Zawodnik z numerem 45… niedziela, 2 grudnia 2012

 
 
 
 
      Na początek sprostowanie. Rzeczywiście, jeśli Ogórek pobiegłby w prawdziwym maratonie, raczej by go nie przeżył. Bieg, w którym brał udział, miał około tylko / aż  10 kilometrów. Po czasie takie opowieści zaczynają żyć trochę własnym życiem. Do mnie doszła więc informacja, że był to maraton. Na całe szczęście – nie!
 
A raczej – palił!

      Przygotowania Ogórka do biegu na 10 kilometrów nie odróżniały się zbytnio od jego codziennego zestawu ćwiczeń, czyli przerzucania kanałów w telewizorze i grania w strategiczne gry. Najzwyczajniej w świecie, któregoś dnia wstał rano i pomyślał:

    -Wezmę dziś udział w biegu na 10 km.
 
 
    Jak sam później opowiadał, zaczęło się bardzo sympatycznie, bo w tym samym biegu brali udział jego dwaj przyjaciele. Tyle, że jeden codziennie gra w koszykówkę, a drugi uwielbia kopać piłkę. Przez pierwsze kilka, kilkanaście minut biegnąc równo uzgadniali, gdzie wieczorem pójdą na piwo i jaka gra jest aktualnie najfajniejsza. Po pewnym czasie Ogórek przestał słyszeć co mówią, bo został trochę w tyle. Dystans nieuchronnie się zwiększał, poczym  Ogórek stracił z oczu swoich dwóch kolegów, którzy jak można przypuszczać – kontynuowali rozmowę w najlepsze.
     Wkrótce, po jakiś czterech kilometrach Ogórek znalazł się, wśród tych którzy byli na końcu. Bycie na zupełnie szarym końcu, nie jest chyba najprzyjemniejszym uczuciem. Gorszym może być jednak to, że od szarego końca oddziela dość spory dystans. A już najgorszym – jak szary koniec przestaje być widoczny… Zupełnie…
 
     -Hej stary! Nie potrzebujesz może pomocy? – spytał mężczyzna z eskorty,  jadący obok na motorze.
     -Nie. Wszystko jest ok! – odpowiedział Ogórek, który już właściwie szedł, bo na bieg nie miał siły.
     -A może jednak… – kontynuował facet na motorze.
    -Powiedziałem przecież, że wszystko jest w porządku.
    -Wiesz co… bo ten bieg właściwie się już skończył… Trochę temu.  A tobie zostało jeszcze półtora kilometra…
     Cisza po stronie Ogórka.
   -Może cię jednak    podwieźć?  Wtedy wszyscy szybciej poszliby do domu. – mężczyzna na motorze zapewne nie wiedział, że  zastosował tę samą metodę co lekarz.
  -No to jak? – spytał po chwili.
 -Odpierdol się! – ostatkiem sił krzyknął Ogórek.
 
 
 
     Tego co działo się za plecami Ogórka, który z każdym małym krokiem jednak zmierzał w stronę mety, nie muszę opisywać. Tak, na tym właśnie zdjęciu widzicie ich dwóch: Ogórka i faceta na motorze, który chciał szybciej iść do domu.
     Szybciej jednak nie poszedł. Być może musiał nawet zadzwonić do żony, że trochę spóźni się na obiad.
 
      Zawodnik z numerem 45 do mety dobiegł ostatni. Już nie ważne jak długo (naprawdę długo…) po szarym, szarym końcu.
      Trzymając w dłoniach butelkę zimnej wody, Papryka, razem z dwoma kolegami czekali na mecie.
     Ogórek dobiegł, poczym padł.
     Pisząc bez najmniejszej szczypty sarkazmu, dla mnie mimo wszystko zwycięzcą był zawodnik ostatni. Tym bardziej, że dla nieszczęścia faceta na motorze, ten sam zawodnik, pamiętny numer 45, już zapisał się na następny bieg.
 
      Czy do Sałatki po grecku pasuje również Papryka? Jak najbardziej! Ale o niej już za tydzień…   

 

Przeczytaj więcej…
http://salatkapogrecku.blogspot.com/2012/11/jak-zrobic-prawdziwa-saatke-po-grecku-i.html
http://salatkapogrecku.blogspot.com/2012/01/swiateczne-wspomnienie-ogorkasroda-18.html

 

7 myśli nt. „Zawodnik z numerem 45… niedziela, 2 grudnia 2012

    • Naprawdę zazdroszczę maratończykom determinacji! Trzeba do tego tyle samodyscypliny i samozaparcia… Też bym tak chciała! Dziś miałam biegać, ale padało… Ale pewnie taki maratończyk i tak by biegł!

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany.