Sałatka w pełnym składzie! Wizyta w Cytrynowym Domu

  -Tak! Tak! Tak! Już wszystko wiem! Jani zrobił mi dokładny wykład! – uchyliłam  drzwi  i  w Cytrynowym Domu znalazła się Olivka. Drzwi zamknęłam, ale buzia mojej przyszłej szwagierki pozostała otwarta. W międzyczasie Olivka położyła na podłodze trzy spore walizki.

     -Przyjechałam tylko na dwa tygodnie! Oczywiście, jeśli mnie ubłagasz… – w tym miejscu znaczące spojrzenie spod brwi – to mogę zostać duuuużo dłużej! Nie ma   żadnego problemu! Poza tym – już wszystko wiem! Przeszłam z Janim szkolenie. Zasada numer 1 – żadnych imprez. Zasada numer 2 – moich gości zapowiadam nieco wcześniej. Zasada numer 3 – nie rozsiewam po całym domu kosmetyków. Zasada numer 4 – nie krzyczę bez powodu… Z tym ostatnim, to przyznam że nie wiem o co chodzi… Ale nie ważne! Wracając do tematu… Gdzie mogę postawić moje walizki, tak żeby nikomu nie przeszkadzały i żeby było, że jest kultura i te sprawy.
    -Cześć Olivka! – wtrąciłam swoje dwa słowa.
    -Ach! Zapomniałam o najważniejszym! Cześć i jak się miewasz?
    -Całkiem nieźle! A ty?
    Olivka nagle schyliła głowę, a później spojrzała w dal, w nieokreśloną przestrzeń. Nie mówiła nic tylko wypuściła powietrze:
    -Achhhhhh…
    -Co się stało? – siadłyśmy razem na kanapie. –Chcesz się czegoś napić?
    -Nie dziękuje… Chociaż może… Masz Fantę?
    -Mam.
    -To wspaniale… Widzisz Dorota… To być może jedna z moich ostatnich greckich Fant w najbliższym czasie…
    Pomyślałam o najgorszym.
   -Olivka… Co się dzieje?
-Chyba będę musiała wyjechać i to bardzo, bardzo daleko…
   -Gdzie?
   -Do Dubaju! Będę ubierać się cała na czarno… Podobno nawet na głowie mam nosić taki czarny worek… Zero makijażu… Nic z włosami… Nawet o malowaniu paznokci mogę tylko pomarzyć… Kino. Kawiarnia. Jakiś niewinny shopping … Zapomnij!
    -Co???!!! Wyjeżdżasz  do Dubaju???
    Jak to zwykle w strategicznych dla życia momentach, zadzwonił telefon. To znaczy… tak naprawdę nie zadzwonił dokładnie w tamtym momencie, ale oczywiście w pierwszym odcinku wszystkiego Wam nie opowiem. Telefon zadzwonił dopiero wieczorem, ale ja i tak nieszybko dowiedziałam się o co chodzi z tym Dubajem.  W każdym razie, dowiedzieliśmy się, że Feta wraz z Pomidorem będą u nas już  następnego dnia  w okolicach czwartej.
      -Wiem! Wiem! Mam się tylko relaksować i niczego nie sprzątać! – powiedziała Feta przewracając oczami. –Jani powtarzał mi to trzy razy. – dodała  z wyrazem twarzy mówiącym o tym,  że będzie to jednak trudne.
     Feta z córką usiadły na kanapie, po czym Olivka krzyknęła:
     -Ojcze! Ojcze! Ratuj świat! Masz na to jeszcze tylko 45 minut!!!
     Nie wiedziałam o co chodzi i przyznam, że bałam się dociekać.
     Z twarzą skoncentrowaną jak u sapera, Pomidor otworzył swoją podróżną torbę. Były w niej tylko dwie rzeczy: wielka skrzynka z narzędziami i jeszcze większa wiertarka. Pomidor nacisnął wiertarkę, sprawdzając czy działa. Pomyślałam: ”O Boże…”, tymczasem Pomidor wyszeptał  pod nosem:
    -No, to do dzieła…
    Jeszcze pięć minut przed zapowiadanym przez Olivkę końcem świata, w Cytrynowym Domu została zamontowana grecka telewizja. Niestety, ale działała bez żadnego zarzutu… Nas oczywiście nikt  o zdanie nie pytał, bo przecież o zasadzie  „nie montujcie nam greckiej telewizji”,  Jani wcale  nie wspominał! Można  było to przewidzieć…  Mi zostało wmówione, że na pewno się przyda, pouczę się języka, podpatrzę sobie jak gotuje się greckie dania i na pewno znajdę mnóstwo nowych tematów na bloga. Same plusy!
    Naukę języka greckiego zaczęłam od oglądania tureckiego serialu… I to właśnie brak możliwości jego obejrzenia, był zapowiadanym przez Olivkę końcem świata. Nie mam pojęcia jak nazywał się owy serial i nawet nie chcę wiedzieć! Co prawda na dole ekranu były greckie napisy i nawet starałam się za nimi nadążyć. Niestety, nim przesylabowałam  trzy pierwsze wyrazy, już pojawiały się następne i następne dialogi. O ile wiem ani Olivka, ani Feta tureckiego nie znają. Nie potrafię więc wyjaśnić dlaczego telewizor musiał być tak głośno. Burum urum durum turum… Ten turecki do teraz bezkształtnie buczy mi w  głowie.
      Podczas gdy ja, Feta oraz Olivka oglądałyśmy turecki tasiemiec w salonie, Pomidor zauważył, że kontakt w kuchni jest, jak stwierdził: „ po niepraktycznej stronie”. A że wiertarka była jeszcze na chodzie, niezwłocznie postanowił to naprawić. Teraz kontakt wygląda  tragicznie, ale jest za to bardzo użyteczny, bo jest  na    s a m y m    środku ściany…
      Durum urum burum turum… Urum durum…  I na przemian wiercenie wiertarki. Nie wspominając o okrzykach Olivki: „Nie! Nie zabijaj go! Zostaw go w spokoju” albo „Głupku!!! Powiedz w końcu, że ją kochasz!!!”.
     Próbując złapać wewnętrzną równowagę, zastanawiałam się jakie uspakajające środki mogę kupić w Grecji bez recepty oraz o co chodzi Olivce z tym jej Dubajem…

Z CYKLU: zacznij lekko poniedziałek – Biuro „Sałatki po grecku”

      Jesień rozgościła się w Grecji  na dobre. Temperatury bardzo spadły. Na zewnątrz coraz częściej pada i potrafi wiać niemiłosiernie. Definitywnie skończył się już  sezon letni.
    A co słychać u mnie? Po raz kolejny przekonałam się o tym, że jeśli się coś skrupulatnie planuje, życie najczęściej płata niezłego figla, plącze wszystko i powoduje, że wychodzi na opak. Zakładałam, że latem będę intensywnie pracować,  a jesienią sobie odpocznę. Stało się zupełnie odwrotnie! Dostając od życia klapsa, z pracy wróciłam niespodziewanie wcześnie i lato miałam dla siebie. Zsynchronizowana ze zmianą pory roku, już od początku września koncentruje się na pracy. Ku mojej uciesze, wraz ze spadkiem temperatury, moja mobilizacja wzrasta;)))
    Upalne, greckie  lato sprzyja relaksowi. Wtedy też najlepiej się myśli i podejmuje najcelniejsze  decyzje. Podczas jednego z takich upalnych dni spędzonych gdzieś nad morzem, przy zimnej kawie stwierdziłam, że czas powiedzieć sobie wprost… Pisanie przestaje być już jedynie pasją i sposobem na wypełnienie czasu wolnego. Zdaje się, że w moim przypadku, małymi acz konsekwentnymi krokami,  staje się czymś w rodzaju profesji.
    Do teraz nie chce mi się  wierzyć, ale  dokładnie wykaligrafowane cyferki, zakreślone na  różowo  w kalendarzu, mówią same  za siebie.  Nie stanowią jeszcze pokaźnej sumy, ale są realne. A to jest najważniejsze. I pokazują mi czarno na białym, że na swojej ulubionej czynności  zarobiłam już pierwsze pieniądze. Suma niewielka, ale duma – nieopisana. Tak więc będąc na formalnym jedynie  bezrobociu i znów wysyłając  CV, całymi siłami koncentruje się na pisaniu.
     Każdy, kto jest pracownikiem i swoim szefem w jednej osobie, wie że to  połączenie nie jest proste. Wymaga ogromnej samodyscypliny, wewnętrznej punktualności i samozaparcia. Moim zdaniem, najtrudniejsza jest rzecz, która wydaje się  najbardziej błaha, czyli – pracowanie w domu. Jest to straszliwie trudne, zdaje się przede wszystkim dla kobiet. Podczas pracy w domu  zawsze można przecież „w tak zwanym międzyczasie”: podlać kwiatka, odkurzyć przedpokój, nastawić wodę na zupę, włączyć  pranie. I tym sposobem wszystko niekontrolowanie rozciąga się po całej dobie, która ma przecież tylko 24 godziny… Horror!
        Najlepszym dla mnie rozwiązaniem byłaby przyjazna czytelnia gdzieś w okolicy, albo jeszcze lepiej coś w rodzaju Starbucksa. Niestety,   ten ostatni najbliżej  jest w Atenach… Pozostaje więc kilka okolicznych kawiarenek. To właśnie do jednej z nich by popracować przychodzę już  w poniedziałek z rana, żeby również miło zacząć cały tydzień. Nie ma nic przyjemniejszego niż dobra kawa o poranku!
     W godzinach porannych w mojej kawiarence, nie wliczając mnie, najmłodszy  klient ma około 60 lat… Zazwyczaj przychodzą panowie. Przy mikroskopijnych filiżankach z grecką kawą, albo ze szklaneczkami  ouzo, spędzają godziny. Albo nic nie mówią, patrząc  srogo w morze, albo krzyczą między sobą, nigdy nie uznając sytuacji pośredniej.  Na początku spoglądali na mnie spod oka, ale nawet do najdziwniejszego widoku można się przyzwyczaić i pomimo, że bynajmniej nie zlewam się wizualnie z resztą klienteli, przestano zwracać na mnie uwagę. Ja też po czasie machnęłam ręką i  przestałam się czymkolwiek przejmować. Czasem  zdarzyło  mi się nawet  zapomnieć na chwilę gdzie jestem i już o mały włos spytać dziadka siedzącego obok, jak pisze się „po prostu”, razem czy osobno, bo zawsze zapominam… Na szczęście za każdym razem w porę gryzę się w  język.
    Tę właśnie kawiarenkę, niemalże jak kot wyznaczyłam sobie jako „moje” miejsce. Stało się to definitywnie, kiedy kilka tygodni temu kelnerka przyniosła mi moją ulubioną plotkarską gazetę, mówiąc z uśmiechem, że ten egzemplarz jest jeszcze ofoliowany.
    W ubiegłym tygodniu wydarzyło się coś jeszcze. Na  swoim miejscu siedziałam jak zwykle. Odkleiłam  oczy na chwilę od ekranu, żeby pomyśleć „co by tu jeszcze?” i zahipnotyzowałam się bajecznym widokiem na morze. Tego dnia było trochę  pochmurno, ale nie było za to  najmniejszego wiatru. Morze było  tak spokojne, jakby  medytowało, a tafla wody prawie  jak lustro. Myślałam, że mi się tylko przewidziało… Ale delfin wyskoczył z wody drugi, trzeci i czwarty raz, za każdym razem spowolnionym ruchem zanurzając się w statycznej wodzie. Jakieś siedem  metrów od brzegu czyli jakieś dziesięć od mojego stolika. Był to jeden z najpiękniejszych i najbardziej niesamowitych widoków, jakie widziałam  w życiu. Pomyślałam, że to musi być mój znak. Że w końcu jestem na dobrej drodze.
W ostatniej chwili zdążyłam zrobić zdjęcie. Nie oddaje ono jednak  ani trochę  magii chwili. Ale jest  dowodem, że  mi się to nie przyśniło…
Pracowitego poniedziałku! Podobno szczęście przychodzi do nas  częściej, im ciężej pracujemy…
Info organizacyjne! Posty z cyklu „Zacznij lekko poniedziałek” pojawiać się będą w co drugi poniedziałek rano. Nie co tydzień,  ponieważ  innych tematów jest bardzo dużo. W poniedziałki, w których nie będzie cyklicznych postów na blogu, zapraszam na Sałatkowego Facebooka, gdzie  zawsze znajdzie się  coś  lekkiego ;))) 
Przeczytaj więcej…

Cytryna i jej wielobranżowy sklep

 

     Obojętnie  czy jest  poniedziałek, czwartek, czy też niedziela; nie zważając  czy idzie  do pracy, czy też cały dzień spędzi w domu, zawsze…  punktualnie o 6.30, zsynchronizowane z zegarkiem stopy lądują w domowych papciach. Te nigdy nie mają prawa być znoszone. Zawsze na lekkim obcasie, stukającym o podłogę. Koniecznie z małym różowym pomponikiem, albo wesoło dyndającą  kokardką.  Następnie, jakieś 45 minut spędza w swoim kolorowo – brokatowym królestwie, które tylko w języku potocznym zwane jest łazienką. Obojętnie na to, czy na herbatę przychodzi królowa Elżbieta, czy też kobieta pomagająca w sprzątaniu, oczy Cytryny muszą być pomalowane. Róż. Fiolet. Zieleń. Złoto. Beż. Cytryna mniej więcej co dwa miesiące diametralnie zmienia również uczesanie. Te jednak zawsze wygląda  co najmniej spektakularnie. Ale włosy same się przecież nie układają! Po spotkaniu z suszarką, lokówką czy też prostownicą, Cytryna przechodzi do doboru stroju. Wszystko doskonale dopasowane w jednym kolorystycznym tonie, do którego zawsze pasują biżuteryjne akcenty. Tych ostatnich koniecznie musi być sporo.
     Tak gotowa,  zasiada do szybkiego śniadania. Zazwyczaj jest wtedy 7.15, a cały dom smacznie jeszcze śpi. Tylko od czasu do czasu mąż Cytryny zrywa się już o 4.00 i biegnie na ryby, albo zabiera swoje psy na polowanie. Ogórek natomiast nigdy nie otwiera oka przed południem. Tak więc w błogim spokoju Cytryna popija kawę, zagryzając ją ciastkiem. Wszędzie panuje nieskażona żadnym dźwiękiem cisza. Już kilka minut przed ósmą Cytryna jest   gotowa do akcji. Wtedy zaczyna codzienne sprzątanie, które trwa od godzinki do dwóch. Po tym codziennym rytuale prawie każdego dnia udaje się do swojego sklepu.
     Sklep otwarty jest od 10. Na szczęście do południa nie ma wielu klientów. Tak więc ze spokojem Cytryna siada za ladą. Na blacie świeży plotkarski magazyn. Telewizor nastawiony na kanał Alfa, gdzie leci ukochany przez wszystkie Greczynki poranny program – „Śniadanie z Eleni”.
    Cytryna niby czyta,  niby ogląda, często też maluje sobie w tym czasie  paznokcie. Są to jednak tylko pozory. W rzeczywistości  przez cały czas konszachtuje, co widać dobrze, jeśli przyjrzeć się  jej nieustannie skoncentrowanej na czymś twarzy.
***
     Zadzwonił dzwoneczek zawieszony przy wejściowych drzwiach. Cytryna spokojnie odłożyła gazetę. Wstała z miejsca i zaczęła udawać, że krząta się za ladą, ukradkiem obserwując nową klientkę. Była nią pani w wieku bardzo dojrzałym. Obeszła sklep szurając po podłodze  kapciami. Na sobie miała poliestrową podomkę, z drobnymi kwiatkami w kolorze smutnego granatu. Mocno skręcone, pofarbowane na kruczo czarno włosy. W dłoni trzymała mały, popękany starością portfelik. Kobieta obeszła cały sklep, po czym położyła na ladę mąkę, cukier, aromat waniliowy oraz sodę.
     -O! Ciasto dziś będzie! – krzyknęła z radością Cytryna. – A kto przyjeżdża?
     -Synuś z synową, plus wnusia w zestawie! – powiedziała starsza  pani, a jej oczy aż rozbłysły.
     -To się na pewno za mamą stęsknili! – dodała Cytryna. – Wszędzie dobrze, ale nie ma to jak u mamy! Ja to mojemu Ogóreczkowi cały czas powtarzam, ale… wie pani… on jest w takim wieku, że mi jeszcze nie wierzy! A pani syn – to z daleka?
    -Jadą aż z Aten! Syn ma pracę, synowa też, więc rzadko przyjeżdżają. Ale teraz wnuczka ma wakacje, to się trochę w morzu popluska. Wie pani, jak to z dzieckiem… Co ta mała ma latem w mieście robić?
   -A ile ma lat?
   -Kto? Viki?
   -Tak… Tak!
   -Całe 5! I już zna wszystkie literki! Za rok idzie do pierwszej klasy.  Namawiam synową na drugie, ale wie pani… Teraz kryzys, mówią że będzie im ciężko.
   -Tak, ten kryzys… kryzys… –  Cytryna wtrąciła najpopularniejsze obecnie wśród Greków zdanie, poczym dodała:
   -Kryzys kryzysem, ale wie pani… Na dziecko nigdy nie ma idealnego czasu! A wychowywać się  bez rodzeństwa… No, ja nie wiem… Ja bym raczej nie chciała… A wie pani…
    Cytryna ze starszą panią nagle na chwilę ucichły. Emisję programu „Śniadanie z Eleni” przerwała głośna reklama. Obie wpatrzyły się na nią na kilka dobrych sekund.
    „Nowość!!! Żel pod prysznic razem z balsamem. Dbanie o siebie, jeszcze nigdy nie było aż tak przyjemne. Kup już teraz nowy żel pod prysznic z domieszką balsamu od Nivea!”.
    -O! To musi być fajne! – powiedziała pod nosem Cytryna.
    -Ehhh… Ja tam w ogóle nie mam czasu na takie fanaberie. Cały czas w kuchni i przy odkurzaczu. Boże… Ile można. I tak całe życie – Nikos  w kafenio, a ja przy garach.  Nie ma już nawet dla kogo się stroić! – powiedziała starsza pani.
    -Co też pani wygaduje! Nie ma dla kogo?! A  syn… Synowa… Viki  przyjeżdża. A tak poza tym, to można też przede wszystkim dla siebie! Niech pani spojrzy na  naszą Eleni!
    Skończyły się reklamy i na ekranie znów pojawiła się  Eleni – najsłynniejsza grecka gwiazda porannych programów.
    -No, wie pani… Eleni to, to przecież Eleni! Gdzież bym śmiała się porównywać…
    Starsza pani spojrzała ukradkiem na Cytrynę. Przeleciała po niej wzrokiem od dołu do góry i raz jeszcze w dół. Cytryna tymczasem zahipnotyzowała się zielonym lakierem do paznokci na dłoniach Eleni. I już wiedziała, że jutro też  taki  będzie  mieć. Myślała o tym, że ma wolny wieczór. Spędzi go więc na dokładnym manicure, żeby przygotować paznokcie pod nowy, zielony nabytek.
   -A ten żel pod prysznic z balsamem… Ma pani taki może…? – spytała po chwili starsza pani.
   -Jeszcze nie mam… Ale jutro będę go mieć! Też koniecznie wypróbuje. Chyba będzie fajny.
   -No to może…
   -Lakier do paznokci? – Cytryna dokończyła za starszą panią. – Myślę, że na pani lekko opalonych dłoniach doskonale wyglądać będzie marchewkowo – czerwony. I ja oczywiście  taki mam!
   -Myślałam, że może kupić coś dla wnuczki…
   -A nich już  pani da z tą wnuczką spokój! Dzisiejsze dzieciaki, one wszystko mają! Dziesiąty piórnik z Hello Kitty? Najpewniej nawet nie zwróci uwagi. Zapraszam panią do mojego kosmetycznego kącika. Wczoraj przyszły  piękne złote cienie do powiek. W ciepłym złocie, każdemu jest do twarzy.
     W telewizorze wciąż leciało „Śniadanie z Eleni”. Cytryna zamknęła od wewnątrz sklep, żeby nie podebrano niczego z kasy i wraz z nową klientką udała się do tajnego kącika z kosmetykami. Starsza pani wzięła marchewkowo – czerwony lakier, złoty cień i jeszcze mini perfumy. Nie zapomniała  również o bezacetonowym  zmywaczu, bo przecież nie ma niczego gorszego na tym świecie, jak poobdzierane paznokcie. To największy grzech kobiety –  jak zawsze mawia  Cytryna.
      Nowa klientka wróciła już następnego dnia. Jej paznokcie były marchewkowo  – czerwone, a powieki dyskretnie pokrywało ciepłe złoto. Żel pod prysznic z mieszanką balsamu od Nivei, też już  oczywiście był.
    -A to może te żele wezmę dwa. Jeden będzie dla synowej! Niech wie, że teściowa jest na czasie! – powiedziała, otwierając pięknie czerwonymi paznokciami,  popękany starością  portfelik.

Mistrzyni manipulacji – Cytryna

 

       Cytryna jest jedną z moich ulubionych sałatkowych postaci. Sama więc nie wiem, dlaczego pojawia się dopiero teraz. Ale do rzeczy… Trzeba szybko nadrobić zaległości!
      Cytryna to ciotka Janiego. Jest jedną  z dwóch sióstr Fety, jak również matką nieokiełznanego  Ogórka. Wraz ze swoim mężem  oraz Ogórkiem prowadzą wielobranżowy sklep, mieszczący się kilka ulic  od centrum miasta. Jest to jeden z tych sklepów, w których znajdziecie absolutnie wszystko. Mimo że ceny są sporo zawyżone, do tego typu mini marketów  wpada się od czasu do czasu, jeszcze w domowych kapciach, dosłownie na chwilę, bo przy niedzielnym śniadaniu zabrakło do kawy kilku kropel  mleka.
     Spośród wszystkich innych, ten sklep  nie wyróżnia się niczym szczególnym. Jak to się więc dzieje, że tak prężnie działa? I nawet Ogórek,  który z chęcią zamordowałby  każdego  klienta, nie zdołał zrujnować całego interesu? Odpowiedź jest krótka… Za całym sukcesem stoi jedna osoba. Jak najpewniej już się domyślacie, jest to  Cytryna.
     Ciotka Janiego jest genialną sprzedawczynią, ale i zakochaną w swoim nałogu zakupoholiczką, do czego (nie ukrywając niuansów) sama się przyznaje. Cytryna zawsze powtarza, że nigdy się nie zmieni, bo zakupy po prostu kocha. Sedno tkwi więc tym, żeby jak najwięcej na nie zarobić.  Tak więc, podobnie jak sama Cytryna, interes rodzinny kwitnie nieustannie.
      Wejście do łazienki w domu Cytryny to wielka przygoda. Każda taka wizyta jest jak podróż do świata piękności. W tej łazience jest wszystko, dosłownie wszystko, co z kosmetykami jest związane. Jestem święcie przekonana, że jeśli cokolwiek pojawiło się na rynku kosmetycznym – Cytryna na pewno już to ma! Często w dwóch egzemplarzach. Kremy do twarzy. Balsamy do  ciała. Najróżniejsze szczotki, wałki do włosów. Suszarki i prostownice. A przy tym wszędzie  cienie do powiek, róże i lakiery do paznokci, w każdym odcieniu i kolorze jaki jest na tym świecie. Tak na marginesie… Czy wyobrażacie sobie Ogórka w takiej  łazience…
    Od czasu do czasu do Cytryny przykleja się jakiś pomysł. Cytryna  nie potrafi spocząć  aż do momentu, kiedy całkowicie go nie  zrealizuje. W te wakacje było to między innymi nakłonienie Ogórka do odwiedzin monastyru pod wezwaniem świętego, który jest jego patronem. Ta misja wydawała się co najmniej niemożliwa, zważywszy na to że  Ogórek jest komunistą,  ateistą, wielkim fanem muzyki metalowej  i niczym wiecznie zbuntowany nastolatek, na wszystko jest na „nie! nie!! i jeszcze raz nieeeee!!!”.
   Nie wiem co takiego zrobiła Cytryna, ale mimo wszystko Ogórek udał się do owego monastyru. Podobno narzekał przez całą drogę, jednak w konsekwencji nie tylko tam poszedł, ale zapalił również w intencji swojego patrona świeczkę.
    W te wakacje Cytryna zamarzyła o czymś jeszcze. Wydaje się, że  nic specjalnego, bo było to… sadzone jajko… Z lekko ściętym żółtkiem… Trochę chrupiącego  boczku… Sok ze świeżo wyciśniętych pomarańczy… Kawa i tyle!
   Nie byłoby w tym nic dziwnego, gdyby nie fakt, że Cytryna postanowiła zrealizować  (a raczej zjeść) swój pomysł  na wyspie Thassos, która na całe szczęście nie była zbyt daleko.
    Czy wyobrażacie sobie płynąć na wyspę prawie dwie godziny tylko po to, żeby zjeść  sadzone jajko, poczym z niej wracać…? No cóż… Cytryna oczywiście nie popłynęła  sama. Do swojej wyprawy postanowiła nakłonić wraz z Pomidorem, Fetę.
    Ponieważ Feta uwielbia szalone pomysły swojej siostry, przekonanie jej nie było żadnym wyzwaniem.
   -Nie! Nie!! I jeszcze raz nieeeee!!! – padła odpowiedź Pomidora, którą łatwo dało się przewidzieć. Jednak następnego ranka, tuż po swojej negatywnej odpowiedzi, Pomidor siedział na promie, który obrał kierunek wyspy Thassos.
   -Twoja siostra jest szalona! I ty też! – mówił przez całą podróż pod nosem.
     W lokalu   nr 1 jajko okazało się stanowczo nazbyt wysmażone, w związku z czym żółtko było za twarde. Taka sama sytuacja powtórzyła się w miejscu nr 2.  A przy podejściu trzecim, jajko   było wyraźnie  nieświeże.
      Podczas pamiętnej wyprawy, również  i Pomidor zjadł całe 4 śniadania, skomponowane z dokładnie tych samych składników. Jak można się domyślić, za każdym razem zapierał się rękami i nogami. Mimo tego jadł, ale i  mówił, że Fetę razem z Cytryną, zamknie w domu wariatów.  Na całe szczęście dla dziewczyn, śniadanie z numerem  4 było takie jak należy. Tuż po jego zjedzeniu, można było spokojnie odpływać  do domu.
     Również i w tym przypadku mi  samej nie chce się wierzyć w to co piszę,  ale  i ta historia jest jak najbardziej prawdziwa. Zdaje się, że tylko Pomidor jeszcze nie doszedł do siebie i sam wciąż nie daje wiary, że dał się tak wmanewrować.
    Uwielbiam chodzić na kawę w towarzystwie Cytryny. Żal jest mi tylko biednych kelnerek…
   -Słuchaj… Mam dla ciebie specjalne zadanie… – tak Cytryna zaczyna każde swoje zamówienie. – Zrobisz mi grecką kawę! Ale uwaga… Nie taką zwyczajną. Wsyp nie dwie, a jedną i pół łyżeczki kawy. Do tego jedną łyżeczkę cukru i jeszcze ćwiartkę. Dodaj trzy łyżki  mleka, ale broń Boże nie takie  prosto z lodówki. Mleko musi być lekko podgrzane, ale tak żeby nie było parzące. Chce żeby bąbelki w mojej kawie były drobne! A filiżanka ma być duża, bo z tych mikroskopijnych niewygodnie się  pije. I nie zapomnij o tym małym, cynamonowym ciasteczku!
     Co jednak w całej tej historii jest najważniejsze? Cytryna zawsze  dostaje dokładnie to, czego zażąda. Tymczasem ja nie przestaje się temu przyglądać… To znacznie lepsze niż nawet najdroższy kurs manipulacji.

Moje Zakinthos – wstęp

       Moja przygoda z Zakinthos zakończyła się już trochę  temu. Teraz wydaje mi się, że te około czterdzieści  dni spędzonych na wyspie, było zupełnie inną epoką. Mimo, że wina przywiezionego z wyspy jeszcze nie wypiliśmy, ten rozdział jest już zamknięty. Piękna lekcja. Niesamowita życiowa przygoda.

     Moja praca przewodnika po wyspie trwała ponad miesiąc. Nie sądziłam, że przez ten krótki okres zdołam nauczyć się aż tyle. Z tych doświadczeń będę korzystać w życiu zapewne nie jeden raz. Zdaje się, że jeszcze więcej dała mi sama wyspa. Codziennie  myśląc, jak bajeczny jest ten świat, miałam  szansę przebywać w najpiękniejszych jej miejscach.
    W założeniu moja praca powinna jeszcze trwać i zakończyć się razem z ostatnimi dniami września. Dlaczego więc zamiast spędzić na wyspie cztery miesiące,  zrezygnowałam sama już po pierwszym? Wszystko przecież tak bardzo mi się podobało, a  ja tak bardzo chciałam pracować. Na moją decyzję nie wpłynęła rzecz jasna ostatnia wypowiedź dziadka… ;)))
    Kiedy minął pierwszy etap entuzjazmu, że pracując mogę spełniać jedną z moich pasji, powoli i systematycznie zaczęło przychodzić  potworne zmęczenie. Jakiś czas później posłuszeństwa zaczęło odmawiać mi moje ciało i szybko zorientowałam się, że po prostu fizycznie nie wytrzymuje intensywności i ilości pracy. Każdy ma swoje życiowe priorytety. W moim przypadku na pierwszym miejscu stoi  zdrowie.
    Czasami, kiedy jadąc samochodem usłyszę przypadkiem piosenkę, którą graliśmy z Sakim w autobusie, potrafi zakręcić mi się łezka. Sama nie wiem dlaczego. Pewnie, gdyby wszystko w życiu było oczywiste i biało – czarne, byłoby znacznie prościej, ale i… nudniej.

    Wracając jednak do sedna. Po miesiącu mojej pracy z pełną odpowiedzialnością mogę stwierdzić, że wyspę znam niemalże jak  własną kieszeń. Jest przepiękna i niezwykle  interesująca. Dlatego właśnie chciałabym Wam o Zakinthos opowiedzieć.
    Ten post jest więc wstępem do całego cyklu poświęconego tylko i wyłącznie tej wyspie. Cykl ten będzie stanowić swoisty przewodnik o wszystkim co na Zakinthos warto zobaczyć. Posty będą odpowiednio rozłożone w czasie. A ostatni, zamykający przewodnik jako całość, pojawi się najprawdopodobniej przed następnymi wakacjami. Poza miejscami, smakami, zapachami, opowiem Wam również o fantastycznych ludziach, których miałam wielką przyjemność na Zakinthos spotkać. Z którymi przyszło mi rozmawiać, dyskutować, śmiać się, przyjaźnić, wspólnie jeść i pić, czasami nawet śpiewać, jak i pracować. Bo przecież  współczesne Zakinthos, poza pięknymi plażami i widokami, to przede wszystkim prawdziwi i piękni ludzie.

     Pierwszy post z nowego cyklu – już za kilka dni. Jako danie numer jeden – serce wyspy, jej stolica, czyli chora.
Przeczytaj więcej…

„Ogień z ogniem”

     Nie zdążyłam postawić ostatniej kropki w poście o tym co obecnie słychać u Sałatki, kiedy sałatkowych przygód nastąpił ciąg dalszy. W Cytrynowym Domu właśnie miała miejsce wizyta Fety, Pomidora jak i Olivki we własnej osobie. Mieszanka wybuchowa – wszyscy w komplecie… Jednak  przyznam, że na samo wspomnienie przedostatniej wizyty naszej rodzinki, przez tydzień  bolał mnie żołądek. Na szczęście, ostatecznie przeżyli wszyscy. Również i ja przetrwałam. A nowych przygód i tym razem było bez liku.

      Podczas gdy  Feta z Pomidorem już wyjechali, Olivka postanowiła zostać trochę dłużej. W tym właśnie momencie szykuje się na plaże. Krzyków, śpiewu, śmiechu i wszelakiego typu hałasu nie ma końca. Ja tymczasem, dla chwili wytchnienia zabarykadowałam się w pokoju…
    Pewnie u części Czytelników w tym miejscu pojawia się pytanie: dlaczego nie jestem na wyspie w mojej pracy?  Niestety, ale ta piękna, życiowa przygoda musiała zakończyć się znacznie wcześniej niż planowałam. Olivka również jest obecnie bezrobotna i  wakacje  spędzamy razem. Ja zwolniłam się sama,  a Olivce nie przedłużono umowy.
    -I nie jest ci przykro? – spytałam moją przyszłą szwagierkę, na wieść że musiała wyjechać ze swojej wyspy.
    -A czym tu się przejmować? Nie ta, to inna! Jedna praca jest na świecie? – Olivka wzruszyła ramionami. –Ale widzę szwagiereczko, że ty masz do tego nieco cięższe podejście… – powiedziała do mnie, widząc że jednak jest mi smutno. –Dorota! Jeszcze zdążysz się w życiu napracować. A teraz… jest jeszcze  lato! Teraz życie jest zbyt piękne, żeby czymkolwiek się przejmować. Choć, puszcze ci taką jedną piosenkę.
     Olivka jest szalona. O tym nie muszę  przypominać. Chwilę później  cały dom przepełniała pewna  piosenka. Słuchałyśmy jej razem przez dobrą godzinę, puszczając non stop, jakieś dwadzieścia kilka razy.   Jani musiał zatkać sobie uszy watą. A po tym jak Olivka nauczyła mnie tańczyć grecką wersję bellydance, stwierdziłyśmy zgodnie, że w nocy koniecznie gdzieś wychodzimy. Resztę wieczoru spędziłyśmy na układaniu sobie włosów.
     Poprawiać  humor można na najróżniejsze sposoby, ale kobiecego poczucia szczęścia nie podnosi nic  tak bardzo   jak nowa fryzura…;))
      Nowym przygodom Sałatki daję trochę odsapnąć, bo właściwie jeszcze się toczą. Tymczasem, już na dniach zapraszam na cykl dotyczący  wyspy Zakinthos. Dowiecie się z niego absolutnie wszystkiego, co dotyczy tego pięknego zakątka świata.
    Dlaczego z wyspy wróciłam aż tak wcześnie? O tym jeszcze w tym tygodniu.
    -Olivka… O  czym właściwie jest ta piosenka?
    -Ach! ty zbożna katoliczko! Gramy ją od godziny, a ty jeszcze się nie kapnęłaś?…
Ogień z ogniem

Śpiewa: Panos Kiamos
Słowa: Nikos Vaksavanelis
Muzyka: Martin Biolchev
Morze jest miłością,  łóżko jest łodzią
W czasie miłości, teraz, teraz
Ogień jest  na prześcieradle, słowa zostały zapłacone
Chce je wszystkie, wszystkie, wszystkie…
 
Ogień z ogniem, ogień z ogniem
Ogień w pocałunkach, ogień w ciele
Ogień w sercu, ogień z ogniem
Chemia powoduje wypadki, ja cię rozpalam, ty rozpalasz mnie
Ja cię chce, ty mnie chcesz, znowu i znowu
 
Miłość jest piekłem, pasji nie ma końca
Pot  spada, spada, spada
Na poduszce  widać  czerwony księżyc
Wydaje się być pijanym
Wydaje się, wydaje się ach! Wydaje się
 
Ogień z ogniem, ogień z ogniem
Ogień w pocałunkach, ogień w ciele
Ogień w sercu, ogień z ogniem
Chemia powoduje wypadki, ja cię rozpalam, ty rozpalasz mnie
Ja cię chce, ty mnie chcesz, znowu i znowu.
 
 
Przeczytaj więcej…

Dlaczego według tradycyjnego Greka kobieta nie powinna pracować? Oraz… instrukcja obsługi greckiego garnka

     Był to ostatni dzień naszego pobytu w domu Sałatki. Powoli zapadał wieczór, a my powoli pakowaliśmy swoje rzeczy. Nieśpiesznie  i dość niechętnie, bo jeszcze kilka dni z przyjemnością byśmy zostali.
     -Dorota! Tutaj masz jeszcze taki garnek. Jest fenomenalny! Możesz ugotować w nim wszystko. – chcąc nie chcąc chwilę później trzymałam w rękach wielkie, ciężkie, metalowe ustrojstwo.
   -Możesz w nim gotować na parze, pod ciśnieniem, normalnie, możesz w nim też smażyć. Każda Greczynka ma taki w domu! – dodała Feta zadowolona.
    Ilość różnych  elementów, z których składał się owy „cudowny” garnek, raczej mnie odstraszała. Być może szybko w nim ugotuje, usmażę, czy też (kogoś…;)) uduszę. Ale jego umycie! To dopiero musi być wyzwanie.
    -Czekaj… Czekaj… Możesz nie wiedzieć jak  się go obsługuje. Miałam tu gdzieś  instrukcję. Za chwilę ją znajdę!
    I tak Feta zaczęła przetrząsanie mieszkania. Niestety, instrukcji nigdzie nie było. Kiedy skończyła z szufladami, przeszła do szaf i szafeczek. Po szalenie ważnej instrukcji jednak  ani śladu. W śledztwo zaangażowany został również Pomidor. Jego zadanie –  przetrząśnięcie garażu. Nic! Instrukcji nigdzie nie było!
      Tymczasem, kiedy Feta z Pomidorem koncentrowali się na szukaniu,  ja i Jani zostaliśmy razem z dziadkiem.
      Oregano, czyli dziadek to wzór  wszystkich najbardziej greckich cech. Wystarczy spojrzeć. Nigdy nie rozstaje się ze szklaneczką ouzo, tak więc dość często  jest na lekkim rauszu. Obowiązkowy wąs pod pewnie skrojonym nosem. Skręcone włosy, które za czasów młodości musiały być atramentowo czarne. Dłuższy paznokieć na najmniejszym palcu. I nieustannie  wprawiane w ruch komboloi.
    -Słyszałem, że będziesz pracować? – dziadek spytał krótko.
    -Tak, zaczynam od czerwca.
    -Ach! Wy młodzi… Jak wy nic nie wiecie…
     Konsternacja z mojej strony, bo zupełnie nie wiedziałam co na to powiedzieć.
     -I ty jej na to pozwalasz? – tym razem po głowie dostało się Janiemu.
     -Ale Dorota sama chce pracować. Nikt jej do tego nie zmusza. Wiesz dziadku, teraz są już inne czasy…
    -Inne czasy… Inne czasy… – Oregano powtórzył sarkastycznie.  -Jesteście pierwszym pokoleniem w naszej rodzinie, w którym kobiety idą do pracy. Coś takiego nigdy wcześniej się u nas nie zdarzyło.
    -Dziadku, ale trzeba iść z duchem czasu. – powiedział Jani.
    -Z duchem czasu… Z duchem czasu… – tym razem dziadek powtórzył smutnie.
    -Ale właściwie dlaczego nie powinnam pracować? – spytałam.
  -Bo to… moje drogie dziecko… Jest zadanie  mężczyzny!!! – dziadek niemalże wykrzyknął, że aż zatrzęsła się podłoga.  -To mężczyzna ma utrzymywać całą swoją rodzinę. Póki nie będzie w stanie tego zrobić, to zawsze będzie chłopcem. A wtedy nigdy  nie będzie dobrym mężem i ojcem. Przez wieki tak w Grecji było, a wy teraz wszystko  zmieniacie.
    -Ale ja bardzo chcę iść do pracy… – dodałam. – Co innego miałabym  robić?
    -Mało ciekawych rzeczy jest na tym świecie? Ty  jeszcze nic o życiu nie wiesz. Najpierw  drogie dziecko, naucz się obsługiwać zwykły garnek. Ale! To wcale nie jest takie proste. Ty dziecko, chcesz zarabiać pieniądze. A co w tym czasie ma robić mężczyzna? Nie wiesz…? – zabrzmiało naprawdę groźnie. – To ja ci powiem! Siądzie  wygodnie przy komputerze, czy jak wy to tam nazywacie i godzinami będzie grać sobie w jakąś gierkę. O! I tam sprawdzi się jako prawdziwy mężczyzna. Zabije potwora, bandytę, złodzieja. Zawalczy o przetrwanie. To jest właśnie nowe pokolenie! I te wasze „równouprawnienie”. Jak to może być, że dziewczyna płaci za siebie w kawiarni? Koniec świata!  Koniec świata…
    -Znalazłam!!! – krzyknęła Feta, która prawie w całości weszła  do szafy. -No! To jestem spokojna! Teraz będziesz już wszystko wiedziała. Tutaj masz napisane czarno na białym! – dodała cała w skowronkach.
     I tak wepchnęliśmy do  samochodu: wielki, trzykilogramowy garnek, który podobno nazywa się  szybkowarem oraz pokaźnej grubości  instrukcję, z której i tak nic nie rozumiem.
     Wyruszaliśmy następnego dnia wcześnie rano. Bagażnik samochodu prawie się nie domykał. Auto uginało się pod ciężarem nie jednego, a w rezultacie trzech wielkich garnków od Fety. Przyrządów do pracy w ogrodzie. Zestawu szklanek i talerzy. Dodatkowych ręczników i pościeli.  Nie wspominając o tym, że „ktoś właśnie sprzedawał bardzo ładne pomarańcze”. Więc zostaliśmy zaopatrzeni w całe pięć kilo.
     Nasza droga powrotna trwała kilka długich godzin. Przemierzyliśmy  całą  środkową Grecję. A ja tymczasem, drapałam się po głowie, co mam zrobić z tym całym szybkowarem?
Przeczytaj więcej…

Dziś jest Dzień Bloga! Wszystkiego najlepszego blogerzy!

 

     Uwielbiam świętować wszelkie święta i specjalne okazje! Dziś cieszę się szczególnie, bo właśnie dzisiaj obchodzony jest Dzień Bloga. Jak należy go świętować? Nie mam zielonego pojęcia… Ale my z tej okazji wybieramy się do tawerny! Na myśl o białym winie, krewetkach i morzu w tle, już burczy mi w brzuchu…
     Kochani blogerzy! Wszystkiego co najlepsze z okazji DNIA BLOGA!!! Dużo przyjemności z blogowania i tyle samo płynących z tego sukcesów!
     Tymczasem,  już na dniach zapraszamy na drugi  odcinek Sałatka po grecku TV, zatytułowany „Wyprawa do greckiej tawerny” ;)))  I zapewne już dobrze wiecie co takiego w nim będzie…
     Pozdrawiam gorąco!!!
Przeczytaj więcej…

Komunistyczna działalność Pieprza

     Podczas naszej wizyty u Sałatki, w sałatkowym talerzu… to znaczy – domu ;))  znajdowali się dokładnie wszyscy. Ze swojej wyspy przyjechała również Olivka, którą w domu odwiedził jej chłopak – Pieprz.

        Co aktualnie słychać u Olivki? Jak mawiają Grecy – megali historija, czyli dużo by opowiadać, tak więc tym zajmę się  później. Tymczasem, dopiero teraz dowiedziałam się, że Pieprz jest aktywnie działającym komunistą.

       Należenie do partii komunistycznej, to w Grecji nic nadzwyczajnego. Choć nas Polaków może zdziwić, że w cywilizowanym, europejskim państwie taka partia istnieje. Tak jest! KKE, bo o tej partii tutaj mowa ma się całkiem dobrze.  Greccy komuniści sprawiają jednak wrażenie mało groźnych i zazwyczaj działają na zasadzie „wiele hałasu o nic”. Co ciekawe, są dosyć popularni wśród młodych Greków, czego doskonałym przykładem jest właśnie Pieprz.

      Młodych, greckich komunistów można rozpoznać na odległość. Unikają ubrań znanych marek. I dbają o to, żeby ich look mówił: „mi na dobrym wyglądzie wcale nie zależy”.  W każdym mieście mają  swoje „kluby”, które przeważnie  są małymi pokoikami na pograniczu ruder, gdzie  nikt nigdy nie sprząta. W środku kilka powyginanych krzeseł i doniczki, w których zamiast kwiatków, niemalże kiełkują zgaszone papierosy. Wszędzie przy tym gdzie się da są  czerwone napisy KKE.

      Z doświadczenia  wiem, że z Greckimi komunistami naprawdę nie warto wdawać się w żadne dyskusje, bo to tylko strata czasu. Według wielu z nich komunistyczne zbrodnie, to  bajka wymyślona  przez państwa zachodnie. Na Ukrainie wcale nie żyje się tak źle, jak mówią w mediach. A w Polsce jeszcze trzydzieści lat temu, też było całkiem sympatycznie. Piękne, komunistyczne ideały mówią przecież same za siebie.

     -Może za wiele nie udało im się zmienić, ale robią całkiem niezłe imprezy. – do dyskusji włączyła  się Olivka.

     -Olivka, co ty opowiadasz?! – warknął Pieprz. – Przecież byłaś  z nami nawet na proteście!

    -Tak! – odpowiedziała  Olivka i  podświadomie  się wyprostowała, zarzucając do tyłu włosy. – I nawet głośno krzyczałam: „Równość dla wszystkich!”, takie tam… I tym podobne. Pamiętam, że zdarłam sobie gardło. Fajnie było!

     Jak się chwilę potem okazało rzeczywiście, Olivka wspierając polityczną działalność  Pieprza, wzięła udział w proteście nawołującym do równego traktowania w Grecji osób o innym niż biały kolorze skóry.

     -Ależ się wykrzyczałam! Za wszystkie czasy! Szkoda tylko, że ten protest trwał tak krótko. Niestety, po jakiś  piętnastu minutach zaczął padać deszcz… No, a jak wiadomo, w takich warunkach protestować się nie da, więc musieliśmy  natychmiast się  ewakuować. – kiedy sarkazm w głosie Olivki stał się wyraźny, Pieprz lekko poczerwieniał. Olivka jednak kontynuowała:  – Niestety, ale grupa z Pakistanu musiała poradzić  sobie sama. Po dwudziestu minutach  wszyscy świetnie zorganizowani Grecy znaleźli  się w najbliższej kawiarni. Bo każdy z  protestujących, w nagrodę musiał przecież dostać zasłużoną  kawę.  Poza Pakistańczykami, którzy niestety, ale do kawiarni rzadko kiedy wychodzą. Ci jednak nie przestali maszerować nawet w deszczu. Równość równością… Ale kawa…  Kawa jest ponad wszystko!  – Olivka zakończyła swój monolog władowaniem do ust wielkiej porcji kotleta. Więcej już nic nie powiedziała, bo zazwyczaj kiedy  je, to całą sobą koncentruje się na tym co  robi.

      Myślę jednak, że nic  więcej dodać, ani ująć w powyższym temacie.

Przeczytaj więcej…

https://salatkapogreckuwpodrozy.pl/blog/2011/09/13/wiadomosc-z-ostatniej-chwili-wtorek-13-wrzesnia-2011/

https://salatkapogreckuwpodrozy.pl/blog/2011/09/18/filozofia-zwiazku-wg-olivki-niedziela-18-wrzesnia-2011/

https://salatkapogreckuwpodrozy.pl/blog/2011/11/24/patent-olivki-na-video-rozmowy-czwartek-24-listopada-2011/

Wspomnienia babci Oliwy

 

Najstarsza fotografia rodzinna. Została wykonana na chwilę przed wybuchem wojny. Po prawej stronie (w kapeluszu) jest młoda Oliwa z Oliwek. Po lewej stronie jest jej siostra. W środku  –  ojciec. Jak widać spokojnie można się na nim oprzeć ;)))

  -Ale to jeszcze nie wszystko, co mam do powiedzenia. – podsumowała  Oliwa z Oliwek, po tym jak przypomniałam  jej o czym była historia zamieszczona w polskiej gazecie.

 

    -W twoich żyłach płynie nie tylko rosyjska krew. – babcia zwróciła się do Janiego. – W pewnej części jesteś również Turkiem.

 

    -Co?! – Jani wyraźnie zbladł. A mówiłam, mówiłam mu tyle razy, że do babci przynajmniej dzwonić należy częściej! ;)))

 

    -Mój ojciec, a twój pradziadek, był Grekiem, ale tureckiego pochodzenia. Mieszkał w Turcji i do momentu, kiedy poznał moją mamę, nie znał nawet jednego słowa po Grecku. Moja mama… To była tak piękna, cudowna kobieta… – oczy Oliwy rozbłysły blaskiem, jaki może wywołać tylko najcieplejsze i bardzo odległe  wspomnienie.

 

    -Co to była za historia… Muszę wam ją opowiedzieć, ale najpierw  poczekajcie chwileczkę… – Oliwa zerwała się z łóżka, jakby ktoś przed chwilą dał jej zastrzyk z glukozą. Wróciła kilka minut  później z małą, pękatą książeczką. Na pierwszej stronie albumu obłożonego czarnym, popękanym starością skajem, była naklejka z widokiem  powojennych Salonik. Babcia otworzyła album na pierwszej stronie, gdzie  przyczepiona była najstarsza fotografia rodziny, zrobiona na kilka miesięcy przed wybuchem drugiej wojny światowej. Na zdjęciu prócz Oliwy była jej siostra, a w środku dostojnie wyglądający ojciec. Żadne zdjęcie matki  Oliwy już  się niestety  nie zachowało.

W tym niewielkim albumie zawarta jest cała historia rodziny. Można go przeglądać godzinami…

  -Czy wiesz jak moja matka poznała mojego ojca? – po stronie Janiego cisza. – Nie wiesz! Więc siedź cicho i  słuchaj uważnie… To małżeństwo było wcześniej ustalone. Moja matka nie miała nic do powiedzenia. Wiedziała tylko, że jej przyszły mąż jest Grekiem tureckiego pochodzenia i to wszystko. Mój ojciec miał w Grecji  przyjaciół i to oni chcieli  go do Grecji ściągnąć. A że  mama akurat była panną, to jej rodzice postanowili upiec dwie pieczenie na jednym ogniu. Mama miała wyjść za mąż, a ojciec wrócić do ojczyzny. Przed ślubem moi rodzice prawie niczego o sobie nie wiedzieli. Nie mieli nawet żadnej fotografii. Spotkali się pierwszy raz… na swoim ślubie…

 

    Na całe szczęście tata od razu wpadł mamie w oko. Zobaczcie na zdjęciu – do końca życia to był człowiek szalenie przystojny. Postawny, silny, z gęstym wąsem. I ubierał się bardzo gustownie. Moja mama od razu się w nim zakochała i to  z wzajemnością. Rodzice  do końca życia  wspominali, że do tego ślubu nikt ich nie musiał zmuszać. Kochali się bardzo do samego końca. To była przepiękna para…

 

     Po ślubie zaczęły się jednak schody, bo mama nie mówiła po turecku, a tata nie znał słowa po grecku. Przez pierwszych  kilka miesięcy nie mogli się ze sobą dogadać. Ojciec mówi, że jest głodny, a matka przynosi mu szklankę wody. Mama mówi, że jest jej gorąco, a tata przynosi sweter. Hahaha!!! Tak to na początku wyglądało! Dopiero po kilku latach doszli do jakiegoś porozumienia. Ale do końca, kiedy rozmawiali tylko między sobą, to nikt inny wszystkiego  nie rozumiał. Przez lata opracowali swój własny język.

-A to jest… Hahaha!!! Tego wam nie powiem… Albo powiem… Co mi szkodzi! Jani, to jest pierwsza narzeczona twojego ojca, największa zmora  Fety! Tylko błagam – nie mówcie, że wam ją pokazałam…

     Ta rozmowa trwała jeszcze kilka godzin, ale nikomu nie śpieszyło się do  końca. Oliwa powoli przewracała twarde strony starego albumu. Opowiadała o każdym człowieku. Wujek, stryj, szwagierka. Co się z nimi działo? Kim byli? Skąd pochodzili? I jak odeszli? Że też Oliwa jeszcze wszystko tak pamięta…

 

 

     Babcia zamknęła ostatnią stronę i znów dziarsko pobiegła do drugiego pokoju. Na pożegnanie przyniosła nam kilka czekoladowych cukierków. Zawsze żegnając się nam je daje.

 

    -Dziękuję babciu, ale nie mam teraz ochoty. – powiedział Jani.

 

    -Nie marudź! Jak teraz nie chcesz, to włóż je sobie  do kieszeni!

 

    Ja nie marudziłam więc cukierków dostałam jeszcze więcej. Kilka zjadłam od razu. A resztą, za radą babci, wypełniłam swoje kieszenie.

 

 

***

 

 

    Obecnie Oliwa mieszka samodzielnie w swoim mieszkaniu. Codziennie jest odwiedzana przez kogoś z rodziny. Harmonogram nadal  działa. Jej stan się ustabilizował i jest oceniany jako bardzo dobry. Ku wielkiej uciesze babci, znów poprawił jej się wzrok, więc mogła wrócić  do swojego ulubionego zajęcia jakim jest haftowanie. Teraz  pracuje  nad nowymi firankami.

 

    A może by tak… do niej zadzwonić?

 Pierwsze zdjęcie Oliwy z Oliwek i jej męża Rosjanina – Dit Vasilovich Boika. Dziś wisi na najlepiej widocznym miejscu w domu Oliwy.

Wszystkich trzeba mieć na oku! To jest ściana w pokoju, gdzie Oliwa najczęściej przebywa. Na tej niewielkiej ściance znajdują się fotografie wszystkich członków sałatkowej rodziny ze strony Pomidora (taty Janiego). Jak widać członków rodziny jest sporo. Ku mojej ogromnej radości, na jednym ze zdjęć jestem również i ja ;)))

Przeczytaj więcej…

https://salatkapogreckuwpodrozy.pl/blog/2011/09/12/glowa-peka-z-bolu-poniedzialek-12-wrzesnia-2011/

https://salatkapogreckuwpodrozy.pl/blog/2011/10/18/olivka-na-restrykcyjnej-diecie-wtorek-18-pazdziernik-2011/

https://salatkapogreckuwpodrozy.pl/blog/2011/08/28/oliwa-z-oliwek-ma-juz-97-lat-sobota-27-sierpien-2011/