Z CYKLU: zacznij lekko poniedziałek – 10 rzeczy, które skutecznie chronią mnie przed listopadową chandrą… poniedziałek, 3 listopada 2014

     Nie lubię listopada. I coś mi podpowiada, że podobnie ma wiele osób. Listopad jest miesiącem co najmniej ciężkim. Liście z drzew najczęściej zdążyły już opaść, więc robi się szaro. Dzień jest krótki, a na dodatek ta zmiana godziny. Jest zimno. Wietrznie i często pada. Nawet w Grecji. Bleee…

    Po sezonie wakacyjnym mój tryb funkcjonowania  zmienił się o 180 stopni. Teraz czeka mnie sporo pracy w domu. Pisanie uwielbiam, ale siedzenia w domu – nie znoszę!!! Poza tym, nie ukrywam,  że powrót z Kerkiry do naszej wioski, to nie jest coś z czego się bardzo cieszyłam. Niedawno znalazłam gdzieś informację, że miejsce w którym mieszkamy jest uznawane za jedno… z najbardziej… depresyjnych w całej Elladzie. Niestety, podpisuję się pod tym obiema rękami. Od czasu napisania TEGO posta, moje nastawienie do naszej wioski nie zmieniło się ani trochę. Szczególnie w  porównaniu do  tego, jak piękna jest Kerkira.

    Świat zewnętrzny nie sprzyja. Jak więc w takim razie, szerokim łukiem  udaje mi się ominąć temat jesiennej chandry?  Mam dziesięć sposobów, które  zawsze są niezawodne. Jestem bardzo ciekawa Waszych! Jeśli macie swoje – piszcie proszę w komentarzach! Być może ktoś jeszcze się nimi zainspiruje;)))

 1. SŁOŃCE – dzień może być pochmurny, może padać i wiać. Ale słońce bardziej czy też mniej schowane za listopadowymi chmurami, obecne jest przecież zawsze! Dlatego codziennie, niezależnie od pogody, mojego samopoczucia i tego co mam do zrobienia  – wychodzę co najmniej na czterdzieści minut na zewnątrz w czasie, kiedy słońce świeci najintensywniej. Jeśli jest chłodno ubieram się cieplej. A kiedy jest słoneczny dzień, to wystawiam twarz do góry i napawam się witaminą D i tą niesamowitą energią jaką dać może tylko słońce.

2. CZAS DLA SIEBIE – w sezonie jesienno – zimowym moja praca to typowy „zawód wolny”.  Organizacja pracy w domu to naprawdę ciężkie zadanie. Podstawowy problem osób, które pracują w domu, to nie rozciągać pracy na cały dzień. Zorganizować się tak, by znaleźć czas na wszystko. Łatwo się w tym pogubić, kiedy nie ma się nad sobą szefa. A przyjemności są bardzo ważne dla  dobrego samopoczucia psychicznego. Ostatnio złapałam się na tym, że zwyczajnie zapominam o relaksie. By tak się nie stało od pewnego czasu wszelakiego typu przyjemności wpisuję w kalendarzu  jako „zajęcia obowiązkowe”. Może brzmi to nieco śmiesznie, ale najważniejsze – działa!

3. SPORT – za sportem nigdy szczególnie nie szalałam i daleko mi do typu sportowca. Jednak ruch to szalenie istotny czynnik, który pozwala nam czuć się dobrze.  Dlatego szczególnie jesienią dbam o to,  żeby ruszać się znajdując jednocześnie w tym przyjemność. Wychodzę na dłuższy spacer. Kiedy pogoda jest w miarę ładna, często wkładam sportowe buty i biegam. Raz na jakiś czas, przed snem, albo tuż po obudzeniu się ćwiczę jogę z jakimś instruktorem z YouTube. Małe rzeczy, ale robią wielką różnicę!

4. SOKI OWOCOWE – jakiś czas temu dorobiliśmy się sokowirówki. Od tego czasu w naszym domu zaczęło się prawdziwe sokowe szaleństwo. Na sok zamieniamy właściwie wszystko co dostępne jest na naszym bazarku! Testujemy najróżniejsze zestawienia. Prosta rzecz. Kubki smakowe są w siódmym niebie. No i – samo zdrowie!

5. DOMOWE CIASTA – jedna z moich sąsiadek powiedziała mi kiedyś: „jeśli w życiu jest naprawdę źle i nie wiesz co robić… zrób szarlotkę! Nie ma nic bardziej kojącego niż zapach domowego ciasta rozchodzący się po domu”. Tu chyba nie trzeba żadnego komentarza. Dodam tylko, że po naszym domu właśnie rozchodzi się zapach ciasta pomarańczowo – czekoladowego i jest to cuuudowne!

