W tym kawale kryje się znacznie więcej, niż tylko szczypta prawdy

       Otwierają się drzwi. Do domu wchodzi Nikos. Jest przygarbiony i ma spuszczoną głowę.  

     -Synusiu! Co ci się stało? – podbiegając do drzwi, pyta jego matka.

     -Mamo… Co za dzień! Gorzej już być nie mogło…

     -Siadaj synku i mów o co chodzi?

     -Wylali mnie z pracy. Od dziś  jestem na bezrobociu…

     -Synku! To nie powód  do zmartwienia. Nic się nie martw! Na pewno szybko coś znajdziesz, a póki co damy ci pieniądze  na życie.

     -Tak, ale to jeszcze nie wszystko… Moje mieszkanie wynajmowała mi firma. Więc od dziś nie mam już gdzie mieszkać.

     -Ach! To nic takiego! Nawet i lepiej.  Pomieszkasz trochę z nami! Będzie jak za starych dobrych lat! Że też martwisz się o coś takiego? Przecież wiesz, co znaczy „grecka rodzinka”.

     -Tak, ale to jeszcze nie koniec… Przez to wszystko,  zostawiła mnie Marija… Co ja teraz zrobię…

     -Ach tam! Powiem ci szczerze – nigdy jej za bardzo nie lubiłam! Miała takie wielkie  stopy… – powiedziała grecka mamma, przywołując w wyobraźni widok stóp Mariji.  –Nic się nie martw. Zobaczysz, znajdziesz znacznie lepszą! A powiedz synuś, pewnie jesteś głodny? Co dziś zjadłeś na obiad?

     -Z tego całego rozgardiaszu, to  zupełnie zapomniałem   o obiedzie.

   Słysząc to, grecka mamma aż wstała od stołu. Z przerażeniem na twarzy jakby właśnie usłyszała, że Nikos  kogoś zamordował,  mówi:

     -Synu… Bój się Boga! Jak mogłeś nie zjeść obiadu?!  Ty jesteś zupełnie szalony!

     Ten kawał przyświecał każdemu dniu naszej wizyty w domu „Sałatki”. Żart ten  jest w Grecji bardzo popularny i mówi o Grekach więcej niż niejedna książka. Grecy nie tyle lubią jeść… Na punkcie jedzenia są całkowicie zakręceni. Temat jedzenia nie schodzi nigdy z pierwszego planu codziennych rozmów. A fakt, że ktoś może być głodny, jest największą obawą  dla każdej typowej greckiej mammy.

 Nie będę ukrywać… Stęskniłam się za moją kochaną „Sałatką”! I bardzo cieszyłam się z tej wizyty.

 

      Tymczasem, odpowiadając codziennie na pytanie, co mamy ochotę zjeść na obiad, każdy poranek rozpoczynaliśmy w dokładnie taki sam sposób. Na śniadaniu w  mieście!

    Kavala jest przepiękna. Według mnie to  właśnie tam mają najlepszą BOUGATSE (https://salatkapogreckuwpodrozy.pl/blog/2012/09/17/z-cyklu-zacznij-lekko-poniedzialek-co-grecy-jedza-na-sniadanie-propozycja-nr-2-czyli-bougatsa-poniedzialek-17-wrzesnia-2012/) na całym świecie! Do tego filiżanka greckiej kawy… Widok na budzące się do życia miasto… I zsunięty z nadgarstka zegarek… Tak właśnie mogłabym zaczynać każdy idealny poranek!

    Miłego poniedziałku!

 

Ale… ale… Co słychać u starej, dobrej „Sałatki”?

      Kilka lat temu, kiedy oboje jeszcze studiowaliśmy, Jani dorabiał  dorywczo pracując na stacji benzynowej. Taka dodatkowa praca była nam obojgu bardzo potrzebna. Ja mieszkałam wtedy w Polsce, Jani w Grecji, a związki na odległość  do najtańszych nie należą. Żeby spotkać się raz na kwartał, oboje musieliśmy solidnie  pracować. Bilety lotnicze do Grecji wciąż niestety są dość drogie.

      Na owej stacji benzynowej Jani pracował przez dobrych kilka miesięcy. Mimo, że jego praca nie należała do zbyt skomplikowanych, wiele się z niej nauczył. Tę życiową lekcję Janiego, można zamknąć w kilku słowach: jeśli Grek – szef  mówi „dziś nie mam pieniędzy, ale na bank… bez dwóch zdań… już teraz na 100%… na pewno… możesz mi obciąć obie ręce… zapłacę ci w przyszłym tygodniu!” – oznacza  to, że równie „na bank… na 100%… na pewno…” nawet w przypadku obcięcia wszystkich kończyn – wypłaty nigdy nie będzie…

 

      Swoją niezmienną  kwestię szef Janiego recytował co tydzień. W momencie rzucania tej pracy, Jani wyzbył się charakterystycznej dla wieku młodzieńczego   naiwności. Od tego momentu wiedział, że życie wcale nie jest sprawiedliwe. Były szef nie zapłacił mu ani jednego  euro i tym samym Jani założył mu sprawę w sądzie.

 

     Już od pięciu lat, bardzo systematycznie bo dwa razy w roku, nawet jeśli jesteśmy na drugim końcu świata, przyjeżdżamy do domu „Sałatki” żeby wziąć udział w rozprawie. Kilka tygodni temu dostaliśmy wezwanie na rozprawę nr 10.  Za każdym razem coś jest nie tak i rozprawa  nie może dojść do skutku. Najczęściej nie przychodzi były szef. Zdarza się jednak, że w sekretariacie zapominają jakiegoś papieru i wszystko w ostatnim momencie zostaje odwołane. Do tych odbywających się co pół roku rozpraw przyzwyczailiśmy się tak bardzo, że tak jak Boże Narodzenie czy też Wielkanoc, weszły już na stałe do naszego kalendarza. Rozprawy toczą się gdzieś na życiowym  marginesie, bo i tak zazwyczaj zupełnie nic z nich nie wynika. Zawsze są jednak doskonałym pretekstem na kilkudniowe wakacje i spotkanie się z całą sałatkową rodzinką. Tak też było i w tym przypadku.

       

      Z domu „Sałatki” wróciliśmy już jakiś czas temu. Również i ta  rozprawa się nie odbyła. Jaki powód był tym razem? W podejściu nr 10 sekretariat zapomniał wysłać zawiadomienia do byłego szefa. Kto by się jednak  przejmował?  Następny termin –  już jesienią…

    W  domu  „Sałatki” spędziliśmy cały tydzień. Te siedem dni było bardzo aktywne, bo rodzinka jest liczna, a my chcieliśmy się spotkać ze wszystkimi. Gdyby chodziła za nami ukryta kamera, myślę że wyszłaby całkiem niezła komedia. Ujmując krótko – było fantastycznie!

 

    Już więc od następnego tygodnia zapraszam na początek serii o tym co aktualnie słychać u każdego z sałatkowych składników.

 

    Co takiego stało się Fecie, że zaakceptowała mnie jako  panią domu? I jakim nowym, zmyślnym torturom zostałam ostatnio poddana?

    Dlaczego obecnie wszystkie oczy zwrócone są na  Pomidora?

    Jak ma się Olivka na swojej nowej wyspie? I jak wygląda komunistyczna kariera jej chłopaka Pieprza?

    Dlaczego Oregano, czyli dziadek, jest oburzony faktem, że idę do pracy?

    Jak zareagowała Oliwa z oliwek widząc swoje zdjęcie w polskiej gazecie?

    Kim jest prześladowca Ogórka i z jakiego powodu kuzyn musiał udać się na  pielgrzymkę?

    Jak rozstają się Grecy, czyli pierwszy rozwód w historii rodziny.

    Ilu kolegów Ogórka pracuje obecnie? I co robi typowy Grek, jeśli jest na bezrobociu?

 

 

Amerykański sen Greków

 

     Pamiętam, że jedną z pierwszych rzeczy, jakie zrobiłam po przeprowadzeniu się do naszej wioski, było zapisanie się do publicznej biblioteki w sąsiednim mieście. Początkowo wcale nie chodziło mi o książki, bo przecież większości z nich nie rozumiałam. Nie miałam wtedy pracy, żadnych dodatkowych zajęć, znajomych, przyjaciół.  Ponadto żadnych zadań, celów, obowiązków, terminów, które porządkowałyby moją codzienność. Najmniejszego poczucia, że jestem tu kimś i  gdziekolwiek przynależę. Zupełnie nic. Tabula rasa.

    O braku poczucia przynależności do miejsca i przypisanego mu społeczeństwa,  przerażającego wrażenia wyrwania razem ze wszystkimi korzeniami, wie dokładnie każdy, kto emigracji zasmakował. To bardzo trudne, ale jednocześnie niesamowicie wzbogacające doświadczenie.  

   

     Zdobycie karty bibliotecznej wcale nie było proste. Grecja nie jest obecnie krajem otwartym na cudzoziemców. Przez  kilka wizyt bibliotekarka jak mogła naciskała, żeby karta wypisana  była na Janiego. Byłoby to o wiele prostsze.  Musiało być to dla niej zupełnie niezrozumiałe, dlaczego tak bardzo się uparłam. Przecież to tylko kawałek papieru! Po kilku dniach biurokratycznej walki, na środku naszej lodówki, pod wielkim magnesem zawisła  mała, utwardzona plastikiem kartka. Było na niej napisane „Karta czytelnika: Dorota Kamińska”.

    Był to mój pierwszy, mały krok w budowaniu swojego  poczucia przynależności.

    Dziś wiem, że do końca życia tej kartki nie wyrzucę.

    Do biblioteki wybierałam się mniej więcej raz na tydzień. Z dumą dziecka, które pierwszy raz idzie do szkoły, zawsze w terminie oddawałam swoją książkę. Miałam w końcu swój mały obowiązek 😉

 

     Mimo, że obecnie coraz częściej nie mam czasu, do biblioteki nadal przychodzę. Przeważnie  jest tam prawie pusto. Książki leżą w  nieładzie, a system ich ułożenia jest bardzo zagadkowy. Przypuszczam, że po prostu nie istnieje.  Bibliotekarka nie wydaje się mieć do swojej pracy powołania. Kiedy przychodzę piętnaście minut przed zamknięciem, przewraca oczami.  Wchodząc do środka, zostawiam za sobą zgiełk miasta. Cisza, która tam panuje  zawsze mnie uspakaja.  Słychać tylko przytłumiony hałas ulicy i tykanie wielkiego zegara.

     Mimo, że mój poziom greckiego można określić jako „komunikatywny” w środku jest wiele  książek, które mnie interesują. Jest przecież cały regał kolorowych, uroczych pozycji dla najmłodszych 😉  Są wielkie albumy z fotografiami najpiękniejszych miejsc w Grecji. Wielki zbiór książek kucharskich, takich że aż cieknie ślina.  Publikacje o greckich serach i winach. Pokaźny zbiór o malarstwie, rzeźbie i architekturze.

      Ostatnio, zupełnie przypadkiem, do rąk wpadła mi swoista perełka…

     12 maja obchodzony był Światowy Dzień Ptaków Wędrownych.  Wg mojej interpretacji, wtedy właśnie powinniśmy obchodzić dzień emigranta 😉 Emigrant, emigrantka, emigracja… Te nazwy wciąż  negatywnie mi się kojarzą.

 

    Proces zapuszczania korzeni w innym kraju, potrafi być ciężki. Kiedy przychodzą gorsze momenty, warto przypomnieć sobie jak wyglądało to ponad wiek temu…

   Wszystkie zdjęcia i informacje pochodzą z książki:

 „Podróż. Grecki  sen o Ameryce 1890 – 1980”  Maria Iliou, Muzeum Benaki, Ateny 2008

Rok 1910. Miejscowość Patra. Tak wyglądały początki greckich wypraw do Ameryki. Biorąc ze sobą najpotrzebniejsze rzeczy, ludzie opuszczali domy i płynąc małymi łódkami, udawali się do wielkich portów. Ci ludzie właśnie wybierają się do Ameryki. Każda wielka podróż, ma swój pierwszy mały krok…

Na statku podczas podróży. Warunki jak widać musiały być ekstremalne. Taka podróż trwała kilka miesięcy. Wyjeżdżając ze swojego kraju, ci ludzie musieli mieć świadomość, że drogi powrotnej już nie będzie. Nigdy więc nie zobaczą  swojej rodziny, przyjaciół. Nikt z nich nie miał telefonu, nie wspominając o  internecie. Jaką trzeba mieć w sobie siłę, żeby zdecydować się na coś takiego…

Ciekawe co wtedy czuli? Statek z greckimi emigrantami dobija do brzegów Nowego Jorku.

Od razu po dotarciu  – badania lekarskie.

Już sama przeprawa musiała być niesamowicie ciężkim doświadczeniem. Co dzieje się potem? Często jest jeszcze gorzej. Mieszkanie greckich emigrantów w USA. W tym jednym pomieszczeniu śpi sześć osób. Trudno to nazwać mieszkaniem. To tylko mały pokój, w którym znajduje się również  kuchnia. Myślę, że nawet zapisanie się do publicznej biblioteki niewiele by w tej sytuacji zmieniło…

Nowy Jork. Rok około 1900. Warunki życia mogą być ciężkie. Ale pranie trzeba przecież zrobić! Widok mieszkań greckich emigrantów i tak charakterystyczny również dla współczesnej  Ellady  widok rozwieszonego prania.

Od czego  zaczynali? Od przysłowiowych pucybutów, łapiąc się wszystkich możliwych prac. Indianapolis. Rok 1908.

Grecka kuchnia zawsze zawojuje świat! Już kilkanaście lat po przyjeździe pierwszych greckich emigrantów, w większych miastach Stanów Zjednoczonych pojawiają się greckie restauracje.

Chicago. Rok 1940. Obchody greckiej Wielkanocy i pieczenie jagniątek na ulicach Chicago. Greccy emigranci w USA stanowią  już silną grupę. Prócz swoich własnych restauracji, sklepów, kawiarenek,  posiadają nawet swoje szkoły i wydają greckie gazety.

Czy rozpoznajecie tę  panią? Maria Callas w Metropolitan Opera, Nowy Jork. Rok 1956.

Nowy Jork. Rok 1960. Co można kupić w greckich delikatesach?

Greckie kafenio w Pensylwanii. Rok 1960. Bez własnej kafejki, żaden Grek obejść się przecież nie może.

Początki emigracji są już tylko wspomnieniem. Ludzie na fotografiach wyglądają na szczęśliwych. Coraz częściej się uśmiechają. Na ich uśmiech pracowało jednak wiele pokoleń…

Z okazji Dnia Ptaków Wędrownych – wszystkim „Ptakom” sprzyjających wiatrów!

 

Przeczytaj więcej…

https://salatkapogreckuwpodrozy.pl/blog/2012/05/18/emigracja-potrafi-dac-w-kosc-ale-jak-bylo-100-lat-temu-piatek-18-maja-2012/

https://salatkapogreckuwpodrozy.pl/blog/2012/06/22/pierwsza-noc-w-cytrynowym-domu-no-coz-rzeczywistosc-daleka-byla-od-mojej-bajki-piatek-22-czerwca-2012/

Za oknem – Sahara!

 

      Otworzyłam okno. Niczym Perfekcyjna Pani Domu przetarłam palcem parapet. Czubek palca  pokrywał piach.

     Drobny,  piaskowy pył na zewnątrz przykrył niemalże wszystko. Parapety, chodniki, samochody, liście drzew, które jeszcze dzień wcześniej były lśniące. Co to takiego?

    Wiejący z Afryki wiatr Livas jest suchy i gorący. Zaznać go można w Grecji latem. W tym roku właśnie zawiał po raz pierwszy. Jest znakiem, że kończy się wiosna, a zaczyna długie, piękne, gorące, greckie  lato. Od teraz  Livas wiać będzie coraz częściej. Doskonale  pamiętam go z zeszłego sierpnia. Kiedy wiał w środku lata miałam wrażenie, że ktoś właśnie otworzył rozgrzany piekarnik. Trzeba było  mrużyć oczy, inaczej wydawało się że za chwilę wyschną również i one. Było wtedy gorąco jak w piekle.  

 

     Od czasu do czasu Livas nawiewa również piasek z Sahary. Ten właśnie piasek widać było na moim parapecie. W niektórych miejscach Grecji obserwować można również burze piaskowe. Drobny pyłek   z Sahary pokrywa  wszystko, wdzierając się do domu przez każdą szparę.  I dlatego  właśnie wiosną i latem każda szanująca się grecka pani domu, ranek rozpoczyna w pewien określony sposób… Dlaczego Greczynki tak robią? W końcu znalazłam odpowiedź na nurtujące mnie pytanie. Wraz z pojawieniem się wiatru Livas, na każdym podwórku rozpoczyna się… wielkie polewanie:

https://salatkapogreckuwpodrozy.pl/blog/2012/09/10/z-cyklu-zacznij-lekko-poniedzialek-poczatek-dnia-wg-greckiej-pani-domu-poniedzialek-10-wrzesnia-2012/

Zakinthos – pierwsze spojrzenie

 


 

     W płynięciu łodzią jest coś usypiającego. To trochę tak jakby leżało się  w wielkiej kołysce. Do brzegów Zakinthos dopłynęliśmy już prawie w nocy. Mimo kilku kaw, każdemu mimowolnie  zamykały się oczy. Im szybciej do łóżka tym lepiej. Następnego dnia musieliśmy wstać wcześnie rano.

     Kiedy stolica wyspy, czyli miasto Zakinthos, po raz pierwszy powiedziało mi „dzień dobry”, poczułam że  ma ono swoją  energię. Mimo że była dopiero końcówka kwietnia, wszędzie na ulicach słychać było angielski. Latem turystów będzie pewnie więcej niż samych Greków. Miasto  zalane było słońcem. Kawiarenki wypełnione ludźmi, którzy w spokoju  sączyli zimne kawy. Ktoś co chwilę trąbił. Ktoś się z kimś witał. Gdzieś dalej ktoś wybuchał śmiechem. Typowy pracujący dzień, samo południe.  Taką właśnie Grecję lubię najbardziej.  

     Po załatwieniu kilku spraw na mieście, udaliśmy się na przejażdżkę  po wyspie. Mieliśmy na nią  niecały dzień. Nie można więc było się ociągać. Cel pierwszy – plaża Xigia, gdzie zażywać można kąpieli siarkowych. Siarkę czuć  było już z oddali. No cóż… ten zapach nie przyciąga, ale dla zdrowia i urody czasem warto się poświęcić.  

    Po krótkiej pogawędce z właścicielami kawiarenki przy plaży, obraliśmy cel następny – Błękitne Groty. Wpłynięcie do nich łodzią było jeszcze niemożliwe. Tak więc… chwila  przerwy? Idealny moment na zimną kawę!  Cappuccino freddo (https://salatkapogreckuwpodrozy.pl/blog/2012/07/23/z-cyklu-zacznij-lekko-poniedzialek-freddo-cappuccino-poniedzialek-23-lipca-2012/) króluje w Grecji każdego lata. W prawdziwe upały, które już się zbliżają, będzie działać wręcz kojąco.

        Miejsce, z którego Zakinthos słynie,  zostawione mieliśmy na sam koniec. Krótka przejażdżka po wyspiarskich drogach skręconych jak serpentyny  w karnawale, chwilę później  przystanek na niepozornym parkingu. Jakieś skały, dziko rosnąca trawa i niewielki stragan z  greckimi wyrobami: oliwa z oliwek, miód, różnego rodzaju zioła.

    -Ten facet ma najpiękniejsze „biuro” świata.  –  No cóż… Wyglądem to  raczej się nie wpasował. Mężczyzna przywitał się z nami i uśmiechnął się szeroko, prezentując brak dwóch zębów na przodzie. Całość jego image’u dopasowana była  do,  jakby nie było – szczerego uśmiechu.  Ale chwila, chwila… O co chodzi z tym jego „biurem”?

      Podeszłam do barierki, która znajdowała się za straganem. Nie miałam pojęcia, że znajdujemy się nad Zatoką Wraku. Słynne Navagio widać było tuż pod nami. Fajne, piękne, zachwycające… Te słowa to stanowczo za mało. Majestatyczności  tego miejsca nie oddaje nawet najlepsza fotografia. Turkus z szafirem  w najczystszej postaci, w spienionych falach uderzał o beżowo – biały piasek. Popielate skały o poszarpanej fakturze, ramowały rozsławiony na   cały  świat statek  jednej z pięciu najpiękniejszych plaż świata. Przestrzeń, jakby ten widok nigdzie się nie kończył. Ogrom, który jakby w tym miejscu dopiero co się rozpoczynał. Najczystsze piękno, w najprostszej postaci.

      Nie dziwie się ani trochę, że podpływając łodzią do Zatoki Wraku, niektórzy ludzie  mają łzy w oczach. W takich właśnie miejscach rzeczywiście można podjąć najważniejsze życiowe decyzje. Navagio  jest jednym z najpiękniejszych, najbardziej magicznych i nierealnych miejsc jakie w Grecji widziałam. Wrażenie – powalające, a przecież na Zatokę Wraku patrzyłam tylko przez chwilę. Od pierwszego czerwca, przez całe cztery letnie miesiące ta zatoka  będzie również i moim „biurem”. To między innymi tam będą powstawać  kolejne części „Sałatki”.

 ZOBACZ ZE MNĄ WYSPĘ KORFU!

     

     Do Cytrynowego Domu wracałam następnego dnia wczesnym rankiem.  Płynięcie łodzią czy też  promem, jest dla mnie najbardziej relaksującą formą podróży. Być unoszoną przez fale – to jest takie przyjemne. Kiedy wracałam, byłam  świadoma trzech ważnych rzeczy. Już od czerwca będę miała możliwość na włożenie mojej własnej cegiełki, w budowanie czegoś naprawdę wartościowego.  Navagio, czyli słynna Zatoka Wraku, jak najbardziej zasłużenie jest uznawana za jedną z najpiękniejszych plaż świata.  A ponadto… Czy wiedzieliście, że Messi, to nie kosmetyczna marka, tylko nazwisko znanego   piłkarza? ;)))

Plaża Xigia, gdzie można zażywać kąpieli siarkowych.
Stolica wyspy – miasto Zakinthos
Gdyby tak wszystkie mogły być moje… ;)))
Navagio, czyli słynna Zatoka Wraku
Przeczytaj więcej…

Kefalonia – pierwsze zetknięcie

 

     Nierozpakowana  walizka  z mojej pierwszej greckiej  biznesowej 😉  podróży, stoi jeszcze w kącie. Za chwilę zrobię wielkie pranie. Niesamowite, że podczas zaledwie kilku dni udało nam się zobaczyć aż tyle. Ale… zacznę  od początku…

    Bezowocnie wysyłając kolejne CV, w głowie miałam jedno zdanie: „w życiu nie można się poddawać!”. Nigdy przecież nie wiadomo, co przyniesie następny dzień. Mój pracodawca napisał do mnie sam. Nie sądziłam, że może być to jeden z czytelników Sałatki. Przyznacie – życie potrafi zaskakiwać.

    

     Jak zrobić grecką kawę, żeby smakowała prawdziwie? Na czym polega tutejszy kryzys? Jak uwieźć przystojnego  Greka? Dołączając do drużyny, z wielką radością już od pierwszego czerwca, również i ja opowiem.

     Tymczasem, korzystając z ciszy przed turystyczną burzą, której pierwsze zwiastuny już są  widoczne, cały weekend spędziliśmy na Kefalonii. Jakie są moje pierwsze wrażenia? Ujmę to krótko… Ta wyspa jest bajeczna! Trudno powstrzymywać ekscytację na myśl, że wszystkie przedstawione na zdjęciach miejsca będą moim codziennym „biurem”.

     Kefalonia ma opinię wyspy przeznaczonej dla nieco spokojniejszych turystów. Trudno szukać tu głośnych klubów czy też dyskotek. Zamiast tego  można  zaznać „prawdziwej Grecji”.

     Plaże są jeszcze prawie puste. Podobnie jak kawiarenki i tawerny. Jednak już gdzieniegdzie widać zahipnotyzowanych błękitem morza starszych Anglików, w błogim spokoju sączących piwo.

     Wyspa słynie z niesamowitych plaż. Tak też jest w rzeczywistości. Jadąc jej krętymi drogami musieliśmy zatrzymywać się co chwilę. Co kilka metrów pojawiał się niesamowity widok i właściwie każdy z nich mógłby zdobić śliczną pocztówkę, albo stanowić relaksującą fototapetę.

     Patrząc na zdjęcia, które znajdują się poniżej z pewnością będziecie się zastanawiać, czy aby na pewno nie są podkolorowane? Nie! I to ani trochę! Kefalonia to szał  błękitu. Morze przybiera tu wszystkie jego odcienie. Granat zmienia się w szafir, a ten przekształca się w szmaragd.  Jakby w twórczym amoku malarz wylał kilka beczek barwnika.

    Jakie miejsca warto na tej wyspie odwiedzić? Jaka znana książka tu powstała? I które ze słynnych hollywoodzkich gwiazd opalały się na  najpiękniejszej tutejszej plaży – Myrtos? O tym już latem…

    Wyspę pożegnaliśmy popijając białym winem, równie wielkie co i pyszne krewetki. Zakinthos – to był plan na nasz dzień następny. Płynąc promem zastanawiałam się, czy Zatoka Wraku, czyli główna atrakcja tej wyspy, nie jest aby trochę przereklamowana? Czy aby kolory większości zdjęć z jej widokiem nie były poprawione? Na to pytanie miałam okazję odpowiedzieć sobie już następnego dnia. Ale o tym – niebawem!  C.d.n.

 ZOBACZ ZE MNĄ WYSPĘ KORFU!

Mając przed sobą taki widok, żałować można tylko jednego… Szkoda, że człowiek nie potrafi latać.

Myślę, że to jest najlepsze miejsce na moje nowe biurko ;)))

Mniam…

Robola – pierwsza degustacja najsłynniejszego  wina Kefalonii

Najpiękniejsza  plaża wyspy  – Myrtos

Ze względu na znakomitą  akustykę, w jaskini Drogarati śpiewała sama Maria Callas.

Jaskinia Melissani odkryta po trzęsieniu ziemi z 1953

W miasteczkach jest jeszcze spokojnie – to cisza przed turystyczną burzą.

Przeczytaj więcej…

https://salatkapogreckuwpodrozy.pl/blog/2012/09/21/z-cyklu-jade-do-grecji-na-wakacje-jezyk-grecki-bez-uzycia-slow-piatek-21-wrzesnia-2012/

Wokół czego kręci się grecka Wielkanoc?

 

źródło: gazeta HAI! (30.04.13)

    Pierwszy dzień Wielkanocy Grecy spędzają ze swoimi wielkimi rodzinami. W każdym domu słychać  rozmowy, głośny śmiech i tradycyjne greckie piosenki. Pojęcie śniadania wielkanocnego w Grecji nie istnieje. Za to już od samego rana, w każdym ogrodzie przygotowuje się wielkiego grilla. Wielkanoc poprzedza  post, w czasie którego nie można jeść nawet nabiału.  Większość Greków jest więc spragniona mięsa. Już w okolicach południa  cały kraj jest  przesiąknięty  zapachem jagnięciny. 

      Widok przebitego rusztem jagnięcia, obracającego się nad rozżarzonymi węglami, jest najbardziej charakterystycznym elementem tradycji greckiej Wielkanocy. Tak samo jak my nie wyobrażamy sobie Bożego Narodzenia bez karpia, tak samo Grecy nie mogą się obejść bez jagnięcia pieczonego podczas Świąt Wielkanocnych.

źródło: gazeta HAI! (30.04.13)

    Nie będę owijać w bawełnę. Szanuje ten element ważnej dla Greków świątecznej tradycji. Jednak na taki widok zamiast śliny, w mojej głowie pojawia się obrzydzenie, a w brzuchu  czuje mdłości. Jagnię zazwyczaj pieczone jest całe. Ca-łe! Widać dokładnie  głowę, łącznie z oczodołami i zębami. Kończyny przednie i tylnie, a z tyłu żałośnie zwisające wspomnienie po ogonku…

   Po kilku godzinach obracania  na ruszcie, jagniątko często w całości ląduje na stole.  A  wokół  niego zasiadają biesiadnicy. Widok, jak dla mnie – makabryczny. Ale o gustach przecież  się nie dyskutuje.

    Grecy uwielbiają jeść mięso. Jedzą je w bardzo dużych ilościach, szczególnie po tygodniowym lub czasem nawet czterdziestodniowym poście. Po godzinie, dwóch od momentu podania dania,   na wielkim talerzu, który stanowi centrum wielkanocnego stołu, zostają przeważnie  już tylko kości.

źródło: gazeta HAI! (30.04.13)

   Obchodząc w Grecji Wielkanoc, my zrezygnowaliśmy  z tego jednego jej elementu. Zdjęcia prezentujące jagnięcia, pochodzą z jednej z greckich gazet. Pokazują jak wg tradycji powinno wyglądać idealnie przygotowane i podane zwierzę. Ocenę pozostawiam Wam. Jestem jej  jednak bardzo ciekawa. Tak więc zapraszam do komentowania! Czy mieli byście ochotę na kawałek tak przyrządzanego  jagniątka?

 

***

 

     Tymczasem biorąc tradycję w nawias, na naszym wielkanocnym stole królowała typowa karkówka z grilla oraz najróżniejsze warzywa. Na  obiad zaprosiliśmy również Czosnka. Kuzyn Janiego tym razem nie zaginął w żadnej akcji i przybył w swoim najlepszym wydaniu.

   What’s up? Dorota! – spytał mnie, kiedy siedzieliśmy już przy stole.

   -Wszystko do przodu! – zaczęłam i opowiedziałam mu o mojej nowej pracy i o tym jak się z niej cieszę. Kiedy skończyłam, Czosnek zamilkł. Spojrzał przed siebie. Na twarzy, która przybrała łagodnego wyrazu, pojawił się delikatny uśmiech.

   -Widzisz! Cały czas ci powtarzałem, że wszystko się ułoży. Życie trzeba brać na spokojnie.

   -Wiem… A jak tam u ciebie? Co nowego u twojej dziewczyny? – spytałam. Na to pytanie, Czosnek zwykł odpowiadać krótko – „której?”.  Jednak tym razem jego odpowiedź zupełnie zbiła mnie z tropu.

   -U jakiej dziewczyny?! Chciałaś chyba powiedzieć „kobiety”! – powiedział, zamilkł, a po chwili dodał:

  – U mojego serduszka, mojej duszki, mojej pięknej… – twarz Czosnka tym razem rozpromieniała, jakby nawiedził go co najmniej Duch Święty.

  -Czosnek! Ty się zakochałeś!

  -Tak… Jak najbardziej!

    Czosnek, czyli najbardziej zatwardziały GREEK LOVER (https://salatkapogreckuwpodrozy.pl/blog/2012/08/10/z-cyklu-jade-do-grecji-na-wakacje-myslalam-ze-on-mial-dobre-zamiary-czyli-czego-powinny-sie-strzec-dziewczyny-jadace-do-grecji-na-wakacje-pia/), jakiego miałam szansę poznać, wpadł po uszy jak śliwka w kompot. Albo raczej jak… czosnek w marynatę. O…! Pasuje idealnie! Jego obecną (jak najbardziej jedyną!) dziewczynę możemy nazwać Marynata!

    Tak więc… Marynatę poznałam osobiście jakiś czas temu, kiedy jeszcze oficjalnie z Czosnkiem nie była. Powiem krótko – ona jest piękna! Pracuje w sklepie z kosmetykami i zajmuje się makijażem. Jest jedną z tych kobiet, które z pomocą odrobiny szczęścia, mogłyby systematycznie gościć na okładkach magazynów o modzie.

   Od wszystkich  poprzedniczek, Marynata odróżnia się nie tylko urodą. W przeciwieństwie do innych,  dla Czosnka przeważnie nie ma czasu i zawsze jest bardzo niedostępna. Poprzedniego dnia mimo próśb nie mogła się z nim spotkać. Całą noc postanowiła spędzić w kościele, wspierając duchowo swojego ojca, który tam śpiewał. Kiedy  siedzieliśmy razem w naszym  ogrodzie, Marynata zajęta była swoją rodziną. A wieczorem już zaplanowała kawę z koleżankami. Kiedy już uda się  nakłonić ją do spotkania, Czosnek musi zazwyczaj za coś przepraszać. Powody są najróżniejsze. Że właśnie wypił  piwo. Że spóźnił się o trzy minuty. Albo że ubrał się zbyt niechlujnie.  Wtedy też wpatrzony w swoją ukochaną, Czosnek zaczyna tłumaczenie. Koniecznie musi być bardzo barwne i równie wylewne.

    Kiedy  już zjedliśmy nasze  wielkanocne karkówki, zadzwonił telefon Czosnka.

     -Tak kochanie… Ależ oczywiście… Nie ma żadnego problemu! Tak, tak… Będę na czas! Przywieźć ci coś jeszcze? Ach… tak? To wspaniale! Już nie mogę się doczekać! Jeśli chcesz to mogę być wcześniej! Nie, nie! Nic się nie martw! Ja już wszystko załatwię!  Do zobaczenia! Całuję! Pa pa!   

       Kończąc powiem jedno… Widok oczu szczerze zakochanego Greka, wart jest miliony…

 

 

 Przeczytaj więcej…

W Grecji właśnie zakończyła się Wielkanoc!

 

 

     W tym roku Wielkanoc w Greckim Kościele Prawosławnym obchodzona była dosyć późno. Zakończyła się we wtorek.

     W nocy z soboty na niedzielę w całym kraju puszczano fajerwerki. Tak właśnie czci się Zmartwychwstanie Chrystusa. Rozpoczęcie Wielkanocy to najważniejszy i najbardziej radosny moment dla Kościoła Greckiego. Msza rozpoczyna się o godzinie 24 i trwa dwie godziny. Jak dokładnie wygląda? Tutaj znajduje się moja relacja z ubiegłego roku:

https://salatkapogreckuwpodrozy.pl/blog/2012/05/03/grecka-wielkanoc-wkladaj-szpilki-i-badz-przed-polnoca-czwartek-3-maja-2012/

 

      

 Dzisiaj zapraszam na fotorelacje z tegorocznych obchodów.

      Jak natomiast świętuje  się pierwszy dzień greckiej Wielkanocy? O tym już w najbliższym czasie!

Podczas Wielkanocy przystraja się wszystkie wsie i miasta. Najpopularniejszą formą dekoracji są takie właśnie lampki.

Rozpoczęcie Wielkanocy – godzina 24. W tym momencie w całej Grecji wybuchają fajerwerki. To najważniejszy i najradośniejszy moment dla Greckiego Kościoła Prawosławnego. Wszyscy wypowiadają słowa „Chrystus Zmartwychwstał!”. Zaczyna się wielkie, radosne obściskiwanie.

 Pięć minut po 24. Zaczyna się dwugodzinna msza. Prawie wszyscy wychodzą ;)))) W kościele zostaje niewiele osób. Większość udaje się na uroczystą kolację lub idzie na trwające do białego rana imprezy.

 

 W kościele. Każdy trzyma zapaloną świecę.

 

 

Przez dwie godziny mszy, kilku mężczyzn o donośnym głosie śpiewa religijne pieśni.

 

 

 W kościele zachowywać można się dość swobodnie. Każdy wchodzi i wychodzi kiedy jest mu wygodnie. Wdanie się w przyjazną pogawędkę podczas mszy,  jest też bardzo dla Greków typowe.

 

 

 

https://salatkapogreckuwpodrozy.pl/blog/2012/05/14/z-cyklu-zacznij-lekko-poniedzialek-atak-smiechu-zamiast-kawy-poniedzialek-14-maja-2012/

 

https://salatkapogreckuwpodrozy.pl/blog/2011/09/30/dlaczego-greccy-mezczyzni-do-trzydziestki-mieszkaja-z-mamusiami-piatek-30-wrzesien-2011/

 

https://salatkapogreckuwpodrozy.pl/blog/2012/05/07/z-cyklu-zacznij-lekko-poniedzialek-greckie-inspiracje-w-modzie-na-wiosne-i-lato-poniedzialek-7-maja-2012/

Sałatka z rucoli!

      Sałatka z rucoli jest jednym z moich ulubionych dań z kuchni greckiej. Dlaczego? Przy minimum… minimum… minimum… wysiłku otrzymuje się spektakularny efekt. Niczego tu nie tniemy, a nawet nie mieszamy. Jedynym naczyniem, które pozostaje do zmywania jest jeden talerz! Kluczem do sukcesu jest  proste połączenie bardzo wyrazistych smaków. W rezultacie całość  na podniebieniu robi ogromne wrażenie.

 

Składniki:

rucola

oliwa z oliwek

ocet balsamiczny

kilka suszonych pomidorów

starty ser

 
Niezbędny będzie jeden talerz! ;)))
 Na talerzu układamy  rucolę.
 Polewamy ją oliwą z oliwek…
 …a  następnie octem balsamicznym. Wierzcie mi na słowo – niczego nie mieszamy, bo to za dużo roboty 😉
 Na rucolę kładziemy kilka suszonych pomidorów.
 Całość posypujemy startym serem. I gotowe!
 Jak zwykle nic nie zostało…
Przeczytaj więcej…

Z CYKLU: zacznij lekko poniedziałek – Kosmetyczne porady Janiego

 

     Najbardziej charakterystyczną cechą wyglądu Janiego są jego przepiękne włosy. Bardziej greckich, w całej Grecji nie ma! Długie, gęste, mocno skręcone. Czarne jak smoła, z brązowymi pasemkami, które pojawiają się późnym latem. Są przy tym niezwykle zdrowe, miękkie i puszyste. Jak uzyskać tak niebywały efekt? O tym przeczytacie tylko w „Sałatce”! Życząc lekkiego poniedziałku –serdecznie zapraszam!

 

 

 

 

-Jani! Czym umyłeś włosy? Dziś są takie puszyste! – spytałam, ponieważ wyglądały szczególnie efektownie.

  -Tym zielonym. – padła typowo męska, „wyczerpująca” odpowiedź.

-Jakim zielonym?

-No tym…! Co leżało w Lidlu na przecenie… – jak tylko to usłyszałam, czym prędzej wpadłam do łazienki, żeby zobaczyć czym jest „to”  tajemnicze zielone.

  -Jakim zielonym? – powtórzyłam nie mogąc znaleźć.

  -No tyyyymmmm!!! – Jani wskazał paluchem.

  -Ale to nie jest szampon…

  -A co?

  -Żel do mycia ciała…

-To jest jakaś różnica? – żeby nie tracić nerwów, braki wiedzy z zakresu kosmetyków, po prostu zignorowałam. Rzeczywiste przestępstwo Janiego było bowiem znacznie większe. Ten zielony żel do mycia ciała, sprzedaje się w Lidlu w wielkich czarnych opakowaniach, chyba na tony. Jani używał go przed tym jak się poznaliśmy i obiecał mi już więcej tego nie zrobić…

  -Jani! Miałeś tego więcej nie kupować! „To” coś po prostu śmierdzi… Poza tym,  popatrz na skład: woda, substancja spieniająca, barwnik i sztuczny zapach! Tu nie ma niczego więcej!

  -Ale… To znowu było na przecenie…

  -Bo tego nikt nie kupuje i dlatego „to” coś jest na wiecznej przecenie!

  Jani nagle spuścił oczy…  Po chwili sam się przyznał:

  -Kupiłem cztery butelki… Żeby było na zapas…

 

-Jani! – wrzasnęłam.

  -Naprawdę, skusiła mnie ta cena – rozdawali pół darmo!

  Po głębszym przypatrzeniu się, szybko wyszło na jaw. Jak to zawsze przy „super!”  przecenach – wszystkie żele były przeterminowane.

  -I co my teraz z tym zrobimy?

  -To może… będziemy myć tym podłogi! Albo… O! Mam! Naczynia!

      I tak to właśnie Jani dba o swoje kędziorki.  Porównując mój czas i moją ilość kosmetyków, które używam do dbania o włosy, dochodzę do wniosku, że życie nie jest ani trochę sprawiedliwe…

      Tak więc żeby uzyskać pożądany efekt, który widać na zdjęciach, Jani używał „tego” zielonego, które w Lidlu zawsze jest na przecenie. Kto wie może sekretem była przekroczona data terminu przydatności?  Jani ponadto unika wszelkich odżywek  bo… „to za dużo zachodu”. Włosy czesze tylko od czasu do czasu. Ostatni raz u fryzjera był w liceum. Ale cięcie mu się nie podobało więc uznał, że już więcej nie pójdzie. Do dziś restrykcyjnie dotrzymuje słowa. Kiedyś poprosił mnie, żebym nieco przycięła jego włosy, bo zauważył że aż trzy(!!!) z nich się rozdwoiły… Było to jednak moje pierwsze i ostatnie cięcie… Pomiędzy czarnymi chaszczami zacięły się nożyce  i wplątały we włosy tak, że nie można ich było wydostać.

    Jest tylko jedna rzecz, która do włosów Janiemu jest niezbędna. Jest to wielka, gruba, czarna opaska, jedna z tych jakie czasami kupują dziewczyny, żeby zakładać na głowę. Tylko taką Jani związuje włosy. Inne nie zdają egzaminu, bo włosy mają zbyt dużą objętość…

 

                      Jani przeszczęśliwy z zakończenia sesji zdjęciowej 🙂

 

 

 

    Podsumowując… Jeśli macie ochotę na taki „look” jak Jani pamiętajcie, że całym sekretem jest „to” zielone z Lidla, które zawsze jest na przecenie. Tylko uważajcie koniecznie na to, żeby kupić przeterminowane ;)))

 

 

 

 

Przeczytaj więcej…

https://salatkapogreckuwpodrozy.pl/blog/2012/06/18/z-cyklu-zacznij-lekko-poniedzialek-grecka-higiena-pracy-poniedzialek-18-czerwca-2012/