Przewodnik po KORFU cz. 10 – Canal d’Amour… środa, 18 luty 2015

1

    Canal d’Amour, czyli Kanał Miłości, to jedno z  najsłynniejszych miejsc na Korfu. Znajduje się w miejscowości Sidari na północy wyspy. To właśnie tam trafia ogromna część turystów, która przylatuje na wyspę, by spędzić na niej wakacje. Co prawda miejscowość Sidari, to raczej nic ciekawego. Typowe miasteczko funkcjonujące jedynie latem, stworzone pod potrzeby  turysty. Pełno tu  hoteli, pensjonatów, tawern, barów i  sklepików z pamiątkami. Nocą jest gdzie się dobrze zabawić.

Sidari. Na "chwilę" przed otwarciem sezonu...

Sidari. Na “chwilę” przed otwarciem sezonu…

     Mieszkanie w Sidari ma jednak co najmniej dwa ogromne plusy. Pierwszy to wygodne połączenie autobusowe z miastem Korfu oraz przede wszystkim istniejący tam, osławiony na całą wyspę Canal d’Amour.

     Wybrzeże całej północnej części wyspy jest szalenie ciekawe. Właściwie większa część wybrzeża Sidari przyozdobiona jest zatoczkami, większymi bądź mniejszymi kanałami, czy też skałami o fantazyjnych kształtach, niczym abstrakcyjne rzeźby, wystające z gładkiej powierzchni wody. Najciekawiej prezentuje się wąski, wcinający się w poziomo pofałdowane piaskowcowe skały Kanał Miłości. Jak powstał? To zasługa działalności fal oraz dosyć podatnej na taką działalność struktury tworzących kanał skał.

Canal d'Amour

Canal d’Amour

   Co prawda kanał jest miejscem bardzo niewygodnym i jeszcze bardziej niebezpiecznym do pływania (tak na marginesie, jeszcze nigdy (!) nie widziałam by ktoś tam pływał…), to jednak jak głosi legenda… warto wskoczyć do wody i kanał przepłynąć. Uwaga! Po takim przepłynięciu, jeśli jesteś kobietą – z pewnością zdobędziesz mężczyznę swoich marzeń. Jeśli natomiast jesteście parą, to przepłynięcie Kanału Miłości gwarantuje szczęśliwy związek do końca życia…

6

 

Mój wywiad dla Onetu… sobota, 7 lutego 2015

    Kilka dni temu ukazał się na Onecie wywiad, który udzieliłam Marii Organ. Rozmawiamy w nim właściwie o wszystkich najważniejszych aspektach  życia w Grecji.  Link do wywiadu znajduje się niżej.  Mam nadzieję, że będzie się wam dobrze czytało! Z wielką przyjemnością zapraszam do lektury…

http://www.blogroku.pl/2014/artykuly/jak-piekna-blondynka-radzi-sobie-w-swiecie-grekow-,5666551,1,artykul.html

 

 

Przewodnik po KORFU, cz. 9 – Cape Drastis. Najbardziej unikatowy półwysep Korfu… sobota, 17 stycznia 2015

       Cape Drastis to odcinek północno – zachodniego wybrzeża Korfu, stanowiący niewielki półwysep. Żeby zobaczyć jak się prezentuje, najlepiej wybrać jeden z punktów widokowych w okolicach miejscowości Perulades.  Trzeba przejechać przez niewielkie wioski. A później kierować się znakami podpisanymi Cape Drastis. Miejsce to nie leży na szlaku większości zorganizowanych wycieczek, ponieważ  drogi które do niego prowadzą są bardzo kręte i wąskie. Nie dociera tam więc zbyt wielu turystów. Dzięki temu można w błogim spokoju napawać się niesamowitym widokiem i czasem nawet mieć wrażenie, że  się to miejsce odkryło. W tym właśnie między innymi tkwi urok Korfu, która mimo tego, że jest jedną z najbardziej turystycznych wysp Grecji, wciąż kryje w sobie ciche, spokojne miejsca, które dosłownie powalają swoją niezwykłą urodą.

