Z CYKLU: zacznij lekko poniedziałek – Co daje człowiekowi bezczynne gapienie się w morze?… poniedziałek, 27 marca 2017

Każdy coś takiego od czasu do czasu ma. Nie wiadomo kiedy,  nazbierało mi się kilka deadline’ów. Ze skrzynki mailowej wypełzły  nieodpowiedziane wiadomości, w typie „na wczoraj”. Na głowie szykowanie się do podróży, bookowanie wszystkiego, sprawdzanie godzin i połączeń. Niezapłacone rachunki, przyczepione do lodówki krzyczą żeby natychmiast coś z nimi zrobić. W domu bałagan. Niewywieszone pranie i następne już dopraszające się swojej kolejki. I jeszcze na dodatek przeciekająca  rura od kaloryfera. To nieznośne, terroryzująco monotonne kap! kap! kap! Nie wiadomo w co włożyć ręce. Z tego wszystkiego rozbolała mnie głowa. Pomyślałam, że jeśli nie uspokoje myśli, to zwariuje. I tym samym postanowiłam się przejść.

Od  dziecka, moim wielkim marzeniem było to, by mieszkać nad morzem. I mam teraz  to szczęście. Uwielbiam morze. Szum fal. Jego kolor, jego zapach. Kiedy wychodzę na spacer, to zazwyczaj idę przejść się nad morze. Podobno człowiekowi dobrze robi, kiedy będąc w otwartej przestrzeni może patrzeć daleko, daleko przed siebie.

Szłam powoli, a przez cały ten czas towarzyszył mi szum fal. Myśli kłębiły się w mojej głowie, tak że zwoje mózgu dosłownie aż bolały. Jeszcze to… Jeszcze tamto! Jak ja mam zdążyć z tym?! Kiedy załatwić tamto? A to?? A gdzie, a kiedy? Na ile, a za ile. To było na wczoraj. To trzeba na jutro. Prawda, że też „to” znacie…? Gdyby tylko istniał taki guzik, po którego  naciśnięciu, można wyłączyć ten rozbablany mózg. Taki „guzik” – on istnieje. Każdy ma gdzieś swój.

 

Szłam jakieś piętnaście minut. W miejscu gdzie kończy się asfaltowa droga i stoi niewielki, ostatni na tej uliczce domek, rosną trzy dorodne sosny. Między nimi jest niewielka ławka i  trochę  prowizoryczny stolik. Już z daleka widziałam że ktoś tam siedzi. Dwaj typowi greccy dziadkowie przynieśli nawet ogrodowe krzesła, żeby siedziało się im wygodniej. W małych filiżankach mieli grecką kawę [jak robi się grecką kawę – przeczytasz TU!] i małą butelkę ouzo [wszystko o ouzo przeczytasz TU!]. Siedzieli razem w milczeniu i popijając raz ouzo, raz  kawę, gapili się w morze.

Morze tego dnia było zupełnie spokojne. Pogoda piękniejsza być nie mogła. Ciepłe marcowe słońce, zero wiatru. Możnaby tak siedzieć, czy spacerować godzinami.

Kiedy przechodziłam obok nich spowolniłam krok do granic możliwości, a kiedy już przeszłam nie mogłam się powstrzymać by się obrócić i spojrzeć na nich raz  jeszcze. Wszystko to razem wyglądało tak cudownie łagodnie i spokojnie. Jakby nigdzie im się nie śpieszyło. Jakby żaden życiowy problem, głębiej ich nie dotykał.  A promienie marcowego słońca na twarzy, widok i zapach morza, oraz smak ouzo i kawy, były największymi przyjemnościami życia, które dają najprawdziwszą rozkosz.

Grecy mają w sobie coś takiego.  Że potrafią największą przyjemność czerpać ze skrajnie prostych rzeczy. Wyjąć z głowy wszystkie problemy, tak by było w niej miejsce na cieszenie się życiem.  To jest w nich najpiękniejsze.

Odeszłam nieco dalej. I kiedy byłam już sama usiadłam na wielkim kamieniu, z boskim widokiem na morze. Gapiłam się tak bezczynnie, nie licząc czasu. Do domu wróciłam inna. Zabrałam się za to co miałam zrobić ze spokojem. Zrobiłam co mogłam. Na jutro zostawiłam tego co nie dałam rady już zrobić. Spać poszłam trochę później, ale jeszcze w łóżku poczytałam  książkę. Pod koniec dnia wiedziałam, że wszystko po prostu jest ok.

Kiedy mózg zaczyna bezsensownie beblać, istnieje przycisk, którym można go wyłączyć. Każdy ma swój. U mnie jest nim gapienie się w morze…

Z CYKLU: zacznij lekko poniedziałek – Dlaczego warto zmieniać swoje drobne przyzwyczajenia i od czasu do czasu zrobić zakupy w zupełnie innym sklepie?… poniedziałek, 23 marca 2015

       W ubiegłym tygodniu wiele się działo. Siedem dni upłynęło mi jak z bicza trzasnął i nie mogę się nadziwić, że jest już początek nowego tygodnia. Nasza nowa strona z wycieczkami jest już prawie gotowa. Ukończenie dosłownie na dniach. Tylko dlaczego zawsze na sam koniec wychodzą te wszystkie upierdliwe drobnostki, z których to przecież składa się całość? Przygotowania do nowego sezonu ruszyły u nas pełną parą. A na głowie mam jeszcze sporo tekstów i artykułów. Kolejny rozdział mojej książki (tak! tak! pisanie cały czas w toku;). I egzamin na następny certyfikat z greckiego, który czeka mnie w połowie maja (tak na marginesie – być może ktoś z was też zdaje go w maju w Atenach?). Najróżniejsze sprawy nawarstwiły się tak, że nie widać już ani początku, ani tym bardziej końca.

       Kilka dni temu poczułam, że jak tlen potrzebne jest mi chwilowe odmóżdżenie. Zaplanowałam więc projekcje całych, aż trzech odcinków serialu „Przyjaciółki” i to bez żadnej przerwy, jeden po drugim. Niech świat pędzi tak szybko jak chce, ja na chwilę staję. „Przyjaciółki” na takie okazje, to serial dla mnie idealny.  Same problemy. Świat się wali, a i tak każdy wygląda  świetnie i ma posprzątane w mieszkaniu. Do pełni szczęścia, prócz miękkiego kocyka i bluzy dresowej, brakowało mi jeszcze jednego elementu. A mianowicie… paprykowych chipsów Pringles!

      Wyszliśmy z Janim na małe zakupy. Na liście podkreśliłam dwa razy – paprykowe Pringlesy. W sklepiku, w którym zazwyczaj robimy zakupy ku mojemu przerażeniu, mieli tylko solone. W drugim, po Pringlesach ani śladu! Napięcie sięgnęło zenitu, bo w naszej wiosce są „aż” trzy sklepy. Nadzieja więc w tym trzecim…

     Przyznam, że w tym malutkim sklepie na rogu, nigdy jeszcze nie byłam. Ma on w sobie coś takiego, że jakoś nie zaprasza serdecznie do środka. Zakurzone szyby, światła jakby zawsze za mało. Czasem tylko widać zza okna starszą panią siedzącą za kasą.

     Kiedy przekraczaliśmy jego próg poczułam się trochę nieswojo. Ale przecież dla paprykowych Pringlesów – wszystko! Zaczęliśmy przeszukiwać regały, ale odnalezienie jednego artykułu  w nowej przestrzeni, to nie jest proste zadanie.

    -Przepraszam! Czy są może Pringlesy paprykowe? – spytał babcię Jani.

    Staruszka zerwała się z miejsca i zaczęła szukać z nami.

    -Na pewno gdzieś tu są… Na pewno! – patrząc na mnie babcia dodała: -Bo mój synek też jest od nich uzależniony.

     Ach, te greckie staruszki! Babcia rozpracowała mnie w niecałe trzy minuty… Dalej szukaliśmy razem we trójkę. Wiadomo, że były  na pewno, bo przy kasie stało opróżnione przez synka jedno czerwone opakowanie.  I kiedy tak szukaliśmy dosłownie wszędzie, mój wzrok trafił na półkę ze słodkościami. Ze zdumienia przetarłam oczy…

     Czekolady Wedla!!! I to nie jedna, ale kilka  najróżniejszych rodzajów. Gorzka. Mleczna. Biała. Jogurtowo – malinowa. Z dodatkiem wiśni. Oraz z laskowymi orzechami.  W tym momencie zdaje się, że tylko te osoby, które nie mieszkają w Polsce na stałe, zrozumieją moją nieopisaną radość i niekończące się zdumienie. Bez zastanowienia wzięłam po jednej z każdego rodzaju  i razem ze znalezionymi gdzieś w ciemnym rogu paprykowymi Pringlesami, jak na skrzydłach poleciałam do kasy.

    Wedel! Nasz polski Wedel! Najróżniejsze smaki na wyciągnięcie  ręki! I pomyśleć, że przywiezione z Polski dwie tabliczki mojej ulubionej, czyli gorzkiej, rozdzieliłam  sobie tak, żeby mieć jedną na kwiecień,  drugą na maj. Kolejną… Dopiero jak znów będę  w Polsce.

      Do sklepiku  poszłam krótko potem, bo spora  część mojej Wedlowskiej kolekcji, została barbarzyńsko rozkradziona przez Janiego. Przede wszystkim chciałam się jednak upewnić, czy to aby nie był jednorazowy przypadek. Na całe szczęście przy mojej drugiej wizycie, czekolad było jeszcze więcej, bo pojawił się również smak kokosowy. Wzięłam dwie tabliczki i przepełniona patriotycznymi uczuciami, poszłam  do kasy. Tym razem babcię zastąpił ów „synek”. Lat plus minus…  45… Szczupły, wysoki, z kilkudniowym zarostem. W ustach cienko zwinięty, zmaltretowany ciągłym miętoleniem  papieros.  Oczy jak u jaszczurki, sprytnie omijały  każdą próbę  nawiązania kontaktu wzrokowego. Ach! Co mi tam! Postanowiłam, że zagadam, może się czegoś dowiem:

    -A wie pan, że te czekolady Wedla są z Polski i to jest jedna  z najlepszych polskich marek? Są naprawdę świetne! A tak w ogóle, to ja też jestem z Polski!

     -Wiem – odpowiedział, nie wypuszczając z ust kończącego się już papierosa, a ja zastanawiałam się, na którą część mojego pytania padła właśnie odpowiedź.

     -A może mi pan powiedzieć… Bo tak się zastanawiam… Skąd właściwie w tym sklepie aż tyle tych czekolad?

    Facet po raz pierwszy spojrzał mi w oczy. Papieros wciąż trzymany w ustach, właściwie już całkowicie się wypalił i jeszcze chwila, a iskra miała sięgnąć do filtra.

   -A co ty taka ciekawa?

   Nacisnął guzik w kasie i wydarł rachunek.

  -Ale możesz być spokojna. Wszystko dogadane.  W przyszłym tygodniu będzie ich jeszcze więcej…

     Synek, lat 45, osobowość musi mieć co najmniej ciekawą.  Ale mimo wszystko czuję się ciut bezpieczniej, kiedy w sklepie jest jego mama. W każdym razie nauczyłam się, że nawet w naszej najzwyczajniejszej codzienności, naprawdę warto od czasu do czasu zmieniać te najbardziej banalne  przyzwyczajenia. Kto wie co stanie się, kiedy raz na jakiś czas zejdziemy z wydreptanej wcześniej przez nas  ścieżki…

 

Z CYKLU: zacznij lekko poniedziałek – Dlaczego tak lubię sam proces podróżowania?… poniedziałek, 15 grudnia 2014

      Właśnie teraz rozpoczyna się  okres, kiedy wiele  z nas wraca na Święta do swoich rodzinnych domów. Polacy z najdalszych stron świata, wracają do kraju. Każdy udaje się do swoich bliskich. Podróże krótkie, długie. Pociągami. Autobusami. Samolotami. Ciągnący się czas  w poczekalniach, kawiarenkach, na odprawach. I te bolące pośladki, po godzinach siedzenia w pędzącym wehikule.

        Takie podróże, zwłaszcza jeśli trwają kilka, a nawet kilkanaście godzin, mogą być bardzo męczące. Mimo wszystko,  ja  cały ten  proces teleportowania się w jakiekolwiek miejsce bardzo lubię. Może on trwać nawet i kilkanaście godzin.  Grunt to po prostu dobrze się zorganizować. Nie nudzić się – to dla mnie za mało. Chcę jak najlepiej wykorzystać spędzony w podróży czas. Tych kilka godzin, które wydają się być wyjęte z życia, można naprawdę świetnie spożytkować. Tutaj kilka moich sposobów jak organizuje sobie czas podczas podróżowania i przyczyn, dla których aż tak bardzo lubię ten proces…

CZAS TYLKO I WYŁĄCZNIE DLA MNIE… W domu, pracy, zawsze jest coś do zrobienia. Zawsze – co oznacza, że można coś robić 24/h, a i tak prace nie mają końca. Podczas podróżowania jesteśmy chwilowo wyłączeni z naszej codzienności i  czas podróżowania to taki „czas dla mnie”. Kilka godzin podczas których  nic nie muszę i nie mam żadnych obowiązków. Mogę sobie spokojnie „pobyć”, posiedzieć i odpocząć. Czyż już sama taka świadomość nie jest cudowna?

ZANURZENIE  SIĘ W SWOICH MYŚLACH… Najlepsze pomysły przychodzą do mnie zazwyczaj, kiedy jestem pod prysznicem i… w podróży! Nie mam pojęcia dlaczego, ale zawsze kiedy tak po prostu gapię się w zmieniający się widok za oknem, po kilkunastu minutach w mojej głowie pojawia się jakiś fajny pomysł. Dlatego jedną z rzeczy, jaką  zawsze muszę ze sobą podczas podróży mieć, to coś do pisania i notes. Tak żeby, tego co wpadło do głowy, w codziennym pędzie nie zapomnieć!

OBSERWOWANIE LUDZI… Tak po prostu. Pogapić się na ludzi. Poobserwować co takiego robią, co mówią, jak się zachowują i wyglądają. Nie ma na to lepszej okazji, niż podróżowanie.

CZAS NA PRACĘ… Co prawda nie muszę, ale jeśli mam na to ochotę, to podróżowanie jest również idealnym czasem, by trochę popracować. Taką możliwość daje nam również dzisiejsza technologia. Jeśli podróż trwa dobre kilka godzin, właściwie zawsze gdzieś w poczekalni, w kawiarence przy kawie, czy w samolocie udaje mi się napisać post, zacząć / dokończyć jakiś tekst, zaplanować kolejny, tak by z pracą być do przodu. Często po takiej podróży wracam niemalże jak po przepracowanym dniu, bo aż tyle udało mi się zrobić. Jeśli się chce, to nie ma wymówek i pracować można naprawdę wszędzie!

 

CZYTANIE. CZYTANIE. I RAZ JESZCZE… CZYTANIE!… To banalne, ale przecież nie mogłam tego nie napisać. Nie ma lepszego czasu na dobrą książkę  niż  podróż. Co prawda czytanie w podróży może być ciężkie i niezdrowe dla oczu, jeśli bardzo trzęsie. Ale i na to jest rozwiązanie – audiobooki!

PLOTKARSKIE GAZETY… Podróżowanie to również idealny czas na przeglądanie kolorowych, plotkarskich gazet. Można bezbożnie przeglądać nawet te, do których publicznie wstyd się przyznać… Bo przecież oficjalnie jedynie „zabijamy” taką gazetą czas, teoretycznie nie mamy co robić i nam się nuuudzi…

 

OGLĄDANIE FILMÓW… W moim tablecie mam nawet taki folder: „filmy na podróż”. Są to zazwyczaj filmy, albo nagrania, które muszę obejrzeć, ale bynajmniej nie dlatego, że mam na to ochotę. Są ciężkie, nudne, ale z jakiś powodów dla mnie ważne i zazwyczaj w ciągu normalnego trybu życia znajduję wszystkie możliwe wymówki, tak żeby zrobić to „jutro”. Zostawiam je sobie często na dłuższą  podróż. I tak  na jakimś wygodnym siedzeniu organizuje sobie małe, domowe kino. No i film – odhaczony!

       Dobrze zorganizowana podróż, może naprawdę przelecieć jak z bicza strzelił. Już kilka razy zdarzyło mi się pomyśleć, że mogłaby potrwać jeszcze ze dwa kwadranse, żeby tylko zdążyć dokończyć rozdział ciekawej książki, skończyć przeglądać gazetę, pisać tekst czy też oglądać film.

         A jakie są Wasze sposoby na długie podróże? Piszcie koniecznie w komentarzach! No i… PRZEMIŁYCH PODRÓŻY!!! 

 

 

 

Z CYKLU: zacznij lekko poniedziałek – 10 rzeczy, które skutecznie chronią mnie przed listopadową chandrą… poniedziałek, 3 listopada 2014

     Nie lubię listopada. I coś mi podpowiada, że podobnie ma wiele osób. Listopad jest miesiącem co najmniej ciężkim. Liście z drzew najczęściej zdążyły już opaść, więc robi się szaro. Dzień jest krótki, a na dodatek ta zmiana godziny. Jest zimno. Wietrznie i często pada. Nawet w Grecji. Bleee…

    Po sezonie wakacyjnym mój tryb funkcjonowania  zmienił się o 180 stopni. Teraz czeka mnie sporo pracy w domu. Pisanie uwielbiam, ale siedzenia w domu – nie znoszę!!! Poza tym, nie ukrywam,  że powrót z Kerkiry do naszej wioski, to nie jest coś z czego się bardzo cieszyłam. Niedawno znalazłam gdzieś informację, że miejsce w którym mieszkamy jest uznawane za jedno… z najbardziej… depresyjnych w całej Elladzie. Niestety, podpisuję się pod tym obiema rękami. Od czasu napisania TEGO posta, moje nastawienie do naszej wioski nie zmieniło się ani trochę. Szczególnie w  porównaniu do  tego, jak piękna jest Kerkira.

    Świat zewnętrzny nie sprzyja. Jak więc w takim razie, szerokim łukiem  udaje mi się ominąć temat jesiennej chandry?  Mam dziesięć sposobów, które  zawsze są niezawodne. Jestem bardzo ciekawa Waszych! Jeśli macie swoje – piszcie proszę w komentarzach! Być może ktoś jeszcze się nimi zainspiruje;)))

 1. SŁOŃCE – dzień może być pochmurny, może padać i wiać. Ale słońce bardziej czy też mniej schowane za listopadowymi chmurami, obecne jest przecież zawsze! Dlatego codziennie, niezależnie od pogody, mojego samopoczucia i tego co mam do zrobienia  – wychodzę co najmniej na czterdzieści minut na zewnątrz w czasie, kiedy słońce świeci najintensywniej. Jeśli jest chłodno ubieram się cieplej. A kiedy jest słoneczny dzień, to wystawiam twarz do góry i napawam się witaminą D i tą niesamowitą energią jaką dać może tylko słońce.

2. CZAS DLA SIEBIE – w sezonie jesienno – zimowym moja praca to typowy „zawód wolny”.  Organizacja pracy w domu to naprawdę ciężkie zadanie. Podstawowy problem osób, które pracują w domu, to nie rozciągać pracy na cały dzień. Zorganizować się tak, by znaleźć czas na wszystko. Łatwo się w tym pogubić, kiedy nie ma się nad sobą szefa. A przyjemności są bardzo ważne dla  dobrego samopoczucia psychicznego. Ostatnio złapałam się na tym, że zwyczajnie zapominam o relaksie. By tak się nie stało od pewnego czasu wszelakiego typu przyjemności wpisuję w kalendarzu  jako „zajęcia obowiązkowe”. Może brzmi to nieco śmiesznie, ale najważniejsze – działa!

3. SPORT – za sportem nigdy szczególnie nie szalałam i daleko mi do typu sportowca. Jednak ruch to szalenie istotny czynnik, który pozwala nam czuć się dobrze.  Dlatego szczególnie jesienią dbam o to,  żeby ruszać się znajdując jednocześnie w tym przyjemność. Wychodzę na dłuższy spacer. Kiedy pogoda jest w miarę ładna, często wkładam sportowe buty i biegam. Raz na jakiś czas, przed snem, albo tuż po obudzeniu się ćwiczę jogę z jakimś instruktorem z YouTube. Małe rzeczy, ale robią wielką różnicę!

4. SOKI OWOCOWE – jakiś czas temu dorobiliśmy się sokowirówki. Od tego czasu w naszym domu zaczęło się prawdziwe sokowe szaleństwo. Na sok zamieniamy właściwie wszystko co dostępne jest na naszym bazarku! Testujemy najróżniejsze zestawienia. Prosta rzecz. Kubki smakowe są w siódmym niebie. No i – samo zdrowie!

5. DOMOWE CIASTA – jedna z moich sąsiadek powiedziała mi kiedyś: „jeśli w życiu jest naprawdę źle i nie wiesz co robić… zrób szarlotkę! Nie ma nic bardziej kojącego niż zapach domowego ciasta rozchodzący się po domu”. Tu chyba nie trzeba żadnego komentarza. Dodam tylko, że po naszym domu właśnie rozchodzi się zapach ciasta pomarańczowo – czekoladowego i jest to cuuudowne!

6. KOMEDIE – w tym miesiącu raczej nie planuję obejrzeć żadnych innych filmów niż komedie. Najlepiej romantyczne! I najlepiej z jakąś piękną, modnie ubraną aktorką, która zawsze fajnie wygląda, tak żeby mi też się  chciało. Przyznam, fabuła ma w tym momencie zupełnie drugo… trzeciorzędne znaczenie ;)))

7. ZESTAW: KSIĄŻKA/GAZETA + GORĄCA CZEKOLADA + KOC – tyle! Kiedy mam te trzy elementy – nie istnieje dla świata!

8. KOLOROWE UBRANIA – jesień, a zwłaszcza listopad jest taki szaro – bury. Szare kurtki, płaszcze, parasole…  Tak okrojona gama barwna, chyba nikomu nie poprawia humoru. Dlatego zawsze staram się mieć na sobie coś kolorowego. To naprawdę potrafi magicznie  poprawić samopoczucie.

9. LENIUCHOWANIE – kiedy pogoda jest naprawdę zła, za oknem pada i wieje – jest to najlepszy moment, żeby sobie zwyczajnie poleniuchować. Tak po prostu. A jakby ktoś się pytał o powód… W listopadzie wszystko(!) zwalić można przecież na pogodę!

10. BOŻE NARODZENIE – bez dwóch zdań należę do bożonarodzeniowych maniaków. Przyczynia się do tego pewnie i fakt, że mieszkam za granicą, a grudzień to jeden z niewielu okresów, kiedy spotykamy się całą rodziną. Na ten okres czekam więc cały rok! Jeden grudzień – to stanowczo za mało! Dlatego rozciągam ten czas planując wszystko, już od początku listopada. Nie ma dla mnie niczego przyjemniejszego niż takie oczekiwania. Czas więc już najwyższy – zabrać się za kupowanie świątecznych prezentów!

Po napisaniu tego postu z ręką na sercu mogę  stwierdzić, że listopad jest całkiem fajny! :DDD

Pozdrawiam Was gorąco i czekam na Wasze sposoby na listopad!

 

Z CYKLU: zacznij lekko poniedziałek – Co widać za Twoim kuchennym oknem?… poniedziałek, 19 maja 2014

    Dlaczego rano czas leci tak strasznie szybko? A może ktoś tam na górze jeszcze specjalnie go przyśpiesza? Umyć się. Ubrać. Spakować. Uczesać. A jeszcze make-up! I śniadanie… 5 minut, to jak 5 sekund. Ach! Jeszcze post na poniedziałek!  Ojej…  już prawie dziewiąta… A odpisać na smsa?  Dzwoni telefon, ale tego to już chyba nie  odbiorę. Ten to już niestety, ale musi poczekać. Może akurat nic ważnego.  Co ja tak w ogóle mam dziś na siebie włożyć?!?! Przecież to wygląda okropnie… A ta bluzka  nadaje się już  tylko do prania! Pranie… No właśnie. Dzisiaj to już koniecznie – muszę je  zrobić! Ale białe, czy kolorowe? A może by tak…  jutro? Nie, jutro może przecież padać… Już wpół do dziesiątej, a przed jedenastą  musimy być w mieście. Trzeba jeszcze zatankować… Ciekawe? Jak rano organizują się mamy, które mają małe dzieci?! Pewnie mają jakieś swoje tajemne sposoby… Bardzo mnie to zastanawia! Największy szacunek, bo ja rankami nie daje rady jedynie ze sobą. A co jeśli miałabym małego szkraba?! Kolejny telefon… Ale ktoś uparty. Uff… Na całe szczęście to do Janiego. Jani zawsze tak głośno odpowiada,  słychać go po całym domu.  Szczęście chyba się do mnie uśmiechnęło, bo dzwoni Feta. Więc  nie będzie to rozmowa z serii  „na szybko!”. Dzięki Feta! 10 minut gratis od teściowej, czy też może od losu. Ale co teraz z nimi zrobić? Za co mam się złapać?

    Kawa… Kawa… Kawa…

    Wyjmuje mój czerwony młynek. To nasz ślubny prezent. Czerwony jest ostatnio moim ulubionym. Podoba mi się wszystko im bardziej jest czerwone. Ciekawe skąd wie o tym moja siostra, bo przecież wcale jej nie mówiłam. Otwieram nową paczkę. Ledwo słyszalne „pyk”! I jestem innym świecie! Zdaje się, że mam minę, zupełnie jak z reklamy. Kawa mieli się na drobno, a w międzyczasie szykuje moją  Bialetti. Tę z kolei podarował mi największy kawosz świata, czyli mój tata, bo dla niego jest stanowczo za mała. Tej prostej kawiarki, nie jest w stanie zastąpić nawet najnowocześniejszy ekspres do kawy na świecie. Trzy minuty i już jest. Zapach rozpływa  się po kuchni. Kto go tak zaprojektował? Czy do kawy dosypują  również proszki na uspokojenie?

    Jani w pokoju obok się śmieje. Nie wiem co mówi, ale chyba jest  dobra wiadomość. Za moim kuchennym oknem, widzę jak  Katerina  polewa swój chodnik (TU przeczytasz  więcej!). Ja też już kiedyś próbowałam. Ale nadal nie widzę w tym  sensu, więc tej porannej praktyki zaprzestałam. Bycie ksenia (ksenia, czyli greckie określenie na osobę, która nie pochodzi z Grecji), ma swoje dobre strony – fakt, że wyłamuje się z niepisanej reguły „polewaj chodnik przed swoim domem” wszyscy jakoś  zrozumieją. Nawet nasza sąsiadka Katerina, która czasem polewa dwa razy dziennie! Wczoraj wieczorem pokłóciła się z mężem. Krzyczeli tak głośno, że nawet nie trzeba było podsłuchiwać. Jani w pracy, więc tłumaczyłam sobie ze słownikiem. Zaraz chwilkę… Jak było po grecku „rozwód”? Już zapomniałam… Ale dziś już się nie rozwodzą… Taksiarhis  wraca ze sklepu lekko uśmiechnięty. Coś tam kryje w zawiniątku. Wczoraj rozwód, dziś już prezent. Czyli grecka norma.  O! Przyjechał też sąsiad co mieszka z lewej. Kilka dni temu kupił nowy motor. W dzień na całe szczęście parkuje przed domem. Ale na noc, wjeżdża do swojego mieszkania. Tak jak wczoraj wieczorem. Już myślałam, że to kolejne trzęsienie ziemi. Ale to tylko nasz sąsiad i jego nowy  motor.

    Katerina  kończy polewanie. Równiutko zwija węża ogrodowego. Idzie do domu, bo płacze jej mała córka.

    -Już idę! Już! – zawsze kiedy  tak krzyczy, to brzmi dokładnie jak kwoka na grzędzie. Weszła do środka. Córce mówi, że nic się nie stało. Że nic jej nie będzie.  Na chwilę zapanowuje cisza. Dziadek, który mieszka  kilka ulic dalej właśnie idzie na ryby. Pędzi, jakby był z nimi umówiony na konkretną godzinę. Albo jakby wiedział, że za 5 minut już ich nie będzie. Zazwyczaj łowi tylko takie małe, ale widać, że ma przy tym wiele radochy. Znika za drzewem i ulica pustoszeje. Woda z domieszką jakiegoś płynu, pieniąc się śpiesznie wpada do studzienki. Cisza. Taka, która trwa tylko chwilę. Kiedy zupełnie nic się nie dzieje.

    Dopijam moją  kawę.

    Teraz już wiem, że cokolwiek się dziś stanie, to prędzej czy później wszystko się jednak uda.  A może jutro wstanę te 10 minut wcześniej? Idealnie na spokojną kawę. Czyżby to właśnie moja poranna recepta?

    Jestem bardzo ciekawa – jak wyglądają Wasze poniedziałkowe poranki? Czy macie jakieś tajemne  triki, żeby rano zachować równowagę? Piszcie w komentarzach! Poniedziałkowo pozdrawiam i uciekam do  dalszej pracy!

 

Z CYKLU: zacznij lekko poniedziałek – Co takiego można tylko w Polsce? Rzeczy niematerialne… poniedziałek, 24 lutego 2014

     Moja zimowa wizyta w Polsce jest już wspomnieniem. Ale jak miło jest sobie powspominać! Podczas każdego  przyjazdu  do kraju odkrywam coś nowego, do czego zawsze chcę wracać i uświadamiam sobie ile jest rzeczy, do których tęsknie. Czasami zupełnie zapomina się o tym, co mamy na co dzień. Ale tęsknota skutecznie o tym przypomina. TUTAJ  i  TU  znajdziecie wcześniejsze wpisy o tym, „co takiego można tylko w Polsce”. W tym wydaniu pojawią się  rzeczy zdaje się  najważniejsze, czyli te niematerialne. Takie, do których zawsze chce wracać.   A jakie są Wasze? Czy pokrywają się z moimi? Koniecznie piszcie w komentarzach!

 

1. RODZINA – tu zdaje się nikogo zbytnio nie zaskoczę! Najbliższą rodzinę docenia się szczególnie, kiedy mieszka się od niej daleko. Żadna wcześniejsza Wigilia nie była dla mnie tak uroczysta i ważna. Nigdy też nie przejmowałam się tak bardzo każdym rodzinnym spotkaniem. Od momentu, kiedy nie mieszkam już w Polsce na stałe, typowe „imieniny u cioci” to dla mnie sama radość!

2. PRZYJACIELE – tych można mieć wszędzie! Ale rzadko kto rozumie nas tak dobrze, jak starzy, dobrzy przyjaciele. Na całe szczęście żyjemy w XXI wieku i współczesna technologia niesamowicie  ułatwia nam kontakty, z każdym kto jest nawet na drugim końcu świata. Dziś nie wyobrażam sobie, żeby raz na kilka dni nie uciąć sobie z przyjaciółką z Polski dwugodzinnej  rozmowy. Nic prostszego… Wystarczy jedno małe klik! I już łączymy się przez Skype.  Nie ma jednak co się oszukiwać – zawsze najlepiej jest umówić się na kawę w realu!

3. NARZEKANIE – publicznie muszę się do czegoś przyznać… Od czasu do czasu napada mnie chęć, żeby tak po prostu sobie ponarzekać! Na co? Na wszystko! Od pogody i niskiego ciśnienia, aż po fakt że znów nie mam się w co ubrać! Zdaje się, że ta nieodparta chęć zakorzeniona jest w mojej mentalności. A tego już nic nie jest w stanie zmienić;)  Taką nieodpartą  potrzebę narzekania  zrozumieć może jedynie drugi rodak!

4. JĘZYK OJCZYSTY – za każdym razem, kiedy wchodzę do polskiego sklepu, urzędu czy każdej innej instytucji, przypominam sobie o jednej fantastycznej rzeczy… Każdy mnie  rozumie!!! Nie muszę główkować, czy dobrze skonstruowałam zdanie, czy nie popełniłam rażącego błędu, czy może znów zdradza mnie mój akcent. I nawet na najzwyklejszej poczcie nie zapada nagle  krępująca  cisza, kiedy wymawiam swoje imię i nazwisko… Czyż rozmawianie w swoim ojczystym  języku, nie jest przecudowne?!

5. RADIO W SAMOCHODZIE – kolejna mała rzecz, która cieszy! Najzwyklejsze radio, które słychać w samochodzie, w którym leci polska muzyka i słychać polskie audycje.

6. ZAŁATWIANIE RÓŻNYCH SPRAW – przy każdej mojej wizycie w Polsce, utwierdzam się w przekonaniu, że  czy chodzi o urzędy, lekarzy czy też najróżniejsze inne  naprawy – w Polsce wszystko zawsze udaje się załatwić! Choćby nie wiem jak skomplikowana wydawała się sprawa, zazwyczaj każdy jest bardziej człowiekiem, niż przedstawicielem danego zawodu. Nie chodzi o łamanie prawa, ale zwyczajną codzienną elastyczność życiową. Wystarczy tylko przyjaźnie się uśmiechnąć i zawsze o wiele łatwiej się rozmawia. Choć wiem, że do tego punktu łatwo jest znaleźć kilka wyjątków…

7. ZŁOTÓWKI – zawsze chwilę po wylądowaniu mojego samolotu w Polsce, biegnę  kupić ulubioną wodę mineralną i świeżą gazetę. Podczas gdy  sprzedawca wydaje resztę, przypominam sobie jak ładnie wyglądają nasze pieniądze. Kiedy pokazuje je komuś w Grecji, każdy zachwyca się, że są tak kształtne i  ładnie zaprojektowana. Wiem  że ten moment kiedyś będzie musiał nastąpić, ale mam nadzieję że przejście  na euro jeszcze trochę się odwlecze.

8. POLSKA SŁUŻBA ZDROWIA – w tym momencie pewnie jesteście bardzo zaskoczeni, o ile nie spadacie z krzesła. Pewnie jednak nie pomyśleliście, że w temacie służby zdrowia może być jeszcze gorzej! Tak na przykład jest niestety w Grecji. Mimo tego że i Grecy odprowadzają dość konkretne podatki na służbę zdrowia, a na wizytę do specjalisty nawet nie trzeba skierowania, mało kto wybiera państwową służbę zdrowia. Większość zazwyczaj udaje się do lekarzy prywatnych, mimo tego, że za każdą taką  wizytę trzeba słono płacić.

9. RYTUAŁ JEDZENIA ŚNIADANIA – jak zdaje się większość polskiego społeczeństwa, nie wyobrażam sobie dnia bez śniadania. Im większe tym lepsze! Mam swój mały przesąd, który mówi, że to jak zjem śniadanie  wpływa na mój cały dzień. W Grecji przeważnie  nikt takiej potrzeby nie potrafi zrozumieć. A mój śniadaniowy przesąd jest dla Greków  zupełną abstrakcją!

10. ŻYCIOWA ZARADNOŚĆ –  Allegro, lumpeksy, sprzedawanie używanych rzeczy, czy  dorabianie sobie po pracy. Wszystkie te pojęcia w Grecji brzmią dość enigmatycznie. Im dłużej mieszkam za granicą, tym bardziej dostrzegam jakim niesamowicie zaradnym narodem jesteśmy. Lata złej sytuacji ekonomicznej, wykształciły w nas fantastyczną cechę zaradności życiowej. Każdy przecież musi sobie jakoś radzić! Myślę, że jest to jedna z najlepszych  cech jaką posiadamy i sama z dużym umiłowaniem uwielbiam ją w sobie rozwijać. No cóż… wiele prawdy jest w powiedzeniu, że  Polak potrafi!