Gdzie znajduje się chiński sklep?…. wtorek, 1 listopad 2011

      
     
     Ta krótka historia wydarzyła się już jakiś czas temu, ale przypomniała mi się właśnie dzisiaj kiedy wracając do domu przechodziliśmy obok chińskiego sklepu, w którym znaleźć można absolutnie wszystko.
   Pewnego zwyczajnego poranka przyszedł  w odwiedziny dziadek Janiego. Ojciec Fety, przychodzi od czasu do czasu, zawsze w godzinach bardzo wczesnych, a scenariusz jego wizyt jest zawsze dokładnie taki sam. Znam go już na pamięć – nic nie może tu zaskoczyć. Tym razem jednak wizyta nie potoczyła się jak zawsze, czego powodem było moje jedno małe pytanie. Ale o tym za chwilę.
komboloi
      Dziadek ubrany stosownie i bardzo schludnie jak zawsze, usiadł w salonie patrząc milcząco przed siebie i bawiąc się swoim komboloi. Doprawdy zawsze podziwiam to jak zwinnie ta prosta zabawka przenika przez jego palce. Bardzo chcę nauczyć się nią bawić, ale po pierwsze to typowo męska rzecz, a po drugie chyba kolejny stopień wtajemniczenia mieszkania w Grecji. Po chwili, zestresowana lekko Feta zapełniła stół przy którym siedział dziadek, wszelakimi, małymi pysznościami. Oliwki z serem nadziane na wykałaczki. Małe rybki w solonej marynacie. Ryż zawijany w laurowych liściach. Kawałki fety polane oliwą i posypane oregano. To wszystko razem stanowiło paletę przystawek do picia ouzo, którego dziadek jest prawdziwym koneserem.
tavli
        Dziadek nic nie mówiąc (co jest jego standardowym zachowaniem) zaczął jeść i popijać. Feta co chwile pytając się czy niczego więcej mu nie trzeba, upewniała się, czy mimo nieustającego milczenia wszystko naprawdę jest dobre. Wszystko było dobre, a kiedy dziadek skończył jeść i pić, na stole zrobiło się miejsce i jak zawsze pojawił się Pomidor, czyli ojciec Janiego. To też przewiduje scenariusz wizyt dziadka, który po przekąsce zawsze gra ze swoim zięciem w tavli, czyli typową grecką  grę planszową, która polega na rzucaniu kostką i poruszaniu  pionkami. Zazwyczaj grają tak godzinami. Naprawdę godzinami… Nie mówią do siebie niczego, tylko wykrzykują numer oczek wyrzuconych przez kostkę, to kto teraz gra i kto wygrywa partię. Wszystko szło zgodnie ze standardowym scenariuszem, do momentu kiedy szykując się do wyjścia, zadałam głośno pytanie:
                       
-Gdzie znajduje się chiński sklep?
      Nawet w Grecji z dnia na dzień robi się coraz zimniej, a mój 20kilogramowy bagaż z Polski, nie przewidywał skarpet, rajstop i tego typu zimowych niezbędników. Ponieważ potrzebuję ich w dużej ilości, pomyślałam, że odwiedzę jakiś chiński sklep. Jak wiadomo nie ma miejsca na tej planecie, gdzie nie ma takiego sklepu, a zawsze można znaleźć tam wszystko za bardzo niską cenę.
-W centrum jest kilka sklepów chińskich. – odpowiedział Pomidor, kontynuując dalej swoją grę.
-Ale ten największy jest przy supermarkecie obok parkingu. Jest na pierwszym piętrze. Żeby do niego wejść, przejdziecie przez takie małe schodki, przy tylnym wejściu do marketu. – Prosta, logiczna odpowiedź Pomidora, rozwiała wszelkie wątpliwości i wiedzieliśmy już gdzie mamy iść. Kończyliśmy właśnie śniadanie i mieliśmy wyruszać  w drogę. Ale…
-Jakie schodki, co ty opowiadasz?! – wykrzyknął dziadek, ku zdziwieniu wszystkich, bo naprawdę bardzo rzadko coś dłuższego mówił.
-Tam nie ma żadnych schodków, tylko jest podjazd dla wózków. Wiem, pamiętam dokładnie, bo też często tam chodzę. – kontynuował o dziwo swoją wypowiedź dalej. – Do sklepu przechodzi się po podjeździe.
-Nie, nie, nie … – powiedział Pomidor – Daje sobie głowę obciąć – tam są na pewno schodki, takie małe, zaledwie kilka stopni.
-Ty idioto, jakie stopnie! Mieszkam tu 50 lat i tam jest p o d j a z d.
      Pomidor wstał po szklankę wody i zaczął jeszcze raz dokładnie tłumaczyć, od samego  początku, jak dojść do sklepu chińskiego kończąc swoją długą i powolną wypowiedź, wyrazem: SCHODKI ! – takie małe – zaledwie kilka stopni. Odpowiedzi dziadka nie byłam już w stanie zrozumieć, ale była długa, głośna i pełna emocji. Nie zrozumiałam również tego co dalej mówił Pomidor, ale jedząc śniadanie nauczyłam się dwóch nowych słówek powtarzanych cały czas: schodki, podjazd.
     Pół godziny później ta sama dyskusja trwała nadal, a emocje ani trochę nie opadły. Gra tavli przerwana w połowie została zapomniana, a kiedy już wychodziliśmy do owego chińskiego sklepu, zamykając drzwi odgłosy żywej dyskusji wcale nie ucichły.
Schodki. Podjazd. Podjazd. Schodki.
    Sklep znaleźliśmy bez problemu, bo przypomniało mi się że właściwie byłam już tam kilka razy, tylko nie bardzo pamiętałam jak dojść. Bardzo lubię ten sklep – bo jest tam dokładnie wszystko! Ponadto dobrze idzie mi porozumiewanie się z chińską sprzedawczynią, która po grecku mówi tak samo jak ja i zawsze się szeroko uśmiecha.
    W każdym razie kiedy ja z przyjemnością buszowałam wśród skarpetek za 1 euro, rajstop i rękawiczek, dziadek trzasnął drzwiami, powiedział, że ma dosyć tej rozmowy, a przy tym nie pozwolił się odwieść do domu, tylko wrócił do niego piechotą.
     Wychodząc ze sklepu, jak to po zakupach – w pełni szczęścia i z modnymi nabytkami, nie mogłam przestać się śmiać, patrząc na o co widzę…

    

4 myśli nt. „Gdzie znajduje się chiński sklep?…. wtorek, 1 listopad 2011

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany.