Dlaczego greccy mężczyźni do trzydziestki mieszkają z mamusiami?…piątek, 30 wrzesień 2011

Nowożeńcy wyjechali w podróż poślubną.
Po jakimś czasie matka męża dostaje kartkę:
„Mamo, jestem zadowolony, nakarmiony, odzież zadbana, żona spisuje się na medal!”
– O żesz… ledwo co ślub wzięli, a ta już go kłamać nauczyła…
        
        Pamiętam jak oglądałam kiedyś film, na którym była pokazana włoska, hiszpańska, czy też grecka rodzina. Główna, a właściwie jedyna scena, jaka utkwiła mi w głowie to wielka mama, ubrana w czarną podomkę nakładająca swojemu trzydziestoletniemu synowi gigantyczną  porcję spaghetti z sosem pomidorowym. Porcja była tak wielka, że nie mieściła się na talerzu, a biedny facet bał się zostawić nawet jedną małą, nitkę spaghetti, więc torturował się jedząc do końca.
     Przeczuwałam już od początku, że w pewien sposób problem archetypu  „Big Mama”, może dotyczyć również i tego przypadku. Dzięki Bogu Feta jest jednak szczupła i nie chodzi w czarnych, wielkich podomkach, ale jednak problem  w pewnym sensie jest…
      Po kilku dniach naszego pomieszkiwania w tym domu, obudziłam się pewnego ranka i stwierdziłam, że coś mi tu nie pasuje. Jani nie ma co prawda jeszcze trzydziestki, ale za kilka lat będzie miał… Pokój, w którym mieszkamy nigdy właściwie nie należał do niego, więc zaaranżowany został w guście  Fety. Przeraziłam się, kiedy zadałam sobie pytanie: co w pokoju faceta, który dobiega trzydziestki robią małe pluszowe pieski – pięć, równo ułożonych na kaloryferze,  miło witających każdego kto do pokoju wchodzi?; dlaczego zdjęcia wiszące na ścianach przedstawiają Janiego w wieku dziesięciu lat?; oraz co do jasnej cholery robi tutaj słodka pluszanka w postaci uroczego kotka śpiącego w koszyku? …
     O… nie…I tutaj zapaliła się mi pierwsza czerwona żarówka…
     A za nią usłyszałam w głowie głośny alarm….
    
     Jeszcze tego samego dnia po pierwsze „słodkiego kotka” oddałam potajemnie do pokoju Olivki, wmawiając jej, że czerwony koszyczek w którym leży kotek idealnie pasuje do jej czerwonych zasłon.  Natychmiast poprosiłam Janiego, żeby po cichu usunął  rodzinę piesków, która zamieszkała na kaloryferze i zamienił  zdjęcia z dzieciństwa, na takie która pokazują go w aktualnym stanie.
     Czasami zastanawiam się kiedy przyznają mi jakiś medal za naiwność?  …   Jani co prawda pokiwał głową  z miną pełnego zrozumienia, ale od jego zgody do czynów była jeszcze długa droga…
         Syynnku…- obudził nas któregoś ranka głos Fety.
Jaki synku? Pomyślałam – raczej Stary Byku – byłoby bardziej odpowiednie. A razem ze słowem „synku, synusiu”, doszło do mnie, ze tak łatwo jednak nie będzie. A nie ważne czy zdaje sobie z tego sprawę, czy też nie, zaczęłam brać udział cichej walce o teren, która może rozegrać się tylko między kobietami, a o której istnieniu zazwyczaj faceci nic nie podejrzewają. O odwrocie nie było już mowy bo  wraz z wyproszeniem „słodkiego kotka”, rzuciłam rękawicę  mojej „Big Mama”.
     Tym samym doszło do mnie, że racjonalne podejście do problemu nie ma najmniejszej racji bytu, bo i ta walka nie ma w sobie nic z racjonalności… Jeszcze tego samego dnia, przy składaniu łóżka wpadłam na bardzo dobry pomysł. Z upośledzoną miną małego dziecka, wmówiłam Janiemu, że „pieskom na kaloryferze jest za ciepło i powiedziały, że chcą się przeprowadzić” i jednocześnie wrzuciłam jednego po drugim do schowka na pościel. Po miesiącu… nikt nie pamięta o ich przeprowadzce i mieszkają sobie w pościeli bardzo szczęśliwie. Jak na razie dwa : zero dla mnie…Zostały już tylko zdjęcia, ale na to potrzeba więcej czasu, żeby Feta nie dostała zawału, więc lepiej rozciągnę bitwę w czasie.
      Któregoś dnia, z  myślą że wygrana już jest w kieszeni, obudziłam się w pełni błogiego spokoju i ze smakiem słodyczy wygranej. O n-a-i-w-n-o-ś-c-i! Moja czujnośc została jedynie uśpiona, przez Fetę, która okazała się o wile sprytniejsza niż myślałam i za nic nie da synowi spokojnie dorosnąć…
-Kochani! Wstawajcie… – śpiewnie powiedziała uchylając drzwi do naszego pokoju.
-Dziś pierwszy dzień jesieni…co oznacza – jesienne porządki… – szeroko uśmiechając się kontynuowała monolog, którego nie mogłam przerwać, bo po prostu zabrakło mi języka w buzi, widząc to co się dzieje. Feta wparowała do naszego pokoju z wielką szczotą na jeszcze większym kiju, przeróżnymi środkami chemicznymi i włosami spiętymi do tyłu, jakby szła do boju. Ona to zaplanowała – o tym byłam już święcie przekonana.
-Nic się nie przejmujcie – ja sama posprzątam wam w pokoju. Najlepiej teraz wyjdźcie, a ja zajmę się wszystkim.
      I tak zaczął się horror trwający cały dzień. Ja zastanawiałam się tylko: dlaczego ona mi to robi… Jak większość kobiet nie lubię kiedy dotyka się moich rzeczy,  a w planach Fety było również posprzątanie – MOJEJ SZAFY!!! Takiego ciosu spodziewać się nie mogłam i na pewno zakazują tego wszelkie przepisy, konwencje wojenne. Nim zdążyłam wyjść z łóżka, Feta wywijała już  w najlepsze wielką szczotą zbierając wszelkie wyimaginowane pajęczyny, które rzekomo znajdowały się przy suficie.
     W domu rozpętała się szaleńcza kłótnia –   wojna zyskała miano światowej… Nie mogłam tego znieść i w tym uczestniczyć – jak bowiem walczyć z tak nieuczciwym przeciwnikiem?  … Usiadłam więc na balkonie, zrobiłam kawę i zaczytałam się  w pierwszej, lepszej  kolorowej  gazecie  kobiece, które w takich sytuacjach naprawdę są niezasąpione. Co chwila dochodziły do mnie hałasy sprzątania i Janego, który ostatkiem sił, widząc moje zrezygnowanie, bronił jeszcze terenu.
     Jak to jest możliwe… Próbowałam sobie ułożyć w głowie…A przecież mogłoby być tak pięknie…
    Kiedy przeszło najgorsze, kiedy jęki bitwy ucichły, wróciłam do pokoju jak na pole walki. Pokój pachniał środkami czystości, tak jak na miejscu walki czuć armatni proch. Usiadłam na idealnie zasłanym łóżku i kiedy już jak głupia prawie zaczęłam płakać nad zgliszczami czystości, które roztaczały się  w idealnie pedantycznym krajobrazie, zobaczyłam co takiego robi Jani…
     Nawet nie zauważył jak weszłam. Po cichu skoncentrowany na swojej pracy, wybierał wszystkie najfajniejsze  fotografie z naszego życia komponując je  w jedno duże zdjęcie. Właśnie kończył swoje dzieło, które było mozaiką tego co najprzyjemniej jest nam wspominać: wspólne podróże, przyjaciele, nasze zwierzaki, piękne zdjęcia ze ślubu mojej siostry…To co  ma zastąpić jego zdjęcia z dzieciństwa. 
    Nie wszystko więc stracone  – pomyślałam – „Viktoria…” – wyszeptałam tak, żeby nikt nie usłyszał, świętując moje zwycięstwo, o którym nikt przecież nie musi wiedzieć.
    Jeszcze tego samego dnia wieczorem spotkaliśmy się  kuzynem Janiego – Ogórkiem i jego przyjaciółmi. Musiałam się chociaż trochę wygadać, żeby dać upust emocjom. Najzupełniej nie interesowało mnie, czy Ogórek zrozumie czy wyśmieje. Słuchał jednak nic nie mówiąc, a kiedy skończyłam, podał mi ostatnie leżące na talerzu czekoladowe ciasteczko i  opowiedział mi krótką historię. Kiedy wyjechał na studia i po raz pierwszy zamieszkał sam, już pierwszego dnia zadzwoniła do niego jego matka.
-Jak tam synku? – spytała przez telefon.
-Dobrze. – odpowiedział szybko.
-Byłeś na lekcjach. – pytała dalej chcąc rozkręcić rozmowę.
-Byłem. – odpowiedział jeszcze szybciej.
-Teraz jesteś w domu? – nie dawała za wygraną.
-Tak.
-Pogoda ładna? – pytała nadal badając teren.
-Ładna.
-Co jadłeś na obiad?
-Spaghetti.
-A posoliłeś?
     W tym miejscu rozległ się już tylko głuchy dźwięk sygnału po trzaśnięciu w widełki słuchawką…    

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany.