Z CYKLU: Inny punkt widzenia – Małżowina i jej maślane oczy. Rosyjski sposób na relaks. I dlaczego nie należy śmiać się z rodaków? Czyli, relacja z Cypru cz. 2/2… środa, 29 października 2014

     Dzisiaj zapraszam na część drugą relacji  z  pobytu na Cyprze autorstwa Artura Kamińskiego. A  w niej: skąd u małżowiny maślane oczy? O  rosyjskim sposobie picia drinków. I o tym  dlaczego nie należy śmiać się z umiejętności językowych rodaków… – nigdy!:))) Zapraszam do czytania!

CZĘŚĆ 1/2

***

    Pierwszego dnia dziarsko udaliśmy się na plażę wyposażeni w odpowiednie mazidła. Na plaży jedyny wolny parasol był porwany do granic możliwości. Nic tam, wzajemne mazanie mazidłami i ufff…  słońce, którego w Polsce się nie widzi. Jak jest ciepło to i pić się człowiekowi chce.  Grzeczne pytanie do małżowiny czego  sobie życzy…

Tylko wodę.

     Ja nie wielbłąd, więc dla siebie  zamówię coś mocniejszego. Wędruję do barku przypominając sobie wszystkie angielskie słówka jakie znam (naprawdę, jest ich dość niewiele…).

Gin and tonic and water in a bottle,  please – wydukałem.

     Dostałem to co chciałem i na leżaczek!  Uważne lustrowanie okolicy. I stwierdzam, iż mamy niesamowicie strategiczne miejsce:

– 5 m do wc

– 6 m do barku

– 8 m do morza

    Mało  strategiczna okazała się jedynie parasolka…

   I tak sobie leżeliśmy do obiadu. Przed wejściem na “stołówkę” na stojaku tabliczka z napisem z którego zrozumiałem tylko “czekaj”.

    No dobra, czekamy…  Nagle w naszym kierunku udaje się bardzo przystojny gość z obsługi.  Moja małżowina dostała maślanych oczu, a mój organizm nagle rozpoczął wydalanie ogromnych ilości potu. Uświadomiłem sobie, iż ten gość na pewno będzie coś do mnie mówił! Oj,  Kamyczku… Nie wiem dlaczego, ale angielski  – grecki, angielski – cypryjski, angielski – angielski, dla Kamyka to są zupełnie inne języki. Jedyne co usłyszałem to ”how many person”, transltor w głowie  jakoś to przetłumaczył i wydukałem, że  dwie. Ufff… gość nas doprowadził do stolika, ja sobie siadam,  a małżowina dalej z maślanymi oczami, ledwo wcelowała siedzeniem w krzesło. Gość wyjmuje  notes  i ponownie do mnie coś mówi. No nie!!! Przecież tutaj samemu się nakłada!!! Translator w głowie  rozgrzany do czerwoności jakimś cudem zmusił mój narząd mowy do wydukania „repeat please”. Usłyszałem wiele słów i jedno wyłapałem – „drink!”. Ufff… jestem w domu. Proszę o piwo, a małżowina z cielęcymi oczkami odpowiada mi „yes” na moje pytanie, czy napije się czerwonego wina. Coś się uszkodziło w inżynierskiej głowie mojej małżowiny – no dobra – naprawdę był przystojny… Gdy gość się oddalił, a małżowina udała się po posiłek, przymykając powieki stwierdziłem, iż muszę doprowadzić i moje oczy do takiego samego maślanego stanu jaki ma małżowina – wszak jesteśmy małżeństwem i musimy do siebie pasować. Rozmarzony otwieram oczy i… widzę wielką… olbrzymią…  Rosjankę! Szła dokładnie w moim kierunku! Już miałem uciekać, kiedy usłyszałem:

Kamyczku dobrze się czujesz?

     Szybki powrót na ziemię i przyglądam się jak co najmniej pokaźnych kształtów kobieta,   usiłuje usadowić swoją pupę  na krześle.  Wracając z posiłkiem słyszę jej głos:

Aлкоголь быстро, быстро…

    Kelner niemalże truchcikiem poleciał po gorzałkę. Gdy postawił szklaneczkę zapełnioną w 1/3,  kobieta się wydarła:

Hемного!!!

        Kiedy  Rosjanka  dostała dolewkę, mogłem zaobserwować nowy sposób  spożywania wysokoprocentowych wyrobów. Mianowicie,  wsadziła  w kącik ust słomkę zanurzoną w jakimś soku, a w drugiej ręce szklanka z gorzałką. Jednocześnie zasysając i pijąc, duszkiem opróżniła zawartość. Gdy moje i kelnera oczy kręciły się jak pięciozłotówki z wrażenia,  Rosjanka  ponownie się wydarła:

Eще!!!

    O rany, miałem dość więc uciekłem na plażę. Brrr…  Mnie się pić odechciało, ale nie naszym plażowym sąsiadom. Gdy oczy małżowiny doszły do siebie, słyszę za plecami:

Dziewczyny, to co chcecie do picia?

Czarną rosyjską.

     Dobra, odkręcam głowę w kierunku baru, bo zapowiada się wesoło. Starszy jegomość puka w blat i piękną polszczyzną zwraca się do kelnera:

Dwie, czarne rosyjskie poproszę.

     Barman ze zdziwioną  miną przygląda się jegomościowi:

No mówię, dwie  rosyjskie, czarne,  czaaarne – mówi, pukając jednocześnie palcem w nakrętkę jakiegoś napoju – rozumiesz?

      Ledwo powstrzymując śmiech, pomogłem rodakowi i zamówiłem upragnione drinki. Gdy już siedziałem na leżaku popijając ouzo, podśmiechując się z rodaka, nagle poczułem, iż zakręciło mnie w żołądku.  No Kamyczku, trzeba do wc. Jeden rzut oka i widzę, iż przybytek jest właśnie doprowadzany ze stanu idealnego…  do stanu mega idealnego…  Kluczyk (karta) w łapkę i w te pędy do pokoju. Przykładam kartę do czytnika i… czerwone światło!!! Rany pomyliłem pokoje, ale nie. To ten. Jeszcze raz. Nic! Dalej czerwone.  Kluczyk się rozkodował…  W te pędy – do recepcji. Prześliczna recepcjonistka, pyta się w czym pomóc. A ja… a ja… zapomniałem jednego słowa. Jak jest  do cholery po angielsku „toaleta”!? Gdy sytuacja stała  się krytyczna, słyszę za sobą:

Synku, wc masz za filarem…

    Odwracam głowę i widzę małego chłopczyka radośnie  pedałującego do ukrytego przybytku. Zostałem uratowany przez rodaka!!!

      Przyrzekłem sobie, że  już nigdy nie będę się naśmiewał z umiejętności językowych rodaków… Nigdy więcej!

Artur Kamiński

 

 

Z CYKLU: Inny punkt widzenia – Gdzie szukać gniazdka elektrycznego na Cyprze? Część 1/2… sobota, 6 września 2014

     Najprostsze czynności życia codziennego potrafią się nieco skomplikować, kiedy wyjeżdżamy do innego kraju. Dziś post z cyklu „Inny punkt widzenia”, a w nim relacja autorstwa Artura Kamińskiego  z wakacji na Cyprze,  z nieco innej perspektywy… Serdecznie zapraszam do czytania!

***

Małżowina i suszenie głowy

Małżowina i suszenie włosów…

 

         Na tydzień przed wylotem, ponownie czytam informacje na temat Cypru. Kultura, historia, angielskie gniazdka, zabytki.

      Zaraz, zaraz… Angielskie gniazdka?! – krzyknęła małżowina  (wszak jest inżynierem, a ja tylko prostym pedagogiem).

       W domu nastały gorączkowe poszukiwania stosownej przejściówki. Znalazłem, ale mamy tylko jedną, a urządzeń  kilka. Telefony, tablet, mój papieros. Skok do sklepu i szafa gra! Mamy trzy, więc powinno wystarczyć.  Nastał dzień wyjazdu, wszystko spakowane, taryfa zamówiona, ponownie szafa gra. Na lotnisku odprawa bez problemu, zakupy w strefie bezcłowej i tylko 1,5 godziny oczekiwania. Tak na marginesie, nie wiem skąd się wziął mit o tym, że w strefie bezcłowej jest taniej, bo jest odwrotnie – moje ulubione piwo 9 zł. Brrr…

     Lądowanie w Paphos bez problemu. Pani  z biura podróży wskazuje autokar – wsiadamy. Ale zaraz, zaraz, wejście po środku autokaru jakoś po dziwnej stronie. No nic, skoro mają angielskie gniazdka, to i autokary mogą mieć jakieś dziwne. Nic tam… Jedziemy! Wyjazd z parkingu, zagadany przez małżowinę nie zwracam uwagi na drogę.  Gdy już usłyszałem „wszystkie ważne rzeczy”, patrzę przed siebie i tak sobie myślę, ile do diabła czasu można wyprzedzać?  W pewnym momencie droga lekko zaczyna skręcać w lewo. „No chłopie!” – myślę sobie – „Czas zmienić pas!”.  Kierowca nic, dalej zasuwa. Ufff! Nic nie  jechało z naprzeciwka. Dojeżdżamy do ronda, a ten baranek zaczyna jechać pod prąd. No nie!!!  I powiedziałem na głos coś niecenzuralnego, na co moja inżynierska małżowina:

        Kochanie, angielskie gniazdka… 

       No tak, jestem tylko pedagogiem.  W jednej chwili pomysł na wypożyczenie samochodu przeszedł do historii – to nie na moje nerwy.  Tylko po 3 godzinach jesteśmy na miejscu. Papierologia w recepcji, zaproszenia na obiadek i otrzymujemy elektroniczny kluczyk do pokoju. Po prawie 10 godzinach jesteśmy u „siebie”.  Szybki prysznic i rozpakowywanie. W tym czasie mój wiecznie głodny telefon złośliwie pomrukuje. Przejściówki odnalezione, ale gdzie są gniazdka? Jedna ściana, druga, trzecia –  jest!  Telefon podpięty, ale tablet zaczyna mruczeć, że też jest głodny (to chyba ich zmowa). Szukam kolejnego gniazdka. W pokoju nic, przedpokój też dziewiczy. Ha! Myślę sobie, że na pewno będzie w łazience.  No i znalazłem jakiegoś dziwoląga z tabliczką „tylko dla suszarek”. Suszarki oczywiście nie było, a ja zaczynam odczuwać paniczny lęk przed małżowiną, ponieważ skrytykowałem jej pomysł, aby takowe “niezbędne urządzenie” zabrać z domu. O rany… Nic Kamyczku, szukaj dalej. Nagle eureka! Po diabła mi na wakacjach telewizor? Centymetr  po centymetrze zbliżam się do momentu gdy trzeba przesunąć  jakąś szafkę. Przesuwam i moim oczom ukazuje się kolejne dziwactwo z symbolem telefonu. Telewizor podpięty do telefonicznego gniazdka!!! Odpadłem. Cały spocony myślę co dalej, bo wiem co za chwilę powie moja inżynierska małżowina. Jest!!! Czajnik elektryczny – przecież  nie będę gotował wody cały czas.  Ponownie przesuwanie szafki i moim oczom ukazuje się europejska wtyczka podpięta na skrętkę do kolejnego tajemniczego gniazdka. No nie… Poddałem się i zakomunikowałem małżowinie, iż wprowadzamy grafik podpinania elektrycznych głodomorów do prądu.  I stało się..

      Kochanie, przecież mówiłam, że wystarczy zabrać listwę od komputera! 

      No nie!!! Po cholerę mi było 5 lat studiów? Trzeba było zostać elektrykiem i tłuc kasę na Cyprze, bo aby się w tym połapać, naprawdę konieczna jest jakaś magiczna wiedza. Gdy powoli dochodziłem do siebie, małżowina krzyczy:

    Znalazłam suszarkę…

    Ufff… Przynajmniej za to mnie nie obleci. Hihi! Nie ma to jednak jak cypryjska pomysłowość – suszarka była podpięta w kolejny tajemniczy sposób w szufladzie szafki i aby móc z niej skorzystać trzeba było prawie  klęczeć na podłodze…

Artur Kamiński

Cypryjska "przejściówka"

Cypryjska “przejściówka”

Telewizor podpięty do gniazdka telefonicznego

Telewizor podpięty do gniazdka telefonicznego