Z CYKLU: zacznij lekko poniedziałek – Przygotowania do greckiej Wielkanocy czas zacząć! Czym jest LAMPADA?… poniedziałek, 7 kwietnia 2014

     Wielkanoc w Grecji rozpocznie się już za niecałe dwa tygodnie! W Greckim Kościele Prawosławnym jest to czas najważniejszy w roku. I rzeczywiście, przebywając w tym okresie w Elladzie widać znaczną przewagę Świąt Wielkanocnych nad Bożym Narodzeniem.

     O greckiej Wielkanocy pisałam już kilka razy wcześniej. Posty związane z tym tematem znajdują się TU! TU!  i jeszcze TUTAJ!

    Zastanawiałam się o czym jeszcze mogłabym napisać i przyznam, że przez chwilkę pomyślałam, że wyczerpałam ten temat zupełnie. O naiwności!!! Moja zbytnia pewność siebie w tym temacie, szybko została poskromiona. Coraz częściej przekonuje się, że jeśli chodzi o Grecje, cytując za Sokratesem: „wiem, że nic nie wiem!”.

      Jakieś dwa tygodnie temu byliśmy w Atenach. Przy okazji weszliśmy na chwilę do Jumbo. W Grecji Jumbo można znaleźć w każdym większym mieście. To typowy wielki sklep, w którym jest wszystko co tanie i chińskie. Rzeczy do domu, ubrania, akcesoria do ogrodu, szkoły, biura i tak dalej, i tak dalej. Ujmując krótko – wszystko co w życiu codziennym jest potrzebne, a nie wiąże się z jedzeniem.

     Żeby zbytnio nie marnować czasu, obraliśmy dwa konkretne cele. Kilka rzeczy biurowych potrzebnych do organizacji naszej firmy i jakieś fajne akcesoria do ogrodu, by upiększyć go na wiosnę. Pędzimy  czym prędzej, bo ostre światło  i wszechobecny zapach taniego plastiku nieraz w tym sklepie przyprawił mnie o typową migrenę. Na półkach jak zawsze pełno i kolorowo. Pędzimy przez dział z zabawkami. I nagle…

STOP!

     Do jasnej anielki! Co – to – jest? Przystaje na chwilę przed regałem, na którym powtarza się kombinacja zestawu: lalka Barbie + świeca, lalka i świeca, mini zestaw piękności i świeca. W dziale dla chłopców, mniej więcej to samo: piłka + świeca! Piłkarska koszulka + świeca, zestaw małego mechanika i świeca! O co chodzi z tymi świecami? Rozglądam się dookoła – dziwacznie ustrojone świece  z doczepionymi gadżetami, a raczej gadżety ze świecami są wszędzie.

Na każdym zdjęciu naprawdę(!) znajduje się świeca…

Na każdym zdjęciu naprawdę(!) znajduje się świeca…

   Zwracam się więc do mojej prywatnej greckiej „encyklopedii”.

    -Jani! Co to do licha jest?

    -LAMPADA [czytaj: labada]. – odpowiada Jani. Typowa odpowiedź w wydaniu męskim, czyli krótko i na temat. Trzeba drążyć  dalej.

    -To dlaczego ja jeszcze o niej nic nie wiem?

    -Bo nigdy nie pytałaś. – racja! Ale jak pytać o coś, jeśli o istnieniu tego czegoś się nie wie?

    -Mniejsza z tym. Powiedz mi dlaczego te świece tak wyglądają?

  -To taka Tradycja. – odpowiada Jani. Słowo „Tradycja” wielką literą piszę celowo. Dlaczego?  – zachęcam  do przeczytania bardzo ciekawych komentarzy na Sałatkowym Facebooku,  przy poście na temat wywieszania w Elladzie prania. Jani tym razem sam dopowiada:

    –Lampada to świeca, którą należy  mieć w Wielkanoc. Jest jednym z najbardziej charakterystycznych dla Wielkanocy  przedmiotów. Każdy przychodzi z nią do kościoła i zapala ogniem, który wg Tradycji powinien pochodzić z Jeruzalem. Czy ten ogień naprawdę pochodzi z Jeruzalem? Tego nie wiem. Ale… każda świeca ma być zapalona i z taką zapaloną świecą idzie się do domu. Później odpala się od niej świece, które są  w domu. Pamiętam, że jak byliśmy mali, to urządzaliśmy sobie wyścigi, kto pierwszy dobiegnie ze świecą  i kto pierwszy  odpali od niej świece w domu.

     Moja prywatna „encyklopedia”, jak zawsze niezawodna! Ale temat nie wydaje mi się być do końca wyczerpany. O co bowiem chodzi z tymi pakietami:  gadżet + świeca?

     Jak się okazało,  wręczając dziecku świece zazwyczaj dodaje się również i prezent. Co prawda dawniej, takie prezenty były małe i raczej symboliczne, ale obecnie… w  obliczu kryzysu… sprawy się nieco pokomplikowały ;))) Tematu kryzysu nie drążę, bo znów mi się dostanie ;)))

    

      Tradycja związana z wielkanocnymi świecami, ogniem z Jeruzalem i dzieleniem się nim jest bardzo ciekawa. Ale równie ciekawe jest to, jak owa Tradycja ewoluuje, jak się zmienia i stopniowo obrasta komercją, stojąc na półce  razem z lalką Barbie, w sklepie typu Jumbo. Na całe szczęście, komercyjnych gadżetów  na Wielkanoc do kościoła nikt nie przyniesie. Te zostaną za kościelnym progiem. Grecja jest bowiem krajem, gdzie komercja zawsze stać będzie  na drugim miejscu. A Tradycja – piękna, urocza, wzruszająca, ale czasem również taka która nie pozwala iść do przodu, obojętnie jak by ją oceniać, ta  zawsze pisana tu będzie przez wielkie „T”.

 ZOBACZ ZE MNĄ WYSPĘ KORFU!

Tak wygląda lampada w najprostszej wersji.

Tak wygląda lampada w najprostszej wersji.

 

Przewodnik po ZAKINTHOS cz. 10 – Plaże Zakinthos z różnych względów warte odwiedzenia… sobota, 5 kwietnia 2014

     Większość osób wybierających się na wakacje do Grecji, co najmniej sporą część swojego czasu   chce spędzić nad morzem. Jeśli w tym celu macie zamiar odwiedzić Zakinthos,  nie będziecie rozczarowani! Najróżniejszych plaż na Zante jest pod dostatkiem. A to co można na nich robić, nie ogranicza się bynajmniej do pływania i plażowania. Atrakcji, jakie dostarczają plaże Zante, jest znacznie, znacznie więcej. Oto siedem  plaż, które z najróżniejszych względów warte są  odwiedzenia.

 ***

ZATOKA WRAKU, czyli słynne NAVAGIO – chyba żaden z czytelników nie będzie zaskoczony, że plaża słynnej Zatoki Wraku jest na pierwszym miejscu.  Ze  świecą szukać tego, kto udając się na Zante o Navagio  jeszcze nie słyszał. Zatoka Wraku to na wyspie  absolutne nr 1!  Jest tylko jeden… mały… problem… Jak na tę plażę się dostać? Jeśli nie liczyć opcji „wskoczyć” do  środka z klifu, to na własną rękę nie ma żadnych szans. Jeśli Navagio chcecie zobaczyć samodzielnie, nie korzystając z ofert zorganizowanych wycieczek, najlepiej udać się do Porto Vromi. Między innymi tam znajdują się łodzie, które udają się do zatoki.  Możecie wynająć miejsce w jednej z nich. Tu jednak niemiła wiadomość… Czas jaki  standardowo przewidziany jest  na plażowanie w zatoce to tylko godzina. 60 minut w jednej z najpiękniejszych europejskich plaż, to stanowczo za mało. Jednak jeśli uda Wam się wpłynąć to i tak już należycie do szczęściarzy! Pogoda na morzu jest bardzo zmienna i przy dużych falach, wpłynięcie do Navagio nie zawsze jest możliwe. Takie rajskie miejsca mają to do siebie, że są mało dostępne. A może to w tej niedostępności, tkwi ich niepowtarzalny urok?

Cały artykuł na temat Zatoki Wraku znajduje się TUTAJ!

 

PORTO AZZURO – śliczne miejsce, zadbana i świetnie zorganizowana plaża, można tam odpocząć dodatkowo popijając dobrą kawę na zimno. Prócz możliwości pływania, plażowania i popijania  kawy, ta plaża oferuje coś jeszcze…  Będąc w  Porto Azzuro koniecznie zorganizujcie sobie prywatne spa. Dobra wiadomość! Tam jest to całkowicie bezpłatne. Stojąc do morza twarzą, po prawej stronie gdzie plaża się kończy, znaleźć można naturalne zielone glinki. Obsmarowanie się nimi od stóp do głowy i paradowanie tak na plaży, to w Porto Azzuro  nic nadzwyczajnego. Do tego kawa w rękę i cóż więcej Wam potrzeba? ;)))  Już po  20 minutach w zielonej glince, Wasza skóra będzie miękka jak u niemowlaka.

 

Glinka z Porto Azzuro

Glinka z Porto Azzuro

BANANA  BEACH – „bananowa” plaża  to raj dla wszystkich, którzy chcą aktywnie spędzać czas nad wodą. Możecie tam wynająć wszelakiego typu wodne sprzęty sportowe i korzystać z nich na całego.

 

PLAŻA KSIGIA – na tę właśnie plażę powinien zajrzeć każdy, kto cierpi na jakiekolwiek choroby skóry. Co prawda zapach odczuwany  już w drodze na plażę, jest odpychający. Czuć bowiem coś w rodzaju  nadpsutych  jaj. Taki zapach ma siarka, która miesza się z morską wodą przy tej plaży. Do zapachu już po chwili można się przyzwyczaić, a wpływ siarki na skórę podczas morskiej kąpieli – jest nieoceniony! Tu ważna uwaga – pamiętajcie, by przed kąpielą zdjąć z siebie wszystko co srebrne. Przy  kontakcie srebra z siarką, biżuteria bezpowrotnie czernieje.

 

GERAKAS – jedna z najważniejszych plaż dla Zante, szczególnie warta uwagi dla osób zainteresowanych  żółwiami Caretta  Caretta. To właśnie tam znajduje się centrum edukacyjne  na temat tych wodnych gigantów oraz szpital dla żółwi. Zawsze pełno jest tam wolontariuszy z całego świata, którzy żółwiami się opiekują. Przy wstępie  na plażę w Gerakas  najprawdopodobniej otrzymacie bilet, mimo tego że wejście jest bezpłatne. Wszystko przez to, że jest to teren gdzie samice żółwi składają swoje jaja. Żeby uniknąć zbyt dłużej ilości osób na plaży, dostaje się bilet, który uprawnia  na przebywanie na niej  nie dłużej niż 3 godziny. Jeśli zobaczycie oznaczone drewniane konstrukcje, trzymajcie się od nich z daleka! To właśnie tam znajdują się bardzo delikatne jaja samic Caretta Caretta, które obecnie objęte są ścisłą ochroną!

Więcej na temat żółwi Caretta Caretta i Narodowego Parku Morskiego Zakinthos przeczytacie TUTAJ!

 

PORTO LIMNIONAS –  nie znajdziecie tam typowej piaszczystej plaży, a prowadząca do portu droga jest szalenie kręta. Mimo tego, warto się tam wybrać, bo to miejsce absolutnie piękne! Poszarpane skały obrośnięte kępkami zieleni, ramują brzeg morza, którego kolor przechodzi od zieleni po kobalt,  turkus czy też lazur, w zależności od pory dnia i światła.  Dalej widać już tylko bezkresne morze.  Porto Limnionas to również idealne miejsce, by zjeść coś  pysznego. Za znajdującą się tam tawernę mogę ręczyć! A jeśli chcecie przywieść z wyspy najlepszej jakości oliwę, podpytajcie kelnera, czy właściciel tawerny nie odstąpi  butelki.

 

PORTO ROXA – co prawda tamtejszy widok na morze jest zachwycający, ale ze względu na ostre kamienie w Porto Roxa nie można  ani pływać, ani się opalać. Po co więc tam się udawać? W zakamarkach owych ostrych kamieni, gromadzi się  sól morska. To bezinteresowny prezent, który w tym miejscu daje  Wam Morze Jońskie.

Więcej pomysłów na darmowe souveniry z Grecji, znajdziecie TUTAJ!

 ZOBACZ ZE MNĄ WYSPĘ KORFU!

Dlaczego Grecy wieszają pranie na zewnątrz swoich domów?… środa, 2 kwietnia 2014

      Po tym jak umieściłam na Sałatkowym Facebooku  pierwsze zdjęcia z wyprawy po stolicy wyspy Korfu, wywołała się mała dyskusja. Widok powiewającego z okien i balkonów prania,  w mojej głowie zlał się z obrazem typowej greckiej wsi czy też miasta tak bardzo, że chyba zupełnie zapomniałam, że taki zwyczaj istnieje. Trzeba jednak przyznać – wygląda to co najmniej mało gustownie.  Ponieważ architektura stolicy wyspy Korfu jest naprawdę zachwycająca,  obrazek  powiewającego prania z okien i balkonów szalenie eleganckich budowli, wygląda szczególnie dziwacznie. Przepiękne, stare weneckie budynki, „przyozdobione”  zestawem bielizny należącym do  mieszkańców.  Pranie może wisieć  również między budynkami. Dlaczego tak jest?  Myślałam nad tym długo. Postanowiłam więc zapytać  Janiego.

     -Jani, dlaczego w Grecji pranie rozwieszane jest tak niedyskretnie, zawsze na zewnątrz? Nie sądzisz, że wygląda to po prostu brzydko? Kiedy przechodzisz obok pięknego budynku, a tam skarpety, majtki, koszulki, staniki należące do właścicieli?

   -Co? O co ci chodzi? Nigdy w życiu nie zwróciłem na to uwagi…

    Ponieważ byliśmy właśnie w stolicy Korfu  na spacerze, wskazałam  palcem konkretne przykłady. Natykaliśmy się na nie prawie co uliczkę.

    -Tu! Tu i jeszcze tu! Czy nie myślisz, że ładniej miasto by wyglądało, jeśli tego prania by tu nie było?

    -A…  To taka tradycja. Zawsze tak było i pewnie będzie.

    -Jakaś dziwna  ta tradycja… Rozumiem, że tak było w XIX wieku, ale chyba czas najwyższy by to zmienić…

 

     I wtedy się zaczęło… „Dziwna tradycja?” Zdaje się, że powiedziałam o dwa słowa za dużo… Skończyło się tym, że nie mam już mojego zaręczynowego pierścionka. Z naszej firmy – wycieczek po wyspie Korfu,  również nici, bo sama nie jestem w stanie wszystkiego zorganizować. Co dalej? Nie mam zielonego pojęcia…

      Daliście się nabrać?;))) Był to oczywiście spóźniony żart na 1go kwietnia! Myślałam, że z tym  postem wyrobię się na wczoraj. Jednak mimo spóźnienia – nie mogłam sobie darować;))) U nas wszystko oczywiście w porządku! Korfu jest piękna, a pierścionek na swoim miejscu. Przechodzę więc do sedna…

     Jani podrapał się po głowie i jeszcze raz  powiedział:

     -Takie wieszanie prania na świeżym powietrzu jest bardzo higieniczne! Jak wisi na słońcu i powiewa, to giną bakterie. I to wszystkie!

     Tak, jasne! O tych „tajemniczych, greckich bakteriach”, przez które wiele Greczynek prasuje również swoje majtki, słyszałam  od Fety. Jakoś jednak ta teoria mnie nie przekonuje. Bo czy słyszeliście kiedyś o takiej  chorobie, której można się nabawić, ponieważ pranie suszyło się w cieniu? Brzmi naprawdę „groźnie” ;)))

    -Jani… Od dwóch lat mieszkamy w naszym domu. Czy zauważyłeś, że pranie wieszamy zawsze w mieszkaniu? Ani u ciebie, ani tym bardziej u siebie, nie zauważyłam jeszcze jakiś dziwnych objawów…

    -No tak, ale…

    Jani zamyślił się raz jeszcze. Tym razem jakby  głębiej.

    -Ale wiesz co… Wy Polacy też macie na sumieniu swoje dziwactwa.

    -Tak? A na przykład jakie?

    -A na przykład takie… Nigdy nie mogłem się temu nadziwić. Idziesz, ze znajomymi do kawiarni. Siadasz wygodnie i zamawiasz, dajmy na to kawę. Chcesz się zrelaksować, trochę pogadać, odpocząć, posiedzieć. Kelner przynosi, to co zamówiłaś. Ty wypijasz i dokładnie sekundę później filiżanki nie ma! Tak więc się zastanawiasz, czy ktoś chce dać ci do zrozumienia, że masz już wychodzić? Ale ty przecież chcesz  jeszcze pogadać, zrelaksować się, posiedzieć. Ten zwyczaj mnie po prostu przeraża! I jak tu się przy kawie relaksować? Kiedy opowiadam o tym komuś w Grecji, nikt nie może mi uwierzyć! Może mi to wytłumaczysz? Jak to u was działa?

       Przyznam, że zostałam zupełnie zbita z tropu. Jedno co przychodziło mi do głowy, to słynne, mądre stwierdzenie: co kraj, to obyczaj!

ZOBACZ ZE MNĄ WYSPĘ KORFU!

 

Sałatka po grecku TV – odc. 8: LOUKOUMADES, czyli pączki w wydaniu greckim… niedziela, 30 marca 2014

     Niby wszystko robi się podobnie, ale greckie pączki czyli loukoumades, smakują inaczej! Od tych, które jemy w Polsce różnią się przede wszystkim rozmiarem, bowiem te w wydaniu greckim są bardzo małe. Często podaje się je polane syropem miodowym i posypką orzechowo – cynamonową. Choć możliwych dodatków jest wiele, my proponujemy tę właśnie wersję.

     Loukoumades to idealna słodkość w tym okresie, zważywszy na to, że również i w Elladzie trwa  post. Ci, którzy chcą przestrzegać go restrykcyjnie, nie powinni jeść jajek, ani pić mleka.  Te słodkie pączki pasują więc na ten czas idealnie! Niżej link do filmiku,  jak dokładnie je zrobić.  Jani tym razem się rozgadał… Strach się bać co będzie dalej, bo z polszczyzną idzie mu coraz lepiej! Posłuchajcie sami;)))  Zapraszamy na filmik…

https://www.youtube.com/watch?v=JJwnjsS6jK0

ZOBACZ ZE MNĄ WYSPĘ KORFU!

Historia mojego zaręczynowego pierścionka… czwartek, 27 marca 2014

         

    Przemyśleliśmy sprawę! I tym samym po ponad siedmiu  latach związku,  postanowiliśmy z Janim wziąć ślub;))) Na razie jest to ślub cywilny, ale i tak jest w związku z nim naprawdę wiele szumu. Wszystko zaczęło się od mojego pierścionka… zaręczynowego!

      Nie ma co owijać w bawełnę. Jeśli  jest się parą ze stażem ponad 7 lat, moment kiedy podejmuje się decyzje o ślubie, jest oczywiście bardzo radosny, jednak trudno w takim przypadku o zaskoczenie. Mimo tego, jako bardzo typowa kobieta, nie mogłam doczekać się mojego pierścionka zaręczynowego. Jestem jednak przekonana, że żeńska część sałatkowej rodziny, sprawą owego pierścionka przejęta była o wiele, wiele bardziej.

      Jani znał  dokładnie opis jak mój wymarzony pierścionek wygląda. Prosty. Wręcz  minimalistyczny. I bardzo nowoczesny.

      Tak się złożyło, że jego kupno przypadło na naszą wizytę w sałatkowym domu. To jak ma wyglądać owe świecidełko, gdzie najlepiej je kupić i z czego dokładnie ma być zrobione, zdominowało tematy wszystkich rozmów. Misja, jakby miały od niej zależeć dzieje całego świata. Co najciekawsze, każda „pierścionkowa”  rozmowa dość nieudolnie była przede mną ukrywana, tak żebym się przypadkiem nie zorientowała. Udawanie, że się nie słyszy i nie rozumie, w tym wypadku było szczególnie  trudne…

SCENA 1

Sałatka w pełnym składzie siedzi przy obiedzie. Ja schodzę po schodach nieco spóźniona. Już ze schodów słyszę rozmowę, u którego jubilera jest najpiękniejsza biżuteria.

 

FETA

(rozemocjonowana)

Jani! Pójdziemy tam jutro i sam zobaczysz! Do tego jubilera co ma sklep przy centrum. I tylko tego! On to dopiero ma piękne… piękne…

 

W tym momencie jestem już w kuchni i siadam do stołu.

 

FETA

…piękne… piękne… POMIDORY!!! Tak pomidory… Ostatnio o nie bardzo ciężko! Pójdziemy tam razem i kupimy całe pięć kilo, tak żeby było na zapas.

(Feta kończy, ze swojego konszachtu wyraźnie zadowolona)

 

 

SCENA 2

W kuchni. Feta, Olivka oraz Jani. Ja jestem w pokoju obok i oczywiście wszystko dokładnie słyszę.

 

OLIVKA

Teraz modne jest białe złoto. I koniecznie musi mieć taki wielki, wystający diament. Wiadomo, im większy tym lepiej. I im bardziej wystaje!

 

FETA

Tak Jani! Koniecznie wieeelki diament. Twoja siostra ma racje… No i u tego jubilera, co ci wcześniej mówiłam, mają właśnie takie wielkie, wystające, piękne…

 

Mniej więcej w tym momencie, zabrzęczała moja komórka, która o zgrozo była w kuchni. Niestety, ale musiałam po nią zejść.

 

FETA

…piękne… piękne… Suzi z kanału Sky dziś mówiła, że jutro ma być przepiękne słońce! Na niebie ma nie być ani jednej chmurki. Jani, pamiętaj żeby… O! Nasmarować się kremem z filtrem…

(tym razem nawet po minie Fety, widać było ewidentnie, że tym razem konszacht się nie udał)

 

         Podczas większości tego typu zakonspirowanych dyskusji, emocje potrafiły sięgać zenitu. Najciekawsze było jednak to, że Jani nie odzywał się ani słowem, zachowując jednocześnie twarz pokerzysty.

      W końcu jednak wybiła godzina „W”  i Jani miał udać się do jubilera. Gotowi do wyjścia byli jednak wszyscy! Cały skład! Mimo wyraźnych oporów, Feta do wyjścia zmusiła nawet i Pomidora, który na zakupy i wszystko co z nimi jest związane,  jest wyraźnie uczulony. Do domu przyszła nawet i Cytryna, bo bez niej z kolei, żadne zakupy nie mogą się obejść. Co chwilę krzyki, wrzaski na przemian z wybuchem śmiechu.  Biedny Jani… Chyba brał coś na uspokojenie.  Pomysły na projekty najróżniejszych pierścionków, przekraczały możliwości wyobraźni chyba najbardziej ekscentrycznego jubilera. Propozycja  a la Kate Middleton, również padła. Na Boga… Zaczynałam się już lekko denerwować…  A miał być przecież:  „prosty. wręcz  minimalistyczny. i bardzo nowoczesny”. Jani tymczasem – ani słowa!

      Cała akcja odbyła się pod kamuflażem tego, że pewna znajoma  takiej jednej kuzynki… To znaczy… I ta właśnie kuzynka… Która ma tę znajomą… Którą zna jej  kuzynka… No więc, ta właśnie znajoma… Hmmm… Dalej niestety nie pamiętam, bo każdy gubił się w zeznaniach.

     Zamknęły się drzwi. I nastała błoga cisza. Na całe szczęście, bo jeszcze chwilę, a rozbolałaby mnie głowa… Typowe greckie rodziny są naprawdę kochane. Ale czasem… sami rozumiecie – nigdzie nie jest idealnie.

       Po trzech godzinach drzwi się otworzyły, a następnie huknęły. Olivka wbiegła po schodach po czym z trzaskiem zamknęła się w swoim pokoju. Feta wraz z Cytryną zapaliły w ciszy  po papierosie i zaczęły robić kawę. Tylko Pomidor wszedł rozbawiony i szczęśliwy, że to już koniec. Nietrudno było zauważyć, że cała akcja zakończyła się jedną wielką kłótnią. Czyli… Norma! Do wieczora wszyscy o wszystkim i tak zapomną.  Jani tymczasem wciąż nic nie mówił.  Skradł się tylko do szafy i zaczął grzebać coś w skarpetkach.

***

      I jest!  Wymarzony… Idealny!!!  Dokładnie taki, jaki chciałam. Prosty. Wręcz  minimalistyczny. I bardzo… bardzo!  nowoczesny. Tymczasem przygotowania do ślubu nabrały rozpędu… Sukienka na szczęście gotowa ;)))

 ZOBACZ ZE MNĄ WYSPĘ KORFU!

Z CYKLU: zacznij lekko poniedziałek – Grecy są tak greccy, że mają nawet greckiego McDonalda… poniedziałek, 24 marca 2014

       Mimo, że w greckim radiu słychać amerykańską muzykę,  a na każdym kanale oglądać można amerykańskie filmy, Grecy nie pałają zbytnią miłością do Amerykanów i tym samym niemalże oficjalnie nie lubią tego co amerykańskie. Spotkanie w Grecji  McDonalda, często graniczy z cudem. W Pizzy Hut zazwyczaj pustki. Burger King? KFC? Nawet nie wiem, czy w Elladzie coś takiego  w ogóle istnieje.

 

        Poza tym (a raczej przede wszystkim;) nie ma na świecie niczego lepszego  niż greckie jedzenie! Jednak większość z nas lubi od czasu do czasu posilić się typowym fast foodem – przyznacie sami…  Grecy nie byliby więc sobą, gdyby nie stworzyli własnej wersji typowego McDonalda. Jego nazwa brzmi Goody’s  i jest w każdym większym greckim mieście!

      Goody’s został założony w 1975 roku w Salonikach przez trzech Greków. Obecnie jest jedną z największych greckich firm. W Goody’s można jeść  również poza Elladą. W Albanii, Bułgarii, Portugalii, Macedonii, na Cyprze i Białorusi. Ale co można tam  dostać?  Hamburgery, frytki i innego rodzaju tego typu  jedzenie. Jednak prócz fast foodu, w Goody’s dostępne są  również najróżniejsze sałatki. I co najważniejsze – potrafią być naprawdę  niezłe!  Przyznam, że to właśnie w Goody’s  pierwszy raz jadłam dacos (nasz filmik jak zrobić dacos jest TUTAJ!), czyli tradycyjną sałatkę prosto z Krety. Sezonowo  w Goody’s dostać można krewetki, które również są tam smaczne.

          Pomysł na Goody’s jest doskonałym przykładem tego, jak sprytnie Grecy do swoich narodowych gustów  dostosowują to, co  najbardziej komercyjne i masowe.  Tradycyjna sałatka z Krety dostępna w typowym fast foodzie… Sami przyznacie, że brzmi to genialnie!

 ZOBACZ ZE MNĄ WYSPĘ KORFU!

Mmmniam… DACOS w wersji Goody’s

 

 

Co to jest KOMBOLOI i do czego służy?… sobota, 22 marca 2014

KOMBOLOI

KOMBOLOI

       

       Komboloi  to zdaje się jeden z najbardziej charakterystycznych przedmiotów Grecji. Starszy Grek, który zręcznie podrzuca w dłoniach sznurek koralików, to obrazek  niemal pocztówkowy.

Ale czym w zasadzie jest komboloi i przede wszystkim – do czego służy?

         Komboloi   to sznurek nawleczony pokaźnej wielkości koralikami. Wbrew pozorom nie ma niczego wspólnego z różańcem, choć wyglądem nieco go przypomina. Jest to przedmiot  kojarzony z męskością, między innymi dlatego że nigdy nie posługują się nim kobiety.

       Podrzucanie  komboloi  wcale nie jest prostą czynnością. Jak dokładnie się to robi? Przyznam, że nie mam zielonego pojęcia, co więcej – nie zamierzam się uczyć, bo widok kobiety podrzucającej komboloi… To zwyczajnie w przyrodzie się nie zdarza! ;)))

      Większość Greków nieustannie gestykuluje. Najlepiej to zaobserwować, kiedy patrzy się na Greków, którzy rozmawiają. Ręce w ciągłym  ruchu! Ale  co, jeśli nie ma co z nimi zrobić? W takich właśnie sytuacjach najlepiej sprawdza się komboloi! Odgłos uderzających o siebie koralików, podobnie jak ich widok, kiedy harmonijnie układają się w locie, to sama przyjemność. Zręczność w posługiwaniu się komboloi u niektórych Greków to prawdziwa sztuka!

       Czy komboloi ma odstresowywać?  Pomagać przy rzucaniu palenia? Wydaje mi się, że podrzucanie miłych w dotyku koralików, jest jedną  z tych czynności, które trochę niewytłumaczalnie sprawiają  przyjemność. Tak po prostu, samą w sobie.

       Jak dokładnie wygląda proces podrzucania komboloi? Przy okazji ostatniej wizyty u Sałatki, wybraliśmy się do dziadka. Stwierdziłam, że to idealny moment, żeby nagrać to z jaką zręcznością Oregano posługuje się swoim komboloi, których ma całą kolekcje.

 

      Przyszliśmy nieco nie w porę, ponieważ była chwila po 14, co znaczyło że dziadek był  już jedną nogą w łóżku, przygotowując się do swojej popołudniowej drzemki. Zapomniałam! Godziny od 14 do 18 to w Grecji czas niemalże święty, bowiem właśnie wtedy wiele osób oddaje się mesimeriano ipno czyli greckiemu odpowiednikowi sjesty.

      Dziadek co prawda jeszcze nie spał, ale otworzył nam drzwi już w pidżamie.  Zaryzykuje stwierdzenie, że mieszkanie  Oregano jest bardziej greckie niż sam Partenon! Kiedy tylko zamknęły się drzwi, poczułam że powietrze przesiąknięte jest specyficznym zapachem anyżu. Na stole stała butelka Malamatiny, której dziadek jest prawdziwym koneserem  i talerzyk z dolmadakia (KLIKNIJ TU!), wcześniej chyba przyniesionymi  przez Fetę. Dziadek już u progu  podrzucał  komboloi i w niekontrolowanym geście co chwilę poprawiał sobie sumiaste wąsy, jakby sprawdzając czy oby na pewno są na swoim miejscu. Wchodząc do środka, miałam nieodparte wrażenie, że ktoś tę scenę wyreżyserował. Usiedliśmy przy stole, a ja spytałam czy mogę włączyć w aparacie kamerę. Dziadek nie protestował.

http://www.youtube.com/watch?v=zg67M9MyHSE

      Pogoda tego dnia była bajeczna. Pewnie po naszym wyjściu Oregano uciął sobie zapowiadaną drzemkę. Zanim jednak to się stało dziadek zaproponował, żebyśmy weszli na dach jego mieszkania. Oregano mówi, że właśnie stamtąd miasto prezentuje się najpiękniej. Postaliśmy chwilę racząc się bajeczną panoramą  i promieniami słońca. Dawka witaminy D, jak w zastrzyku.  A w tle nieprzerwanie, przez cały czas  słychać było stukanie uroczo brzmiących  koralików…

 

    Na koniec – ciekawostka!  Komboloi jest w Grecji tak popularne, że istnieje nawet poświęcone mu muzeum. Link na stronę Muzeum Komboloi w miejscowości Nafplion, znajduje się tutaj:

 

http://www.komboloi.gr/

Przewodnik po ZAKINTHOS cz. 9 – Najpiękniejsze świątynie, nie mają ścian – Navagio… środa, 19 marca 2014

 

Navagio

Navagio

 

       Miałam szczęście odwiedzać Navagio tak często, że trudno mi dokładnie policzyć  ile razy już tam byłam. W takim miejscu łatwo stracić rachubę.  Ale  przyrzekłam sobie, że jeszcze kiedyś tam wrócę. Znów popływam w  nieziemskim turkusie. Położę się na miękkim  piasku. Spojrzę na monumentalne skały oraz  stary  wrak. I pewnie  znów będę się zastanawiać, czy to dzieje się naprawdę.

      Navagio, czyli Zatoka Wraku, to bez wątpienia najpiękniejsze miejsce Zakinthos. Fotografia z zatoką znajduje się na każdym folderze reklamującym wyspę. Jest na każdej pocztówce, w każdym przewodniku. Ale wciąż mam wrażenie, że reklama Navagio  wcale nie jest proporcjonalna do tego, czym  Zatoka Wraku jest. To co w niej najpiękniejsze, nie odda żadna fotografia, zrobiona nawet najlepszym sprzętem.

       Pamiętam, że za każdym razem, gdy wpływaliśmy do zatoki, przechodził mnie dreszcz. Kiedy statek dopływał, skały niczym kurtyny rozsuwały się powoli, by pokazać to co jest na “scenie”.  Im bliżej tym jaśniejsza stawała się woda, przechodząca od granatu w szafir, a następnie lazur, by w postaci spienionych  fal, kończyć swoją podróż przy ozdobionym białymi kamieniami brzegu. Sama zatoka nie jest zbyt duża, mimo że na zdjęciach sprawia takie wrażenie. Plażę pokrywa miękki dywan z piasku i idealnie obłe kamienie. Całość ramują klify  o poszarpanej fakturze. To przede wszystkim one nadają zatoce  monumentalnego wyrazu. Im bliżej wody, tym ciekawsze jest to co widać na skałach. Jeśli słońce jest odpowiednio wysoko, odbija się na nich woda, która migocze błękitem.

         

     Na samym środku plaży,   równolegle do linii brzegu,  stoi  wrak. Stary Panajotis (tak naprawdę nazywa się  statek) jest w tym miejscu od 1983 roku. Wygląda tak, jakby ktoś wstawił go tam celowo,  reżyserując wygląd scenerii, tej jednej z  najpiękniejszych na świecie  plaż. Spory na temat tego, czy wrak ustawiony został w tym miejscu celowo, czy był to przypadek, trwają nadal. Niektórzy do końca wciąż nie chcą wierzyć, że wrak do zatoki wyrzucony został zupełnie przypadkowo. Jak dokładnie się to stało? Trudno dojść do ostatecznej prawdy, bo w Grecji zabytków jest aż nadto, więc raczej nikt nie kwapi się by zbadać dokładną historię statku, który jest dopiero trzydziestolatkiem.  Najbardziej prawdopodobne wyjaśnienie mówi, że  przemycano  nim papierosy. Statek  rozbił się i osiadł na mieliźnie. Papierosy, które z niego wypłynęły zostały zebrane przez okolicznych mieszkańców. Mówią, że gdzieś na wyspie ktoś jeszcze je ma. Wyrzucony przez fale wrak, stał w zatoce początkowo niezauważony. W latach 80tych turystyka na Zakinthos nie była jeszcze rozwinięta, więc i wrakiem nikt za bardzo się nie przejmował.

      Pierwsze zdjęcia wraku zostały zrobione trochę przypadkiem. Wykonał je wydawca i fotograf  – Stawros Marmatakis,  który w jednym z okolicznych domów odkrył pokaźne zapasy kartonów papierosów. Właściciel mieszkania wyjaśnił skąd pochodzą i  zaprowadził fotografa na górę nad zatokę, wówczas noszącą nazwę Spirili. To właśnie tam Marmatakis wykonał pierwsze zdjęcia.  Fotografie obiegły świat. Wkrótce do zatoki wpłynęli pierwsi turyści.

      Kiedy wpływaliśmy do zatoki, oznaczało to dla mnie godzinną przerwę w pracy. Jedyne o czym marzył  wtedy każdy turysta, to czas wyłącznie dla siebie. Szłam  pod boczną ścianę wysokiego klifu i rozkładałam ręcznik. Być może zabrzmi to dziwnie, ale niejednokrotnie miałam wrażenie, że przebywam w świątyni, reprezentującą religię uniwersalną dla wszystkich. O ile nie wpływał jeden z większych statków, panowała tam cisza. O klify odbijał się szmer, który powtarzało echo. Turyści, niczym  pielgrzymi – przybywali tu z każdej strony świata. W Navagio mówiono  zdaje się wszystkimi językami. Czasem zdarzało się, że na plaży nie było prawie nikogo. Wtedy zatoka prezentowała się najpiękniej i wtedy najlepiej słychać było jednostajny szum fal –  najbardziej relaksującą muzykę świata.

        Wystrój Navagio jest  wysublimowany. Szafir, lazur, a gdzieś w głębi granat, układają się w poziome pasy. Wysokie klify w kolorze ecru, na których od wody odbija się światło, zupełnie jakby przechodziło przez błękitne witraże.  A na sklepieniu, jak w barokowym kościele, iluzjonistyczne malowidła przedstawiające niebo, chmury, słońce.  Tylko że te w Navagio są  najprawdziwsze! I zupełnie na środku, jak ołtarz w świątyni, stoi  wrak. Nawet jego maszt, na samym szczycie układa  się w krzyż. Ten, mimo że  z czasem zerdzewiał, nie wymaga żadnej ozdoby.

 

      

       Nikt nigdy nie chciał odpływać, a można zostać tylko godzinę.  W Navagio często  ktoś się oświadczał. Co jakiś czas organizowano też dość niebezpieczne skoki ze spadochronów. Raz zupełnie przypadkiem weszłam w kadr ekipie, która w zatoce nagrywała  teledysk.

        Woreczki z piaskiem, garść kamieni, kamyków na pamiątkę. To co najcenniejsze zostawało jednak w głowie. Szum fal odbijany przez ściany klifów. Błękit, który w naturze wydaje się, że nie może istnieć.  I te niesamowite wrażenie boskiej, niekończącej się przestrzeni.

 ZOBACZ ZE MNĄ WYSPĘ KORFU!

      

 

 

 

 

 

„Kathara Deftera” – tradycji musiało stać się zadość… piątek, 14 marca 2014

 

     

       Kathara Deftera, czyli tłumacząc na język polski „czysty poniedziałek”, jest w Grecji ostatnim dniem hucznie obchodzonego karnawału i jednocześnie początkiem  Wielkiego Postu. W tym roku ten szczególny dla Greków dzień przypadał na 3 marca.  Właśnie wtedy  całymi, wielkimi  rodzinami każdy udaje się za miasto, by jedząc postne potrawy,  puszczać latawce.

       W tym roku w Kathara Deftera nad Zatoką Koryncką padało, wiało, było zimno i niezbyt przyjemnie.  Pogoda nie zapraszała na piknikowanie, a tym bardziej na puszczanie latawców, o ile to ostatnie w ogóle było możliwe.

       Mimo wszystko postanowiliśmy udać się do niewielkiego miasteczka Distomo, gdzie Kathara Deftera obchodzone jest w szczególny sposób. Przez całą drogę zastanawiałam się, czy jest po co jechać, bo pogoda ani trochę się nie poprawiała, a my dodatkowy wyjechaliśmy nieźle spóźnieni.

        Co prawda nagle się nie rozchmurzyło, ale i tak mieliśmy sporo szczęścia, bo kiedy tylko zaparkowaliśmy samochód, tuż obok nas przebiegła  grupa, przebrana w kozie skóry. Każdy z biegnących opasany był zestawem głośno dzwoniących dzwonów, z którymi  zwyczajowo pasą się kozy,   a  w rękach trzymał gałązki z drzewa oliwnego. Biegnący dodatkowo podskakiwali, tak żeby dzwonienie było możliwie najgłośniejsze.

        Distomo jest dla Greków miejscem szczególnym. Dlaczego? Więcej na ten temat możecie przeczytać TUTAJ. Jest to również jedno z miejsc, gdzie  w ostatni dzień karnawału, mieszkańcy przebierają się w kozie skóry, podskakując biegają po mieście, a następnie tańczą, przez cały czas  dzwoniąc imponująco wyglądającymi dzwonami. Różne wersje tego przebrania, wyglądają inaczej  w zależności od regionu, bo spotykane są nie tylko w Distomo.

        Ta ciekawa tradycja ma swoje korzenie jeszcze w czasach starożytnych. Jest typowo pogańska i podobno wywodzi się z hucznych zabaw, na cześć mitologicznego boga Dionizosa. Czy pamiętacie z lekcji polskiego  termin „bachanalie”? To właśnie taka ich dzisiejsza wersja. Trzeba się wytańczyć, wybiegać, wyszaleć. A ostatni dzień karnawału, jest idealnym do tego  momentem. Po takim „oczyszczeniu”, w  Wielkim Poście, trzeba zachowywać się już jak przystało;)))

       Rozdzwoniony  korowód wbiegł do centrum miasteczka. Tam duża część  ludzi, zgromadzona na niewielkim rynku, również była przebrana. Mężczyźni za kobiety. Kobiety za mężczyzn. Clowni, czy też najróżniejsze kolorowe stwory lub postacie z bajek. Deszcz nie przestawał padać, ale tradycji musiało przecież stać się zadość!

       Przebrani w kozie skóry zaczęli tańczyć, do słów bardzo… bardzo sprośnych piosenek.  Co najdziwniejsze – słowa podśpiewywały  również i dzieci!

      -To bardzo popularne przyśpiewki! Uczyli nas tego  w szkole… – powiedział Jani, a ja odpowiedziałam  zbitym z tropu wzrokiem.

     -No ale… Jak to?

      -Wiem… Wiem… To trochę dziwne… Sam nie wiem jak to wytłumaczyć. W każdym razie pamiętam, że nasz nauczyciel uczył nas tych piosenek z całkiem poważnym wyrazem twarzy, a my chyba nie do końca wiedzieliśmy co śpiewamy…

       Nie byłam pewna czy dobrze rozumiem teksty tych pioseneczek. Ale kiedy dokładnie przetłumaczył mi je Jani, zdziwiłam  się jeszcze bardziej! Podśpiewywane  przez dzieci piosenki miały jednoznaczne przesłanie seksualne! Moje zdziwienie sięgnęło zenitu, kiedy na rynek  wjechała wielka kukła, przedstawiająca mężczyznę z… jakby to napisać… fallusem w stanie wzwodu i wyciągniętym środkowym palcem, ustawionym  idealnie równolegle do owego sterczącego fallusa.  Nie wierzycie?  Zobaczcie na zdjęcie poniżej …

Tak wygląda „Król Karnawału”. Symbolizuje on to co w danym roku było najgorsze. W tym – był symbolem restrykcji w obliczu kryzysu. Niżej satyryczna podobizna Angeli Merkel, która obecnie nie cieszy się w Grecji sympatią.

Tak wygląda „Król Karnawału”. Symbolizuje on to co w danym roku było najgorsze. W tym – był symbolem restrykcji w obliczu kryzysu. Pod kukłą  satyryczna podobizna Angeli Merkel, która obecnie nie cieszy się w Grecji sympatią.

         Dla wszystkich była to jednak norma, jak również dla całkiem małych dzieci, które zwyczajnie  cieszyły się, że jest głośno i kolorowo.  Kukła, która  wjechała nazywana jest „Królem Karnawału”. Taka kukła symbolizuje to co w danym roku było najgorsze. W tym – był to kryzys i restrykcje z nim związane. Dlatego właśnie pod kukłą namalowana była podobizna Angeli Merkel, która obecnie w Grecji nie cieszy się  zbytnią sympatią. Kolejny przejaw kryzysu, ale co ciekawe – ze starożytną tradycją w tle, bo przebrani w skóry kóz mieszkańcy nie przestawali  tańczyć, biegać i podskakiwać.

Nasze nagranie z Kathara Deftera w Distomo jest tutaj:

http://www.youtube.com/watch?v=DCryi9ieiYs&feature=youtu.be

Jeden z tradycyjnych strojów Kathara Deftera  w Distomo. Kozia skóra i pas z doczepionymi dzwonami, w których zazwyczaj pasą się kozy.

Jeden z tradycyjnych strojów Kathara Deftera w Distomo. Kozia skóra i pas z doczepionymi dzwonami, w których zazwyczaj pasą się kozy.

     Wielka kukła, czyli postać   „Króla Karnawału”, jak co roku musiała zostać spalona. W rytmie  przyśpiewek i tradycyjnych piosenek, oraz satyrycznych słów odczytywanych przez na wpół rozebranego mężczyznę, dźwięku dzwonków i  tańców,  wszystko   co najgorsze – poszło z dymem! Poniedziałek został oczyszczony! A teraz… czas najwyższy na wiosnę.

„Król Karnawału”, czyli wszystko co najgorsze – musi zostać spalony!

„Król Karnawału”, czyli wszystko co najgorsze – musi zostać spalony!

Tradycyjne jedzenie w Kathara Deftera: pasta z rybiej ikry, chałwa, chleb nazywany lagana, oliwki oraz zupa fasolowa.

Tradycyjne jedzenie w Kathara Deftera: pasta z rybiej ikry, chałwa, chleb nazywany lagana, oliwki oraz zupa fasolowa. 

Z CYKLU: zacznij lekko poniedziałek – Nasi tu byli!… poniedziałek, 10 marca 2014

      Zwykły, pracujący dzień.  Zdaje się, że był to nawet poniedziałek. Wybraliśmy się na typowe zakupy do jednego z supermarketów. Zaparkowaliśmy na parkingu przed sklepem. Wyszliśmy z samochodu. Zamknęliśmy drzwi. I wtedy poczułam, że na mojej twarzy maluje się bananowy uśmiech… Sekundę  później wybuchłam niepohamowanym śmiechem. Na całe szczęście miałam przy sobie aparat!

     Nasz, rodzimy! Najprawdziwszy Fiat 126p. Mało tego, że jest przeuroczy – z roku na rok staje się coraz bardziej kultowy. Stał spokojnie na greckim parkingu. Jak gdyby nigdy nic! Urocze maleństwo pomalowane było na ciemny fiolet i wyglądało co najmniej egzotycznie. Przyznacie, że na taki widok, od razu cieplej robi się na sercu ;))) Lekkiego  poniedziałku Kochani!!!