Olivka i jej sposób, aby mąż zrobił dokładnie to, czego tak bardzo nie chce… poniedziałek 16 stycznia 2023

Tak świetnie się złożyło, że kiedy z początkiem stycznia spędzaliśmy w Domu Sałatki cały tydzień, dokładnie w tym samym czasie przyjechała również Olivka ze swoim mężem Pieprzem i… już dwójką małych dzieci. Tak jest! Moja szalona szwagierka jest obecnie szczęśliwą mamą dwóch małych brzdąców. Starszy ma ponad trzy latka, a młodszy chłopiec urodził się cztery miesiące temu. Pewnie się domyślacie, że i tym razem spokoju w Sałatkowym Domu nie było.

*

Wraz z Bożym Narodzeniem przyjaciółka Olivki, postanowiła zrobić jej prezent. A była nim…

-Nic z te-go! Za żadne skarby! – wykrzyczał od razu Pieprz na wiadomość, że owym prezentem jest rodzinna sesja zdjęciowa w temacie Świąt Bożego Narodzenia. Z pewnością wiecie o jaki typ sesji zdjęciowej mi chodzi. Cała rodzinka przebiera się za coś z akcentem świąt, a wszystko odbywa się w bożonarodzeniowej scenografii. Później takie profesjonalne zdjęcia można oprawić w ramkę i postawić na kominku, pochwalić się nimi na Fejsie, albo dać w prezencie dziadkom. Jedni uwielbiają tego typu sesje zwłaszcza z dziećmi, inni – tak jak Pieprz, są ich wielkimi przeciwnikami.

-Nie ma takiej siły na świecie, żebym dał sobie zrobić jakieś durne zdjęcia w jakimś pieprzonym piernikowym domku i to jeszcze z czapką Mikołaja na głowie! – tak dokładnie odpowiedział Pieprz.

Słucham i nic nie mówię. W środku jestem pewna, że za chwilę będzie z tego niezła draka. To  przecież prezent, więc głupio powiedzieć swojej przyjaciółce, że męża nie będzie bo uważa, że taka sesja to obciach. Według schematu zachowania, jaki miałam w głowie, Olivka powinna się uprzeć i jakoś go tak zmusić, żeby jednak wziął udział w sesji.

Olivka natomiast potulnie przytaknęła, powiedziała, że „ok, tak” i wróciła jak gdyby nigdy nic do swoich spraw.

Minęły dwa dni. Sesja się odbyła. Olivka pokazuje mi zdjęcia. Patrzę… Na prawie każdym z nim jest uśmiechnięty, szczerze uradowany Pieprz, w scenerii bożonarodzeniowego domku, z czapką Mikołaja na głowie. Szczęście tryska(!) z jego twarzy!

Myślę… Nie ma bata… Albo go upiła przed, albo dała mu jakieś narkotyki. Ale Pieprz siedzi przede mną i zanim zdążę zapytać, o to jak zgodził się na tę sesję, sam zaczyna opowiadać:

-Super wyszły, nie? A które podoba ci się tak najbardziej? Wiesz, ta fotografka ma jeszcze dostępną taką opcję, że prócz dziesięciu najlepszych, obrobionych zdjęć, można dopłacić 50€ i dostaje się wtedy wszystkie zdjęcia w oryginalnej rozdzielczości! Cały plik!

-50€… To niezła sumka! – odpowiadam.

-No wiem… Wiem… Ale wiesz, takie zdjęcia zostają już na całe życie! Więc już jej całość wpłaciłem! A niech będzie! Wyszły tak super! Muszę mieć je wszystkie!

Nie wierzę… Przecieram oczy i uważnie obserwuję, ale Pieprz jest zupełnie trzeźwy!

Przy najbliższej dobrej okazji, a było to w tawernie, postanowiłam, że nie ma innej opcji, bo Olivka musi mi wszystko wyśpiewać, jak ona to zrobiła?

-Jak go to tego zmusiłaś? Przecież na początku sam powiedział, że za żadne skarby tego nie zrobi!

-Dorota, czy ty się wczoraj urodziłaś! Przecież każdy wie, że to co facet mówi, a co robi, to dwie zupełnie różne sprawy. Jak północ i południe. Czerń i biel. Mówić, a zrobić to dwie różne kwestie!

-No dobra… Ale powiedz Olivka, powiedz! Jak go przekonałaś do tej sesji? Przecież on tak nie chciał!

-No… Tak… Krok po kroku. Ale ja to naprawdę, do niczego go nie zmuszałam! – powiedziała to dokładnie tak jakby broniła się przed jakimś oskarżeniem. – Po prostu mu powiedziałam, żeby nas tylko tam podrzucił i nic więcej! No przecież z dwójką to sama nie pojadę! A jak już nas tam zawiódł, to mówię, że musi mi pomóc wznieść Bebisa, bo to trzecie piętro (o tym co oznacza Beba / Bebis przeczytasz TU!), bo sama nie dam rady. Więc wszedł ze mną na górę. A jak już wchodziliśmy do środka, to akurat tak się ułożyło, że wychodziła poprzednia para i byli bardzo zadowoleni! I dalej, to już poszło z górki! Wszedł sam tak z ciekawość, żeby się „rozejrzeć”. Poprosiłam, żeby potrzymał Bebisa, bo musimy się trochę przygotować. No i jak tak stał, to zagadała go ta fotografka. Jakoś tak się sympatycznie zrobiło, więc rzuciłam czy może nie ma ochoty na tylko jedno zdjęcie i że jak mu się nie będzie podobać to je od razu skasujemy. No i się zgodził na „jedno, jedyne zdjęcie”! Ale żeby zrobić to „jedno, jedyne zdjęcie”, to musiał się przebrać… uczesać… i trzeba było go nieco przypudrować. Trwało to wszystko trochę. Więc jak już stanął do tego „jednego, jedynego zdjęcia” i rozsiadł się w całej tej scenerii to wiadomo, że po jednym zdjęciu nie wstanie i nie powie: „dziękuję, do widzenia”, tylko zdecydował się na „jeszcze chwilkę”. No i ta chwilka zamieniła się w całą godzinę. Został do końca sesji, zgodził się na wszystkie zdjęcia i sam dopłacił 50€ mimo, że mu mówiłam, że te pięć dych to już trochę przesada! Ale tak bardzo chciał, to się zgodziłam. A czy wy już wybraliście sobie jakieś nasze zdjęcie dla siebie? – skończyła Olivka opowiadając całość, nieco jakby czytała instrukcję obsługi nowej zmywarki.

Parsknęłam śmiechem, po czym dodałam:

-Olivka, ty to jednak jesteś agent!

-Chodzi tylko o to, żeby do niczego nie namawiać. Niby, że godzisz się na jego opcję. Robisz swoje tak krok po kroku, a kolejny krok wykonujesz w odpowiednim momencie. No i najważniejsze! Musi być święcie przekonany, że to właśnie on i nikt inny podejmuje decyzję! Zawsze działa, a facet nawet się nie orientuje, kiedy robi dokładnie to, czego przed chwilą tak bardzo nie chciał.

Czy w Grecji panuje równouprawnienie? Hmmm… Jakby to określić? Teoretycznie głową każdej rodziny jest rzecz jasna mężczyzna. Ale to kobieta kręci głową,  w którą stronę uzna za najlepsze. Zastanawiam się czy socjologia jakoś nazwała taki właśnie układ?

TU! przeczytasz kolejny post o sałatkowej rodzince

TUTAJ! znajdziesz przepis na ziemniaki po grecku

Dlaczego w pewnym momencie życia, mężczyzna jest tylko „trochę” ożeniony?… czwartek, 16 czerwca 2016

Jeszcze przed samym początkiem sezonu, miałam mocne postanowienie, że mimo intensywnej pracy latem, uda mi się zachować standardową częstotliwość publikowania postów na blogu. Jesteśmy po pierwszych trzech tygodniach i pora spojrzeć prawdzie w oczy. Nie ma na to szans. Kto choć raz pracował w turystyce, doskonale wie, że sezon to jeden wielki wir. W pewnych momentach nie istnieje nic poza pracą. Ta trwa bowiem krótko i dlatego jest często do granic intensywna. Ale do rzeczy… Ujmując krótko. Wygląda na to, że w sezonie letnim posty pojawiać się będą nieco spontanicznie. Trochę jak im się podoba. Są takie momenty, w których życie wymyka się poza jakikolwiek plan.

W każdym razie… Kilka dni temu mieliśmy wycieczkę. Wypłynęliśmy  głęboko w morze, by dotrzeć do Chomi, nazywanej również Rajską Plażą…

*

Dzień jak co dzień.  Wszystko zgodnie ze scenariuszem. Weszliśmy z naszą grupą na łódkę, a ja usiadłam obok Spirosa, żeby dowiedzieć się co tam u niego, bo przecież nie widzieliśmy się całą zimę. W Paleokastritsy, wiele zmian. Na całej wyspie od długiego  czasu słychać było o kłótniach między sternikami. Ten pracuje tylko z tym. Ten z tamtym. Ten wpływa do groty. A tamten nie. Jeden ma dwa dni wolnego, a inny pracuje ciągle przez dwa tygodnie. Jeden wielki chaos. Kłótnie co najmniej trzy razy w ciągu dnia. Zimą interweniowała policja turystyczna i ustaliła sternikom ściśle określone prawo. Od tego czasu w porcie jest taki porządek, że mucha nie siada. Sternicy zaopatrzyli się w zeszyt, w którym systemem kulfoniastych  kropek zaznaczają, kto popłynął w rejs i dokładnie gdzie. Kto kiedy ma wolne. I kto danego dnia  pracuje. Owy zeszyt stał się swoistą „biblią”, w którym wszystko jak należy jest zapisywane.  Zeszyt jest już po wielu przejściach. Co chwile wylewa się na nim jakaś kawa. Wpada do wody. Zabija się nim muchę. Można też zdzielić nim kogoś po twarzy. Jednak najważniejsze – nowy system działa. A nawet sternicy sami stwierdzili, że tak pracuje się im lepiej.

Siedziałam obok Spirosa i z otwartą buzią słuchałam wszystkich tych nowości. Po chwili zeszliśmy na inne tematy.

-A ile Ty właściwie masz lat? – tak jakoś spytałam, wykorzystując  fakt, że w Grecji bez ogródek można pytać o co się chce.

-A ile byś mi dała?

-Tak na oko… 35!

-Mam 42 lata! A jakbym jeszcze trochę nad sobą popracował to bym wyglądał jeszcze lepiej!

-To dlaczego tego nie zrobisz? – pytam.

-Aaaa… – Spiro macha ręką – Teraz nie mam czasu… Ja wiem? Może zimą?

-Spiro… A czy ty masz żonę?

-No, tak trochę… – odpowiada i się śmieje.

-Co znaczy: trochę?

-Nie wiesz?? Hahaha! – zaczyna, wpadając po chwili w zamyślenie. –Ja ci wszystko wyjaśnię. Bo to jest tak…  Jak mężczyzna się żeni to przez pierwszy okres, nic dla niego nie istnieje. Jest tylko żona. Może nie istnieć świat.  Jedno wielkie och! i ach! A później pojawia się pierwsze dziecko i zaczynają się schody, bo dla kobety jej facet przestaje być numerem jeden. I się zaczyna… Pieluchy, kaszki, szraszki… Jeden temat. Ile zjadło. I Ile jeszcze zje. Rozstępy i te sprawy. I właśnie wtedy, facet staje się troche ożeniony. Później pojawia się drugie dziecko i schody są jeszcze bardziej strome. Na pierwszym miejscu jest jedno dziecko, na drugiem drugie i dopiero na trzecim jest facet.  Zaczyna się chodzenie w „podomnych” ciuchach. Stringi zastępują niby to wyszczuplające, beżowe gacie. I wtedy zaczyna się etap, kiedy facet jest już tylko „troszeczkę” ożeniony. Rozumiesz mnie?

-Ale… – zaczynam zdanie, ale w sumie nie wiem jak mam je dokończyć.

-Życie! Moja droga! Takie jest właśnie życie! Też bym chciał żeby wszystko było czarno – białe… Ale nie ma się co tu oszukiwać. Czy ci się to podoba, czy też nie…

Dobijamy do brzegu. Nie chcę wychodzić, bo wiem, że mogłabym dowiedzieć się jeszcze czegoś więcej. Ale na dziś koniec.  Trzeba przyznać, że coś w tym jednak jest…

 

Z CYKLU: zacznij lekko poniedziałek – Jak na własnej skórze przekonałam się czym jest „kafenijo”… poniedziałek, 23 lutego 2015

    Miało to miejsce już jakiś czas temu, krótko po tym jak wprowadziliśmy się do naszej wioski. Jani chodził do pracy, a ja w tym czasie zabierałam komputer plus notatnik i szłam pisać do pobliskiej kawiarenki, ze ślicznym widokiem na morze. Dokładnie ta sama kawiarenka do dziś jest moim ulubionym miejscem pracy i chodzę tam kiedy tylko mogę. Wracając jednak do przeszłości… Pewnego dnia pomyślałam, że być może znajdę jeszcze fajniejsze miejsce. Dlaczego by nie sprawdzić czegoś innego? Znacie jednak to powiedzenie: lepsze jest wrogiem dobrego. No właśnie…

     Udałam się więc do miejsca, w którym nigdy wcześniej nie byłam, kilka budynków dalej. Było coś około południa. Lokal świecił jeszcze pustkami. Weszłam do środka. Sympatycznie  zadzwonił dzwoneczek. Wystrój kawiarenki był zupełnie neutralny. W tle grała stapiająca się z  innymi dźwiękami muzyka. Siadłam przy stoliku tuż przy oknie i rozłożyłam moje rzeczy. W przeciągu kilku sekund moje mobilne biuro było już gotowe.

     Podeszła  kelnerka. Kiedy zamawiałam kawę myślałam, że na pewno tylko mi się tak wydaje, że dziwnie na mnie spogląda. Ale to uczucie spotęgowało maksymalnie, kiedy podeszła raz jeszcze, by położyć filiżankę na stoliku. Kelnerka minę miała taką, jakby ptak narobił mi na głowę, tylko ona nie wiedziała jak mi o tym powiedzieć… Przejrzałam się w odbijającym moją twarz monitorze komputera, ale wszystko było jak najbardziej w porządku! Za to moja filiżanka z kawą… Niby nic takiego, ale takiej dawno już nie widziałam. Prosta, wręcz siermiężna, stara, wysłużona. Zupełnie nie jak w typowej, współczesnej kawiarence.

      Słabej tancerce, przeszkodzi nawet… brzydka filiżanka! Pomyślałam, więc czym prędzej zmieniłam temat w głowie i zabrałam się do pracy. Przez godzinkę szło bardzo dobrze, do momentu, kiedy nie zjawił się kolejny klient. Wszedł. Spojrzał na mnie. A później pytająco na kelnerkę. Ta na jego wzrok odpowiedziała wzruszeniem ramion. Dziadek nie rozmawiał, tylko pokrzykiwał coś w jeszcze niezrozumiałym dla mnie dialekcie. Kolejny klient i jeszcze następny. Scenariusz dokładnie taki sam jak powyżej. Po jakimś kwadransie zrobiło się tłocznio. Przestrzeń lokalu zapełniła się samymi mężczyznami  w wieku sześćdziesiąt pięć  bardzo daleko na plusie, dymem  z papierosów, od którego nagle zrobiło się szaro i tym dziwacznym dialektem. Wyglądało jednak na to, że owego dnia to właśnie ja byłam główną atrakcją lokalu.

       Zadzwonił Jani, który wracając z pracy miał mnie odebrać.

    -Hahahaaa! Ha! Ha! – wybuchł śmiechem słysząc odpowiedź na pytanie, gdzie jestem.

     -Gdzieś ty zawędrowała?!

     -Nie wiem… Ale błagam, zabierz mnie stąd jak najszybciej…

     Na całe szczęście, Jani przyjechał już po kwadransie. Jeszcze na niego czekając, rozejrzałam się dokładnie po otaczającej mnie przestrzeni. Miejsce prezentowało się dość nietypowo. Ani jednej ozdoby ocieplającej przestrzeń. Ani jednego kwiatka. Ani najmniejszego obrazka na ścianie.

     Kiedy Janiemu przeszedł już atak śmiechu, wydusił:

    -Strach cię wypuszczać z domu! W około tyle różnych miejsc. Co przyszło ci do głowy, żeby wybrać akurat kafenijo???

     –Kafenijo??? Ale co to znaczy…

***

      Kafenijo, w którym znalazłam się zupełnie przypadkiem i tak wyglądało wyjątkowo nowocześnie. Dlatego, kiedy jeszcze nie zjawili się jego stali klienci, rzeczywiście łatwo to akurat miejsce pomylić z typową kawiarenką. W gruncie rzeczy, było to jednak jak najbardziej typowe kafenijo.

      Pomimo, że w żadnym z nich nie ma oficjalnego zakazu wstępu dla kobiet, to absolutnie nigdy, żadna kobieta (z jedynym wyjątkiem w postaci kelnerki), progu kafenijo nie przekroczy. Jest to miejsce zarezerwowane dla starszego pokolenia mężczyzn, którzy przychodzą tam wypić kawę, szklaneczkę retziny [KLIK!] czy też ouzo [KLIK!]  i pogadać o polityce, pracy, pieniądzach. W samotności poczytać gazetę, zanurzyć się w myślach, czy też pograć z kimś  w tavli. Ujmując krótko, od dawien dawna, greccy mężczyźni przychodzą tam by wyjść z domu i poprzebywać w typowo męskim towarzystwie.

     Wystrój kafenijo jest skrajnie prosty, żeby nawet w dekoracji nie przemknęło nic pochodzącego ze świata kobiet. Wnętrze zazwyczaj ogranicza się do kilku jak najprostszych krzeseł i stolików, baru z trunkami i wielkiego ekranu telewizora nastawionego  na kanał sportowy. We wszystkich możliwych miejscach powtykane są popielniczki. Głównym źródłem światła jest zazwyczaj długa, biała żarówka halogenowa. Dokładnie ci sami klienci do swojego ulubionego kafenijo przychodzą od lat. No, chyba że od czasu do czasu, ktoś się pomyli…

Tak wygląda typowe kafenijo. Żeby zrobić te zdjęcia musiałam wyczekać momentu, kiedy nie będzie klientów. Zdjęcia wnętrza niestety nie jestem w stanie wykonać. Każda próba byłaby jak targnięcie na własne życie…

Tak wygląda typowe kafenijo. Żeby zrobić te zdjęcia musiałam wyczekać momentu, kiedy nie będzie klientów. Zdjęcia wnętrza niestety nie jestem w stanie wykonać. Każda próba byłaby jak targnięcie na własne życie…