Kryzys. Jak ma się Grecja kilka lat po jego wybuchu?… czwartek, 6 kwietnia 2017

Z postanowieniem zamieszkania na stałe, do Grecji przyjechaliśmy z Janim ponad pięć lat temu. Dokładnie wtedy ogłoszono wielki… grecki… kryzys! Kiedy pakowaliśmy walizki i wylatywaliśmy z Polski, w mediach trwało prawdziwe zatrzęsienie. Słysząc o naszej decyzji, wszyscy chwytali się za głowy:

-To jest skok na główkę na płytką wodę! Powariowaliście? Z Grecji trzeba teraz uciekać! A wy się tu wprowadzacie?

Tych słów autorstwa „wujków dobra rada”, zupełnie nie brałam do siebie. Wlatywało jednym uchem, a wylatywało drugim. Dlaczego? Wiedziałam dokładnie jak wyglądała Grecja przed kryzysem. I że cały ten kryzys nie jest taki,  jak go media malują.

-Zobaczysz… Zobaczysz… Po roku opadnie ten twój entuzjazm i zejdziesz na ziemię – tysiąc razy słyszałam taką ripostę.

Lekcja dla mnie jest z tego jedna. Nigdy w życiu nie rezygnujcie ze swoich marzeń, tylko dlatego, że inni w nie nie wierzą. Co stało się u nas po tych pięciu latach? Mamy się lepiej niż świetnie. I to pod każdym względem. Oboje pracujemy. Realizujemy się. Prowadzimy własną firmę [sprawdź naszą ofertę wycieczek po Korfu!]. Sporo podróżujemy. Robimy mnóstwo fajnych rzeczy. Mamy czas dla siebie.

*

Kiedy pierwszy raz znalazłam się w Grecji był rok 2006. Przyjechałam na wyspę Lesbos jako stypendysta Sokratesa. Po roku studiowania w Mitilini, przylatywałam do Grecji, kiedy tylko mogłam, żeby spotykać się z Janim. Przez cały ten okres nie mogłam się nadziwić jak? na Boga… Na jakich właściwie zasadach ten kraj funkcjonuje? Mało kto naprawdę rzeczowo pracował, a pensje były przy tym całkiem pokaźne. Do tego dodatki, czternastki, renty na każde życzenie. Wyjścia do tawern i kolacje takie, że dosłownie uginają się stoły. Drogie prezenty na każdą możliwą okazję. Wystawne wesela, chrzty, takie że głowa boli. Nowe samochody.  Pięknie i drogo urządzane mieszkania. Podróże. Markowe ubrania. Życie jest piękne! Kto by tak nie chciał? A przy tym wszystkim… Wieczne strajki, strajki i raz jeszcze strajki. Mistrzostwo świata w kombinatorskim niepłaceniu podatków. Łapówkarstwo i przekupstwo. Każdy medal ma dwie strony.

W realnym świecie, na dłuższą metę tak to nie działa. Prawo ekonomii jest dość jasne. Wydaje się tyle ile się zarobiło, a najlepiej jeszcze trochę mniej, by zaoszczędzić. Nigdy nie odwrotnie.

Grecja sprzed tych kilku lat, była jak mydlana bańka, która niebawem musiała pęknąć. To było oczywiste, że tak się stanie.

Za kryzys nie ma co obwiniać statystycznego Jorgosa. A cała medialna nagonka na „Greka – lenia” była niesprawiedliwa, bo wcale nie była obrazem całej Grecji. Człowiek tak jednak już ma, że jak dają to bierze. Nie ma się więc co dziwić Grekom, którzy w momencie kiedy dawano, to brali! Czy ktoś z was nie przyjąłby czternastej pensji? Albo płacił podatki, kiedy nikt nie płaci i wszyscy przymykają na to oczy? Fakt, nikt nie oszczędzał. Ale taka tu jest mentalność, że przecież żyje się TERAZ. Skoro więc teraz ma się pieniądze, to teraz się je wydaje. Kogo więc można obwinić za kryzys? Nieudolnych polityków, którzy do tej sytuacji doprowadzili.

Kiedy w Grecji  ogłoszono kryzys i jednocześnie ucięto rzekę płynącą banknotami euro, dla większości Greków to było jak lodowaty prysznic. Ludzie potracili prace. Ucięto im pensje, dodatki i dofinansowania. Zasiała panika. Zakończyła się era wypadów do tawern na wielkie biesiady. Kupowania najdroższych mebli. Samochodów prosto z salonu.  I tak dalej… I tak dalej… Możnaby wyliczać jeszcze długo.

Ale chwilka… Zaraz! Pamiętacie co działo się w Polsce jeszcze choćby w latach 80-tych? Urodziłam się w 1985 roku. I sprzed przełomu trochę jeszcze pamiętam. Kiedy opowiadam o tym  Janiemu, to widzę jak nie może się nadziwić. Szare sklepy, w których autentycznie NIC nie ma. Pomarszczona, sucha, żałosna pomarańcza na Boże Narodzenie, która była symbolem tego „lepszego” świata. Szary, szorstki papier toaletowy. Śmierdzące, tanie papierosy i zimny, wilgotny zapach biedy. Kiedy miałam trzy lata wyjechaliśmy do Jugosławi. Do dziś pamiętam, że kiedy ja i moja starsza siostra weszłyśmy do supermarketu byłyśmy przekonane, że jesteśmy w wesołym miasteczku. Wszystko dla nas było tak wesołe i kolorowe.

Jeśli porównać mój obraz kryzysu z czasów dzieciństwa, z opisem kryzysu w Grecji, co zostaje? Spory  problem… Okazuje się, że słowo „kryzys” każdy może zdefiniować zupełnie inaczej. Dla mnie grecki „kryzys” był unormowaniem sytuacji, sprowadzeniem Greków na ziemię. Trzeba pracować i się w tej pracy starać. Czasem zostawać po godzinach, albo gdzieś dorabiać. Czy się tego chce, czy nie, podatki trzeba płacić.  Na wielu rzeczach można też oszczędzać.  Dlatego też te ponad pięć lat temu, kiedy przeprowadzaliśmy się do Grecji wiedziałam, że media nie pokazują całej prawdy. Nigdzie się nie mówiło choćby o tym, jak Grecja wyglądała jeszcze trochę wcześniej. Ten obraz nie był więc przedstawiany  na tyle obiektywnie i rzetelnie, by się nim przejmować.

Co dzieje się w Grecji teraz? Tak jak obowiała się większość Greków, niestety kryzys to nie był tylko zły sen, po którym człowiek się budzi i jest tak jak było przed zaśnięciem. Tak jak „dawniej” w Grecji już nie będzie. Sytuacja się stabilizuje. Grecy przyzwyczajają się do innego stylu życia. Co jest bardzo ciekawe, powoli zmienia się też ich mentalność.

Ci którzy naprawdę szukali, znaleźli w końcu jakąś pracę. Tak jest przynajmniej w kręgu moich greckich znajomych. Ci, którzy jeszcze pracy nie znaleźli, w większości przypadków narzekają, że to „wszystko przez  kryzys!”. Widać jednak, że Grecy autentycznie zaczęli oszczędzać. W sklepach czasem widzę, jak ktoś chodzi z kalkulatorem, co kiedyś było  uznawane za  zniewagę. Okazało się, że dom niekoniecznie trzeba wyposażać w najdroższych sklepach. A i bez torebki  Louis Vuitton na osiemnastkę, jakoś się obejdzie. Jeśli samochód jest dwuletni, też można go kupić i nawet nim jeździć. W Grecji pojawiły się również pierwsze portale, gdzie można sprzedać / kupić coś używanego. Powstają też greckie second handy. Obiektywnie. To wszystko, to zmiany na dobre.

