Saloniki. Jak zmieniło się miasto po dwóch lockdownach?… poniedziałek, 15 listopada 2021

 

Główna promenada w Salonikach

 

Od pierwszego momentu pokochałam to miasto. Wykorzystując każdy pretekst odwiedzałam je, kiedy było to tylko możliwe. Pobyt w Salonikach dodawał mi energii. Już krótka wizyta powodowała, że zaczynało mi się chcieć i wracałam z głową pełną inspiracji.

Po pracowitym sezonie, miałam potrzebę żeby gdzieś wyjechać. Ale gdzieś w miarę blisko, do miejsca, którego nie będę musiała odkrywać, do takiego, które dobrze znam. Chciałam pobyć w dużym mieście i skorzystać z wszystkiego co mają w sobie duże miasta.

 

To musiała być jedna z moich pierwszych wizyt w Salonikach. Pamiętam niemalże każdy kadr. Był ranek i całe miasto budziło się do życia. Siedziałam w miejskim autobusie i przejeżdżając przez główne ulice centrum miasta, patrzyłam przylepiona do szyby, co dzieje się na zewnątrz. Wszystko zalane było ostrym, greckim słońcem. Otwierały się sklepy i kawiarnie, gdzie z minuty na minutę siadało coraz więcej ludzi. Starsi panowie, w eleganckich kapeluszach i wyprasowanych na równy kant spodniach. I starsze panie z misternie ułożonymi włosami, w butach z obcasami które głośno stukały o bruk. Eleganccy ludzie jakby wyjęci ze świata starych, czarno – białych filmów. Pomiędzy szarymi, bezkształtnymi blokami wyłaniały się smukłe kamienice w stylu art deco, które dawały wyobrażenie, jak mogło wyglądać to miasto, gdyby nie jego tragiczny pożar.

Saloniki. Dla mnie zawsze było to miasto niewymuszonej elegancji, mody, fantastycznej kuchni i kipiącego na każdym kroku życia w najpiękniejszym wydaniu.

 

Biała Wieża, czyli symbol miasta

Boughatsa, czyli najpyszniejsze śniadanie Grecji północnej

Plac Arystotelesa, serce Salonik

 

Budynki pozostały przecież takie same. W nich nic się nie zmieniło. Długą promenadę, która brzegiem morza wiedzie prosto do Białej Wieży – symbolu miasta, dokładnie tak jak zawsze zalewało słońce. Można tak spacerować godzinami, wystawiając twarz w stronę nieba i patrząc z jednej strony na bezkresne morze, a z drugiej na ludzi, którzy piją kawę w kawiarenkach. Na początku wydawało mi się, że to tylko wrażenie, ale każdy kolejny spacer utwierdzał mnie w przekonaniu, że coś w tym mieście się mocno zmieniło.

Dwa bardzo restrykcyjne lockdowny, nie mogły minąć nie pozostawiając po sobie śladów. O tym, że ucierpiała ekonomia, wiemy wszyscy. Dla mnie nie do poznania, zmieniła się przede wszystkim atmosfera tego miasta. Po zadbanych, eleganckich starszych osobach nie został już nawet ślad. Tak jakby ci ludzie, których tak lubiłam obserwować, rozpłynęli się w powietrzu. Zniknęli. Już ich na tych ulicach nie ma. Miasto elegancji i najnowszych trendów mody, jakby wybudziło się ze zbyt długiego snu. Takiego po którym z przespania boli głowa i nie ma się ochoty ułożyć włosów, umalować, ubrać coś ładnego. Człowiek siedziałby najchętniej dalej w swoich czterech ścianach, chodząc przez cały dzień w pidżamach. Choć już wcale tak nie musi. Takie miałam wrażenie kiedy teraz, po dwóch latach znów odwiedziłam to miasto.

Biedę, taką zupełnie beznadziejną, z którą nic już nie da się zrobić, widać praktycznie wszędzie. Spacerując po placu Arystotelesa, co kilka chwil ktoś prosi, albo domaga się wsparcia. Za pierwszym razem ściska za serce, ale za piątym człowiek uświadamia sobie, że to jest studnia bez dna, że nie jest w stanie pomóc wszystkim, nawet jeśli bardzo by chciał. Daję słowo… Jeszcze nigdy nie widziałam tylu żebrzących ludzi, jak te kilka dni temu na placu Arystotelesa. Ten widok mnie przeraził.

 

Słynna ulica Tsimiski

Koulouria, czyli jeden z przysmaków miasta

“Macedonia jest Grecją”

 

Taka jest prawda. Tak też wygląda świat po tych dwóch latach zawirowań, które jeszcze się przecież ostatecznie nie skończyły. Bieda stała się dużo bardziej widoczna. Część ludzi po prostu sobie nie poradziła. Nawyki z okresu izolacji, bezwiednie zakorzeniły się w codzienność. Świat potrzebuje jeszcze sporo czasu, żeby dojść do siebie.

Wciąż kocham to miasto. Dokładnie tak jak kocha się bliską sercu osobę, która przechodzi przez gorszy w życiu okres. To był jednak mój pierwszy pobyt w Salonikach, kiedy nie miałam ochoty zostać dłużej. Ja, typowy mieszczuch, poczułam że mam dość miasta i chcę wracać na Korfu. Kiedy jechaliśmy  do Igoumenitsy, by przeprawić się na wyspę, jak zahipnotyzowana patrzyłam na rude drzewa za oknem i z kilometra na kilometr czułam ulgę. W drodze powrotnej myślałam nad tym, że pierwszy raz nie czułam inspiracji jaką zawsze dawało mi duże miasto. Poczułam za to ukojenie patrząc na przyrodę. Takie jest życie i takie są jego prawa. Na szczęście… Po każdej tragedii, zawsze prędzej czy później przychodzi odrodzenie.

 

 

TU! zobaczysz nasz filmik “Saloniki w jeden dzień”

TUTAJ! jest post o książce na temat historii Salonik

TU! przeczytasz o tym, co to jest boughatsa