwa. To bardzo dziwne… Ale podziałało! Nowy szef postawił firmę na nogi. A krótko po tym znaczenie zwiększono obroty i to już na stałe.

Kiedy po latach spytano owego szefa, skąd na Boga wiedział, że zmiany trzeba zacząć wprowadzać właśnie w zakresie bezpieczeństwa, jak na to wpadł, odpowiedział krótko: “nie miał o tym zielonego pojęcia”. Chodziło mu o to, by przestać szukać, analizować i główkować nad tym co jest źle, a po prostu jak najszybciej zacząć coś robić!  „Bezpieczeństwo” było aspektem pracy wybranym zupełnie przypadkowo. Szef chciał przestać rozwodzić się nad teorią, a po prostu wprowadzać zmiany. Nie ważne konkretnie czego, ważne było, aby jak najszybciej zacząć zmiany na lepsze. I tak szkolenia pracowników spowodowały, że stali się oni uważniejsi, bardziej skoncentrowani, a co za tym szło – bardziej efektywni. Podczas częstych inspekcji, tak „przy okazji” wykryto wiele błędów, które wpływały na jakość usług. A wymiana dużej części maszyn spowodowała, że cała fabryka stała się o wiele bardziej nowoczesna. W konsekwencji, przez szybkie wprowadzenie ulepszeń w zakresie bezpieczeństwa, cała firma we wszystkich innych swoich gałęziach zaczęła znacznie lepiej działać, dzięki czemu została uratowana.

Myślę, że dokładnie tak samo jest z ludźmi. Kiedy człowiek dochodzi do momentu, że chce zmienić swoje życie na lepsze, a nie wie od czego zacząć, nie ma tak naprawdę większego znaczenia za co konkretnie się weźmie. Chodzi o to, by przestać dumać i planować, a zwyczajnie zacząć coś robić. Zakasać rękawy i działać. Zabrać się za pierwszą lepszą rzecz, która wpadnie nam do głowy. Pierwsza zmiana, chwilę potem stanie się zapalnikiem do następnej i następnej.

Kiedy podsumowuje cały ten okres bardzo ostrego zamknięcia, myślę że tak stało się w moim przypadku. Że gdzieś trochę nieświadomie właśnie tak zadziałałam. Kiedy przyszły pierwsze wiadomości o lockdownie, wiedziałam już z czym przyjdzie mi się zmierzyć i zdawałam sobie sprawę, że przede mną ciężki okres.  Poczułam, że będę potrzebować czegoś by psychicznie nie utonąć, czegoś, czego będę mogła się trzymać. Potrzebowałam jakiejś zmiany.

I tak przypadkiem wpadłam na pomysł, żeby stawić przed sobą jedno wyzwanie: pływać całą zimę dwa razy w tygodniu. Tyle. Zaczęło się od tego, że na początku każdego tygodnia sprawdzałam pogodę, by znaleźć najbardziej słoneczny dzień. Wszystkie zajęcia tygodnia podporządkowywałam przede wszystkim temu. Najtrudniej było na przełomie stycznia i lutego, kiedy jak na Grecję temperatury były niskie, morze było już wyziębione, a do tego często wiało. Żeby podołać zadaniu wiedziałam, że poprzedniego dnia muszę się bardzo dobrze wyspać, a rankiem zjeść solidne śniadanie. Nie można też przegapić godziny, w której słońce jest najwyżej, bo później z każdym kwadransem robi się coraz ciężej. Przed każdym wejściem do morza, koniecznie ćwiczenia fizyczne i solidna rozgrzewka.

Zima jest już daleko za mną. W tym momencie nie wyobrażam sobie by dwa, trzy razy w tygodniu nie pójść popływać. Moje ciało jeszcze nigdy w życiu nie było w tak dobrej kondycji. Uregulował mi się sen. Minęły mi nachodzące mnie dawniej bardzo często migreny. Przez cały dzień mam bardzo dużo energii. Kocham to uczucie, kiedy wychodzę z morza i ubieram się w suche ubranie. Uwielbiam czuć sól na mojej skórze. Ale przede wszystkim to bezcenne wybudzenie się ciała, umysłu, mojej duszy.   Ta dobra energia, ten pierwszy krok wejścia do zimnego morza, jest jak pierwsza kostka domina, która staje się zapłonem do całego ciągu dobrych rzeczy, na które później mam ochotę. Chce mi się jeść jeszcze zdrowiej, więcej ćwiczyć, być na zewnątrz, robić, tworzyć, działać!

Z początkiem maja morze z dnia na dzień staje się coraz cieplejsze. A ja czuję, że razem z wejściem do nowego świata potrzebuję nowej zmiany na lepsze. I tak dzieje się… Ja, skrajny nocny marek, przestawiam się na rannego skowronka. To dla mnie gigantyczna życiowa zmiana. Wstawanie razem ze słońcem, to od dawna moje marzenie. Tak dziś prezentował się mój ranek. Pierwsza wygrana. Upadła pierwsza kostka kolejnego, dobrego domina. Udało się! Mimo, że wcale dziś nie muszę, to chwila po siódmej – już na nogach…

 

Widok z mojego balkonu, dziś, chwila po 7.00

 

TU! przeczytasz o pływaniu w morzu zimą.

TU! przeczytasz o smoothie z pietruszki.

TUTAJ! przeczytasz o tym co robić, kiedy dopada kryzys.

TU! przeczytasz o kuchni Korfu.

 

 

 

Jeszcze za życia przyszło mi mieszkać w raju… poniedziałek, 19 kwietnia 2021

 

Korfu, Paleokastritsa, plaża św. Spirydona

 

Wszystko ma swoje plusy i minusy. Każdy kij ma dwa końca. Nic w życiu nie jest ani czarne, ani tylko białe. I tak jest dla mnie również w przypadku tego lockdownu.

 

Dokładnie 7 listopada ubiegłego już roku, cała Grecja została objęta bardzo restrykcyjnym lockdownem. Nie można przemieszczać się po wyspie i całym kraju, wychodzi się jedynie po wysłaniu smsa na policję, zamknięte zostały kawiarnie, tawerny, restauracje, a możliwość robienia zakupów znacznie ograniczona.

 

TU! przeczytasz aktualne informacje na temat sezonu 2021 w Grecji.

 

Od tego czasu nie przemieszczamy się dalej niż jakieś 3 – 5 km od naszego domu.

Kiedy w zeszłym tygodniu zostało wprowadzone delikatne poluzowanie lockdownu, które umożliwia przemieszczanie się po wyspie w soboty i niedziele, cieszyłam się jak małe dziecko! I tak w sobotę wybraliśmy się w „podróż”, która była moją najdłuższą wyprawą od początku listopada. Trwała całe 25 minut, przebyliśmy jakieś 20 kilometrów. Piszę to śmiejąc się przez łzy, ale kiedy dojechaliśmy do Paleokastritsy, ja po prostu czułam jak ulatnia się ze mnie cały gniew, cały stres, wszystko co złe.

Kiedy jest sezon wakacyjny, w Paleokastritsy jestem co drugi dzień, a często codziennie. To tam udajemy się przede wszystkim w rejsy po grotach.  Z ręką na sercu… Znam każdą skałę tego wybrzeża, każdy zakamarek, Paleokastritsę znam jak własną kieszeń. Byłam w tym  miejscu najpewniej tysiąc razy.

Kiedy w tę sobotę przyjechaliśmy po tak długiej przerwie, tego słonecznego dnia, wczesnej greckiej wiosny, miałam wrażenie że wszystko to widzę pierwszy raz. Słońce, które delikatnie odbija się od powierzchni wody. Ten niesamowity turkus, który miejscami przechodzi w drogocenny szmaragd. To jak szumiąc pienią się na biało fale. Jak pięknie miodowy jest tu piasek. Jeden wielki, błogi, otulający mnie spokój. Tego dnia na plaży św. Spirydona nie było prawie nikogo, poza jedną młodą parą i medytującą na środku plaży kobietą. Poczułam się dokładnie tak, jakbym weszła do raju.

 

 

Ukłucie zimna w stopy, kiedy wchodzi się do wyziębionej przez zimowe miesiące wody, budzi całe ciało, razem z mózgiem i najpewniej duszą. Dzięki temu uczuciu zimna, człowiek jakby otwiera oczy i widzi wszystko raz jeszcze, ale dużo bardziej intensywnie i wyraźnie. Kilka kroków do przodu i jestem po pas w wodzie. Wokół mnie ten mieniący się szmaragd. Później jeden głęboki wdech i już płynę. Jest bardzo zimno, ale czuję, że to zimno jest przyjemne, hartuje mnie, jest dla mnie dobre.

Pływając tam, tego właśnie dnia poczułam się jakbym fruwała w szmaragdowych chmurach. I każdą część wybrzeża, którą widziałam tyle razy, zobaczyła po raz pierwszy. Dużo bardziej wyraźnie, niż te setki poprzednich razy.

To był najpiękniejszy dzień od początku listopada. Sięgam pamięcią głębiej i myślę, że to był jeden z najpiękniejszych dni być może nawet kilku lat. Jeden z takich, które wdrukowują się w pamięć już na zawsze. I wraca się do nich, żeby choć we wspomnieniach przeżyć to raz jeszcze.

Nigdy nie byłoby tego dnia, gdyby nie zamknięcie. Nigdy nie zobaczyłabym tego miejsca, tak jak właśnie wtedy. Być może nigdy nie wpadłabym na to, żeby pojechać tam raz jeszcze, bo przecież byłam tam kilka setek razy.

Kolejna lekcja się powtarza. Kolejny raz o sobie przypomina. Żyjemy tylko i wyłącznie tu i teraz. Nic przed i nic po, nie ma większego znaczenia.

 

TUTAJ! przeczytasz o najpiękniejszych plażach Korfu.