Grecja nigdy nie pogrąży się w żadnym kryzysie, ani w żadnej depresji, jak swojego czasu sensacyjnie głosiły media. Bo to jest sprzeczne z mentalnością Greków.  Piękne w Grekach jest to, że naprawdę potrafią cieszyć się życiem i w swojej codzienności zachowywać taką prostą radość. Obiad, nawet jeśli zrobiony z nieco tańszych składników, smakować będzie zawsze, bo je się go razem. Te kilka euro na kawę z przyjaciółmi znajdzie się zawsze. Całodzienne wylegiwanie się na plaży, jest zupełnie za darmo. Tak samo jak zupełnie za darmo można zachwycić się morzem, tym jak różowo zachodzi za nim słońce. Czasem jest tak, że świat się wali i  ma się wrażenie,  że wszystko się rozpada. Ale życie samo w sobie, ono i tak jest w Grecji zwyczajnie piękne.

Z CYKLU: Jadę do Grecji na wakacje – Ale… Czy WARTO było jechać do Grecji na wakacje?… środa, 23 września 2015

      Choć pracy przed nami jeszcze całkiem sporo, sezon wakacyjny powoli dobiega końca. Jest to więc ostatni w tym roku post z cyklu “Jadę do Grecji na wakacje”. Od pierwszego październikowego poniedziałku, cykl ten zastąpią posty z serii “Lekki poniedziałek”.

      Ale do rzeczy! Przez całe lato do mojej skrzynki mailowej z uporem maniaka powracał jeden i ten sam typ maila: mimo kryzysu, czy to z pewnością bezpieczne by jechać do Grecji na wakacje?  Nie wiem co takiego działo się w polskich mediach. Zdaje się na moje szczęście, nie dorobiłam się na Korfu telewizora. Wszystkie wiadomości o kryzysie dochodziły do mnie… od polskich turystów! A u nas na wyspie spokój, świetna energia i fantastyczna pogoda.

      Jedną z osób, która na początku lata napisała do mnie maila pewnego obaw, poprosiłam żeby po powrocie ze swoich wakacji na Krecie, napisała jak odbiera kryzys. Jak to co mówiono w mediach odnosiło się do rzeczywistości? Niżej znajduje się  odpowiedź. Przeczytajcie… A jeśli również i Wy spędziliście tegoroczne wakacje właśnie w Grecji, koniecznie piszcie w komentarzach  jak się Wam udały!

***

Witam!


Niestety czas naszych wakacji dobiegł końca. Tak jak pisałam, w tym roku byliśmy na Krecie. I zgodnie z obietnicą chcę przekazać kilka słów odnośnie moich spostrzeżeń. Pomimo moich wielu obaw przed wyjazdem, na miejscu wszystko było w jak najlepszym porządku. Naprawdę teraz można przyznać Pani rację, że media wyolbrzymiły problemy Grecji. Faktycznie na lądzie może wygląda to inaczej, natomiast wyspy dla turystów = wakacje jak w bajce. Hotel w którym przebywaliśmy okazał się świetnym miejscem do wypoczynku, odremontowany, jedzenie pierwsza klasa, wszędzie czysto i pachnąco, pracownicy uśmiechnięci. Podczas naszego urlopu bardzo dużo zwiedzaliśmy. Mieliśmy wypożyczony samochód na kilka dni i objechaliśmy nim sporą część wyspy. Po drodze mijaliśmy stacje benzynowe – zero limitu paliwa, nie spotkaliśmy się z brakiem paliwa na stacjach. Odwiedziliśmy kilka sklepów spożywczych, towary na półkach były w ogromnej ilości, woda słodka pitna też do wyboru do koloru. A do tego wszystkiego widoki przepiękne, czyste, zadbane plaże, ciepłe morze czego chcieć więcej? I dlatego zastanawiam się dlaczego media pokazują takie głupoty jak kolejki na stacjach benzynowych, puste półki w sklepach? Zgodzę się, że dla mieszkańców może nie jest tak różowo jak to wygląda dla przyjezdnych, ale gdzie teraz nie ma problemów? Całe szczęście, że Grecy są narodem szczęśliwym chyba z urodzenia. Ja uwielbiam patrzeć na starsze osoby uśmiechnięte, korzystające z życia. Spotkaliśmy kilka korowodów ślubnych jadących na wesele – wszyscy wystrojeni, uśmiechnięci. I prawda taka, że pewnie jak każdy mają jakieś problemy, ale naprawdę ludzie tam mieszkający potrafią się cieszyć tym co mają. Mam nadzieję, że ludzie nie zrażą się do odwiedzania pięknych, greckich stron, bo naprawdę można się tam zrelaksować, odpocząć i zobaczyć inne życie. Jak wygląda sprawa mieszkania tam na stałe? Niestety tego ocenić nie potrafię, ale mam wrażenie, że mieszkańcy zdają sobie sprawę jakie bogactwo natury posiadają u siebie i o turystę zawsze będą dbać, a poza tym ich mentalność i radość życia to coś czego powinniśmy się uczyć.

Pozdrawiam!
Agata Noczenska

 

Czy to nadal oby na pewno… tak na pewno… bezpieczne, żeby jechać do Grecji na wakacje?… środa, 8 lipca 2015

    Powoli przestaje mieć czas by odpowiadać na maile, w których jak boomerang powraca pytanie: czy to na pewno bezpieczne, by jechać do Grecji na wakacje? Czy bankomat wypłaci gotówkę? Czy na stacjach będzie benzyna? Artykuły spożywcze w sklepach i słodka woda do picia?

     W tym miejscu po raz kolejny zaznaczę, że na polityce znam się jeszcze mniej niż na piłce nożnej.  Od dobrych kilku lat nie oglądam wiadomości. Kiedy słyszę, że w radiu lecą newsy, od razu zmieniam na inną stację. Nie interesuje mnie: ile osób, gdzie i w jaki dokładnie sposób zginęło w wypadkach samochodowych. Kto został zgwałcony, a kogo porwano. I gdzie ostatnio było katastrofalne trzęsienie ziemi. Wiadomości lecące w tv i radio nie poprawiają mojej jakości życia, nie wzbogacają mnie i nie inspirują – wszystko wręcz przeciwnie. Nie widzę więc sensu by się na nich skupiać. Dokładnie tak samo jest w kwestii greckiego kryzysu.

    O tym, że w Grecji jest  nie halo, dowiaduje się głównie z mail, albo relacji naszych turystów. Gdyby nie to, niech Bóg będzie mi świadkiem, w ogóle nie zorientowałabym się, że w Elladzie sytuacja jest napięta. A przynajmniej będąc tu na Korfu. Choć Jani relacjonuje, że u niego też jest raczej spokojnie. No, czasem może ktoś z Greków chwilkę się przymartwi, trochę pomarudzi.  Ale ponieważ ja nigdy nie drążę tematu, to w tej kwestii tyle.

     Mówiąc wprost, słuchając relacji o tym co dzieje się w polskich mediach w sprawie kryzysu, wnioskuję że sytuacja przedstawiana w mediach jest nieźle podkręcona. Kryzys medialnie przecież bardzo się sprzedaje. Tu, na Korfu, życie toczy się jak zawsze swoim spokojnym, niezwykle radosnym rytmem. Wszystko funkcjonuje najzupełniej normalnie. Obserwując to co dzieje się dookoła mnie, mogłabym życzyć nam Polakom, tak uśmiechniętych i wiecznie zrelaksowanych twarzy jakie  mają Grecy w obliczu  swojego kryzysu.

    No… Ale jeśli… A może… A co… Gdyby… A jeśli jednak… Tak można przecież w nieskończoność.  Nikt tu nie ma kryształowej kuli i nikt nie wie co tak naprawdę będzie. Słyszałam gdzieś ostatnio, że około 85% – 90%  rzeczy, o które się martwimy w ogóle się nie wydarza… Nie widzę więc najmniejszego powodu, żeby zamartwianiem się marnować choćby jeden z tych pięknych letnich dni, które spędzam tu na Korfu. Życie jest stanowczo za krótkie, żeby marnować je na głupie gdybanie.

    Najbardziej mi się uśmiecha, kiedy podczas naszych tras, zbombardowani newsami, do swoich rodziców, którzy są tu na wakacjach, dzwonią  ich starsze dzieci. Przez telefon podawana jest wtedy relacja z tego co widać w telewizorze. Tymczasem my jesteśmy wtedy zazwyczaj na rejsie, na plaży, na nieziemsko pysznym jedzeniu w tawernie, albo na kawie w takim miejscu, że nogi się uginają.  Przyznam się, że podsłuchałam i przytoczę jedną z takich rozmów z przed kilku dni:

     -Nie… Nic się nie dzieje! Napięta sytuacja? No, daj już spokój! Jesteśmy właśnie na rejsie! Mówię ci, jak tu pięknie! Za chwilę wpływamy na Rajską Plażę! Musicie z Łukaszem też tu przyjechać! Dobra… Muszę już kończyć!… Nie będzie benzyny? No nie wiem… A w sumie, to po co nam? Niebezpiecznie? Gosia, weź już przestań! Wyłącz ten telewizor! Że nie będzie wody pitnej? A po co nam ona! My tu i tak pijemy  tylko białe wino! Hahaha!!!

     P.S. Ostatnio  przeszłam się po mieście, by zrobić zdjęcia „kilometrowym” kolejkom do bankomatów. Zdjęcia przedstawiają, to co widziałam. Możecie je skonfrontować z relacjami z mediów. Miasto Korfu. Piątek, 3 lipca. Godzina około 15.00.

Podsumowując. Drogi Turysto! Jeśli tego lata wybierasz się do Grecji na wakacje, wyłącz telewizor, a radio przestaw na letnią muzykę. Spokojnie się pakuj i planuj swój letni urlop. Jedź zupełnie spokojnie, bo Twoje greckie wakacje, z pewnością będą fenomenalne!

 

Kim jest Dionisos Sturis? I dlaczego każda osoba, która interesuje się Grecją powinna dobrze znać jego nazwisko?… sobota, 9 maja 2015

      Zupełnie nie wiem jak to się stało, że do czytania „Gorzkich pomarańczy” zabrałam się tak późno.  Czekając na ten właściwy moment, książka przez dłuższy czas stała na baczność w pełnej gotowości na regale. Kiedy jednak zabrałam się do czytania, zarwałam przez nią kilka nocy.

       Nie znalazłam jak dotąd żadnej innej książki wydanej w Polsce, która Grecję opisywałaby tak obrazowo. Sytuację kryzysową, to co działo się w Elladzie po II wojnie światowej i to co dzieje się teraz. Co chwila,  zasypuję Janiego cytatami: a czy wiesz, że… a czy słyszałeś o tym… czy zgadzasz się z… a Dionisos pisze, że… i tak dalej, i tym podobne.

       Całość napisana jest tak obrazowo, że za każdym razem kiedy otwieram książkę, czuję jakbym słuchała Dionisa siedzącego obok, konfrontując jednocześnie to o czym się dowiaduje, z moimi greckimi doświadczeniami.

      Recenzja książki „Grecja. Gorzkie pomarańcze” Dionizosa  Sturisa pojawi się na blogu pod sam koniec maja. Ale… Kim właściwie jest Sturis? I dlaczego każda osoba interesująca się Grecją, powinna dobrze znać jego nazwisko?

      Dionisos Sturis jest w połowie Polakiem, w połowie Grekiem. Przyszedł na świat w 1983 roku w Salonikach. Mieszkał w Elladzie dwa pierwsze lata swojego życia, ale  prawie całe późniejsze życie spędził już w Polsce.  Matka Dionisosa jest Polką. Wyszła za mąż za Greka i w latach 80. wyprowadziła się do Grecji. Mąż, ojciec Sturisa szybko okazał się być tyranem. Już z trójką dzieci, po kilku latach jego żona uciekła do Polski.

     W swoim dorosłym życiu, Sturis postanowił poznać Grecję i zrozumieć swoje greckie korzenie. Wyjechał na stypendium do Joaniny. Zaczął uczyć się greckiego.

    Obecnie pracuje w radiu TOK FM, zajmując się polityką zagraniczną. Jest specem w temacie Grecji. Był świadkiem wszystkich najgorętszych wydarzeń związanych z kryzysem, relacjonując sytuacje w Elladzie dla polskich mediów. Krótko po tym powstała jego pierwsza książka – „Grecja. Gorzkie pomarańcze”.

     Warto zwracać  uwagę na wszystkie audycje z uczestnictwem  Sturisa w radiu  TOK FM, które dotykają Grecji, jak i wszystkie artykuły, które dostępne są na stronie radia. Pojawiają się tam najróżniejsze informacje, z różnych dziedzin dotyczących  Grecji, zawsze reprezentujące dziennikarstwo na najwyższym poziomie.

     -Jani!!! Jeszcze tylko to ci przeczytam! Słuchaj, to się uśmiejesz: (…) To w Raches (wyspa Ikaria – przypis mój) jest ta słynna piekarnia, która otwiera się po zmroku i zostaje czynna prawie do rana. Piekarz wie, która rodzina ile czego potrzebuje. Pakuje chleby do siatek, siatki podpisuje i wiesza je na hakach przy drzwiach. Ludzie przychodzą, odwieszają torby, zostawiają pieniądze. A jeśli ktoś nie zapłacił, znaczy, że nie miał. Odda innym razem, przy okazji.[1]

   -No i co w tym takiego… niezwykłego?

   -Jak to co? Fajnie mają na tej Ikarii, nie?

   -A nie zauważyłaś, że u nas też tak jest?

    No tak! Kiedy wskazano mi przysłowiowym palcem, wtedy zauważyłam. I połączyłam fakty: co robią siatki z chlebem zawieszone na klamkach z tym, że obok jest piekarnia. Niby widziałam je setki razy i przechodziłam obok nich prawie co drugi dzień, ale jakoś tak… Nigdy nie zwróciłam na to uwagi. I po raz kolejny przekonałam się o tym, że myśl „o! tyle już wiem”, jest bardzo zwodnicza. A w temacie, w którym się siedzi, tak naprawdę nigdy nie można przestać drążyć.

     Na recenzję literackiego debiutu Dionisosa Sturisa zapraszam pod koniec maja!

     Tymczasem niżej, możecie odnaleźć  kilka przykładowych audycji i artykułów autorstwa Sturisa:

AUDYCJE

TEKSTY

 


[1] Grecja. Gorzkie pomarańcze, Dionisos  Sturis, Terra Incognita, Wydawnictwo WAB, Wa-Wa, 2013, s. 71

Protest w Atenach

     W ubiegły  piątek byliśmy w Atenach. Pomyślałam że to również idealny moment, żeby napisać post o świątecznych ozdobach greckiej stolicy. Ale nic z tego! Nie udało mi się zrobić nawet jednego zdjęcia. Plany potoczyły się zupełnie inaczej…
        Siedzieliśmy w Starbucksie przy  uniwersytecie, tuż przy stacji metra Akademia. Już właśnie wyciągałam aparat, żeby zrobić pierwsze zdjęcie bożonarodzeniowej choinki, kiedy  natychmiast kazano nam się ewakuować. Z kawą w jednej ręce, muffinką w drugiej. Właściwie nie zdążyliśmy nawet usiąść. Cały Starbucks opustoszał  w  przeciągu chwili. Na okna zapadły metalowe żaluzje. Pewnie nie zdążyły jeszcze dobrze zapomnieć poprzednich protestów.
       Plac przy uniwersytecie pękał w szwach. Wszędzie uzbrojona policja, której posiłki wychodziły z bocznych ulic. Również i ja byłam gotowa do akcji! Aparat w gotowości i ta pyszna kawa. Wyglądało naprawdę groźnie i nawet Jani proponował, czy by nie uciekać. Zaparłam się jednak rękami i nogami, mówiąc że do momentu, kiedy nie dostanę pierwszą pomarańczą w głowę, nigdzie się nie ruszam!  Co prawda protesty  już wiele razy widziałam, ale jeszcze nigdy w Atenach.
       Ludzi coraz więcej. Wszyscy telefony w rękach, zdają bliskim  relację na żywo. Transparenty. Wykrzykiwane hasła. I nagle zjawia się ambulans… Coś się stało! Już ktoś dostał! Nie, jeszcze nie  tym razem… Komuś zrobiło się po prostu słabo. Czekamy co będzie dalej…
      Kolejne piętnaście minut. Okrzyki. Hasła. Transparenty. Młodzież w maskach na wypadek użycia gazu. Na wszelki wypadek! A może mama kazała… Mija kolejne dziesięć, piętnaście  minut. Jani siada na krawężniku. Ja na baczność stoję nadal i wypatruje pierwszej, lecącej we mnie pomarańczy. Mogłabym pochwalić się przy wigilijnym stole. To byłby  dopiero skandal, zdominowałby wszystkie inne tematy!
     I kolejne dziesięć minut. Ludzie nadal   podekscytowani. Kłócą się między sobą. Natomiast  Jani na tym krawężniku prawie już usypia. Wygląda jak poszkodowany…  Oparł głowę na dłoniach. Widzę po twarzy, że już chcę powiedzieć: „kiedy idziemyyy…?”, ale gryzie się w język. Ja wpatruje się dalej. Obserwuje ludzi w tłumie. Patrzę, że pod czarnymi kapturami i maskami, widać młodzieńcze rysy. Oj, cokolwiek by o proteście nie  powiedzieć, to zajęć dziś chyba już nie będzie. Kolejne okrzyki i  tak dalej… Studenci przepychają się i śmieją między sobą. Kiedy słyszę, że dziewczyny za mną mówią: „to co… idziemy już na tę kawę?”, wiem że raczej  nic z tego  nie będzie.
“Pieniądze  na edukacje, nie dla bankierów”
      Piękny słoneczny dzień. Idealny na późnojesienny spacer po Atenach, tuż przed Bożym Narodzeniem. Trzeba  kupić jeszcze ostatnie prezenty. Na piechotę udaliśmy się na Monastiraki. Partenon  stał niewzruszony. Jedna z niewielu stałości  w tym ateńskim chaosie.  Podczas nieśpiesznego spaceru, widzę obok nas protestujące wcześniej twarze. Już bez masek i zacietrzewionego  buntu w oczach.
      Kiedy doszliśmy do stacji metra na Monastiraki, kilku Afroamerykanów grało uliczny koncert  reggae. Nie wiem  jak zinterpretować takie zakończenie, ale czuje że nie wymyśliłabym lepszego.  Jakby przeskoczyć z jednego  świata, do drugiego. Na zupełnie inną planetę. Właśnie za to  lubię wielkie miasta. Im większe, tym lepiej.

Ogórek i przyjaciele

 

       Za każdym razem, kiedy Ogórek ma wolne, albo właśnie zamyka sklep, udajemy się do kawiarenki „Friends”. Zazwyczaj wieczorami lokal wypełniony jest po  brzegi. Przy każdym ze stolików grupy młodzieży grają w planszowe gry. Grecy uwielbiają tak właśnie spędzać swój wolny czas.

     Kiedy udajemy się do „Friends”, prócz Ogórka są również  jego przyjaciele. Tych ostatnich jest około dziesięciu. Wszyscy zamawiamy po kawie, a później wybieramy odpowiednią grę. Jest bardzo aktywnie i jeszcze bardziej wesoło.  Zazwyczaj wygrana to kwestia  honoru, a ponieważ ten dla Greków jest niezwykle ważny, walka potrafi być brutalna. Wygrywa pionek, który pierwszy dojdzie do mety. Zanim ten jednak dojdzie trzeba wykazywać się szczęściem w rzucaniu kostką  i odpowiedzieć  na najróżniejsze  pytania.        Pamiętam, że kiedy zagraliśmy po raz pierwszy, pomyślałam „z tego nic nie będzie…”, bo co  drugi z przyjaciół Ogórka, miał twarz, z którą mógłby grać w mrocznym kryminale.  

    -Najwyższy szczyt Europy?

    -Mont Blanc!

    -Data bitwy pod Termopilami?

    -480 p.n.e.!

    -Ile zębów ma dorosła klacz?

    -36!

   Nie zdążyłam jeszcze skończyć swojej frappe, a już przegrałam. W pierwszej, drugiej i trzeciej rundzie.

   Zgadza się – ludzi nie można  oceniać  po wyglądzie!

    Przyjaciele Ogórka są w wieku  około 30 lat. Ilu z nich obecnie pracuje? Dwóch! Jeden jest akwizytorem, a drugi kelnerem. Ilu z nich teoretycznie szuka pracy? Każdy! A kto w ostatnim tygodniu wysłał choć jedno CV? Niestety… Nikt… Tak wygodnie jest przecież u mamusi…  A kryzys to całkiem niezłe wytłumaczenie, żeby jeszcze rok poleniuchować w wysprzątanym domu. Co więc chłopaki robią całymi dniami? Nie mam pojęcia… Jednak zawsze mają wiele czasu, żeby grać w planszowe gry.

     Trochę to smutne, ale zdaje się, że poza mną nikt się za bardzo  nie przejmuje. Życie każdego dnia toczy się swoim  rozleniwionym rytmem.

    Pamiętam, że kiedy pierwszy raz spotkałam Petrosa, spytałam go  czym się zajmuje:

    -Jestem kaskaderem!

    -Naprawdę! To musi być bardzo ciekawe! – padła moja odpowiedź, a tuż po niej wszyscy  leżeli pod stołem ze śmiechu.

    -Dobra… Muszę  uciekać! Strasznie się śpieszę! – powiedział później ten sam Petros.

    -Gdzie tak pędzisz? – spytałam.

    Petros zatrzymał się w biegu i wbił na chwilę wzrok w sufit:

    -Muszę wysłać taki super ważny faks!

    Reakcja chłopaków – taka sama jak wyżej.

 

 

    Rzecz jasna, żadnego faksu Petros nie wysyłał. Ale za pięć minut wybić miała 14.00, co oznacza godzinę zero, czyli czas na obiad.

 

 

      Kryzys pewnie  jest, ale przede wszystkim w telewizji. Za to każdego dnia punkt o 14.00 gorący obiad, czeka na stole. Ten zaś zawsze przykryty jest   uprasowanym w kant  obrusem, w biało – granatową kratę.  

 

 

 

Przeczytaj więcej…

https://salatkapogreckuwpodrozy.pl/blog/2012/03/11/jak-tak-naprawde-wyglada-kryzys-w-grecji-sobota-10-marca-2012/

https://salatkapogreckuwpodrozy.pl/blog/2011/10/07/saloniki-i-wielki-grecki-kryzys-czwartek-6-pazdziernika-2011/