Niezawodny sposób na grecką teściową – DOLMADAKIA!

     Oliwa z Oliwek jest  szalenie sympatyczna. Trzeba jednak przyznać, że w obecności swojej synowej, czasem zamienia się w prawdziwego potwora. Wytykając Fecie wszystko co tylko jest możliwe, pomściła wszystkie moje krzywdy. Co prawda Feta jest perfekcyjna w temacie sprzątania, ale nikt nie jest w stanie prześcignąć kulinarnych wyczynów  babci.

    Po pewnym czasie już nawet Souleiman  na babcię nie działał i Feta musiała wymyślić jakieś inne wyjście z sytuacji. Rozwiązanie  było proste. Nazywało się… DOLMADAKIA!

 

    -Mamo… – zaczęła pewnego ranka Feta, mówiąc do Oliwy, która właśnie myślała nad nową zaczepką.

    -Pomidor mówił wczoraj, że ma nieodpartą ochotę na mamine dolmadakia… Ach… Ależ by się z nich ucieszył!

    Oczy Oliwy momentalnie rozbłysły. Rozchyliła nawet lekko usta. Na składniki tej bardzo typowej, greckiej potrawy nie trzeba było długo czekać, bo Feta  wszystko już wcześniej ukartowała. Liście winogron. Ryż. Zestaw przypraw i potrzebne naczynia. Wszystko gotowe!

     Dolmadakia to rodzaj naszych gołąbków, tyle że robi się je nie z liści kapusty, ale z  liści  winogron. Smak mają specyficzny i przyznam się, że za nimi nie przepadam. To jedna z tych potraw, które się albo kocha, albo nienawidzi.

    Przygotowanie tego dania,  jest niezwykle żmudne i zajmuje  wiele godzin. Widok kobiet zawijających ryż w liście winogron i rozmawiających przy tym wesoło, jest jednym z typowych widoków z codziennego, greckiego  życia szczególnie  we wioskach i małych miasteczkach. Podczas tej pracy, naprawdę można się nagadać.

     Oliwa czym prędzej zabrała się do działania. Usiadła  na kanapie i przyjęła wygodną pozycję. Szklanka z wodą. Kawałek ciasta z serem. Tak przygotowana ruszyła do pracy.  Liść za liściem. Garstka ryżu, jedna za drugą. Praca trwała kilka godzin, a babcia opowiadając najróżniejsze historie, była w siódmym niebie.

 Tak  wygląda Centrum Dowodzenia Światem. Czyli Oliwa z Oliwek robiąca dolmadakia.

    -Dorota, nie chcesz wiedzieć jak  się je  robi? Mogłabyś też zrobić kilka dla Janiego. – zaproponowała mi Feta.

    -Przepraszam, ale nie mam teraz czasu… – tak brzmiała moja oficjalna odpowiedź. „Nie chcę wiedzieć i co najgorsze nic mnie to nie obchodzi!” – to zdanie tak naprawdę tkwiło w mojej głowie. Dolmadakia  wymagają wiele godzin żmudnej pracy.  A gotowanie dłużej niż 20 minut – to dla moich kulinarnych standardów, stanowczo za długo. Gdyby tylko dowiedziała się o nich babcia, zapewne dostałabym po głowie…

 Gotowe dolmadakia  na szczęście dostępne są w każdym greckim sklepie.
 

    A propos przepisów! Na dniach  zapraszam na najłatwiejszy na świecie, najszybszy, ale przede wszystkim, najsmaczniejszy przepis na ciasto cytrynowe.

Sezon na figi trwa

 

 

     Podczas gdy w Polsce trwa  sezon na  czereśnie, jagody  i maliny; w gorącym, greckim słońcu wygrzewają się figi. Właśnie teraz są najsłodsze, najbardziej miękkie i soczyste. Można rwać i jeść prosto z drzewa, a figowych drzew  w Grecji nie brakuje.

Drzewo figowe

      Figi są teraz tak miękkie, że nie warto  tracić czasu na ich obieranie. Wystarczy umyć, rozerwać palcami od środka i połykać niemalże w całości. Ja tak właśnie  robię  i po zjedzeniu tego przesłodkiego owocu, nic nie zostaje:))

 

 

 

Przeczytaj więcej…

https://salatkapogreckuwpodrozy.pl/blog/2012/06/04/z-cyklu-zacznij-lekko-poniedzialek-jak-wlasciwie-w-naturze-wygladaja-kapary-poniedzialek-4-czerwca-2012/

https://salatkapogreckuwpodrozy.pl/blog/2013/02/20/zakwitly-drzewa-migdalowe-sroda-20-lutego-2013/

 

 

z cyklu: JADĘ DO GRECJI NA WAKACJE – Niezbędny zestaw perfekcyjnego plażowicza

   

       Lato  uznaję  oficjalnie za  rozpoczęte! W Grecji już od dobrych kilkudziesięciu  dni panują upały. Z nieba poznikały  ostatnie chmury. A w rozgrzanych słońcem trawach,  swoją muzykę grają cykady. Zapełniły się również i  plaże.

     Przez całe wakacje aż do końca września, poniedziałkowe posty zastąpi  cykl dla osób, które w tym roku jako cel wakacyjnych podróży wybrały Elladę. Dzisiaj odsłona numer jeden! Ponieważ w 90% przypadków,  jadąc do Grecji udajemy się również na plaże, warto wiedzieć – co takiego będzie nam niezbędne? Oto  żelazny zestaw perfekcyjnego  plażowicza…

 1. KOSTIUM KĄPIELOWY –  rzecz jasna bez kostiumu kąpielowego na plaży się nie obejdzie. Ale… jak wybrać ten najlepszy? Ja radziłabym  kupić go w Grecji. Wybór kostiumów kąpielowych w Elladzie jest nieskończony! O poradę co do właściwego, warto poprosić  grecką ekspedientkę. O tym, że Greczynki o kostiumach wiedzą od Polek znacznie więcej,  przekonałam się  na własnej skórze. Kostium, który dobrała mi grecka sprzedawczyni był najlepiej dobranym kostiumem, jaki miałam w życiu! 
 2.  KREM Z FILTREM –  wybierając się na plaże, chcemy się opalić. Ale uwaga! Decydując się na plażowanie w Grecji bez żadnej ochrony,  już po pierwszej  wizycie najpewniej się spalicie…  Greckie słońce działa ze zdwojoną siłą. Jeśli  pływacie, promienie słoneczne  dodatkowo odbijają się o taflę wody i działają  jeszcze mocniej. Dokładnie jak  przy wizycie w turbo solarium 😉  Opalenizna przywieziona  z Grecji jest śliczna i może pozostać na skórze nawet do grudnia. Żeby jednak uniknąć poparzeń, trzeba się zabezpieczyć. Moim kosmetycznym odkryciem jest krem do opalania greckiej firmy KorresTen krem jest nieziemski! Pachnie  jak śliczne,  letnie perfumy. Wszystko przez skład, który oparty jest na greckim jogurcie. Jogurt w kremie do opalania – przyznacie, że jest to genialne! Tak na marginesie,  do kupienia w każdej greckiej aptece.
3.  OKULARY SŁONECZNE –  o nich również nie można zapomnieć! W tym wypadku warto postawić na jakość. Pamiętajcie, że okulary słoneczne trzeba kupować u optyka. W innym przypadku, mogą uszkodzić nasze oczy. Bez dobrej jakości okularów, nie można się w Grecji  obyć. Wie o tym, każdy kto choć raz zasmakował siły śródziemnomorskiego słońca.
4. KAPELUSZ –  to też istotne. Przed moim  przyjazdem do Grecji, nie wiedziałam właściwie dlaczego? Odpowiedź przyszła ekspresowo. Na samym początku maja, po jednej  z podróży, jeszcze wiosenne słońce prawie przepaliło mi przedziałek, który noszę z boku głowy… Tak więc już następnego dnia miałam na sobie mój ukochany, słomkowy kapelusz.
5. PLASTIKOWE JAPONKI – koniecznie z plastiku! Nic innego nie sprawdza się na plaży. Plastikowe buty można szybko umyć i bez oporów wskakiwać w nich do wody. Poza tym, sprawdzają się najlepiej na kamienistej jak i piaszczystej plaży. Ja właśnie zaopatrzyłam się w kultowe  buty firmy Havaianas. Nie ma co ukrywać – są  drogie. Jednak w tym przypadku,  jakość i wygoda są całkowicie proporcjonalne do ceny.
6. RĘCZNIK PLAŻOWY –  powinien być duży, ale jednocześnie cienki, tak żeby zbytnio nie ciążył w torbie.  Kolor i wzory to już kwestia gustu.
7. WIELKA CHUSTA – ta również jest niezbędna! Zastanawiacie się pewnie: dlaczego? Po to żeby prosto z plaży, z klasą wybrać się do pobliskiej kawiarenki  po zimną kawę! Zazwyczaj mało która z nas, komfortowo czuje się chodząc w kostiumie poza plażą. A komu tylko na chwilkę, chce się zakładać całe ubranie? Rozwiązaniem jest wielka, zwiewna chusta. Jak szybko i elegancko ją zawiązać? Rzecz jasna, mam na to patent! Ale   to już dłuższy temat na oddzielny post –  o tym jeszcze będzie!
Tymczasem… miłego plażowania!
Przeczytaj więcej…

Kiedy człowiek zapuszcza korzenie?

 

       Właśnie pakuje walizkę. Zapuszczone lekko korzonki, znów trzeba będzie przesadzić. Najważniejsze jednak, że jest gdzie wracać. Pomieszkiwać mogę wszędzie, ale Cytrynowy Dom jest tylko jeden! Przez najbliższe cztery, letnie, gorące  miesiące zakorzeniam się na Zakinthos. Tam czeka na mnie wyczekiwana praca.

    Do miejscowości, w której obecnie mieszkamy, nadal nie pałam  sympatią. Fakt, że to właśnie tutaj znajduje się mój adres, musiałam po prostu zaakceptować. Korzonki małe, cienkie, ale zawsze… wrosły chyba trochę mimowolnie. Jak się o tym przekonałam?…

 

 

    Pewnego słonecznego dnia, Jani wybrał się do sąsiedniego miasteczka, kupić chleb w naszej ulubionej piekarni. Wsiadł do samochodu i ruszył powoli. Dochodziło południe. Nagle, z małej, bocznej uliczki wyjechał facet na motorze. Zaczął jechać za Janim. Wyprzedził go i kiedy był już przed nim,  zaczął naciskać na klakson. Z całej siły machał ręką, żeby Jani zjechał  na pobocze. Co na Boga się stało??!! Jani  zatrzymał się  i otworzył okno. Z motoru cały zziajany, zsiadł młody chłopak. Był to nasz listonosz.

     -Co się stało? – spytał Jani.

     -Przyszła paczka z Polski dla Doroty! Trzymaj! – powiedział i sekundę później już go nie było.

 

     Dodam, że z naszym listonoszem nigdy nie zamieniłam pełnego zdania. Zawsze tylko mówimy sobie dzień dobry.

     Mój proces zapuszczania korzeni następuje chyba trochę bezwiednie. Tymczasem pora ruszyć w drogę!

    Wszystkim, którzy właśnie jadą na  swoje urlopy, życzę miłych wakacji! Tymczasem ja…  zabieram się do pracy! ;))))

Przesyłka, którą dostarczył nasz listonosz. „Mandolina Kapitana Corelli” to książka, której akcja rozgrywa się na Kefalonii, czyli w jednym z moich miejsc pracy. To właśnie na postawie tej książki powstał słynny film z Penelope Cruz  i Nicolasem Cage  w rolach głównych.

 Przeczytaj więcej…

https://salatkapogreckuwpodrozy.pl/blog/2012/05/12/swiatowy-dzien-ptakow-wedrownych-sobota-12-maja-2012/

 

Co się dzieje, kiedy w jednym pokoju znajdą się trzy kobiety z trzech różnych pokoleń?

 

        Zdążyliśmy jedynie postawić na podłodze walizki, kiedy do drzwi sałatkowego domu zadzwonił dzwonek. Podparta na swoim synu Pomidorze, do środka weszła Oliwa z oliwek – już prawie stuletnia seniorka rodziny. Babcia niestety coraz częściej  niedomaga i ostatnio czuje się gorzej. Z tego właśnie powodu Feta wraz z Pomidorem, postanowili nakłonić Oliwę do zamieszkania na jakiś czas w ich domu.

    Nakłonić… Co jednak wcale nie było takie proste! Szczęście w nieszczęściu, że na zdrowiu podupadł również Pomidor. Obecnie cierpi z powodu  wrzodu na żołądku i co jakiś czas musi stawiać się w szpitalu. „Dzięki” chorobie Pomidora konszacht był wręcz banalny. Oliwa z oliwek została poinformowana, że syn czuje się źle. Powiedziano jej, że koniecznie musi się nim zaopiekować, bo w takiej sytuacji – bez jej pomocy się nie obejdzie! Przyznajcie sami – czyż nie było to genialne?!

     Oliwa z oliwek, wcześniej wzbraniająca się rękami i nogami przed samą myślą o przeprowadzce, do domu Sałatki przybiegła niemalże w podskokach. Już od samego wejścia gorsze samopoczucie jakby samo jej minęło:

     -Jestem! – powiedziała na wydechu wchodząc do środka.

   -Feta! Musimy porozmawiać… – wykrzyknęła,  patrząc na żonę Pomidora.  Po kilku chwilach, babcia wygodnie rozsiadła  się na kanapie. Prawą rękę jak zawsze oparła na wiekowej lasce, a lewą nogę, ponieważ ta czasem drętwieje, wyprostowała na kanapie. Kiedy przyjęła swoją strategiczną pozycję, zaczęła:

    -Najpierw proszę o szklankę wody. – zażądała Oliwa, poczym przeszła do sedna:

    -Co dzisiaj ugotowałaś na obiad? – padło najważniejsze(!) dla każdej greckiej pani domu pytanie.

    -Dzisiaj jedliśmy spaghetti. – odpowiedziała skruszona Feta.

    -A wczoraj?

    -Wczoraj były kuleczki mięsne.

    -A co będzie jutro?

    -Jutro… Jeszcze nie wiem…

    -No właśnie… I tu jest pies pogrzebany! – Oliwa podniosła głos. Gdyby mogła, zapewne by wstała.

   -Feta! Spójrz na mojego syna, na moje biedne dziecko [Pomidor ma 60 lat – przypis narratora 😉 ]!  Czy ty widzisz, co on ma na sobie? Jego koszula jest nie-do-pra-so-wa-na! Poza tym… Jakie spaghetti?! Co to za wynalazki?! Jakie  kulki mięsne?! Co się tutaj u was  na Boga dzieje? A tak w ogóle… To gdzie są moje haftowane obrusy i firanki, którymi cię obdarowałam? Tyle się narobiłam! Feta! Poza tym, że nie dbasz o moje dziecko, to  nie masz w sobie odrobiny wdzięczności!

     Tak na marginesie… Przy ostatniej wizycie Fety w naszym domu, dostałam cały zestaw ręcznie haftowanych obrusów i firanek…  Tak więc wszystko jest  już jasne!

     Po rozmowie ze swoją teściową, Feta wyszła na wpół żywa. W takim stanie jeszcze nigdy jej nie widziałam…

    -Dorota… Nie daję rady… – powiedziała do mnie ukradkiem. – Tu trzeba coś wymyślić. Przecież  TA  KOBIETA… ona mnie wykończy…!!!

      Czyż życie nie jest sprawiedliwe?!  Przyznam się bez bicia, że to zdanie cisnęło mi się na język.

    -Choć, musimy się jakoś zrelaksować! – powiedziała zdecydowanie, poczym dodała:

    -Za piętnaście minut leci „Souleiman” [czytaj: sulejman]. Koniecznie musisz to ze mną obejrzeć!

    -„Souleiman” pierwsze słyszę. Co to takiego?

    -Taki turecki serial.

    -Pani Feto, ale ja nie znam tureckiego!

   -Nie martw się! Ja z tego też nie za wiele rozumiem. Ale kobiety noszą tam takie piękne suknie! Zobaczysz, na pewno ci się spodoba!

Souleiman  (http://www.greekradar.gr)

 

Jak to się stało, że piętnaście minut później razem z Fetą i (na szczęście już milczącą) Oliwą, oglądałyśmy razem „Souleimana”? Zupełnie nie wiem… Greczynki to  mistrzynie manipulacji! Co by o serialu nie powiedzieć, to dzięki Souleimanowi nastąpiła godzinka  ciszy i spokoju. Chwilowe zawieszenie broni.

 

Jak jednak sprawę ze swoją teściową ostatecznie rozwiązała  Feta? Na coś takiego nigdy bym nie wpadła!  Myślę, że do Nagrody Nobla w dziedzinie pokoju w przyszłym roku, bez dwóch zdań nominowana powinna być Feta. Dlaczego ? O tym – już  na dniach!

 

 

W tym kawale kryje się znacznie więcej, niż tylko szczypta prawdy

       Otwierają się drzwi. Do domu wchodzi Nikos. Jest przygarbiony i ma spuszczoną głowę.  

     -Synusiu! Co ci się stało? – podbiegając do drzwi, pyta jego matka.

     -Mamo… Co za dzień! Gorzej już być nie mogło…

     -Siadaj synku i mów o co chodzi?

     -Wylali mnie z pracy. Od dziś  jestem na bezrobociu…

     -Synku! To nie powód  do zmartwienia. Nic się nie martw! Na pewno szybko coś znajdziesz, a póki co damy ci pieniądze  na życie.

     -Tak, ale to jeszcze nie wszystko… Moje mieszkanie wynajmowała mi firma. Więc od dziś nie mam już gdzie mieszkać.

     -Ach! To nic takiego! Nawet i lepiej.  Pomieszkasz trochę z nami! Będzie jak za starych dobrych lat! Że też martwisz się o coś takiego? Przecież wiesz, co znaczy „grecka rodzinka”.

     -Tak, ale to jeszcze nie koniec… Przez to wszystko,  zostawiła mnie Marija… Co ja teraz zrobię…

     -Ach tam! Powiem ci szczerze – nigdy jej za bardzo nie lubiłam! Miała takie wielkie  stopy… – powiedziała grecka mamma, przywołując w wyobraźni widok stóp Mariji.  –Nic się nie martw. Zobaczysz, znajdziesz znacznie lepszą! A powiedz synuś, pewnie jesteś głodny? Co dziś zjadłeś na obiad?

     -Z tego całego rozgardiaszu, to  zupełnie zapomniałem   o obiedzie.

   Słysząc to, grecka mamma aż wstała od stołu. Z przerażeniem na twarzy jakby właśnie usłyszała, że Nikos  kogoś zamordował,  mówi:

     -Synu… Bój się Boga! Jak mogłeś nie zjeść obiadu?!  Ty jesteś zupełnie szalony!

     Ten kawał przyświecał każdemu dniu naszej wizyty w domu „Sałatki”. Żart ten  jest w Grecji bardzo popularny i mówi o Grekach więcej niż niejedna książka. Grecy nie tyle lubią jeść… Na punkcie jedzenia są całkowicie zakręceni. Temat jedzenia nie schodzi nigdy z pierwszego planu codziennych rozmów. A fakt, że ktoś może być głodny, jest największą obawą  dla każdej typowej greckiej mammy.

 Nie będę ukrywać… Stęskniłam się za moją kochaną „Sałatką”! I bardzo cieszyłam się z tej wizyty.

 

      Tymczasem, odpowiadając codziennie na pytanie, co mamy ochotę zjeść na obiad, każdy poranek rozpoczynaliśmy w dokładnie taki sam sposób. Na śniadaniu w  mieście!

    Kavala jest przepiękna. Według mnie to  właśnie tam mają najlepszą BOUGATSE (https://salatkapogreckuwpodrozy.pl/blog/2012/09/17/z-cyklu-zacznij-lekko-poniedzialek-co-grecy-jedza-na-sniadanie-propozycja-nr-2-czyli-bougatsa-poniedzialek-17-wrzesnia-2012/) na całym świecie! Do tego filiżanka greckiej kawy… Widok na budzące się do życia miasto… I zsunięty z nadgarstka zegarek… Tak właśnie mogłabym zaczynać każdy idealny poranek!

    Miłego poniedziałku!

 

Ale… ale… Co słychać u starej, dobrej „Sałatki”?

      Kilka lat temu, kiedy oboje jeszcze studiowaliśmy, Jani dorabiał  dorywczo pracując na stacji benzynowej. Taka dodatkowa praca była nam obojgu bardzo potrzebna. Ja mieszkałam wtedy w Polsce, Jani w Grecji, a związki na odległość  do najtańszych nie należą. Żeby spotkać się raz na kwartał, oboje musieliśmy solidnie  pracować. Bilety lotnicze do Grecji wciąż niestety są dość drogie.

      Na owej stacji benzynowej Jani pracował przez dobrych kilka miesięcy. Mimo, że jego praca nie należała do zbyt skomplikowanych, wiele się z niej nauczył. Tę życiową lekcję Janiego, można zamknąć w kilku słowach: jeśli Grek – szef  mówi „dziś nie mam pieniędzy, ale na bank… bez dwóch zdań… już teraz na 100%… na pewno… możesz mi obciąć obie ręce… zapłacę ci w przyszłym tygodniu!” – oznacza  to, że równie „na bank… na 100%… na pewno…” nawet w przypadku obcięcia wszystkich kończyn – wypłaty nigdy nie będzie…

 

      Swoją niezmienną  kwestię szef Janiego recytował co tydzień. W momencie rzucania tej pracy, Jani wyzbył się charakterystycznej dla wieku młodzieńczego   naiwności. Od tego momentu wiedział, że życie wcale nie jest sprawiedliwe. Były szef nie zapłacił mu ani jednego  euro i tym samym Jani założył mu sprawę w sądzie.

 

     Już od pięciu lat, bardzo systematycznie bo dwa razy w roku, nawet jeśli jesteśmy na drugim końcu świata, przyjeżdżamy do domu „Sałatki” żeby wziąć udział w rozprawie. Kilka tygodni temu dostaliśmy wezwanie na rozprawę nr 10.  Za każdym razem coś jest nie tak i rozprawa  nie może dojść do skutku. Najczęściej nie przychodzi były szef. Zdarza się jednak, że w sekretariacie zapominają jakiegoś papieru i wszystko w ostatnim momencie zostaje odwołane. Do tych odbywających się co pół roku rozpraw przyzwyczailiśmy się tak bardzo, że tak jak Boże Narodzenie czy też Wielkanoc, weszły już na stałe do naszego kalendarza. Rozprawy toczą się gdzieś na życiowym  marginesie, bo i tak zazwyczaj zupełnie nic z nich nie wynika. Zawsze są jednak doskonałym pretekstem na kilkudniowe wakacje i spotkanie się z całą sałatkową rodzinką. Tak też było i w tym przypadku.

       

      Z domu „Sałatki” wróciliśmy już jakiś czas temu. Również i ta  rozprawa się nie odbyła. Jaki powód był tym razem? W podejściu nr 10 sekretariat zapomniał wysłać zawiadomienia do byłego szefa. Kto by się jednak  przejmował?  Następny termin –  już jesienią…

    W  domu  „Sałatki” spędziliśmy cały tydzień. Te siedem dni było bardzo aktywne, bo rodzinka jest liczna, a my chcieliśmy się spotkać ze wszystkimi. Gdyby chodziła za nami ukryta kamera, myślę że wyszłaby całkiem niezła komedia. Ujmując krótko – było fantastycznie!

 

    Już więc od następnego tygodnia zapraszam na początek serii o tym co aktualnie słychać u każdego z sałatkowych składników.

 

    Co takiego stało się Fecie, że zaakceptowała mnie jako  panią domu? I jakim nowym, zmyślnym torturom zostałam ostatnio poddana?

    Dlaczego obecnie wszystkie oczy zwrócone są na  Pomidora?

    Jak ma się Olivka na swojej nowej wyspie? I jak wygląda komunistyczna kariera jej chłopaka Pieprza?

    Dlaczego Oregano, czyli dziadek, jest oburzony faktem, że idę do pracy?

    Jak zareagowała Oliwa z oliwek widząc swoje zdjęcie w polskiej gazecie?

    Kim jest prześladowca Ogórka i z jakiego powodu kuzyn musiał udać się na  pielgrzymkę?

    Jak rozstają się Grecy, czyli pierwszy rozwód w historii rodziny.

    Ilu kolegów Ogórka pracuje obecnie? I co robi typowy Grek, jeśli jest na bezrobociu?

 

 

Amerykański sen Greków

 

     Pamiętam, że jedną z pierwszych rzeczy, jakie zrobiłam po przeprowadzeniu się do naszej wioski, było zapisanie się do publicznej biblioteki w sąsiednim mieście. Początkowo wcale nie chodziło mi o książki, bo przecież większości z nich nie rozumiałam. Nie miałam wtedy pracy, żadnych dodatkowych zajęć, znajomych, przyjaciół.  Ponadto żadnych zadań, celów, obowiązków, terminów, które porządkowałyby moją codzienność. Najmniejszego poczucia, że jestem tu kimś i  gdziekolwiek przynależę. Zupełnie nic. Tabula rasa.

    O braku poczucia przynależności do miejsca i przypisanego mu społeczeństwa,  przerażającego wrażenia wyrwania razem ze wszystkimi korzeniami, wie dokładnie każdy, kto emigracji zasmakował. To bardzo trudne, ale jednocześnie niesamowicie wzbogacające doświadczenie.  

   

     Zdobycie karty bibliotecznej wcale nie było proste. Grecja nie jest obecnie krajem otwartym na cudzoziemców. Przez  kilka wizyt bibliotekarka jak mogła naciskała, żeby karta wypisana  była na Janiego. Byłoby to o wiele prostsze.  Musiało być to dla niej zupełnie niezrozumiałe, dlaczego tak bardzo się uparłam. Przecież to tylko kawałek papieru! Po kilku dniach biurokratycznej walki, na środku naszej lodówki, pod wielkim magnesem zawisła  mała, utwardzona plastikiem kartka. Było na niej napisane „Karta czytelnika: Dorota Kamińska”.

    Był to mój pierwszy, mały krok w budowaniu swojego  poczucia przynależności.

    Dziś wiem, że do końca życia tej kartki nie wyrzucę.

    Do biblioteki wybierałam się mniej więcej raz na tydzień. Z dumą dziecka, które pierwszy raz idzie do szkoły, zawsze w terminie oddawałam swoją książkę. Miałam w końcu swój mały obowiązek 😉

 

     Mimo, że obecnie coraz częściej nie mam czasu, do biblioteki nadal przychodzę. Przeważnie  jest tam prawie pusto. Książki leżą w  nieładzie, a system ich ułożenia jest bardzo zagadkowy. Przypuszczam, że po prostu nie istnieje.  Bibliotekarka nie wydaje się mieć do swojej pracy powołania. Kiedy przychodzę piętnaście minut przed zamknięciem, przewraca oczami.  Wchodząc do środka, zostawiam za sobą zgiełk miasta. Cisza, która tam panuje  zawsze mnie uspakaja.  Słychać tylko przytłumiony hałas ulicy i tykanie wielkiego zegara.

     Mimo, że mój poziom greckiego można określić jako „komunikatywny” w środku jest wiele  książek, które mnie interesują. Jest przecież cały regał kolorowych, uroczych pozycji dla najmłodszych 😉  Są wielkie albumy z fotografiami najpiękniejszych miejsc w Grecji. Wielki zbiór książek kucharskich, takich że aż cieknie ślina.  Publikacje o greckich serach i winach. Pokaźny zbiór o malarstwie, rzeźbie i architekturze.

      Ostatnio, zupełnie przypadkiem, do rąk wpadła mi swoista perełka…

     12 maja obchodzony był Światowy Dzień Ptaków Wędrownych.  Wg mojej interpretacji, wtedy właśnie powinniśmy obchodzić dzień emigranta 😉 Emigrant, emigrantka, emigracja… Te nazwy wciąż  negatywnie mi się kojarzą.

 

    Proces zapuszczania korzeni w innym kraju, potrafi być ciężki. Kiedy przychodzą gorsze momenty, warto przypomnieć sobie jak wyglądało to ponad wiek temu…

   Wszystkie zdjęcia i informacje pochodzą z książki:

 „Podróż. Grecki  sen o Ameryce 1890 – 1980”  Maria Iliou, Muzeum Benaki, Ateny 2008

Rok 1910. Miejscowość Patra. Tak wyglądały początki greckich wypraw do Ameryki. Biorąc ze sobą najpotrzebniejsze rzeczy, ludzie opuszczali domy i płynąc małymi łódkami, udawali się do wielkich portów. Ci ludzie właśnie wybierają się do Ameryki. Każda wielka podróż, ma swój pierwszy mały krok…

Na statku podczas podróży. Warunki jak widać musiały być ekstremalne. Taka podróż trwała kilka miesięcy. Wyjeżdżając ze swojego kraju, ci ludzie musieli mieć świadomość, że drogi powrotnej już nie będzie. Nigdy więc nie zobaczą  swojej rodziny, przyjaciół. Nikt z nich nie miał telefonu, nie wspominając o  internecie. Jaką trzeba mieć w sobie siłę, żeby zdecydować się na coś takiego…

Ciekawe co wtedy czuli? Statek z greckimi emigrantami dobija do brzegów Nowego Jorku.

