Każdy coś takiego od czasu do czasu ma. Nie wiadomo kiedy, nazbierało mi się kilka deadline’ów. Ze skrzynki mailowej wypełzły nieodpowiedziane wiadomości, w typie „na wczoraj”. Na głowie szykowanie się do podróży, bookowanie wszystkiego, sprawdzanie godzin i połączeń. Niezapłacone rachunki, przyczepione do lodówki krzyczą żeby natychmiast coś z nimi zrobić. W domu bałagan. Niewywieszone pranie i następne już dopraszające się swojej kolejki. I jeszcze na dodatek przeciekająca rura od kaloryfera. To nieznośne, terroryzująco monotonne kap! kap! kap! Nie wiadomo w co włożyć ręce. Z tego wszystkiego rozbolała mnie głowa. Pomyślałam, że jeśli nie uspokoje myśli, to zwariuje. I tym samym postanowiłam się przejść.
Od dziecka, moim wielkim marzeniem było to, by mieszkać nad morzem. I mam teraz to szczęście. Uwielbiam morze. Szum fal. Jego kolor, jego zapach. Kiedy wychodzę na spacer, to zazwyczaj idę przejść się nad morze. Podobno człowiekowi dobrze robi, kiedy będąc w otwartej przestrzeni może patrzeć daleko, daleko przed siebie.
Szłam powoli, a przez cały ten czas towarzyszył mi szum fal. Myśli kłębiły się w mojej głowie, tak że zwoje mózgu dosłownie aż bolały. Jeszcze to… Jeszcze tamto! Jak ja mam zdążyć z tym?! Kiedy załatwić tamto? A to?? A gdzie, a kiedy? Na ile, a za ile. To było na wczoraj. To trzeba na jutro. Prawda, że też „to” znacie…? Gdyby tylko istniał taki guzik, po którego naciśnięciu, można wyłączyć ten rozbablany mózg. Taki „guzik” – on istnieje. Każdy ma gdzieś swój.
Szłam jakieś piętnaście minut. W miejscu gdzie kończy się asfaltowa droga i stoi niewielki, ostatni na tej uliczce domek, rosną trzy dorodne sosny. Między nimi jest niewielka ławka i trochę prowizoryczny stolik. Już z daleka widziałam że ktoś tam siedzi. Dwaj typowi greccy dziadkowie przynieśli nawet ogrodowe krzesła, żeby siedziało się im wygodniej. W małych filiżankach mieli grecką kawę [jak robi się grecką kawę – przeczytasz TU!] i małą butelkę ouzo [wszystko o ouzo przeczytasz TU!]. Siedzieli razem w milczeniu i popijając raz ouzo, raz kawę, gapili się w morze.
Morze tego dnia było zupełnie spokojne. Pogoda piękniejsza być nie mogła. Ciepłe marcowe słońce, zero wiatru. Możnaby tak siedzieć, czy spacerować godzinami.
Kiedy przechodziłam obok nich spowolniłam krok do granic możliwości, a kiedy już przeszłam nie mogłam się powstrzymać by się obrócić i spojrzeć na nich raz jeszcze. Wszystko to razem wyglądało tak cudownie łagodnie i spokojnie. Jakby nigdzie im się nie śpieszyło. Jakby żaden życiowy problem, głębiej ich nie dotykał. A promienie marcowego słońca na twarzy, widok i zapach morza, oraz smak ouzo i kawy, były największymi przyjemnościami życia, które dają najprawdziwszą rozkosz.
Grecy mają w sobie coś takiego. Że potrafią największą przyjemność czerpać ze skrajnie prostych rzeczy. Wyjąć z głowy wszystkie problemy, tak by było w niej miejsce na cieszenie się życiem. To jest w nich najpiękniejsze.
Odeszłam nieco dalej. I kiedy byłam już sama usiadłam na wielkim kamieniu, z boskim widokiem na morze. Gapiłam się tak bezczynnie, nie licząc czasu. Do domu wróciłam inna. Zabrałam się za to co miałam zrobić ze spokojem. Zrobiłam co mogłam. Na jutro zostawiłam tego co nie dałam rady już zrobić. Spać poszłam trochę później, ale jeszcze w łóżku poczytałam książkę. Pod koniec dnia wiedziałam, że wszystko po prostu jest ok.
Kiedy mózg zaczyna bezsensownie beblać, istnieje przycisk, którym można go wyłączyć. Każdy ma swój. U mnie jest nim gapienie się w morze…