Prosta przyjemność robienia prania… poniedziałek, 12 kwietnia 2021

 

 

 

To jest jedna z najprzyjemniejszych rzeczy w życiu. Kiedy kładziesz się do łóżka, a pościel jest świeżo wyprana i wyprasowana. I czujesz pod palcami stóp, że jest jeszcze nieco sztywna od świeżości i gorąca żelazka. Nie ma niczego przyjemniejszego, niż pójście spać w świeżo wypranej i wyprasowanej pościeli.

Tak zawsze mówi moja teściowa Feta.

Kiedy pierwszy raz to usłyszałam stwierdziłam, że z moją teściową w pewnych kwestiach jest coś nie tak. Jak można tak zachwycać się zwykłą pościelą? Machnęłam ręką, udając trochę że nie słyszę i przeszłam nad tym do porządku dziennego. W duchu myślałam sobie, że to jakieś brednie.

 

*

 

Od tego czasu minęło około dziesięciu lat. Tak jest! Już niedługo mojej Sałatce stuka pełna dziesiątka! I po dziesięciu latach mieszkania w Grecji, prowadząc moje polsko – greckie życie, zrozumiałam o co chodziło Fecie. Coś przestawiło mi się w głowie i stwierdziłam, że Feta ma racje. Nie ma nic przyjemniejszego niż pójście spać w świeżo wypranej i wyprasowanej pościeli. Nie ma nic przyjemniejszego niż to, kiedy rano człowiek nakłada na siebie pachnącą świeżością koszulkę, która jest nieco sztywna i delikatnie sklejona gorącem żelazka. To uczucie, kiedy wkładasz rękę w zaprasowany rękaw i rozdzielasz palcami sklejone dwie warstwy. To uczucie, że ktoś o te rzeczy zadbał. Drobna, bezcenna przyjemność. Darmowy luksus, który sami możemy sobie dać.

Z perspektywy myślenia zachodniego Greczynki wręcz maniakalnie dbają o ubrania, pościel, ręczniki, prześcieradła. Ich manią jest pranie i prasowanie. Z greckiego punktu widzenia – jest to norma. Co kraj to obyczaj. I nie nam osądzać. Myślę, że najważniejsze jest przeszczepianie do naszego życia rzeczy, które będą dobrze służyć nam.

Wystarczy wejść do greckiego supermarketu  i zobaczyć niekończące się półki z proszkami do prania i przede wszystkim – płynami do płukania tkanin. Istne królestwo! Wystarczy przejść się typowym greckim osiedlem, by zobaczyć jak rankiem na świeżym powietrzu wywieszane jest pranie, które często pachnie aż z daleka.

Dlaczego mieszkańcy miasta Korfu wywieszają  swoje pranie na sznurach zawieszonych między budynkami, w oknach czy też na małych balkonach? Jeśli dzień jest słoneczny, to aż się prosi, alby wysuszyć pranie na świeżym, rozgrzanym słońcem powietrzu.

Lubię, kiedy moje codzienne czynności, dostrojone są do rytmu doby. Wtedy wszystko w dniu składa się razem harmonijnie, jakby się układało prozaicznie proste, od razu pasujące do siebie puzzle. W greckich domach pralka najczęściej działa bardzo wczesnym rankiem. Ideałem jest jeśli można ją zaprogramować tak, by pranie było gotowe, na chwilę przed wybudzeniem. Szczególnie jesienią i zimą, trzeba koniecznie sprawdzić pogodę i dostosować się do tego, kiedy będzie piękne słońce. Jak najwcześniej rankiem, pranie ląduje na sznurach balkonów czy też tarasów, tak by mogło wisieć i powiewać na wietrze jak najwyżej, do momentu, kiedy słońce zacznie się chować, a powietrze stanie się wilgotne. Latem wystarczy jedynie kilka godzin. A kiedy dzień jest wietrzny, dosłownie dwie, trzy godziny. Kiedy pranie jest już dobrze wysuszone, wychłostane przez wiatr, wtedy pachnie słońcem, świeżym powietrzem, morzem, solą. Wystarczy nawet delikatnie przejechać żelazkiem i złożyć. A kiedy człowiek śpi w takiej właśnie pościeli, to jest magia!

W Grecji dużo łatwiej dostrajam się do rytmu natury, otaczającej mnie przyrody. Lubię jak najwcześniej rano wstać i rozwiesić pranie na balkonie. Zazwyczaj jeszcze przez tych kilka chwil muszę pogapić się na to jak delikatnie powiewa nim wiatr, na to że niebo jest bezchmurne, na to, że słońce jest już coraz wyżej i na całą okolicę, w której im bliżej południa, tym więcej jest życia.  Zawsze staram się zdjąć je przed zachodem słońca.  I spojrzeć jak zmieniła się cała okolica, jak wszystko powoli szykuje się do snu. A później przykładając głowę do świeżej poszewki poduszki znów czuję słońce, morze i jego słony zapach.  Nawet najzwyklejsza rzecz, staje się zupełnie niezwykła, jeśli się o nią odpowiednio zadba, podarowując jej  swoją troskę.

 

TU! przeczytasz o greckim sposobie na teściową.

TUTAJ! przeczytasz o najstarszej dzielnicy miasta Korfu.

TU! przeczytasz o tym, jak to się dzieje, że Grecy często piją, a alkoholizm jest w Grecji rzadkością?

 

 

 

Dlaczego Grecy nie odnoszą wielu sukcesów, nie są bogaci, nie jeżdżą pięknymi samochodami, nie mieszkają w drogich domach, a są tak szczęśliwi?… poniedziałek, 8 marca 2021

 

Korfu, kawiarnie na ulicy Liston

 

 

Jak to jest możliwe, że tu na Korfu ludzie jeżdżą tak rozklekotanymi samochodami? Tu nie ma dobrych aut! Greków nie stać na dobre samochody?

 

Ta tawerna ma takie wzięcie! Dlaczego jej szef nie otworzy drugiej? Nie chce mu się?

 

Oni technologicznie są tu sto lat za Murzynami! Przecież ta cała Grecja to technologiczny zaścianek! W tylu miejscach nie można nawet zapłacić kartą!

 

Przesiadują w kawiarniach godzinami! Ile można tak siedzieć przy jednej kawie? I skąd oni mają na to tyle czasu? Czy ci ludzie nie muszą pracować?

 

Przecież oni w ogóle się nie rozwijają! Siedzą w tawernach i wszystko tam przejadają!

 

***

 

Kiedy jest sezon turystyczny, tego typu wypowiedzi słyszę minimum raz dziennie. Dla wielu osób, które przylatują do Grecji na wakacje Grecy to lenie, którzy całymi dniami, na wiecznym luzie przesiadują przy kawie, albo godzinami jedzą w tawernach. Stereotyp Greka – lenia przywarł do Greków na podobnej zasadzie, że jak Polak, to albo pijak, albo złodziej. „Jedź na wakacje do Polski! Twój samochód już tam jest!”. Podobno taki żart o Polakach krążył, a może jeszcze krąży w Niemczech. Co czujecie, kiedy coś takiego słyszycie? Mi nie jest przyjemnie. I uważam, że tego typu żarty są niesprawiedliwe.

Jak to jest z tym stereotypem Greka – lenia? Czy rzeczywiście tak jest, że Grecy nic innego nie robią prócz siedzenia w tawernach?

Odpowiedź na to pytanie kryje się w piramidzie wartości, która jest podstawą tego, jak kształtujemy nasze życie. Trzy najważniejsze wartości dla Greków (rzecz jasna, że nie wszystkich, ale ogromnej większości), to:

 

miejsce 1 – rodzina, przyjaciele

miejsce 2 – czas wolny, życiowe przyjemności

miejsce 3 – praca, pieniądze, sukces

 

Że jak? Rodzina? Czas wolny? A dopiero po czasie wolnym i przyjemnościach stoi praca??? Już słyszę oburzenie wielu osób. A właśnie tak! Dlaczego nie? Co złego jest w tym, że praca jest dopiero na miejscu trzecim? A przed nią znajduje się czas wolny i życiowe przyjemności? Co właśnie w tej kolejności jest złego?

Kiedy ktoś mnie pyta, dlaczego Grecy jeżdżą starymi samochodami często w tak złym stanie, to odpowiadam, że: „dlatego, że to jakim jeżdżą autem, nie jest dla nich ważne”. Kiedy ktoś mnie pyta, dlaczego nie rozwijają swoich biznesów, odpowiadam nieco podobnie: „bo pieniądze, sukces, praca i kariera nie są dla nich aż tak istotne”. A kiedy pytają, dlaczego tyle czasu przesiadują w kawiarniach, moja odpowiedź nie jest zbyt skomplikowana. Mówię wtedy, że: „ czas wolny i życiowe przyjemności, są dla Greków bardzo ważne!”. Zazwyczaj wtedy osoba, która chwilę wcześniej zadała takie pytanie jest dosłownie o-bu-rzo-na! Że jak tak można?! I złości się często na mnie, że również nie widzę w tym nic złego, nie podzielam oburzenia i nie jest mi nawet odrobiny wstyd, że mieszkam w takim kraju! Ci ludzie najczęściej uważają, że każdy człowiek powinien mieć taki system wartości, jaki oni mają! Bo tylko ich system wartości jest koniecznie tym najlepszym. No cóż… Mało kiedy się uśmiechają i nigdy nie wyglądają na szczęśliwych lub nawet chwilowo zadowolonych.

Wśród moich greckich przyjaciół i znajomych, nie ma ludzi którzy jeżdżą super samochodami, mają świetnie urządzone mieszkania i kilka zer na koncie. Większość ma średnie prace, zarabia średnią krajową, jeżdżą bardzo średnimi autami. Dlaczego? No właśnie… Dlatego, że TO NIE JEST DLA NICH WAŻNE.

Między Grekami żyje się też zupełnie inaczej. W potocznym języku greckim nie ma wyrażenia w typie „piątek, piąteczek, piątunio”. Tu nawet nikt nie zrozumie, o co w takim wyrażeniu chodzi… Nikt za bardzo nie wyczekuje weekendu, bo każdego innego dnia, też dobrze się ludziom tu żyje. Na kawę wychodzi się każdego dnia, by często nie robić przy niej nic ważnego, albo rozmawiać o niczym ważnym ze swoimi przyjaciółmi. W piątek wieczorem po brzegi wypełnione są tawerny, ale czy w tawernach, czy też w nocnych klubach jak ze świecą szukać ludzi, którzy są pijani. Grecy się nie upijają, bo stan ducha, który mają w sobie jest na tyle przyjemny, że nie ma potrzeby by sztucznie wprowadzać się w stan zapomnienia, czy też alkoholowego szczęścia. Większość moich znajomych czas wolny spędza na plaży. Ogromną ilość czasu (naprawdę ogromną!) spędzają ze swoją bliższą i dalszą rodziną. Na Korfu nie mamy ani jednej galerii handlowej. Nie ma ich również wiele bardzo dużych greckich miast. Ludzie raczej nie spędzają czasu na zakupach, albo oglądaniu tego co można kupić, bo… nie czują takiej potrzeby.

Czy Grecy są leniami? W ich oczach rytm życia, który dominuje w Europie zachodniej, nie jest życiem, a bardziej wegetacją. I swojego czasu, który dla przybyszów z zachodu wydaje się być przelanym przez palce na wielogodzinnych kawach czy biesiadach w tawernach, typowy Grek nie zamieniliby na nawet trzy dodatkowe zera na koncie. To jak żyją, daje im codzienne poczucie szczęścia, które nie jest warunkowane przez dobra materialne.

Pamiętam, że kiedy już  prawie dziesięć lat temu przyjechała mieszkać w Grecji na stałe, nie potrafiłam tego zrozumieć. Podróżowanie i mieszkanie w innym kraju daje nam jedyną w swoim rodzaju, niepowtarzalną możliwość poznania świata z często skrajnie innej perspektywy. Dlatego nic nie rozwija nas tak bardzo jak podróżowanie. Teraz po 10 latach mieszkania w Grecji, czuje że jestem między: europejskim pędem, a greckim wyhamowaniem. I dokładnie tu, czyli w punkcie między jest mi najlepiej!

 

TUTAJ! przeczytasz o greckim DNA.

TU! przeczytasz o rodzinnym wypadzie do greckiej tawerny.

TU! zobaczysz nasz mini przewodnik po Salonikach.

 

 

 

To był najcieplejszy luty w moim życiu! Co działo się u mnie w lutym?… poniedziałek, 1 marca 2021

 

 

Kiedy to przeczytałam, przeszła mnie ciarka. A później czytałam ten fragment trzy, cztery razy. Tak mnie to ucieszyło!

Każdej nocy przed pójściem spać, czytam teraz książkę Agnieszki Macią „Pełnia życia”. Idealna książka na ten dziwaczny w świecie czas. Uspakaja  moje rozbiegane przed snem myśli. Czytanie tej książki działa na mnie kojąco. Myślę, że to również dzięki tej książce ostatnio miewam bardzo przyjemne sny.

Agnieszka Maciąg w „Pełni życia” opisuje między innymi swoją duchową przemianę. Krok po kroku. Od kariery w świecie mody i show biznesu, przez wewnętrzny kryzys, aż w końcu pierwsze momenty zwykłego, niczym konkretnym nie spowodowanego, poczucia szczęścia. Gdzie Agnieszka doznała pierwszego poczucia wewnętrznego uspokojenia i otulającego ją szczęścia? Pod drzewem oliwnym, na jednej z plaż, tutaj na wyspie Korfu!

 

 

Czuję to każdego dnia. Kiedy wstaję rano, otwieram okno i patrzę na zewnątrz. Wdycham czyste powietrze. Czuje na twarzy słońce. A przed sobą widzę mięsistą zieleń niekończących się oliwnych gajów, wielobarwne plamki okolicznych domów, strzeliste dzwonnice starych kościołów. Ta wyspa ma w sobie coś niemal magicznie kojącego. Pewnie za sprawą tak wyjątkowo pięknej przyrody, takiego słońca, tak niezwykłych miejsc, Korfu ma w sobie energię, która działa kojąco na ludzką duszę. To właśnie czuła Agnieszka. To samo najpewniej czuła cesarzowa Sisi, która przypływała na Korfu, szukając spokoju i ukojenia. To tutaj ukształtował się literacki talent Geralda Durrella, wrażliwość na otaczającą przyrodę, jej piękno. To właśnie tę wyspę pokochali Lawrence Durrell czy też Henry Miller. I to samo czuje ogromna liczba osób, która uwielbia odwiedzać i wracać wielokrotnie na Korfu.

Niedługo miną dwa pełne lata, od kiedy już na stałe przeprowadziliśmy się na Korfu. Pomimo, że przez sześć wcześniejszych lat przypływałam tu spędzić każde lato, dopiero teraz, kiedy żyję tu na stałe i mam do dyspozycji spokojną zimę, uczę się korzystać z tego co ma w sobie ta wyspa. Dokładnie tak. Uczę się. Korzystać z dobrodziejstw również trzeba się krok po kroku nauczyć.

Styczeń pogodowo był u nas nieco kapryśny, wietrzny i deszczowy. Luty przyniósł ogromną ilość słońca, ciepło i  stabilną pogodę. Pogody, która była na Korfu w lutym, trudno jest mi nawet nazwać zimową. To był najcieplejszy i najbardziej słoneczny luty w moim życiu!

Po styczniowych wyzwaniach pływania z deszczowymi chmurami nad głową i tym co najgorsze, czyli wiatrem, przyszedł czas na cieszenie się, czerpanie przyjemności z pływania w chłodnym morzu. Budzące ciało i mózg zimno wody. Czucie wszystkich mięśni swojego ciała. Przyjemne uczucie unoszenia. Widok bezkresnego morza, ten jego błękit, słony zapach oraz niesamowite słońce nad głową, jest jak zastrzyk życia, daje również poczucie jedności z naturą w najpiękniejszym jej wydaniu. Zawsze byłam typowym mieszczuchem, więc tak bliski kontakt z naturą jest dla mnie ogromnym odkryciem.

 

 

Niestety. W wielu miejscach Grecji, powrócono do jeszcze bardziej restrykcyjnego zamknięcia, z godziną policyjną od 18.00. Na Korfu z dnia na dzień robi się również coraz bardziej czerwono. Wszyscy bardzo dobrze wiemy, że ponowny lockdown na Korfu to najpewniej kwestia dni. Za rodziną, której nie widziałam już ponad rok i nie mam zielonego pojęcia kiedy się zobaczę, tęskni mi się okropnie. Podobnie jak za Polską. Pozostają nam video rozmowy, ale te nigdy nie zastąpią normalnego kontaktu z drugim człowiekiem.

 

Tak wyglądało miasto Korfu w lutym. Pogoda była przepiękna, więc mimo lockdownu, na ulicach ludzi jest bardzo dużo!

Kawa w rękę i na spacer!

Są takie osobniki, którym zawsze i wszędzie jest po prostu dobrze! 😀

Wizyty na naszym targowisku, to punkt obowiązkowy! Weszło mi już to w krew, że jak warzywa i owoce, to tylko z targu!

A może by tak… Sok z marchewek?

Jedno z moich odkryć tego miesiąca! Na Korfu otworzono rosyjski sklep i można tam kupić… Biały ser! Jedna z rzeczy, za którą bardzo mi się tęskniło! Znacie to? Makaron z białym serem i skwarkami. Kto jest z lubelszczyzny, to na pewno zna 🙂

 

Wszyscy mamy co najmniej dość sytuacji, która jest na świecie. Często szukamy winnych w politykach, w rządzie, służbie zdrowia. Nie widzę w tym sensu. Tłumaczę sobie, że tak po prostu na świecie jest. Co jakiś czas wybuchają wojny. Co jakiś czas spotykają nas kataklizmy: trzęsienia ziemi, powodzie, pożary. Co jakiś czas pojawia się zaraza. Tak po prostu jest. Tłumaczę sobie, że o wiele tragiczniejsze wydarzenia przeżyli moi dziadkowie, którzy przetrwali wojnę światową. Przetrwali. A później stali się silniejsi.

Kiedy dopada mnie niemoc, czuje spadek nastroju, przestaję czuć w sobie motywację, pakuję torbę, zakładam strój i idę wykąpać się w zimnej wodzie. Już kilka chwil później, jak za dotknięciem czarodziejskiej różdżki, widzę świat zupełnie inaczej. I czuję się najlepszą wersją siebie.

 

TU! przeczytasz o kilku trikach, jak radzić sobie w trudnych życiowych sytuacjach.

 

“Klub czytelniczy” na Korfu! Trzeba przyznać. Świetna miejscówka na czytanie książek. W tle Stara Forteca.

Nadal nadziwić się nie mogę, jak ludzie na Korfu potrafią rozwieszać swoje pranie!

Jedno z moich najpiękniejszych zdjęć mijającego miesiąca…

Gdzieś w okolicach Garitsy…

 

 

 

 

Oh! Styczeń już za nami?! Moje 36!… poniedziałek, 1 lutego 2021

 

 

Większość z nas jest teraz w takim właśnie stanie. Chcąc, czy też (bardziej) nie, musieliśmy przyzwyczaić się do nowych zasad życia, w tej innej rzeczywistości. Nikt tu nikogo nie pyta się przecież o zdanie. Trochę już przyzwyczailiśmy się do tego, że jest bardzo ciężko.

Pierwszy raz w moim dorosłym życiu, jestem tak długo w jednym miejscu, na dodatek na wyspie. Z Korfu nie wyjechałam ani raz przez okrągłe już 12 miesięcy. I nie mam pojęcia kiedy uda mi się wyjechać. Spotkania z ludźmi oraz różne aktywności, wszyscy mamy teraz ograniczone do minimum. Ratunkiem jest internet i choć internetowa łączność ze światem. Im dłużej trwa jednak ten lockdown, coraz trudniej jest mi usiedzieć w domu i coraz mniej chętnie patrzę na ekran komputera i telefonu. Jak powietrza brak mi podróży, spotkań z ludźmi. Normalności. No, ale przecież nie mi samej…

Jest to jedno z moich noworocznym postanowień. I urodziło się najwyraźniej z potrzeby tej chwili. Kiedy obmyślałam moje plany na rok 2021 pomyślałam, że chcę być w nim jeszcze bardziej zdrowa, jeszcze bardziej wysportowana, chcę tryskać dobrą energią i chcę być zadowolona z kondycji i wyglądu mojego ciała. Najpierw była ta myśl, taka właśnie chęć, takie wyobrażenie. A później… Później należało już tylko podjąć to wyzwanie!

To co zamarzyłam i czego tak bardzo zapragnęłam, okazało się że daje mi pływanie zimą. Przez cały styczeń pływałam dwa razy w każdym tygodniu. Nigdy nie lubiłam zimna i zawsze byłam strasznych zmarzluchem. Dla wielu osób wchodzenie do wody, kiedy na zewnątrz jest jakieś 12 stopni nie jest wielkim wyczynem, ale każdy ma swój własny szczyt. Dla mnie przełamanie się i wejście do zimnej wody, w środku greckiej zimy, za każdym razem wymagało przełamania się. Zwłaszcza na samym początku. Za każdym razem na kilka chwil przed wejściem, w mojej głowie pojawiało się tysiąc argumentów, dlaczego tego dnia tego nie robić, że może jutro, czyli zapewne nigdy. Ale radość, jaka pojawiała się we mnie po przełamaniu mojej słabości połączona z ruchem i zimnem wody, stała się jak wewnętrzna bomba dobrej energii, która wybucha i promieniuje na co najmniej kilka następnych dni, aż do kolejnej kąpieli. Dzięki pływaniu zimą, mimo całego zamieszania na świecie i mimo nadal trwającego zamknięcia, z ręką na sercu – mój styczeń był dla mnie jednym z najfajniejszych miesięcy jakie od dłuższego czasu pamiętam! Ja zwyczajnie czułam się fenomenalnie razem ze sobą!

 

 

Podobno nie ma zbiegów okoliczności. I pewnie nie był nim mail, który dostałam od mojej czytelniczki. Kiedyś pisałam, że jedną z osób, które bardzo mnie inspirują jest już niestety świętej pamięci Antoni Huczyński, czyli słynny Dziarski Dziadek. Jeśli ktoś z was go nie zna, koniecznie wyszukajcie w internecie. Ten post znajduje się tu, niżej.

 

Z CYKLU: zacznij lekko poniedziałek – Co fajnego w Polsce?… poniedziałek, 9 lutego 2015

 

Weronika, która do mnie napisała przez długi czas mailowała z panem Antonim. Przesłała mi ostatni mail, który dostała od Dziadka, przed jego śmiercią. Razem z Weroniką chcemy się  z wami tym mailem podzielić… Tutaj jest jego treść. Ma on dla mnie niezwykle cenne przesłanie. Wklejam treść maila, bez nanoszenia żadnych zmian. Tak jak pan Antoni napisał w oryginale.

 

(…) Pani Weroniko, nasz świat niczego za darmo nam nie serwuje, na wszystko musimy sobie sami zapracować. Każdy człowiek w swoim żyiu szuka zdrowia, długowiecznośći, szczęścia i jak pokonać swój krąg niemożliwości. Każdy z nas chce żyć bez bólu, zmartwień, trosk i cierpień . I ten upływający czas, żłobi w duszy złowieka wiele refleksji, nadziei i zwątpień i tą tęsknotę, jaką jest idealna miłość. Trzeba cieszyć się, radować, uśmiechać, bo to doskonały wynalazek natury. Ja dodam od siebie, że ruch musi być twoją codziennością, tak, jak oddychanie. Gimnastyka, biegi, spacery, to rywalizacja samego z sobą, to sposób na zdrowie i radość, to filozofia i mądrość. to szacunek dla własnego zdrowia, , tutaj nie trzeba nikogo pokonać, nikogo zwyciężyć, to walka ze swoim lenistwem, próżniactwem i wygodnictwem. Pani Weroniko, proszę pamiętać, cały nasz przeogromny Wszechświat jest w nieustannym ruchu. Serdecznie Panią pozdrawia, wiekowy 98 latek, jeszcze w całkiem dobrym zdrowiu, Antoni Huczyński

 

Pan Antoni jak zwykle ma rację. Te słowa przeczytałam przed moim kolejnym wyjściem, żeby popływać, kiedy znów czułam, że wszystkie głosy w mojej głowie, przekonują żeby tego nie robić. Właśnie wtedy bardzo potrzebowałam to przeczytać.

Szczęście.

Dobre samopoczucie.

Zadowolenie ze swojego ciała.

To wszystko wymaga od nas pracy. Nic nie przychodzi samo, od tak z siebie. Nikt nie da nam dobrej kondycji, dobrego samopoczucia. Nie możemy tego kupić. Na to wszystko sami  musimy ciężko zapracować. Wypracowując nowe nawyki. Przełamując siebie. Pokonując własne słabości. Wyznaczając sobie nowe cele. Zachowując konsekwencję i samodyscyplinę. A życiowe poczucie szczęścia, moim zdaniem jest wynikiem włożonej przez nas pracy, naszego samozaparcia.

 

 

Wczoraj miałam moje 36 urodziny. Jak możecie się domyśleć, nie było dużej imprezy, obyło się bez wielu prezentów, nie było też wyjścia na fajne, dobre jedzenie. Przybył mi kolejny rok życia. Z tej okazji sama dałam sobie najlepszy prezent. Znów przełamałam siebie i weszłam do zimnego morza. Po zdrowie, po energie, po kondycje, po endorfiny. Po moje szczęście. 36 lat na karku, a ja w moim ciele tak dobrze nie czułam się jeszcze nigdy!

 

TU! przeczytasz o moim smoothie z pietruszki.

TUTAJ! przeczytasz o najstarszej dzielnicy miasta Korfu.

TU! sprawdzisz ofertę naszych wycieczek po Korfu.

 

 

 

 

 

Zacznij dzień od „kalimera”!… poniedziałek, 4 stycznia 2021

 

Ja w autobusie, czyli tam gdzie jest moje miejsce! 😀

 

Było to dobrych kilka lat temu, kiedy byłam jeszcze na początku mojej pracy na Korfu. Był wczesny ranek, stałam na drodze i czekałam na autobus, który zbierał naszych turystów mieszkających na północy wyspy. Zgodnie z planem, miałam wejść do  autobusu i podjechać z połową naszej grupy do Kanoni (przeczytaj więcej TU!), gdzie miała do nas dołączyć druga połowa turystów, mieszkająca na południu Korfu. Wtedy mogliśmy rozpocząć już wycieczkę  (TU! zapoznasz się z ofertą naszych wycieczek po Korfu).

Kierowcą autobusu, który miał mnie odebrać był Marko. Bardzo drobnej postury, zawsze lekko zgarbiony, z wielkimi zębami każdy w inną stronę. Najpewniej przez swój nietypowy wygląd, Marko był częstym tematem żartów innych kierowców. Dla mnie natomiast był przede wszystkim nieomylnym mistrzem w układaniu planów zbiórek z rozsianych po całej północnej części Korfu hoteli. Niezliczoną ilość razy,  późnymi wieczorami Marko odbierał każdy mój telefon, żeby ułożyć godziny zbiórek dla naszych turystów. Robił to z dokładnością, co do minuty! Tak po prostu, zawsze bardzo lubiłam tego człowieka. Z wzajemnością.

– Kalimera! [Czyli „dzień dobry” po grecku] Marko! Jak tam? Co tam? – powiedziałam i przepytałam, kiedy tylko otworzyły się drzwi autobusu, a przy kierownicy zobaczyłam wielki uśmiech z wielkimi, powykrzywianymi zębami.

– No cześć, cześć! Wsiadaj mała! Ruszamy, bo za chwilę jest zielone!

Usiadłam na fotelu pilota i jak zawsze pod przednią szybę położyłam moją torebkę. Na kolanach trzymałam listę uczestników. Nie zdążył mi odpowiedzieć, kiedy zabrzęczał jego telefon. Marko odebrał. Odpowiadał jedynie: „tak, tak, ok, za  trzy do pięciu minut”. Po drugiej stronie słuchawki słuchać było jeden wielki bezkształtny wrzask, arogancki bełkot.  Dzwonił kierowca, którzy właśnie wiózł naszą grupę z południa i najwidoczniej chciał ustalić co i jak.

Marko wyłączył telefon. Wyjął słuchawkę z ucha, z ulgą – najwyraźniej miał nieco nadwyrężone bębenki słuchowe. Popatrzył chwilę przed siebie, jakby po to by się nieco otrząsnąć po tej niemiłej rozmowie. Po chwili odwrócił się i powiedział do mnie, spokojnym i wyraźnym głosem:

– Wiesz, w mojej wsi jest taka zasada, że kiedy zobaczysz, albo usłyszysz kogoś pierwszy raz rano, to mówisz do niego kali – mera! To taka stara, grecka zasada. Zresztą chyba obowiązuje na całym świecie. Ładna zasada. Warto jej przestrzegać, nie sądzisz?

Nie wiedziałam jak to skomentować. Powściągliwa klasa tego co powiedział ten prosty  człowiek, zbiła mnie z tropu. Potrzebowałam kilku chwil, żeby całość raz jeszcze przetrawić. Później zaczęliśmy rozmawiać o głupotach i zaczął się naprawdę świetny dzień.

 

Minęło kilka dni, a to drobne wydarzenie mocno zakorzeniło mi się w głowie. W Grecji żadne spotkanie nie może się obyć bez „small talk”, ale zaczęłam zwracać uwagę na to, jak tutaj ludzie mówią sobie „dzień dobry”, jak się witają i jak się do siebie zwracają. Od tego momentu za każdym razem, kiedy kogoś spotykałam zwracałam jeszcze większą uwagę, jak wypowiadam te słowa. Mimo, że przecież komentarz Marko wcale nie był skierowany do mnie, od tego incydentu za każdym razem starałam się żeby naprawdę, z głębi serca życzyć drugiej osobie: dobrego dnia. Zaczęłam myśleć o tych dwóch prostych słowach i traktować je jako zaklęcie, żeby osobie, do której je wypowiadam naprawdę tego dnia się szczęściło. Słowa mają potężną moc. A jeszcze większą to, w jaki sposób je wypowiadamy.

Po kilku tygodniach chyba weszło mi to w krew, stało się zwyczajem. Że cokolwiek by się nie działo i do kogokolwiek to mówię, zawsze mówiąc kalimera, głęboko patrzę w oczy, szeroko się uśmiecham, mówię życzliwie, głośno i wyraźnie.

Nie wiem co w tym jest, ale energia która wtedy się rodzi, najwidoczniej powoduje, że znacznie przyjemniejsza robi się każda rozmowa. Że to co dobrego daje, wraca do mnie z podwójnie.

Do dziś w pracy konflikty zdarzają się mi bardzo rzadko. I mam poczucie, że ludzie mi sprzyjają. Mam wrażenie, że słówko kalimera i to jak je wypowiadam otworzyło mi już wiele różnych drzwi i ułatwiło budowanie wielu dobrych relacji. Nie działa to oczywiście na wszystkich, bo od każdej reguły są wyjątki. Ale większość osób zmienia do nas nastawienie, jeśli się do nich uśmiechnie i głęboko, ze zdrową ciekawością drugiego człowieka, spojrzy w oczy.

 

***

 

Był parny, upalny dzień, już końcówki sezonu. Wszyscy z załogi również psychicznie byli bardzo zmęczeni. Weszłam na statek. Za kilka chwil mieliśmy płynąć na Paksos (TU! przeczytasz więcej).

– Spirooo! Kaaalimeraaa!!! Jak się masz? – spytałam jednego z dwóch barmanów na statku – Mam do ciebie wielką prośbę. Czy możesz zrobić mi kawę?

– Wiesz co ci powiem… Na statek weszło dziś tyle osób. Ale dziś jesteś pierwszą, która powiedziała kalimera. To miłe. Dzień dobry! Dziękuję! Mam się dobrze! A ty? Tak, już robię ci kawę! Na jaką tylko masz ochotę!

 

 

 

Żebracy na Korfu… niedziela, 15 listopada 2020

 

 

W przeciwieństwie do Janiego, trzymam się zasady, by nie dawać pieniędzy osobom, które żebrzą na ulicach. Uważam, że nie jest to żadne rozwiązanie i jeśli już chcę komuś pomóc – wpłacam na konkretny cel, albo organizację.

Jani ma odwrotnie. Tacy już jesteśmy – zupełnie różni w wielu sprawach. W kieszeniach ubrań Janiego, zawsze znajdzie się kilka drobniaków, które da każdemu, kto o to poprosi. Nie odmawia nikomu! Zawsze jest więc idealnym łupem dla żebrzących również na Korfu, Cyganów. Ostatnio jednak diametralnie się to zmieniło…

 

Kilka dni temu Jani wrócił z zakupów w popularnym w Grecji markecie sieci AB. Wszedł do domu i wniósł torby z zakupami do kuchni. Zajrzałam w pośpiechu, żeby sprawdzić czy jest w nich wszystko czego właśnie potrzebowałam. Patrzę i trochę niedowierzam, bo wśród różnych artykułów, był również rogalik 7 Days, na dodatek… z ekstra czekoladą!

-Uuuu… Na bogato! – trochę się podśmiałam, bo już od bardzo dawna, dbając o zdrowie jedzenie, nie jemy takich rzeczy. Co prawda nauczyłam się tolerować zamiłowanie Janiego do czekolady, ale nie mogłam się powstrzymać od wbicia szpili. Dla jego zdrowia, więc nie zaszkodzi!

-Kupiłeś sobie 7 Daysa? A co cię tak naszło?

-Nie, on nie był dla mnie…

-To niby że dla mnie??? Przecież wiesz, że ja nie jem takich rzeczy! I nie zamierzam!

-Nie, nie dla ciebie…  To miało być dla tego małego Cygana, co żebrze pod sklepem… Ten młody, pamiętasz, ma jakieś 12, 13 lat. Już więcej szczeniakowi nic nie dam i niczego mu nie kupię!

-A co się stało? – pytam.

-Wchodzę do sklepu, a mały jak zawsze prosi mnie, żebym dał mu pieniądze. Ale tym razem pomyślałem, że nie dam mu pieniędzy, tylko coś mu do jedzenia kupię, bo nie wiadomo co stanie się z gotówką. Wiesz jak to z nimi bywa… A jak mu kupie jedzenie, to nie będzie głodny. I tak wpadł mi do głowy 7 Days! I myślę sobie… A co mi szkodzi! Niech będzie dodatkowo z czekoladą! Miło mu się zrobi. Zrobiłem zakupy, zapłaciłem i wychodzę. Podchodzi mały. Wyciągam 7 Daysa i mu go daję. A on na to: „To dla mnie?”. No to odpowiadam, że tak, że kupiłem to właśnie dla niego. Mały się pyta: „Ale on chyba ma w środku czekoladę?”. Mówię, że tak, a ten na to, że w takim razie to on nie może tego przyjąć. Że jest mu bardzo, bardzo przykro, ale musi odmówić. To się pytam: „Dlaczego?”. I wiesz co ten mały Cygan mi odpowiedział?

-Co???

-Że czekolada jest bardzo niezdrowa! I że on jej nie je, bo dba o zdrowe zęby, a od słodyczy to mu się psują! I że jak nie mam drobniaków, to naprawdę nie szkodzi, ale on tego 7 Daysa to na pewno nie zje, bo ta czekolada mu zaszkodzi! Czy ty to rozumiesz???

No cóż… Ja to akurat rozumiem. I to bardzo dobrze! Ale ze śmiechu nie byłam w stanie wyksztusić z siebie ani słowa.

 

Kilka dni później, rzecz jasna, jeszcze przed lockdownem, poszliśmy na kawę. Kiedy tak siedzieliśmy podszedł do nas żebrzący dziadek, którego dobrze znam z widzenia. Wyciągnął rękę w moim kierunku. Z mojej strony jak zawsze – ściana. W międzyczasie Jani już coś tam grzebie w kieszeni. Wyciągnął monetę 50€ centów i daje ją do ręki żebrakowi.

Dziadek spojrzał na monetę. Zobaczył, że jest to pół euro. Jego wzrok wbił się w cyfry „50” i tkwił tak przez następne kilka sekund. Chwilę później spojrzał na Janiego. W jego wzroku dało się wyczuć pytanie: „Co to jest? Nie wstyd ci? Tylko tyle!”. Następnie raz jeszcze spojrzał na monetę. Dziadek od niechcenia wrzucił 50€ centów do kieszeni spodni. Nic nie mówiąc, z pogardą odwrócił twarz i szorując rozklekotanymi butami, poszedł w swoją stronę.

Spojrzałam na Janiego, na jego zmieszaną minę i wybuchłam niepochamowanym śmiechem.

-Koniec! To był już ostatni raz! Już nigdy, nigdy więcej nie dam niczego żadnemu żebrakowi tu na Korfu! Skończyło się! Kropka!

 

TU! przeczytasz post o nowych spodniach Janiego.

TUTAJ! przeczytasz o 10ciu najlepszych plażach Korfu.

 

 

 

Mój marzec. Ależ pieprznęło! Jak zbroję się na co dzień i co planuję w kwietniu… sobota, 4 kwietnia 2020

 

 

Boże, kto by pomyślał… Jakby ktoś podgrzewał mleko i na chwilę wyszedł z kuchni. Mleko zaczyna delikatnie, lekko wyczuwalnie się przypalać, a ten ktoś jeszcze nie biegnie, bo myśli, że nic jeszcze się nie dzieje. Spokojnie, wszystko jest pod kontrolą. Za chwilę podejdę i sprawdzę, co z zawartością garnka. I nagle wykipi. Rozleje się po rozgrzanej kuchence, oblepi ją i zacznie śmierdzieć przeokropnie. Dopiero wtedy ten ktoś biegnie. Rozlało się. Przypaliło się na gorącym palniku. Śmierdzi w kuchni i w całym mieszkaniu. Słodko śmierdzący zapach czuć już wszędzie. I trochę potrwa czyszczenie, a później bardzo dokładne wietrzenie całego domu, całej kuchni.

Przeglądam zdjęcia w moim telefonie. Jedno z nich zrobione w pierwszych dniach marca. Dzień, kiedy tak po prostu, wyszliśmy z domu, podjechaliśmy do miasta i poszliśmy na kawę na Liston. Ciepły, słoneczny dzień greckiego przedwiośnia. Promienie słońca, tak samo jak ludzie tego dnia, rozlewały się wszędzie. Siedzieliśmy i piliśmy kawę. Ciesząc się chwilą. To była moja ostatnia przed czasem kwarantanny taka spokojnie wypita kawa w mieście. Na następną będę musiała jeszcze trochę poczekać.

 

Ostatnie wyjście na kawę przed kwarantanną

 

Wciąż jednak uważam, że zdarzają się sto razy gorsze rzeczy na świecie niż ta epidemia i cała kwarantanna. Tuż za naszymi granicami toczą się wojny. Gdzieś indziej przechodzą tsunami, ziemia trzęsie się tak, że walą się całe domy i ludzie tracąc wszystko muszą zaczynać życie zupełnie od zera. My wciąż mamy dużo. I właśnie teraz trzeba przestawić swój tok myślenia z narzekania i czarnowidztwa, na docenianie tego, co teraz mamy.

 

Na początku marca miasto Korfu pełne było ludzi…

I dosłownie kilka dni później… Pusto.

Kawiarnia “Bristol”, nigdy nie widziałam jej zamkniętej za dnia.

Ale nawet przed ogłoszeniem kwarantanny, nie było paniki. W sklepach spokój.

 

TU! zobaczysz nasz filmik o mieście Korfu.

 

Kiedy patrzę na wszystkie moje zdjęcia z marca, nie widzę w moim życiu żadnej katastrofy, żadnej tragedii. Widzę, że z tygodnia na tydzień, z dnia na dzień moje życie bardzo się zmieniło. Na samym początku pozamykano kawiarnie, restauracje i kina. Ostatni spacer ulicą Liston i od tego czasu wychodziliśmy już tylko do parku, później na plaże gdzie nie ma ludzi, aż w końcu do teraz poruszamy się tylko blisko naszego domu. Ja już chyba się tak trochę nauczyłam, po którymś życiowym kryzysie, że kryzys to wyzwanie, żeby wyjść ze swojej codzienności, zacząć robić coś zupełnie innego, sprawdzić swoją wytrzymałość i przekonać się o swojej sile i o swoich słabościach. Jeszcze nigdy w moim życiu nie było aż tyle cichego kontaktu sam na sam z przyrodą. Po raz pierwszy, pomimo całego huku, który dzieje się na zewnątrz, w moim prywatnym świecie jest bardzo dużo spokoju, ciszy, życiowego wyhamowania. Po raz pierwszy czuje, że nic nie muszę. Mogę wyspać się do woli, do niczego nie muszę się śpieszyć, mam czas i wiem, że wiele rzeczy może jeszcze poczekać.
Kiedy stało się oczywiste, że sytuacja na świecie jest bardzo poważna, przeprowadziłam ze sobą rozmowę i wyobraziłam sobie co może mi się stać teraz najgorszego. Pogodziłam się, że tak może być. Jestem na to przygotowana, jednocześnie mając wiarę że tak nie będzie i robiąc wszystko żeby tak się nie stało. I każda trochę lepsza sytuacja od tego, co dla mnie najgorsze, jest już dobrą niespodzianką. Dzięki temu z mojej rzeczywistości usunęłam lęk i dzięki temu mogę już bez jego ciężaru wziąć moją rzeczywistość w moje ręce. I ulepić z niej to, co mi odpowiada.

Codziennie, choćby nie wiem jaka była pogoda, idziemy z Janim na dłuższy spacer. Codziennie przebywamy blisko przyrody. Codziennie wystawiamy twarze do słońca. Codziennie dbam o to, by zjeść coś super zdrowego. Coś, co będzie dla mnie bombą witamin i zdrowych składników. Na potęgę wyciskamy soki, robimy warzywno-owocowe smoothie, albo zdrowe mikstury. Codziennie również słucham podcastów, filmików na YouTube, czy też czytam w temacie rozwoju, radzenia sobie z problemami i zdrowego myślenia. Te trzy elementy stały się obecnie trzema żelaznymi nawykami mojej kwarantannowej rzeczywistości.

 

Jeden z pierwszych spacerów w parku Mon Repos

Tu widok w Paleokastritsa

Główna plaża w Paleokastritsa

Spacer w marinie Gouvia

Plaża św. Barbary na samym południu Korfu

Gdyby nie kwarantanna, nie wiedziałabym w jak pięknej okolicy mieszkam…

 

TU! przeczytasz więcej o Paleokastritsa.

TUTAJ! przeczytasz o najlepszych plażach Korfu.

 

Przed nami najpewniej cały kwiecień siedzenia w domu na podobnych zasadach, o ile nie stanie się cud. Cały miesiąc życia, którego dopiero wstęp mieliśmy w marcu. Później będzie, co ma być. Bóg jeden wie, ale to On przecież ma nas w opiece. Chcę jak najlepiej wykorzystać ten czas dla siebie. Nie chcę obudzić się w maju z poczuciem zmarnowanych, szarych dni, mimo wiosny na zewnątrz. Nie chcę by moim codziennym ubraniem stała się wymięta w śnie pidżama, albo wyciągnięte dresy. Nie chcę by jedyną wartością mojego dnia była obejrzana kolejna komedia, albo serial. A codziennością stała się paczka czipsów. W moim życiu przez ostatnie kilka lat, było pół roku intensywnej pracy w sezonie i drugie pół roku odpoczynku i przygotowanie do następnego lata. Rok za rokiem biegł mi jak szalony. I w końcu teraz czuje, że ktoś dał mi czas, którego wcześniej nie miałam. Nie mam już żadnego wytłumaczenia, dlaczego teraz nie mogę, bo jest coś ważniejszego. Dla mnie cały kwiecień będzie czasem pisania od „a” do „zet” mojego przewodnika po Korfu… To jest mój główny cel na kwiecień.

