Saloniki i wielki, grecki kryzys… czwartek, 6 października 2011

    
      „Wow!” Pomyślałam, kiedy znaleźliśmy się na jednej z głównych ulic Salonik – drugiego co do wielkości miasta Grecji i jednocześnie niezaprzeczalnej stolicy … mody! Przechodząc się ulicami w piękny wtorkowy dzień, nie mogłam oprzeć się wrażeniu, że jestem na jakimś modowym wydarzeniu i że za chwilę zgasną światła, a na ulicy jak po wybiegu zaczną chodzić prawdziwe modelki. Naprawdę, chyba nigdy w życiu nie widziałam w jednej przestrzeni tylu tak pięknie ubranych ludzi.
    Jest to chyba główne wspomnienie, jakie utkwiło mi po naszym jednodniowym wypadzie do Salonik. Jadąc do dużego miasta przez cały czas zastanawiałam się, jak tam będzie wyglądać kryzys, o którym tak trąbią wszelakie media. Na czym on polega? I  gdzie właściwie można go tak namacalnie zobaczyć?
       Na polityce niestety zupełnie się nie znam. Jak widzę w telewizji wiadomości, to zmieniam program, a jak w radiu pojawia się serwis informacyjny, to natychmiast szukam muzyki. To jak wygląda sytuacja polityczna w Grecji, mogę opisać tylko przez pryzmat tego jak wygląda codzienne, namacalne  życie, jakie emocje panują w społeczeństwie, ujmując to krócej –  dokładnie  na takiej samej zasadzie jak  otaczający świat postrzega małe dziecko.
     Kiedy zaparkowaliśmy samochód i zaczęliśmy iść w stronę centrum, poczułam, że rzeczywiście – coś śmierdzi w powietrzu. Nie myliłam się zbytnio, kiedy zobaczyłam przepełnione kontenery na śmieci, z których właściwie znaczna część odpadków  już zupełnie się nie mieściła. To znaczyło jedno – generalny strajk śmieciarzy. Takie jednak sytuacje nie są w Grecji czymś nadzwyczajnym i zdarzają się, można stwierdzić zupełnie systematycznie.  Biorąc pod uwagę, kryzys czy też nie, strajki w Grecji są zupełną codziennością. Studenci zawsze strajkują kiedy zbliża się sesja, z zupełnie niewiadomych przyczyn przestaje działać miejska komunikacja, czy też strajkuje służba zdrowia. Jest to sytuacja constans.
    Idąc głównymi ulicami, w roboczy  dzień, widać było kawiarenki wypełnione właściwie po brzegi. Co więc robią ci wszyscy ludzie, kiedy kraj tonie, tak spokojnie popijając kawę i gawędząc z uśmiechem? Rozwiązanie nasuwa się samo: to za pewne studenci, którzy niestety, ale nie mogą podejść do poprawkowej sesji, czy też zwolnieni z pracy – cóż innego pozostaje, jak po prostu wyjść na kawę?
      Korzystając z sytuacji, że szłam  obok stuprocentowego Greka, spytałam  Janiego – na czym polega więc ten cały kryzys, bo ja widzę tylko pięknie ubranych, uśmiechniętych ludzi pijących kawę lub w spokoju robiących zakupy w markowych sklepach.
-No wiesz… Tyle ludzi zostało zwolnionych z pracy. Zostali kompletnie na bruku… – brzmi rzeczywiście smutno, ale drążąc temat dalej, spytałam więc kto ze znajomych Janiego został zwolniony z pracy i jest właśnie na bruku…
-Hmmm…. – zaczął się zastanawiać, co dało do zrozumienia, że nie jest to jakaś zatrważająca ilość znajomych.
-No na przykład Petros. Szef zwolnił go rok temu. Przez cały rok  szuka pracy i nie może znaleźć. – brnąc  jednak w temat dalej okazuje się jednak, że owy Petros ma dość duże wymagania i nie może, z niewiadomych przyczyn pracować dalej niż kilometr za miastem. Bardziej niż wyjechać z miasta, wolał porostu wrócić do mamy. Literalnie więc ujmując na bruku nie jest.
-No i jeszcze Tassos. Ale on w sumie zwolnił się sam…
    Po chwili zamyślenia Jani dodał jednak…
-Ale zobacz… Mojemu ojcu obcięli emeryturę i nie dostaje już czternastej pensji…! – dalej Jani zaczął szukać czegoś jeszcze, ale ja nie mogłam się skoncentrować, bo właśnie uświadomiłam sobie, że w innych krajach istnieje coś takiego jak „czternasta pensja”…
     Wkrótce zaczęliśmy rozmawiać o czymś zupełnie innym, a o całym wielkim  kryzysie zupełnie zapomnieliśmy sami, bo właściwie nie było bodźca, który mógłby nam, zwykłym zjadaczom chleba o tym  przypomnieć.
     Nasze odwiedziny tego przepięknego miasta,  ukoronowała wizyta w jednym z muzeów, w którym odbywa się wielkie biennale, rozgrywające się w wielu różnych partiach miasta. Wchodząc do budynku muzeum już szykowałam 10 euro, bo tyle zazwyczaj kosztują takie wejściówki. Ku mojemu zdziwieniu, wejście było za darmo. Wystawa naprawdę wywarła na mnie wielkie wrażenie – dotykała właściwie po części tematu kryzysu – postanowiłam więc zaopatrzyć się w gruby, kolorowo ilustrowany przewodnik. Kiedy już powtórnie szykowałam portfelik, pani z kasy powiedziała, że książki  rozdawane są za darmo…, po czym ku mojej radości, zapakowała prezent w śliczną, lnianą torbę z reklamą i logo muzeum.
     Wieczorem, po powrocie do domu, zadzwoniła do mnie mama. Oglądała właśnie jakieś wiadomości, że w Grecji znów są strajki i martwiła się czy jestem cała. W głosie słychać było naprawdę strach, czy oby wszystko jest dobrze. Ja już w pidżamie właściwie leżałam  w łóżku, a o wielkim kryzysie poczytałam sobie w książce. 
PS
Przechodząc się ulicami Salonik, natrafiłam na polskiego Fiata 125p! W innym otoczeniu wyglądał naprawdę tak egzotycznie, ale po pierwsze bardzo trendi! Zdjęcie obokJ

Jedna myśl nt. „Saloniki i wielki, grecki kryzys… czwartek, 6 października 2011

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany.