Przewodnik po ZAKINTHOS cz. 2 – Blue Caves

   Rozsławione swoim elektryzującym błękitem Blue Caves, to coś co będąc na Zakinthos  trzeba zobaczyć. Błękitne Groty znajdują się przy  najbardziej wysuniętej na północ części wyspy – Przylądku Skinari. Ponieważ większość turystycznych kurortów znajduje się na południu, żeby  dotrzeć do Błękitnych Grot, trzeba przejechać prawie całą wyspę. Jednak zapewniam, że droga będzie urocza, a to co zobaczycie na końcu – warte zachodu.
     Błękitne Groty są naturalnymi formacjami skalnymi, poszarpanej linii brzegowej wyspy. Zostały odkryte w 1897 roku i dziś stanowią jedną z największych turystycznych atrakcji Zakinthos. Dno morskie w tej części wyspy jest jasne, miejscami niemalże białe. Padające na nie  promienie słoneczne załamują się, tworząc niesamowite efekty świetlno – barwne. Będąc w Błękitnych Grotach o odpowiedniej porze, można zobaczyć  wszystkie istniejące odcienie błękitu. Od najjaśniejszego, po odcień który wydaje się być fluorescencyjnym. Promienie słońca od wody odbijają się również na ścianach grot, a ponieważ woda jest w nieustannym ruchu, na pokarbowanej powierzchni skalnej malują się  dynamiczne  obrazy. Abstrakcje, będące dziełem samej natury.
     Jak dostać się do Błękitnych Grot? Najlepiej najpierw pojechać do  Agios Nikolaos. Jest to niewielki port, z kilkoma tawernami i miejscami gdzie można napić się kawy. To również z tego miejsca odpływają promy na Kefalonię.
     Większość   łodzi płynących do Błękitnych Grot, jest niewielkich rozmiarów, po to żeby wpływać do ich środka.  Zazwyczaj zaopatrzone są w szklane dna, dzięki którym można obserwować również dno morza. Tutaj jednak uwaga – przez takie dno nie zobaczycie słynnych żółwi  Caretta Caretta, bo w tej części wyspy raczej rzadko się  pojawiają.
     Łódź odpływa i już można zacząć rozkoszować się widokami  poszarpanej linii brzegowej wyspy.   Rejs do samych grot trwa około 15, 20 minut. Płynąc do celu po lewej stronie mija się mniejsze  groty. Każda z nich ma swoją nazwę i swoją legędę. Po prawej stronie im bliżej północy, coraz lepiej widoczna staje się największa wyspa Morza Jońskiego – Kefalonia.
    Kiedy zobaczycie charakterystyczny wiatrak, oznacza to że jesteście już przy Przylądku Skinari. Jest to najbardziej na północ wysunięta część wyspy. W tym miejscu jest się już bardzo blisko głównego celu.
      Rejs łodzią nie jest jedyną możliwością dostania się do grot. Niedaleko wiatraka widać białe schodki, sięgające  samego morza. Ich początek jest przy tawernie, która jest na samej górze. Jeśli nie chcecie wynajmować łodzi, wystarczy po nich przejść i samodzielnie do jednej z grot wpłynąć.
     Na samej górze, znajduje się drugi wiatrak. W jednym z nich można wynająć pokój, który jest   zdaje się najdroższym „hotelem” na wyspie.
    Podczas  rejsu łodzią przewidziane jest około  20 minut na kąpiel i możliwość wpłynięcia do  jednej z grot. Którą z nich wybrać? Nie każdy kapitan będzie wiedzieć, ale najlepszą do wpłynięcia, jest ta która znajduje się tuż obok schodów (widać ją na zdjęciu  obok). Wejście do tej groty  jest małe i bardzo niepozorne. Jednak  po wpłynięciu, grota okazuje się być naprawdę pokaźnych rozmiarów. W tym punkcie rejsu  warto mieć przygotowany wszelaki sprzęt do nurkowania jak i podwodny aparat. Mimo, że w środku woda jest zazwyczaj zimna, wrażenia są niezapomniane.
 

     Najpiękniejsze  groty znajdują się bardziej na północ.  Zazwyczaj łodzie wpływają do ich środka, bądź przepływają przez okalające wyspę  skalne łuki. Zręczność kapitanów, którzy sterują   jest  godna podziwu. Uwaga tylko na wasze palce! Łatwo się ich pozbyć, jeśli trzymacie ręce na zewnątrz łodzi.  Kiedy wpływacie do grot, ważne żeby ręce mieć przy sobie lub   nie zdejmować ich z aparatów!

    Port Agios Nikolaos jest również miejscem wartym chwili uwagi. Jeśli jesteście fanami owoców morza, jest to doskonałe miejsce, żeby właśnie tam je  skosztować. Na końcu portu znajduje się świetna tawerna, ze wspaniałym widokiem na morze. Co w niej zjeść? Trudno powiedzieć, bo zależy to od tego co właśnie złowiono ;))) Warto więc zapytać kelnera o rybę dnia. Nie chodzi jednak o rybę z promocji, która nie została sprzedana  i już lekko się nadpsuła. W tym wypadku ryba została złowiona najprawdopodobniej  kilka godzin wcześniej. Dla wszystkich wielbicieli owoców morza, jest tu również  spaghetti z mieszanką najróżniejszych morskich pyszności. Palce lizać!
***
     Pamiętam,  że przy niemalże każdym rejsie w którym uczestniczyłam,  turyści zadawali mi  to samo pytanie. Dlaczego przy temperaturze 40 paru stopni, nasz kapitan ma na sobie grubą, skórzaną, zimową kurtkę? Na początku sama również nie mogłam się temu nadziwić. Pewnego dnia po prostu go spytałam.
      Kapitan, z którym często  wypływaliśmy  miał na imię Mufii i był Egipcjaninem.
     -Muffi, jest tak gorąco…  Dlaczego masz na sobie zimową kurtkę?
   -Jesteś pewna, że chcesz wiedzieć? – babska ciekawość, jak zwykle u mnie wzięła górę. Po kiwnięciu głową,  Egipcjanin zdjął  ciężką  kurtkę. Skóra  rąk była cała czerwona. Biały, pokarbowany niczym wybrzeże przy  Blue Caves  naskórek, schodził wielkimi płatami.  Widok dość przerażający. Przełknęłam ślinę. Ze słońcem na morzu  nie ma żartów.  Muffi miał poważne poparzenie słoneczne.
    -Ale dlaczego nie nałożysz czegoś lżejszego?
    -Bo nie mam.
    -Nie możesz iść do sklepu?
    -A widzisz tu jakiś?
     Rozejrzałam się dookoła. Kiosk. Kawiarenka i tawerna. Rzeczywiście, trudno tu szukać sklepu z odzieżą.
   -Pewnie najbliżej będzie w chorze. – padła moja odpowiedź.
  -Ale ja tu pracuje codziennie. Bez dnia przerwy, przez jakieś pięć, sześć  miesięcy. W sumie, jeśli czasami jesteś w mieście, to bym cię poprosił, żebyś mi taką bluzę kupiła.  Wiesz o jaką chodzi? Jak podkoszulka, tylko z długimi rękawami. Jeśli znajdziesz, to przydadzą się nawet dwie. Tego lata raczej nie będę miał wolnego. Aż do jesieni  jestem tutaj w porcie.
    Jeszcze raz  przełknęłam ślinę.
    Muffi poprosił mnie również  o papierosy. Dunhill, bo tych w okolicy nie mieli.  Papierosy zdobyłam już na następny rejs. Gdybyście widzieli uśmiech Muffiego, kiedy wręczyłam mu całe trzy paczki, tak żeby miał na zapas… Uśmiechając się, ślinę przełknęłam po raz trzeci…
     Koszulki z długimi rękawami   już niestety nie zdążyłam kupić. Leży mi to na sumieniu. A może… stanie się tak, że ktoś z Was będzie o niej pamiętać? Oboje z Muffim będziemy bardzo wdzięczni.
Przydatne uwagi dla turysty:

  •          na Zakinthos jest wiele miejsc, gdzie oferuje się rejsy dookoła wyspy, w których programie są  również Błękitne Groty. Tego typu rejsy organizowane są często wielkimi  statkami i trwają zazwyczaj około 7 godzin. Jeśli z takiego statku chcecie zobaczyć Błękitne Groty, to z pewnością   bardzo się rozczarujecie. Tak duże statki nie wpływają do żadnej z grot. Zazwyczaj przepływają obok nich z  takiej odległości, że trudno cokolwiek zobaczyć.
  •          na rejs do Błękitnych Grot najlepiej wybierać się w przedziale czasowym od rana, do godziny najpóźniej 14.00. O każdej porze dnia groty wyglądają zupełnie inaczej. Jednak mniej więcej po 14.00 ostre słoneczne światło już do nich nie dochodzi. Elektryzujący błękit wtedy zanika i groty nie robią już takiego wrażenia.
  •          na kilka godzin przed rejsem posmarujcie  się kremem z najsilniejszym filtrem przeciwsłonecznym jaki znajdziecie. Pamiętam, że kiedy pierwszy raz udałam się w rejs z filtrem 30 na twarzy, dostałam uczulenia słonecznego… Na otwartym morzu słońce działa z siłą jak w turbo solarium. Kiedy poczułam to na własnej skórze już nigdy podczas tego rejsu nie rozstawałam się z filtrem nr 50, wielkim kapeluszem i moimi ogromnymi okularami na jedną trzecią twarzy ;)))
  •        na całość rejsu do Błękitnych Grot trzeba przeznaczyć ponad  godzinę.
Na zdjęciu niżej  wnętrze niepozornej tylko z zewnątrz groty, która znajduje się obok białych schodków. W środku prezentuje się tak kosmicznie…  Fotografia jest autorstwa  jednego z turystów – serdecznie dziękuję  za udostępnienie! 
Przeczytaj więcej…


Dlaczego Greczynkę boli głowa? Oraz czym jest „mati”?

OKO PROROKA

    Im dłużej mieszkam w Grecji, tym bardziej przekonuje się  jak bardzo ten kraj jest wyjątkowy. Coraz mocniej umacniam  również moją tezę, że Ellada tylko geograficznie należy do Europy. Biorąc pod uwagę grecką mentalność, jest to już kosmos…

      Grecka codzienność  przesiąknięta jest niezliczoną ilością wróżb, zabobonów, codziennych, drobnych przejawów wciąż  żywej wiary w duchy, magiczne moce, czary i tym podobne.  Idealnym tego przykładem jest wiara w rzucanie złego uroku, zwanego  przez Greków  mati (w języku greckim mati oznacza oko). Pamiętam, że kiedy tego lata prowadząc moje wycieczki, opowiadałam turystom o tej zaskakującej  tradycji, na początku nikt mi nie wierzył. Za każdym razem, moje opowieści potwierdzał jednak każdy napotkamy Grek, traktując wiarę w mati  z pełną powagą.  W moc uroku mati wierzą niemalże wszyscy, nawet bardzo nowoczesne, młode greckie pokolenie.
     Czym więc jest mati? Jeśli Greczynkę lub Greka boli głowa, najczęściej jest przekonany, że jest to wina rzuconego uroku. Ktoś na kogo został on rzucony musiał najpewniej dobrze wyglądać, ktoś mu czegoś pozazdrościł i  zbyt intensywnie się w daną osobę  wpatrywał. Takie właśnie intensywne wpatrywanie się, czy też myśli,  czasem  powstające  nawet zupełnie nieświadomie, mogą spowodować u drugiej osoby ból głowy. Ujmując krótko,  mati to urok który został rzucony świadomie bądź też nie, pożądliwym najczęściej zazdrosnym spojrzeniem.
       Posiadacie  coś czego, mogliby pozazdrościć inni? Od podziwu czy  też chciwości innych, może Was rozboleć głowa. No cóż… w naszej polskiej kulturze, głowa najczęściej boli  przez złą pogodę lub niskie ciśnienie. Brzydka  pogoda to jednak zjawisko, które w Grecji występuje sporadycznie. Dlatego właśnie przyczynę bólu głowy typowa Greczynka będzie szukać w swoim pięknym wyglądzie. Czyż nie jest to fantastyczne podejście do sprawy? Boli Was głowa – znaczy to, że wyglądacie pięknie! ;)))
     Co ciekawe, fakt  że ból głowy mogą wywołać intensywne i pożądliwe myśli innych, jest oficjalnie uznany przez Grecki Kościół Prawosławny. Jak jednak takiego bólu się pozbyć? Od razu uprzedzam, że nie pomoże tu żadna tabletka. Według nauki kościoła, żeby uniknąć takiego bólu głowy, trzeba się po prostu pomodlić lub mieć przy sobie krzyżyk. Wszystkie inne sposoby, które niżej podaje nie są już przez kościół uznawane. Są one traktowane jako zabobony.
    • Sposób nr 1 – NAPLUĆ NA KOGOŚ czyli „ftusu! ftusu!” – plucie (na szczęście tylko symboliczne) na inną osobę jest bardzo często spotykaną  praktyką w Grecji. Najczęściej pluje się na ładne, małe dzieci, szczególnie dziewczynki. Dzieci są tak słodkie, że ich urody można im często pozazdrościć. Dlatego, już w celach zapobiegawczych, żeby uniknąć ewentualnego bólu, na ładną osobę warto  napluć. Jeśli będąc w Grecji, ktoś umownie na Was pluje, wydając przy tym  dźwięk „ftusu! ftusu!”, broń Boże nie obrażajcie się! Takie zachowanie to znaczący komplement!
  • Sposób nr 2 – OKO PROROKA – jest jednym z najczęściej przywożonych typowo greckich gadżetów. Występuje w postaci paciorków,  wisiorków, bransoletek, breloków, kolczyków,  itp. Te ozdoby bynajmniej nie są  noszone jako amulety mające przynosić szczęście. Według Greków, takie ozdoby są „tarczą” mającą chronić, tego kto je nosi przed złą energią mati. W tego typu ozdoby  wyposażyć można wszystko! Drzwi wejściowe do domu, nowo kupiony  samochód, ukochane  zwierzątko. Ostatnio, zupełnie przypadkowo znalazłam takie oko w sklepie w dziale ogrodniczym…  Było wielkie i można je było wbić w ziemię, w miejscu gdzie rosną ładne kwiaty. Ktoś przecież może pozazdrościć ich urody, a szkoda by było, żeby i kwiatka rozbolała głowa…

Niebieskie oko proroka chroniące ogrodowe kwiaty przed urokiem mati

    • Sposób nr 3 – „MODLITWA” – takich „modlitw” mających odczynić urok mati jest wiele, są ich różne rodzaje. Przy ich wypowiadaniu można też  używać różnych gadżetów (sól, nożyczki, oliwa, woda). Ale uwaga! Są to tylko  rodzaje zabobonów, zaklęć nie uznawanych  przez grecki kościół. Takie  „modlitwy” przekazywane są  z pokolenia na pokolenie i znają je tylko wybrane osoby. Zazwyczaj kobieta przekazuje je mężczyźnie, mężczyzna kobiecie. Jeśli stanie się inaczej – modlitwa traci swoją moc. Takie modlitwy są zawsze wyszeptywane, tak żeby nikt inny ich nie słyszał. Jeśli w czasie  ich wypowiadania, osoba która je wyszeptuje ziewa, oznacza to że mati ma bardzo silną moc i być może trzeba nawet kilka godzin  poczekać, żeby przestało aż tak silnie działać. W naszej sałatkowej rodzinie te modlitwy znają  tylko dwie osoby. Jest nią Oliwa z Oliwek oraz  Pomidor. To właśnie do nich dzwoni się, w razie bólu głowy, zamiast brania tabletki. Najczęściej, jak można się domyślać, dzwoni… Cytryna! Pomidor nieustannie tłumaczy jej, że nie jest aż tak piękna, żeby głowa mogła  ją boleć  co najmniej raz w tygodniu i prosi, żeby dała mu już święty spokój. Cytryna  jednak zawsze powtarza, że co jak co, ale mężczyznom nie wolno wierzyć!
     Ale, ale…  Tutaj pojawia się pytanie: jak rozpoznać, czy ból głowy wywołała zła energia mati, czy cokolwiek innego?  Nic prostszego! Wystarczą dwa  gadżety: woda oraz oliwa. W każdym normalnym przypadku oliwa nigdy się nie rozpuści i zawsze wypłynie. Jeśli jednak mamy do czynienia z siłą  mati,  oliwa  w niewytłumaczalnych okolicznościach rozpuści się w wodzie. Wtedy już wiadomo czarno na białym  – ktoś  Wam czegoś pozazdrościł! Co robić? Niezwłocznie skontaktujcie  się z Oliwą z Oliwek lub też z zawsze niezawodnym  Pomidorem ;))) Kilka minut i jak ręką odjął!
***
      Jakiś czas temu miałam do załatwienia pewną sprawę w banku. W przeszklonym sześcianie, w środku bankowego budynku,  siedziała kobieta. Nad jej biurkiem wisiała plakietka – „doradca klienta”. Akurat nie było kolejki, więc   usiadłam naprzeciwko na miękkim fotelu.
     Kobieta w białej, oficjalnie wyprasowanej bluzce spytała, w czym może pomóc i sprawnie przeszłyśmy do akcji. Zwyczajna, bankowa sprawa. Nic ważnego, ani tym bardziej interesującego. Rozpoczęło się: wypełnianie papierów, wklepywanie danych do komputera. Przeglądanie  regulaminów, wstawianie  parafek  i podpisów. Jak to w banku…
    Nagle Anastasia (takie imię widniało na identyfikatorze), dotknęła swoich skroni.
    -Nie mogę… – powiedziała do siebie.
    –Mati… Ise matiazmeno…  – odpowiedziałam, czując już o co chodzi.
  -Skąd wiesz? Widzę, że nie urodziłaś się wczoraj. Ach tak… Wiem, wiem… To wszystko przez to, że tak ślicznie dziś wyglądam!
     Wszelki komentarz był zbędny. Dodałam więc tylko:
    -Tak! Rzeczywiście przepięknie! Ale przysięgam, że to nie ja rzuciłam urok!
     Anastasia bólem była już bardzo zmęczona, mimo to pracowała dalej. Wypełnianie. Wklepywanie. Przewracanie kartek i wbijanie pieczątek. Jak to w banku… Nagle rzuca długopisem, który trzaska o biurko i chwyta za telefon. Z wściekłością, kolorowymi tipsami,  wystukuje jakiś numer, poczym krzyczy do słuchawki:
     -Christina! Już nie mogę! Głowa mi pęka z bólu! MatiMaaatiii! Zmów „modlitwę” bo już nie wytrzymuje!!!
    Krótka wymiana  zdań, poczym Anastasia wraca do pracy. Pięć minut później, wszystkie papiery wypełnione, wszystko wklepane, podpisane i przypieczętowane. Żegnamy się, ale grzecznościową rozmowę przerywa telefon. Dzwoni  Christina:
    -Dzięki! Jesteś niezastąpiona! Już wszystko przeszło… Jak ręką odjął! – mówi do słuchawki Anastasia, poczym dodaje: –  A jak tam u ciebie? Masz dziś wieczorem może czas na kawę?
      Uwielbiam te zwyczajne momenty, w których przez mundurki i uniformy wielkich firm  czy też korporacji, przeciska się niczym nieskrępowane  życie. W Grecji zdarza się to  częściej. Taka najprawdziwsza Ellada, która zawsze wymykać się będzie wszelkim  kodeksom, prawom i zarządzeniom. Człowiek zawsze jest tu przede wszystkim sobą – drugim człowiekiem. Greczynki podziwiam, uwielbiam za  zdrowo  zadarte głowy  i plecy proste jak struna. Wiele można się od nich nauczyć…
Za pomoc przy zbieraniu informacji do tekstu bardzo dziękuję Marcie O. A.
 Przeczytaj więcej…

Z CYKLU: zacznij lekko poniedziałek – Biuro „Sałatki po grecku”

      Jesień rozgościła się w Grecji  na dobre. Temperatury bardzo spadły. Na zewnątrz coraz częściej pada i potrafi wiać niemiłosiernie. Definitywnie skończył się już  sezon letni.
    A co słychać u mnie? Po raz kolejny przekonałam się o tym, że jeśli się coś skrupulatnie planuje, życie najczęściej płata niezłego figla, plącze wszystko i powoduje, że wychodzi na opak. Zakładałam, że latem będę intensywnie pracować,  a jesienią sobie odpocznę. Stało się zupełnie odwrotnie! Dostając od życia klapsa, z pracy wróciłam niespodziewanie wcześnie i lato miałam dla siebie. Zsynchronizowana ze zmianą pory roku, już od początku września koncentruje się na pracy. Ku mojej uciesze, wraz ze spadkiem temperatury, moja mobilizacja wzrasta;)))
    Upalne, greckie  lato sprzyja relaksowi. Wtedy też najlepiej się myśli i podejmuje najcelniejsze  decyzje. Podczas jednego z takich upalnych dni spędzonych gdzieś nad morzem, przy zimnej kawie stwierdziłam, że czas powiedzieć sobie wprost… Pisanie przestaje być już jedynie pasją i sposobem na wypełnienie czasu wolnego. Zdaje się, że w moim przypadku, małymi acz konsekwentnymi krokami,  staje się czymś w rodzaju profesji.
    Do teraz nie chce mi się  wierzyć, ale  dokładnie wykaligrafowane cyferki, zakreślone na  różowo  w kalendarzu, mówią same  za siebie.  Nie stanowią jeszcze pokaźnej sumy, ale są realne. A to jest najważniejsze. I pokazują mi czarno na białym, że na swojej ulubionej czynności  zarobiłam już pierwsze pieniądze. Suma niewielka, ale duma – nieopisana. Tak więc będąc na formalnym jedynie  bezrobociu i znów wysyłając  CV, całymi siłami koncentruje się na pisaniu.
     Każdy, kto jest pracownikiem i swoim szefem w jednej osobie, wie że to  połączenie nie jest proste. Wymaga ogromnej samodyscypliny, wewnętrznej punktualności i samozaparcia. Moim zdaniem, najtrudniejsza jest rzecz, która wydaje się  najbardziej błaha, czyli – pracowanie w domu. Jest to straszliwie trudne, zdaje się przede wszystkim dla kobiet. Podczas pracy w domu  zawsze można przecież „w tak zwanym międzyczasie”: podlać kwiatka, odkurzyć przedpokój, nastawić wodę na zupę, włączyć  pranie. I tym sposobem wszystko niekontrolowanie rozciąga się po całej dobie, która ma przecież tylko 24 godziny… Horror!
        Najlepszym dla mnie rozwiązaniem byłaby przyjazna czytelnia gdzieś w okolicy, albo jeszcze lepiej coś w rodzaju Starbucksa. Niestety,   ten ostatni najbliżej  jest w Atenach… Pozostaje więc kilka okolicznych kawiarenek. To właśnie do jednej z nich by popracować przychodzę już  w poniedziałek z rana, żeby również miło zacząć cały tydzień. Nie ma nic przyjemniejszego niż dobra kawa o poranku!
     W godzinach porannych w mojej kawiarence, nie wliczając mnie, najmłodszy  klient ma około 60 lat… Zazwyczaj przychodzą panowie. Przy mikroskopijnych filiżankach z grecką kawą, albo ze szklaneczkami  ouzo, spędzają godziny. Albo nic nie mówią, patrząc  srogo w morze, albo krzyczą między sobą, nigdy nie uznając sytuacji pośredniej.  Na początku spoglądali na mnie spod oka, ale nawet do najdziwniejszego widoku można się przyzwyczaić i pomimo, że bynajmniej nie zlewam się wizualnie z resztą klienteli, przestano zwracać na mnie uwagę. Ja też po czasie machnęłam ręką i  przestałam się czymkolwiek przejmować. Czasem  zdarzyło  mi się nawet  zapomnieć na chwilę gdzie jestem i już o mały włos spytać dziadka siedzącego obok, jak pisze się „po prostu”, razem czy osobno, bo zawsze zapominam… Na szczęście za każdym razem w porę gryzę się w  język.
    Tę właśnie kawiarenkę, niemalże jak kot wyznaczyłam sobie jako „moje” miejsce. Stało się to definitywnie, kiedy kilka tygodni temu kelnerka przyniosła mi moją ulubioną plotkarską gazetę, mówiąc z uśmiechem, że ten egzemplarz jest jeszcze ofoliowany.
    W ubiegłym tygodniu wydarzyło się coś jeszcze. Na  swoim miejscu siedziałam jak zwykle. Odkleiłam  oczy na chwilę od ekranu, żeby pomyśleć „co by tu jeszcze?” i zahipnotyzowałam się bajecznym widokiem na morze. Tego dnia było trochę  pochmurno, ale nie było za to  najmniejszego wiatru. Morze było  tak spokojne, jakby  medytowało, a tafla wody prawie  jak lustro. Myślałam, że mi się tylko przewidziało… Ale delfin wyskoczył z wody drugi, trzeci i czwarty raz, za każdym razem spowolnionym ruchem zanurzając się w statycznej wodzie. Jakieś siedem  metrów od brzegu czyli jakieś dziesięć od mojego stolika. Był to jeden z najpiękniejszych i najbardziej niesamowitych widoków, jakie widziałam  w życiu. Pomyślałam, że to musi być mój znak. Że w końcu jestem na dobrej drodze.
W ostatniej chwili zdążyłam zrobić zdjęcie. Nie oddaje ono jednak  ani trochę  magii chwili. Ale jest  dowodem, że  mi się to nie przyśniło…
Pracowitego poniedziałku! Podobno szczęście przychodzi do nas  częściej, im ciężej pracujemy…
Info organizacyjne! Posty z cyklu „Zacznij lekko poniedziałek” pojawiać się będą w co drugi poniedziałek rano. Nie co tydzień,  ponieważ  innych tematów jest bardzo dużo. W poniedziałki, w których nie będzie cyklicznych postów na blogu, zapraszam na Sałatkowego Facebooka, gdzie  zawsze znajdzie się  coś  lekkiego ;))) 
Przeczytaj więcej…

Złoty Świt. W Grecji coraz częściej słychać słowo „faszyzm”

     Jest to zatrważające, jednak to niestety prawda. W XXI wieku, w cywilizowanej Europie, istnieje państwo gdzie całkiem prężnie funkcjonuje partia, którą coraz częściej nazywając rzeczy po imieniu, określa się faszystowską. Niestety, ale mowa tutaj o Grecji. A partia nazywa się Złoty Świt (Hrisi Awji).
 Symbol Złotego Świtu
    Od 28 września wszystkie greckie media trąbią o aresztowaniu głównych członków partii, pod zarzutem tworzenia organizacji przestępczej. Operacja zatrzymania prowadzona była przez wydział antyterrorystyczny. W biurach Złotego Świtu odnaleziono nielegalną broń i materiały wybuchowe. Włos jeży się na głowie.
    Zdaje się, że kropla w szklance wody się przelała, ale dochodziło do tego stanowczo zbyt   długo. Rząd grecki dotychczas notorycznie  przymykał oczy na  ataki na nielegalnych imigrantów, którzy nawet nie mieli do kogo zwrócić się o pomoc –  jak się okazuje część greckich policjantów, również popierała Złoty Świt. Wykrzykiwanie „Heil Hitler!” w parlamencie. Grożenie rzezią muzułmanom. Można tak wyliczać jeszcze długo.
      Żeby miarka się przebrała, musiało dojść do tragedii. Było nią zabójstwo 34-letniego antyfaszystowskiego rapera (Pawlos Fissas) przez jednego z  członków  partii. Trzeba zaznaczyć, że do zasztyletowania  doszło w biały dzień, przy obecności wielu ludzi w tym również policji.
Plakat władz kościelnych, które nawołują do sprzeciwu wobec Złoteg Świtu. W tle budynek greckiego parlamentu.
     Jeszcze jakiś czas temu, Złoty Świt określany był jako partia skrajnie prawicowa lub nacjonalistyczna. Brzmi to  zbyt  łagodnie. Wystarczy spojrzeć na symbol, który już na pierwszy rzut oka  nawiązuje do swastyki.
    Najbardziej zatrważający jest jednak fakt, że partia miała  w Grecji całkiem konkretne poparcie. Dotychczas było to  12% co powodowało, że  klasowała się na trzeciej pozycji w całej Grecji. Nie sam fakt istnienia tego  politycznego tworu, ale poparcie partii wśród społeczeństwa, jest w tym przypadku najbardziej niebezpieczne. Podobno przyczynia się do tego obecny kryzys.
Aresztowanie przywódcy i członków Złotego Świtu
Do przygotowania tego tekstu korzystałam z materiałów  ze strony  radia TOKfm, ze szczególnym uwzględnieniem wypowiedzi Dionisa Sturisa. Zainteresowanym polecam do odsłuchania 15 minutowy wywiad  ze Sturisem. Znajduje się  na stronie radia TOKfm, w podcastach w dziale „Połączenie”.
Przeczytaj więcej…

z cyklu: JADĘ DO GRECJI NA WAKACJE – Hej lato! Do zobaczenia już za kilka miesięcy…

    Z dnia na dzień robi się coraz chłodniej. Lekkie prześcieradło zamieniłam  na kołdrę. Dzieciaki chodzą już do szkoły, a ostatni turyści zdaje się, że właśnie  odlatują. Kończy się więc długie, gorące, greckie lato, wraz z żółknięciem liści przechodząc w jesień.  Ta zaś trwać będzie długo, by tylko na chwilę zamienić się w bezśnieżną, ale marudzącą deszczem i wiatrem   zimę. Pewnie już za kilka tygodni  wyciągnę wielką walizkę, gdzie trzymam zimowe ubrania. Moją szyję uszczypie wełniany szalik.
     Tymczasem dni szybko stają się coraz krótsze. Zmrok, który w Grecji maluje się różowo – błękitnymi pastelami, przychodzi szybciej i szybciej. Zdaje się, że nikt nie lubi braku słońca. Coraz wyraźniej zmieniają się również zapachy. Latem w powietrzu czuło się suche słońce. Teraz moje nozdrza coraz intensywniej wyczekują jednego z najbardziej charakterystycznych zapachów greckiej jesieni –  pieczonych na ulicach większych miast kasztanów. Żeby je  powąchać, gotowa jestem wybrać się do samych Aten!
    Jest to więc ostatni post z wakacyjnego cyklu. Ku mojej radości co roku wakacyjnych tematów przybywa. Tak więc cykl ten pojawi się ponownie, tym razem  wiosną, żeby pomóc Wam już w samych przygotowaniach do fenomenalnej przygody, jaką są wakacje w Grecji. Korzystając z okazji – ostatnia propozycja jak można wiązać pareo.
    Koniec pareo zaplatamy o dół  kostiumu kąpielowego na biodrach. Następnie całością się obwijamy. Drugi koniec zaplatamy gdzieś przy sznurkach od bikini. I w ten sposób  powstaje wersja maxi ;))) Do wypróbowania –  w następne wakacje!
     A już za tydzień, w  poniedziałek mam w planach wstać razem ze słońcem… Być może jeszcze nie o samym świcie, ale w następny  poniedziałkowy poranek, zapraszam na pierwszy powakacyjny post z cyklu  „Zacznij lekko poniedziałek”!
     Słonecznej jesieni!
Przeczytaj więcej…

Cytryna i jej wielobranżowy sklep

 

     Obojętnie  czy jest  poniedziałek, czwartek, czy też niedziela; nie zważając  czy idzie  do pracy, czy też cały dzień spędzi w domu, zawsze…  punktualnie o 6.30, zsynchronizowane z zegarkiem stopy lądują w domowych papciach. Te nigdy nie mają prawa być znoszone. Zawsze na lekkim obcasie, stukającym o podłogę. Koniecznie z małym różowym pomponikiem, albo wesoło dyndającą  kokardką.  Następnie, jakieś 45 minut spędza w swoim kolorowo – brokatowym królestwie, które tylko w języku potocznym zwane jest łazienką. Obojętnie na to, czy na herbatę przychodzi królowa Elżbieta, czy też kobieta pomagająca w sprzątaniu, oczy Cytryny muszą być pomalowane. Róż. Fiolet. Zieleń. Złoto. Beż. Cytryna mniej więcej co dwa miesiące diametralnie zmienia również uczesanie. Te jednak zawsze wygląda  co najmniej spektakularnie. Ale włosy same się przecież nie układają! Po spotkaniu z suszarką, lokówką czy też prostownicą, Cytryna przechodzi do doboru stroju. Wszystko doskonale dopasowane w jednym kolorystycznym tonie, do którego zawsze pasują biżuteryjne akcenty. Tych ostatnich koniecznie musi być sporo.
     Tak gotowa,  zasiada do szybkiego śniadania. Zazwyczaj jest wtedy 7.15, a cały dom smacznie jeszcze śpi. Tylko od czasu do czasu mąż Cytryny zrywa się już o 4.00 i biegnie na ryby, albo zabiera swoje psy na polowanie. Ogórek natomiast nigdy nie otwiera oka przed południem. Tak więc w błogim spokoju Cytryna popija kawę, zagryzając ją ciastkiem. Wszędzie panuje nieskażona żadnym dźwiękiem cisza. Już kilka minut przed ósmą Cytryna jest   gotowa do akcji. Wtedy zaczyna codzienne sprzątanie, które trwa od godzinki do dwóch. Po tym codziennym rytuale prawie każdego dnia udaje się do swojego sklepu.
     Sklep otwarty jest od 10. Na szczęście do południa nie ma wielu klientów. Tak więc ze spokojem Cytryna siada za ladą. Na blacie świeży plotkarski magazyn. Telewizor nastawiony na kanał Alfa, gdzie leci ukochany przez wszystkie Greczynki poranny program – „Śniadanie z Eleni”.
    Cytryna niby czyta,  niby ogląda, często też maluje sobie w tym czasie  paznokcie. Są to jednak tylko pozory. W rzeczywistości  przez cały czas konszachtuje, co widać dobrze, jeśli przyjrzeć się  jej nieustannie skoncentrowanej na czymś twarzy.
***
     Zadzwonił dzwoneczek zawieszony przy wejściowych drzwiach. Cytryna spokojnie odłożyła gazetę. Wstała z miejsca i zaczęła udawać, że krząta się za ladą, ukradkiem obserwując nową klientkę. Była nią pani w wieku bardzo dojrzałym. Obeszła sklep szurając po podłodze  kapciami. Na sobie miała poliestrową podomkę, z drobnymi kwiatkami w kolorze smutnego granatu. Mocno skręcone, pofarbowane na kruczo czarno włosy. W dłoni trzymała mały, popękany starością portfelik. Kobieta obeszła cały sklep, po czym położyła na ladę mąkę, cukier, aromat waniliowy oraz sodę.
     -O! Ciasto dziś będzie! – krzyknęła z radością Cytryna. – A kto przyjeżdża?
     -Synuś z synową, plus wnusia w zestawie! – powiedziała starsza  pani, a jej oczy aż rozbłysły.
     -To się na pewno za mamą stęsknili! – dodała Cytryna. – Wszędzie dobrze, ale nie ma to jak u mamy! Ja to mojemu Ogóreczkowi cały czas powtarzam, ale… wie pani… on jest w takim wieku, że mi jeszcze nie wierzy! A pani syn – to z daleka?
    -Jadą aż z Aten! Syn ma pracę, synowa też, więc rzadko przyjeżdżają. Ale teraz wnuczka ma wakacje, to się trochę w morzu popluska. Wie pani, jak to z dzieckiem… Co ta mała ma latem w mieście robić?
   -A ile ma lat?
   -Kto? Viki?
   -Tak… Tak!
   -Całe 5! I już zna wszystkie literki! Za rok idzie do pierwszej klasy.  Namawiam synową na drugie, ale wie pani… Teraz kryzys, mówią że będzie im ciężko.
   -Tak, ten kryzys… kryzys… –  Cytryna wtrąciła najpopularniejsze obecnie wśród Greków zdanie, poczym dodała:
   -Kryzys kryzysem, ale wie pani… Na dziecko nigdy nie ma idealnego czasu! A wychowywać się  bez rodzeństwa… No, ja nie wiem… Ja bym raczej nie chciała… A wie pani…
    Cytryna ze starszą panią nagle na chwilę ucichły. Emisję programu „Śniadanie z Eleni” przerwała głośna reklama. Obie wpatrzyły się na nią na kilka dobrych sekund.
    „Nowość!!! Żel pod prysznic razem z balsamem. Dbanie o siebie, jeszcze nigdy nie było aż tak przyjemne. Kup już teraz nowy żel pod prysznic z domieszką balsamu od Nivea!”.
    -O! To musi być fajne! – powiedziała pod nosem Cytryna.
    -Ehhh… Ja tam w ogóle nie mam czasu na takie fanaberie. Cały czas w kuchni i przy odkurzaczu. Boże… Ile można. I tak całe życie – Nikos  w kafenio, a ja przy garach.  Nie ma już nawet dla kogo się stroić! – powiedziała starsza pani.
    -Co też pani wygaduje! Nie ma dla kogo?! A  syn… Synowa… Viki  przyjeżdża. A tak poza tym, to można też przede wszystkim dla siebie! Niech pani spojrzy na  naszą Eleni!
    Skończyły się reklamy i na ekranie znów pojawiła się  Eleni – najsłynniejsza grecka gwiazda porannych programów.
    -No, wie pani… Eleni to, to przecież Eleni! Gdzież bym śmiała się porównywać…
    Starsza pani spojrzała ukradkiem na Cytrynę. Przeleciała po niej wzrokiem od dołu do góry i raz jeszcze w dół. Cytryna tymczasem zahipnotyzowała się zielonym lakierem do paznokci na dłoniach Eleni. I już wiedziała, że jutro też  taki  będzie  mieć. Myślała o tym, że ma wolny wieczór. Spędzi go więc na dokładnym manicure, żeby przygotować paznokcie pod nowy, zielony nabytek.
   -A ten żel pod prysznic z balsamem… Ma pani taki może…? – spytała po chwili starsza pani.
   -Jeszcze nie mam… Ale jutro będę go mieć! Też koniecznie wypróbuje. Chyba będzie fajny.
   -No to może…
   -Lakier do paznokci? – Cytryna dokończyła za starszą panią. – Myślę, że na pani lekko opalonych dłoniach doskonale wyglądać będzie marchewkowo – czerwony. I ja oczywiście  taki mam!
   -Myślałam, że może kupić coś dla wnuczki…
   -A nich już  pani da z tą wnuczką spokój! Dzisiejsze dzieciaki, one wszystko mają! Dziesiąty piórnik z Hello Kitty? Najpewniej nawet nie zwróci uwagi. Zapraszam panią do mojego kosmetycznego kącika. Wczoraj przyszły  piękne złote cienie do powiek. W ciepłym złocie, każdemu jest do twarzy.
     W telewizorze wciąż leciało „Śniadanie z Eleni”. Cytryna zamknęła od wewnątrz sklep, żeby nie podebrano niczego z kasy i wraz z nową klientką udała się do tajnego kącika z kosmetykami. Starsza pani wzięła marchewkowo – czerwony lakier, złoty cień i jeszcze mini perfumy. Nie zapomniała  również o bezacetonowym  zmywaczu, bo przecież nie ma niczego gorszego na tym świecie, jak poobdzierane paznokcie. To największy grzech kobiety –  jak zawsze mawia  Cytryna.
      Nowa klientka wróciła już następnego dnia. Jej paznokcie były marchewkowo  – czerwone, a powieki dyskretnie pokrywało ciepłe złoto. Żel pod prysznic z mieszanką balsamu od Nivei, też już  oczywiście był.
    -A to może te żele wezmę dwa. Jeden będzie dla synowej! Niech wie, że teściowa jest na czasie! – powiedziała, otwierając pięknie czerwonymi paznokciami,  popękany starością  portfelik.

z cyklu: JADĘ DO GRECJI NA WAKACJE – Greckie sandały

     Co prawda post na temat greckich sandałów był rok temu, ale… nie mogłam się powstrzymać! Myślę jednak, że damska część czytelników z wielką radością wybaczy mi to drobne  przewinienie.

       Pamiętam, że kiedy pierwszy raz zobaczyłam jak wyglądają greckie sandały, byłam w lekkim szoku, że zwyczajne  letnie buty mogą być aż tak piękne. Choć być może bardziej zadziwiło  mnie to, z jaką śmiałością te buty noszą Greczynki. Nie boją się najbardziej odważnych, wesołych, śmiesznych czy też wydawałoby się, trudnych do noszenia fasonów. Greczynki uwielbiają być glamour, ale robią to z umiarem i klasą. Tak jakby czerpały prostą przyjemność i frajdę z faktu, że są kobietami, używając przy tym wszystkich dostępnych kobiecych gadżetów.

     Każdego lata pedikiurzystki mają ręce pełne roboty, niezależnie od tego czy kryzys jest czy też go nie ma. Do pięknego obuwia  pasuje zadbana stopa, a na jej paznokciach koniecznie odważna czerwień, róż, pomarańcz, fiolet. Kolory zostały stworzone przecież po to, żeby czerpać z nich radość i się nimi bawić!

    Jeśli zastanawiacie się kiedy najlepiej jechać do Grecji na wakacje, podpowiem raz jeszcze – wrzesień! Temperatura nieustannie krąży w okolicach 30 stopni, a w morzu swobodnie można się kąpać. Plaże i wszelkie turystyczne miejsca, nie są już tak przeludnione. A oto decydujący argument… 50%-towe przeceny tych obuwniczych  dziełek sztuki! Jak znalazł na przyszłe lato, czyli już za kilka miesięcy ;))

   Ta para jest moim faworytem… Ale obiecałam sobie, że  przed ich kupnem  się powstrzymam. Nie jestem jednak pewna czy słowa dotrzymam, kiedy  kolejny raz torturując się będę przechodzić obok tej witryny:

     Szkoda, że nie udało mi się zdobyć większej ilości zdjęć butów na stopach ich właścicielek. Trochę trudne to wyzwanie, ale obiecuję podołać mu już w przyszłe wakacje!

    A która para Wam podoba  się najbardziej???
Przeczytaj więcej…

Mistrzyni manipulacji – Cytryna

 

       Cytryna jest jedną z moich ulubionych sałatkowych postaci. Sama więc nie wiem, dlaczego pojawia się dopiero teraz. Ale do rzeczy… Trzeba szybko nadrobić zaległości!
      Cytryna to ciotka Janiego. Jest jedną  z dwóch sióstr Fety, jak również matką nieokiełznanego  Ogórka. Wraz ze swoim mężem  oraz Ogórkiem prowadzą wielobranżowy sklep, mieszczący się kilka ulic  od centrum miasta. Jest to jeden z tych sklepów, w których znajdziecie absolutnie wszystko. Mimo że ceny są sporo zawyżone, do tego typu mini marketów  wpada się od czasu do czasu, jeszcze w domowych kapciach, dosłownie na chwilę, bo przy niedzielnym śniadaniu zabrakło do kawy kilku kropel  mleka.
     Spośród wszystkich innych, ten sklep  nie wyróżnia się niczym szczególnym. Jak to się więc dzieje, że tak prężnie działa? I nawet Ogórek,  który z chęcią zamordowałby  każdego  klienta, nie zdołał zrujnować całego interesu? Odpowiedź jest krótka… Za całym sukcesem stoi jedna osoba. Jak najpewniej już się domyślacie, jest to  Cytryna.
     Ciotka Janiego jest genialną sprzedawczynią, ale i zakochaną w swoim nałogu zakupoholiczką, do czego (nie ukrywając niuansów) sama się przyznaje. Cytryna zawsze powtarza, że nigdy się nie zmieni, bo zakupy po prostu kocha. Sedno tkwi więc tym, żeby jak najwięcej na nie zarobić.  Tak więc, podobnie jak sama Cytryna, interes rodzinny kwitnie nieustannie.
      Wejście do łazienki w domu Cytryny to wielka przygoda. Każda taka wizyta jest jak podróż do świata piękności. W tej łazience jest wszystko, dosłownie wszystko, co z kosmetykami jest związane. Jestem święcie przekonana, że jeśli cokolwiek pojawiło się na rynku kosmetycznym – Cytryna na pewno już to ma! Często w dwóch egzemplarzach. Kremy do twarzy. Balsamy do  ciała. Najróżniejsze szczotki, wałki do włosów. Suszarki i prostownice. A przy tym wszędzie  cienie do powiek, róże i lakiery do paznokci, w każdym odcieniu i kolorze jaki jest na tym świecie. Tak na marginesie… Czy wyobrażacie sobie Ogórka w takiej  łazience…
    Od czasu do czasu do Cytryny przykleja się jakiś pomysł. Cytryna  nie potrafi spocząć  aż do momentu, kiedy całkowicie go nie  zrealizuje. W te wakacje było to między innymi nakłonienie Ogórka do odwiedzin monastyru pod wezwaniem świętego, który jest jego patronem. Ta misja wydawała się co najmniej niemożliwa, zważywszy na to że  Ogórek jest komunistą,  ateistą, wielkim fanem muzyki metalowej  i niczym wiecznie zbuntowany nastolatek, na wszystko jest na „nie! nie!! i jeszcze raz nieeeee!!!”.
   Nie wiem co takiego zrobiła Cytryna, ale mimo wszystko Ogórek udał się do owego monastyru. Podobno narzekał przez całą drogę, jednak w konsekwencji nie tylko tam poszedł, ale zapalił również w intencji swojego patrona świeczkę.
    W te wakacje Cytryna zamarzyła o czymś jeszcze. Wydaje się, że  nic specjalnego, bo było to… sadzone jajko… Z lekko ściętym żółtkiem… Trochę chrupiącego  boczku… Sok ze świeżo wyciśniętych pomarańczy… Kawa i tyle!
   Nie byłoby w tym nic dziwnego, gdyby nie fakt, że Cytryna postanowiła zrealizować  (a raczej zjeść) swój pomysł  na wyspie Thassos, która na całe szczęście nie była zbyt daleko.
    Czy wyobrażacie sobie płynąć na wyspę prawie dwie godziny tylko po to, żeby zjeść  sadzone jajko, poczym z niej wracać…? No cóż… Cytryna oczywiście nie popłynęła  sama. Do swojej wyprawy postanowiła nakłonić wraz z Pomidorem, Fetę.
    Ponieważ Feta uwielbia szalone pomysły swojej siostry, przekonanie jej nie było żadnym wyzwaniem.
   -Nie! Nie!! I jeszcze raz nieeeee!!! – padła odpowiedź Pomidora, którą łatwo dało się przewidzieć. Jednak następnego ranka, tuż po swojej negatywnej odpowiedzi, Pomidor siedział na promie, który obrał kierunek wyspy Thassos.
   -Twoja siostra jest szalona! I ty też! – mówił przez całą podróż pod nosem.
     W lokalu   nr 1 jajko okazało się stanowczo nazbyt wysmażone, w związku z czym żółtko było za twarde. Taka sama sytuacja powtórzyła się w miejscu nr 2.  A przy podejściu trzecim, jajko   było wyraźnie  nieświeże.
      Podczas pamiętnej wyprawy, również  i Pomidor zjadł całe 4 śniadania, skomponowane z dokładnie tych samych składników. Jak można się domyślić, za każdym razem zapierał się rękami i nogami. Mimo tego jadł, ale i  mówił, że Fetę razem z Cytryną, zamknie w domu wariatów.  Na całe szczęście dla dziewczyn, śniadanie z numerem  4 było takie jak należy. Tuż po jego zjedzeniu, można było spokojnie odpływać  do domu.
     Również i w tym przypadku mi  samej nie chce się wierzyć w to co piszę,  ale  i ta historia jest jak najbardziej prawdziwa. Zdaje się, że tylko Pomidor jeszcze nie doszedł do siebie i sam wciąż nie daje wiary, że dał się tak wmanewrować.
    Uwielbiam chodzić na kawę w towarzystwie Cytryny. Żal jest mi tylko biednych kelnerek…
   -Słuchaj… Mam dla ciebie specjalne zadanie… – tak Cytryna zaczyna każde swoje zamówienie. – Zrobisz mi grecką kawę! Ale uwaga… Nie taką zwyczajną. Wsyp nie dwie, a jedną i pół łyżeczki kawy. Do tego jedną łyżeczkę cukru i jeszcze ćwiartkę. Dodaj trzy łyżki  mleka, ale broń Boże nie takie  prosto z lodówki. Mleko musi być lekko podgrzane, ale tak żeby nie było parzące. Chce żeby bąbelki w mojej kawie były drobne! A filiżanka ma być duża, bo z tych mikroskopijnych niewygodnie się  pije. I nie zapomnij o tym małym, cynamonowym ciasteczku!
     Co jednak w całej tej historii jest najważniejsze? Cytryna zawsze  dostaje dokładnie to, czego zażąda. Tymczasem ja nie przestaje się temu przyglądać… To znacznie lepsze niż nawet najdroższy kurs manipulacji.

z cyklu: JADĘ DO GRECJI NA WAKACJE – Pomysły na darmowe souveniry

 

     Kryzys… Kryzys… Kryzys… Nie ma jednak co narzekać – trzeba po prostu zaciskać pasa i oszczędzać! Moim zdaniem oszczędzanie wcale jednak nie musi być takie straszne. Zawsze wtedy  budzą się we mnie nowe pokłady kreatywności.  Przerabiam stare ubrania, czy też biżuterię, której przez długi czas nie używałam. Wynajduje nowe, ekonomiczne przepisy kulinarne. A w naszym mieszkaniu, zamiast kupionych ozdób, pojawiają się muszle o niesamowitych kształtach, idealnie obłe kamienie czy też polne kwiaty. Oszczędzanie naprawdę może być przyjemne!

      Myśląc o oszczędzaniu, zadałam sobie  pytanie:
Jakie souveniry można przywieźć z Grecji nie wydając na nie ani jednego euro centa?
      Znalazłam ich aż 6! Co prawda nie kosztują nic, ale żeby je zdobyć trzeba się trochę postarać… Rozejrzeć dokładnie wokoło, popytać miejscowych,  wyjść na dłuższy spacer.  Ale do rzeczy… Oto i one!
1. OREGANO – rośnie często   przy przydrożnych łąkach, pomiędzy szorstkimi skałami. Oregano to niewysokie i dość nierzucające się w oczy krzewy. Żeby je rozpoznać, wystarczy potrzeć palcami o listki i sprawdzić jak pachną. Jeśli jest to oregano, zapach będzie tak intensywny, że poznacie od razu. Wystarczy urwać kilka gałązek, następnie podsuszyć kilka dni. Drobne listki włożyć do słoika i już gotowe. Z takim oregano wychodzi każda sałatka po grecku!
 
2. LIŚCIE LAUROWE  – rosną na niewysokich drzewach, które mają kształtne, mieniące się na słońcu liście. Te drzewa  nie  wszędzie są jednak łatwo dostępne. Jeśli więc spotkacie, rwijcie jak najwięcej! Greckie liście laurowe są naprawdę niesamowite! Największe szczęście w ich zbieraniu, mają osoby, które wybierają się do Delf. Tam spotkać  można  je na każdym kroku. Związana jest z nimi pewna historia. Podobno wieszczki  Pytie, które przepowiadały przyszłość w delfickiej wyroczni, wprowadzały się w stany halucynogenne nie tylko przez wdychanie oparów, które wydobywały się pomiędzy skałami. Pytie  żuły również liście laurowe, które podobno podczas żucia wytwarzają  halucynogenne substancje. Nie mogę potwierdzić, bo (jeszcze :))) nie próbowałam. Ale souvenir w postaci liści laurowych z delfickiej wyroczni – myślę, że taki prezent będzie niezapomniany!
3. ROZMARYN – krzaki rozmarynu wyglądają jak małe iglaki i rosną również między skałami, na łąkach i polankach. Żeby je rozpoznać wystarczy potrzeć drobnymi igiełkami  o palce. Jeśli poczujecie przepiękny, świeży zapach, oznacza to, że natrafiliście na rozmaryn.
4. TYMIANEK – jest  podobny do oregano i bardzo łatwo go z nim pomylić. Jak więc go odróżnić? Tymianek zakwita  różowo – fioletowymi kwiatkami i dlatego też wygląda również ozdobnie.
5. SÓL – jeśli jesteście nad morzem w miejscu, gdzie obok plaży są skały, warto zajrzeć czy w ich zagłębieniach  nie nagromadziła się  sól morska. Wystarczy nazbierać do woreczka lub  słoika, a następnie dać jej wyschnąć na słońcu lub obsuszyć przez kilka minut w nagrzanym piekarniku. Smak takiej prawdziwej morskiej soli – nie do powtórzenia!
6. CYTRYNY – w Grecji rosną na każdym kroku, tak więc nietrudno je odnaleźć. Jeśli widzicie, że rosną na dziko, nie trzeba się krępować, żeby zerwać kilka owoców. Najlepiej z krótką gałązką i listkami, wtedy spokojnie przetrwają podróż do Polski. Jak niesamowicie pachną i smakują takie greckie cytryny? Wystarczy potrzymać przez chwilę w dłoni, a później  powąchać… Takiego zapachu nie podrobi nawet najdroższy kosmetyk. A w Grecji do zdobycia są za darmo!
Przeczytaj więcej…

Przewodnik po ZAKINTHOS cz. 1 – Chora – serce wyspy Zakinthos

 

     Zawsze kiedy miałam choć trochę wolnego czasu, dokładnie  wiedziałam co z nim zrobię. Piechotą, taksówką czy też autobusem, udawałam się do chory. Załatwiałam wszystkie najważniejsze sprawy, szłam na zakupy, a później przechadzałam się po mieście. I za każdym razem  nie mogłam się napatrzeć na błękit mieniącego się w słońcu morza, które ramuje chore  od wschodu. Punktualnie o godzinie 14 miasto chodziło spać. Aż do 18  trwało w popołudniowej drzemce. Wtedy też robiło się zupełnie cicho, tak jakby na głównej ulicy Aleksander Roma  nikt nie mieszkał. Tymczasem ja udawałam się do mojej ulubionej, zawsze tej samej kawiarenki.
     Ta kawiarenka znajduje  się gdzieś na środku głównej ulicy, dokładnie obok sklepu z prześliczną, ręcznie robioną ceramiką. Siadałam zawsze na zewnątrz. Były tam miękkie, białe fotele, w które człowiek cały się zapadał. Filiżanka kawy,  książka i przez tych kilka chwil mnie nie było.  Kto wie, być może jeśli wybieracie się na Zante, również traficie w to samo miejsce.
      [Słowo  chora  w języku greckim oznacza  największe miasto wyspy. Ta nazwa określająca stolice wyspy, funkcjonuje  nie tylko na Zakinthos. Chora jako nazwa stolicy wyspy jest na Zakinthos  używana najczęściej, z tego względu że stolica również nazywa się Zakinthos, co jest dość mylące.]
      Stolica wyspy nie zawsze od razu zachwyca. Wszystko  przez trzęsienie ziemi z 1953 roku.   7,2 stopni w skali Richtera i dodatkowo dziesięciodniowy pożar, co oznacza że  nie tylko chora, ale prawie cała wyspa została zrównana z ziemią. 12 sierpnia 1953  to najbardziej tragiczna data we współczesnych wydarzeniach wyspy. Już nigdy później  miasto Zakinthos nie odzyskało  swojej dawnej urody. Subtelnego piękna, harmonii oraz przede wszystkim atmosfery miasta, w którym dominowała wenecka architektura,  nie da się już niestety w pełni odtworzyć.
     Przez setki lat wyspa Zakinthos przechodziła z rąk do rąk, ulegając wpływom  francuskim czy też angielskim. Dopiero w 1864 roku na dobre połączyła się z Grecją. W tej  barwnej mozaice wpływów, najwyraźniejszy jest wenecki, ponieważ to właśnie Wenecjanie posiadali Zakinthos  przez ponad trzy wieki. Pomimo upływu lat i nawiedzających wyspę trzęsień ziemi, obecność kultury weneckiej jest nadal mocno wyczuwalna.
    Kiedy latem dzień jest upalny (a tak w Grecji jest latem zazwyczaj) niemalże całe centrum miasta można przejść chowając się przed ostrym słońcem. To dzięki genialnemu rozwiązaniu architektonicznemu dla tego klimatu, jakim są arkady. Przechodząc pod nimi jest się cały czas w cieniu i tak też chroniąc się przed słońcem, można spacerować po całym centrum miasta. Arkady, to również najbardziej  rzucająca się w oczy pamiątka po wpływie Wenecji.
      Co  warto zobaczyć, jeśli zawita się do chory? Doskonałym miejscem na rozpoczęcie spaceru po mieście jest plac Solomosa. Miejsce to wzięło swoją nazwę od twórcy hymnu Grecji. Dionizos Solomos jest najważniejszą  osobą, która na Zakinthos się urodziła. Jeśli będąc na placu stoicie tyłem do morza, po prawej stronie jest bardzo istotna  dla miasta budowla. To kościół św. Mikołaja z Molo, którego część zachowała się po ostatnim trzęsieniu ziemi. Tutaj ważna uwaga.   Dzwonnica  kościoła jest  wysunięta poza mury budowli. To charakterystyczna cecha przeważającej większości kościołów na Zante i kolejny ślad po wpływach Wenecji.
Plac Solomosa
    Idąc prosto w przeciwną stronę do morza,  już po kilku minutach znajdziecie się na najważniejszym miejscu miasta – placu św. Marka.
     Ten plac stanowi  centrum chory, jest również jej wizytówką. To właśnie tam zobaczyć można architekturę, która w najlepszy sposób oddaje  jak miasto wyglądało przed słynnym trzęsieniem ziemi. Budynki składają się z prostych brył, a ich dekoracja jest bardzo dyskretna. Wszędzie przy tym znajdują się  arkady. Całość charakteryzuje harmonia, ład i uporządkowanie.  W tak miłym dla oka otoczeniu, wszędzie dookoła tętni życie. W czasie sezonu turystów jest więcej niż stałych mieszkańców. Mimo tego, to właśnie tu, z dala od turystycznych kurortów, można zobaczyć prawdziwą Grecję. Pełno tu tawern, kawiarenek, najróżniejszych sklepów i sklepików.
Plac św. Marka  
 
     Kierując się na południe, w stronę głównego portu, równolegle do linii brzegowej morza, nie sposób nie trafić na największą  handlową ulicę Zakinthos – Aleksander Roma. To właśnie tam najlepiej udać się na wszelkiego rodzaju zakupy – od ubrań (w szczególności letnich butów),  po typowe dla tej wyspy smakołyki. Ulica Aleksander Roma to również doskonałe miejsce do wypicia tradycyjnie przyrządzanej, greckiej kawy. To właśnie na tej ulicy zobaczyć można tak charakterystyczny dla Ellady widok:  kilku starszych Greków godzinami dyskutujących ospale, przy kawach w mikroskopijnych filiżankach.
Ul. Aleksander Roma
     Mniej więcej w środku tej dość długiej ulicy znajduje się mały, niepozorny stoliczek. Stoi zupełnie niezależnie i wydaje się nie należeć do żadnej z kawiarenek. Nikt, jednak nigdy go stamtąd nie zabiera. Przy tym stoliczku naprzeciwko siebie, są dwa krzesła. Na środku blatu  leży tavli [tavli to najbardziej popularna w Grecji gra planszowa],  w które w cichym skupieniu prawie zawsze ktoś gra. Stoliczek pustoszeje w godzinach sjesty. Jednak jak  w zegarku już o  18, znów jest zajęty. Zawsze też po jego  bokach kilku mężczyzn, ze skupieniem na twarzy przygląda się  przebiegowi gry i być może czeka na swoją kolejkę.
     Idąc dalej można obrać dwie drogi. Można iść dalej główną ulicą, aż do placu św. Pawła, gdzie turyści zazwyczaj już nie zaglądają. Jest tam kilka małych, typowo greckich sklepików i to właśnie tam najlepiej jest kupować wszystko co związane jest z jedzeniem,  w szczególności fenomenalny na Zakinthos  chleb.
      Żeby dojść do kolejnego ważnego dla miasta budynku, można też iść ulicą   przy morzu i nacieszyć przy tym oczy widokiem jak  z marynistycznego obrazu. Idąc dalej dochodzi się do kościoła św. Dionizosa, czyli patrona wyspy. Warto wejść do środka, żeby zobaczyć jak wygląda typowa  prawosławna  świątynia w Grecji. Pomimo, że nie jest to katedra, to jeden z najbardziej okazałych kościołów  na wyspie. Tam też znajdują się relikwie jej patrona.
Kościół  św. Dionizosa
    Pewnie wychodząc  z  kościoła będziecie mieć ochotę na coś słodkiego?  Jesteście w idealnym miejscu! Tuż obok świątyni, naprzeciwko morza znajduje się kilka dość niepozornych kramików. To właśnie tam warto zbadać  co kryje się pod nazwami fituramandolatolukumades – ale o tym już dokładnie w następnym poście.
   Jeśli macie jeszcze trochę czasu i dysponujecie własnym pojazdem, warto udać się na wzgórze Bohali, gdzie widać  najpiękniejszą panoramę miasta. Jest tam również kilka  obowiązkowych przy takich widokach kawiarenek. Widok na chore  z dokładnie rozrysowanym planem  w skali 1 do 1 oraz roztaczające się tuż za granicami miasta  zielone wzgórze, to tylko skromna zapowiedź tego co Zakinthos  ma jeszcze w swojej ofercie.
 
Widok z Bohali
    Mimo, że w chorze  nie ma starych budynków czy tak charakterystycznych dla Grecji kolorowych krętych uliczek, naprawdę warto przespacerować się jej ulicami, nacieszyć się widokiem morza, zobaczyć  jak leniwie i spokojnie toczy się tu życie. Miasto jest całkiem nowe, ale ma  swój urok. Przyczyniły się do tego ślady po weneckim panowaniu, które nadal są tutaj tak żywe.   Te wpływy nie zawsze są jednak łatwo dostrzegalne. Będąc w mieście, warto  pobawić się w detektywa. Można odkryć w nim tak wiele…  weneckie źródło gdzieś w północnej części miasta, schowaną między budynkami rzeźbę anioła, czy też niewielkie  fragmenty starej posadzki, po której być może chodzili sami Wenecjanie.
Przeczytaj więcej…