Od razu po dotarciu  – badania lekarskie.

Już sama przeprawa musiała być niesamowicie ciężkim doświadczeniem. Co dzieje się potem? Często jest jeszcze gorzej. Mieszkanie greckich emigrantów w USA. W tym jednym pomieszczeniu śpi sześć osób. Trudno to nazwać mieszkaniem. To tylko mały pokój, w którym znajduje się również  kuchnia. Myślę, że nawet zapisanie się do publicznej biblioteki niewiele by w tej sytuacji zmieniło…

Nowy Jork. Rok około 1900. Warunki życia mogą być ciężkie. Ale pranie trzeba przecież zrobić! Widok mieszkań greckich emigrantów i tak charakterystyczny również dla współczesnej  Ellady  widok rozwieszonego prania.

Od czego  zaczynali? Od przysłowiowych pucybutów, łapiąc się wszystkich możliwych prac. Indianapolis. Rok 1908.

Grecka kuchnia zawsze zawojuje świat! Już kilkanaście lat po przyjeździe pierwszych greckich emigrantów, w większych miastach Stanów Zjednoczonych pojawiają się greckie restauracje.

Chicago. Rok 1940. Obchody greckiej Wielkanocy i pieczenie jagniątek na ulicach Chicago. Greccy emigranci w USA stanowią  już silną grupę. Prócz swoich własnych restauracji, sklepów, kawiarenek,  posiadają nawet swoje szkoły i wydają greckie gazety.

Czy rozpoznajecie tę  panią? Maria Callas w Metropolitan Opera, Nowy Jork. Rok 1956.

Nowy Jork. Rok 1960. Co można kupić w greckich delikatesach?

Greckie kafenio w Pensylwanii. Rok 1960. Bez własnej kafejki, żaden Grek obejść się przecież nie może.

Początki emigracji są już tylko wspomnieniem. Ludzie na fotografiach wyglądają na szczęśliwych. Coraz częściej się uśmiechają. Na ich uśmiech pracowało jednak wiele pokoleń…

Z okazji Dnia Ptaków Wędrownych – wszystkim „Ptakom” sprzyjających wiatrów!

 

Przeczytaj więcej…

https://salatkapogreckuwpodrozy.pl/blog/2012/05/18/emigracja-potrafi-dac-w-kosc-ale-jak-bylo-100-lat-temu-piatek-18-maja-2012/

https://salatkapogreckuwpodrozy.pl/blog/2012/06/22/pierwsza-noc-w-cytrynowym-domu-no-coz-rzeczywistosc-daleka-byla-od-mojej-bajki-piatek-22-czerwca-2012/

Za oknem – Sahara!

 

      Otworzyłam okno. Niczym Perfekcyjna Pani Domu przetarłam palcem parapet. Czubek palca  pokrywał piach.

     Drobny,  piaskowy pył na zewnątrz przykrył niemalże wszystko. Parapety, chodniki, samochody, liście drzew, które jeszcze dzień wcześniej były lśniące. Co to takiego?

    Wiejący z Afryki wiatr Livas jest suchy i gorący. Zaznać go można w Grecji latem. W tym roku właśnie zawiał po raz pierwszy. Jest znakiem, że kończy się wiosna, a zaczyna długie, piękne, gorące, greckie  lato. Od teraz  Livas wiać będzie coraz częściej. Doskonale  pamiętam go z zeszłego sierpnia. Kiedy wiał w środku lata miałam wrażenie, że ktoś właśnie otworzył rozgrzany piekarnik. Trzeba było  mrużyć oczy, inaczej wydawało się że za chwilę wyschną również i one. Było wtedy gorąco jak w piekle.  

 

     Od czasu do czasu Livas nawiewa również piasek z Sahary. Ten właśnie piasek widać było na moim parapecie. W niektórych miejscach Grecji obserwować można również burze piaskowe. Drobny pyłek   z Sahary pokrywa  wszystko, wdzierając się do domu przez każdą szparę.  I dlatego  właśnie wiosną i latem każda szanująca się grecka pani domu, ranek rozpoczyna w pewien określony sposób… Dlaczego Greczynki tak robią? W końcu znalazłam odpowiedź na nurtujące mnie pytanie. Wraz z pojawieniem się wiatru Livas, na każdym podwórku rozpoczyna się… wielkie polewanie:

https://salatkapogreckuwpodrozy.pl/blog/2012/09/10/z-cyklu-zacznij-lekko-poniedzialek-poczatek-dnia-wg-greckiej-pani-domu-poniedzialek-10-wrzesnia-2012/

Zakinthos – pierwsze spojrzenie

 


 

     W płynięciu łodzią jest coś usypiającego. To trochę tak jakby leżało się  w wielkiej kołysce. Do brzegów Zakinthos dopłynęliśmy już prawie w nocy. Mimo kilku kaw, każdemu mimowolnie  zamykały się oczy. Im szybciej do łóżka tym lepiej. Następnego dnia musieliśmy wstać wcześnie rano.