6. KOMEDIE – w tym miesiącu raczej nie planuję obejrzeć żadnych innych filmów niż komedie. Najlepiej romantyczne! I najlepiej z jakąś piękną, modnie ubraną aktorką, która zawsze fajnie wygląda, tak żeby mi też się  chciało. Przyznam, fabuła ma w tym momencie zupełnie drugo… trzeciorzędne znaczenie ;)))

7. ZESTAW: KSIĄŻKA/GAZETA + GORĄCA CZEKOLADA + KOC – tyle! Kiedy mam te trzy elementy – nie istnieje dla świata!

8. KOLOROWE UBRANIA – jesień, a zwłaszcza listopad jest taki szaro – bury. Szare kurtki, płaszcze, parasole…  Tak okrojona gama barwna, chyba nikomu nie poprawia humoru. Dlatego zawsze staram się mieć na sobie coś kolorowego. To naprawdę potrafi magicznie  poprawić samopoczucie.

9. LENIUCHOWANIE – kiedy pogoda jest naprawdę zła, za oknem pada i wieje – jest to najlepszy moment, żeby sobie zwyczajnie poleniuchować. Tak po prostu. A jakby ktoś się pytał o powód… W listopadzie wszystko(!) zwalić można przecież na pogodę!

10. BOŻE NARODZENIE – bez dwóch zdań należę do bożonarodzeniowych maniaków. Przyczynia się do tego pewnie i fakt, że mieszkam za granicą, a grudzień to jeden z niewielu okresów, kiedy spotykamy się całą rodziną. Na ten okres czekam więc cały rok! Jeden grudzień – to stanowczo za mało! Dlatego rozciągam ten czas planując wszystko, już od początku listopada. Nie ma dla mnie niczego przyjemniejszego niż takie oczekiwania. Czas więc już najwyższy – zabrać się za kupowanie świątecznych prezentów!

Po napisaniu tego postu z ręką na sercu mogę  stwierdzić, że listopad jest całkiem fajny! :DDD

Pozdrawiam Was gorąco i czekam na Wasze sposoby na listopad!

 

Dlaczego cmentarze w Grecji są tak małe?… sobota, 1 listopada 2014

   

     Pamiętam moje ogromne zdziwienie, kiedy pierwszy raz znalazłam się na cmentarzu w Grecji. Dosłownie kilka  grobów, niewielki budynek gdzieś obok, kapliczka. Cały cmentarz. Tyle. Na początku pomyślałam, że z pewnością w okolicy  żyło poprostu niewielu mieszkańców. Ale kiedy odwiedziliśmy następny i jeszcze następny, doszło do mnie, że to taka reguła – cmentarze w Grecji są po prostu małe.

    -Nieee… Nasze cmentarze są normalne! Tylko wasze w Polsce, są przeogromne! – odpowiedział na moje pytanie Jani, poczym kontynuował: -Pamiętam,  jak nie mogłem się nadziwić, kiedy pierwszy raz byliśmy na polskim cmentarzu. Przecież on wyglądał  jak mini miasto! Można nawet powyznaczać ulice.  Te cmentarze wydają się nie mięć końca. Ciekawe jak będą wyglądać za kilkanaście lat, bo przecież ludzie cały czas umierają…

    -No dobrze, ale w takim razie jak wy w Grecji to robicie, że wasze cmentarze są tak małe? – dopytałam.

   -Jak to jak… Normalnie! Chowasz zmarłego, a po kilku latach wykopujesz kości, wkładasz je  do takiej skrzyneczki  i umieszczasz w cmentarnym budynku. I jest gotowe miejsce dla kogoś następnego!

    -Wykopujesz kości…? Po kilku latach…? To znaczy…?

   -Pięciu, siedmiu, a czasem nawet i dziesięciu! Może być i piętnastu.

    -Po pięciu latach!?

   -Teraz właśnie odkopali kości jednej takiej mojej ciotki. Dokładnie po pięciu latach.  I przełożono je do tej specjalnej skrzyneczki. Zaraz, chwilkę… To wy tak nie robicie?

   -Nie… Pierwszy raz o czymś takim słyszę.

  -To przecież wasze cmentarze będą rozrastać się w nieskończoność! Poza tym w Grecji, nikt nie ma  na przechowywanie  zmarłych w grobach pieniędzy…

   -Co…??? To ile to w Grecji kosztuje?

   -100, 200, 300 może i nawet 500 euro za rok. Zależy od miejsca, widoku i nagrobka. Ale po pierwsze, cmentarz nie może  być wielki! Przecież to zupełnie nielogiczne…

   Ta rozmowa odbyła się już jakiś czas temu, ale mój szok pamiętam do dziś. Rzeczywiście, cmentarze w Grecji tak właśnie funkcjonują. Zmarłych chowa się w grobach, ale tam ciało spoczywa około pięciu,  dziesięciu lat, za co dość sporo się płaci. Po danym okresie,  wykopuje się kości, które przekładane  są do specjalnej skrzynki, a następnie przechowywane w cmentarnym budynku.   W Grecji co prawda istnieje Święto Zmarłych, ale nie jest to “czerwony dzień” w kalendarzu, a obchody wyglądają zupełnie inaczej niż w Polsce.  O Halloween natomiast mało kto pamięta.

  3 4

     Uwielbiam patrzeć na zdjęcia ludzi pochowanych na greckich cmentarzach. Te również zupełnie inaczej wyglądają. Nie ma typowych portretowych fotografii, jak z dokumentu tożsamości. Najczęściej widać najzwyczajniejsze zdjęcia przedstawiające ludzi w radosnych chwilach swojego życia, albo z tym czym zajmowali się na co dzień. Przypomina mi się teraz niewielki cmentarz w Fiskardo, na Kefalonii. Tuż obok głównego, miejskiego kościoła. Fiskardo to miasteczko rybaków. Tak więc na nagrobnych fotografiach prawie każdy mężczyzna, wygląda jak z książki Hemingway’a. Stoi przy swojej łodzi, łowi ryby, albo patrzy się gdzieś w morze. Bez garniturów. Krawatów i białych koszul. Zbędnego patosu czy też  retuszu. Tak po prostu – życie.

  7 8 9 10

Na wszystkich zdjęciach widać jeden z cmentarzy na Santorini

 

Z CYKLU: Inny punkt widzenia – Małżowina i jej maślane oczy. Rosyjski sposób na relaks. I dlaczego nie należy śmiać się z rodaków? Czyli, relacja z Cypru cz. 2/2… środa, 29 października 2014

     Dzisiaj zapraszam na część drugą relacji  z  pobytu na Cyprze autorstwa Artura Kamińskiego. A  w niej: skąd u małżowiny maślane oczy? O  rosyjskim sposobie picia drinków. I o tym  dlaczego nie należy śmiać się z umiejętności językowych rodaków… – nigdy!:))) Zapraszam do czytania!

CZĘŚĆ 1/2

***

    Pierwszego dnia dziarsko udaliśmy się na plażę wyposażeni w odpowiednie mazidła. Na plaży jedyny wolny parasol był porwany do granic możliwości. Nic tam, wzajemne mazanie mazidłami i ufff…  słońce, którego w Polsce się nie widzi. Jak jest ciepło to i pić się człowiekowi chce.  Grzeczne pytanie do małżowiny czego  sobie życzy…

Tylko wodę.

     Ja nie wielbłąd, więc dla siebie  zamówię coś mocniejszego. Wędruję do barku przypominając sobie wszystkie angielskie słówka jakie znam (naprawdę, jest ich dość niewiele…).

Gin and tonic and water in a bottle,  please – wydukałem.

     Dostałem to co chciałem i na leżaczek!  Uważne lustrowanie okolicy. I stwierdzam, iż mamy niesamowicie strategiczne miejsce:

– 5 m do wc

– 6 m do barku

– 8 m do morza

    Mało  strategiczna okazała się jedynie parasolka…

   I tak sobie leżeliśmy do obiadu. Przed wejściem na “stołówkę” na stojaku tabliczka z napisem z którego zrozumiałem tylko “czekaj”.

    No dobra, czekamy…  Nagle w naszym kierunku udaje się bardzo przystojny gość z obsługi.  Moja małżowina dostała maślanych oczu, a mój organizm nagle rozpoczął wydalanie ogromnych ilości potu. Uświadomiłem sobie, iż ten gość na pewno będzie coś do mnie mówił! Oj,  Kamyczku… Nie wiem dlaczego, ale angielski  – grecki, angielski – cypryjski, angielski – angielski, dla Kamyka to są zupełnie inne języki. Jedyne co usłyszałem to ”how many person”, transltor w głowie  jakoś to przetłumaczył i wydukałem, że  dwie. Ufff… gość nas doprowadził do stolika, ja sobie siadam,  a małżowina dalej z maślanymi oczami, ledwo wcelowała siedzeniem w krzesło. Gość wyjmuje  notes  i ponownie do mnie coś mówi. No nie!!! Przecież tutaj samemu się nakłada!!! Translator w głowie  rozgrzany do czerwoności jakimś cudem zmusił mój narząd mowy do wydukania „repeat please”. Usłyszałem wiele słów i jedno wyłapałem – „drink!”. Ufff… jestem w domu. Proszę o piwo, a małżowina z cielęcymi oczkami odpowiada mi „yes” na moje pytanie, czy napije się czerwonego wina. Coś się uszkodziło w inżynierskiej głowie mojej małżowiny – no dobra – naprawdę był przystojny… Gdy gość się oddalił, a małżowina udała się po posiłek, przymykając powieki stwierdziłem, iż muszę doprowadzić i moje oczy do takiego samego maślanego stanu jaki ma małżowina – wszak jesteśmy małżeństwem i musimy do siebie pasować. Rozmarzony otwieram oczy i… widzę wielką… olbrzymią…  Rosjankę! Szła dokładnie w moim kierunku! Już miałem uciekać, kiedy usłyszałem:

Kamyczku dobrze się czujesz?

     Szybki powrót na ziemię i przyglądam się jak co najmniej pokaźnych kształtów kobieta,   usiłuje usadowić swoją pupę  na krześle.  Wracając z posiłkiem słyszę jej głos:

Aлкоголь быстро, быстро…

    Kelner niemalże truchcikiem poleciał po gorzałkę. Gdy postawił szklaneczkę zapełnioną w 1/3,  kobieta się wydarła:

Hемного!!!

        Kiedy  Rosjanka  dostała dolewkę, mogłem zaobserwować nowy sposób  spożywania wysokoprocentowych wyrobów. Mianowicie,  wsadziła  w kącik ust słomkę zanurzoną w jakimś soku, a w drugiej ręce szklanka z gorzałką. Jednocześnie zasysając i pijąc, duszkiem opróżniła zawartość. Gdy moje i kelnera oczy kręciły się jak pięciozłotówki z wrażenia,  Rosjanka  ponownie się wydarła:

Eще!!!

    O rany, miałem dość więc uciekłem na plażę. Brrr…  Mnie się pić odechciało, ale nie naszym plażowym sąsiadom. Gdy oczy małżowiny doszły do siebie, słyszę za plecami:

Dziewczyny, to co chcecie do picia?

Czarną rosyjską.

     Dobra, odkręcam głowę w kierunku baru, bo zapowiada się wesoło. Starszy jegomość puka w blat i piękną polszczyzną zwraca się do kelnera:

Dwie, czarne rosyjskie poproszę.

     Barman ze zdziwioną  miną przygląda się jegomościowi:

No mówię, dwie  rosyjskie, czarne,  czaaarne – mówi, pukając jednocześnie palcem w nakrętkę jakiegoś napoju – rozumiesz?

      Ledwo powstrzymując śmiech, pomogłem rodakowi i zamówiłem upragnione drinki. Gdy już siedziałem na leżaku popijając ouzo, podśmiechując się z rodaka, nagle poczułem, iż zakręciło mnie w żołądku.  No Kamyczku, trzeba do wc. Jeden rzut oka i widzę, iż przybytek jest właśnie doprowadzany ze stanu idealnego…  do stanu mega idealnego…  Kluczyk (karta) w łapkę i w te pędy do pokoju. Przykładam kartę do czytnika i… czerwone światło!!! Rany pomyliłem pokoje, ale nie. To ten. Jeszcze raz. Nic! Dalej czerwone.  Kluczyk się rozkodował…  W te pędy – do recepcji. Prześliczna recepcjonistka, pyta się w czym pomóc. A ja… a ja… zapomniałem jednego słowa. Jak jest  do cholery po angielsku „toaleta”!? Gdy sytuacja stała  się krytyczna, słyszę za sobą:

Synku, wc masz za filarem…

    Odwracam głowę i widzę małego chłopczyka radośnie  pedałującego do ukrytego przybytku. Zostałem uratowany przez rodaka!!!

      Przyrzekłem sobie, że  już nigdy nie będę się naśmiewał z umiejętności językowych rodaków… Nigdy więcej!

Artur Kamiński

 

 

Przewodnik po KORFU, cz.7 – Sezon na zbieranie oliwek na Korfu – rozpoczęty!… piątek, 24 października 2014

      Wiele osób zastanawia się,  czym po sezonie turystycznym zajmują się mieszkańcy Kerkiry. Co robią, kiedy turystów już nie ma? No cóż… Jeśli na Korfu rośnie  około 4 milionów  drzew oliwnych – zapewniam was – przez całą jesień i zimę jest z tym „trochę” roboty!

      Jednym z najbardziej charakterystycznych widoków dla Kerkiry, jest ogromna ilość  drzew oliwnych, pomiędzy którymi jakby dla wizualnego urozmaicenia, strzeliście wyrastają cyprysy. Skąd na Korfu tak ogromna liczba oliwek? Odpowiedzi szukać trzeba jeszcze w czasach weneckich. To właśnie Wenecjanie wpadli na pomysł, by Korfu przodowała w uprawie oliwek, monopolizując jednocześnie oliwkowy rynek. Tym samym już od XIV wieku, kiedy Korfu przechodzi  do rąk weneckich, oliwki zaczęto sadzić właściwie wszędzie,  wycinając jednocześnie inne drzewa, by zrobić miejsce dla oliwek.   Pomimo, że po czasie część drzew oliwnych została wycięta, do dziś ich ilość  na Korfu potrafi wprawić w osłupienie.

  c d

     Sezon na zbiór oliwek zaczyna się właśnie teraz. Na Korfu trwać będzie nawet i do sześciu miesięcy! Tak jest… Dobrze przeczytaliście – sic! – nie ma tu żadnej pomyłki (zazwyczaj okres zbioru oliwek trwa  mniej więcej dwa miesiące  i po sprawie). Drzewa oliwne, które rosną na Korfu, są nieco innej odmiany. Są wysokie, a owoce które na nich rosną są bardzo  małe (wielkości połowy standardowej oliwki). Ich smak jest niesamowicie intensywny, znakomicie nadają się do sałatek.

    Mieszkańcy Korfu ze swoimi drzewami oliwnymi obchodzą się niezwykle delikatnie. Rozkładają pomiędzy nimi czarne siaty, które okalają te piękne drzewa niczym szale. To właśnie na nie spadają owoce oliwek.

   

       Kiedy oliwki są już zebrane, duża ich część zostaje przetłaczana na oliwę. Na Korfu właściwie nikt nie kupuje jej w supermarketach – byłoby to co najmniej nierozsądne. „Przydomowa” oliwa, którą dostać tu można u każdego właściciela tawerny, u co drugiego „sąsiada”, to prawdziwy fenomen. Kto raz jej spróbuje, będzie mieć spory problem, by z powrotem sięgnąć po tę dostępną w sklepie.

      Oliwa z oliwek pochodząca z Korfu, zaraz po oliwie z Krety, a następnie  Kalamaty, klasyfikuje się na trzecim miejscu w całej Grecji. Jednak jeśli chodzi o samą oliwę – to już potężny temat na zupełnie oddzielny post!

 

Do przygotowania tego tekstu korzystałam z  wiadomości z przewodnika „Corfu. The Achilleio. The Museums. The Sights”, Maria Mavromataki,  Haitalis Publications, 1998, Athens, ss. 10 – 12. 

 

Z CYKLU: zacznij lekko poniedziałek – Postanowiłam spełnić kolejne marzenie… poniedziałek, 20 października 2014

   Postanowiłam spełnić moje kolejne marzenie, bo lista tych oczekujących jest jeszcze spora. Dziś nie będzie zbyt długo, dlatego że właśnie się pakujemy. Mam jednak zamiar zabrać tylko kilka najpotrzebniejszych rzeczy. Parę ubrań. Koniecznie aparat. Jedna książka. Jakaś  kolorowa gazeta. Już tak bardzo nie mogę się doczekać!!! Zawsze było „coś”  co stało na przeszkodzie, przez co  na tę podróż czekałam aż trzy lata! Sprawy tak bardzo się konkretyzują, kiedy ustali się dokładną datę…

     Już jutro wieczorem wsiadamy na statek, który obierze kierunek… SANTORINI!!!  Dalej, będzie już tylko –  bajecznie pięknie! Nie mamy żadnych planów, prócz po prostu – „być”. Jedynym przygotowaniem będzie dla mnie długa rozmowa z moją dobrą znajomą, przewodniczką po Santorini, z którą w każdy piątek pływałyśmy  z Kerkiry na Paxos. Na przypadkowej kartce wyrwanej z notesu, Michaela zapisała mi wszystko co na temat Santorini powinnam wiedzieć. Gdzie pójść. Co zobaczyć. Co zjeść. Kogo pozdrowić. To tyle na dziś… Muszę już uciekać! Mam nadzieję, że macie się dobrze! Lekkiego poniedziałku kochani!!! No, to ja zmykam!

Odpoczywanie w domu = misja niemożliwa!… sobota, 18 października 2014

   Co prawda… teoretycznie powinnam być bardzo zmęczona, ale nie mogłam się powstrzymać!  Program nowych tras po Korfu  jest już prawie opracowany. Nowe pomysły  w trakcie dyskusji. Grafik  naszej strony internetowej wie już co i jak. Prace nad  logo  “Sałatki po grecku w podróży”  również trwają…

    Powoli przestawiam się jednak na spokojniejszy tryb życia. Wczoraj po raz pierwszy od kilku miesięcy, z gigantyczną miską popcornu obejrzałam cały(!) film, nie musząc dzielić go na dwudziestominutowe części. Książki „do przeczytania” piętrzą się przy sofie. Wracam też do systematycznego pisania. Wczoraj upiekłam również ciasto ze śliwkami. A w międzyczasie relaksuje się, dowiadując się o różnych bardzo „istotnych” sprawach, które aktualnie dzieją się na świecie…

 

 

    Odpoczywanie we własnym domu, to jednak arcytrudne zadanie. Tu prace dosłownie nigdy się nie kończą! Brrr… Wie o tym, każda pani domu. Cieszę się więc ogromnie z kilku mniejszych i większych podróży, które się nam szykują. Już jutro jedziemy odwiedzić Olivkę i Pieprza, którzy kilka miesięcy temu się przeprowadzili i uwaga… mieszkają całkiem blisko nas! Coś czuje, że szykują się nowe posty w kolorze olivkowym… Zobaczymy, co  ciekawego zadzieje  się jutro!

    A tymczasem już w poniedziałek… W poniedziałek… Pakujemy się na wyprawę… Hmmm… Ale o tym – to już może w poniedziałek! Niech napięcie rośnie…

 

Do zobaczenia Kerkiro! Moje 600 km2 szczęścia… środa, 15 października 2014

    Sezon turystyczny zakończony. Ostatni czarter z Korfu, zdążył wrócić już do Polski. Opalenizna płowieje. Morskich kąpieli zażywają już tylko najwięksi ich zwolennicy. Wszystko dookoła przestawia się na jesienno – zimowy tryb. Spokojnieje.

   Kilka dni temu Jani przypłynął po mnie na Korfu. Obecnie jesteśmy znów na kontynencie. Mam teraz  kilka dni ponownej aklimatyzacji, kiedy budzę się  i potrzebuje paru sekund by ustalić, gdzie właściwie jestem. To potrafi być całkiem zabawne;) Powoli wypakowuje rzeczy z walizek. Układam w spiżarce moje tymiankowe miody, białe i różowe wina, kumkwatowe skarby. Naszą pralkę czeka co najmniej pięć załadowań. W międzyczasie, wciąż jeszcze trochę  nie mogę uwierzyć, w to wszystko co tego lata  działo się wokoło mnie. My naprawdę mamy swoją firmę i ona naprawdę prężnie działa!

   Te cztery letnie miesiące były najbardziej pracowite i najbardziej stresujące w moim życiu. Ale przede wszystkim – najpiękniejsze! Myślałam, że mój początkowy zachwyt Kerkirą to tylko takie pierwsze zachłyśnięcie, bo spotkałam  się z czymś dla mnie nowym. Jednak z dnia na dzień, z tygodnia na tydzień wyspa stopniowo rozkochiwała  mnie w sobie jeszcze i jeszcze  bardziej. Dla mnie jest to obecnie najpiękniejsze miejsce na świecie. Jestem przekonana, że to właśnie dzięki jej energii, udawało mi się pracować, śpiąc tego lata nie więcej niż cztery, pięć godzin dziennie.

   Tegoroczny sezon, jak na  turystycznego niemowlaka zakończyliśmy z wielkim sukcesem. Sałatka po grecku w podróży  ma się naprawdę świetnie! Już po pierwszym miesiącu pracy nasze wyprawy  odbywały się systematycznie. A przecież przetarcie szlaku, naprawdę nie było proste. W tym miejscu dziękuję wszystkim, którzy zwiedzanie Korfu wybrali właśnie z nami; wszystkim tym, którzy pomagali nam w najróżniejszy sposób  i przez cały czas trzymali kciuki, wysyłając pozytywną energię. Dziękujemy!!!  Ogromnym powodem do radości, jest dla mnie również to, że mamy już na Korfu swoją małą grecką drużynę i przede wszystkim naszych  przyjaciół. Nie mogę  się powstrzymać, przed pochwaleniem się jaki prezent dostałam na pożegnanie… To retoryczne pytanie… ale czyż one nie są piękne??!!

    Kiedy odpływaliśmy z portu Kerkira – typowa ze mnie baba – płakałam jak bóbr. Piątek. Godzina dziewiąta rano. Wszystko w mieście powoli budziło się ze snu. Jak to zawsze rankiem, słońce  oświetlało stare, weneckie budynki najpierw bardzo delikatnie, by w okolicach południa, jak reflektor oświetlić każdy najmniejszy zakamarek. Jeszcze na kilka godzin przed południem, miasto  jak pod lekką pierzynką, spowite ledwo dostrzegalną mgłą. Zapach morza mieszał się z zapachem porannej kawy, bo bez niej Grecja przecież nie funkcjonuje. Już z oddali, odpływając z portu zobaczyłam  jak nasz Nikolakis myje swój autobus. Teraz  na spokojnie, bo sezon dobiegł końca, więc nie trzeba się śpieszyć. Za chwilę z pewnością  podjedzie Spiros i zaczną sobie żartować. A nie mówiłam! No proszę! Podjeżdża i Spiro. Nawet wiem dokładnie jaką płytę gra  sobie z rana i że dziś znów nie jadł śniadania.

    Ostatni rzut okiem na Starą Fortecę. Nie dziwie się, że skutecznie  odstraszała Turków, bo  robi naprawdę ogromne wrażenie. Miasto, a później cała wyspa powoli zanikła  w słońcu i jednym, wielkim błękicie. Rozmyła się, jakby pochodziła ze snu. Kerkira.  600 km2 szczęścia. Już nie mogę się doczekać, kiedy wrócimy tu w środku maja. Tym razem ze świadomością, że znalazłam już swoją „kropkę” na świecie…

 

Owoce granatu… sobota, 11 października 2014

    W Grecji trwa właśnie sezon na owoce granatu. Żeby je dostać, wcale nie trzeba wybierać się do sklepu. Wystarczy wyjść za miasto na spacer. Właśnie między innymi za to uwielbiam Grecję – tutaj nie można być  głodnym! Smakowite jedzonko czeka na każdym kroku…

    Najsmaczniejsze owoce granatu, to rzecz jasna – te zebrane samodzielnie. Są zazwyczaj mniejsze, niż te które kupić można w sklepie. Często wyglądają zupełnie  niepozornie. To jednak te najmniejsze, są najbardziej soczyste i najsłodsze.

 

     Jak jeść owoc granatu? Przyznam się bez bicia, że zastosowanie wielu greckich owoców i warzyw, nadal odkrywam. Pestki granatu najczęściej dodaje do śniadaniowego jogurtu z musli. Są również  intrygującym składnikiem sałatek.

    Nie można jednak zapominać, że owoc granatu to znakomity element dekoracji wnętrz domów. Wszystko z powodu kształtu i koloru, ale również przez to, że podobno owoc granatu przynosi domownikom szczęście! Dlatego u nas zawsze jest ich pełno o tej właśnie porze roku.

    A jakie Wy znajdujecie zastosowanie dla owoców  granatów? Piszcie koniecznie w komentarzach!

  e f g

 

Z CYKLU: zacznij lekko poniedziałek – Również na Korfu, prawdziwy szewc nie pracuje w poniedziałki… poniedziałek, 6 października 2014

      Któregoś poniedziałku wybrałam się na spacer po mieście Korfu. Tak po prostu, żeby zgubić się chodząc bez celu i bez żadnego konkretnego powodu. Weszłam w najwęższą kantounie (tak w mieście Korfu nazywane są wąskie uliczki, starego weneckiego miasta) jaką udało mi się znaleźć. Przeszłam w prawo. Później w lewo. I rzeczywiście, chwilę potem zupełnie zgubiłam drogę. A o to w tym mieście wcale nietrudno.

      Rozejrzałam się wokoło.  Stare weneckie kamienice i suszące się na słońcu pranie. Samo południe. W mojej głowie myśl: „jak to dobrze, że akurat dziś mam wolne, nie muszę pracować”. O! ktoś jeszcze dzisiaj też nie poszedł do pracy…

     W jednej z kamieniczek, nad drzwiami napisane, że w środku jest zakład szewski. Zamknięty jednak dosłownie na wszystkie spusty.  No, tak… Widocznie tak samo jak w Polsce, również w Grecji, szanujący się szewc w poniedziałek nie pracuje. Wytłumaczenie polskie zapewne znacie (dla przypomnienia: w poniedziałek szewc nie chodzi do pracy, bo w niedziele pije!). Tutaj na Korfu, nie trzeba się jednak z niczego tłumaczyć…

    Obok dwóch wiszących na sznurku  butów, na niewielkiej tabliczce było  napisane:

 

Przyjdę jutro. Spiros

 

      Miłego poniedziałku kochani! Pamiętajcie, żeby dziś się zbytnio nie przemęczać. Przecież świat się od tego nie zawali…;)))

***

     Jest to pierwszy po wakacjach post z poniedziałkowego cyklu. Posty „Zacznij lekko poniedziałek” pojawiać się będą w co drugi poniedziałek rano. Przyjemnego czytania!

 

Sekret stuletniego uśmiechu Oliwy z Oliwek… Nasza babcia obchodziła setne urodziny!!!… środa, 1 października 2014

    Tak jest! 27 sierpnia nasza Sałatkowa babcia obchodziła setne urodziny! Oliwa z Oliwek ma dokładnie jeden wiek, ale co najważniejsze – czuje się bardzo dobrze.  Uśmiech od ucha do ucha. Donośny, nie znoszący  sprzeciwu głos. A przede wszystkim – żywe, radosne oczy.

       Z okazji setnych urodzin, jak się zapewne domyślacie, cała Sałatka udała się do tawerny na wielkie świętowanie. Każdy co chwilę gryzł się w język, by przypadkiem nie wykrzyknąć  „100 lat!”;)))

Setne urodziny Oliwy z Oliwek, to idealny moment, by zadać pytanie:

Co robić, żeby w tak dobrym fizycznym i psychicznym stanie dożyć lat 100?

    Mimo, że tym razem nie było mnie na wielkim świętowaniu, zdołałam przeprowadzić z naszą babcią krótki wywiad i zadać, jej powyższe pytanie.

     Babcia uwielbia rozmawiać. Zazwyczaj, jak zacznie to nie ma końca. Kiedy usłyszała zadane przeze mnie pytanie, najpierw rozsiadła się wygodnie i  dumnie  poprawiła swój czemberi (czyli czarną chustkę, która zakrywa włosy każdej szanującej tradycję wdowy). Całą wypowiedź babci można podzielić na dwie części. A mianowicie…

WPŁYW NA CIAŁO

JEDZENIE… Jedzenie powinno być jak najprostsze. Przeważać mają składniki sezonowe, występujące  w danym rejonie. Wg babci wszystko co jest nam potrzebne do życia, dostępne jest na wyciągnięcie ręki. Cytując Oliwę z Oliwek: „z jedzeniem wcale nie trzeba bardzo kombinować!”. Wskazane jest by mieć własny ogródek, gdzie uprawia się  warzywa, dzięki czemu człowiek musi się dodatkowo  ruszać… No właśnie…

RUCH… Ruch! Ruch! Ruch! To znaczy… Co prawda babcia nigdy nie chodziła do fitness clubu, ani na siłownię, ale przez całe życie zawsze dużo się ruszała. A to ogródek. A to oddalony o kilka kilometrów sklepik, kościółek. A to codzienne sprzątanie. Umiłowanie do ruchu zostało jej do dziś, bo nawet siedząc nieustannie się wierci i zawsze sprzeciwia się pokrzykując, kiedy ktoś chce pomóc jej przy chodzeniu. Co prawda lekarz zabronił babci wychodzić dalej niż poza bramkę swojego domu, ale cóż… Oliwa z Oliwek nie zawsze jest aniołem!;)))

PRACA… Oliwa  twierdzi, że każdy obowiązkowo  musi pracować. Nie można zostać w bezczynności, bo ta niesie za sobą marazm. Praca, jaka by nie była, systematyzuje naszą codzienność, motywuje również do działania. Wg Oliwy pracować trzeba do końca życia. Mimo tego, że babci nie wolno już wychodzić z domu, również i ona nieustannie oddaje się pożytecznemu zajęciu. Codziennie, nawet przez  kilka godzin  haftuje: obrusy, chusteczki, ozdoby do ręczników, prześcieradeł, pościeli. Wymyśla nowe wzory i ich kombinacje. Prace Oliwy, to już  temat na oddzielny post.

WPŁYW NA STAN UMYSŁU

To co robimy dla swojej duszy jest tak samo ważne, jak to co robimy dla swojego ciała. Tak więc po pierwsze…

WIARA W BOGA… Wiara w Boga to życiowa podstawa. Dlaczego? Między innymi, ponieważ to właśnie Jemu można zostawić wszystkie życiowe problemy. Jeśli jakiś w głowie się pojawia – natychmiast wysyłamy go ku górze. Tam zawsze znajduje się rozwiązanie. Natomiast tu na ziemi – jedyne co pozostaje, to cieszenie się życiem!

PROSTOTA ŻYCIA… Postępować zgodnie z prawem. Nie kłamać. Niczego nie komplikować.  Nie doszukiwać się problemów. Żyć prosto zgodnie z naturą, rytmem dnia i pór roku. Prostota. Prostota i raz jeszcze prostota.

POKAZYWANIE SWOICH EMOCJI… „Jeśli czujesz złość, to sobie pokrzycz. Jeśli jest ci smutno – płacz. A jak jest ci wesoło, to śmiej się najgłośniej jak potrafisz.” Babcia twierdzi, że jeden z sekretów jej długowieczności tkwi w tym, że zawsze z pokorą przyjmowała to co niosło jej życie, przeżywając każdą emocje, nie chowając niczego pod przysłowiowy dywan.  „Żyć trzeba po pierwsze w zgodzie z sobą…”. Podsumowała nieco zalotnie poprawiając swój czemberi.

 

     Przy paleniu symbolicznej setki świec na torcie, wszyscy życzyli babci dwustu…