Z CYKLU: zacznij lekko poniedziałek – Co widać za Twoim kuchennym oknem?… poniedziałek, 19 maja 2014

    Dlaczego rano czas leci tak strasznie szybko? A może ktoś tam na górze jeszcze specjalnie go przyśpiesza? Umyć się. Ubrać. Spakować. Uczesać. A jeszcze make-up! I śniadanie… 5 minut, to jak 5 sekund. Ach! Jeszcze post na poniedziałek!  Ojej…  już prawie dziewiąta… A odpisać na smsa?  Dzwoni telefon, ale tego to już chyba nie  odbiorę. Ten to już niestety, ale musi poczekać. Może akurat nic ważnego.  Co ja tak w ogóle mam dziś na siebie włożyć?!?! Przecież to wygląda okropnie… A ta bluzka  nadaje się już  tylko do prania! Pranie… No właśnie. Dzisiaj to już koniecznie – muszę je  zrobić! Ale białe, czy kolorowe? A może by tak…  jutro? Nie, jutro może przecież padać… Już wpół do dziesiątej, a przed jedenastą  musimy być w mieście. Trzeba jeszcze zatankować… Ciekawe? Jak rano organizują się mamy, które mają małe dzieci?! Pewnie mają jakieś swoje tajemne sposoby… Bardzo mnie to zastanawia! Największy szacunek, bo ja rankami nie daje rady jedynie ze sobą. A co jeśli miałabym małego szkraba?! Kolejny telefon… Ale ktoś uparty. Uff… Na całe szczęście to do Janiego. Jani zawsze tak głośno odpowiada,  słychać go po całym domu.  Szczęście chyba się do mnie uśmiechnęło, bo dzwoni Feta. Więc  nie będzie to rozmowa z serii  „na szybko!”. Dzięki Feta! 10 minut gratis od teściowej, czy też może od losu. Ale co teraz z nimi zrobić? Za co mam się złapać?

    Kawa… Kawa… Kawa…

    Wyjmuje mój czerwony młynek. To nasz ślubny prezent. Czerwony jest ostatnio moim ulubionym. Podoba mi się wszystko im bardziej jest czerwone. Ciekawe skąd wie o tym moja siostra, bo przecież wcale jej nie mówiłam. Otwieram nową paczkę. Ledwo słyszalne „pyk”! I jestem innym świecie! Zdaje się, że mam minę, zupełnie jak z reklamy. Kawa mieli się na drobno, a w międzyczasie szykuje moją  Bialetti. Tę z kolei podarował mi największy kawosz świata, czyli mój tata, bo dla niego jest stanowczo za mała. Tej prostej kawiarki, nie jest w stanie zastąpić nawet najnowocześniejszy ekspres do kawy na świecie. Trzy minuty i już jest. Zapach rozpływa  się po kuchni. Kto go tak zaprojektował? Czy do kawy dosypują  również proszki na uspokojenie?

    Jani w pokoju obok się śmieje. Nie wiem co mówi, ale chyba jest  dobra wiadomość. Za moim kuchennym oknem, widzę jak  Katerina  polewa swój chodnik (TU przeczytasz  więcej!). Ja też już kiedyś próbowałam. Ale nadal nie widzę w tym  sensu, więc tej porannej praktyki zaprzestałam. Bycie ksenia (ksenia, czyli greckie określenie na osobę, która nie pochodzi z Grecji), ma swoje dobre strony – fakt, że wyłamuje się z niepisanej reguły „polewaj chodnik przed swoim domem” wszyscy jakoś  zrozumieją. Nawet nasza sąsiadka Katerina, która czasem polewa dwa razy dziennie! Wczoraj wieczorem pokłóciła się z mężem. Krzyczeli tak głośno, że nawet nie trzeba było podsłuchiwać. Jani w pracy, więc tłumaczyłam sobie ze słownikiem. Zaraz chwilkę… Jak było po grecku „rozwód”? Już zapomniałam… Ale dziś już się nie rozwodzą… Taksiarhis  wraca ze sklepu lekko uśmiechnięty. Coś tam kryje w zawiniątku. Wczoraj rozwód, dziś już prezent. Czyli grecka norma.  O! Przyjechał też sąsiad co mieszka z lewej. Kilka dni temu kupił nowy motor. W dzień na całe szczęście parkuje przed domem. Ale na noc, wjeżdża do swojego mieszkania. Tak jak wczoraj wieczorem. Już myślałam, że to kolejne trzęsienie ziemi. Ale to tylko nasz sąsiad i jego nowy  motor.

    Katerina  kończy polewanie. Równiutko zwija węża ogrodowego. Idzie do domu, bo płacze jej mała córka.

    -Już idę! Już! – zawsze kiedy  tak krzyczy, to brzmi dokładnie jak kwoka na grzędzie. Weszła do środka. Córce mówi, że nic się nie stało. Że nic jej nie będzie.  Na chwilę zapanowuje cisza. Dziadek, który mieszka  kilka ulic dalej właśnie idzie na ryby. Pędzi, jakby był z nimi umówiony na konkretną godzinę. Albo jakby wiedział, że za 5 minut już ich nie będzie. Zazwyczaj łowi tylko takie małe, ale widać, że ma przy tym wiele radochy. Znika za drzewem i ulica pustoszeje. Woda z domieszką jakiegoś płynu, pieniąc się śpiesznie wpada do studzienki. Cisza. Taka, która trwa tylko chwilę. Kiedy zupełnie nic się nie dzieje.

    Dopijam moją  kawę.

    Teraz już wiem, że cokolwiek się dziś stanie, to prędzej czy później wszystko się jednak uda.  A może jutro wstanę te 10 minut wcześniej? Idealnie na spokojną kawę. Czyżby to właśnie moja poranna recepta?

    Jestem bardzo ciekawa – jak wyglądają Wasze poniedziałkowe poranki? Czy macie jakieś tajemne  triki, żeby rano zachować równowagę? Piszcie w komentarzach! Poniedziałkowo pozdrawiam i uciekam do  dalszej pracy!