Ta myśl krążyła mi po głowie już od jakiegoś roku, ale widocznie potrzebowała czasu by wystarczająco urosnąć. Teraz mam już konkretny pomysł, całą koncepcję i plan. Dla mnie rok 2015, to 12 miesięcy między innymi pracy nad moją pierwszą książką. Pisanie jest już w toku i właśnie zarysowują się pierwsze strony.
Jak zapewne się domyślacie, książka będzie o Grecji. Choć w myślach nazywam ją przewodnikiem, w tradycyjnym tego słowa znaczeniu nie ma z nim wiele wspólnego. Jest to przewodnik, ale po greckiej kulturze, tradycji, mentalności oraz codzienności. Wszystkim tym, co kryje się w głowie typowego mieszkańca tego niezwykle ciekawego kraju, a co dla nas jest odmiennym zaskoczeniem.
Tutaj ogromna prośba do Ciebie, mój drogi czytelniku, ponieważ to właśnie Ty będziesz potencjalnym adresatem takiej książki. Jeśli bowiem zaglądasz na tego bloga, Grecja jest tematem, który z pewnością Cię interesuje.
Napisz w komentarzu lub wyślij do mnie maila (dizzy70@wp.pl) i powiedz…
Jakie tematy związane z Grecją interesują Cię najbardziej? Czy jest to religia? Polityka? Kultura? Muzyka? A być może zwyczajne życie codzienne? Czy chciałbyś, aby w takiej książce konkretny problem został szczególnie rozwinięty? Być może istnieją tematy, które Cię zupełnie nie interesują i nie warto tracić na nie stron? Czego o Grecji chciałbyś się dowiedzieć? Co takiego w Elladzie podoba Ci się lub interesuje Cię najbardziej? Na co powinnam zwrócić szczególną uwagę?
Będzie dla mnie ogromnie pomocne jeśli podzielisz się ze mną swoją ciekawością. Każdy Twój pomysł, wskazówka są tu niezwykle cenne!
Pamiętam, że kiedy byłam mała uwielbiałam pisać w zupełnie nowym zeszycie. Zawsze miałam wtedy wrażenie, że z każdym nowym zeszytem mam nową szansę, żeby ładniej pisać, na czas odrabiać zadanie domowe, uczyć się lepiej. Teraz myślę, że nie było to jedynie wrażenie, bo przecież z każdym nowym zeszytem wiedziałam więcej, zdobywałam nowe umiejętności, a z każdą nową kartką moje pismo stawało się bardziej kształtne i wyrobione. Moje zamiłowanie do nowych zeszytów nieprzerwanie trwa. I pewnie tak już zostanie ;D Człowiek potrzebuje nawet symbolicznych granic nowych etapów. Właśnie zbliża się jeden z większych – Nowy Rok.
Już od kilku lat przed „wprowadzeniem” się do nowego kalendarza, na pierwszej białej stronie zapisuje moje postanowienia, cele, marzenia, życzenia na Nowy Rok. Pierwsza, śnieżnobiała jeszcze strona kalendarza na 2015 już za chwilę zapełni się moimi postanowieniami. To co zapisane, skonkretyzowane, zamknięte w ramy „co, jak i kiedy”, staje się bardziej materialne. Przy zapisywaniu nie ograniczam się żadnym gadaniem czy pustymi przekonaniami, że to „niemożliwe, nieosiągalne, nierealne”.
Jednak dopiero w tym roku, uświadomiłam sobie, że to co robię jest niesamowicie dla mnie ważne. Dlaczego doszło to do mnie dopiero teraz?
…
Zazwyczaj zapisuje 10 nowych postanowień. 9 z nich to takie małe, drobne rzeczy, niewielkie rytuały, które powodują że krok po kroku moje codzienne życie staje się lepsze. 3 z nich dotyczą zdrowia. 3 dotyczą rozwoju osobistego. 3 mojej pracy. Wszystkie te postanowienia są mniej lub bardziej drobne i nawet jeśli nie do końca uda się mi je zrealizować, już samo próbowanie, dążenie do celu powoduje, że moje życie choćby o mały krok staje się lepsze. Pozostaje jeszcze postanowienie dziesiąte. I to zawsze jest największe. Jest to mój roczny, główny, najważniejszy, wielki cel nad którym koncentruje się przez całe 12 miesięcy. Dokładnie od 1 stycznia, do 31 grudnia.
To, że postanowienia są bardzo ważne i naprawdę warto je dokładnie zapisywać, uświadomiłam sobie kiedy kilka dni temu ze starego kalendarza odhaczyłam mój główny cel tego roku: „w 2014 mam swoją firmę z wycieczkami po wyspie Korfu”.
Zdaje się, że zapisując to postanowienie, chyba nie do końca wierzyłam, że się ono spełni. Jeszcze wtedy wydawało mi się ono nieosiągalne i nierealne. Ten krótki moment, kiedy kilka dni temu odhaczałam mój cel główny… Nie jestem pewna czy kiedykolwiek wcześniej czułam w życiu większą satysfakcję.
Dziś jest ostatni poniedziałek starego roku. Zostały trzy dni do 1 stycznia. Jest to idealny moment, by podsumować mijający rok. Usiąść spokojnie i pomyśleć jak można poprawić swoje życie, swoją codzienność, jak stać się jeszcze lepszą wersją siebie.
Jak to zrobić, by noworoczne postanowienia się spełniły lub by być możliwie najbliżej ich zrealizowania:
1) wszystko koniecznie zapisz w miejscu do którego jak najczęściej zaglądasz (pierwsza strona kalendarza, kartka przyczepiona do lustra w łazience, na lodówce w kuchni lub przy łóżku)
2) twoje cele muszą być jak najbardziej konkretne, niech tuż obok nich znajdą się konkretne liczby (zamiast pisać „będę się zdrowiej odżywiać”, lepiej napisz „codziennie zjem co najmniej jedno jabłko”)
3) wiele celi potrzebuje konkretnych dat (np. do 1 czerwca schudnę o 5 kg, albo 10 maja podejdę do egzaminu na certyfikat z angielskiego; stwierdzenia „schudnę” lub „będę się uczyć angielskiego” zazwyczaj nic nie dają)
4) rok ma aż, a raczej tylko 365 dni, więc nad swoim celem pracuj codziennie, tak by podobnie jak mycie zębów, stało się to elementem codzienności, bez którego nie wyobrażasz sobie iść spokojnie spać
5) szczególnie w osiąganiu tych wielkich celów, koniecznie wizualizuj sobie ich realizację; przed pójściem spać, po obudzeniu się, kiedy stoisz w korku, czekasz w kolejce; wtedy wyobrażaj sobie siebie po osiągnięciu celu, takie myślenie jest naprawdę super przyjemne.
I to właśnie dzięki tej piątce plus potężnemu nakładowi pracy, kilka dni temu niemalże z namaszczeniem odhaczyłam swój tegoroczny cel.
Za chwilę zapiszę noworoczne postanowienia do nowego kalendarza. Białe, pachnące tym co „nowe” strony, aż proszą się o zapisanie. Każda z nich, to jeden nowy dzień, a ten to przecież zupełnie nowa szansa. Nawet jeśli po drodze przydarzy się niejeden kleks, warto codziennie starać się by pisać jeszcze ładniej w nowym zeszycie. Na każdej nowej kartce.
W 2015 codziennie będę pamiętać o prostowaniu pleców. Codziennie zjem co najmniej jeden owoc. Na maile będę odpisywać na bieżąco. Przed zaśnięciem przez 5 minut będę ćwiczyć jogę. Co noc chodzić spać będę wcześniej. Jaki jest jednak mój główny cel, nad którym będę pracować całe 12 miesięcy…??? O tym już na samym początku stycznia, bo niezbędna będzie mi również i wasza pomoc…
Tymczasem – wiele siły i dobrej energii na to by Wasz rok 2015 był jak najlepszy! Bo przecież zależy to tylko i wyłącznie od nas…
I na sam koniec coś, co z pewnością w tym temacie was zainspiruje:
Przy pisaniu tego tekstu inspirowałam się książką „Zasady Canfielda”, Jack Canfield, wyd. Studio Emka, Wa-wa, 2009.
Jestem już na Świętach w Polsce, które w tym roku mamy wyjątkowo liczne. Zjechali się wszyscy, a nasza rodzina powiększyła się o dwa małe, rozkrzyczane aniołki. Nikt z niczym nie nadąża. Każdy macha już ręką na artystyczny bałagan. O przedświątecznych porządkach nie ma mowy! Nawet prezenty zeszły w tym roku na dalszy plan. Jeśli chodzi o choinkę, sukcesem jest fakt, że po pierwsze stoi, po drugie… ujmijmy to tak – naga nie jest. Zjechali się wszyscy! I to właśnie liczy się najbardziej. Świąteczne bycie razem.
Fakt, że 24 grudnia mniej więcej już od południa rozpęta się najprawdziwsze tornado, przewidziałam już w niedzielę. Nawet bez śledzenia prognozy pogody, było to pewne. Jak co roku, moim zadaniem jest wykonanie wigilijnych słodkości. Bez piernika się nie obejdzie, ale wszystko inne co zrobiłam jest typowo greckie. Moich słodkościowych odsłon razem będzie cztery. Prawda, że całkiem nieźle? Sekret w tym, że wszystko co robię jest szalenie proste, a nuta smaku z Grecji zawsze robi wrażenie. Ponieważ wigilijne tornado, przewidziałam wcześniej – wszystko od wczoraj jest już prawie gotowe. Jeśli właśnie jesteście w podbramkowej sytuacji w temacie bożonarodzeniowych słodkości – paksimadi udaje się zawsze. TU raz jeszcze link!
Lubię, kiedy kurtki spadają z haczyka, bo już żadna inna się nie zmieści. Kiedy wszędzie widać choinkowe światełka i wszystko wokoło mieni się na złoto. Nawet szarawa pogoda pasuje do takiego zestawienia. W zapachu suszonych grzybów czuć cały, wielki las. Kapusta mimo, że przecież obiektywnie śmierdzi, to nagle w Święta pachnie. Ktoś nie opakował jeszcze swojego prezentu, a w sytuacjach kryzysowych taśmy bezbarwnej nigdy nie ma. Rąk do lepienia pierogów zawsze brakuje i zdaje się, że zostaną sprawdzone manualne zdolności każdego. Kiedy kuchnia wygląda jak jedno wielkie pole wojenne, komuś właśnie przyszło do głowy grzać wino. Mimo, że to w tej chwili zupełnie niedorzeczne, jak dla mnie całkiem niezły pomysł!
Za chwilę nacisnę przycisk „publikuj” i biegnę ratować niedokończone pierogi, ciastka które ciągle ktoś ukradkiem mi podjada. Szukać taśmy bezbarwnej, tej co w niewiadomych okolicznościach przed chwilą była, ale gdzieś wyparowała. Ach! I jeszcze grzańca, który nie może przecież się zmarnować.
Zanim jednak wyłączę laptopa…
Wesołych Świąt!!!
Niech pierogi zostaną takie uroczo niekształtne. Niech wszystko będzie na „nie-na-czas”. Niech ciastka zostaną do połowy podkradzione. A obrus niedoprasowany. Choinka lekko krzywa. Paznokieć odpryśnięty. A ostatni zaproszony niech przyjdzie nawet i sporo spóźniony. Co z tego, że na wieszaku nie zmieści się już żadna kurtka. Miejsca znajdzie się dla każdego. Śniegu w tym roku pewnie już nie będzie. Ale… jakie to w sumie ma znaczenie…
Za chwilę Boże Narodzenie. Najbardziej magiczny czas w roku…
Świątecznych postów na Sałatce nazbierało się już całkiem sporo. I to z najróżniejszych dziedzin. Najwyższa więc pora, żeby w jednym miejscu je pozbierać. Tutaj znajdziesz wszystkie posty, które dotykają tematu Świąt Bożego Narodzenia, z perspektywy greckiej.
Kliknij na obrazek, żeby przeczytać na świąteczny temat, który Cię interesuje.
Miłej lektury!
…
Moje pierwsze Boże Narodzenie w Grecji.
Jani i jego polskie Święta.
Jak typowy Grek reaguje na polski śnieg?
Boże Narodzenie na emigracji. Jak sobie z tym poradzić?
Jak Grecy przystrajają dom na Święta?
Statek zamiast świątecznej choinki?
Feta i jej świąteczne dekorowanie sałatkowego domu.
Boże Narodzenie już za niecałe dwa tygodnie! Za chwilę nadciągnie epicentrum przedświątecznych przygotowań. Zdobywanie prezentów dla najbliższych. Opracowywanie wigilijnego menu. Spotkania na śledziku. To również najlepszy moment by tak zupełnie bezinteresownie pomyśleć o drugim człowieku. Przedświątecznych akcji charytatywnych nigdy nie jest za wiele. Jeśli jeszcze nie przyłączyłeś się do żadnej z nich, weź udział właśnie w tej! Na czym ona polega?
„Robótka” to akcja organizowana przez dwie blogerki: Kaczkę i Bebe. Dowiedziałam się o niej od Skorpiona w Rosole. Najfajniejsze w tej akcji jest to, że pomagasz jednej konkretnej osobie, którą wybierasz ty. Pomagasz – swoim zainteresowaniem drugim człowiekiem. Tylko, a raczej AŻ tyle! Link do bloga opisującego całą akcję jest tu:
Na zdjęciu niżej widzisz dzieciaki z Domu Pomocy Społecznej dla Dzieci w Niegowie. TU i TUTAJ znajdziesz opis każdej osoby. Wybierz jedną z nich. Kup dla niej świąteczną kartkę i napisz coś od siebie. Pomyśl, co taka osoba chciałaby od ciebie przeczytać. Jaki mały prezent sprawiłby jej radość i prześlij go razem ze świąteczną kartką. Pewnie nawet nie zdajesz sobie sprawy, jaką radość wywołasz tym u swojego adresata… Ci ludzie czekają na te kartki przez okrągły rok!
Wybranie osoby, dla której można kupić trafiony prezent to nie jest wcale prosta sprawa. Postanowiłam więc, że sprezentuje coś osobie, która ma podobne zainteresowania. Padło na modę i urodę, czyli temat, który łączy mnie i Anię. A ponieważ chciałam, by moja paczka była typowo grecka, wybrałam więc produkty typowe dla Grecji. Myślę, że przyjemność jaką miałam podczas buszowania pomiędzy regałami z kosmetykami od kultowego już greckiego Korresa, będzie taka sama, jak przyjemność podczas ich używania. Wybrałam czerwone masełko do ust o zapachu róży. Lakier do paznokci w kolorze głębokiej czerwieni – będzie idealny na okres świąteczny. Do paczki włożyłam również kolorową gazetę, dzięki której Ania będzie mogła zobaczyć jak ubierają się kobiety w Grecji. Najważniejsza jest jednak świąteczna kartka. A tam list ode mnie. Mam wielką nadzieję, że całość będzie się podobać!
Raz, dwa, trzy i moja paczka jest już w drodze do Domu Pomocy w Niegowie! Ta akcja jest naprawdę wystrzałowa! Tak niewiele trzeba zrobić, by wyczarować tyle radości. Po jednej i drugiej stronie…
Dziś pierwszy grudnia. Boże Narodzenie zbliża się więc wielkimi krokami! W naszym domu już od kilku dni palą się choinkowe światełka, które co roku rozwieszam w oknie. Dziś potnę cytryny na plastry, żeby je ususzyć, a później udekorować nimi bożonarodzeniowe prezenty. Co chwilę znajduję jakąś super fajną szyszkę i zastanawiam się jak ją wykorzystać. W naszym domu jest coraz więcej ciepło mieniącego się złota, zestawów czerwono – zielonych, czy też głębokiego fioletu. Wielką fanką zimy nie jestem, ale za Bożym Narodzeniem przepadam. Uwielbiam ten okres przedświąteczny i cieszę się, że mam czas na to, aby go celebrować.
Tęskni mi się jednak za latem i Kerkirą. Zdjęcie z widokiem na Kanoni, wisi u nas w najbardziej widocznym miejscu i nawet teraz co chwilę na niego patrzę. Trochę się u mnie zmieniło po powrocie z wyspy. A może – zmieniło się we mnie?
Podział mojego roku na dwie mniej więcej równe, dość skrajne części, bardzo mi odpowiada. Sezon wiosenno letni, który zahacza o początek jesieni, to szalenie intensywna praca. Tego lata w domu właściwie tylko sypiałam. A jedyny posiłek, który miałam czas przygotować, to zalanie na rano płatków mlekiem.
Jesień, zima i sam początek wiosny, to teraz dla mnie czas zasłużonego odpoczynku. Regenerowania sił. Koncentracji na pisaniu i czytaniu. Przygotowań do kolejnego sezonu. Czas na moje pasje i takie zwykłe, najzwyklejsze rzeczy. Dopiero po tak intensywnym lecie naprawdę doceniam to, że nie muszę tak ze wszystkim pędzić.
***
Jak w co którąś niedzielę, mniej więcej po obiedzie umówiłyśmy się z Angeliki na kawę. Już od dwóch lat Angeliki jest moją nauczycielką greckiego. Wyjaśnia mi zawiłości greckiej gramatyki i uczy pisać, koryguje moje błędy.
Przed naszym wczorajszym spotkaniem zostało mi jeszcze trochę czasu. Na desce do prasowania leżała mała sterta świeżo wypranych ubrań. Idealny moment, by się z nimi uporać. Zdążyłam uprasować całość, poskładać wszystkie rzeczy, umieścić w szafkach i szufladach. Ręczniki na ręczniki. Skarpety do szuflady. Koszule na wieszaki. Kiedyś dziwiłam się Fecie, że prasuje absolutnie wszystko. Wszystko to może przesada. Ale rzeczywiście, kiedy rano nakładam świeżą, pachnącą koszulę, a moja ręka rozwarstwia sprasowany wcześniej materiał i pozostawia wzdłuż ramienia jedną, równą kreskę, to jest to jakoś tak… przyjemne. Takie pranie pachnie dbałością. O siebie. Drugiego człowieka. O dom.
Kiedy wychodziłam, zabrałam ze sobą jeszcze śmieci. W plastikowym pudełku po tzatzikach, pokruszyłam czerstwiejący chleb i zalałam go mlekiem. Nasze śmietnikowe koty to uwielbiają. Ależ radocha była przy tym śmietniku. Taka niby mała rzecz… Popatrzyłam kilka chwil na tę radość i pobiegłam na spotkanie z Angeliki.
***
-Jak tam Dorota, co dziś robiłaś, jak ci mija dzień? – spytała, zamawiając jednocześnie kawę.
-A takie tam! Nic szczególnego. Leniwa niedziela. – w międzyczasie dosiadł się Adonis, narzeczony Angeliki. –A wiesz co… Przed naszym spotkaniem udało mi się uprasować całe pranie, fajnie nie? – po drugiej stronie cisza. Następnie po chwili:
-Dorota, przecież ty raczej nigdy nie prasowałaś? Pamiętam, jak mówiłaś że to strata czasu.
-No, wcześniej to raczej nie… Ale teraz jakoś tak… Po wakacjach zaczęłam. A jak już zaczniesz… To wiesz…
Po chwili nasz mały stolik uginał się od kaw, ciasteczek i wielkich szklanek wypełnionych wodą.
Adonis, kiedy jakimś przypadkiem znajdzie się na naszym spotkaniu, zawsze ma ubaw z typowo babskich rozmów i wszystkich tych „problemów”.
-Wiesz co Dorota… Możesz po grecku mówić bez najmniejszego błędu. Wyrobić sobie akcent. Możesz tu mieszkać nawet i pięćdziesiąt lat. Ale to wcale nie jest najważniejsze przy zdobyciu greckiego obywatelstwa.
-Greckiego obywatelstwa? Ale ja po pierwsze go nie potrzebuje, a po drugie – wcale nie chcę…
-Chcesz, nie chcesz – nikt się o to nie pyta. To dzieje się samo. Zaczęłaś prasować ubrania. I coś czuje, że odnalazłaś w tym nieznaną ci wcześniej przyjemność. W ten właśnie sposób, zupełnie nie wiadomo kiedy, dostałaś greckie obywatelstwo! – spuentował Adonis jak zawsze: pół żartem, pół serio.
W listopadzie mieliśmy wielką przyjemność wystąpić w programie „Polonia w Komie” nadawanym na TVP Polonia. Pierwsze „pięć” minut w TV mamy już więc za sobą! Odcinek, w którym wystąpiliśmy znajduje się tutaj! Myślę, że całość wyszła przesympatycznie ;)) Miłego oglądania!
Tymczasem następny odcinek „Sałatki po grecku TV” – właśnie w przygotowaniu! Zapowiada się bardzo słodko i … świątecznie! Na kolejny przepis wybraliśmy… KURABIEDES!
Temat teściowej = temat rzeka. Temat greckiej teściowej = wodospad Niagara. Wie o tym każda dziewczyna, która z grecką teściową kiedykolwiek miała do czynienia. Początki naszej relacji z Fetą nie były proste. Dla przypomnienia, całość tej historii znajdziecie TU, TU i jeszcze TUTAJ. W naszym przypadku po czasie, kiedy i emocje już opadły, każda ze stron na całe szczęście nabrała zdrowego dystansu. Obecnie dogadujemy się naprawdę całkiem nieźle. Co zrobiłam z mojej strony, żeby tak się stało? Postanowiłam nieco skorzystać z lekcji, którą dała mi sytuacja opisana TUTAJ…
***
Greczynki mają przeważnie lekką obsesje na temat dwóch rzeczy. Na pierwszym miejscu stoi jedzenie. A tuż za nim porządek w domu. Myślę jednak, że znacznie bardziej głowę zaprząta im temat pierwszy. Gotują. Gotują. I raz jeszcze gotują. Jak nie gotują, to myślą co by tu ugotować. Non stop rozmawiają co zrobić na obiad czy kolacje. Namiętnie też chodzą do tawern.
Jedzenie jest szalenie istotne, ale nie dajmy się zwariować. Szczególnie przy dzisiejszym, szybkim trybie życia, nie wyobrażam sobie by spędzać godzin w kuchni, każdego dnia przygotowując domowe posiłki. Każdy ze swoim życiem robi to co uważa, a również i kuchnia może być wielką pasją. Ja osobiście pilnuję tego, by w kuchni raczej nie spędzać więcej niż 25 minut dziennie. To jest taki mój wypracowany standard, który najbardziej mi odpowiada. Mój złoty (grecki;) kulinarny środek. Gotuje prosto, zdrowo i często tak, by starczyło na dwa dni. Myślę jednak, że jeśli o mojej zasadzie „25 minut” dowiedziałaby się typowa grecka pani domu (w tym również i Feta) to z miejsca posłałaby na mnie opłaconego mordercę… Tak więc nie zdradzam się z tym zbytnio. Opracowałam również i pewien patent.
Raz w tygodniu, dowolnego dnia spędzam w kuchni trochę więcej czasu. Wyszukuje wcześniej jakiś nowy, ciekawy przepis. Dobieram składniki. Włączam jedną z moich ulubionych audycji radiowych z Tok fm (podczas gotowania idealnie pasują fenomenalne audycje o jedzeniu Piotra Adamczewskiego – link podaje TUTAJ) i zamykam się w kuchni. Zazwyczaj wtedy powstaje coś naprawdę niesamowitego, co później celebrujemy w zestawie z kieliszkiem wina, które tylko czeka na taką okazję. I tu następuje również punkt strategiczny. Bo nie ma lepszego momentu na telefon do teściowej!
Właśnie wtedy proszę Janiego, by zadzwonił do mamy, bo na przykład… zapomniałam jak czyści się piekarnik, okap kuchenny, albo jak ugotować makaron, tak by był idealnie al dente. Feta jest tym rozanielona, a po chwili zawsze (100% sytuacji) pada sakramentalne pytanie: „Co macie dziś na obiad?”. Podkreślam: 100 na 100 sytuacji!
Tartę domowej roboty z brokułami i suszonymi pomidorami. Polskie pierogi z farszem z soczewicy. Lasagne ze szpinakiem. I tak dalej… I tak dalej…
Po drugiej stronie słuchawki odpowiada najpierw kilkusekundowa cisza, a później słychać jedno długie: „achhh…”. Ponieważ dzwonimy zawsze w ten jeden jedyny dzień w tygodniu, kiedy gotuję coś bardziej skomplikowanego, Feta jest absolutnie przekonana, że tak jest codziennie. Tym samym oficjalnie zostałam uznana za synową „idealną” i… niech tak już zostanie!
O tym co słychać u naszej Sałatki – dawno już nie było. Prawdę powiedziawszy przez tych kilka letnich miesięcy kontakt z moją grecką rodzinką trochę się urwał, ale wszystko wróciło już do normy. Nasza Olivka wyprowadziła się z sałatkowego domu i… obecnie mieszka całkiem blisko nas! Tak jest! Teraz najpewniej widywać będziemy się częściej. Wystarczyła jedna, mała wizyta by dowiedzieć się wszystkiego, co i jak…
Olivka wyprowadziła się z domu, bo znalazła pracę mniej więcej godzinkę drogi od nas. Pracuje obecnie w prywatnej szkole, jako logopeda. Jak się miewa moja szwagierka?
-Dobrze Dorota. Dobrze… – zabrzmiało nieco oficjalnie. – A tak tylko(!) między nami to tra – gi – cznie! – dokończyła już zupełnie naturalnie.
Olivka przeżywa ewidentny kryzys. Jak widać od czasu do czasu dopada on każdego. Z tą różnicą, że w wykonaniu Olivki nawet i kryzys zamienia się w komedię. Tragikomedię! Zawsze jednak z przewagą tej drugiej.
-Ale… O co chodzi? – spytałam.
-Ta praca jest beznadziejna! Płacą marne grosze, ledwo starcza na cokolwiek po opłaceniu czynszu, prądu, wody, internetu. Pracuje od 12 do 8 wieczorem. Więc nie mam czasu na nic… Na dodatek…
-No właśnie… Co u Pieprza?
I tu szybko doszłyśmy do sedna. Olivka pracuje teraz na cały etat, a Pieprz tak jakby dorywczo – właśnie załapał się na jakiś uniwersytecki projekt. Kiedy pracuje – jest w Atenach. A kiedy ma wolne – przyjeżdża do Olivki. Z założenia ma wtedy kończyć owy projekt pracując w domu i pomagać Olivce w domowych obowiązkach. Ale, no właśnie…
-Raz próbował zmyć podłogę. Więc wylał na nią całe wiadro wody i o mały włos zniszczył mi laptopa, bo wcześniej położył go na podłodze. Ma zakaz mycia podłogi – do końca życia! Najlepsze było jak czyścił blat kuchenny… Nie wiedziałam, czy mam się śmiać czy płakać… Rozsypał proszek i czekał, aż „te śmieszne potworki takie jak w reklamie, same za pomocą fluorescencyjnych mieczy rozprawią się z brudem i bakteriami”… Raz miał ugotować obiad. Zrobił spaghetti. Co prawda zrobił – nie da się zaprzeczyć, ale sprzątania było na trzy godziny! A jak ma zabierać się za swój projekt, to zawsze zaczyna od papierosa. Potem jest jeszcze drugi i trzeci. Opiera się o parapet. Patrzy przez okno. Pali i myśli. Po jakiś dziesięciu minutach, mówię żeby brał się do roboty. A on zazwyczaj na to: „i tak nic z tego nie będzie. Ta praca jest beznadziejna… Po co w ogóle komuś ten projekt?”. „To szukaj innej pracy!” – odpowiadam. „I tak teraz nie znajdę… Przecież dobrze wiesz, że jest kryzys!”. Kryzys! – wykrzyknęła Olivka. – Kryzys to on ma przede wszystkim w swojej głowie! Nie wysyła już nawet żadnego CV. Po co? I tak wie, że pracy nie znajdzie! Nie potrafię ci nawet Dorota opisać jaka jestem tym wszystkim zmęczona. W praktyce mam na głowie pracę, sprzątanie, gotowanie plus małe, nieporadne dziecko w rozmiarze XXL. Ja bym powiedziała, że to są cztery pełne etaty!
-No wiesz Olivka… Mamy te, no… – nie wiedziałam co właściwie powiedzieć, by nie urazić mojej szwagierki – Równouprawnienie! – wyszło ze mnie samo. – Teraz tak jest, że mężczyzna z kobietą mogą się zamienić rolami. Chyba u was coś takiego nastąpiło. Podobno na zachodzie, czy też w Skandynawii to całkiem popularne. Pomyśl tylko – jesteście teraz tacy nowocześni!
-Jeszcze ty mnie nie denerwuj! Powinnaś mnie wspierać! My mamy… Jedno wielkie gówno! A nie żadne równouprawnienie!! Jeszcze myślałam, że jakoś to wytrzymam, że może po czasie się ułoży, ale miarka się przebrała… Pewnego wieczora, postanowiliśmy sobie zrobić miły, relaksujący wieczór. Wybraliśmy film. Przygotowaliśmy popcorn. Siadamy i oglądamy. I jakoś tak, Pieprz dotknął mojej nogi: „o Boże! Olivka! Kiedy ostatnio depilowałaś sobie nogi?”. I wtedy kropla się przelała. Najpierw wywaliłam na podłogę miskę z popcornem, a później i jego: „Cooo?!?! A co ty sobie wyobrażasz?! Może będę wstawać każdego dnia o piątej, żeby najpierw ogolić nogi, później zacząć gotować obiadek, a w międzyczasie przetrzeć kurze?!!!?? Ty na głowę upadłeś! Ciebie chyba zupełnie pogięło? A ty w tym czasie… będziesz myśleć i siedzieć! O nie… Dosyć tego!”. No i… najpierw wywaliłam ten popcorn. Później jego rzeczy z szafy, a na końcu i jego…
-Olivka… No i co dalej… – byłam co najmniej przerażona.
-Co dalej? Czy ja wyglądam na wróżkę? A skąd ja mam to wiedzieć? Czas pokaże. Dobra, nie będziemy chyba cały dzień tak siedzieć w domu! Choć, idziemy na kawę. Opowiesz mi jak tam z tą twoją Kerkirą…
I poszliśmy na kawę. Feta, Olivka, ja i nieco biedny Jani, który – co zrozumiałe – zawsze ma trudności by odnaleźć się w tego typu towarzystwie.
Kiedy prawie już wychodziliśmy, Olivka stojąc w drzwiach podsumowała:
-I tak właśnie wygląda to nowoczesne równouprawnienie. No, tylko niech mi któraś feministka wytłumaczy, jak to działa, że jak Pieprz jest cały owłosiony, wtedy jest to takie seeeksooowne… A jak ja nie ogolę łydek, to jest obrzydliwe i ohydne! Powiem ci szwagierko jedno – świat byłby o wiele łatwiejszy, gdyby nie to gówniane równouprawnienie!
Tymczasem, bez sztucznej skromności, mogę się pochwalić, że opracowałam sposób na grecką teściową… Myślę, czy nie da się tego jakoś opatentować. Obecnie stałam się ulubienicą Fety. I niech tak już zostanie;)) Jak to zrobiłam? O tym już w przyszłym tygodniu!
Nie lubię listopada. I coś mi podpowiada, że podobnie ma wiele osób. Listopad jest miesiącem co najmniej ciężkim. Liście z drzew najczęściej zdążyły już opaść, więc robi się szaro. Dzień jest krótki, a na dodatek ta zmiana godziny. Jest zimno. Wietrznie i często pada. Nawet w Grecji. Bleee…
Po sezonie wakacyjnym mój tryb funkcjonowania zmienił się o 180 stopni. Teraz czeka mnie sporo pracy w domu. Pisanie uwielbiam, ale siedzenia w domu – nie znoszę!!! Poza tym, nie ukrywam, że powrót z Kerkiry do naszej wioski, to nie jest coś z czego się bardzo cieszyłam. Niedawno znalazłam gdzieś informację, że miejsce w którym mieszkamy jest uznawane za jedno… z najbardziej… depresyjnych w całej Elladzie. Niestety, podpisuję się pod tym obiema rękami. Od czasu napisania TEGO posta, moje nastawienie do naszej wioski nie zmieniło się ani trochę. Szczególnie w porównaniu do tego, jak piękna jest Kerkira.
Świat zewnętrzny nie sprzyja. Jak więc w takim razie, szerokim łukiem udaje mi się ominąć temat jesiennej chandry? Mam dziesięć sposobów, które zawsze są niezawodne. Jestem bardzo ciekawa Waszych! Jeśli macie swoje – piszcie proszę w komentarzach! Być może ktoś jeszcze się nimi zainspiruje;)))
1. SŁOŃCE – dzień może być pochmurny, może padać i wiać. Ale słońce bardziej czy też mniej schowane za listopadowymi chmurami, obecne jest przecież zawsze! Dlatego codziennie, niezależnie od pogody, mojego samopoczucia i tego co mam do zrobienia – wychodzę co najmniej na czterdzieści minut na zewnątrz w czasie, kiedy słońce świeci najintensywniej. Jeśli jest chłodno ubieram się cieplej. A kiedy jest słoneczny dzień, to wystawiam twarz do góry i napawam się witaminą D i tą niesamowitą energią jaką dać może tylko słońce.
2. CZAS DLA SIEBIE – w sezonie jesienno – zimowym moja praca to typowy „zawód wolny”. Organizacja pracy w domu to naprawdę ciężkie zadanie. Podstawowy problem osób, które pracują w domu, to nie rozciągać pracy na cały dzień. Zorganizować się tak, by znaleźć czas na wszystko. Łatwo się w tym pogubić, kiedy nie ma się nad sobą szefa. A przyjemności są bardzo ważne dla dobrego samopoczucia psychicznego. Ostatnio złapałam się na tym, że zwyczajnie zapominam o relaksie. By tak się nie stało od pewnego czasu wszelakiego typu przyjemności wpisuję w kalendarzu jako „zajęcia obowiązkowe”. Może brzmi to nieco śmiesznie, ale najważniejsze – działa!
3. SPORT – za sportem nigdy szczególnie nie szalałam i daleko mi do typu sportowca. Jednak ruch to szalenie istotny czynnik, który pozwala nam czuć się dobrze. Dlatego szczególnie jesienią dbam o to, żeby ruszać się znajdując jednocześnie w tym przyjemność. Wychodzę na dłuższy spacer. Kiedy pogoda jest w miarę ładna, często wkładam sportowe buty i biegam. Raz na jakiś czas, przed snem, albo tuż po obudzeniu się ćwiczę jogę z jakimś instruktorem z YouTube. Małe rzeczy, ale robią wielką różnicę!
4. SOKI OWOCOWE – jakiś czas temu dorobiliśmy się sokowirówki. Od tego czasu w naszym domu zaczęło się prawdziwe sokowe szaleństwo. Na sok zamieniamy właściwie wszystko co dostępne jest na naszym bazarku! Testujemy najróżniejsze zestawienia. Prosta rzecz. Kubki smakowe są w siódmym niebie. No i – samo zdrowie!
5. DOMOWE CIASTA – jedna z moich sąsiadek powiedziała mi kiedyś: „jeśli w życiu jest naprawdę źle i nie wiesz co robić… zrób szarlotkę! Nie ma nic bardziej kojącego niż zapach domowego ciasta rozchodzący się po domu”. Tu chyba nie trzeba żadnego komentarza. Dodam tylko, że po naszym domu właśnie rozchodzi się zapach ciasta pomarańczowo – czekoladowego i jest to cuuudowne!
6. KOMEDIE – w tym miesiącu raczej nie planuję obejrzeć żadnych innych filmów niż komedie. Najlepiej romantyczne! I najlepiej z jakąś piękną, modnie ubraną aktorką, która zawsze fajnie wygląda, tak żeby mi też się chciało. Przyznam, fabuła ma w tym momencie zupełnie drugo… trzeciorzędne znaczenie ;)))
7. ZESTAW: KSIĄŻKA/GAZETA + GORĄCA CZEKOLADA + KOC – tyle! Kiedy mam te trzy elementy – nie istnieje dla świata!
8. KOLOROWE UBRANIA – jesień, a zwłaszcza listopad jest taki szaro – bury. Szare kurtki, płaszcze, parasole… Tak okrojona gama barwna, chyba nikomu nie poprawia humoru. Dlatego zawsze staram się mieć na sobie coś kolorowego. To naprawdę potrafi magicznie poprawić samopoczucie.
9. LENIUCHOWANIE – kiedy pogoda jest naprawdę zła, za oknem pada i wieje – jest to najlepszy moment, żeby sobie zwyczajnie poleniuchować. Tak po prostu. A jakby ktoś się pytał o powód… W listopadzie wszystko(!) zwalić można przecież na pogodę!
10. BOŻE NARODZENIE – bez dwóch zdań należę do bożonarodzeniowych maniaków. Przyczynia się do tego pewnie i fakt, że mieszkam za granicą, a grudzień to jeden z niewielu okresów, kiedy spotykamy się całą rodziną. Na ten okres czekam więc cały rok! Jeden grudzień – to stanowczo za mało! Dlatego rozciągam ten czas planując wszystko, już od początku listopada. Nie ma dla mnie niczego przyjemniejszego niż takie oczekiwania. Czas więc już najwyższy – zabrać się za kupowanie świątecznych prezentów!
Po napisaniu tego postu z ręką na sercu mogę stwierdzić, że listopad jest całkiem fajny! :DDD
Pozdrawiam Was gorąco i czekam na Wasze sposoby na listopad!