       Nigdzie indziej w  Grecji nie widziałam jeszcze tak ciekawie uformowanego fragmentu wybrzeża. Poszarpany półwysep z wielkim trudem wcina się do morza. Wygląda trochę  tak, jakby ktoś gigantycznym nożem chciał odciąć fragment linii brzegowej, pozostawiając porozsypywane zatoczki, wynurzające się niewielkie skały oraz dostępne jedynie od strony morza rajskie plaże. O rzut beretem na wschód widać już wybrzeże  Albanii. Po stronie zachodniej zaś  trzy niewielkie wysepki Diapondia, stanowiące najbardziej na zachód wysunięte terytorium Grecji. Żyje na nich łącznie jedynie 600 osób. Raczej nie docierają tam turyści. Czas podobno zupełnie się tu zatrzymał. Mathraki. Erikoussa. Othoni. Czyż już same nazwy nie brzmią pięknie? W moich planach na  tegoroczne lato mam zamiar  je wszystkie odwiedzić.

Cape Drastis i Albania w tle

Cape Drastis i Albania w tle

***

     Cape Drastis to jedno z moich ulubionych miejsc, które odwiedzamy podczas naszych wycieczek. Zazwyczaj zjawialiśmy się tam rankiem. Wtedy właśnie woda jest tam tak błękitna, że aż nie można  w to uwierzyć. Ranek  to również idealny czas na kawę.  Dopiero mniej więcej w połowie sezonu, jeden z naszych kierowców podpowiedział, że nieco bardziej na zachód, jest świetna kawiarenka ze specjalnym punktem widokowym, z którego widać Cape Drastis. Na dodatek nie ma tam zbyt wielu osób. Jest cicho i spokojnie. Rzeczywiście,  można siedzieć tam  godzinami, a na dodatek kawę robią  mistrzowsko. To miejsce jest szczególnie istotne dla nas Polaków, bo w kawiarence 7th Heaven  nagrywano jeden z odcinków „Podróży kulinarnych Makłowicza”. Jorgos, barman który robi nam kawę, Makłowicza dobrze jeszcze pamięta.

Kawiarnia 7th Heaven

Kawiarnia 7th Heaven

     Makłowicz gotował na niewielkim balkoniku ze szklaną podłogą, która wychodzi dalej poza klif. Podziwianie Cape Drastis właśnie z tego miejsca, to prawdziwy sprawdzian na lęk wysokości.

     Zdjęcia wychodzą tu zawsze jak z folderów reklamowych i wyglądają na podkolorowane. Za każdym razem kawa smakuje tu świetnie. Jest tylko jeden, mały minus… Nigdy nikomu nie chce się stąd odjeżdżać…

 

 

Niżej znajduje się link do jednego z trzech odcinków „Podróży Kulinarnych Makłowicza”, który nagrywany był  między innymi przy Cape Drastis, w kawiarence 7th Heaven, Perulades.

http://vod.tvp.pl/audycje/kulinaria/maklowicz-w-podrozy/wideo/grecja-korfu-wyspa-homerycka/12339660

Do napisania tego postu korzystałam z przewodnika: Kerkira. Wyspa Feaków, Viki Dikou Andurea, Wydawnictwo Bracia Marmatakis, Chania – Kreta, (przewodnik dostępny jedynie na wyspie Korfu).

 

Z CYKLU: zacznij lekko poniedziałek – Niezapisane kartki nowego kalendarza… poniedziałek, 29 grudnia 2014

      Pamiętam, że kiedy byłam mała uwielbiałam pisać w zupełnie nowym zeszycie. Zawsze miałam wtedy wrażenie, że z każdym nowym zeszytem mam  nową szansę, żeby ładniej pisać, na czas odrabiać zadanie domowe, uczyć się lepiej. Teraz myślę, że nie było to jedynie wrażenie, bo przecież z każdym nowym zeszytem wiedziałam więcej, zdobywałam nowe umiejętności,  a z  każdą nową kartką moje pismo stawało się bardziej kształtne i wyrobione. Moje zamiłowanie do nowych zeszytów nieprzerwanie trwa. I pewnie tak już zostanie ;D Człowiek potrzebuje nawet symbolicznych granic nowych etapów. Właśnie zbliża się jeden z większych – Nowy Rok.

 

      Już od kilku lat przed „wprowadzeniem” się do nowego kalendarza, na pierwszej białej stronie zapisuje moje postanowienia, cele, marzenia, życzenia na Nowy Rok. Pierwsza, śnieżnobiała jeszcze strona kalendarza na 2015 już za chwilę zapełni się moimi  postanowieniami. To co zapisane, skonkretyzowane, zamknięte w ramy „co, jak i kiedy”,  staje się bardziej materialne. Przy zapisywaniu nie ograniczam się żadnym gadaniem czy pustymi przekonaniami, że to „niemożliwe, nieosiągalne, nierealne”.

    Jednak dopiero w tym roku, uświadomiłam  sobie, że to co robię jest niesamowicie dla mnie ważne. Dlaczego doszło to do mnie dopiero teraz?

     Zazwyczaj  zapisuje 10 nowych postanowień. 9 z nich to takie małe, drobne rzeczy, niewielkie rytuały, które powodują że krok po kroku moje codzienne życie staje się lepsze. 3 z nich dotyczą  zdrowia. 3 dotyczą rozwoju osobistego. 3 mojej  pracy. Wszystkie te postanowienia są mniej lub bardziej drobne i nawet jeśli nie do końca uda się mi je zrealizować, już samo próbowanie, dążenie do celu powoduje, że moje życie choćby o mały krok staje się lepsze. Pozostaje jeszcze postanowienie dziesiąte. I to zawsze jest największe. Jest to mój roczny, główny, najważniejszy, wielki cel nad którym koncentruje się przez całe 12 miesięcy. Dokładnie od 1 stycznia, do 31 grudnia.

     To, że postanowienia są bardzo ważne i naprawdę warto je dokładnie zapisywać, uświadomiłam sobie kiedy kilka dni temu ze starego kalendarza odhaczyłam mój główny cel tego roku: „w 2014 mam swoją firmę z wycieczkami po wyspie Korfu”.

     Zdaje się, że zapisując to postanowienie, chyba nie do końca wierzyłam, że się ono spełni. Jeszcze wtedy wydawało mi się ono  nieosiągalne i nierealne. Ten krótki moment, kiedy kilka dni temu odhaczałam mój cel główny… Nie jestem pewna czy kiedykolwiek wcześniej czułam w życiu większą satysfakcję.

     Dziś jest ostatni poniedziałek starego roku. Zostały trzy dni do 1 stycznia. Jest to idealny moment, by podsumować mijający  rok. Usiąść spokojnie i pomyśleć jak można poprawić swoje życie, swoją codzienność, jak stać się jeszcze lepszą wersją siebie.

 

      Jak to zrobić, by noworoczne postanowienia się spełniły  lub by być możliwie najbliżej ich zrealizowania:

1)      wszystko koniecznie zapisz  w miejscu do którego jak najczęściej zaglądasz (pierwsza strona kalendarza, kartka przyczepiona do lustra w łazience, na lodówce w kuchni lub  przy łóżku)

2)      twoje cele muszą być jak najbardziej konkretne, niech tuż obok nich znajdą się konkretne liczby (zamiast pisać „będę się zdrowiej odżywiać”, lepiej napisz „codziennie zjem co najmniej jedno jabłko”)

3)      wiele  celi potrzebuje konkretnych dat (np. do 1 czerwca schudnę o 5 kg, albo 10 maja podejdę do egzaminu na certyfikat z angielskiego; stwierdzenia „schudnę” lub „będę się uczyć angielskiego” zazwyczaj nic nie dają)

4)    rok ma aż, a raczej tylko 365 dni, więc  nad swoim celem pracuj codziennie, tak by podobnie jak mycie zębów, stało się to elementem codzienności, bez którego nie wyobrażasz sobie iść spokojnie spać

5)      szczególnie w osiąganiu tych wielkich celów, koniecznie wizualizuj sobie ich realizację; przed pójściem spać, po obudzeniu się, kiedy stoisz w korku, czekasz w kolejce; wtedy wyobrażaj sobie siebie po osiągnięciu celu, takie myślenie jest naprawdę super przyjemne.

     I to właśnie dzięki tej piątce plus potężnemu nakładowi pracy, kilka dni temu niemalże z namaszczeniem odhaczyłam swój tegoroczny cel.

     Za chwilę zapiszę noworoczne  postanowienia do nowego kalendarza.  Białe, pachnące tym co „nowe” strony, aż  proszą się o zapisanie. Każda z nich, to jeden nowy dzień, a ten to przecież zupełnie nowa szansa.  Nawet jeśli po drodze przydarzy się niejeden kleks, warto codziennie starać się by  pisać jeszcze ładniej w nowym zeszycie. Na każdej nowej kartce.

      W 2015 codziennie będę pamiętać o prostowaniu pleców.  Codziennie zjem co najmniej jeden owoc. Na maile będę odpisywać na bieżąco. Przed zaśnięciem przez 5 minut będę ćwiczyć jogę. Co noc chodzić spać będę wcześniej. Jaki jest jednak mój główny cel, nad którym będę pracować całe 12 miesięcy…??? O tym już na samym początku stycznia, bo niezbędna będzie mi również i wasza pomoc…

     Tymczasem – wiele siły i dobrej energii na to by Wasz rok 2015 był jak najlepszy! Bo przecież zależy to tylko i wyłącznie od nas…

     I na sam koniec coś, co z pewnością w tym temacie was  zainspiruje:

    Przy pisaniu tego tekstu inspirowałam się książką  „Zasady Canfielda”, Jack Canfield, wyd. Studio Emka, Wa-wa, 2009.

 

Przewodnik po KORFU, cz. 8 – Ulica Liston. Czyli gdzie na Korfu napić się kawy?… wtorek, 9 grudnia 2014

Ulica Liston, Korfu

   

      Liston to najsłynniejsza ulica na całej wyspie Korfu. Znajduje się w samym centrum miasta, tuż obok Placu Spianada. Nietrudno  ją znaleźć. A raczej – trudno ją przeoczyć. Najbardziej charakterystycznym elementem tej ulicy są loggie, które ciągną się przez całą jej długość. Pomiędzy ich łukami, jak czarne przecinki, wystają eleganckie lampy.

    Kiedy przechodzi się ulicą Liston, czuć powiew paryskiego szyku. Takie uczucie jest jak najbardziej uzasadnione, ponieważ korzenie tej ulicy są francuskie. Liston została zaprojektowana  w latach 1807 – 1814  przez francuskiego architekta – M. Lessepsa i miała nawiązywać wyglądem do  Rue de Rivoli  w Paryżu. Tak też się dzieje – obie ulice są bardzo do siebie podobne.

 

MY na Ulicy Liston podczas wycieczki Miejsca Korfu

 

      Od początku ulica ta była miejscem szczególnym dla całej Kerkiry, czego dowodem jest pochodzenie nazwy „Liston”. Istnieją dwie wersje wyjaśniające powstanie tej nazwy. Według pierwszej, nazwa ulicy bierze się od słowa lista, które występuje w weneckim dialekcie i oznacza szeroką, prostą drogę.  Według wersji drugiej,  korzeni nazwy  należy dopatrywać się w wyrazie lista, w znaczeniu „listy”.  Ową listę stanowiła „Libro d’Oro” (Złota Księga), gdzie zapisane były nazwiska wszystkich szanowanych mieszkańców Kerkiry. Tylko oni mieli prawo do tego by spacerować  tą ulicą.

     Jak Liston  prezentuje się dziś? Jest to zapewne najbardziej szykowne miejsce na całej wyspie Korfu! Istny przegląd mody w najlepszym greckim wydaniu, bo każdy wie, że spacerując po  Liston trzeba wyglądać jak najlepiej.

Kawa po grecku i kumkwatowe lukumi

     Obecnie, pomiędzy starymi francuskimi arkadami, znajdują się najlepsze kawiarnie Kerkiry, które „wylewają” się na drugą stronę chodnika, bo w budynkach i loggiach  miejsca im już  nie starcza. Są one najlepszym miejscem by się zrelaksować i zobaczyć jak to jedno z najpiękniejszych greckich miast prezentuje się w swoim najlepszym wydaniu. To również tu można napić się greckiej kawy, przyrządzanej i podawanej zgodnie ze starą tradycją, w niewielkich naczyniach nazywanych briki, które podgrzewane są na rozgrzanym piasku.  [O tym jak przygotować kawę po grecku i jak zrobić to w tradycyjny sposób przeczytasz TU i TU.]   Na briki zazwyczaj widać jeszcze ślady po piasku i  jest to dowód, że kawa rzeczywiście przygotowana została zgodnie z  tradycją.  Do niej  koniecznie lukumi z dodatkiem kumkwatu, bo takiego zestawu nie zasmakujecie w żadnym innym miejscu na świecie.

