Pierwsza noc w Cytrynowym Domu… No cóż – rzeczywistość daleka była od mojej bajki… piątek, 22 czerwca 2012

       
      Po pierwszej nocy w nowym domu zostało już tylko wspomnienie. Mogę dodać – na całe szczęście. My dziewczyny, zdaje się – lubimy wymyślać bajki. Wszystko przez te romantyczne komedie, lalki Barbie, modelki z gazet typu Cosmo, czy też te babskie seriale. A prawdziwe życie jest znacznie… ujmijmy to – zabawniejsze.
      Na perspektywę spędzenia pierwszego dnia i pierwszej nocy w nowym domu, promieniałam z radości. Myślałam – będzie pięknie! To naprawdę cudowne – w końcu na swoim! Jedna z chwil typu „do zapamiętania”.
      Rzeczywistość jednak diametralnie różniła się od mojej bajki. Aż sama się dziwię, że tak to pięknie obmyśliłam, jakbym na chwilę straciła kontakt z rzeczywistością.
       Zacznę od początku… Sama przeprowadzka, w prawie czterdziestostopniowym upale, trwała dobre pół dnia. Ze stosem waliz, tekturowych pudeł i toreb z Ikeai, musieliśmy wyglądać jak uchodźcy, taszczący cały dobytek przez miasteczko. W jedną i w drugą stronę. A kiedy wszystko zostało już przeniesione, okazało się że zapomnieliśmy o jednym – nie mamy przecież mebli. Ups… Jak to zazwyczaj – nie dowieźli na czas, czy też znowu zapomnieli. Prócz stosu ubrań, butów, zestawu garnków, talerzy, kubków i szklanek oraz ratującego sytuację materaca, w domu nie było nic – puste przestrzenie. No i to niesamowite eeeechoooo…
     Można uznać, że Jani był szczęściarzem, bo tej doby  pracował w nocy. Ja miałam zostać zupełnie sama. Zdaję sobie sprawę, że jest to niedorzeczne. Niech się śmieje, kto chce – ale ja w nocy boję się duchów – śpię więc zawsze z włączoną nocną lampką.  I tym razem nie wyobrażałam sobie zasnąć inaczej. Tak więc przebrałam się w pidżamę. Umyłam i nakremowałam. Poczytałam chwilę przed zaśnięciem i wtuliłam się w poduszkę, z ciekawością co też przyniesie mi mój pierwszy sen.
      Światełko było włączone. Temperatura ponad trzydzieści stopni. Więc okna otworzone, jak się rozumie  – do granic możliwości.
      Tymczasem na „parapetówkę”, której tej nocy wcale jeszcze nie planowałam, pierwsza weszła tłusta stonoga. Szła spokojnie i powoli, a kiedy doszła do światła, przysiadła sobie wygodnie czekając na następnych gości. Kilka minut później doszła druga koleżanka, a po chwili znalazła się i trzecia. Potem rześko wparowała gigantyczna mrówka, wielkości paznokcia. Od razu zrobiło się im weselej. Imprezę można było uznać za oficjalnie rozpoczętą, kiedy znalazł się konik polny – w całym pokoju rozbrzmiało coś jakby trans techno. Później wbiła również ćma, która wesoło podfruwała. Nie zapominając o podśpiewujące sobie muszce oraz kilku wesołych komarach.  Wszyscy bawili się wyśmienicie – impreza naprawdę udana.
     Kiedy jednak w oknie znalazł się dziki kot, uznałam że to jest już przesada. Trzeba ukrócić te  harce. Rzecz jasna – o zgaszeniu światła nawet nie pomyślałam. Szczelnie więc zamknęłam wszystkie okna. I to był ten błąd.  
     Po kilku minutach muzyka przestała grać, a towarzystwo ucichło. Nie byłam już w stanie stwierdzić właściwie dlaczego – bo na wpół smacznie spałam. Co mi się śniło, tego już zupełnie nie pamiętam, ale kiedy o 6 rano do drzwi zastukał Jani, myślałam że już nie wstanę. Doszłam chwiejnym krokiem, zupełnie jakbym była na gigantycznym kacu, a przecież w zabawie nie brałam nawet udziału. Ledwo trafiłam na drzwi. Głowa bolała mnie tak mocno, że wydawało się iż za chwile wybuchnie. W żołądku zbierało mi się na wymioty.
    Farba! W mieszkaniu nie wyschła jeszcze farba i między innymi dlatego nie pozwalano nam się wprowadzić. Ot, się wyjaśniło…  Nie czuło się jej przy otwartych oknach, ale kiedy się je zamknęło… Całe towarzystwo nocną zabawę przepłaciło życiem. Nie przetrwał nikt. Nóżki leżących do góry brzuchami stonóg, już dawno zdrętwiały. Biedna mucha, wielka mrówka, wszystkie te  śmieszne stonogi, nie mówiąc już o koniku, który przecież chciał sobie  tylko pograć… Wszyscy nieżywi. Ja w sumie też nie za bardzo od towarzystwa się odróżniałam.
-Aleś ty głupia! – skwitował śmiejąc się Czosnek. – I zobaczyłaś w końcu tego ducha? – nie przestawał się śmiać.
      Tak więc z wielką tym razem radością, jeszcze na tę jedną noc, z powrotem, bardzo dziękując znaleźliśmy się w domu Czosnka.
      Ale jak mówią: złe – dobrego początki. Tego właśnie się trzymałam, wymiotując w nowym, pięknym, świecącym się  klozecie.
Oto krótka foto – prezentacja. Zdjęcia domu z pierwszych kilku dni. Przyznajcie sami … bajka! J JJ

Główna szafa

Nowoczesna meblo – ścianka

“Kominek” już prawie uporządkowany!

Kino domowe

Tylko po co komu ta siekiera???

15 myśli nt. „Pierwsza noc w Cytrynowym Domu… No cóż – rzeczywistość daleka była od mojej bajki… piątek, 22 czerwca 2012

    • Kominek to raczej taka prowizorka, zdaje się że jest na benzynę – czy coś takiego (nie orientuję się w tych sprawach…). Ale najwyżej siekiera będzie na komary:))))

  1. No, romantyczne to nie było…szkoda że prywatka zakończyła się zbiorowym pogrzebem… ale dobrze żechociaż pani domu ocalała. Nawiasem mówiąc te farby były chyba wyjątkowo toksyczne. Ja z Martą malowałam mieszkanie w zimie, kiedy trudno mówić o przyzwoitym wywietrzeniu ale nie było takich sensacji. Życzę Wam, aby teraz było z górki! Pozdrawiam!

  2. usmiałam sie do lez :)) Dorotka Ty to potrafisz pięknie ubrać historię w słowa 😀 Będzie dobrze, ja tam już na tych zdjęciach widze ogromny potencjał na ślicznie urządzone mieszkanie :))- hmm no to chyba bez moskitiery ani rusz ?

    • Gosia – ja z głową w klozecie, a Ty się śmiejesz:)))W każdym razie meble kilka dni temu dowieźli – tylko tygodniowe spóźnienie. Jednak krzesła i stół to fajna sptawa:)

  3. Haha… to widzę, że wyposażenie macie podobne do naszego z pierwszych dni (chociaż, szafa dalej wygląda tak samo… po miesiącu). Z tą farbą, to rzeczywiście chyba temperatura potęgowała, bo my spaliśmy w naszym kurniku jeszcze w trakcie malowania przy lekko uchylonych oknach i nic a nic tego nie odczułam… Trzymam kciuki za rozwój sytuacji 🙂 i porządnej parapetówki (bez ofiar ;))

    • Codziennie coś się zmienia. Dobrze, że mam te zdjęcia – bo dopiero teraz widzę jak idzie to wszystko do przodu! Teraz czekam jeszcze na podłączenie netu. Bez tego – głucha cisza.. Radia, tv też jeszcze nie ma:///

  4. bardzo podoba mi się zdjęcie kina domowego na tle niebieskich żaluzji! 🙂 Ascetyczny przestrzeń tego kąta daje oddechu przed widokiem siekierki :)) Grunt to mieć uporządkowany kąt w kierunku, którego można skierować oczy uciekając od rozgardiaszu 😉

  5. Właśnie mnie o świeciło! To był dziki kot. mecz Polska- Grecja ogladalam na krecie. Co wieczór graliśmy w karty, które zostawiał am na stoliku na tarasie w naszym bungalowie. Co rano karty były nietknięte, nawet najmniejszego wiatru. Ostatniej nocy uslyszalam jak coś z hukiem wskoczył o na taras i pobiegł o dalej, krzesła i karty były porozrzucane. Całe te lata zastanawiał am się co to było, a że byłam pierwszy raz na jakielkowiek wyspie wyobrażał am sobie nawet zombie :-). A to był tylko kot.

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany.