W każdym, najbardziej nawet nieprawdopodobnym miejscu, Grecy potrafią zorganizować kawiarenkę… piątek, 24 kwietnia 2015

      Wraz z nadejściem wiosny, z Sałatkowego domu nadeszła wiadomość, że Pomidor nie czuje się dobrze. Tata Janiego dorobił się dość niebezpiecznego wrzodu na żołądku i niezbędna była operacja. Zabieg przewidywany był jako w miarę prosty, mimo tego Pomidor musiał zostać poddany całkowitej narkozie. Żeby wesprzeć  Pomidora, do szpitala zjechała się cała Sałatka. Przyjechaliśmy również ja z Janim.

     Operacja odbyła się bardzo wcześnie rano. A że do Aten mieliśmy dojechać pociągiem, zgodnie z planem w szpitalu zjawiliśmy się tuż po niej.

      Szpital, jak szpital. Wyglądem  niczym nadzwyczajnym nie odbiegał od typowych szpitali w Polsce. Weszliśmy do środka. Odszukaliśmy odpowiedni oddział i trafiliśmy do pokoju, gdzie jeszcze pod narkozą smacznie spał Pomidor. Feta, Olivka wraz z Pieprzem, Cytryna, Ocet, Ogórek i kilku innych członków rodziny, stali dookoła nad łóżkiem, gdzie leżał Pomidor.  W pokoju była również siostra Pomidora (czas najwyższy wprowadzić nową bohaterkę;) – czyli Marchewka, wraz ze swoją córką, która właśnie urodziła drugiego już syna. Kiedy stanęliśmy w drzwiach, ku mojemu ogromnemu zaskoczeniu, żeńska część Sałatkowego składu zgodnym chórem wykrzyknęła:

     -Dorrrota!!!

     Na mojej twarzy musiało wymalować się dość widoczne zdziwienie, bo zupełnie nie miałam pojęcia o co chodzi. Odpowiedź była równie zsynchronizowana jak sam początek:

    -Ty… rozjaśniłaś włosy!!!

     Na tę niesamowitą wiadomość, godną całego odcinka programu „Nie do wiary” śpiący pod narkozą Pomidor o mały włos  prawie uniósł jedną powiekę. Niemalże  pomijając obecność swojego  pierworodnego Feta,  a chwilę później Oliwka z Marchewką najpierw mnie rozściskały, a później zaczęły oglądać owe włosy, jakbym właśnie zaoferowała je do sprzedania.

 

      Pewnie zastanawiacie się teraz  o co w tym właściwie chodzi? Przecież to tylko włosy! Ale dla typowej (czyli prawie każdej;) Greczynki, włosy to sprawa nr 1.  Włosy Greków znacznie różnią się od włosów Słowian. Są zazwyczaj ciemne, niezwykle grube i gęste, często przepięknie się falują lub skręcają w frywolne loczki. Mało która Greczynka swoje włosy ścina na krótkie, bo przecież to po prostu wielka szkoda. Greczynki mają więc o co dbać i uwielbiają wszelkie kwestie związane z tematem włosów. Co prawda jeszcze z samego rana najważniejszym wydarzeniem była operacja Pomidora. No ale… Sami rozumiecie… Jak zostać obojętnym wobec faktu, że pofarbowałam i podcięłam włosy?

     Od momentu, kiedy weszliśmy do pokoju, tematem przewodnim stały się więc  farby bez amoniakowe, te na bazie olejków,  to czy grzywki są jeszcze modne, czy włosy powinny być ścinane na mokro czy też może na sucho? Jak to zrobić by susząc włosy ich nie niszczyć? Dlaczego po umyciu głowy koniecznie trzeba chodzić z turbanem?  Z jakiego powodu dobra suszarka powinna mieć zimny nawiew? No i jakie ceny ma obecnie zaprzyjaźniona fryzjerka Sula? Tylko dla przypomnienia napomknę, że owa poważna dyskusja toczyła się nad łóżkiem śpiącego smacznie Pomidora.

      Nagle do Marchewki zadzwonił telefon:

      -Tak mamusiu! – po drugiej stronie Oliwa z Oliwek (lat 100, a tego sierpnia 101) –Tak mamo, z Pomidorkiem wszystko w porządku! Wszystko poszło bez najmniejszej komplikacji! Ale słuchaj, jaka wiadomość! Dorota pofarbowała włosy na blond! I je przycięła… Tak… Tak… Jaki Bond?! Mamusiu… BLOND!!!

       W międzyczasie (cały czas stojąc nad łóżkiem śpiącego Pomidora)  zdołałam dowiedzieć się  wszystkiego co słychać u każdego z członków Sałatki. I tak po kolei…

      Co prawda nad sprawą problemów z zajściem w ciążę córki Marchewki, każdy lekarz rozkładał już ręce. Jak się okazało ostatecznie, pomogły modlitwy do świętego Padeleimonasa. Święty okazał się na tyle skuteczny, że kuzynka Janiego wychowuje obecnie już drugiego syna.  Medycyna może zawieść, ale modlitwy i wiara, te mogą sprawić prawdziwe cuda.

     -Zobaczcie oto i następny przykład! Tfu! Tfu! Tfu! – mówiąc to Marchewka splunęła na śpiącego w najlepsze Pomidora, chwilkę potem wykonując nad nim znak krzyża –Wymodliłyśmy z Fetą tę operacje! No! I proszę!

     Również i prośby Olivki zostały wysłuchane. Co prawda nie zdołałam się dowiedzieć, do którego świętego należy się modlić w sprawie szukania pracy w obliczu kryzysu, ale to najprawdopodobniej właśnie dzięki jej modlitwom Pieprz dostał bardzo dobrą pracę!  Nie pogadaliśmy z nim zbyt długo. Mimo, że dodatków za nie spóźnianie się do pracy już w Grecji nie ma, nawet i bez dodatku Pieprz postanowił być na czas.

       Olivka i Pieprz wciąż są ze sobą na odległość. Pojawiły się jednak pierwsze informacje o ich zaręczynach.  Tymczasem… Interes Octa idzie nadzwyczaj dobrze. Ocet wszystko co zarobi wydaje na coraz to nowe pomysły i inwestycje. Ogórek niedawno zerwał jednak z Papryką, ale jego samotność nie trwała zbyt długo. Mimo wzbraniania się przed stałym związkiem… No cóż… Jego urokowi trudno jest się oprzeć, więc na miejscu Papryki szybko znalazła się następczyni.  A jego strona o grach komputerowych, ku zdziwieniu wszystkich – działa! Ogórek i Ocet nadal mieszkają u Cytryny, która znęca się nad synami karmiąc ich zdrową żywnością.

     Uff… Tak w telegraficznym skrócie ma się cała Sałatka. Czyli jak zawsze… Bardzo dobrze!

     Na całe szczęście operacja Pomidora poszła naprawdę dobrze. I życzyłam bym sobie, żeby wszystkie operacje mogły przebiegać w tak lekkiej atmosferze. Pomidor zdążył wrócić już do siebie. Kiedy dzwoniliśmy ostatnio jadł domowej roboty  mussakę.

     Wychodziliśmy  już ze szpitala, kierując się do głównego holu. Gdzieś między wchodzącymi i wychodzącymi, mignęła mi  przesuwająca się płynnie,  figura młodej dziewczyny. Na okrągłej tacy, z uchwytem na samej górze  niosła kilka kaw z pobliskiej kawiarenki. Cóż… pomyślałam… Wcale nie trzeba udawać się do kawiarni, by atmosferę jej lekkości mieć przez cały czas w głowie. 

 

     P.S.

     Dopiero po kilku dniach dowiedziałam się co stało się chwilę po tym, jak wyszliśmy ze szpitala. Następni goście minęli nas właściwie w samych drzwiach. Byli to rodzice Pieprza, którzy przyszli pierwszy raz zapoznać się z Fetą i Pomidorem (w tym momencie śpiącym już tylko  na wpół…). Wizyta przebiegłaby naprawdę bardzo dobrze. Gdyby nie Jani, który wychodząc pozwolił sobie na  pewien mały żarcik…

     Ale o tym – już w następnym poście!

 

Z CYKLU: zacznij lekko poniedziałek – Dlaczego Grecy nie spędzają swojego czasu wolnego w galeriach handlowych?… poniedziałek, 20 kwietnia 2015

      Kiedy tej zimy byłam w Polsce, pewnej soboty umówiłam się  z przyjaciółką na kawę. Punkt południe. W Poznaniu tuż przy ratuszu. Czekając chwilę patrzyłam na koziołki, które jak zawsze o tej porze wyszły, by sympatycznie powitać wszystkich, którzy w tym momencie byli na rynku. Problem w tym… że prócz mnie i kilku dzieciaków, nie było tam nikogo. Rynek był prawie pusty. Kawiarenek i sklepików jakby trochę mniej. Część z tych, które pamiętam z czasów studiów, zamieniła  się w banki.

    Kiedy przyjechałam do mojego rodzinnego Lublina, na Krakowskim Przedmieściu w sobotę w okolicach południa, ludzi było jeszcze mniej. Tu również banków wyraźnie przybyło.  I jakby naturalną rzeczą było, że z kimkolwiek umawiałam się na spotkanie,  prawie za każdym razem lądowaliśmy w… galerii handlowej!

   Kiedy zjawiam się w Polsce, zawsze mam wrażenie, że galerie handlowe przybywają jak grzyby po deszczu. Co roku słyszę, że ta będzie największa, ta najnowocześniejsza, a tamta będzie miała najfajniejszy wystrój.

    Tymczasem rynki  zupełnie pustoszeją. A urocze kawiarenki na miejskich starówkach, z roku na rok zastępowane są bankami. Narzekając jednocześnie  na kryzys, zapominamy że przecież  wejściówki do wielu polskich muzeów w weekendy są darmowe. Że przejście się do parku nic nie kosztuje. I  że włócząc się po swoim mieście, można odkryć coś naprawdę ciekawego.

   Próbowałam policzyć ile galerii handlowych  znajduje się w Atenach. Do głowy przychodziła mi w zasadzie tylko… jedna. The Mall, który czasem odwiedzamy będąc w Atenach. Podpytałam kilka osób. Ktoś powiedział mi o drugiej i trzeciej. Ale informacje o nich wciąż były raczej enigmatyczne. Sprawdziłam w internecie i policzyłam, że jest ich mniej więcej osiem. To chyba niezbyt wiele jak na stolicę, w której mieszka aż jedna trzecia Greków.

   Przy naszej ostatniej wizycie tak jakoś wyszło, że dla nas strategicznie było najlepiej spotkać się w centrum handlowym, tuż przy stacji metra:

   -Gdzie? Na kawę do centrum handlowego? –  na taką propozycję po drugiej stronie słuchawki odpowiedział trochę skonsternowany głos naszego przyjaciela.

   -No dobrze… Skoro mówicie, że tak będzie dla was najwygodniej…

   Wcześniej, w okolicach południa przeszliśmy się przez główną handlową ulicę Aten. Ermu zalana była tłumem ludzi. Centrum Aten, Salonik, Patry, czy też innych większych greckich miast być może grozi kryzys, ale z pewnością nie wyludnienie. Oczywiście, że i to się zdarza, ale  wciąż dominująca część Greków nie spędza swojego czasu wolnego w galeriach handlowych. Nawet jeśli chodzi o typowe sobotnie zakupy, wciąż wybierają centrum, ale samego miasta. Dlaczego  właściwie tak jest?

 

       Po pierwsze, chodzi o pogodę. Ta w Grecji pozwala cieszyć się spacerami na świeżym powietrzu, przez 12 miesięcy w roku. W Polsce to jednak czasem mało przyjemne chodzić po mieście, kiedy jest zimno, pada, wieje, albo śnieży. Zaś w Grecji, jest zupełnie odwrotnie. I jeśli na zewnątrz świeci cudowne słońce, ostatnią rzeczą na jaką człowiek ma ochotę, jest zamykanie się w pomieszczeniu, w którym głównym źródłem światła jest żarówka.

   Drugim czynnikiem, jest to że Grecy mają uczulenie na wszystko co nie jest greckie. Bo przecież oczywiste jest to, że wszystko co greckie jest niezastąpione i najlepsze! Żadnemu Grekowi przy zdrowych zmysłach nie przyjdzie więc do głowy, by zamienić wizytę w tawernie lub nawet na szybkich suvlaki, na PizzeHut czy też McDonalda. Co prawda odzieżowe sklepy sieciowe zdominowały nawet i Grecję, ale wyjście na kawę do centrum handlowego, to dla przeciętnego Greka coś zupełnie niezrozumiałego.  

   Jest również  kolejna przyczyna. Bóg przecież powiedział, że siódmego dnia się odpoczywa. I przestrzegając tej zasady, w niedziele nic nie jest czynne, wliczając w to nawet niektóre stacje benzynowe. Niedzielna wizyta w centrum handlowym jest więc po prostu niemożliwa.  Kryzys może sięgać zenitu, wszystko może być na „wczoraj”, a świat może sobie pędzić tak  szybko jak chce, ale w niedzielę… W niedzielę każdy zasiada do wielkiego stołu i z wielką rodziną, wspólnie je domowy obiad, godzinami dyskutując dosłownie o wszystkim.

***

   Mimo zdziwienia naszych greckich przyjaciół, jednak spotkaliśmy się w owej galerii handlowej. Umówiliśmy się na najwyższym piętrze, tuż obok kina. Poczekaliśmy chwilkę, poczym zjawiła się nasza zaprzyjaźniona trójka.

   -To gdzie usiądziemy? – spytał Nicos.

   Nie ukrywam, że mimo zamiłowania do typowej greckiej kawy, wciąż uwielbiam również Starbucksa. Ucieszona, że stoimy właściwie obok, wskazałam zdecydowanie ręką.

   -Hmmm… A może uda się znaleźć coś innego…  Tam nie ma przecież nawet freddo!- odpowiedziała Paraskevi, poczym przeszliśmy do kawiarenki kilka kroków dalej.

   Pamiętam jak w ubiegłym  roku ucieszyłam się z informacji, że  Starbucks jest również na Korfu. W którymś  miejscu jest nawet jeszcze znak, który do niego prowadzi. Właściwie nic więcej prócz tego znaku już nie zostało. Sam Starbucks na Korfu jakiś czas temu… zbankrutował…

 

 

Dlaczego w greckiej rodzinie czasem dochodzi do rękoczynów? Ale… kiedy zjawia się policjant, każdy wie za kim stać ma murem… niedziela, 15 marca 2015

     Nikt nie wie jakim to cudem drzwi do pokoju Ogórka i Octa, jeszcze trzymają się na zawiasach. Zdaje się, że odpowiedzi na to pytanie szukać trzeba w świecie sił  nadprzyrodzonych. Chłopaki chcą by drzwi były otwarte, bo pokój jest mały i jest w nim zwyczajnie duszno. Jednak klientek na manicure Cytryna ma coraz to więcej. A że sam pokój jak i jego mieszkańcy wyglądają mało reprezentacyjnie, Cytryna wciąż je zamyka.

     Dokładnie na środku drzwi, jakby to miejsce ktoś wyznaczył za pomocą cyrkla, znajduje się jedna, wielka dziura, obecnie dość niesfornie zalepiona taśmą.  Jak powstała? Tak się składa, że świadkiem tego wydarzenia był Jani.  Oto jego relacja.

     Umówiliśmy się z Ogórkiem, że wieczorem  obejrzymy film. Wszystko ustalone było jeszcze poprzedniego dnia i Ocet dobrze o tym wiedział. Nie chciał z nami oglądać, bo miał wypróbować jakąś nową grę. Nie mam pojęcia dlaczego, nie mógł dźwięk mieć na słuchawkach, a  wszystko musiało lecieć z głośników. Nie wiem, ale najpewniej chciał się na Ogórku za coś wcześniej odegrać. Podgłośnił  tak mocno, że nie słyszeliśmy niczego z filmu. I oczywiście – kłótnia. Kiedy  tylko zaczęli, podbiegła Cytryna i zamknęła drzwi. Jak oni się kłócą… Trzeba to zobaczyć… Do Octa nie trafiały żadne argumenty, bo po prostu się uparł! Typowy passa! W pewnym momencie, Ogórek też już nie wytrzymał. Nie wiedział co ma zrobić z rękami… Więc… Z  całej siły walnął pięścią w te drzwi. Jego ręka przedostała się  na drugą stronę…  Zareagowała nawet Cytryna. Zajrzała przez nowo powstałą dziurę i spytała: „Może… plasterka?”. Plasterka… Cała ręka Ogórka była poharatana. Zdarty naskórek,  krew…

 

      Jeszcze tego samego wieczora, chłopaki mieli jechać do centrum miasta. Ogórek zapomniał fajek ze sklepu, a później miał spotkać się z nowo poznaną dziewczyną (tak! tak! tak!). Ocet postanowił popracować w swojej kawiarence. Tak naprawdę, żaden z nich nie mógł już dłużej wytrzymać z sobą w tym przeklętym  pokoju.

    Prowadził Ocet. Ogórkowa ręka napuchnięta, równo zawinięta przez Cytrynę bandażem. Przy kciuku dyskretna kokarda. W samochodzie  czas umilała kosmiczna muzyka z gier komputerowych z początku lat 90tych, czyli ulubione hity Ogórka.

      Chłopaki zdążyli przejechać pięć minut(!), poczym… zatrzymała ich policja.

      -Dokumenty proszę!

    -Ale przecież my nic nie zrobiliśmy! Jechałem 40 na godzinę! Jeszcze dobrze nie zdążyłem wyjechać z podwórka – powiedział Ocet.

      -Czy ja o coś pytam? Prawo jazdy. Dowód rejestracyjny.

      Ocet zaczął się gramolić w poszukiwaniu portfela. Siedząc, podniósł wielki zadek, szukając w tylnych kieszeniach.  Ogórek przyciszył muzykę. Całość poszukiwań trwała trochę. Policjant nie chciał tracić czasu:

       -W takim razie, dokumenty pana proszę!

       -Moje? Ale ja przecież tylko siedzę. Zresztą nie mam nic przy sobie. Portfel z fajkami zostawiłem w sklepie.

       W międzyczasie poszukiwania Octa trwały  nadal. Ani prawa jazdy, ani dowodu rzecz jasna z sobą nie miał. Znany jest jednak z upartości, więc szybko nie traci nadziej. Szukał wytrwale.

      -Proszę wyjść z samochodu!

      -Ja? – spytał Ogórek.

     -Tak, najpierw pan. A kolega niech dalej szuka.

     -Człowieku! Czy ty chory jesteś? Nie masz co robić? Nudzi ci się w pracy? Przecież ja mieszkam trzy minuty stąd! Siedzę spokojnie, nic nie zrobiłem i nagle mam udowadniać, że… ja to jestem ja???

      -Będę pana musiał zabrać na komisariat.

      -Nie… To chyba mi się śni… Albo tu jest jakaś ukryta kamera? Przecież ja mieszkam trzy  mi-nu-ty  stąd! Idioto! W tym nie ma żadnej logiki! I niby z jakiego powodu mam iść teraz na komisariat???!!!

      -Za znieważanie policjanta. Proszę wsiąść do radiowozu – powiedział policjant z twarzą zupełnie niewzruszoną.

      Ogórek miał taką minę, jakby ktoś włożył mu blender do głowy. Ocet dobrze widział, że jeszcze chwilka, moment  i Ogórek zdzieli policjanta po twarzy. Rześko wyskoczył z samochodu, jakby się paliło:

     -Chwileczkę! Chwileczkę! Szanowny panie władzo… O co tyle krzyku! Nie trzeba się denerwować. Mojego brata potrafią czasem ponieść emocje…

     -Pana o zdanie nie pytam.

     -Ale widzi pan… To wszystko nie jest takie proste, jak się panu wydaje… Niech pan spojrzy na jego rękę. Chłopak nie daje rady… Widzi pan, panie władzo… Nasza matka… Ona nas… TORTURUJE! I psychicznie się nad nami znęca!

     Policjant spojrzał na rękę Ogórka. Rzeczywiście. Opuchnięta. Zawiązana bandażem.

     -Tak jest panie władzo! To raczej my potrzebujemy pomocy! Czy pan wie co dzieje się u nas w domu? Tego nie da się wytrzymać. Matka przeżywa obecnie jakieś odrodzenie, drugą młodość… Gada od rzeczy. A ostatnio to postanowiła zostać  manicurzystką. Mój pokój przerobiła na salon i przemalowała wszystko na różowo!  A nas wcisnęła do jednego pokoju. Ta kobieta zupełnie postradała zmysły i co najgorsze… Ona się niczym nie przejmuje! I ostatnio powiedziała, że kolacji to nam już w ogóle nie będzie szykować! Uważa, że obiady to i tak za dużo… Czy pan, panie władzo sobie to wyobraża… I jak ten człowiek ma nie być  zdenerwowany…?

     Monolog Octa trwał jeszcze trochę. Ze szczegółami opisał jak wygląda ich pokój, w jakim jest stanie i to, że Cytryna w nim nawet nie odkurza. Że zamiast mięsa, to na obiad coraz częściej są warzywa, bo przy okazji stwierdziła, że chce również ulepszyć rodzinną dietę. W całym domu śmierdzi acetonem i cały czas słychać tam trajkot  wyfiokowanych kobiet.

     Mina policjanta najpierw zupełnie neutralna, zrobiła się nieco zatroskana. Kiedy Ocet skończył, policjant podsumował:

     -No widzicie chłopaki, takie życie. Tym kobietom  to się w głowach zupełnie poprzewracało. Co za czasy… Co za czasy… Ale nie przejmujcie się aż tak bardzo. Raz na wozie, raz pod wozem. Później jakoś się ułoży. U mnie zresztą też… wcale nie lepiej…  – policjant wyciągnął paczkę z papierosami. Zapalił jednego i poczęstował Ogórka.

     Wypalili po papierosie i ponarzekali na te dzisiejsze baby i tę przerażająca modę na zdrowe odżywianie. Zastanawiając się co właściwie jest dla nich gorsze, odjechali. Każdy w swoją stronę.

 

O tym, że to jednak kobieta jest podstawą greckiego domu oraz kim jest typ faceta nazywany „pasa”?… środa, 4 lutego 2015

      Kilka miesięcy temu kuzyn Janiego, czyli Ogórek razem ze swoim młodszym bratem -Octem, wyprowadzili się z rodzinnego domu.  Żeby uporządkować całość, posty na ten temat przeczytacie TU! i jeszcze TUTAJ! Podsumowując jednak krótko, to  co działo się w czasoprzestrzeni…

     1. Ocet założył własny interes, którym jest rodzaj kawiarenki udostępniającej młodzieży planszowe gry. Jest w 100% skoncentrowany na swojej pracy. Idzie mu świetnie. 2. Wraz z Octem zamieszkała jego dziewczyna – Pietruszka, która całkowicie w niego zapatrzona, jest na każde skinienie. 3. Wraz z Octem i Pietruszką, zamieszkał również Ogórek (l. 33), który tym samym wyprowadził się z rodzinnego domu, od swojej mamy Cytryny.

     A teraz przejdźmy do tego, co działo się dalej…

 

       Trzeba przyznać, że Pietruszka choć biedna, to swój los uciułała  sama, dając się  wykorzystywać  Octowi na wszelkie możliwe sposoby. Z drugiej jednak strony, jej sytuacja znajduje pewne usprawiedliwienie. Pietruszka pochodzi z bardzo typowej greckiej rodziny, w której matka, babka, prababka,  jak i pewnie wszystkie kobiety, kopiąc  hen głęboko do korzeni drzewa genealogicznego, koncentrowały swoje życie wokół  dbania o dom, dzieci i usługiwania swoim mężczyznom. A nie jest przecież łatwo wyrwać się z pętli nawyków, w które wplątuje długa tradycja. To, że na głowie kobiety jest idealnie wysprzątany dom, wszystkie posiłki rzecz jasna domowej roboty i dbanie o całą rodzinę, jest bardzo mocno zakorzenione w głowach wielu współczesnych nawet Greczynek. W Elladzie  dopiero całkiem niedawno pojawiło się  pokolenie kobiet, które zajmuje się również i sobą, swoim rozwojem, hobby, pasjami oraz  pracą.

      Ocet jest z kolei idealnym przykładem faceta, który jak pączek w maśle, czuje się w tej dawnej, greckiej tradycji. Podobno od małego szkraba powtarzał, że  kiedy dorośnie, będzie bardzo bogaty, a głównym zajęciem jego żony, będzie to żeby o niego dbać. Pierwszą kandydatką  do tak wielce prestiżowej posady, stała się właśnie Pietruszka. Zasadniczy problem był jeden. A nazywa się on…  dwudziesty pierwszy wiek. Nawet  wychowana w patriarchalnej atmosferze Pietruszka, gdzieś podskórnie czuła, że coś tu jest nie halo. Życie  zweryfikowało samo. Pogodzenie standardu idealnie wysprzątanego domu, domowego gotowania, pracy w wymiarze 8 godzin i kończenia szkoły, w praktyce to  po prostu nie-mo-żli-we do wykonania. Tego pogodzić się nie da, bo człowiek – nawet nie wiem jakby chciał, się przecież nie rozdwoi.

      Pewnego razu Pietruszka około ósmej wieczorem zmęczona wróciła z pracy. Przed upragnionym snem miała w planach jeszcze się pouczyć i w końcu pomalować sobie paznokcie. Na nogach trzymała  ją przemiła myśl, że rano uporządkowała mieszkanie, rozwiesiła pranie. Przetarła nawet wszystkie podłogi. Uwielbiana przez nią czystość miała przynieść przyjemne wytchnienie i możliwość napawania się domową atmosferą.

      Nie zdążyła odwiesić kurtki na wieszak, kiedy z rąk torba  wypadła jej sama. A z niej rozsypały się zakupy zrobione gdzieś po drodze. Kuchnia i główny pokój, wyglądały jak po przejściu huraganu. Ten zaś wyjątkowo nie miał nazwy żeńskiej. Jeśli nazwać go trzeba imieniem autora, imię  to brzmiałoby krótko. Ocet.

       Chłopak Pietruszki wcześniej skończył pracę, co nie było zgodne z ich domową rutyną. W przeciągu dwóch godzin, zdążył zamienić idealny porządek Pietruszki, w zwyczajny chlew.

    -Na Boga! Co tu się dzieje…? – częściowo do siebie powiedziała Pietruszka.

    W tym momencie szurając rozczłapanymi kapciami  i drapiąc się po tłustym brzuchu, wyszedł z kuchni Ocet.

    -Jestem głodny! – powiedział i usiadł przed komputerem.

   Ocet głodny był właściwie zawsze i do tego Pietruszka była już posłusznie  przyzwyczajona. Podczas gdy wszystko nauczyła się  znosić, była chorobliwie  uczulona na domowy bałagan.

     -Ocet! Skąd tutaj ten burdel?! Przecież mieszkanie było wysprzątane, kiedy wychodziłam do pracy!!!

   -A… Tak? Szukałem takiej jednej karty do gry. Gdzieś mi się zgubiła. Pewnie nie musiałbym tyle szukać, gdybyś ty ciągle wszystkiego tu nie przestawiała! Głodny jestem… Zjadłbym coś!

        Pietruszka stała blada i rozglądała się po pokoju. Czuła, że trzęsą jej się ręce.  Sterty uprasowanych przez nią ubrań, które wcześniej w równiutką kostkę ułożone były w szafce, leżały na podłodze. Porozsuwane szuflady. Kilka puszek po coli. Książki i gazety wyjęte nie wiadomo skąd. W kuchni zaś, ślady po przeszukiwaniu czegoś, co bezpośrednio można włożyć do ust i strawić. A wśród tego Ocet, który rozsiadł się przed  komputerem i zdążył przykleić do wielkiego monitora. Nie spojrzał nawet na Pietruszkę, tylko powtórzył:

    -No… Będzie ta kolacja?

    Znacie ten typ…

     W tym właśnie momencie w głowie Pietruszki, jak na polu bitwy zderzyły się dwa fronty. Tradycja, w której została wychowana i pukający ją w czoło  XXI wiek. Wszystko to co jako dziecko obserwowała w zachowaniach matki i babki,  naprzeciw temu  co słyszała od koleżanek spotykanych w pracy i szkole.

     W mieszkaniu zapadła grobowa cisza. Niestety, Ocet  nawet jej nie zauważył. Tym razem Pietruszka nie zrobiła żadnej kolacji. Już wiedziała, że tego ranka, to właśnie mieszkanie sprzątała po raz ostatni. Wzięła szczoteczkę do zębów, piżamę, ubranie na zmianę i poszła przespać się do koleżanki. Następnego dnia, kiedy Ocet był w pracy, wróciła po resztę swoich rzeczy. Coś mi mówi, że radzi sobie teraz całkiem nieźle.

        Ocet i Pietruszka nie wrócili już do siebie. Tymczasem prosta kalkulacja pokazała, że Ogórek z bratem sami nie są w stanie utrzymać mieszkania. Nie szukali też niczego z niższym czynszem. Tydzień później spakowali swoje rzeczy i przenieśli się z powrotem do… mamy!

       W tym miejscu pojawił się jednak jeszcze większy problem. Ku zaskoczeniu wszystkich, Cytryna wcale nie czekała na powrót synów. Co takiego się stało – o tym już w kolejnym poście z Sałatkowego cyklu…

 ***

    -Typowy pasa! – powiedział kończąc tę relację Jani.

   –Pasa? A cóż to znaczy? – spytałam.

   -No, to właśnie Ocet!

   -Acha… Możesz  jaśniej?

   –Pasa to jest taki typ faceta, z którym nie może wytrzymać nawet jego własna matka. Taki „sułtan”, który siedzi, tyje i uważając się za centrum świata. I żąda żeby na okrągło wszyscy mu usługiwali.

    -Achaaa…

    Teraz podobno owy „typ” jest już na wymarciu. Ale od czasu do czasu można znaleźć jeszcze jakiegoś ciekawego  przedstawiciela…

 

Z CYKLU: zacznij lekko poniedziałek – Dlaczego dobrze jest, kiedy poczta mieści się obok sklepu mięsnego?… poniedziałek, 12 stycznia 2015

     Każda wizyta na poczcie w naszej wiosce, to prawdziwa przygoda. Zawsze cieszę się, kiedy mam coś tam załatwić bo wiem, że z pewnością stanie się coś ciekawego. Urzędy pocztowe w Grecji pracują od poniedziałku, do piątku do godziny 14.00. I ani minuty dłużej! Kto nie zdąży załatwić swojej sprawy – jego problem. Nie ma wysyłania listów, paczek, opłacania rachunków po godzinie 14! Kropka.  Do dziś często jednak o tym zapominam i wciąż ciężko jest mi się do tego przyzwyczaić. Tak na marginesie… Post na temat godzin otwarcia sklepów i urzędów w Grecji również będzie, bo to bardzo ciekawy temat.

       Mam taki dziwny nawyk, że na naszą pocztę zawsze biegnę w ostatniej chwili i zawsze jestem mniej więcej za dwie druga. Zdaje się, że robię to trochę podświadomie, żeby zobaczyć ten  jedyny w swoim rodzaju widok…

      Na naszej poczcie pracuje trzech brodatych panów, w wieku 65 plus.  W tym właśnie urzędzie pocztowym grawitacja wydaje się rządzić trochę innymi prawami. Wszystkie przedmioty są jakby cięższe, więc każdy ruch pracowników jest wykonywany z dodatkowym nakładem sił, tak by przezwyciężyć ową wzmocnioną grawitację. Kiedy trzeba po coś sięgnąć, widać że dzieje się to dużo wolniej i  z takim trudem. A sekundę po skończeniu zadania, ręka jakby sama z powrotem przylepia się do powierzchni biurka. Że też naszą pocztą nie zainteresowała się jeszcze NASA…

     Już za pięć druga atmosfera w urzędzie staje się rozluźniona. Brodaci panowie zapalają wtedy po papierosie. Zdarza się, że otwierają również  piwo. Nie wiem dlaczego, ale zawsze musi być  w puszce.

    Błagam… Wyobraźcie sobie  taką sytuację w jakimkolwiek urzędzie pocztowym w Polsce… Gość za okienkiem z papierosem i piwem… Prawda, że widok co najmniej ciekawy 😀

      Jakiś czas temu, będąc jeszcze w Polsce, Jani miał wysłać mi ważne papiery, które zapomniałam z domu. Potrzebne było mi to na teraz, a na nieszczęście był to piątek. Jani pędem wybrał się więc na pocztę. Nie był wiele szybszy niż ja, bo urząd zamykać mieli za dziesięć minut. Wpadł na pocztę, ale niestety… Okazało się, że zabrakło prądu.

    -Co prawda może pan kupić znaczek i zapłacić, a my możemy nawet teraz nadać paczkę. To co trzeba wstukamy już po weekendzie. Problem w tym, że tę paczkę trzeba zważyć! A waga jest elektroniczna. – powiedział jeden z brodaczy.

    -Naprawdę, nie da się z tym niczego zrobić? To bardzo ważne! A dziś jest już piątek…

    -Hmmm… No cóż ja panu poradzę…

    Po chwili dłuższych namysłów i pertraktacji, wielki zegar wiszący na ścianie wskazał za pięć druga. Oznaczało to, że można już otworzyć puszkę z piwem. Znacie to niepozorne  „pstryyyk!”, po którym   tak magicznie  rozluźnia się atmosfera.

    -To znaczy… Jest pewne wyjście… – powiedział jeden z brodaczy popijając już piwo. Podszedł do okna i wytężył wzrok. – O! Sklep mięsny jeszcze otwarty! –dokończył coś tam dłubiąc sobie w zębie.

    -A… No… – dodał brodacz za biurkiem. –Dobra, to niech pan leci szybko do tego mięsnego! – powiedział do Janiego.

    -Po co?! – zdziwił się Jani.

    -Zważyć paczkę! Rzeźnik ma taką starą, mechaniczną wagę! To zważy. Biegnij pan! Za chwilę się zwijamy.

     Paczka, przyozdobiona   kilkoma plamkami krwi,  dotarła ekspresowo, już  na początku następnego tygodnia. Nie wiem na jakich zasadach to się opiera, ale wszelkie przesyłki  nadawane z naszej poczty zawsze dostarczane są jeszcze przed czasem. Śpiesz się powoli! Ciekawe, czy autorem tego powiedzenia nie byli Grecy…

 

Podziel się ze mną swoją ciekawością! Prośba do czytelników… wtorek, 6 stycznia 2015

     Ta myśl krążyła mi po głowie już od jakiegoś roku, ale widocznie potrzebowała czasu by wystarczająco urosnąć. Teraz mam już konkretny pomysł, całą koncepcję i plan. Dla mnie rok 2015, to 12 miesięcy  między innymi  pracy nad moją pierwszą książką. Pisanie  jest już w toku i właśnie zarysowują się pierwsze strony.

 

     Jak zapewne się domyślacie, książka będzie o Grecji. Choć w myślach nazywam ją przewodnikiem, w tradycyjnym tego słowa znaczeniu nie ma z nim wiele  wspólnego. Jest to przewodnik, ale  po greckiej kulturze, tradycji, mentalności oraz  codzienności. Wszystkim tym, co kryje się w głowie typowego mieszkańca tego niezwykle ciekawego kraju, a co dla nas jest odmiennym zaskoczeniem.

     Tutaj  ogromna prośba do Ciebie, mój drogi czytelniku, ponieważ to właśnie Ty będziesz potencjalnym adresatem takiej książki. Jeśli bowiem zaglądasz na tego bloga, Grecja jest tematem, który z pewnością Cię interesuje.

Napisz  w komentarzu lub wyślij  do mnie maila (dizzy70@wp.pl) i  powiedz…

Jakie tematy związane z Grecją interesują Cię najbardziej? Czy jest to religia? Polityka? Kultura? Muzyka? A być może zwyczajne  życie codzienne? Czy chciałbyś, aby w takiej książce konkretny problem  został szczególnie rozwinięty? Być może istnieją tematy, które Cię zupełnie nie interesują i nie warto tracić na nie stron? Czego o Grecji chciałbyś się dowiedzieć? Co takiego w Elladzie podoba Ci się lub interesuje Cię najbardziej? Na co powinnam zwrócić szczególną uwagę?

Będzie dla mnie ogromnie pomocne jeśli podzielisz się ze mną swoją ciekawością. Każdy Twój pomysł, wskazówka są tu  niezwykle cenne!

 

 

Z CYKLU: zacznij lekko poniedziałek – Co jest potrzebne do zdobycia greckiego obywatelstwa?… poniedziałek, 1 grudnia 2014

       Dziś pierwszy grudnia. Boże Narodzenie zbliża się więc wielkimi krokami! W naszym domu już od kilku dni palą się choinkowe światełka, które co roku rozwieszam w oknie. Dziś potnę cytryny na plastry, żeby je ususzyć, a później udekorować nimi bożonarodzeniowe prezenty. Co chwilę znajduję jakąś super fajną szyszkę i zastanawiam się jak ją wykorzystać. W naszym domu jest coraz więcej ciepło mieniącego się złota, zestawów czerwono – zielonych, czy też głębokiego fioletu. Wielką fanką zimy nie jestem, ale za Bożym Narodzeniem przepadam. Uwielbiam ten okres przedświąteczny i cieszę się, że mam czas na to, aby go celebrować.

    Tęskni mi się jednak za latem i Kerkirą.  Zdjęcie z widokiem na Kanoni, wisi u nas w najbardziej widocznym miejscu i nawet teraz co chwilę  na niego patrzę. Trochę się u mnie zmieniło po powrocie z wyspy. A może – zmieniło się we mnie?

   Podział mojego roku na dwie mniej więcej równe, dość skrajne części, bardzo mi odpowiada. Sezon wiosenno letni, który zahacza o początek jesieni, to szalenie intensywna praca. Tego lata w domu właściwie tylko sypiałam. A jedyny posiłek, który miałam czas przygotować, to zalanie na rano płatków mlekiem.

   Jesień, zima i sam początek wiosny, to teraz dla mnie czas zasłużonego odpoczynku. Regenerowania sił. Koncentracji na pisaniu i czytaniu. Przygotowań do kolejnego sezonu. Czas na moje pasje i takie zwykłe, najzwyklejsze rzeczy. Dopiero po tak intensywnym lecie naprawdę doceniam to, że nie muszę tak ze wszystkim pędzić.

***

     Jak w co którąś niedzielę, mniej więcej po obiedzie umówiłyśmy się z Angeliki na kawę. Już od dwóch lat Angeliki jest moją nauczycielką greckiego. Wyjaśnia mi zawiłości greckiej gramatyki i uczy pisać, koryguje moje błędy.

    Przed naszym wczorajszym spotkaniem zostało mi jeszcze trochę czasu. Na desce do prasowania leżała mała sterta świeżo wypranych ubrań. Idealny moment,  by się z nimi uporać. Zdążyłam uprasować całość, poskładać wszystkie rzeczy, umieścić w szafkach i szufladach. Ręczniki na ręczniki. Skarpety do szuflady. Koszule na wieszaki. Kiedyś dziwiłam się Fecie, że prasuje absolutnie wszystko. Wszystko to może przesada. Ale rzeczywiście, kiedy rano nakładam świeżą, pachnącą koszulę, a moja ręka rozwarstwia sprasowany  wcześniej materiał i pozostawia wzdłuż ramienia jedną, równą kreskę, to jest to jakoś tak… przyjemne. Takie pranie pachnie dbałością. O siebie. Drugiego człowieka. O dom.

    Kiedy wychodziłam, zabrałam ze sobą jeszcze śmieci. W plastikowym pudełku po tzatzikach, pokruszyłam czerstwiejący chleb i zalałam go mlekiem. Nasze śmietnikowe koty to uwielbiają. Ależ radocha była przy tym śmietniku. Taka  niby mała rzecz… Popatrzyłam kilka chwil na tę radość i pobiegłam na spotkanie z Angeliki.

***

    -Jak tam Dorota, co dziś robiłaś, jak ci mija dzień? – spytała, zamawiając jednocześnie kawę.

   -A takie tam! Nic szczególnego. Leniwa niedziela.  – w międzyczasie dosiadł się Adonis, narzeczony Angeliki. –A wiesz co… Przed naszym spotkaniem udało mi się uprasować całe pranie, fajnie nie? – po drugiej stronie cisza. Następnie po chwili:

   -Dorota, przecież ty raczej nigdy nie prasowałaś? Pamiętam, jak mówiłaś że to strata czasu.

   -No, wcześniej to raczej nie… Ale teraz jakoś tak… Po wakacjach zaczęłam. A jak już zaczniesz… To wiesz…

  Po chwili nasz mały stolik uginał się od kaw, ciasteczek i wielkich szklanek wypełnionych wodą.

   Adonis, kiedy jakimś przypadkiem znajdzie się na naszym spotkaniu, zawsze ma ubaw z typowo babskich rozmów i  wszystkich tych „problemów”.

   -Wiesz co Dorota… Możesz po grecku mówić bez najmniejszego błędu. Wyrobić sobie akcent. Możesz tu mieszkać nawet i pięćdziesiąt lat. Ale to wcale nie jest najważniejsze przy zdobyciu  greckiego obywatelstwa.

   -Greckiego obywatelstwa? Ale ja po pierwsze  go nie potrzebuje, a po drugie – wcale nie chcę…

   -Chcesz, nie chcesz – nikt się o to nie pyta. To dzieje się samo. Zaczęłaś prasować ubrania. I coś czuje, że odnalazłaś w tym nieznaną ci wcześniej przyjemność. W ten właśnie sposób, zupełnie nie wiadomo kiedy, dostałaś greckie obywatelstwo!  – spuentował Adonis jak zawsze: pół żartem,  pół serio.

 

NOWY CYKL! Poradnik emigrantki cz.1: Poznałam Greka… I co ja mam teraz robić?… środa, 26 listopada 2014

 

       

      Duża część maili, która przychodzi do mnie w sprawie bloga, zaczyna się mniej więcej tak: „(…) Poznałam Greka(…). I co ja mam teraz robić?”.

       Jak się zapewne domyślacie, piszące to dziewczyny będąc w kropce, jednocześnie są w rozsypce. Iść za głosem serca czy rozumu? Co powiedzą rodzice? Zostawić pracę / szkołę / przyjaciół? Rozpocząć zupełnie nowe życie? I tak dalej i tak dalej. Maile te są bardzo do siebie podobne, pod względem treści jak i zawartych w nich emocji. I tu wniosek pierwszy. Dziewczyny… dobra wiadomość – nie jesteście w tym wszystkim same! Podejrzewam, że są Was setki jak nie tysiące! Ja również przechodziłam dokładnie to samo. Żyję i mam się nadzwyczaj dobrze!

      Na takie maile bardzo trudno jest mi odpowiedzieć. Nie dla tego, że nie mam na to czasu, czy też mi się nie chce (czas mam, a chęci jeszcze więcej ;). Jest to po prostu niemożliwe, żeby w jednym krótkim mailu wyjaśnić dokładnie wszystko. Z tego powodu postanowiłam rozpocząć na „Sałatce” nowy cykl, z myślą o wszystkich dziewczynach, które znajdują się, znajdowały, albo być może kiedyś znajdą, w podobnej sytuacji. Wybaczcie mi, że na te zalegające maile już nie odpowiem. Tutaj znajdziecie wyczerpującą odpowiedź. Czekam również na Wasze komentarze. Dzielcie się swoimi doświadczeniami, przeżyciami, spostrzeżeniami. Jestem przekonana, że nie tylko dla mnie będą one często bezcenne.

PORADNIK EMIGRANTKI cz.1: Poznałam Greka… I co ja mam teraz robić?

    Umówmy się, że „Grek”, funkcjonuje tu umownie. Równie dobrze może być to Chińczyk, Amerykanin, Francuz, Włoch czy też Hiszpan. To raczej nie ma większego znaczenia, za to cała sytuacja jest bardzo uniwersalna. Poznajecie faceta z innego kraju, zupełnie innej kultury. Zakochujecie się i nie wiecie… co robić z tym dalej?

      Jak te początki wyglądały u mnie?

     Janiego poznałam osiem lat temu, kiedy wyjechałam na wyspę Lesbos,  na roczne stypendium Sokratesa. Do Grecji leciałam pierwszy raz i nie miałam o tym kraju bladego pojęcia. Dosłownie – bladego! Wiedziałam, że stolicą są Ateny i zdaje się mają tam jakiś inny alfabet. Rozmowę klasyfikującą mnie do programu, mam dokładnie przed oczami.

    -Ma pani do wyboru trzy kraje. Holandia, Węgry. I o… właśnie otworzyli nowy kierunek – Grecja. Co pani wybiera?

    Na zastanowienie miałam jakieś 5 sekund. Burza w mózgu jakby odwirowywało mi się w nim pranie. Gra krótkich skojarzeń. Holandia = tulipany. Węgry = tam chyba jest duży odsetek osób z depresją. Grecja = nie mam pojęcia, ale Grecy to zdaje się muszą być całkiem przystojni!

    -To… yyy… Grecja! –  i tak właśnie w tym jednym momencie,  zdecydowałam o solidnej części mojego przyszłego życia. W sumie, skojarzenie miałam całkiem trafne;)))

    O tym, że jadę na Lesbos, dowiedziałam się po jakimś miesiącu, bo w papierach cały czas było błędnie napisane, że chodzi o  Ateny. Ateny, wyspa Lesbos – kto by się bawił takimi szczegółami? Nawet do końca nie wiedziałam, jaki kierunek będę tam studiować… Na pytanie moich przerażonych rodziców, jak zamierzam się tam dostać, bo wyspa Lesbos jest właściwie przy samej Turcji, odpowiedziałam, że najpierw wsiądę do samolotu, a później znajdę sobie  jakąś łajbę. Moja mama natychmiast pobladła.  Do dziś pamiętam, jak mówiąc to przeskakiwałam palcem po mapie Europy. Na mapie wszystko wydaje się takie małe i proste. Ale w sumie – jak powiedziałam – tak mniej więcej zrobiłam. I dopiero w  dziesiątej godzinie rejsu ową łajbą, zaczęłam się zastanawiać czy to była dobra decyzja. Kiedy dobiłam do brzegu wyspy Lesbos, na zastanawianie się było już stanowczo za późno i naturalnie na drugi dzień już chciałam wracać.  Nigdy w życiu nie zapomnę, jak pierwszy raz rozgrzany po całym lecie, wrześniowy, grecki wiatr uderzył w moją twarz. Kiedy czułam to powietrze w  płucach, wiedziałam że jestem w zupełnie innym świecie.

   Wybranie się na stypendium Sokratesa, to jedna z najlepszych rzeczy jaką można zrobić na studiach. To było kilka absolutnie najfajniejszych miesięcy w moim życiu. Wtedy też poznałam Janiego.

   Po roku w Grecji wróciłam do Polski i przez myśl mi nie przychodziło, że kiedykolwiek mogłabym zamieszkać w Elladzie. Kończyłam studia. Myślałam co dalej. Przez jakieś trzy lata nasz związek funkcjonował na odległość, kursując między Polską, a Grecją. Znalazłam wtedy pracę jako kelnerka, a Jani w myjni samochodów i dokładnie wszystkie zarobione tak pieniądze przeznaczaliśmy na bilety lotnicze.

    Co było potem? Przez cały czas nie wyobrażałam sobie zupełnie, że kiedykolwiek mogę mieszkać w Grecji. Nie! Nie! I raz jeszcze nie! Tak rozpoczynała się i kończyła każda rozmowa pt. „gdzie będziemy mieszkać?”. Jani kończył swoje studia, a wieki na odległość funkcjonować się przecież nie da. Po moich naciskach, to najpierw on przyjechał do Polski, gdzie mieszkaliśmy razem półtora roku. Choć tak pewnie musiało być, to  teraz wiem, że była to najczystsza głupota.  Pewnie zastanawiacie się dlaczego?

    Dlatego, że w takiej sytuacji bardzo szybko następuje odwrócenie ról w dwuosobowym zespole: mężczyzna – kobieta. Facet już nie zabierze samochodu do mechanika i nie wykłóci się z nim, kiedy ten zacznie oszukiwać, bo przecież  nie zna języka… Sam nie załatwi prawie żadnej urzędowej sprawy… Raczej mało prawdopodobne, że znajdzie w Polsce fajną pracę. Równie mało prawdopodobne, że ot tak pozna kolegę z którym raz na jakiś czas wyskoczą na piwo.  Ujmując dosadnie, taki facet jest jak „wykastrowany”. Myślę, że kobiety mają dużo większą łatwość w aklimatyzowaniu się w nowym środowisku i kraju. Poza tym, smutna prawda, ale my Polacy jeszcze wciąż nie odrobiliśmy pracy domowej z tematu tolerancji.

   Zapewne są przypadki, kiedy to się udaje,  jestem o tym przekonana. Ale z doświadczenia wiem, że przeprowadzanie się obcokrajowca  do Polski, w większości przypadków jest naprawdę bardzo trudne. I znacznie lepiej za granicą radzimy sobie my – Polki.

   Taka myśl, że być może w tę stronę będzie nam lepiej, prościej, zaczęła świtać mi mniej więcej po roku. Zajęło mi ponad rok, żeby do takiej decyzji dojrzeć.

   Co więc robić kiedy poznacie Greka, Niemca, Australijczyka? I wiecie, że chcecie z nim być. Moim zdaniem… Nic! Decyzja, o tym co robić dalej, przydrepcze sobie  sama. Bo tak naprawdę w kwestiach sercowych,  zupełnie nic nie da się, ani przewidzieć, ani tym bardziej zaplanować. Trzeba dać sobie czas i po prostu trochę poczekać. Rok. Być może nawet dwa, czy też i więcej…

   U mnie przyszło to samo pewnego ranka. Obudziłam się i po prostu wiedziałam, że w mojej głowie nastąpił przełom. Że coś najpierw we mnie urosło, a później odpowiednio dojrzało. I że jestem gotowa na to, by wyjść ze strefy komfortu mojej wygodnej codzienności i ponieść pewne ryzyko. Choć niesamowicie się bałam, wiedziałam że jestem gotowa.

   Wierzę, że w takich kluczowych momentach życia, pojawiają się pewne znaki. Takie zwykłe, łatwe do przeoczenia, zupełnie niepozorne. Dialog usłyszany gdzieś w tramwaju. Przedmiot, który znajdzie  się na ulicy. Artykuł, który sam wpadnie Wam do ręki. Książka, która przypadkowo otworzy się na konkretnej  stronie.  W moim przypadku, był to  ten krótki urywek z gazety. Wisi przy naszym lustrze w łazience i przypominam go sobie zawsze kiedy myję zęby…

Sekret stuletniego uśmiechu Oliwy z Oliwek… Nasza babcia obchodziła setne urodziny!!!… środa, 1 października 2014

    Tak jest! 27 sierpnia nasza Sałatkowa babcia obchodziła setne urodziny! Oliwa z Oliwek ma dokładnie jeden wiek, ale co najważniejsze – czuje się bardzo dobrze.  Uśmiech od ucha do ucha. Donośny, nie znoszący  sprzeciwu głos. A przede wszystkim – żywe, radosne oczy.

       Z okazji setnych urodzin, jak się zapewne domyślacie, cała Sałatka udała się do tawerny na wielkie świętowanie. Każdy co chwilę gryzł się w język, by przypadkiem nie wykrzyknąć  „100 lat!”;)))

Setne urodziny Oliwy z Oliwek, to idealny moment, by zadać pytanie:

Co robić, żeby w tak dobrym fizycznym i psychicznym stanie dożyć lat 100?

    Mimo, że tym razem nie było mnie na wielkim świętowaniu, zdołałam przeprowadzić z naszą babcią krótki wywiad i zadać, jej powyższe pytanie.

     Babcia uwielbia rozmawiać. Zazwyczaj, jak zacznie to nie ma końca. Kiedy usłyszała zadane przeze mnie pytanie, najpierw rozsiadła się wygodnie i  dumnie  poprawiła swój czemberi (czyli czarną chustkę, która zakrywa włosy każdej szanującej tradycję wdowy). Całą wypowiedź babci można podzielić na dwie części. A mianowicie…

WPŁYW NA CIAŁO

JEDZENIE… Jedzenie powinno być jak najprostsze. Przeważać mają składniki sezonowe, występujące  w danym rejonie. Wg babci wszystko co jest nam potrzebne do życia, dostępne jest na wyciągnięcie ręki. Cytując Oliwę z Oliwek: „z jedzeniem wcale nie trzeba bardzo kombinować!”. Wskazane jest by mieć własny ogródek, gdzie uprawia się  warzywa, dzięki czemu człowiek musi się dodatkowo  ruszać… No właśnie…

RUCH… Ruch! Ruch! Ruch! To znaczy… Co prawda babcia nigdy nie chodziła do fitness clubu, ani na siłownię, ale przez całe życie zawsze dużo się ruszała. A to ogródek. A to oddalony o kilka kilometrów sklepik, kościółek. A to codzienne sprzątanie. Umiłowanie do ruchu zostało jej do dziś, bo nawet siedząc nieustannie się wierci i zawsze sprzeciwia się pokrzykując, kiedy ktoś chce pomóc jej przy chodzeniu. Co prawda lekarz zabronił babci wychodzić dalej niż poza bramkę swojego domu, ale cóż… Oliwa z Oliwek nie zawsze jest aniołem!;)))

PRACA… Oliwa  twierdzi, że każdy obowiązkowo  musi pracować. Nie można zostać w bezczynności, bo ta niesie za sobą marazm. Praca, jaka by nie była, systematyzuje naszą codzienność, motywuje również do działania. Wg Oliwy pracować trzeba do końca życia. Mimo tego, że babci nie wolno już wychodzić z domu, również i ona nieustannie oddaje się pożytecznemu zajęciu. Codziennie, nawet przez  kilka godzin  haftuje: obrusy, chusteczki, ozdoby do ręczników, prześcieradeł, pościeli. Wymyśla nowe wzory i ich kombinacje. Prace Oliwy, to już  temat na oddzielny post.

WPŁYW NA STAN UMYSŁU

To co robimy dla swojej duszy jest tak samo ważne, jak to co robimy dla swojego ciała. Tak więc po pierwsze…

WIARA W BOGA… Wiara w Boga to życiowa podstawa. Dlaczego? Między innymi, ponieważ to właśnie Jemu można zostawić wszystkie życiowe problemy. Jeśli jakiś w głowie się pojawia – natychmiast wysyłamy go ku górze. Tam zawsze znajduje się rozwiązanie. Natomiast tu na ziemi – jedyne co pozostaje, to cieszenie się życiem!

PROSTOTA ŻYCIA… Postępować zgodnie z prawem. Nie kłamać. Niczego nie komplikować.  Nie doszukiwać się problemów. Żyć prosto zgodnie z naturą, rytmem dnia i pór roku. Prostota. Prostota i raz jeszcze prostota.

POKAZYWANIE SWOICH EMOCJI… „Jeśli czujesz złość, to sobie pokrzycz. Jeśli jest ci smutno – płacz. A jak jest ci wesoło, to śmiej się najgłośniej jak potrafisz.” Babcia twierdzi, że jeden z sekretów jej długowieczności tkwi w tym, że zawsze z pokorą przyjmowała to co niosło jej życie, przeżywając każdą emocje, nie chowając niczego pod przysłowiowy dywan.  „Żyć trzeba po pierwsze w zgodzie z sobą…”. Podsumowała nieco zalotnie poprawiając swój czemberi.

 

     Przy paleniu symbolicznej setki świec na torcie, wszyscy życzyli babci dwustu…

Ogórek pracoholikiem

    Ogórek nie zdążył dobrze zamknąć pierwszego interesu, kiedy rozkręcił następny. Jak sam stwierdził – poszedł po rozum do głowy i postanowił zająć się tym co robi najlepiej, czyli grami komputerowymi. Czy już złapaliście się za głowy?
     Interes  Ogórka już istnieje  i co najważniejsze działa! Kuzyn Janiego prowadzi obecnie stronę internetową, na której można kupować gry komputerowe. Przede wszystkim jednak na owej stronie kuzyn pisze  recenzje wszelakiego typu gier. Żeby zrobić dobrą recenzję Ogórek musi najpierw  zagrać. A gier jak wiadomo istnieje  sporo… Ogórek gra, przepraszam! – pracuje  – całe dnie, tak więc trudno nie nazwać go  pracoholikiem.
      Na testowanie gier przychodzą wszyscy Ogórkowi przyjaciele. Praca nad recenzjami wygląda bardzo radośnie i bynajmniej nie jest zbytnio stresująca. Co by nie powiedzieć, jedno trzeba przyznać – Ogórek należy do grona szczęśliwców, którzy  naprawdę kochają swoją pracę!
       W czasie naszego pobytu w Sałatkowym domu, wybraliśmy się do mieszkania, w którym Ogórek mieszka wraz ze swoim bratem – Octem oraz jego dziewczyną,  Pietruszką. Przed wizytą zostaliśmy uprzedzeni, że wraz z gromadką przyjaciół, mimo iż był sobotni wieczór – Ogórek zajęty jest pracą…
        Oczami wyobraźni widziałam dokładnie co tam się dzieje i jak może wyglądać dom, w którym urzęduje Ogórek. Gdyby mieszkanie wyglądało choć trochę  jak pokój Ogórka w domu Cytryny, wszędzie panowałby półmrok, spowity dymem z nieustannie palącego się papierosa. Porozrzucane puszki po dietetycznej coli (zawsze dietetycznej, bo przecież Ogórek jest cukrzykiem!). Walące się wszędzie ubrania, a przy tym najróżniejsze gadżety do gier komputerowych. Cały Ogórek! Zero perspektyw na zmiany – albo się go nie znosi, albo akceptuje w pełni takim jaki jest.
     -Cześć Salatka! – powiedział Ogórek otwierając nam drzwi. Tak właśnie najczęściej obecnie się do mnie zwraca.
     -Cześć! – odpowiedziałam wchodząc z otwartymi ustami.
     To co zobaczyłam, było kolejnym dowodem na to, że w życiu NICZEGO!  nie da się przewidzieć. Przestronne, wygodne mieszkanie lśniło czystością. Mało tego – czystość niemalże materialnie unosiła się w powietrzu, wypełniając każdy, najmniejszy  kąt. Mieszkanie było jasne. Na oknach wisiały równo zawieszone firaneczki. Gdzieniegdzie uroczy kwiatek. Obrusy na stołach. Ocieplające wnętrze bibeloty. Poduszki w kształcie serduszek z napisem „Kocham cię!”. Nawet w równo ułożonych na stołach popielniczkach, krył się piasek o zapachu lawendy.
     -Cześć kochani! Zapraszam do środka! Mam na imię Pietruszka! A ty zdaje się – jesteś Dorota?
     Tak właśnie poznałam Pietruszkę. Już przy pierwszym podaniu ręki, można było wyczuć, że jest to osobowość. Pietruszka  jest postawna, wysoka i ma bardzo mocną budowę ciała. Taka nasza Joanna Liszowska. Gęste mocno skręcone czarne włosy i ostre rysy twarzy. Zawsze kiedy stoję przy dziewczynach o takim typie urody, czuję się jak mrówka. Zaczynam się lekko obawiać, bo  przypominają mi się wtedy  lekcje w-f  z  okresu podstawówki. Zawsze, kiedy taka dziewczyna serwowała piłką do gry w siatkę, ja niczym Struś  Pędziwiatr uciekałam najdalej gdzie tylko mogłam. Pamiętam, że raz próbowałam odebrać, ale wraz z piłką znalazłam  się na ścianie… Jednak mimo silnej  postury Pietruszki, dało się w niej wyczuć  zadziwiający brak pewności siebie. Ciekawa kombinacja. Weszliśmy do mieszkania i zdjęliśmy buty. A ja czekałam co stanie się dalej…