Jak zjeść Santorini? (cz. 3/4)… piątek, 2 stycznia 2015

       CZĘŚĆ 1/4: Santorini – “gwiazda” Cyklad

       CZĘŚĆ 2/4: FIRA – stolica Santorini. Czy warto jechać na                  wyspę poza sezonem?

       Za każdym razem, kiedy odkrywamy nowe greckie miejsca, punktem obowiązkowym jest kuchnia danego regionu. Wizyta w tradycyjnej tawernie często o danym regionie potrafi powiedzieć więcej niż niejedno muzeum. Dlaczego? Zamawiając  typowe dla danego miejsca dania, jak na talerzu, w przenośni i dosłownie, widać czy dany region  w przeszłości był ubogi, czy też zamożny; jakie inne kultury  wywierały na niego wpływ; jaka jest tu ziemia, okoliczności przyrody; czy obok jest morze czy też góry…

      Idealnym przykładem jest tu Santorini, która jest wyspą pochodzenia wulkanicznego.  Nie rosną tu więc prawie żadne drzewa. Nie znajdzie się na niej cytrusów czy też soczystych oliwek. Na całe szczęście wulkaniczna ziemia jest bardzo żyzna i na Santorini mądrze gospodaruje się każdą najmniejszą jej częścią. Uprawia się tu pszenicę, pomidory, pistacje i winorośl. Co prawda nie dostanie się tu dobrej oliwy, ale za to tutejsze słodkie wina vysando i nikhteri cieszą się najlepszą opinią w całej Grecji. Taka butelka to fantastyczny souvenir z wyspy.

 

     Co  zjeść będąc na wyspie? Przede wszystkim ryby i owoce morza. Tawerny na Santorini specjalizują się w daniach z ośmiornicy. Do tego koniecznie potrawy, które zawierają bakłażany, małe pomidorki, cukinie, kapary. Oraz oczywiście lampka  białego wina.

 

    Żeby zjeść naprawdę dobrze i nie płacić fortuny, warto udać się poza miasto. My za radą mojej znajomej, która  na Santorini była  przewodnikiem, udaliśmy się do wioski Exogonia, w której znajduje się tawerna „Metaxi mas…” (w tłumaczeniu na polski: „Między nami…”). Tawerna była równie niepozorna, co genialna. Świetne miejsce, o którym milczą wszystkie przewodniki. To właśnie tam udało nam się zjeść najbardziej typowe dla Santorini dania. Wszystko co widzicie na tym filmiku, to najlepsze potrawy charakterystyczne dla wyspy, w  najlepszym wydaniu.

Serdecznie zapraszamy na nasz filmik z tawerny  „Mataxi mas…” na Santorini!

         P.S.

     Wartym polecenia miejscem, o którym nie mogę zapomnieć jest piekarnia „Erotokritos”, która znajduje się w Firze, w drodze do portu. Niżej  są jej  zdjęcia. Piekarnia jest wyjątkowa. Już z drogi czuć cudowny zapach chleba i niezwykłych słodkości. Wiele z nich to słodycze  typowe dla Krety. Ta bowiem jest przecież tak blisko. Kolejny dowód na to, że i położenie bardzo mocno wpływa na kuchnię danego regionu.

 

Do napisania tego tekstu posłużył mi przewodnik: Grecja. Przewodnik praktyczny, Pascal, wyd. III, 2002, s. 555

 

Z CYKLU: zacznij lekko poniedziałek – Niezapisane kartki nowego kalendarza… poniedziałek, 29 grudnia 2014

      Pamiętam, że kiedy byłam mała uwielbiałam pisać w zupełnie nowym zeszycie. Zawsze miałam wtedy wrażenie, że z każdym nowym zeszytem mam  nową szansę, żeby ładniej pisać, na czas odrabiać zadanie domowe, uczyć się lepiej. Teraz myślę, że nie było to jedynie wrażenie, bo przecież z każdym nowym zeszytem wiedziałam więcej, zdobywałam nowe umiejętności,  a z  każdą nową kartką moje pismo stawało się bardziej kształtne i wyrobione. Moje zamiłowanie do nowych zeszytów nieprzerwanie trwa. I pewnie tak już zostanie ;D Człowiek potrzebuje nawet symbolicznych granic nowych etapów. Właśnie zbliża się jeden z większych – Nowy Rok.

 

      Już od kilku lat przed „wprowadzeniem” się do nowego kalendarza, na pierwszej białej stronie zapisuje moje postanowienia, cele, marzenia, życzenia na Nowy Rok. Pierwsza, śnieżnobiała jeszcze strona kalendarza na 2015 już za chwilę zapełni się moimi  postanowieniami. To co zapisane, skonkretyzowane, zamknięte w ramy „co, jak i kiedy”,  staje się bardziej materialne. Przy zapisywaniu nie ograniczam się żadnym gadaniem czy pustymi przekonaniami, że to „niemożliwe, nieosiągalne, nierealne”.

    Jednak dopiero w tym roku, uświadomiłam  sobie, że to co robię jest niesamowicie dla mnie ważne. Dlaczego doszło to do mnie dopiero teraz?

     Zazwyczaj  zapisuje 10 nowych postanowień. 9 z nich to takie małe, drobne rzeczy, niewielkie rytuały, które powodują że krok po kroku moje codzienne życie staje się lepsze. 3 z nich dotyczą  zdrowia. 3 dotyczą rozwoju osobistego. 3 mojej  pracy. Wszystkie te postanowienia są mniej lub bardziej drobne i nawet jeśli nie do końca uda się mi je zrealizować, już samo próbowanie, dążenie do celu powoduje, że moje życie choćby o mały krok staje się lepsze. Pozostaje jeszcze postanowienie dziesiąte. I to zawsze jest największe. Jest to mój roczny, główny, najważniejszy, wielki cel nad którym koncentruje się przez całe 12 miesięcy. Dokładnie od 1 stycznia, do 31 grudnia.

     To, że postanowienia są bardzo ważne i naprawdę warto je dokładnie zapisywać, uświadomiłam sobie kiedy kilka dni temu ze starego kalendarza odhaczyłam mój główny cel tego roku: „w 2014 mam swoją firmę z wycieczkami po wyspie Korfu”.

     Zdaje się, że zapisując to postanowienie, chyba nie do końca wierzyłam, że się ono spełni. Jeszcze wtedy wydawało mi się ono  nieosiągalne i nierealne. Ten krótki moment, kiedy kilka dni temu odhaczałam mój cel główny… Nie jestem pewna czy kiedykolwiek wcześniej czułam w życiu większą satysfakcję.

     Dziś jest ostatni poniedziałek starego roku. Zostały trzy dni do 1 stycznia. Jest to idealny moment, by podsumować mijający  rok. Usiąść spokojnie i pomyśleć jak można poprawić swoje życie, swoją codzienność, jak stać się jeszcze lepszą wersją siebie.

 

      Jak to zrobić, by noworoczne postanowienia się spełniły  lub by być możliwie najbliżej ich zrealizowania:

1)      wszystko koniecznie zapisz  w miejscu do którego jak najczęściej zaglądasz (pierwsza strona kalendarza, kartka przyczepiona do lustra w łazience, na lodówce w kuchni lub  przy łóżku)

2)      twoje cele muszą być jak najbardziej konkretne, niech tuż obok nich znajdą się konkretne liczby (zamiast pisać „będę się zdrowiej odżywiać”, lepiej napisz „codziennie zjem co najmniej jedno jabłko”)

3)      wiele  celi potrzebuje konkretnych dat (np. do 1 czerwca schudnę o 5 kg, albo 10 maja podejdę do egzaminu na certyfikat z angielskiego; stwierdzenia „schudnę” lub „będę się uczyć angielskiego” zazwyczaj nic nie dają)

4)    rok ma aż, a raczej tylko 365 dni, więc  nad swoim celem pracuj codziennie, tak by podobnie jak mycie zębów, stało się to elementem codzienności, bez którego nie wyobrażasz sobie iść spokojnie spać

5)      szczególnie w osiąganiu tych wielkich celów, koniecznie wizualizuj sobie ich realizację; przed pójściem spać, po obudzeniu się, kiedy stoisz w korku, czekasz w kolejce; wtedy wyobrażaj sobie siebie po osiągnięciu celu, takie myślenie jest naprawdę super przyjemne.

     I to właśnie dzięki tej piątce plus potężnemu nakładowi pracy, kilka dni temu niemalże z namaszczeniem odhaczyłam swój tegoroczny cel.

     Za chwilę zapiszę noworoczne  postanowienia do nowego kalendarza.  Białe, pachnące tym co „nowe” strony, aż  proszą się o zapisanie. Każda z nich, to jeden nowy dzień, a ten to przecież zupełnie nowa szansa.  Nawet jeśli po drodze przydarzy się niejeden kleks, warto codziennie starać się by  pisać jeszcze ładniej w nowym zeszycie. Na każdej nowej kartce.

      W 2015 codziennie będę pamiętać o prostowaniu pleców.  Codziennie zjem co najmniej jeden owoc. Na maile będę odpisywać na bieżąco. Przed zaśnięciem przez 5 minut będę ćwiczyć jogę. Co noc chodzić spać będę wcześniej. Jaki jest jednak mój główny cel, nad którym będę pracować całe 12 miesięcy…??? O tym już na samym początku stycznia, bo niezbędna będzie mi również i wasza pomoc…

     Tymczasem – wiele siły i dobrej energii na to by Wasz rok 2015 był jak najlepszy! Bo przecież zależy to tylko i wyłącznie od nas…

     I na sam koniec coś, co z pewnością w tym temacie was  zainspiruje:

    Przy pisaniu tego tekstu inspirowałam się książką  „Zasady Canfielda”, Jack Canfield, wyd. Studio Emka, Wa-wa, 2009.

 

Za parę chwil Boże Narodzenie… środa, 24 grudnia 2014

     Jestem już na  Świętach w Polsce, które w tym roku mamy wyjątkowo liczne. Zjechali się wszyscy, a nasza  rodzina powiększyła się o dwa małe, rozkrzyczane aniołki. Nikt z niczym nie nadąża. Każdy macha już ręką na artystyczny bałagan. O przedświątecznych porządkach nie ma  mowy! Nawet prezenty zeszły w tym roku na dalszy plan. Jeśli chodzi o choinkę, sukcesem jest fakt, że po pierwsze stoi, po drugie… ujmijmy to tak –  naga nie jest.  Zjechali się wszyscy! I to właśnie liczy się najbardziej. Świąteczne bycie razem.

      Fakt, że 24 grudnia mniej więcej już od południa  rozpęta się najprawdziwsze tornado, przewidziałam już w niedzielę. Nawet bez śledzenia prognozy pogody, było to pewne. Jak co roku, moim zadaniem jest wykonanie wigilijnych słodkości. Bez piernika się nie obejdzie, ale wszystko inne co  zrobiłam jest typowo greckie. Moich słodkościowych odsłon razem będzie cztery. Prawda, że całkiem nieźle? Sekret w tym, że wszystko co robię jest szalenie proste, a nuta smaku z Grecji zawsze robi wrażenie. Ponieważ  wigilijne tornado, przewidziałam wcześniej – wszystko od wczoraj jest już prawie gotowe. Jeśli właśnie  jesteście w podbramkowej sytuacji w temacie bożonarodzeniowych słodkości – paksimadi udaje się zawsze. TU raz jeszcze link!

  10801566_10205684099891900_2442545071814415851_n

1506791_10205684099931901_6322340903035474195_n

       Lubię, kiedy kurtki spadają z haczyka, bo już żadna inna się nie zmieści. Kiedy wszędzie widać  choinkowe  światełka i wszystko wokoło mieni się na złoto. Nawet szarawa pogoda pasuje do takiego zestawienia.  W zapachu suszonych grzybów czuć cały, wielki las. Kapusta mimo, że przecież obiektywnie śmierdzi, to nagle w Święta pachnie. Ktoś nie opakował jeszcze swojego prezentu, a w sytuacjach kryzysowych taśmy bezbarwnej nigdy  nie ma. Rąk do lepienia pierogów zawsze brakuje i zdaje się, że zostaną sprawdzone manualne zdolności każdego. Kiedy kuchnia wygląda jak jedno wielkie pole wojenne, komuś właśnie przyszło do głowy grzać wino. Mimo, że to w tej chwili zupełnie niedorzeczne, jak dla mnie całkiem niezły pomysł!

      Za chwilę nacisnę przycisk „publikuj” i biegnę ratować niedokończone pierogi, ciastka które ciągle ktoś ukradkiem mi  podjada. Szukać taśmy bezbarwnej, tej co w niewiadomych okolicznościach przed chwilą była, ale  gdzieś wyparowała. Ach! I jeszcze grzańca, który nie może przecież się zmarnować.

       Zanim jednak wyłączę laptopa…

       Wesołych Świąt!!!

      Niech pierogi zostaną takie uroczo niekształtne. Niech wszystko będzie na „nie-na-czas”. Niech ciastka zostaną do połowy podkradzione. A obrus niedoprasowany. Choinka lekko krzywa. Paznokieć odpryśnięty. A ostatni zaproszony niech przyjdzie nawet i sporo spóźniony. Co z tego, że na wieszaku nie zmieści się już żadna kurtka. Miejsca znajdzie się dla każdego. Śniegu w tym roku pewnie już nie będzie. Ale… jakie to w sumie ma znaczenie…

       Za chwilę Boże Narodzenie. Najbardziej magiczny czas w roku…

 

Świąteczny spis treści… niedziela, 21 grudnia 2014

       Świątecznych postów na Sałatce nazbierało się już całkiem sporo. I to z najróżniejszych dziedzin. Najwyższa więc pora, żeby w jednym miejscu je pozbierać.  Tutaj znajdziesz wszystkie posty, które dotykają tematu Świąt Bożego Narodzenia, z perspektywy greckiej.

Kliknij na obrazek, żeby przeczytać na świąteczny temat, który Cię interesuje.

Miłej lektury!

Moje pierwsze Boże Narodzenie w Grecji.

Jani i jego polskie Święta.

Jak typowy Grek reaguje na polski śnieg?

Boże Narodzenie na emigracji. Jak sobie z tym poradzić?

Jak Grecy przystrajają dom na Święta?

Statek zamiast świątecznej choinki?

Feta i jej świąteczne dekorowanie sałatkowego domu.

Ogórek i pewien nietypowy kolędownik.

Czy w Grecji na Święta pada śnieg?

Jak zrobić faworki w wydaniu greckim?

Jak zrobić świąteczne paksimadi?

Jak zrobić melomakarona?

Jak zrobić kourabiedes?  

 

Sałatka po grecku TV – odc. 11: KOURABIEDES. Czyli co greckiego schrupać w te Święta?… czwartek, 18 grudnia 2014

    Dziś zapraszamy na kolejny odcinek naszej sałatkowej telewizji. Wracamy po dość długiej przerwie z przepisem na KOURABIEDES [czytaj: kurabiedes], czyli ciastka świąteczne, które obok melomakarona są najpopularniejszym przysmakiem Świąt Bożego Narodzenia w Grecji.

    Te ciasteczka są przepyszne! Składniki dostępne wszędzie. Ale ich zestawienie daje jakiś taki inny… grecki smak;)))

    Serdecznie zapraszamy na nasz nowy filmik! Na początek krótki spacer po świątecznych Atenach, a następnie przepis.  Tu jednak ważna uwaga… W filmiku zapomnieliśmy powiedzieć o dwóch bardzo istotnych sprawach:

1)      same migdały, które są jednym ze składników przed dodaniem powinny być na około 10 – 15 minut włożone do piekarnika

2)      przed obtoczeniem ciastek w mieszance cukru pudru z wanilią, trzeba odczekać około pół godziny, tak by ciastka nie były zbyt wilgotne.

    Teraz już wszystko wiecie! Miłego oglądania! A jeśli zrobicie swoje kourabiedes, koniecznie podzielcie się wrażeniami w komentarzach!

  

https://www.youtube.com/watch?v=GnqvfxQBALE 

      Tutaj znajdziesz wszystkie nasze pozostałe przepisy z greckimi słodkościami, które doskonale nadają się  na  Święta  Bożego Narodzenia:

FAWORKI W WYDANIU GRECKIM

ŚWIĄTECZNE PAKSIMADI

MELOMAKARONA

 

 

Z CYKLU: zacznij lekko poniedziałek – Dlaczego tak lubię sam proces podróżowania?… poniedziałek, 15 grudnia 2014

      Właśnie teraz rozpoczyna się  okres, kiedy wiele  z nas wraca na Święta do swoich rodzinnych domów. Polacy z najdalszych stron świata, wracają do kraju. Każdy udaje się do swoich bliskich. Podróże krótkie, długie. Pociągami. Autobusami. Samolotami. Ciągnący się czas  w poczekalniach, kawiarenkach, na odprawach. I te bolące pośladki, po godzinach siedzenia w pędzącym wehikule.

        Takie podróże, zwłaszcza jeśli trwają kilka, a nawet kilkanaście godzin, mogą być bardzo męczące. Mimo wszystko,  ja  cały ten  proces teleportowania się w jakiekolwiek miejsce bardzo lubię. Może on trwać nawet i kilkanaście godzin.  Grunt to po prostu dobrze się zorganizować. Nie nudzić się – to dla mnie za mało. Chcę jak najlepiej wykorzystać spędzony w podróży czas. Tych kilka godzin, które wydają się być wyjęte z życia, można naprawdę świetnie spożytkować. Tutaj kilka moich sposobów jak organizuje sobie czas podczas podróżowania i przyczyn, dla których aż tak bardzo lubię ten proces…

CZAS TYLKO I WYŁĄCZNIE DLA MNIE… W domu, pracy, zawsze jest coś do zrobienia. Zawsze – co oznacza, że można coś robić 24/h, a i tak prace nie mają końca. Podczas podróżowania jesteśmy chwilowo wyłączeni z naszej codzienności i  czas podróżowania to taki „czas dla mnie”. Kilka godzin podczas których  nic nie muszę i nie mam żadnych obowiązków. Mogę sobie spokojnie „pobyć”, posiedzieć i odpocząć. Czyż już sama taka świadomość nie jest cudowna?

ZANURZENIE  SIĘ W SWOICH MYŚLACH… Najlepsze pomysły przychodzą do mnie zazwyczaj, kiedy jestem pod prysznicem i… w podróży! Nie mam pojęcia dlaczego, ale zawsze kiedy tak po prostu gapię się w zmieniający się widok za oknem, po kilkunastu minutach w mojej głowie pojawia się jakiś fajny pomysł. Dlatego jedną z rzeczy, jaką  zawsze muszę ze sobą podczas podróży mieć, to coś do pisania i notes. Tak żeby, tego co wpadło do głowy, w codziennym pędzie nie zapomnieć!

OBSERWOWANIE LUDZI… Tak po prostu. Pogapić się na ludzi. Poobserwować co takiego robią, co mówią, jak się zachowują i wyglądają. Nie ma na to lepszej okazji, niż podróżowanie.

CZAS NA PRACĘ… Co prawda nie muszę, ale jeśli mam na to ochotę, to podróżowanie jest również idealnym czasem, by trochę popracować. Taką możliwość daje nam również dzisiejsza technologia. Jeśli podróż trwa dobre kilka godzin, właściwie zawsze gdzieś w poczekalni, w kawiarence przy kawie, czy w samolocie udaje mi się napisać post, zacząć / dokończyć jakiś tekst, zaplanować kolejny, tak by z pracą być do przodu. Często po takiej podróży wracam niemalże jak po przepracowanym dniu, bo aż tyle udało mi się zrobić. Jeśli się chce, to nie ma wymówek i pracować można naprawdę wszędzie!

 

CZYTANIE. CZYTANIE. I RAZ JESZCZE… CZYTANIE!… To banalne, ale przecież nie mogłam tego nie napisać. Nie ma lepszego czasu na dobrą książkę  niż  podróż. Co prawda czytanie w podróży może być ciężkie i niezdrowe dla oczu, jeśli bardzo trzęsie. Ale i na to jest rozwiązanie – audiobooki!

PLOTKARSKIE GAZETY… Podróżowanie to również idealny czas na przeglądanie kolorowych, plotkarskich gazet. Można bezbożnie przeglądać nawet te, do których publicznie wstyd się przyznać… Bo przecież oficjalnie jedynie „zabijamy” taką gazetą czas, teoretycznie nie mamy co robić i nam się nuuudzi…

 

OGLĄDANIE FILMÓW… W moim tablecie mam nawet taki folder: „filmy na podróż”. Są to zazwyczaj filmy, albo nagrania, które muszę obejrzeć, ale bynajmniej nie dlatego, że mam na to ochotę. Są ciężkie, nudne, ale z jakiś powodów dla mnie ważne i zazwyczaj w ciągu normalnego trybu życia znajduję wszystkie możliwe wymówki, tak żeby zrobić to „jutro”. Zostawiam je sobie często na dłuższą  podróż. I tak  na jakimś wygodnym siedzeniu organizuje sobie małe, domowe kino. No i film – odhaczony!

       Dobrze zorganizowana podróż, może naprawdę przelecieć jak z bicza strzelił. Już kilka razy zdarzyło mi się pomyśleć, że mogłaby potrwać jeszcze ze dwa kwadranse, żeby tylko zdążyć dokończyć rozdział ciekawej książki, skończyć przeglądać gazetę, pisać tekst czy też oglądać film.

         A jakie są Wasze sposoby na długie podróże? Piszcie koniecznie w komentarzach! No i… PRZEMIŁYCH PODRÓŻY!!! 

 

 

 

Jest „Robótka”! Przyłącz się do świątecznej akcji… sobota, 13 grudnia 2014

      Boże Narodzenie już za niecałe dwa tygodnie! Za chwilę nadciągnie epicentrum przedświątecznych przygotowań. Zdobywanie prezentów dla najbliższych. Opracowywanie wigilijnego menu. Spotkania na  śledziku. To również najlepszy moment by tak zupełnie bezinteresownie pomyśleć o drugim człowieku. Przedświątecznych akcji charytatywnych nigdy nie jest za wiele. Jeśli jeszcze nie przyłączyłeś się do żadnej z nich, weź udział  właśnie w tej! Na czym ona polega?

     „Robótka” to akcja organizowana przez dwie blogerki: Kaczkę i Bebe. Dowiedziałam się  o niej od Skorpiona w Rosole. Najfajniejsze w tej akcji jest to, że pomagasz jednej konkretnej osobie, którą wybierasz ty. Pomagasz – swoim zainteresowaniem drugim człowiekiem. Tylko, a raczej AŻ tyle! Link do bloga opisującego całą akcję jest tu:

ROBÓTKA

     Na  zdjęciu niżej widzisz dzieciaki z Domu Pomocy Społecznej dla Dzieci w Niegowie. TU i TUTAJ znajdziesz opis każdej osoby. Wybierz jedną z nich. Kup dla niej świąteczną kartkę i napisz coś od siebie. Pomyśl, co taka osoba chciałaby od  ciebie przeczytać.  Jaki mały prezent sprawiłby jej radość i prześlij go razem ze świąteczną kartką. Pewnie nawet nie zdajesz sobie sprawy, jaką radość wywołasz tym u swojego adresata… Ci ludzie czekają na te kartki przez okrągły rok!

 

         Wybranie osoby, dla której można kupić trafiony prezent to nie jest wcale prosta sprawa. Postanowiłam więc, że sprezentuje coś osobie, która ma podobne zainteresowania. Padło na modę i urodę, czyli temat, który łączy mnie i Anię. A ponieważ chciałam, by moja paczka była typowo grecka, wybrałam więc produkty typowe dla Grecji. Myślę, że przyjemność jaką miałam podczas buszowania pomiędzy regałami z kosmetykami od kultowego już greckiego Korresa, będzie taka sama, jak przyjemność podczas ich używania.  Wybrałam czerwone masełko do ust  o zapachu róży. Lakier do paznokci w kolorze głębokiej czerwieni – będzie idealny na okres świąteczny. Do paczki włożyłam również kolorową gazetę, dzięki której Ania będzie mogła zobaczyć jak ubierają się kobiety w Grecji. Najważniejsza jest jednak świąteczna kartka. A tam list ode mnie. Mam wielką nadzieję, że całość będzie się podobać!

         Raz, dwa, trzy i moja paczka jest już w drodze do Domu Pomocy w Niegowie! Ta akcja jest naprawdę wystrzałowa! Tak niewiele trzeba zrobić, by wyczarować tyle radości. Po jednej i drugiej stronie…

Adres pod który należy przesyłać paczki:

Dom Pomocy Społecznej  dla Dzieci w Niegowie

Rodzinka…

dla…

Wierzbowa 4

07-230 Zabrodzie

Raz jeszcze opisy osób:

Kliknij TU!

Kliknij TUTAJ!

Blog poświęcony całej akcji:

ROBÓTKA

FACEBOOK akcji

Strona Domu Pomocy Społecznej dla Dzieci w Niegowie:

Kliknij TU!

Przewodnik po KORFU, cz. 8 – Ulica Liston. Czyli gdzie na Korfu napić się kawy?… wtorek, 9 grudnia 2014

Ulica Liston, Korfu

   

      Liston to najsłynniejsza ulica na całej wyspie Korfu. Znajduje się w samym centrum miasta, tuż obok Placu Spianada. Nietrudno  ją znaleźć. A raczej – trudno ją przeoczyć. Najbardziej charakterystycznym elementem tej ulicy są loggie, które ciągną się przez całą jej długość. Pomiędzy ich łukami, jak czarne przecinki, wystają eleganckie lampy.

    Kiedy przechodzi się ulicą Liston, czuć powiew paryskiego szyku. Takie uczucie jest jak najbardziej uzasadnione, ponieważ korzenie tej ulicy są francuskie. Liston została zaprojektowana  w latach 1807 – 1814  przez francuskiego architekta – M. Lessepsa i miała nawiązywać wyglądem do  Rue de Rivoli  w Paryżu. Tak też się dzieje – obie ulice są bardzo do siebie podobne.

 

MY na Ulicy Liston podczas wycieczki Miejsca Korfu

 

      Od początku ulica ta była miejscem szczególnym dla całej Kerkiry, czego dowodem jest pochodzenie nazwy „Liston”. Istnieją dwie wersje wyjaśniające powstanie tej nazwy. Według pierwszej, nazwa ulicy bierze się od słowa lista, które występuje w weneckim dialekcie i oznacza szeroką, prostą drogę.  Według wersji drugiej,  korzeni nazwy  należy dopatrywać się w wyrazie lista, w znaczeniu „listy”.  Ową listę stanowiła „Libro d’Oro” (Złota Księga), gdzie zapisane były nazwiska wszystkich szanowanych mieszkańców Kerkiry. Tylko oni mieli prawo do tego by spacerować  tą ulicą.

     Jak Liston  prezentuje się dziś? Jest to zapewne najbardziej szykowne miejsce na całej wyspie Korfu! Istny przegląd mody w najlepszym greckim wydaniu, bo każdy wie, że spacerując po  Liston trzeba wyglądać jak najlepiej.

Kawa po grecku i kumkwatowe lukumi

     Obecnie, pomiędzy starymi francuskimi arkadami, znajdują się najlepsze kawiarnie Kerkiry, które „wylewają” się na drugą stronę chodnika, bo w budynkach i loggiach  miejsca im już  nie starcza. Są one najlepszym miejscem by się zrelaksować i zobaczyć jak to jedno z najpiękniejszych greckich miast prezentuje się w swoim najlepszym wydaniu. To również tu można napić się greckiej kawy, przyrządzanej i podawanej zgodnie ze starą tradycją, w niewielkich naczyniach nazywanych briki, które podgrzewane są na rozgrzanym piasku.  [O tym jak przygotować kawę po grecku i jak zrobić to w tradycyjny sposób przeczytasz TU i TU.]   Na briki zazwyczaj widać jeszcze ślady po piasku i  jest to dowód, że kawa rzeczywiście przygotowana została zgodnie z  tradycją.  Do niej  koniecznie lukumi z dodatkiem kumkwatu, bo takiego zestawu nie zasmakujecie w żadnym innym miejscu na świecie.

    Ulica Liston  z jeszcze jednego względu jest miejscem  bardzo szczególnym. Spacerując po niej lub też pijąc tu kawę warto mieć świadomość, że jest się w miejscu, gdzie spotykają się różne europejskie kultury. Liston to ulica francuska. Na jej końcu widać   pałac św. Michała i św. Jerzego,  wybudowany przez Brytyjczyków, którzy na trawniku obok grywali w krykieta.  Dalej za Liston, ciągnie się przepiękne stare, weneckie miasto. A  wciąż jesteśmy przecież w Grecji…

 

 

„Rozgrywka”. Dlaczego tło filmu staje się pierwszym planem?… piątek, 5 grudnia 2014

     Dwa tygodnie temu na ekrany polskich kin, wszedł film „Rozgrywka” w reżyserskim debiucie  Hossein Amini. Kiedy tylko natknęłam się na zwiastun i zobaczyłam, że akcja toczy się w Grecji, wiedziałam że jak najszybciej muszę całość  zobaczyć. I rzeczywiście, jest to ważny film, dla każdego kto interesuje się tematem Grecji, albo zwyczajnie Grecję lubi.

   Akcja „Rozgrywki”  toczy się w latach 60tych  (jak dla mnie to wielki  plus). Małżeństwo Chester (Viggo Mortensen) oraz Colette (Kirsten Dunst) przyjeżdża do Aten, gdzie miło spędzają czas. Para na pierwszy rzut oka, wydaje się być z serii tych idealnych, ale oczywiście tak nie jest. Chester ma poważne długi, a ciągnąca się za nim  niechlubna przeszłość, „materializuje” się  w hotelowej łazience i celuje w niego pistoletem. Nieszczęśliwym przypadkiem mężczyzna, który napada na Chestera umiera. I co dalej? Dalej…  Trzeba uciekać!

   Para chce przedostać się najpierw na Kretę, w czym małżeństwu pomaga  młody przewodnik po Atenach – Rydal (Oscar Isaac).  Rydal to pełny uroku osobistego, drobny złodziejaszek, który zauroczonym w  nim młodym kobietom, wyciąga z portfeli banknoty. Początkowo wydaje się, że pomaga amerykańskiej parze w ucieczce, bo wywęszył tłusty, kilku zerowy kęsek, ale szybko okazuje się, że tym razem to Rydal  został zauroczony przez Colette.

   Akcja brzmi całkiem ciekawie i mniej więcej do jednej trzeciej filmu, byłam naprawdę zainteresowana co takiego zadzieje się dalej. Ale tylko do jednej trzeciej… Po około trzydziestu minutach zorientowałam się, że bardziej od tego co dzieje się z fabułą, interesują  mnie okulary słoneczne przystojnego greckiego przewodnika i śliczna, kanarkowa sukienka, w której Kirsten Dunst spaceruje po Akropolu. Tak, okulary były naprawdę obłędne, a kolor kanarkowy wspaniale komponuje się z kolorem starożytnych kolumn Partenonu. Mogłabym jeszcze długo rozwodzić się nad  kapeluszami w tym filmie, bo uwielbiam modę lat 60tych, ale zdaje się że nie tu moją uwagę chciał skierować reżyser.

   Na „Rozgrywce” ani razu się nie zaśmiałam, ani razu nie poleciała mi łza i ani razu się nie przestraszyłam. Ujmując krótko, film nie wywołał u mnie właściwie żadnych emocji. Dlaczego?

   Sam pomysł na scenariusz był naprawdę dobry. Czas i miejsce, kiedy i gdzie rozgrywa się film – szalenie interesujące. Aktorzy – bardzo dobrzy.  Jednak akcja ciągnie się tu zbyt równo i nigdzie nie czuć w niej  napięcia. Rozterki żony, która zauroczyła się drugim mężczyzną, to wątek który nie wydaje się być wystarczająco pogłębiony. I tu wyłania się najsłabszy element całego filmu, czyli postać Colette, grana przez Kirsten Dunst. Postać zupełnie papierowa. Nie wiadomo kim tak naprawdę  jest, jaka jest i jak właściwie  ją scharakteryzować? Ani ładna, ani brzydka. Tylko umownie uwodzicielska i seksowna. Nie wiadomo czy silna, czy też słaba.    Niby uczciwa i dobra, ale znów nie  tak do końca. Wada scenariusza, reżyserii, czy też raczej Dunst, która mogła pokazać tu znacznie więcej. No cóż – każdemu się zdarza…

    Zapewne nie tylko dla mnie najbardziej interesujące w tym filmie było umiejscowienie akcji. Mówiąc całkowicie obiektywnie – był to naprawdę rewelacyjny pomysł. Ateny w swojej najpiękniejszej, letniej odsłonie,  wraz z Akropolem i kawiarenkami u jego stóp. Grecy ze swoim  akcentem mówiący po angielsku, co zawsze jest urocze. Starsi panowie, którzy  rano w mikroskopijnej wielkości filiżankach, piją kawę. Ktoś zabija ośmiornice, która później suszy się na słońcu. Białe wino, a w tle widok na morze. Wieczorne  tańce do greckiej muzyki. I przede wszystkim ta cudowna, zalana słońcem  Kreta oraz  pałac w Knossos. Taka sceneria nie może się nie podobać, trudno by wypadła mdło czy też  mało interesująco. Problem w tym, że Grecja przedstawiona  w tym filmie, jest dużo bardziej frapująca, niż sama akcja. A przecież tu chodziło o thriller…

    „Rozgrywka” zapada w pamięć i być może nawet warto iść na nią do kina, ale to dla  Aten w latach 60tych, dla Akropolu, Krety,  pałacu w Knossos, słomkowych kapeluszy i słonecznych okularów. I tego widoku, kiedy roześmiana Kirsten Dunst w kanarkowej sukience, spaceruje w lesie starożytnych kolumn Partenonu.

“Rozgrywka”. Kadr z filmu

 

 

 

 

 

Z CYKLU: zacznij lekko poniedziałek – Co jest potrzebne do zdobycia greckiego obywatelstwa?… poniedziałek, 1 grudnia 2014

       Dziś pierwszy grudnia. Boże Narodzenie zbliża się więc wielkimi krokami! W naszym domu już od kilku dni palą się choinkowe światełka, które co roku rozwieszam w oknie. Dziś potnę cytryny na plastry, żeby je ususzyć, a później udekorować nimi bożonarodzeniowe prezenty. Co chwilę znajduję jakąś super fajną szyszkę i zastanawiam się jak ją wykorzystać. W naszym domu jest coraz więcej ciepło mieniącego się złota, zestawów czerwono – zielonych, czy też głębokiego fioletu. Wielką fanką zimy nie jestem, ale za Bożym Narodzeniem przepadam. Uwielbiam ten okres przedświąteczny i cieszę się, że mam czas na to, aby go celebrować.

    Tęskni mi się jednak za latem i Kerkirą.  Zdjęcie z widokiem na Kanoni, wisi u nas w najbardziej widocznym miejscu i nawet teraz co chwilę  na niego patrzę. Trochę się u mnie zmieniło po powrocie z wyspy. A może – zmieniło się we mnie?

   Podział mojego roku na dwie mniej więcej równe, dość skrajne części, bardzo mi odpowiada. Sezon wiosenno letni, który zahacza o początek jesieni, to szalenie intensywna praca. Tego lata w domu właściwie tylko sypiałam. A jedyny posiłek, który miałam czas przygotować, to zalanie na rano płatków mlekiem.

   Jesień, zima i sam początek wiosny, to teraz dla mnie czas zasłużonego odpoczynku. Regenerowania sił. Koncentracji na pisaniu i czytaniu. Przygotowań do kolejnego sezonu. Czas na moje pasje i takie zwykłe, najzwyklejsze rzeczy. Dopiero po tak intensywnym lecie naprawdę doceniam to, że nie muszę tak ze wszystkim pędzić.

***

     Jak w co którąś niedzielę, mniej więcej po obiedzie umówiłyśmy się z Angeliki na kawę. Już od dwóch lat Angeliki jest moją nauczycielką greckiego. Wyjaśnia mi zawiłości greckiej gramatyki i uczy pisać, koryguje moje błędy.

    Przed naszym wczorajszym spotkaniem zostało mi jeszcze trochę czasu. Na desce do prasowania leżała mała sterta świeżo wypranych ubrań. Idealny moment,  by się z nimi uporać. Zdążyłam uprasować całość, poskładać wszystkie rzeczy, umieścić w szafkach i szufladach. Ręczniki na ręczniki. Skarpety do szuflady. Koszule na wieszaki. Kiedyś dziwiłam się Fecie, że prasuje absolutnie wszystko. Wszystko to może przesada. Ale rzeczywiście, kiedy rano nakładam świeżą, pachnącą koszulę, a moja ręka rozwarstwia sprasowany  wcześniej materiał i pozostawia wzdłuż ramienia jedną, równą kreskę, to jest to jakoś tak… przyjemne. Takie pranie pachnie dbałością. O siebie. Drugiego człowieka. O dom.

    Kiedy wychodziłam, zabrałam ze sobą jeszcze śmieci. W plastikowym pudełku po tzatzikach, pokruszyłam czerstwiejący chleb i zalałam go mlekiem. Nasze śmietnikowe koty to uwielbiają. Ależ radocha była przy tym śmietniku. Taka  niby mała rzecz… Popatrzyłam kilka chwil na tę radość i pobiegłam na spotkanie z Angeliki.

***

    -Jak tam Dorota, co dziś robiłaś, jak ci mija dzień? – spytała, zamawiając jednocześnie kawę.

   -A takie tam! Nic szczególnego. Leniwa niedziela.  – w międzyczasie dosiadł się Adonis, narzeczony Angeliki. –A wiesz co… Przed naszym spotkaniem udało mi się uprasować całe pranie, fajnie nie? – po drugiej stronie cisza. Następnie po chwili:

   -Dorota, przecież ty raczej nigdy nie prasowałaś? Pamiętam, jak mówiłaś że to strata czasu.

   -No, wcześniej to raczej nie… Ale teraz jakoś tak… Po wakacjach zaczęłam. A jak już zaczniesz… To wiesz…

  Po chwili nasz mały stolik uginał się od kaw, ciasteczek i wielkich szklanek wypełnionych wodą.

   Adonis, kiedy jakimś przypadkiem znajdzie się na naszym spotkaniu, zawsze ma ubaw z typowo babskich rozmów i  wszystkich tych „problemów”.

   -Wiesz co Dorota… Możesz po grecku mówić bez najmniejszego błędu. Wyrobić sobie akcent. Możesz tu mieszkać nawet i pięćdziesiąt lat. Ale to wcale nie jest najważniejsze przy zdobyciu  greckiego obywatelstwa.

   -Greckiego obywatelstwa? Ale ja po pierwsze  go nie potrzebuje, a po drugie – wcale nie chcę…

   -Chcesz, nie chcesz – nikt się o to nie pyta. To dzieje się samo. Zaczęłaś prasować ubrania. I coś czuje, że odnalazłaś w tym nieznaną ci wcześniej przyjemność. W ten właśnie sposób, zupełnie nie wiadomo kiedy, dostałaś greckie obywatelstwo!  – spuentował Adonis jak zawsze: pół żartem,  pół serio.