Przewodnik po ZAKINTHOS cz. 11, ostatnia – Kambi – najpiękniejszy zachód słońca na wyspie. Do widzenia Zakinthos!… wtorek, 15 kwietnia 2014

      Żeby zobaczyć najpiękniejszy zachód słońca na wyspie trzeba udać się w jej środkowo – zachodnią część, do miejscowości – Kambi.  Prócz przepięknych zachodów słońca, ta miejscowość ważna jest również z innych powodów. Znajduje się tam cmentarz mykeński, który stanowi jeden z niewielu starożytnych zabytków Zante, ocalałych po licznych trzęsieniach ziemi.

       Jadąc do Kambi, już z daleka widać ogromny krzyż. Został on postawiony na pamiątkę wydarzenia z okresu II wojny światowej, kiedy wyspę zajęły wojska nazistowskie. Niemiecki zarządca Zakinthos zażądał listy z żydowskimi mieszkańcami wyspy. Lista została sporządzona, ale widniały na niej jedynie dwa nazwiska, Lukasa Karrera – burmistrza i Chryzostoma – metropolity Zakinthos. Zamiast wydać Żydow, burmistrz i metropolita na liście umieścili się sami. 275 Żydów mieszkających na wyspie z pomocą mieszkańców zostało ukrytych w górach. Żaden z nich nie zginął na Zakinthos w czasie niemieckiej okupacji.

     Żeby zobaczyć jak wygląda jeden z najpiękniejszych zachodów słońca na wyspie, warto wieczorem wybrać się do Kambi chociażby na kawę. Najlepiej usiąść w jednej z kawiarenek i w błogim spokoju napawać się widokiem. Ten zapiera dech w piersiach. Widać niekończące się morze, zazwyczaj bezchmurne latem niebo, linię horyzontu i nieśpiesznie chowające się za nią słońce.  Widoczność jest znakomita, bo Kambi położone jest przy wysokich klifach, które w niektórych miejscach mogą mieć nawet 240 metrów wysokości. To właśnie przy nich  spotkać można Fokę Mniszkę (Monachus Monachus  jest najbardziej zagrożonym wyginięciem ssakiem Europy, szóstym na liście zagrożonych wyginięciem ssaków na świecie!), jedno z najważniejszych obok Caretta Caretta zwierząt zamieszkujących Zante.

      Można by pomyśleć, że w miejscu z takim widokiem, ceny w kawiarniach i tawernach, będą co najmniej zawrotne. I tu dobra wiadomość, bo te przeważnie zupełnie nie różnią się od cen w pozostałych miejscach na wyspie. Jeśli będziecie planować wyprawę do Kambi  wieczorem, nawet mimo iż prawdopodobnie będzie gorące lato, zabierzcie ze sobą lekki sweter. W Kambi zawsze jest trochę chłodniej i zazwyczaj  mocno tam wieje.

Zachód słońca w Kambi:

https://www.youtube.com/watch?v=AQrVwJbxtLM

***

   -Kirie [panie] Maki! Kirie Maki! – krzyczę widząc, że kierowca co prawda słyszy, ale zupełnie nie zwraca na mnie uwagi.

    -Kirie Maki! Musze się o coś spytać…

   -Cicho! Nie teraz… Przecież słyszysz, że leci moja ulubiona piosenka!

     Tak… Ulubiona była co trzecia. Ale kiedy Maki słuchał, albo śpiewał przestawał istnieć  dla  świata zewnętrznego. Żeby usłyszeć jak naprawdę brzmią stare, tradycyjne zakinthowskie kantades [pieśni z regionu Wysp Jońskich], nie musiałam udawać się na żaden koncert. Wystarczyło poprosić Makiego. Miał  ładny głos i  poczucie rytmu. Ale przede wszystkim – śpiewał całym sercem. Równie wielkim co i greckim.

     Mimo, że udało nam się zaprzyjaźnić, nigdy nie przyszło mi do głowy, żeby mówić mu po imieniu. Grecy, a szczególnie zdaje się wyspiarze, są niesamowicie dumni. Żeby się z nimi zaprzyjaźnić, najpierw ich wrodzoną dumę trzeba nauczyć się szanować.  

    Nie mam pojęcia jak to się działo.  Mimo, że publiczne śpiewanie jest dla mnie całkowicie niewyobrażalne, razem z Makim śpiewałam na cały głos. Z resztą, tak samo jak pozostali w naszym busie…

     -Kirie Maki… A tak z ciekawości… Lubi pan tę swoją pracę?

    -Ja? Nienawidzę!!!

    Na początku myślałam, że żartuje, ale po wyrazie twarzy zobaczyłam, że mówi całkowicie szczerze.  Ciekawe.  Bo na każdej wycieczce Maki był wulkanem energii. Jak nie śpiewał, to klaskał w ręce puszczając kierownice, kiedy zbliżaliśmy  się do zakrętu. Zaklinał się, że jej nie złapie, póki inni nie zaczną śpiewać…  Śpiewali. Klaskali. Ćwiczyli mięśnie brzucha w nieprzerwanym śmiechu.  

  -Jak to… Zawsze myślałam, że lubi pan jeździć. Zawsze wygląda pan na takiego zadowolonego…

    -No tak! Bo jakbym jeszcze smęcił, to oboje byśmy umarli tu z nudów. A tak, jak sobie pożartuje, pośpiewam, poklaszcze… Ty się też pośmiejesz. Czas wtedy zupełnie inaczej leci. Życie jest stanowczo za ciężkie, żeby jeszcze dodawać mu smutku!

     Prawie każdego dnia,  kiedy zaszło już  słońce, wracaliśmy pustym  busem  przez Półwysep Vassilikos. Maki puszczał wtedy naszą ulubioną piosenkę. Przyjaźń rodzi się zdaje się dopiero wtedy, kiedy potrafimy razem milczeć.  Tak właśnie zazwyczaj wracaliśmy. Każde w swoim świecie. Maki  nucił coś pod nosem.  A ja gapiąc się na morze, zatapiałam się w myślach. Kiedy słońce już zaszło, cały krajobraz  stawał się pastelowy. Morze zawsze  wyglądało tam na łagodne. Tuż za nim wynurzała  się stolica wyspy – chora. Port. Wieża obok  kościoła św. Dionizosa. I setki migoczących  światełek. Wtedy właśnie Maki czasem  dodawał:

     -Zobacz jaka piękna jest ta  nasza wyspa. Czy jest piękniejsze miejsce na świecie?

      Nie zdążyliśmy się pożegnać. Czasu zawsze w życiu jest za mało. A każda najlepsza przygoda kończy się za wcześnie. Tak stało się z moją  Zakinthos. Ale to, że mogłam ją tak dobrze poznać, było jedną   z najpiękniejszych przygód jakie przytrafiły mi się w  Grecji.  Do zobaczenia  Zakinthos! Ten rozdział jest już zamknięty. Czas zobaczyć co kryje się w następnym. A jeśli kiedyś być może odwiedzicie Zante, pamiętajcie by uściskać ode mnie Makiego…  

 

Był to ostatni post z cyklu „Przewodnik po Zakinthos”. Od maja zapraszam na nowe posty na temat wyspy Korfu.

 ZOBACZ ZE MNĄ WYSPĘ KORFU!

 

Przewodnik po ZAKINTHOS cz. 10 – Plaże Zakinthos z różnych względów warte odwiedzenia… sobota, 5 kwietnia 2014

     Większość osób wybierających się na wakacje do Grecji, co najmniej sporą część swojego czasu   chce spędzić nad morzem. Jeśli w tym celu macie zamiar odwiedzić Zakinthos,  nie będziecie rozczarowani! Najróżniejszych plaż na Zante jest pod dostatkiem. A to co można na nich robić, nie ogranicza się bynajmniej do pływania i plażowania. Atrakcji, jakie dostarczają plaże Zante, jest znacznie, znacznie więcej. Oto siedem  plaż, które z najróżniejszych względów warte są  odwiedzenia.

 ***

ZATOKA WRAKU, czyli słynne NAVAGIO – chyba żaden z czytelników nie będzie zaskoczony, że plaża słynnej Zatoki Wraku jest na pierwszym miejscu.  Ze  świecą szukać tego, kto udając się na Zante o Navagio  jeszcze nie słyszał. Zatoka Wraku to na wyspie  absolutne nr 1!  Jest tylko jeden… mały… problem… Jak na tę plażę się dostać? Jeśli nie liczyć opcji „wskoczyć” do  środka z klifu, to na własną rękę nie ma żadnych szans. Jeśli Navagio chcecie zobaczyć samodzielnie, nie korzystając z ofert zorganizowanych wycieczek, najlepiej udać się do Porto Vromi. Między innymi tam znajdują się łodzie, które udają się do zatoki.  Możecie wynająć miejsce w jednej z nich. Tu jednak niemiła wiadomość… Czas jaki  standardowo przewidziany jest  na plażowanie w zatoce to tylko godzina. 60 minut w jednej z najpiękniejszych europejskich plaż, to stanowczo za mało. Jednak jeśli uda Wam się wpłynąć to i tak już należycie do szczęściarzy! Pogoda na morzu jest bardzo zmienna i przy dużych falach, wpłynięcie do Navagio nie zawsze jest możliwe. Takie rajskie miejsca mają to do siebie, że są mało dostępne. A może to w tej niedostępności, tkwi ich niepowtarzalny urok?

Cały artykuł na temat Zatoki Wraku znajduje się TUTAJ!

 

PORTO AZZURO – śliczne miejsce, zadbana i świetnie zorganizowana plaża, można tam odpocząć dodatkowo popijając dobrą kawę na zimno. Prócz możliwości pływania, plażowania i popijania  kawy, ta plaża oferuje coś jeszcze…  Będąc w  Porto Azzuro koniecznie zorganizujcie sobie prywatne spa. Dobra wiadomość! Tam jest to całkowicie bezpłatne. Stojąc do morza twarzą, po prawej stronie gdzie plaża się kończy, znaleźć można naturalne zielone glinki. Obsmarowanie się nimi od stóp do głowy i paradowanie tak na plaży, to w Porto Azzuro  nic nadzwyczajnego. Do tego kawa w rękę i cóż więcej Wam potrzeba? ;)))  Już po  20 minutach w zielonej glince, Wasza skóra będzie miękka jak u niemowlaka.

 

Glinka z Porto Azzuro

Glinka z Porto Azzuro

BANANA  BEACH – „bananowa” plaża  to raj dla wszystkich, którzy chcą aktywnie spędzać czas nad wodą. Możecie tam wynająć wszelakiego typu wodne sprzęty sportowe i korzystać z nich na całego.

 

PLAŻA KSIGIA – na tę właśnie plażę powinien zajrzeć każdy, kto cierpi na jakiekolwiek choroby skóry. Co prawda zapach odczuwany  już w drodze na plażę, jest odpychający. Czuć bowiem coś w rodzaju  nadpsutych  jaj. Taki zapach ma siarka, która miesza się z morską wodą przy tej plaży. Do zapachu już po chwili można się przyzwyczaić, a wpływ siarki na skórę podczas morskiej kąpieli – jest nieoceniony! Tu ważna uwaga – pamiętajcie, by przed kąpielą zdjąć z siebie wszystko co srebrne. Przy  kontakcie srebra z siarką, biżuteria bezpowrotnie czernieje.

 

GERAKAS – jedna z najważniejszych plaż dla Zante, szczególnie warta uwagi dla osób zainteresowanych  żółwiami Caretta  Caretta. To właśnie tam znajduje się centrum edukacyjne  na temat tych wodnych gigantów oraz szpital dla żółwi. Zawsze pełno jest tam wolontariuszy z całego świata, którzy żółwiami się opiekują. Przy wstępie  na plażę w Gerakas  najprawdopodobniej otrzymacie bilet, mimo tego że wejście jest bezpłatne. Wszystko przez to, że jest to teren gdzie samice żółwi składają swoje jaja. Żeby uniknąć zbyt dłużej ilości osób na plaży, dostaje się bilet, który uprawnia  na przebywanie na niej  nie dłużej niż 3 godziny. Jeśli zobaczycie oznaczone drewniane konstrukcje, trzymajcie się od nich z daleka! To właśnie tam znajdują się bardzo delikatne jaja samic Caretta Caretta, które obecnie objęte są ścisłą ochroną!

Więcej na temat żółwi Caretta Caretta i Narodowego Parku Morskiego Zakinthos przeczytacie TUTAJ!

 

PORTO LIMNIONAS –  nie znajdziecie tam typowej piaszczystej plaży, a prowadząca do portu droga jest szalenie kręta. Mimo tego, warto się tam wybrać, bo to miejsce absolutnie piękne! Poszarpane skały obrośnięte kępkami zieleni, ramują brzeg morza, którego kolor przechodzi od zieleni po kobalt,  turkus czy też lazur, w zależności od pory dnia i światła.  Dalej widać już tylko bezkresne morze.  Porto Limnionas to również idealne miejsce, by zjeść coś  pysznego. Za znajdującą się tam tawernę mogę ręczyć! A jeśli chcecie przywieść z wyspy najlepszej jakości oliwę, podpytajcie kelnera, czy właściciel tawerny nie odstąpi  butelki.

 

PORTO ROXA – co prawda tamtejszy widok na morze jest zachwycający, ale ze względu na ostre kamienie w Porto Roxa nie można  ani pływać, ani się opalać. Po co więc tam się udawać? W zakamarkach owych ostrych kamieni, gromadzi się  sól morska. To bezinteresowny prezent, który w tym miejscu daje  Wam Morze Jońskie.

Więcej pomysłów na darmowe souveniry z Grecji, znajdziecie TUTAJ!

 ZOBACZ ZE MNĄ WYSPĘ KORFU!

Przewodnik po ZAKINTHOS cz. 9 – Najpiękniejsze świątynie, nie mają ścian – Navagio… środa, 19 marca 2014

 

Navagio

Navagio

 

       Miałam szczęście odwiedzać Navagio tak często, że trudno mi dokładnie policzyć  ile razy już tam byłam. W takim miejscu łatwo stracić rachubę.  Ale  przyrzekłam sobie, że jeszcze kiedyś tam wrócę. Znów popływam w  nieziemskim turkusie. Położę się na miękkim  piasku. Spojrzę na monumentalne skały oraz  stary  wrak. I pewnie  znów będę się zastanawiać, czy to dzieje się naprawdę.

      Navagio, czyli Zatoka Wraku, to bez wątpienia najpiękniejsze miejsce Zakinthos. Fotografia z zatoką znajduje się na każdym folderze reklamującym wyspę. Jest na każdej pocztówce, w każdym przewodniku. Ale wciąż mam wrażenie, że reklama Navagio  wcale nie jest proporcjonalna do tego, czym  Zatoka Wraku jest. To co w niej najpiękniejsze, nie odda żadna fotografia, zrobiona nawet najlepszym sprzętem.

       Pamiętam, że za każdym razem, gdy wpływaliśmy do zatoki, przechodził mnie dreszcz. Kiedy statek dopływał, skały niczym kurtyny rozsuwały się powoli, by pokazać to co jest na “scenie”.  Im bliżej tym jaśniejsza stawała się woda, przechodząca od granatu w szafir, a następnie lazur, by w postaci spienionych  fal, kończyć swoją podróż przy ozdobionym białymi kamieniami brzegu. Sama zatoka nie jest zbyt duża, mimo że na zdjęciach sprawia takie wrażenie. Plażę pokrywa miękki dywan z piasku i idealnie obłe kamienie. Całość ramują klify  o poszarpanej fakturze. To przede wszystkim one nadają zatoce  monumentalnego wyrazu. Im bliżej wody, tym ciekawsze jest to co widać na skałach. Jeśli słońce jest odpowiednio wysoko, odbija się na nich woda, która migocze błękitem.

         

     Na samym środku plaży,   równolegle do linii brzegu,  stoi  wrak. Stary Panajotis (tak naprawdę nazywa się  statek) jest w tym miejscu od 1983 roku. Wygląda tak, jakby ktoś wstawił go tam celowo,  reżyserując wygląd scenerii, tej jednej z  najpiękniejszych na świecie  plaż. Spory na temat tego, czy wrak ustawiony został w tym miejscu celowo, czy był to przypadek, trwają nadal. Niektórzy do końca wciąż nie chcą wierzyć, że wrak do zatoki wyrzucony został zupełnie przypadkowo. Jak dokładnie się to stało? Trudno dojść do ostatecznej prawdy, bo w Grecji zabytków jest aż nadto, więc raczej nikt nie kwapi się by zbadać dokładną historię statku, który jest dopiero trzydziestolatkiem.  Najbardziej prawdopodobne wyjaśnienie mówi, że  przemycano  nim papierosy. Statek  rozbił się i osiadł na mieliźnie. Papierosy, które z niego wypłynęły zostały zebrane przez okolicznych mieszkańców. Mówią, że gdzieś na wyspie ktoś jeszcze je ma. Wyrzucony przez fale wrak, stał w zatoce początkowo niezauważony. W latach 80tych turystyka na Zakinthos nie była jeszcze rozwinięta, więc i wrakiem nikt za bardzo się nie przejmował.

      Pierwsze zdjęcia wraku zostały zrobione trochę przypadkiem. Wykonał je wydawca i fotograf  – Stawros Marmatakis,  który w jednym z okolicznych domów odkrył pokaźne zapasy kartonów papierosów. Właściciel mieszkania wyjaśnił skąd pochodzą i  zaprowadził fotografa na górę nad zatokę, wówczas noszącą nazwę Spirili. To właśnie tam Marmatakis wykonał pierwsze zdjęcia.  Fotografie obiegły świat. Wkrótce do zatoki wpłynęli pierwsi turyści.

      Kiedy wpływaliśmy do zatoki, oznaczało to dla mnie godzinną przerwę w pracy. Jedyne o czym marzył  wtedy każdy turysta, to czas wyłącznie dla siebie. Szłam  pod boczną ścianę wysokiego klifu i rozkładałam ręcznik. Być może zabrzmi to dziwnie, ale niejednokrotnie miałam wrażenie, że przebywam w świątyni, reprezentującą religię uniwersalną dla wszystkich. O ile nie wpływał jeden z większych statków, panowała tam cisza. O klify odbijał się szmer, który powtarzało echo. Turyści, niczym  pielgrzymi – przybywali tu z każdej strony świata. W Navagio mówiono  zdaje się wszystkimi językami. Czasem zdarzało się, że na plaży nie było prawie nikogo. Wtedy zatoka prezentowała się najpiękniej i wtedy najlepiej słychać było jednostajny szum fal –  najbardziej relaksującą muzykę świata.

        Wystrój Navagio jest  wysublimowany. Szafir, lazur, a gdzieś w głębi granat, układają się w poziome pasy. Wysokie klify w kolorze ecru, na których od wody odbija się światło, zupełnie jakby przechodziło przez błękitne witraże.  A na sklepieniu, jak w barokowym kościele, iluzjonistyczne malowidła przedstawiające niebo, chmury, słońce.  Tylko że te w Navagio są  najprawdziwsze! I zupełnie na środku, jak ołtarz w świątyni, stoi  wrak. Nawet jego maszt, na samym szczycie układa  się w krzyż. Ten, mimo że  z czasem zerdzewiał, nie wymaga żadnej ozdoby.

 

      

       Nikt nigdy nie chciał odpływać, a można zostać tylko godzinę.  W Navagio często  ktoś się oświadczał. Co jakiś czas organizowano też dość niebezpieczne skoki ze spadochronów. Raz zupełnie przypadkiem weszłam w kadr ekipie, która w zatoce nagrywała  teledysk.

        Woreczki z piaskiem, garść kamieni, kamyków na pamiątkę. To co najcenniejsze zostawało jednak w głowie. Szum fal odbijany przez ściany klifów. Błękit, który w naturze wydaje się, że nie może istnieć.  I te niesamowite wrażenie boskiej, niekończącej się przestrzeni.

 ZOBACZ ZE MNĄ WYSPĘ KORFU!

      

 

 

 

 

 

Przewodnik po ZAKINTHOS cz. 8 – Pocztówka z Ekso Chora… niedziela, 9 marca 2014

         Niewielka wioska Ekso Chora, znajduje się w środkowo – zachodniej części wyspy. Kilka kilometrów na wschód od niej, jest najwyższy szczyt Zakinthos – Vrahionas  (756 m n.p.m.). Do Ekso Chora warto zajrzeć  choć na chwilę przynajmniej  z dwóch powodów.

       Po pierwsze jest to jedna z niewielu wiosek  z typową dla wyspy zabudową. To przyjeżdżając właśnie tutaj można zobaczyć obraz tradycyjnej wioski Zakinthos. Domy, które się tu znajdują, dokładnie w ten sam sposób budowane były na wyspie od wieków.

       Większość osób przybywa do Ekso Chora by zobaczyć najstarsze drzewo oliwne wyspy. Rzeczywiście, robi ono ogromne wrażenie. Nikt dokładnie nie potrafi ustalić wieku tego pokarbowanego czasem drzewa, ale najprawdopodobniej pamięta ono wieki  jeszcze starożytne.

 

       Stojąc obok najstarszego drzewa oliwnego Zante, warto rozejrzeć się wokoło. Tuż naprzeciwko  rośnie gigantyczny platan. Ten również jest bardzo stary i należy do dwóch najstarszych platanów Zakinthos – ma ponad półtora wieku. Za platanem znajduje się  kościół pod wezwaniem św. Mikołaja. Niestety, prawie zawsze jest zamknięty. Wielka szkoda, bo jego wnętrze podobno również jest przepiękne.  Kościół św. Mikołaja  należy do niewielkiej grupy zabytków na Zante, która  przetrwała liczne trzęsienia ziemi.

 

 

      Prawie za każdym razem, kiedy odwiedzałam Ekso Chora, widziałam ten sam obraz. Jakbym trzymała w dłoni pocztówkę. Pod gigantycznym platanem, na niewielkiej ławeczce, siedział papas (odpowiednik księdza w Greckim Kościele Prawosławnym), jeśli nie ze swoją żoną, to z przyjacielem. Papas siedział zawsze spokojnie, patrząc przed siebie lub z kimś rozmawiając. Ubrany był w skromne, wysłużone już ubranie, a w dłoni zdaje się, trzymał drewnianą laskę. Widząc go każdy  odruchowo wyciągał aparat, by zrobić zdjęcie. Na twarzy papas  nigdy z tego powodu nie widać było zdenerwowania – widocznie był już  przyzwyczajony.

      Patrząc na niego miało się wrażenie, jakby na chwilę stanął czas. Każdy, kto nawet mimochodem spojrzał na siedzącego pod wielkim platanem duchownego,  podświadomie spowalniał.  A on po prostu siedział, jakby czas nie istniał, albo jakby nie miał najmniejszego znaczenia. Nawet pisząc to, mimo że jest chłodny, deszczowy wieczór, mam wrażenie że w Ekso Chora nadal trwa   upalne  popołudnie. A  papas wciąż siedzi, pod wielkim, wiekowym platanem.

 

 

 

 

Przewodnik po ZAKINTHOS cz. 7 – Caretta caretta i Narodowy Park Morski Zakinthos… czwartek, 20 lutego 2014

     

     Poza wspaniałymi widokami i prześlicznymi plażami, Zakinthos jest miejscem, które umiłowały sobie żółwie Caretta caretta. To między innymi te właśnie gady rozsławiły wyspę stając się jednocześnie jej symbolem. Dlaczego  zdobyły taką sławę?

     Caretta caretta oraz foka mniszka – Monachus monachus (która jest  najbardziej zagrożonym wyginięciem gatunkiem  ssaka w Europie, a  szóstym na liście w skali światowej!) to występujące na Zakinthos gatunki, podlegające ścisłej ochronie. Obecnie owe żółwie spotkać można już tylko w nielicznych miejscach na świecie. Jeszcze kilkanaście lat temu, te spektakularne gady pływały również  w innych częściach Grecji, między innymi na Krecie. Obecnie przypływają jedynie do wybrzeży Zante.

     Caretta caretta  jest żółwiem o ogromnych rozmiarach. Przeciętny osobnik ma około metra długości i waży 80 kg. Prócz charakterystycznej wielkości, takiego żółwia rozpoznać można również po kończynach, które przypominają  płetwy.  Gady te posiadają płuca,  więc co chwilę wypływają by zaczerpnąć powietrza.

Caretta caretta

     Żółwie Caretta caretta  pokochały południowe wybrzeże Zakinthos, ponieważ znajdują się tam plaże, których piasek jest niezwykle drobny, jedwabisty w dotyku, a wybrzeża są płytkie  (plaże  Laganas, Kalamaki, Sekania, Dafni, Gerakas i wyspa Marathonisi). Takie właśnie miejsca idealnie nadają się do składania jaj.  Żółwie pojawiają się na wyspie od marca do końca sierpnia, co na ich nieszczęście prawie pokrywa się z sezonem turystycznym.  Składanie jaj zaczyna się od maja. Wtedy  po zapadnięciu zmroku, gigantyczne samice czołgają się po piasku, by w wykopanych przez siebie zagłębieniach złożyć jaja, które następnie zagrzebują. Skorupa  jaj jest bardzo miękka, dlatego część z nich nie może przetrwać do  momentu wykluwania się młodych, który następuje po 40 –  60 dniach od złożenia.  Małe żółwie, którym uda się wykluć, udają się w kierunku najjaśniejszego punktu, czyli do morza. W tej niezwykle ważnej dla nich drodze, pod żadnym pozorem nie można im pomagać! Udając się  do morza, żółwie wykształcają sobie  mięśnie, które służyć im będą do końca życia. Jeśli samodzielnie nie przebędą tej drogi – nie przeżyją w wodzie. Najczęściej jednak zanim odpłyną od plaży, niestety  umierają   stając się pokarmem dla ptaków lub  też innych morskich stworzeń. Na 1000 z urodzonych żółwi – przeżywa tylko jeden lub dwa!  Z tego właśnie względu ten gatunek jest tak bardzo delikatny. Niestety, dziś zostało niewiele jego przedstawicieli.

     Jeśli słuchacie opowieści, że podczas kąpieli w morzu można spotkać te gigantyczne żółwie, wbrew pozorom – jest to prawda! Przydarza się to dość często. Czy więc  trzeba się  ich bać? Jak najbardziej nie, bo łatwo takiego żółwia wypłoszyć. Nigdy nie odnotowano  ataków ze strony tych gigantycznych żółwi na człowieka.

       Młode żółwie, które dostają się do morza, dorastają i  odpływają na morza i oceany świata. Co jest jednak ciekawe, samice które przyszły na świat na Zante, są prawdziwymi patriotkami, bo swoje jaja składają na tych samych plażach, na których się urodziły.

      Południowe wybrzeże Zakinthos, jest terenem Narodowego Parku Morskiego, który został utworzony przede wszystkim  by opiekować się tym ginącym gatunkiem.  Na wyspie pełno jest wolontariuszy, który przybywają na Zante z całego świata uczestnicząc w programie ochrony Caretta caretta.

     

       Jak jednak w praktyce wygląda przestrzeganie zasad ochrony żółwi? 

       Z  przykrością muszę stwierdzić, że na wiele reguł  patrzy się ze znacznym  przymrużeniem oka.  Władze wyspy nie wydają się robić zbyt wiele, żeby owe zasady były naprawdę przestrzegane. Jedym z przykładów  bierności jest fakt, że słynny szpital dla żółwi, który mieści się przy plaży Gerakas, jest wbrew pozorom inicjatywą całkowicie prywatną.

     Na określonych  plażach na południu,  nie można chodzić po zmroku i podobno wyznaczone są pokaźne kary, dla osób które łamią zakaz. Nigdy jednak nie spotkałam ani jednej osoby, która wyglądała by na strażnika lub która plażę by pilnowała. Najgorzej prezentuje się sytuacja w Laganas.  Brytyjski nastolatek, który  nocą biega  po plaży  nago, a później wrzeszcząc wskakuje do wody – to niestety, nic nadzwyczajnego.  Pomimo tego, że na plaży powinna być cisza, głośne bity z pobliskich klubów i dyskotek dochodzą  od  zmroku, aż po blady świt. A przecież to jedno z ważniejszych miejsc, gdzie Caretta caretta uwielbiaja składać swoje jaja!

       Zasady chyba najczęściej łamane są podczas rejsów na południe, gdzie główną atrakcją jest oglądanie żółwi. Reguły  mówią: nie podpływać zbyt blisko, nie mieć włączonego silnika, zachować ciszę i nie dotykać żółwi. Przeważnie łamana jest każda z nich. Kapitan zrobi wszystko żeby podpłynąć jak najbliżej żółwia, tak żeby  turysta mógł pochwalić się zdjęciem, na którym żółwia najlepiej dotyka.  Jeśli nie zrobi tego jeden kapitan, konkurent będzie zacierał ręce. Problem polega bowiem na tym, że nie ma nikogo kto tego prawa by pilnował. Zasady parku w części wydają się być martwe. Tymczasem turystyka prężnie się rozwija.

 

Co więc Wy możecie zrobić dla tego ginącego gatunku, jeśli znajdziecie się na Zante?

        Przede wszystkim nie przebywajcie po zmroku  na plażach, które  mieszczą się na południowym wybrzeżu.  Za dnia, zachowajcie na nich czystość. Uważajcie w szczególności, by nie zostawiać opakowań foliowych. Głównym przysmakiem żółwi są meduzy. A pływające w morzu siatki foliowe bardzo je przypominają.  Jeśli  będziecie uczestniczyć w rejsie na południu, nawet jeśli brzmi to nieco idealistycznie – poproście kapitana, by z włączonym silnikiem nie podpływał zbyt blisko żółwia.

 

     Ku przestrodze! Film, do którego link znajduje się niżej, przysłał mi jeden z turystów, który nakręcił go sam, podczas nurkowania na południu:

http://www.youtube.com/watch?v=LAG_grbFrU0 

      Czyżby więc kwestia żółwi Caretta caretta, była na Zakinthos bardziej promocją gadżetu, niż prawdziwą ochroną ginącego gatunku? O tym niestety przekonamy się za kilkanaście lat. Ale najprawdopodobniej o tych przepięknych, morskich stworzeniach, naszym wnukom będziemy już tylko opowiadać.

Do przygotowania tego tekstu korzystałam między innymi z przewodnika „Zakinthos. Kwiat Wschodu”, Atena Dousaki, Wyd. Braci Marmatakis, Chania oraz informacji ze strony:  http://www.archelon.gr/eng/habitat_zak.php?row=row3

Serdeczne podziękowania dla PROJEKTFILM  za przesłanie nagrania oraz za garść cennych  informacji.  

 

Przewodnik po ZAKINTHOS cz. 5 – Co zjeść na Zakinthos?

     Grecja jest prawdziwym  rajem dla  kulinarnych smakoszy. Dla każdego, kto choć trochę zetknął się z Elladą, to stwierdzenie  jest oczywistym banałem. Poznawanie kuchni Grecji, to arcyważny element podróży po tym niesamowicie smacznym kraju. Pojechać do Grecji i nie być w tawernie, to tak jak zawitać do Rzymu i machnąć ręką na Watykan. Jeśli udając się do Grecji macie skromne fundusze, mimo wszystko radzę zaoszczędzić na czymkolwiek innym, a zasmakować się w  jedzeniu.
        Każda grecka wyspa, to oddzielna kulinarna podróż, inny smakowy świat. Co więc spróbować, czy też zabrać ze sobą, jeśli udajecie się na Zante? Oto kilka MUST HAVE!
CHLEB – ten, który jadłam na Zakinthos był absolutnie najlepszym chlebem, jaki dotychczas przyszło mi jeść w życiu! Ciężki, mięsisty, z popękaną skórką. Już jedna kromka dawała uczucie zdrowej sytości. Chleb na   Zakinthos jest wyśmienity, co potwierdzi  wiele osób, mieszkających na kontynencie, przy Wyspach Jońskich. Kupowałam go  za każdym razem, kiedy byłam w chorze.  Im dalej od centrum tym lepiej. Im mniejsza i bardziej niepozorna piekarnia, tym większe kryły się w niej  cuda. Koniecznie musicie spróbować. I tu jeszcze ciekawostka… W całej Grecji, chleba nie kupuje się na bochenki, a na kilogramy!
FITOURA – jest to rodzaj lekkiego ciasta, o dość neutralnym smaku, sprzedawanym w postaci wyciętych kostek. Najczęściej obficie posypana cukrem i cynamonem. Najłatwiej dostać ją w chorze na straganach obok kościoła św. Dionizosa. Jest to jeden ze specjałów bardzo charakterystycznych dla Zante. Jeśli chodzi o smak, z pewnością jest to coś innego, ale mnie raczej w sobie nie rozkochał.
MANDOLATO – już  sama nazwa brzmi włosko. Nie jest to przypadek, ale jeden z dowodów na to, że wpływy Italii, na Zante nadal są żywe. Co kryje się pod tym śpiewnie brzmiącym wyrazem? Mandolato to rodzaj batonika z   masy nugatowej, w której znajdują się migdały. Całość najczęściej podtrzymywana wafelkiem. To kolejny specjał prosto z wyspy. Ma przesłodki smak, dlatego na nasze polskie gusta, wystarczy dosłownie odrobina.
CEBULA  WODNA – wprawia w zachwyt, już przy pierwszym spojrzeniu;))) Dlaczego? Ponieważ jest przeogromna! Występuje pod postacią spłaszczonych kul i najczęściej wisi spleciona z innymi cebulami.  Smakuje niezwykle  subtelnie i delikatnie, nawet jeśli te określenia wydają się nie pasować do warzywa jakim jest cebula.  Koniecznie przywieźcie sobie choć jedną!
FRIGANIA –  o tym czym jest frigania, dowiedziałam się dzięki jednej z czytelniczek, która poprosiła mnie o jej przepis. Zanim go jednak zdobyłam, musiałam się dowiedzieć jak owe ciasto smakuje. Jest to typowa słodkość Zakinthos. Jak się ją  robi? Teraz jeszcze nie zdradzę, bo o friganii planujemy kulinarny  filmik.
LADOTIRI – słowo lado pochodzi od wyrazu oliwa z oliwek, a tiri  po grecku oznacza ser. Ladotiri jest więc rodzajem sera feta, który jest połączony z oliwą z oliwek. Choć występuje również na innych greckich wyspach (np. Lesbos), jest kolejnym smakołykiem, którym poszczycić mogą się Zakinthyjczycy.
Tak wygląda jeden z etapów produkcji ladotiri. Hmmm… a może lepiej tego nie widzieć?
A tak prezentuje się rezultat.
MIÓD TYMIANKOWY – przeciętnego Polaka trudno zachwycić miodem, z tego względu, że trudno przebić  nasz rodzimy. Jeśli jednak macie ochotę spróbować miodu greckiego, godnym polecenia jest ten z Zakinthos. Ponieważ wyspa porośnięta jest cudownie pachnącym tymiankiem, również i miód ma posmak tymiankowy.
RODZYNKI –  można powiedzieć, że jest to miniatura, tych dostępnych w Polsce. Małe i bardzo drobne, ale jednocześnie bajecznie słodkie.
WINA – szczególnie godnym polecenia winem, który pochodzi z wyspy, jest słynna VERDEA. Jest to białe, lekkie wino, o delikatnym  kwiatowym smaku. Po powrocie z pewnością kojarzyć się będzie z tą wyspą. W Verdei można wyczuć  solidną porcję słońca, na którym dojrzewają  winogrona. Drugim najsłynniejszym winem Zante, jest czerwone AVGUSTIATIS. Koniecznie zabierzcie przynajmniej jedną butelkę, jeśli tylko pozwoli na to waga bagażu. Dodatkowym atutem obu win, jest ich cena. Za naprawdę bardzo dobrą jakość, zapłacicie jedynie około 3,50 euro.
KRÓLIK W SOSIE POMIDOROWYM – jeśli będąc w tawernie macie ochotę zamówić coś typowego dla tej wyspy, doskonałą propozycją będzie danie z królika w sosie pomidorowym. Zazwyczaj, co ciekawe, dodaje się do niego szczyptę cynamonu, co zupełnie zmienia smak pomidorowego sosu. Takie danie dostaniecie w każdej tradycyjnej tawernie na Zante. Nie mam jednak pojęcia, czy rzeczywiście jest tak dobre, jak mówią, bo nigdy nie próbowałam i kategorycznie odmawiam! Wszystko przez to, że w dzieciństwie w moim własnym  króliczku, miałam wielkiego przyjaciela :)))

Przewodnik po ZAKINTHOS cz. 3 – Monastyr w miasteczku Anafonitria. Święty Dionizos, czyli kim był patron wyspy?

     Im dalej na północ, tym mniej jest turystycznie. To właśnie w północne rejony Zakinthos   należy się udać, jeśli chce się uciec od komercyjnej atmosfery na południu wyspy.
      Północna część dawniej uznawana była za biedniejszą, dlatego że kamieniste w tym rejonie ziemie, były mało urodzajne. Takie podłoże miało jednak co najmniej jeden duży plus. Dzięki niemu, trzęsienie ziemi które nawiedziło Zakinthos w 1953 roku,  nie było aż tak dotkliwe jak w innych częściach wyspy. I to właśnie w miasteczkach, które znajdują  się na północy zachowało się najwięcej budowli sprzed katastrofy.
      Jednym z takich miasteczek jest Anafonitria, znajdująca się na północnych zboczach najwyższego pasma górskiego wyspy – Vrahionas (najwyższy szczyt  756 m n.p.m.).
     To niewielkie miasteczko jest bardzo ważnym miejscem dla całej wyspy, ponieważ to właśnie tam zachował się najstarszy monastyr na Zakinthos, pod wezwaniem Matki Boskiej. Tam też mieszkał patron całej wyspy  – święty Dionizos. Zacznijmy jednak od początku…
     Monastyr powstaje w XV wieku. Wtedy też  u wybrzeży wyspy utonął  statek, płynący z Konstantynopola. Okoliczni pasterze zobaczyli, że na samym szczycie wraku rozbłyskuje ikona przedstawiająca  Matkę Boską. Ikona została  uratowana i to właśnie dla niej wybudowano  monastyr, pod wezwaniem Matki Boskiej. Od sześciu już wieków owy monastyr wciąż stoi na swoim miejscu.
     Dwa wieki później w monastyrze zamieszkuje  opat Dionizos, który później zostaje jedną z najważniejszych postaci dla Zante. Do monastyru, gdzie mieszkał opat zbiegł człowiek, który zabił  brata Dionizosa. Opat  nie tylko przebaczył mordercy, ale udzielił mu również schronienia. Poprzez to wydarzenie Dionizos został uznany za świętego i stał się patronem przebaczenia.  Święty Dionizos jest również patronem Zakinthos.
     Po  śmierci Dionizosa w 1622 roku, jego zwłoki zostały przeniesione na wyspy Strofades, gdzie wcześniej był mnichem. Później  zwłoki przeniesiono do stolicy. Relikwie patrona wyspy znajdują się  obecnie w kościele Świętego Dionizosa, w chorze.  
    24 sierpnia cała wyspa obchodzi święto swojego patrona. Z tej okazji w gorącą sierpniową noc organizowany jest wielki pokaz sztucznych ogni. Jeśli właśnie wtedy będziecie  w Zakinthos, warto w tym czasie zaplanować pobyt w chorze.
    Pomimo, że kościół w miasteczku Anafonitria prawie zawsze jest zamknięty, warto zobaczyć jak wyglądają zabudowania całego monastyru. Jest to bowiem jedna z niewielu budowli na wyspie, która w tak dobrym stanie zachowała się po licznych trzęsieniach ziemi. Według Zakinthyjczyków  fakt, że to właśnie ta budowla ocalała, jest potwierdzeniem że patron cały czas czuwa nad swoją świątynią i opiekuje się wyspą.
    Kiedy dzień jest upalny, a tak zazwyczaj jest przecież latem, warto usiąść na chwilę w wejściu do monastyru. Wiekowe kamienie są zawsze zimne i działają lepiej niż najnowocześniejsza klimatyzacja. Gdyby tylko te mury potrafiły mówić… Przez tyle wieków, stoją  wciąż w tym samym miejscu. Rzeczywiście, kiedy się na nie patrzy można mieć wrażenie, że ktoś trzyma nad nimi piecze.
    Jeśli nie mieliście jeszcze okazji, żeby zobaczyć jak w naturze wyglądają krzewy kaparów, to ten monastyr jest doskonały miejscem, żeby nawet je nazbierać. Wyrastają na dziko w murach wiekowego monastyru i wyglądają jakby ktoś celowo je tam posadził.
    Anafonitria jest również doskonałym miejscem, żeby zatrzymać się na spokojny obiad. Niekomercyjnych tawern z bardzo dobrym, typowo greckim jedzeniem jest wiele. Jest więc w czym wybierać.
    Wyjeżdżając już z miasteczka warto udać się do Porto Vromi. Jest to port, z którego odpływają statki między innymi  do słynnej Zatoki Wraku. Już sama droga do portu zapiera dech w piersiach. W wielu  miejscach  nieziemski widok na lazurowe morze jest tak szeroki, że na własne oczy można zaobserwować, iż ziemia naprawdę jest okrągła. Wystarczy dobra, słoneczna pogoda i nie trzeba niczego mierzyć.  To również przy tej drodze znajduje się wiele krzewów tymianku, które rozkwitają drobnymi, fioletowymi kwiatkami.
    Stateczki w Porto Vromi, które cumują przy brzegu, czasem wydają się kołysać nie na wodzie, a w powietrzu. Woda jest tam  tak przejrzysta i błękitna. Skały układają się w najróżniejsze kształty, które zmieniają się wraz ze zmianą kątów padania  promieni słońca. Co na nich widać? Jest to wspaniałe pole popisu dla wyobraźni.
    Plaża w Porto Vromi jest niewielka. Zazwyczaj nie ma tam  turystów, są  przeważnie sami tubylcy.Obok plaży jest niewielka kawiarenka, gdzie robią całkiem niezłą zimną kawę. Warto zabawić tam dłuższą chwilę.
***
    Kiedy podjeżdżaliśmy do naszej tawerny, jej właścicielka pani Sofija, czekała na zewnątrz. O biały, lekko ubrudzony fartuch właśnie wycierała ręce. Patrząc jak wychodzi  na próg  swojej tawerny, zawsze wydawało mi się, że wygląda jak postać ze starej fotografii, jednej z tych na której widać Greka na tle swojego interesu.
    Sofija uśmiechała się przyjaźnie. Często  dało się wyczuć, że pod tym uśmiechem kryje się potężny stres.  Dźwięk otwierających się drzwi od busa przepełnionego turystami, oznaczał jedno – kilka sekund ciszy przed najprawdziwszym huraganem.  
    To co działo się na zapleczu, kiedy zostały złożone wszystkie zamówienia, wyglądało jak najprawdziwsze pole bitwy. W górze latały pomidory, sałata, ziemniaki na frytki (tak! te zawsze były własnoręcznie  robione), na przemian z talerzami, widelcami i nożami oraz mięsem na souvlaki, rybami  i specjalnością tawerny, czyli daniem z królika.
    -Valllllerrrriiiiiiaaaaa!!! Na Boga! Kobieto, pośpiesz się!!! Gdzie ty się podziewasz???!!! – krzyczała wniebogłosy, po swoją jednoosobową pomoc.  Biedna Valeria.
   Dwie osoby w kuchni i ponad 20 klientów. Na przygotowanie wszystkiego maksymalnie 20 minut, bo przecież nikt nie chce czekać dłużej. Czyli mniej więcej jedna minuta na jeden posiłek.  Przyznacie, że można stracić głowę. Nie mam pojęcia jak Sofija z Valerią to robiły, ale zawsze jakoś dawały radę,  żegnając nas  z uśmiechem, tym razem przepełnionym  uczuciem ulgi. Ufff…  Pojechali…  A teraz czas na kawę!
   Kiedy ktoś ma szanse zobaczyć jak prawdziwy Grek zabiera się do  pracy, stwierdzenie  że „wszyscy Grecy to lenie” już raczej nie przejdzie mu przez gardło. Za każdym razem przypominał  mi o tym widok rąk  pani Sofiji. Dość krótkie powyginane palce, które nieraz się poparzyły. Zgrubiała, popękana miejscami skóra, która  systematycznie była przypadkowo cięta. Tylko w telewizji widziałam kucharzy, którzy z taką zręcznością  posługują się nożem.