Rzeczy, za które kocham Polskę… poniedziałek, 10 stycznia 2022

 

 

Ta grudniowa podróż po Polsce była dla mnie szczególnie ważna. W kraju nie było mnie aż dwa lata, przez co tak naprawdę pierwszy raz poczułam co oznacza zatęsknić za swoim krajem. W Polsce byliśmy równy miesiąc odwiedzając kilka różnych miejsc rozsianych na mapie. Był to dla mnie bardzo intensywny czas, bo chciałam wycisnąć z tej podróży jak najwięcej.

Za czym najbardziej tęskniłam i czym jednocześnie cieszyłam się najbardziej?

 

BLISCY

Kontaktu w świecie rzeczywistym nie zastąpi tak do końca żadna video rozmowa, nawet z najlepszym sprzętem. Tak bardzo brakowało mi spotkań w normalnym świecie z bliskimi mi osobami i robienia wspólnych rzeczy. Przyjaciół i znajomych w dorosłym życiu można mieć wielu. Ale kontakt, z ludźmi z którymi się wychowaliśmy i z którymi dojrzewaliśmy, zawsze jest szczególny. Tak jakby tylko ci ludzie, wiedzieli kim tak naprawdę jesteśmy… Możemy nie widzieć się latami, a później rozumiemy się bez słów.

 

BAŁTYK

Podczas każdego sezonu bardzo często słyszę zachwyty nad morzem, które oblewa całą Korfu. Zachwyty i jednocześnie porównanie, że „…nie to co… nasz Bałtyk!”. Za każdym razem, kiedy podczas letnich sezonów, ktoś wspominał o polskim morzu, czułam taką silną tęsknotę za polskim Bałtykiem. I tak narodziła się we mnie potrzeba, że żeby znów zobaczyć polskie morze. To właśnie dlatego tydzień spędziliśmy w Trójmieście. Polskie morze ma w sobie takie „coś”. Taką romantyczną nostalgię kryjącą się w długich, piaszczystych plażach i kolorze wypłowiałego błękitu. Słony zapach, szum fal i budzące do życia zimno. Nad polskim morzem, właśnie zimą podobało mi się tak bardzo, że… znów tęsknię!

Morze Bałtyckie w grudniu

 

TRÓJMIASTO

Ostatni raz w Trójmieście byłam… Jakieś dwadzieścia lat temu! Gdańsk, Gdynia i Sopot skradły moje serce. Trójmiasto i połączenie w nim tego co dawne, stare z nowoczesnością, zrobiły na mnie gigantyczne wrażenie. Unikatowa architektura i ciągnące się przestrzenie z pięknymi widokami, spowodowały że wpadła mi do głowy myśl, że „Tak jest! Mogłabym tutaj mieszkać!”. Napomknę tylko, że taka myśl, zdarza mi się niezwykle rzadko…

Stare Miasto Gdańska

 

JABŁKA

A jeszcze jeśli mam to szczęście, że uda mi się trafić na takie zwykłe, małe, niekształtne jabłka z jakiegoś małego targowiska, to wtedy jestem w siódmym niebie. Daję wam słowo! Nigdzie na świecie jabłka nie smakują mi tak dobrze, jak te Polskie! Ten niepowtarzalny zapach i te cieszące oko kolory! Czy też tak macie? Że im bardziej niepozornie wygląda jabłko, tym smakuje lepiej?

 

ŚNIEG

Podczas tego wyjazdu mieliśmy ogromne szczęście z pogodą w Polsce. Śniegu na Boże Narodzenie nie widziałam w kraju już jakieś dziesięć lat! Ten, który spadł w grudniu, spowodował że Polska wyglądała jak baśń ze snu. Miękki, biały puch, który iskrzył w promieniach słońca w ciągu dnia. Ten prawie niesłyszalny odgłos spadającego śniegu w cichą noc… Spacery po lesie, które urządzaliśmy sobie z rodziną w tym śnieżnym okresie, były baśniowym wydarzeniem. Nawet nie myślałam, że znów aż tak spodoba mi się śnieg!

Podczas jednego z zimowych spacerów…

 

WIDOKI

Podczas całego miesiąca w Polsce dużo podróżowaliśmy pociągami, przemierzając nimi setki kilometrów. Przez dłuższą część tego pobytu zrobiłam sobie detoks od social mediów (bardzo gorąco polecam robić taki detoks systematycznie) i tym razem, podczas podróży pociągami, zamiast patrzeć w ekran telefonu, dużo…. Gapiłam się na to, co dzieje się za oknem. Na nowo odkryłam urok widoków na ośnieżone lasy, pola, typowe polskie brzozy i topole. Kilka razy udało mi się wypatrzeć wybiegające sarny, albo przelatującego jastrzębia. Tak podróżować mogłabym godzinami. Pusta głowa, dźwięk kół pędzących po torach i te właśnie zmieniające się za oknem widoki.

 

ŚLEDŹ

Świeży śledź w oleju z cebulą, z ciemnym razowym chlebem… Chodź wielu to dziwi, ale ja bardzo lubię jeść na śniadanie. Tak jest – śledź! Rarytas, który nie jest niestety dostępny w Grecji. Bardzo zatęskniłam za śledziem!

 

KOSMETYKI

Polska to prawdziwy raj kosmetyczny. W Grecji jest dostępne może jakieś 25% z kosmetyków, które sprzedawane są w Polsce. Nie ukrywam, że możliwość tak szerokiego wyboru w kosmetykach, w tak przystępnych cenach, daje mi zawsze dużo radości. Dlatego prawie zawsze, kiedy wyjeżdżam z Polski, na lotnisku cierpię na kosmetyczny nadbagaż!

 

MOŻLIWOŚĆ MORSOWANIA

Na Korfu pływam przez całą zimę. Dlatego ważnym wyzwaniem było dla mnie to, żeby wejść do Bałtyku zimą. Niesamowite, niezapomniane doświadczenie (więcej przeczytasz TU!)… Podczas tego wyjazdu udało mi się również wejść do jeziora. Pływanie zimą w Morzu Jońskim daje dużo niesamowitej energii. Potrafię sobie więc jedynie wyobrazić,  jaką energię potrafi dawać morsowanie w Polsce. Tak jest! Są momenty, kiedy zazdroszczę niskich temperatur w Polsce!

Moje pierwsze wejście do Bałtyku. 4 grudzień, około godziny 7.45.

 

ROZWÓJ

Widzę to za każdym razem, kiedy jestem w kraju. Polska się bardzo rozwija! Widzę to jeszcze wyraźniej po dwóch latach nieobecności. Wszystko tak dynamicznie idzie do przodu. Podczas mojej grudniowej podróży miałam nieodparte wrażenie, że Polska to obecnie zupełnie inny kraj, niż ten z którego wyjeżdżałam te dziesięć lat temu. Serce rośnie!

 

TU! przeczytasz o tym, jak spakować całe życie w 20 kg.

TUTAJ! przeczytasz post o wyspie Hydra.

TU! przeczytasz o pogodzie na Korfu.

 

 

 

Moje najważniejsze postanowienia na Nowy Rok!… poniedziałek, 3 stycznia 2022

 

Dziś, wschód słońca 7.45. To zdjęcie nawet w połowie nie oddaje piękna tego widoku w rzeczywistości…

 

Tak! Tak! Tak! I raz jeszcze – tak! Jak najbardziej warto robić postanowienia noworoczne. Choć z tego co czytam i słucham mają taką samą liczbę zwolenników, jak i przeciwników. Nie chodzi wcale o to by na wprowadzenie życiowych zmian czekać aż do „poniedziałku”, nowego miesiąca, czy też Nowego Roku. Chodzi o to, że ta szczególna data i moment, kiedy otwieramy pierwszą dziewiczo czystą kartkę nowego kalendarza, jest najlepszą chwilą na prześwietlenie swojego życia. Wszystkich jego części.

Postanowienia noworoczne i tym samym bardzo dokładne prześwietlenie całego mojego życia, wszystkich jego sfer, robię od kiedy na stałe przeprowadziliśmy się do Grecji. Czyli już od dziesięciu lat. Jestem przekonana, że gdyby nie ten zwyczaj, nie byłabym w miejscu, w którym jestem teraz.

Właśnie w okresie noworocznym biorę kartkę i piszę na niej wszystkie zmiany jakie będę wprowadzać. Mam dokładnie rozpisane co chcę zmienić w sferze praca, pasja, moje zdrowie / kondycja, wygląd, relacje z innymi ludźmi. Z całej dość sporej listy wybieram trzy punkty, które w danym roku będą dla mnie najważniejsze, takie które będą dla mnie numerem jeden i to przede wszystkim na nich koncentruje się przez następne dwanaście miesięcy.

Nad czym będę się koncentrować w tym roku??? Oto moja ścisła trójka!

 

ZIMNO!

Jeszcze dwa lata temu, nie uwierzyłabym gdyby ktoś mi powiedział, że będę pływać zimą! Zimowe kąpiele w morzu to moje odkrycie z ubiegłego roku. Jest to jedna z rzeczy, którą zawdzięczam greckiemu lockdownowi (więcej przeczytasz TU!). Jak to się stało? Kiedy ogłoszono drugi lockdown w Grecji i zamknięto wszystko, wpadłam na pomysł, żeby spróbować przepłynąć się w zimnym morzu. I tak się stało, że udało mi się systematycznie pływać dwa razy w tygodniu całą poprzednią zimę. W tym roku idę o krok dalej. Rezygnuję z ocieplającej pianki, tak żeby moje ciało miało jeszcze więcej kontaktu z wbijającymi się w skórę szponami zimna.

 

Chwilę po pierwszym w 2022 pływaniu. W tym roku już bez pianki 😀

 

Po co ja to sobie robię? Nic wcześniej w życiu nie dało mi takiego zastrzyku do życia jak zimne morze. Takie poczucie szczęścia, które powstaje w ciele zgodnie z prawami natury. Poczucie szczęścia, które trwa przez kilka kolejnych dni. Poczucie obudzenia się do życia i niezwykłej życiowej energii. To również kontakt z zimnem, którego tak naprawdę wcale nie lubię, jest dla mnie wyzwaniem i jednocześnie sposobem na hartowanie nie tylko ciała, ale również charakteru. To zawsze jest trudne, żeby podjąć tę decyzję: wyjść z ciepłej pierzyny i wejść do lodowatego morza. Wzmacniają nas przede wszystkim przeciwności. A największą moc mają te, które wyznaczamy sobie dobrowolnie sami.

 

 

WCZESNE WSTAWANIE

Kolejna rzecz, w którą trochę jeszcze nie wierzę. Piszę to ja. Osoba, która jeszcze kilka miesięcy temu była skrajnym nocnym markiem. W okresie jesienno – zimowym, kiedy nie działamy z naszymi wycieczkami, potrafiłam chodzić spać o godzinie trzeciej w nocy, wstając przed południem.

Wiedziałam, że na dłuższą metę, to nie jest dobre. Przestawiona doba i wieczne poczucie, że jestem z czymś spóźniona. W mojej głowie długo rodziła się potrzeba na zmianę tego przyzwyczajenia. Na blogu Agnieszki Maciąg, w poście który poświęconym był właśnie tematowi snu, przeczytałam jedno zdanie, które bardzo mocno na mnie podziałało. Po przeczytaniu tego zdania poczułam, że zmieniam ten nawyk i kropka.

„Wszelka praca, którą wykonujemy nocą, niszczy nas”.

Mniej więcej tak brzmiało to właśnie zdanie. W mojej głowie nie znalazłam żadnego argumentu, który by temu zaprzeczył i gdzieś mocno w środku wiedziałam, że jest to prawda. Że na dłuższą metę, pracując nocą, niszczę się.

Dokładnie w dniu, kiedy zamknęliśmy ten sezon i każdego następnego dnia o godzinie 20.00 ucinałam wszystkie czynności i punktualnie o godzinie 21.00 szłam spać, budząc się o godzinie 6.00 rano. Minął pierwszy tydzień, a ja czułam się dobrze jak nigdy wcześniej. Do tego siup do chłodnej wody, kolejne wczesne pójście spać i kolejna wczesna pobudka. Po miesiącu… Byłam jak najlepsza wersja siebie!

Chwilę później wpadła mi w ręce książka „Klub 5 rano” Robina Sharma’y, którą właśnie kończę. Nie mogła do mnie trafić w lepszym momencie. W moim przypadku naprawdę skrajnego nocnego marka, z długoletnim stażem, potraktowałam tę książkę jak biblię.

 

 

Moim celem w tym roku jest codzienna pobudka o 6 rano i sen o godzinie 22.00. Te właśnie godziny są idealne na tę chwilę mojego życia. Kto wie… Może od przyszłego roku będę codziennie wstawać o piątej. To pewnie nic nadzwyczajnego dla osób, które mają malutkie dzieci lub osób, które pracują na porannych zmianach. Ale! Doskonale zrozumieją mnie osoby, które tak jak ja zimą, pracują w systemie freelancera, czyli kiedy godziny pracy dyktujemy sobie sami.

 

MEDYTACJA

Tyle dobrego słyszałam o systematycznym medytowaniu, ale jakoś tak… Nie potrafiłam się w sobie zebrać. Przez kilka dni udało mi się medytować w okresie Bożego Narodzenia, również dzięki temu, że trafiłam na kanał You Toube „Chodź na słówko” (koniecznie sprawdźcie, jeśli interesuje was medytacja). To właśnie na tym kanale znajdują się krótkie, różnorodne medytacje prowadzone. TUTAJ! znajduje się moja ukochana! Zawsze, kiedy ją kończę czuję jak zalewa  mnie fala spokoju. Jeśli tak działa medytacja, która nie trwa dłużej niż 6 minut, co będzie dziać się jeśli medytować będę codziennie nawet jedynie kwadrans?

 

Czy macie swoje postanowienia, plany, marzenia na ten Nowy Rok? Podzielcie się nimi w komentarzu!

Wszystkiego najlepszego w Nowym Roku! Jaki będzie??? To zależy przecież od nas!

 

TU! znajduje się mój przepis na bardzo proste ciasto cytrynowe.

TUTAJ! przeczytasz jak Nowy Rok obchodzą Grecy.

 

 

 

Te Boże Narodzenie było nieco inne. Jedna, prosta zmiana… poniedziałek, 27 grudnia 2021

 

Jedna, tak prosta zmiana.

BEZ INTERNETU.

To były jedne z najlepszych Świąt Bożego Narodzenia jakie pamiętam.

Od internetu wypoczywam nadal, aż do końca tego roku.

Wpadam tu więc jedynie na dwie chwile. I daję wam znać, że kilka dni bez internetu dają bardzo dużo dobrego.

Plus! W końcu na te Święta spadł śnieg. Zamykam więc laptopa i znów wychodzę na spacer w scenerii jak z zimowej baśni…

 

 

 

 

Najprostsze ciasto świąteczne z Grecji, czyli… Paksimadi!… poniedziałek, 20 grudnia 2021

 

Świąteczne paksimadi z Grecji

 

Jest nieco inne. Bo jest szalenie proste, ma formę suchara i nie na wszystkich zrobi piorunujący efekt wow! To akurat ciasto jest jednym z moich ulubionych w okresie Bożego Narodzenia, ale i przez całą zimę. Typowe greckie paksimadi, które może mieć bardzo różne smaki w zależności od przypraw jakich użyjemy.

Dla mnie pasuje idealnie jako drugie śniadanie, albo słodka przekąska w biegu lub do kawy.

Tutaj przepis na moje świąteczne paksimadi, czyli typowe ciasto prosto z Grecji!

 

Składniki:

3/4 szklanki oleju

3/4 szklanki cukru

skóra z 1/2 pomarańczy

sok z 1/2 pomarańczy

około 4 szklanek mąki

przyprawy i dodatki: orzechy włoskie, rodzynki, cynamon, goździki, imbir.

Jak to zrobić:

Łączymy ze sobą wszystkie składniki, mąkę dodając stopniowo. Wygniatamy ciasto, które ma być takie jak podczas lepienia pierogów. Wygniatamy całość na gładką masę i formujemy bochenek chleba. Delikatnie odcinamy nożem dość grube kromki, ale tak aby sam spód był jeszcze połączony. Całość ląduje na 180 stopni do piekarnika. Pieczemy do momentu aż paksimadi będzie delikatnie brązowe. Następnie wyjmujemy i docinamy kromki do samego spodu. Jeszcze dosłownie na kilka minut do piekarnika i jest już gotowe.

Paksimadi smakuje najlepiej na następny dzień!

 

TU! przeczytasz post “Nie udawaj Greka! Czyli Jani na polskiej Wigilii”.

 

 

Greckie dania wegańskie i wegetariańskie. 10 najlepszych propozycji!… poniedziałek, 13 grudnia 2021

 

Jest taka znamienna scena w filmie „Moje wielkie, greckie wesele”, kiedy jeden z głównych bohaterów zostaje zaproszony na typowe greckie przyjęcie. Na informację, że jest wegetarianinem, pani domu z radością odpowiada: „Świetnie! W takim razie możesz spróbować mojej baraniny!”.

Co prawda od kiedy nagrano ten film, wiele w Grecji w tej kwestii się zmieniło. Ale mimo wszystko, dla wielu Greków pojęcie weganizm i wegetarianizm jest nadal abstrakcją.

Ujmując krótko. Grecy kochają jeść mięso. Ale z drugiej strony w tradycyjnej kuchni greckiej, jest wiele rewelacyjnych przepisów wegańskich i wegetariańskich. Jak to się dzieje? Według tradycji greckiego prawosławia w każdą środę oraz piątek powinno się pościć nie jedząc również nabiału. Post obowiązuje również w okresie przed Wielkanocą. A ponieważ Grecy bardzo szanują swoją tradycję, opracowali wiele postnych przepisów, które nie zawierają mięsa, a często również nabiału.

Warto spróbować, jeśli będziecie odwiedzać Grecję!

Oto moich 10 najlepszych dań wegańskich i wegetariańskich. Dopiszcie koniecznie w komentarzu jakie są Wasze typy!

 

  1. Sałatka po grecku!

Umówmy się… Z oczywistych względów musiałam zacząć właśnie od tego dania! Wystarczy na duże, niekształtne kawałki pokroić świeżego pomidora i ogórek. Kilka krążków cebuli, kilka oliwek. Do tego kilka kropli soku z cytryny, pokaźnej wielkości kawał fety, szczypta oregano. Całość koniecznie polać solidną ilością jak najlepszej oliwy. Niczego tu nie mieszamy. Już gotowe!  Niebo i zdrowie w gębie! To co najbardziej charakterystyczne dla Grecji, na jednym talerzu! Wasza wizyta w Elladzie nie może obyć się bez zjedzenia tradycyjnej sałatki po grecku!

 

  1. Gemista, czyli idealny obiad dla głodnego weganina.

Gemista (czyta się „jemista”) będzie idealnym, sycącym daniem obiadowym również dla wegan. Gemista to wydrążone pomidory oraz papryki, które faszeruje się ryżem. Całość z dodatkiem rzecz jasna oliwy oraz zestawu odpowiednich przypraw, zapieka się w piekarniku. Moim zdaniem jest to jedno z absolutnie najpyszniejszych dań kuchni greckiej w wydaniu wegańskim. Jak zrobić gemista, zobaczycie na TYM! filmiku.

 

  1. Palce lizać! Co za chleb!

Wystarczy najzwyklejszy chleb, a Grecy potrafią wyczarować z niego rewelacyjną przekąskę. Świeży chleb należy pokroić na grube kromki. Następnie skropić oliwą, ewentualnie sokiem z cytryny. Do tego oregano i sól morska. Taki chleb na trochę ląduje na grillu lub w piekarniku, a później… Nie można przestać jeść! Pasuje idealnie na przykład do sosu tzatziki. TU! znajdziesz przepis na idealne tzatziki.

 

  1. Najprawdziwsze skarby morza, czyli ryby i owoce morza. Propozycja dla peskatarian.

Grecja to kraj o największej ilości wysp w całej Europie i o najbardziej rozbudowanej linii brzegowej. Jest więc rajem dla pół-wegetarian oraz osób, które lubią rybi i owoce morza. Pod każdą postacią i w najróżniejszej formie. Z tego skarbu należy korzystać garściami, ponieważ w Grecji ryby i owoce morza smakują wyśmienicie! Nie ma nic pyszniejszego niż kalmary, krewetki czy też ośmiornica w upalny letni dzień i z greckim morzem w tle. A świeża ryba prosto z morza, to przecież samo zdrowie!

 

  1. Horta, czyli jadalna trawa.

Horta jest rodzajem jadalnej trawy. Przed podaniem najpierw się ją obgotowuje, następnie polewa sokiem z cytryny oraz oliwą. Można ewentualnie posypać oregano. Jest to potrawa, którą absolutnie musi spróbować każdy weganin oraz wegetarianin, który przyjeżdża do Grecji. Horta jest przepyszna, ale po pierwsze szalenie zdrowa! Jej odpowiednika raczej trudno szukać w Polsce.

 

  1. Cytrynowe ziemniaki w wersji greckiej.

Wydają się być banalne w smaku, ale w wersji greckiej potrafią bardzo zaskoczyć podniebienie. Najzwyklejsze ziemniaki Grecy robią zupełnie inaczej niż w Polsce, a odpowiednio podane mogą być również traktowane jako danie główne. W wersji greckiej zapieka się je w piekarniku w mieszance wody, oliwy oraz… koniecznie soku z cytryny. Do tego dla przykładu rozmaryn oraz sól morska i pyszne danie gotowe! Dokładny przepis jak zrobić takie ziemniaki, znajdziesz TU!

 

  1. Feta w cieście filo z polewą miodową. Co za smak!

To jest dopiero kulinarny hit! Słona feta w chrupiącym cieście filo lub w panierce z mąki, do tego polewa miodowa i jeszcze sezam. Bardzo ciekawe smakowo danie, które z pewnością urozmaici każdy posiłek. Smak głównych składników niby się wyklucza, ale paradoksalnie idealnie pasuje. Koniecznie spróbujcie będąc w Grecji. Nasz filmik z tym przepisem jest TU!

 

  1. Proszę o briam!

Briam to kolejne ciekawe danie, które stanowi rewelacyjną propozycję na pyszny obiad również dla wegan. Jest to rodzaj warzywnego gulaszu, w którego skład wchodzą dla przykładu ziemniaki, cukinia, bakłażan, czy też pomidory. Zestawienie warzyw może być tu oczywiście bardzo różne. Dokładny przepis na typowy grecki briam, jest TUTAJ!

 

  1. Grecja to również… fasolowy raj!

Tak jest! Szczególnie w dni postne Grecy uwielbiają najróżniejsze potrawy z fasoli. W najpopularniejszej wersji, jako danie obiadowe podaje się dużych rozmiarów białą fasolę w sosie pomidorowym. Bardzo często w pomidorowym sosie podaje się również fasolę szparagową, która w tej wersji też jest rewelacyjna. Niby znane, banalne składniki, ale w wydaniu greckim potrafią smakować zupełnie inaczej!

 

  1. Paksimadi, dla przykładu… pomarańczowe.

Paksimadi to rodzaj słodkiego sucharka. W jego składzie nie ma nabiału. Jest kilka różnych wersji smakowych tej słodkości, dlatego podczas robienia można testować różne smakowe połączenia. Ja najbardziej lubię paksimadi w wersji pomarańczowej. Świetna przekąska do kawy lub na drugie śniadanie. Nasz przykładowy przepis sprzed wielu lat na pomarańczowe paksimadi, jest TU!

 

Tak jak widzicie dań, które są rewelacyjne dla osób, które nie jedzą mięsa czy też nabiału jest w Grecji naprawdę sporo. Tu znajduje się tylko kilka przykładów moim zdaniem tych najciekawszych, najpyszniejszych i najbardziej zdrowych.

Czy będąc w Grecji jedliście ciekawe danie wegańskie czy też wegetariańskie? Jeśli tak, napiszcie w komentarzu!

 

 

 

Po co morsować?… poniedziałek, 6 grudnia 2021

 

Asia i ja, na chwilkę przed wejściem do Bałtyku

 

I jestem… Początek grudnia, przepiękne Trójmiasto. Nigdy bym nie przypuszczałam, że moja pierwsza listopadowa kąpiel w chłodniejszym już morzu na Korfu, doprowadzi mnie po roku, do kąpieli w grudniowym Bałtyku, przy jednej z pokrytych już śniegiem sopockich plaż. Nigdy bym nie przypuszczała, bo przecież w głowie całe życie miałam, że jestem typowym zmarzluchem, który po prostu nie znosi zimna. Ale to akurat zimno, to zupełnie coś innego…

 

W tym roku na nasze zimowe wakacje wybraliśmy Trójmiasto. Powodów było kilka. Jednym z nich było to, że po dwóch latach pandemii i praktycznie odcięcia od możliwości podróżowania, brakowało mi bardzo Polski. I tak się jakoś złożyło, że właśnie Trójmiasto. W głowie miałam, że może by tak… Albo nie… A może jednak… A może… Spróbować jak to jest wejść do Bałtyku zimą.

Z Asią poznałyśmy się pięć lat temu na Korfu, na naszych wycieczkach. Później tak się złożyło, że kontakt był wciąż żywy, a już od dłuższego czasu oglądałam zdjęcia Asi z codziennych wejść do morza, przy jednej z sopockich plaż, zawsze o wschodzie słońca.

I tak się stało. Że nie tyle myśląc, ale bardziej to właśnie czując, miałam tę decyzję w głowie.  To ona determinuje później wszystko.

Kiedy w sobotni poranek, chwilę po siódmej rano, znalazłam się w Sopocie na plaży przy wejściu nr 29, było jeszcze ciemno, zimno, a na plaży leżał śnieg. To były te najtrudniejsze momenty, bo wszystko w mojej głowie krzyczało, by wracać, by tego nie robić, bo na pewno będzie strasznie.

Było. Częściowo było to straszne. Temperatura około jednego stopnia powyżej zera. Na całe szczęście ani nie wiało, ani nie padało. Zimno, kiedy ściągnęłam ubrania i przeraźliwe, lodowate zimno, kiedy wchodziłam do morza.

 

Sopot, 4 grudnia 2021, około 7.30 rano

 

-A teraz… oddychaj! – powiedziała Asia, trzymając mnie za rękę i patrząc błękitnymi oczami w moje. Nigdy tego momentu nie zapomnę. To poczucie, że mogę. Zanurzenie aż do głowy, a później uczucie, że mogę jeszcze trochę. Więc chwilę później czuję, że już płynę, unoszę się na wodzie, która mnie otula, głaszcze swoim przeraźliwym chłodem, który paradoksalnie jest dla mnie czymś dobrym.

Chwilę później czuję, że chcę już wyjść, że ciało mówi mi, że tu jest już jego zdrowa granica. Więc wychodzę. Po wyjściu moje ciało nie czuje niczego, jest jak zamrożone. Zaczyna drżeć, więc zgodnie z tym co czuje ciało, pozwalam mu drżeć tyle ile potrzebuje. Szybko wkładam na siebie ubrania. I zaczynam czuć, że czuje już to zimno. Jakiś kwadrans później wracam zupełnie do siebie. Zaczynam czuć spokojne szczęście. Jest naturalne, takie prawdziwe, bo powstało w moim ciele zgodnie z prawem natury.

 

fot. Joanna S. Grzybowska

fot. Joanna S. Grzybowska

 

Ale po co ja to zrobiłam? Do czego potrzebne jest mi to przeraźliwe zimno?

Wszystko zaczęło się od pierwszego zamknięcia podczas pandemii, o której wszyscy już pewnie chcemy zapomnieć. Pierwsze pływanie w chłodnym morzu na Korfu i to poczucie, że właśnie ten chłód budzi mnie do życia. To chwilę po takiej kąpieli zaczynam czuć się inaczej. Jak dużo lepsza wersja siebie. Mam tę dobrą energię. Chce mi się różnych fajnych rzeczy. Dokładnie tak jakby moja głowa była pokojem, który wypełniony był stęchłym powietrzem. Taka kąpiel to jak otworzenie okna i wywietrzenie świeżym, rześkim  powietrzem mojej głowy.

Nie dają tego żadne współczesne przyjemności. Zakupy w centrum handlowym. Kupienie nowego gadżetu. Kolejna kawa i coś słodkiego na mieście. Komedia na Netflixie. Czy też impreza z drinkiem w ręce. Nie twierdzę, że te przyjemności są złe. Ale tak na dłuższą metę, niczego nam nie dają. Są chwilowe. Bo kilka chwil później, nic już po nich nie zostaje. Nawet o nich nie pamiętamy.

Konsumpcjonizm. Wygodnictwo. Nadmiar. Te trzy rzeczy powoli gaszą w nas tę dobrą życiową energię. Uzależnienie od mediów społecznościach i błędne przeświadczenie, że tamtejszy modny, ładny, kolorowy świat, w którym nikt nie ma ani pryszczy, ani zmarszczek, a włosy zawsze ułożone są w idealne loki, to ideał naszego życia. Łatwe, bezpieczne życie, pozbawione wyzwań i trudności, powoli gasi naszą życiową energię. Powoli zabija w nas życie. I później tak jakoś… Przestaje nam się chcieć. I szczęścia w wersji na szybko, na teraz, szukamy w kolejnych zakupach w promocyjnej cenie, kolejnym lukrowanym ciastku, kolejnym niepozornym drinku. I tak tworzy się w nas pustka, którą trudno czasem nazwać, a jeszcze trudniej czymś wypełnić.

Ta chwila, kiedy wchodzisz do morza, które wbija w całe ciało swoje drobne szpilki zimna, budzi do życia tak naprawdę, zdrowo i na długo. Jesteś ty, zimna woda i nic więcej. W tej właśnie chwili jest się tu i teraz naprawdę. Nie ma znaczenia co było wcześniej i co za chwilę się stanie. Czasem boli, czasem jest naprawdę strasznie. Bo takie jest właśnie prawdziwe życie, bez współczesnego lukru wygody.

A później… Wyostrzają się zmysły. Widzisz wodę, niebo, słońce, czy też chmury. Czujesz świeże powietrze. Słyszysz szum fal, śpiewające ptaki. Czujesz szybkie bicie swojego serca. Gorącą krew, która krąży w twoich żyłach. Wszystko staje się proste. Zaczynasz czuć szczęście, ale takie w którym wcale nie masz ochoty na więcej i więcej. Nie ma w tym fajerwerków. Jest ci zwyczajnie dobrze. Tu i teraz.

Właśnie dlatego pływam w zimnej wodzie.

Tak właśnie budzę się do życia. Tak właśnie odnajduje prawdziwe szczęście.

 

Za moje pierwsze bezpieczne i świadome wprowadzenie do zimnego Bałtyku, dziękuję Asi S. Grzybowskiej. Asia wchodzi do Bałtyku przy jednej z sopockich plaż codziennie o wschodzie słońca. Fotografuje wszystkie wejścia. Jest twórcą „Morza aniołów”, czyli grupy ludzi, którzy wchodzą razem z nią i w ten sposób między innymi stawiają czoła różnym życiowym problemom. Tak jest… Zimna woda leczy.

Jeśli macie potrzebę takiego wejścia, ten pierwszy raz trzeba to zrobić bezpiecznie z osobą z doświadczeniem. Nie róbcie tego sami. Możecie znaleźć Asię na Facebooku, dołączyć do niej i wejść do morza z całą grupą jej aniołów.

Asia właśnie wydała swój kalendarz z najpiękniejszymi zimowymi wejściami do morza. Jeden z najpiękniejszych kalendarzy jakie widziałam. Zobaczycie go tu!

https://allegrolokalnie.pl/oferta/kalendarz-scienny-dobry-rok-2022-photography-love

Autorką zdjęć umieszczonych w tym poście jest również Asia.

 

Już prawie gotowe do wyjścia! Z moją przyjaciółką Anią, która przyjechała o wschodzie słońca, żeby wejść razem ze mną :*

 

 

 

“Teraz czuję, że żyję!” Zobacz video z najpiękniejszego lotu sezonu 2021… poniedziałek, 29 listopada 2021

 

Podczas montowania tego video, ponownie wciskało mnie w krzesło…

Ten lot był naprawdę wyjątkowy. Zapamiętaliśmy go wszyscy jako najpiękniejszy lot sezonu 2021. Wiatr tego dnia wcale nie pomagał, dlatego ostatecznie odbyły się dwa loty, a filmik na dole jest zmontowany ze scen z obu lotów.

Bohaterem tego lotu jest Marcin. Co prawda warunki atmosferyczne podczas lotu były naprawdę średnie. Szczególne piękno tego lotu jest zasługą Marcina.

Warunki zewnętrzne mogą nie być sprzyjające. Tak wiele zależy od tego co my z nimi zrobimy, jak się w nich odnajdziemy. Ten lot jest tego idealnym dowodem. Zobaczcie sami!

 

Wszystkie informacje na temat naszych lotów na paralotni na Korfu, są TU!

 

 

 

 

Co to jest sjesta? I do czego Grekom jest potrzebna?… poniedziałek, 22 listopada 2021

 

Co prawda nawet w Polsce na poobiednią drzemkę często mówimy „sjesta”, ale tak naprawdę w Grecji ten wyraz raczej nie jest używany. Na sjestę mówi się mesimeriano eipno, czyli po prostu „popołudniowy sen”. Jakkolwiek nazywać odpoczynek po obiedzie, jest on jedną z żelaznych części dnia nie tylko w Grecji, ale w większości krajów południowych. Tak na południu Europy jest, że po obiedzie jest czas… No właśnie… Na co dokładnie?

Obserwując rytm życia Greków, widzę że mimo wszystko raczej mało kto po obiedzie, przebiera się w pidżamy i idzie spać. Dotyczy to raczej Greków starszego pokolenia, którzy rzeczywiście nie wyobrażają sobie dnia bez momentu, kiedy po obiedzie w swoich sypialniach zamkną okiennice, przebiorą się w pidżamy i pójdą spać. Starsi Grecy często nie wyobrażają sobie dnia bez popołudniowego snu.

Nie dosłownie sen, ale bardziej przerwa w samym środku dnia, jest naturalną częścią funkcjonowania całej Grecji. Mniej więcej od godziny 14.30 do 17.30 cała Ellada mocno zwalnia swoje tempo. Zamiera życie w wioskach, miasteczkach. Pustoszeją nawet centralne ulice dużych miast. W tych godzinach obowiązuje odpowiednik nocnej ciszy. Nie można w tym czasie odkurzać, wiercić dziur w ścianie, czy też nawet bardzo głośno rozmawiać. Nie powinno się  również do nikogo w tych godzinach dzwonić. Jeśli na przykład o 15.30 ktoś będzie wbijał w ścianę gwoździe, sąsiad takiej osoby ma prawo wezwać policję, ponieważ ktoś zaburza popołudniową ciszę.

Wiele sklepów w tych godzinach jest zamykana. Co prawda nie wszystkie, ale większość mniejszych sklepików w tych godzinach nie działa. Co się w tym czasie dzieje? Mniej więcej o godzinie 14.30 ludzie udają się do domów na obiad, który jest bardzo ważnym elementem greckiego dnia. A po obiedzie? Jest czas na odpoczynek. Jakkolwiek dana osoba ma ochotę ten czas interpretować lub też go spędzać. Drzemka, oglądnie telewizji, czytanie, wyście na kawę, spacer, robienie nic. Dla mnie to jest bardzo cenne, że naturalną i ważną częścią dnia w Grecji, prócz pracowania, jest właśnie odpoczynek. Mam wrażenie, że im bardziej cywilizowani się stajemy, tym częściej pomijamy ten element dnia.

Czy taka przerwa podczas dnia jest w Grecji spowodowana bardzo wysokimi temperaturami latem? Nie do końca tak jest. Fakt, w takich miesiącach jak czerwiec, lipiec, sierpień czy wrzesień, w tych właśnie godzinach potrafi być piekielnie gorąco i wtedy, jeśli jest taka możliwość, dobrze jest zostać w domu. Ale miesiące, kiedy w Grecji jest naprawdę upalnie są tylko cztery. Co z pozostałymi ośmioma miesiącami? Wtedy wcale nie jest gorąco. Według mnie taki czas na popołudniowy odpoczynek, to w Grecji zwyczajnie naturalny element rytmu dnia, związany raczej z samym stylem życia niż klimatem. Pogoda jak i klimat na pewno mają tu wpływ, ale nie są najważniejsze.

A wy? Czy w środku dnia robicie sobie taką przerwę na odpoczynek?

 

TUTAJ! przeczytasz o godzinach pracy sklepów oraz urzędów w Grecji.

TU! przeczytasz o pogodzie w Grecji.

TUTAJ! znajduje się przepis na sałatkę z buraków w wersji greckiej.

 

 

 

Saloniki. Jak zmieniło się miasto po dwóch lockdownach?… poniedziałek, 15 listopada 2021

 

Główna promenada w Salonikach

 

Od pierwszego momentu pokochałam to miasto. Wykorzystując każdy pretekst odwiedzałam je, kiedy było to tylko możliwe. Pobyt w Salonikach dodawał mi energii. Już krótka wizyta powodowała, że zaczynało mi się chcieć i wracałam z głową pełną inspiracji.

Po pracowitym sezonie, miałam potrzebę żeby gdzieś wyjechać. Ale gdzieś w miarę blisko, do miejsca, którego nie będę musiała odkrywać, do takiego, które dobrze znam. Chciałam pobyć w dużym mieście i skorzystać z wszystkiego co mają w sobie duże miasta.

 

To musiała być jedna z moich pierwszych wizyt w Salonikach. Pamiętam niemalże każdy kadr. Był ranek i całe miasto budziło się do życia. Siedziałam w miejskim autobusie i przejeżdżając przez główne ulice centrum miasta, patrzyłam przylepiona do szyby, co dzieje się na zewnątrz. Wszystko zalane było ostrym, greckim słońcem. Otwierały się sklepy i kawiarnie, gdzie z minuty na minutę siadało coraz więcej ludzi. Starsi panowie, w eleganckich kapeluszach i wyprasowanych na równy kant spodniach. I starsze panie z misternie ułożonymi włosami, w butach z obcasami które głośno stukały o bruk. Eleganccy ludzie jakby wyjęci ze świata starych, czarno – białych filmów. Pomiędzy szarymi, bezkształtnymi blokami wyłaniały się smukłe kamienice w stylu art deco, które dawały wyobrażenie, jak mogło wyglądać to miasto, gdyby nie jego tragiczny pożar.

Saloniki. Dla mnie zawsze było to miasto niewymuszonej elegancji, mody, fantastycznej kuchni i kipiącego na każdym kroku życia w najpiękniejszym wydaniu.

 

Biała Wieża, czyli symbol miasta

Boughatsa, czyli najpyszniejsze śniadanie Grecji północnej

Plac Arystotelesa, serce Salonik

 

Budynki pozostały przecież takie same. W nich nic się nie zmieniło. Długą promenadę, która brzegiem morza wiedzie prosto do Białej Wieży – symbolu miasta, dokładnie tak jak zawsze zalewało słońce. Można tak spacerować godzinami, wystawiając twarz w stronę nieba i patrząc z jednej strony na bezkresne morze, a z drugiej na ludzi, którzy piją kawę w kawiarenkach. Na początku wydawało mi się, że to tylko wrażenie, ale każdy kolejny spacer utwierdzał mnie w przekonaniu, że coś w tym mieście się mocno zmieniło.

Dwa bardzo restrykcyjne lockdowny, nie mogły minąć nie pozostawiając po sobie śladów. O tym, że ucierpiała ekonomia, wiemy wszyscy. Dla mnie nie do poznania, zmieniła się przede wszystkim atmosfera tego miasta. Po zadbanych, eleganckich starszych osobach nie został już nawet ślad. Tak jakby ci ludzie, których tak lubiłam obserwować, rozpłynęli się w powietrzu. Zniknęli. Już ich na tych ulicach nie ma. Miasto elegancji i najnowszych trendów mody, jakby wybudziło się ze zbyt długiego snu. Takiego po którym z przespania boli głowa i nie ma się ochoty ułożyć włosów, umalować, ubrać coś ładnego. Człowiek siedziałby najchętniej dalej w swoich czterech ścianach, chodząc przez cały dzień w pidżamach. Choć już wcale tak nie musi. Takie miałam wrażenie kiedy teraz, po dwóch latach znów odwiedziłam to miasto.

Biedę, taką zupełnie beznadziejną, z którą nic już nie da się zrobić, widać praktycznie wszędzie. Spacerując po placu Arystotelesa, co kilka chwil ktoś prosi, albo domaga się wsparcia. Za pierwszym razem ściska za serce, ale za piątym człowiek uświadamia sobie, że to jest studnia bez dna, że nie jest w stanie pomóc wszystkim, nawet jeśli bardzo by chciał. Daję słowo… Jeszcze nigdy nie widziałam tylu żebrzących ludzi, jak te kilka dni temu na placu Arystotelesa. Ten widok mnie przeraził.

 

Słynna ulica Tsimiski

Koulouria, czyli jeden z przysmaków miasta

“Macedonia jest Grecją”

 

Taka jest prawda. Tak też wygląda świat po tych dwóch latach zawirowań, które jeszcze się przecież ostatecznie nie skończyły. Bieda stała się dużo bardziej widoczna. Część ludzi po prostu sobie nie poradziła. Nawyki z okresu izolacji, bezwiednie zakorzeniły się w codzienność. Świat potrzebuje jeszcze sporo czasu, żeby dojść do siebie.

Wciąż kocham to miasto. Dokładnie tak jak kocha się bliską sercu osobę, która przechodzi przez gorszy w życiu okres. To był jednak mój pierwszy pobyt w Salonikach, kiedy nie miałam ochoty zostać dłużej. Ja, typowy mieszczuch, poczułam że mam dość miasta i chcę wracać na Korfu. Kiedy jechaliśmy  do Igoumenitsy, by przeprawić się na wyspę, jak zahipnotyzowana patrzyłam na rude drzewa za oknem i z kilometra na kilometr czułam ulgę. W drodze powrotnej myślałam nad tym, że pierwszy raz nie czułam inspiracji jaką zawsze dawało mi duże miasto. Poczułam za to ukojenie patrząc na przyrodę. Takie jest życie i takie są jego prawa. Na szczęście… Po każdej tragedii, zawsze prędzej czy później przychodzi odrodzenie.

 

 

TU! zobaczysz nasz filmik “Saloniki w jeden dzień”

TUTAJ! jest post o książce na temat historii Salonik

TU! przeczytasz o tym, co to jest boughatsa

 

 

 

10 sposobów na maksymalną wydajność pracy… poniedziałek, 8 listopada 2021

 

Podczas jednej z naszych wycieczek tego sezonu. Chwila wolnego, więc odpoczywam 😉

 

Tegoroczny sezon był dla mnie szczytem intensywności pracy. Po wszystkich pandemicznych zawirowaniach, w najśmielszych marzeniach nie spodziewaliśmy się tak dużej liczby turystów i tym samym takiej ilości pracy.

Podczas całego sezonu nie przydarzyła nam się ani jedna znacząca organizacyjna wpadka czy też pomyłka! Nasz Sałatkowy zespół składa się w tym momencie z czterech pracujących przez całe lato osób i kilku osób, które z nami ściśle współpracują. Prócz codziennego prowadzenia wycieczek, zajmuję się też całą logistyką naszej pracy. Patrząc na to z boku, często wydaje mi się, że to misja niemożliwa, bo to gigantyczna ilość pracy. Ale jednak się udaje! Jak to robię? Po pierwsze firmę prowadzę już osiem lat. Z roku na rok pracy przybywało, więc systematycznie uczyłam się organizacji pracy i radzenia sobie z coraz większą jej intensywnością. Do drugie… Wypracowałam sobie kilka żelaznych zasad, którymi się kieruję. W tym poście podzielę się wami wszystkimi najważniejszymi. Mam nadzieję, że również i wam się przydadzą, albo w jakiś sposób pomogą w waszej pracy.

Zacznijmy od najważniejszej zasady… To ona przyświeca całości. Bez tego, ani rusz!

 

  1. „Dyscyplina jest matką wolności”

Są to słowa Leonarda da Vinci. Na tych słowach bazuje cały system mojej pracy. Brzmi to ładnie, czy też nie, ale całość opiera się na maniakalnej wręcz dyscyplinie. Wiem, że część z was może to przerazić, ale taka jest prawda. Po prostu nie ma zmiłuj. Nie ma, że boli mnie głowa, że mam gorszy dzień, że pada, że brak mi dziś weny. Pewne rzeczy muszą być zrobione i nie podlega to, żadnemu „ale”. To taki paradoks, ale dzięki tej dyscyplinie, zyskuję wolność! Kiedy skończę już pracę i wiem, że wszystko jest idealnie domknięte, dopiero wtedy mam spokojną głowę. Wtedy nie myślę już o pracy. Nie martwię się o nią. Spokojnie zajmuję się innymi częściami życia. Wiem, że wszystko jest przecież pod kontrolą!

 

  1. Automatyzacja najważniejszych, codziennych zadań

W procesie prowadzenia własnej firmy są pewne zadania, którymi powinno się zajmować codziennie. Często nie wydają się mieć większej wagi.  Ale jeśli odłoży się je na kilka dni, rośnie z nich góra, za którą później trudno jest się zabrać; albo tworzy się z nich zawiły labirynt, w którym nie można później już się odnaleźć. Mam do wykonania codziennie kilka takich spraw. Nie są skomplikowane, ale wymagają dużej systematyczności. Często łatwo o nich zapomnieć lub je pominąć, bo mogą wydawać się błahe. Nie daję się temu zwieźć! Każdy dzień pracy zaczynam od tych właśnie spraw. Każdej z nich mam przypisany numerek. Jeden, dwa, trzy, cztery. Nie jest ich więcej niż góra pięć! Zabieram się za nie jak automat, zawsze zachowując przy tym dokładnie tę samą kolejność. Raz, dwa, trzy i zrobione! Przechodzimy więc dalej! Dokładnie jak przy uruchamianiu samochodu. Najpierw siadam, później przekręcam kluczyk, następnie pierwszy bieg i gaz do dechy. O niczym nie zapominam, bo wszystko jest zautomatyzowane w mojej głowie!

 

  1. Plan nadchodzącego dnia

Nie odkryję tutaj Ameryki, pisząc że dobry plan dnia to absolutna podstawa. Dobry plan dnia, jest jak dobra mapa, dzięki której łatwiej i szybciej można dojść do swojego celu. Planowanie dnia sprawia mi bardzo dużo przyjemności. Robię to późnym wieczorem lub wczesnym rankiem. Planuję sobie niemalże wszystko. Zaczynając od obowiązków, zadań które trzeba wykonać. Planuję również, to co zjem danego dnia, ile czasu przeznaczę na sport i to w jaki sposób będę spędzać mój czas wolny oraz jak będę wypoczywać.

 

  1. Zasada białej kartki. Lista już na następny dzień

W ciągu intensywnego dnia telefon nie przestaje wibrować (psssyt! mój telefon szczególnie podczas pracy ma zawsze(!) wyłączony dźwięk, inaczej można zwariować). Z godziny na godzinę pojawia się coraz więcej mniejszych lub większych zadań, rzeczy o których trzeba pamiętać. Zawsze, ale to ZAWSZE(!) mam przy sobie białą kartkę, która w ciągu dnia zapełnia się zadaniami,  jakie mam wykonać kolejnego dnia. Zapisuję wszystko, nawet najmniej istotne rzeczy. Dzięki temu pamiętam o wszystkim, a ułożenie planu na następny dzień jest o wiele prostsze, bo spora jego część jest już spisana na kartce! Taką białą kartkę mam przy sobie nie tylko podczas sezonu. Jest ze mną zawsze! Dzięki temu jeśli tylko w mojej głowie pojawia się jakaś myśl, zadanie, nawet inspiracja, od razu ją zapisuje i zajmuje się tym już następnego dnia! Polecam bardzo tę zasadę i zapisywanie wszystkiego, co nam do głowy przychodzi, jako zadanie do zrobienia już na następy dzień. Dzięki temu nic wam nie wymknie się spod kontroli!

 

  1. Delegowanie zadań

Jak chyba większość osób, które zaczynają prowadzenie firmy początkowo w pojedynkę, z tym punktem mam największy problem. Delegowania zadań uczę się z sezonu na sezon. Oczywiście zawsze wydaje mi się, że wszystko sama zrobię najlepiej. Ale również z wielką przyjemnością oddaję kolejne części pracy organizacyjnej naszemu zespołowi. Coraz częściej łapię się na tym, że są  obszary w których nie wiem za bardzo co się dzieje. A na koniec dnia dostaję jedynie wiadomość, że wszystko jest dopięte! Ufff… Wtedy to dopiero serce rośnie!

 

  1. 10 minut wcześniej

Tę zasadę wpoił mi mój tata, od małego powtarzając „bądź wszędzie 10 minut wcześniej” i kończąc „punktualność jest cechą królów”. Po co być 10 minut wcześniej? To bardzo istotny trik przy organizacji pracy. Na uspokojenie siebie, swoich myśli. Na krótki relaks. Na taką trudną do nazwania przewagę, która tkwi w tym, że już na kilka chwil przed jestem już spokojna i gotowa. Bardzo lubię te kilka chwil, kiedy w spokoju czekam na mój wycieczkowy autobus. Układam myśli i się relaksuję. A później nadjeżdża, otwierają się drzwi, wchodzę i wiem, że wszystko mam pod kontrolą.

 

  1. Kontroluj swój czas w mediach społecznościowych

O tym, że media społecznościowe pożerają gigantyczną ilość naszego czasu, wiemy wszyscy. Tak trudno nie sprawdzić, co ktoś do nas napisał, kiedy właśnie usłyszeliśmy powiadomienie. Ile lajków zostawiono pod twoim ostatnim zdjęciem? I jak ktoś odpowiedział na ten ostatni komentarz? Studnia bez dna! Można tak siedzieć godzinami, bo media społecznościowe zostały tak opracowane, by nas wciągać! Cenny czas po prostu przelatuje nam przez palce. Jednak media społecznościowe są jednocześnie bardzo ważną częścią mojej pracy. W celach tylko i wyłącznie pracy, spędzam w nich od godziny do półtorej dziennie. Po skończonej pracy, po prostu je zamykam i mnie tam nie ma. Jestem w realnym świecie. Prawie nigdy nie przeglądam ściany na Facebooku, czy Instagramie. Wchodzę tam tylko w określonym celu. W celach nie związanych z pracą, przebywanie w mediach społecznościowych to u mnie góra 15, maksymalnie w porywach 20 minut dziennie. Kiedy zaczęłam ten temat mieć mocno pod kontrolą, moja praca stała się o wiele bardziej wydajna, mam też dużo więcej czasu dla siebie.

 

  1. Dobry kalendarz i przejrzysty miesięczny planer

Jedną z rzeczy, bez której absolutnie nie wyobrażam sobie pracy jest dobry, duży kalendarz. No cóż! Muszę przyznać, że uwielbiam kalendarze i wszystkie gadżety do planowania i organizowania czasu oraz pracy. Kalendarz jest moją prawą ręką. Znajduje się w nim wszystko o czym mam pamiętać. Organizowanie pracy również bardzo ułatwia mi przejrzysty, miesięczny planer, który jest rozpisany na jednej dużej kartce. Dzięki temu mam jasny ogląd jak mam zaplanowany cały miesiąc.

 

  1. Gospodarowanie przestojów czasowych

Bardzo dużo spraw udaje mi się załatwić podczas tak zwanych przestojów czasowych. Czyli przerw, podczas których na coś czekamy i nic ważnego się wtedy nie dzieje. Czasem podczas takich krótkich chwil wolnego czasu, po prostu odpoczywam. Ale bardzo często to właśnie wtedy ustalam z kierowcą godziny odbioru turystów na kolejną wycieczkę. Dopracowujemy miejsca zbiórek. Odpowiadam na zaległe wiadomości. Umieszczam nowy wpis na Facebooku, albo akceptuję wpisy na grupach. Czasami podczas takich kilku przestojów czasowych udaje mi się załatwić lwią część pracy.

 

  1. Odpoczynek i czas wolny – też zaplanuj!

To ostatni punkt, ale jednocześnie jeden z najważniejszych. To szalenie ważne, aby podczas planowania i organizowania swojego czasu, zaplanować czas na wypoczynek, rozrywkę, czas dla siebie. W trakcie sezonu tego czasu jest bardzo mało, ale gdyby nie odpowiednia organizacja, byłoby go jeszcze mniej! Planuję więc wszystko! Co możliwie najzdrowszego danego dnia zjem, kiedy będę mogła nadrobić zaległe godziny snu. Zawsze mam również zaplanowane kilka luźniejszych chwil, kiedy mogę spokojnie napić się kawy, wyjść na kolację czy też poczytać coś niezwiązanego z pracą. Jestem przekonana, że gdybym tych wolnych chwil odpowiednio nie zaplanowała, z pewnością rozmyłyby się w czasie. Uwielbiam na nie czekać, a później je celebrować!

 

To wszystko! Moja ścisła dziesiątka. Czy macie swoje sposoby na wydajną pracę? Jeśli tak – koniecznie napiszcie w komentarzu!

 

TU! przeczytasz o najważniejszych zabytkach miasta Korfu

TUTAJ! przeczytasz o tym kim był Mikis Theodorakis

TU! przeczytasz o tym co to są souvlaki