     Kiedy stolica wyspy, czyli miasto Zakinthos, po raz pierwszy powiedziało mi „dzień dobry”, poczułam że  ma ono swoją  energię. Mimo że była dopiero końcówka kwietnia, wszędzie na ulicach słychać było angielski. Latem turystów będzie pewnie więcej niż samych Greków. Miasto  zalane było słońcem. Kawiarenki wypełnione ludźmi, którzy w spokoju  sączyli zimne kawy. Ktoś co chwilę trąbił. Ktoś się z kimś witał. Gdzieś dalej ktoś wybuchał śmiechem. Typowy pracujący dzień, samo południe.  Taką właśnie Grecję lubię najbardziej.  

     Po załatwieniu kilku spraw na mieście, udaliśmy się na przejażdżkę  po wyspie. Mieliśmy na nią  niecały dzień. Nie można więc było się ociągać. Cel pierwszy – plaża Xigia, gdzie zażywać można kąpieli siarkowych. Siarkę czuć  było już z oddali. No cóż… ten zapach nie przyciąga, ale dla zdrowia i urody czasem warto się poświęcić.  

    Po krótkiej pogawędce z właścicielami kawiarenki przy plaży, obraliśmy cel następny – Błękitne Groty. Wpłynięcie do nich łodzią było jeszcze niemożliwe. Tak więc… chwila  przerwy? Idealny moment na zimną kawę!  Cappuccino freddo (https://salatkapogreckuwpodrozy.pl/blog/2012/07/23/z-cyklu-zacznij-lekko-poniedzialek-freddo-cappuccino-poniedzialek-23-lipca-2012/) króluje w Grecji każdego lata. W prawdziwe upały, które już się zbliżają, będzie działać wręcz kojąco.

        Miejsce, z którego Zakinthos słynie,  zostawione mieliśmy na sam koniec. Krótka przejażdżka po wyspiarskich drogach skręconych jak serpentyny  w karnawale, chwilę później  przystanek na niepozornym parkingu. Jakieś skały, dziko rosnąca trawa i niewielki stragan z  greckimi wyrobami: oliwa z oliwek, miód, różnego rodzaju zioła.

    -Ten facet ma najpiękniejsze „biuro” świata.  –  No cóż… Wyglądem to  raczej się nie wpasował. Mężczyzna przywitał się z nami i uśmiechnął się szeroko, prezentując brak dwóch zębów na przodzie. Całość jego image’u dopasowana była  do,  jakby nie było – szczerego uśmiechu.  Ale chwila, chwila… O co chodzi z tym jego „biurem”?

      Podeszłam do barierki, która znajdowała się za straganem. Nie miałam pojęcia, że znajdujemy się nad Zatoką Wraku. Słynne Navagio widać było tuż pod nami. Fajne, piękne, zachwycające… Te słowa to stanowczo za mało. Majestatyczności  tego miejsca nie oddaje nawet najlepsza fotografia. Turkus z szafirem  w najczystszej postaci, w spienionych falach uderzał o beżowo – biały piasek. Popielate skały o poszarpanej fakturze, ramowały rozsławiony na   cały  świat statek  jednej z pięciu najpiękniejszych plaż świata. Przestrzeń, jakby ten widok nigdzie się nie kończył. Ogrom, który jakby w tym miejscu dopiero co się rozpoczynał. Najczystsze piękno, w najprostszej postaci.

      Nie dziwie się ani trochę, że podpływając łodzią do Zatoki Wraku, niektórzy ludzie  mają łzy w oczach. W takich właśnie miejscach rzeczywiście można podjąć najważniejsze życiowe decyzje. Navagio  jest jednym z najpiękniejszych, najbardziej magicznych i nierealnych miejsc jakie w Grecji widziałam. Wrażenie – powalające, a przecież na Zatokę Wraku patrzyłam tylko przez chwilę. Od pierwszego czerwca, przez całe cztery letnie miesiące ta zatoka  będzie również i moim „biurem”. To między innymi tam będą powstawać  kolejne części „Sałatki”.

 ZOBACZ ZE MNĄ WYSPĘ KORFU!

     

     Do Cytrynowego Domu wracałam następnego dnia wczesnym rankiem.  Płynięcie łodzią czy też  promem, jest dla mnie najbardziej relaksującą formą podróży. Być unoszoną przez fale – to jest takie przyjemne. Kiedy wracałam, byłam  świadoma trzech ważnych rzeczy. Już od czerwca będę miała możliwość na włożenie mojej własnej cegiełki, w budowanie czegoś naprawdę wartościowego.  Navagio, czyli słynna Zatoka Wraku, jak najbardziej zasłużenie jest uznawana za jedną z najpiękniejszych plaż świata.  A ponadto… Czy wiedzieliście, że Messi, to nie kosmetyczna marka, tylko nazwisko znanego   piłkarza? ;)))

Plaża Xigia, gdzie można zażywać kąpieli siarkowych.
Stolica wyspy – miasto Zakinthos
Gdyby tak wszystkie mogły być moje… ;)))
Navagio, czyli słynna Zatoka Wraku
Przeczytaj więcej…