 

 

 

 

Mój luty. Najspokojniejszy czas, jaki pamiętam… sobota, 7 marca 2020

 

Garitsa w jeden ze słonecznych dni. Uwialbiam tam spacerować.

 

Luty był jednym z najspokojniejszych okresów jakie pamiętam od dawna, chyba nawet od dobrych kilku lat wstecz. Pierwszy raz po bardzo długim czasie przyszła do mnie taka myśl, że przez najbliższy czas nie muszę o nic walczyć. Mój telefon przyjemnie milczy, nikt niczego nie chce, wokół mnie jest spokojnie. Poczułam, że całą sobą odpoczywam i tak jest mi dobrze. Po kilku latach walki o to, co teraz mam,  potrzebne było mi wytchnienie.

W lutym nigdzie nie wyjeżdżaliśmy. Nic wielkiego się nie działo.

Moją codziennością były wizyty w mieście Korfu, robienie zakupów na naszym targowisku, czytanie książek, oglądanie filmów, chodzenie na kawę i dużo sportu. W końcu przyszedł taki czas, że czuje że mogę korzystać z życia, cieszyć się z tego co mam, gdzie i z kim jestem.

 

Takie skarby na targu w mieście Korfu!

Warzywa i owoce, tylko z targowiska!

 

W naszym nowym domu mieszkamy pełne pięć miesięcy. Czas śmignął nie mam pojęcia kiedy, a ja zorientowałam się, że mieszkam tu już trochę i nie wiem, co znajduje się w naszej najbliższej okolicy. Zabawne, że często chcemy odkrywać inne kraje i inne kultury, a tak naprawdę nie wiemy, co jest na końcu naszej ulicy. Pierwszy raz poszliśmy na dłuższy spacer po naszej wiosce. To jedno z najbardziej korfiańskich miejsc na całej wyspie. Może dlatego tak mi się tu podoba?

Dużo spacerów. Dużo pysznego, zdrowego jedzenia i spotkań ze znajomymi. Czuje jak regeneruje się teraz całe moje ciało. Tak spokojnego czasu nie pamiętam od momentu przeprowadzenia się do Grecji.

 

Miasto Korfu w lutym…

Liston zalana słońcem

Na wyspie jest spokojnie, ale w mieście zawsze jest sporo ludzi.

Stara Forteca

 

Ze spokojem i wielką przyjemnością  przygotowujemy się do nowego sezonu. Ostatnie poprawki na stronie i nowa oferta lotów Janiego na paralotni. O tym wszystkim będzie już w marcu.

Jakim największym osiągnięciem mogę pochwalić się w lutym? W tym miesiącu zrobiłam fantastyczne pierogi z soczewicą! Najlepsze na świecie! To co zrobione ręcznie i w domu, ma smak nie do podrobienia.

 

O matko… Jakie to było dobre!!!

 

Taki czas skoncentrowania się na sobie, jest dla mnie okresem przemyśleń. Przygotowaniem do nowego etapu.

Kilka dni temu wyszłam z domu i poszłam na dłuższy spacer sama ze sobą. Podjechałam do Garitsy, czyli długiej promenady, która ciągnie się wzdłuż morza, z widokiem na Starą Fortecę. Pomyślałam, że osiągnęłam na ten moment życia wyznaczony cel. Teraz odpoczywam, ale w sercu już powoli czuje potrzebę czegoś jeszcze. Od czasu do czasu potrzebne są mi takie spacery samej ze sobą. Odpowiadam sobie wtedy na pytania, w którą stronę chcę iść… Czego potrzeba mi jeszcze… Jak chcę żeby wyglądał mój świat za jakieś pięć lat… Co chcę zmienić, z czego jestem dumna, co chcę ulepszyć… I powoli doszukałam się w sobie tych właściwych odpowiedzi.

Życie staje się jedną wielką frajdą, kiedy z całej siły trzymamy za jego stery…

 

 

TU! przeczytasz 10 faktów i mnie

TU! jest przepis na “kleftiko”, ekspresowy grecki obiad jednogarnkowy

TU! przeczytasz jak poradzić sobie z emigracyjną depresją

 

 

 

Mój styczeń… środa, 5 lutego 2020

 

Grecja w styczniowym wydaniu…

 

Po tym co działo się w styczniu, z nieopisaną przyjemnością rozpakowałam walizkę, schowałam ją na samo dno szafy i w głębi siebie pomyślałam, że przez najbliższych kilka chwil nigdzie się nie wybieram. Z przyjemnością zakrywam się pod ciepłym kocem i z herbatą w rękach piszę, czytam, pracuję.

Mój styczeń wypełniło dużo wyjazdów, trochę podróży, które uwielbiam. Jednak zmęczenie jest tu niewątpliwie drugą stroną medalu. Tak zwyczajnie, poczułam zmęczenie i potrzebę bycia przez pewien czas w jednym miejscu.

 

*

 

Pierwszy tydzień stycznia spędziliśmy w sałatkowym domu, gdzie nie było nas na dłużej przez prawie rok. Z sentymentem wracam teraz do tego samego pokoju, w którym rozpoczęła się moja grecka przygoda. Do całego domu, w którym tak wiele się dla mnie zaczęło. Czułam się jakbym wchodziła do tych samych pomieszczeń, ale jako zupełnie inna osoba…

Korzystając z tego, że byliśmy w Grecji północnej, na jeden dzień pojechaliśmy do Salonik. Miasto, w którym co prawda nie odnajdziecie zabytków na skalę Akropolu, ale które można pokochać za niezwykłą atmosferę, wspaniałą kuchnię oraz elegancję. Ja Saloniki uwielbiam! Nasz filmik o tym mieście, możecie zobaczyć TUTAJ!

 

Biała Wieża – symbol Salonik

Promenada w Salonikach ze słynnymi “parasolkami”

BOUGHATSA (więcej TU!), czyli śniadanie typowe dla Grecji północnej

 

Jeszcze przed powrotem na Korfu, jak za starych, dawnych czasów, razem z Fetą i Pomidorem oraz Janim, wybraliśmy się do tawerny, do której zawsze chodzimy, kiedy trzeba coś uczcić. Co prawda teraz nie było żadnego powodu, ale czy do cieszenia się życiem trzeba mieć racjonalny  powód? Przyznacie, że już od samego patrzenia na te zdjęcia, człowiek robi się głodny.

 

Idealna sałatka po grecku – przepis znajdziesz TU!

Chipsy z cukini – przepis jest TU!

 

Wróciliśmy na Korfu. Jak po każdym przyjeździe zrobiłam wielkie pranie. I po prawie miesięcznej nieobecności, miałam ochotę zwyczajnie pobyć na Korfu, w domu. Za mną kolejne lekcje jazdy konno. Tylko czekam, kiedy znów będzie niedziela, żeby znów móc trochę pojeździć.

 

 

Na tych zdjęciach możecie zobaczyć miasto Korfu w odsłonie, której pewnie je nie znacie – kiedy zimą na wyspie nie ma żadnych turystów.

 

Miasto Korfu zimą

 

Jednak wydarzeniem, które przyćmiło wszystko inne, było pojawienie się na świecie nowego członka rodziny. W styczniu moja szwagierka Olivka urodziła pięknego, zdrowego chłopca. Cała Sałatka przeżywa  teraz prawdziwą rewolucję. Temat – na zupełnie oddzielny post, który będzie na blogu już w lutym, więc jeszcze w tej chwili trzymam język za zębami…

Zdradzę tylko, że na tę okazję wylecieliśmy na kilka dni z Korfu prosto do Aten. Przy okazji wizyty u Olivki, razem z dziewczynami które prowadzą blogi na temat Grecji zorganizowałyśmy wspólne spotkanie. Zobaczcie! Czy może rozpoznajecie te dziewczyny?

 

Spotkanie autorek blogów o Grecji! W środku Ania, po prawej Konstancja, u góry po prawej Asia, u góry po lewej Żaneta. Po lewej stronie, ja 😀

Widok na Ateny

Ateny, okolice Monastiraki

 

No i jestem! Ufff… Znów na Korfu! Trochę podziębiona tymi wszystkimi wypadami, ostatniego dnia stycznia obchodziłam moje 35 urodziny. Ta fotka zrobiona następnego dnia, kiedy odzyskałam już siły. To jestem ja. Lat 35. Szczęśliwa z tego kim jestem i z tego co mam.

 

 

A tymczasem na Korfu, pojawiły się pierwsze truskawki…

 

Jak Wam minął styczeń?

Co ciekawego przeżyliście? Gdzie byliście? Co obejrzeliście lub przeczytaliście???

 

 

 

Co mieszkańcy Korfu robią zimą? I czy im się nudzi?… czwartek, 28 listopada 2019

 

Widok na miasto Korfu jesienią

 

Nawet jesienią Korfu cała jest zielona. Tylko gdzieniegdzie, od drugiej połowy września żółkną nieliczne drzewa. Wyjechaliśmy z Paleokastritsy i kierowaliśmy się do Kanoni. Wjechaliśmy do krętej uliczki jednej z niewielkich, typowych dla wyspy wiosek. Pomiędzy oliwkami i drzewami cyprysowymi, widać było kilka drzew z pożółkłymi liśćmi,  które częściowo spadły na soczyście zieloną trawę.

-Jesień… – pomyślałam i mówiąc prędzej, niż się zastanawiając, spytałam mojego kierowcę, bo naprawdę byłam bardzo ciekawa:

-Niko… A jak skończymy pracę i przyjdzie jesień, a później zima, to ci się nie ludzi?

-Mnie? A skądże! – odpowiedział i jednocześnie bardzo się ożywił.

-Co robisz jesienią i zimą, kiedy nie pracujesz?

-Mam się bardzo dobrze!

-Acha… – ciekawa odpowiedź, ale mnie nie satysfakcjonowała -No, ale tak dokładnie… Jak wygląda twój dzień, zimą, jesienią jak nie musisz już pracować?

-Jak wygląda mój dzień…? Już ci mówię… Zimą nigdy nie nastawiam budzika i zawsze(!) sam wstaję równo o piątej.

-CO??? O piątej? Na Boga? A po co? Dlaczego?

-Bo jesienią i zimą, nie mam żadnych zmartwień! Nikt z pracy do mnie nie dzwoni, nikt niczego ode mnie nie chce. Kasę mam i mogę robić, co mi się podoba. Więc jak w nocy śpię, to śpię tak mocno i jestem tak zrelaksowany, że nie potrzeba mi wielu godzin snu. Wstaję wypoczęty jak nowo narodzony! Zawsze o piątej! Za nic nie mogę dłużej spać! Wstaję, tak żeby nie obudzić żony i pierwsze co robię, to idę napalić w kominku. Ach! Jak ja to lubię! Ten zapach drewna, lasu i skwierczenie jak się pali. Ciepło z komina jest zupełnie inne niż z kaloryfera. I kiedy już jest napalone, idę zrobić sobie kawę, a później jem śniadanie.

-A co jesz na śniadanie? – wiem, wiem… potrafię być wścibska. Ale Nikos odpowiada z widoczną satysfakcją.

-Kawę, a do tego jakieś ciasto. Zawsze jakieś jest w domu. Pomarańczowe, albo czekoladowe. Więc odkrajam gruby kawał i jem popijając kawą. I później… Spodnie moro, kalosze, strzelba i idę po psy.  Mam dwa dorodne, tylko trochę skundlone charty. Idę je wybiegać i każdego dnia przy tym poluje! Tym głównie zajmuje się jesienią i zimą. Kocham naturę, a szczególnie moje polowania!

-Każdego dnia polujesz? Oj…

-Nie chodzi w tym o samo polowanie… Zabijanie… Wiesz… Szczególnie, kiedy zimą jest słoneczny dzień, to w tych zielonych gajach jest tak pięknie. Rankiem, kiedy wstaje dzień. Są takie miejsca, gdzie widzisz pół wyspy, morze, a dalej Albanię. Czasem przy tym ustrzelę zająca, czasem kuropatwę, a czasem nic – kończy, łapie się za lekko wystający brzuch i dodaje: – O! Nie myśl sobie, że ja tak wyglądam zimą! Zimą po tym nie będzie śladu! Wychodzę z pasami codziennie! Nawet jak pada deszcz… I później wracam w południe na obiad. Jemy całą rodziną. Gadamy i zazwyczaj kończy się tak, że kłócę się z moim ojcem.

-Twój ojciec jeszcze żyje? – spytałam, zanim ugryzłam się z język. Nikos jest grubo po sześćdziesiątce.

-No i ma się całkiem dobrze. Skurczybyk… Mój ojciec ma 98 lat! I całe życie się kłócimy! I jak już mi się znudzi to kłócenie, to idę spać! Później wstaję i na 18 idę do kafenijo (przeczytaj o tym, co to jest kafenijo TU!) do chłopaków. Siedzimy, pijemy, coś małego przegryziemy. I gadamy.

-A o czym…?

-Najczęściej to o trzech rzeczach: o pracy plus pieniądzach, polityce i kobietach.

-Acha… – padła konkretna odpowiedź, na tyle konkretna że więcej pytań już nie miałam.

-No i później wracam do domu i tak powoli szykuję się spać. Co jakiś czas wyjeżdżam z Korfu, na przykład do Salonik, gdzie pracują moje dwie córy! Widziałaś jakie piękne są moje córki! Pokazywałam ci na telefonie, weź zobacz… – dojeżdżamy do zakrętu, ale co tam – koniecznie w tej chwili muszę zobaczyć dwie piękne córy Nikosa. Patrzę… Rzeczywiście, greckie piękności, z czarnymi długimi włosami i lekko zgarbionymi nosami. Jedna pracuje w podstawówce, a druga jest nauczycielką angielskiego. I tak zaczyna się dłuższa wypowiedź, na temat córek, tego co dokładnie robią, ale już podjeżdżamy autobusem do Kanoni i za chwilę całą wycieczką będziemy wychodzić. Więc biorę mikrofon do ręki…

-Tylko ci jeszcze koniecznie coś dopowiem… Zimą, jedź z rana na kawę tutaj do Kanoni, jak będzie słoneczny dzień. Sama zobaczysz, jak tu jest pięknie jak nie ma już tylu ludzi. Pójdziesz, zobaczysz i przypomnisz sobie co ci powiedziałem…

Dojechaliśmy. Wychodzimy na punkt widokowy przeciskając się pomiędzy wielkimi autobusami i tłumami turystów z każdej części świata.

Tak, rzeczywiście. Przyznaję mu rację. Jesienią na Kanoni jest jeszcze  piękniej.

 

TU! przeczytasz post na temat Kanoni.

TUTAJ! zobaczysz film YouToube o Kanoni.