    Ulica Liston  z jeszcze jednego względu jest miejscem  bardzo szczególnym. Spacerując po niej lub też pijąc tu kawę warto mieć świadomość, że jest się w miejscu, gdzie spotykają się różne europejskie kultury. Liston to ulica francuska. Na jej końcu widać   pałac św. Michała i św. Jerzego,  wybudowany przez Brytyjczyków, którzy na trawniku obok grywali w krykieta.  Dalej za Liston, ciągnie się przepiękne stare, weneckie miasto. A  wciąż jesteśmy przecież w Grecji…

 

 

Z CYKLU: zacznij lekko poniedziałek – Co jest potrzebne do zdobycia greckiego obywatelstwa?… poniedziałek, 1 grudnia 2014

       Dziś pierwszy grudnia. Boże Narodzenie zbliża się więc wielkimi krokami! W naszym domu już od kilku dni palą się choinkowe światełka, które co roku rozwieszam w oknie. Dziś potnę cytryny na plastry, żeby je ususzyć, a później udekorować nimi bożonarodzeniowe prezenty. Co chwilę znajduję jakąś super fajną szyszkę i zastanawiam się jak ją wykorzystać. W naszym domu jest coraz więcej ciepło mieniącego się złota, zestawów czerwono – zielonych, czy też głębokiego fioletu. Wielką fanką zimy nie jestem, ale za Bożym Narodzeniem przepadam. Uwielbiam ten okres przedświąteczny i cieszę się, że mam czas na to, aby go celebrować.

    Tęskni mi się jednak za latem i Kerkirą.  Zdjęcie z widokiem na Kanoni, wisi u nas w najbardziej widocznym miejscu i nawet teraz co chwilę  na niego patrzę. Trochę się u mnie zmieniło po powrocie z wyspy. A może – zmieniło się we mnie?

   Podział mojego roku na dwie mniej więcej równe, dość skrajne części, bardzo mi odpowiada. Sezon wiosenno letni, który zahacza o początek jesieni, to szalenie intensywna praca. Tego lata w domu właściwie tylko sypiałam. A jedyny posiłek, który miałam czas przygotować, to zalanie na rano płatków mlekiem.

   Jesień, zima i sam początek wiosny, to teraz dla mnie czas zasłużonego odpoczynku. Regenerowania sił. Koncentracji na pisaniu i czytaniu. Przygotowań do kolejnego sezonu. Czas na moje pasje i takie zwykłe, najzwyklejsze rzeczy. Dopiero po tak intensywnym lecie naprawdę doceniam to, że nie muszę tak ze wszystkim pędzić.

***

     Jak w co którąś niedzielę, mniej więcej po obiedzie umówiłyśmy się z Angeliki na kawę. Już od dwóch lat Angeliki jest moją nauczycielką greckiego. Wyjaśnia mi zawiłości greckiej gramatyki i uczy pisać, koryguje moje błędy.

    Przed naszym wczorajszym spotkaniem zostało mi jeszcze trochę czasu. Na desce do prasowania leżała mała sterta świeżo wypranych ubrań. Idealny moment,  by się z nimi uporać. Zdążyłam uprasować całość, poskładać wszystkie rzeczy, umieścić w szafkach i szufladach. Ręczniki na ręczniki. Skarpety do szuflady. Koszule na wieszaki. Kiedyś dziwiłam się Fecie, że prasuje absolutnie wszystko. Wszystko to może przesada. Ale rzeczywiście, kiedy rano nakładam świeżą, pachnącą koszulę, a moja ręka rozwarstwia sprasowany  wcześniej materiał i pozostawia wzdłuż ramienia jedną, równą kreskę, to jest to jakoś tak… przyjemne. Takie pranie pachnie dbałością. O siebie. Drugiego człowieka. O dom.

    Kiedy wychodziłam, zabrałam ze sobą jeszcze śmieci. W plastikowym pudełku po tzatzikach, pokruszyłam czerstwiejący chleb i zalałam go mlekiem. Nasze śmietnikowe koty to uwielbiają. Ależ radocha była przy tym śmietniku. Taka  niby mała rzecz… Popatrzyłam kilka chwil na tę radość i pobiegłam na spotkanie z Angeliki.

***

    -Jak tam Dorota, co dziś robiłaś, jak ci mija dzień? – spytała, zamawiając jednocześnie kawę.

   -A takie tam! Nic szczególnego. Leniwa niedziela.  – w międzyczasie dosiadł się Adonis, narzeczony Angeliki. –A wiesz co… Przed naszym spotkaniem udało mi się uprasować całe pranie, fajnie nie? – po drugiej stronie cisza. Następnie po chwili:

   -Dorota, przecież ty raczej nigdy nie prasowałaś? Pamiętam, jak mówiłaś że to strata czasu.

   -No, wcześniej to raczej nie… Ale teraz jakoś tak… Po wakacjach zaczęłam. A jak już zaczniesz… To wiesz…

  Po chwili nasz mały stolik uginał się od kaw, ciasteczek i wielkich szklanek wypełnionych wodą.

   Adonis, kiedy jakimś przypadkiem znajdzie się na naszym spotkaniu, zawsze ma ubaw z typowo babskich rozmów i  wszystkich tych „problemów”.

   -Wiesz co Dorota… Możesz po grecku mówić bez najmniejszego błędu. Wyrobić sobie akcent. Możesz tu mieszkać nawet i pięćdziesiąt lat. Ale to wcale nie jest najważniejsze przy zdobyciu  greckiego obywatelstwa.

   -Greckiego obywatelstwa? Ale ja po pierwsze  go nie potrzebuje, a po drugie – wcale nie chcę…

   -Chcesz, nie chcesz – nikt się o to nie pyta. To dzieje się samo. Zaczęłaś prasować ubrania. I coś czuje, że odnalazłaś w tym nieznaną ci wcześniej przyjemność. W ten właśnie sposób, zupełnie nie wiadomo kiedy, dostałaś greckie obywatelstwo!  – spuentował Adonis jak zawsze: pół żartem,  pół serio.

 

Przewodnik po KORFU, cz.7 – Sezon na zbieranie oliwek na Korfu – rozpoczęty!… piątek, 24 października 2014

      Wiele osób zastanawia się,  czym po sezonie turystycznym zajmują się mieszkańcy Kerkiry. Co robią, kiedy turystów już nie ma? No cóż… Jeśli na Korfu rośnie  około 4 milionów  drzew oliwnych – zapewniam was – przez całą jesień i zimę jest z tym „trochę” roboty!

      Jednym z najbardziej charakterystycznych widoków dla Kerkiry, jest ogromna ilość  drzew oliwnych, pomiędzy którymi jakby dla wizualnego urozmaicenia, strzeliście wyrastają cyprysy. Skąd na Korfu tak ogromna liczba oliwek? Odpowiedzi szukać trzeba jeszcze w czasach weneckich. To właśnie Wenecjanie wpadli na pomysł, by Korfu przodowała w uprawie oliwek, monopolizując jednocześnie oliwkowy rynek. Tym samym już od XIV wieku, kiedy Korfu przechodzi  do rąk weneckich, oliwki zaczęto sadzić właściwie wszędzie,  wycinając jednocześnie inne drzewa, by zrobić miejsce dla oliwek.   Pomimo, że po czasie część drzew oliwnych została wycięta, do dziś ich ilość  na Korfu potrafi wprawić w osłupienie.

  c d

     Sezon na zbiór oliwek zaczyna się właśnie teraz. Na Korfu trwać będzie nawet i do sześciu miesięcy! Tak jest… Dobrze przeczytaliście – sic! – nie ma tu żadnej pomyłki (zazwyczaj okres zbioru oliwek trwa  mniej więcej dwa miesiące  i po sprawie). Drzewa oliwne, które rosną na Korfu, są nieco innej odmiany. Są wysokie, a owoce które na nich rosną są bardzo  małe (wielkości połowy standardowej oliwki). Ich smak jest niesamowicie intensywny, znakomicie nadają się do sałatek.

    Mieszkańcy Korfu ze swoimi drzewami oliwnymi obchodzą się niezwykle delikatnie. Rozkładają pomiędzy nimi czarne siaty, które okalają te piękne drzewa niczym szale. To właśnie na nie spadają owoce oliwek.

   

       Kiedy oliwki są już zebrane, duża ich część zostaje przetłaczana na oliwę. Na Korfu właściwie nikt nie kupuje jej w supermarketach – byłoby to co najmniej nierozsądne. „Przydomowa” oliwa, którą dostać tu można u każdego właściciela tawerny, u co drugiego „sąsiada”, to prawdziwy fenomen. Kto raz jej spróbuje, będzie mieć spory problem, by z powrotem sięgnąć po tę dostępną w sklepie.

      Oliwa z oliwek pochodząca z Korfu, zaraz po oliwie z Krety, a następnie  Kalamaty, klasyfikuje się na trzecim miejscu w całej Grecji. Jednak jeśli chodzi o samą oliwę – to już potężny temat na zupełnie oddzielny post!

 

Do przygotowania tego tekstu korzystałam z  wiadomości z przewodnika „Corfu. The Achilleio. The Museums. The Sights”, Maria Mavromataki,  Haitalis Publications, 1998, Athens, ss. 10 – 12. 

 

Odpoczywanie w domu = misja niemożliwa!… sobota, 18 października 2014

   Co prawda… teoretycznie powinnam być bardzo zmęczona, ale nie mogłam się powstrzymać!  Program nowych tras po Korfu  jest już prawie opracowany. Nowe pomysły  w trakcie dyskusji. Grafik  naszej strony internetowej wie już co i jak. Prace nad  logo  “Sałatki po grecku w podróży”  również trwają…

    Powoli przestawiam się jednak na spokojniejszy tryb życia. Wczoraj po raz pierwszy od kilku miesięcy, z gigantyczną miską popcornu obejrzałam cały(!) film, nie musząc dzielić go na dwudziestominutowe części. Książki „do przeczytania” piętrzą się przy sofie. Wracam też do systematycznego pisania. Wczoraj upiekłam również ciasto ze śliwkami. A w międzyczasie relaksuje się, dowiadując się o różnych bardzo „istotnych” sprawach, które aktualnie dzieją się na świecie…

 

 

    Odpoczywanie we własnym domu, to jednak arcytrudne zadanie. Tu prace dosłownie nigdy się nie kończą! Brrr… Wie o tym, każda pani domu. Cieszę się więc ogromnie z kilku mniejszych i większych podróży, które się nam szykują. Już jutro jedziemy odwiedzić Olivkę i Pieprza, którzy kilka miesięcy temu się przeprowadzili i uwaga… mieszkają całkiem blisko nas! Coś czuje, że szykują się nowe posty w kolorze olivkowym… Zobaczymy, co  ciekawego zadzieje  się jutro!

    A tymczasem już w poniedziałek… W poniedziałek… Pakujemy się na wyprawę… Hmmm… Ale o tym – to już może w poniedziałek! Niech napięcie rośnie…

 

Do zobaczenia Kerkiro! Moje 600 km2 szczęścia… środa, 15 października 2014

    Sezon turystyczny zakończony. Ostatni czarter z Korfu, zdążył wrócić już do Polski. Opalenizna płowieje. Morskich kąpieli zażywają już tylko najwięksi ich zwolennicy. Wszystko dookoła przestawia się na jesienno – zimowy tryb. Spokojnieje.

   Kilka dni temu Jani przypłynął po mnie na Korfu. Obecnie jesteśmy znów na kontynencie. Mam teraz  kilka dni ponownej aklimatyzacji, kiedy budzę się  i potrzebuje paru sekund by ustalić, gdzie właściwie jestem. To potrafi być całkiem zabawne;) Powoli wypakowuje rzeczy z walizek. Układam w spiżarce moje tymiankowe miody, białe i różowe wina, kumkwatowe skarby. Naszą pralkę czeka co najmniej pięć załadowań. W międzyczasie, wciąż jeszcze trochę  nie mogę uwierzyć, w to wszystko co tego lata  działo się wokoło mnie. My naprawdę mamy swoją firmę i ona naprawdę prężnie działa!

   Te cztery letnie miesiące były najbardziej pracowite i najbardziej stresujące w moim życiu. Ale przede wszystkim – najpiękniejsze! Myślałam, że mój początkowy zachwyt Kerkirą to tylko takie pierwsze zachłyśnięcie, bo spotkałam  się z czymś dla mnie nowym. Jednak z dnia na dzień, z tygodnia na tydzień wyspa stopniowo rozkochiwała  mnie w sobie jeszcze i jeszcze  bardziej. Dla mnie jest to obecnie najpiękniejsze miejsce na świecie. Jestem przekonana, że to właśnie dzięki jej energii, udawało mi się pracować, śpiąc tego lata nie więcej niż cztery, pięć godzin dziennie.

   Tegoroczny sezon, jak na  turystycznego niemowlaka zakończyliśmy z wielkim sukcesem. Sałatka po grecku w podróży  ma się naprawdę świetnie! Już po pierwszym miesiącu pracy nasze wyprawy  odbywały się systematycznie. A przecież przetarcie szlaku, naprawdę nie było proste. W tym miejscu dziękuję wszystkim, którzy zwiedzanie Korfu wybrali właśnie z nami; wszystkim tym, którzy pomagali nam w najróżniejszy sposób  i przez cały czas trzymali kciuki, wysyłając pozytywną energię. Dziękujemy!!!  Ogromnym powodem do radości, jest dla mnie również to, że mamy już na Korfu swoją małą grecką drużynę i przede wszystkim naszych  przyjaciół. Nie mogę  się powstrzymać, przed pochwaleniem się jaki prezent dostałam na pożegnanie… To retoryczne pytanie… ale czyż one nie są piękne??!!

    Kiedy odpływaliśmy z portu Kerkira – typowa ze mnie baba – płakałam jak bóbr. Piątek. Godzina dziewiąta rano. Wszystko w mieście powoli budziło się ze snu. Jak to zawsze rankiem, słońce  oświetlało stare, weneckie budynki najpierw bardzo delikatnie, by w okolicach południa, jak reflektor oświetlić każdy najmniejszy zakamarek. Jeszcze na kilka godzin przed południem, miasto  jak pod lekką pierzynką, spowite ledwo dostrzegalną mgłą. Zapach morza mieszał się z zapachem porannej kawy, bo bez niej Grecja przecież nie funkcjonuje. Już z oddali, odpływając z portu zobaczyłam  jak nasz Nikolakis myje swój autobus. Teraz  na spokojnie, bo sezon dobiegł końca, więc nie trzeba się śpieszyć. Za chwilę z pewnością  podjedzie Spiros i zaczną sobie żartować. A nie mówiłam! No proszę! Podjeżdża i Spiro. Nawet wiem dokładnie jaką płytę gra  sobie z rana i że dziś znów nie jadł śniadania.

    Ostatni rzut okiem na Starą Fortecę. Nie dziwie się, że skutecznie  odstraszała Turków, bo  robi naprawdę ogromne wrażenie. Miasto, a później cała wyspa powoli zanikła  w słońcu i jednym, wielkim błękicie. Rozmyła się, jakby pochodziła ze snu. Kerkira.  600 km2 szczęścia. Już nie mogę się doczekać, kiedy wrócimy tu w środku maja. Tym razem ze świadomością, że znalazłam już swoją „kropkę” na świecie…

 

Z CYKLU: zacznij lekko poniedziałek – Również na Korfu, prawdziwy szewc nie pracuje w poniedziałki… poniedziałek, 6 października 2014

      Któregoś poniedziałku wybrałam się na spacer po mieście Korfu. Tak po prostu, żeby zgubić się chodząc bez celu i bez żadnego konkretnego powodu. Weszłam w najwęższą kantounie (tak w mieście Korfu nazywane są wąskie uliczki, starego weneckiego miasta) jaką udało mi się znaleźć. Przeszłam w prawo. Później w lewo. I rzeczywiście, chwilę potem zupełnie zgubiłam drogę. A o to w tym mieście wcale nietrudno.

      Rozejrzałam się wokoło.  Stare weneckie kamienice i suszące się na słońcu pranie. Samo południe. W mojej głowie myśl: „jak to dobrze, że akurat dziś mam wolne, nie muszę pracować”. O! ktoś jeszcze dzisiaj też nie poszedł do pracy…

     W jednej z kamieniczek, nad drzwiami napisane, że w środku jest zakład szewski. Zamknięty jednak dosłownie na wszystkie spusty.  No, tak… Widocznie tak samo jak w Polsce, również w Grecji, szanujący się szewc w poniedziałek nie pracuje. Wytłumaczenie polskie zapewne znacie (dla przypomnienia: w poniedziałek szewc nie chodzi do pracy, bo w niedziele pije!). Tutaj na Korfu, nie trzeba się jednak z niczego tłumaczyć…

    Obok dwóch wiszących na sznurku  butów, na niewielkiej tabliczce było  napisane:

 

Przyjdę jutro. Spiros

 

      Miłego poniedziałku kochani! Pamiętajcie, żeby dziś się zbytnio nie przemęczać. Przecież świat się od tego nie zawali…;)))

***

     Jest to pierwszy po wakacjach post z poniedziałkowego cyklu. Posty „Zacznij lekko poniedziałek” pojawiać się będą w co drugi poniedziałek rano. Przyjemnego czytania!