Co w Boże Narodzenie ważniejsze jest od śniegu?… czwartek, 24 grudnia 2015

Na śnieg nie ma już co liczyć, a temperatura w Polsce jest teraz mniej więcej taka sama jak w Grecji. Mimo braku śniegu, te Święta i tak będą piękne.

Dla mnie Boże Narodzenie, to czas szczególny. Znów jestem w Polsce z rodziną i przyjaciółmi. Święta to jedyny tak szczególny czas w całym roku, kiedy możemy być wszyscy razem. Przyjeżdżamy z najdalszych zakątków. Jest dużo rozgardiaszu i bałaganu, ale najbardziej liczy się – bycie razem. Tym właśnie są dla mnie Święta. To czas zupełnie bezcenny.

Kochani… Rodzinnych. Spokojnych. Wesołych i przepysznych Świąt Bożego Narodzenia. Odpoczynku od codzienności. Świątecznej magii. Inspirujących prezentów. I poczucia prawdziwej wyjątkowości tych kilku najbliższych dni. Świętujcie, jedzcie, odpoczywajcie!

 

Dlaczego grudzień jest strategicznie tak ważnym miesiącem?… piątek, 18 grudnia 2015

Już nie pamiętam gdzie dokładnie to przeczytałam. Musiało to być jakoś w przelocie. Podobno w dawnych czasach, według wierzeń ludowych, do noworocznej nocy  trzeba było idealnie wysprzątać całą chatę. Uprzątnąć, odkurzyć każdy kąt. Wyrzucić to co zbędne. Wyprać i wyprasować wszystkie firany, zestawy pościeli. Tak żeby w Nowy Rok, dom pełen był nowej energii.

W ludowych wierzeniach jest wiele mądrości.

Podział roku na kwartały, miesiące, tygodnie i dni, pomaga uporządkować życie. Takie etapy wyznaczone przez kalendarz są niezwykle ważne w procesie  planowania, wyznaczania i zdobywania celów. Grudzień jest tu strategicznym miesiącem.

Pod koniec października wpadła mi w  ręce książka, o której wszędzie jest teraz głośno – „Magia sprzątania” Marie Kondo. Zdania co do tej książki są podzielone. Mi bardzo się przydała. Głównym założeniem Kondo jest to, że dla utrzymania domowego porządku powinniśmy mieć bardzo ograniczoną ilość rzeczy. Zatrzymujemy jedynie rzeczy, które albo są nam niezbędne, albo mamy z nim pozytywne skojarzenia, dzięki czemu dają nam dobrą energię. Wszystkich innych należy się pozbyć.

Jeszcze przed wyjazdem na Święta do Polski udało mi się posprzątać cały nasz dom, zatrzymując tylko rzeczy: 1) niezbędne, 2) mające bardzo dobrą energię. Choć myślałam, że nie mam zbyt wielu zbędnych rzeczy i tak wyrzuciłam cztery worki rupieci.  Teraz nasz dom jest w pełnym tego słowa minimalistyczny. I jeszcze nigdy wcześniej w jego przestrzeni nie czułam się tak dobrze. Kiedy tylko do niego wchodzę, czuje że i w mojej głowie zaczyna panować porządek, a wszystko co jest dookoła pozytywnie na mnie działa. Gorąco polecam tę książkę.

Porządkowanie i wyrzucanie tego co jest zbędne, nie ograniczyło się u mnie jedynie do sprzątania. Po uporządkowaniu domu, dalej poszło jak śnieżna lawina. Pierwszy raz od nie pamiętam kiedy, liczba wiadomości w mojej skrzynce wynosi zero! Setki zdjęć z naszych greckich podróży trafia do podpisanych folderów. Czytam i odpowiadam na zapomniane gdzieś w czasie stare komentarze z bloga. Pulpit w moim komputerze posiada już tylko kilka kluczowych ikon. Po co to robię? I dlaczego do końca grudnia  się z tym śpieszę?

Widocznie tak skonstrułowana jest nasza psychika, że potrzebujemy dat, podziałów, etapów, deadlinów. Jednym z najważniejszych jest właśnie 1 stycznia. Za każdym razem, kiedy coś uporządkuje, czuje jak w mojej głowie pojawia się nowa przestrzeń, w której zbierają się nowe pomysły, myśli, inspiracje. Chcę tej wolnej przestrzeni mieć jak najwięcej. Zero wiadomości do odpisania. Zero wiszących tekstów  do przeczytania. Zero rachunków do zapłacenia. Zamiast tego – wolna przestrzeń.

Grudzień jest więc strategicznym momentem, by dokończyć, uporządkować i rozliczyć się ze wszystkiego  co nad nami wisi. Po to by już od pierwszego stycznia zakasać rękawy i barć się za nowe postanowienia i cele. Ludzie żyjący tych kilka setek lat temu mieli racje. Pierwszy styczeń. Jest coś magicznego w tej dacie.

Tymczasem, moje postanowienia na 2016 już prawie gotowe. Puste kartki nowego kalendarza, aż się proszą o zapisanie świetnymi pomysłami. A co z postanowieniami na rok, który właśnie mija? W tym roku u mnie naprawdę dobrze! Z dumą mogę odhaczyć większość tegorocznych postanowień. Jak się jednak okazało nie wystarczyło jedynie je sformułować i zapisać na pierwszej stronie kalendarza. Jest coś co działa znacznie lepiej! Ale o tym dokładnie w ostatnim poście mijającego już roku.  Pozdrawiam Was serdecznie i biegnę dalej kończyć moje sprawy!

Mniam! Krótka wizyta u Sałatki. Grecy, a problemy naprawdę dużego kalibru… czwartek, 26 listopada 2015

Na ten wypad do Aten zacierałam ręce już od kilku dni. Po prostu chciało mi się dużego miasta. To takie małe uzależnienie. Żeby ta krótka podróż rozpoczęła się w mojej głowie jeszcze wcześniej, wszystko dokładnie  zaplanowałam. W co się ubiorę, co sobie zjem, gdzie pójdziemy, co zobaczymy. W zasadzie nic wielkiego, bo mieliśmy skoczyć do Ikei. Załatwić coś na Ermou.  Poszwendać się tam i tu. I odwiedzić Olivkę z Pieprzem w ich nowym mieszkanku. W odwiedzinach była również Feta z Pomidorem. Tak więc Sałatka w pełnym składzie!

Idealne plany mają to do siebie, że życiowo raczej się nie sprawdzają. Niby o tym wiem, ale czasami widocznie muszę sobie jeszcze dodatkowo przypomnieć. Tego dnia, z energią obudziłam się jeszcze przed dzwonkiem budzika. Zeszłam do kuchni żeby odsłonić roletę i czym prędzej sprawdzić jaka jest pogoda. I się zaczęło… Pierwszy element całej lawiny jakiegoś fatum…

Ten karaluch nie był duży, ale (chyba nie jestem tu wyjątkiem) nienawidzę karaluchów! Nie widziałam innego wyjścia… Co prawda idą Święta,  ale mimo tego nie potrafiłam zdobyć się na litość. Postanowiłam jak najszybciej  go zamordować. Ta szkarada,  powołana do życia w zupełnie  niewiadomym mi celu, zdążyła  przebiec do  salonu i schować się pod dywan. Skubany… Choć próbowałam znaleźć go na wszystkie możliwe sposoby,  moja poranna akcja zakończyła się tylko i wyłącznie jednym gigantycznym opóźnieniem. Karaluch zdołał zbiec. Rano czas zawsze pędzi w przyśpieszonym tempie, więc kawę postanowiłam przelać do papierowego kubka i dokończyć ją już w samochodzie. W końcu ruszyliśmy w drogę.    Ten papierowy kubek… Też nie był tego dnia szczęśliwym pomysłem.  Po jakiś trzydziestu minutach jazdy  z trzydziestominutowym opóźnieniem, cała jego zawartość znalazła się… na mnie! Tej jednej, wielkiej plamy po kawie na bluzce nie dało się zbagatelizować i udawać przed światem, że jej nie ma. Wróciliśmy więc do domu…

Ha – ha! Hi – hi! Ehhh… Życie! Na opóźnienie machnęliśmy  ręką, a mi nawet trochę ulżyło, bo byłam przekonana, że tego dnia  limit przeciwności losu został już wyczerpany. Błąd. Nie doszliśmy nawet do epicentrum. Po godzinie jazdy siadło nam w samochodzie wspomaganie kierownicy. Tak po prostu. Jani dał radę, ale ja nie mam aż tyle siły, żeby bez wspomagania wyrobić na zakręcie. Do teraz nie mam pojęcia, jak kiedyś prowadzono bez wspomagania kierownicy…

Jakoś dojechaliśmy… I jest! Ikea! Patrzyłam na żółte litery na granatowym budynku, jak na zbawienie. Pomyślałam, że na zakupach to już na pewno się wyluzuję. Mieliśmy kupić kołdrę, którą upatrzyłam jeszcze pod koniec sierpnia, wiedząc dokładnie która, jaka cena, jaki typ, w którym dziale.   Były wszystkie inne. Oprócz tej właśnie… Dodam, że jechaliśmy do Ikei właściwie tylko po nią… Ale to nie był jeszcze koniec.  Na liście moich spraw do załatwienia była jeszcze wymiana paska w zegarku. Nic wielkiego, ale może przynajmniej  to! się uda. Jadąc metrem na Ermou, zaliczyliśmy ścisk stulecia, a sklep Swatcha akurat był zamknięty. Na pytanie Janiego:

-No, ale czym ty się tak przejmujesz?

…myślałam, że również i jego zamorduję. Ujmując krótko, to naprawdę nie był dobry dzień.

 *

Zapukaliśmy do drzwi nowego mieszkania Olivki i Pieprza. Otworzyła Feta, bo Olivka na chwilkę gdzieś wyszła. Mieszkanko jest małe, ale niezwykle czyste i  przytulne. Usiedliśmy, a Feta podała do stołu.

-Przywieźliśmy ci Malamatinę! Co prawda w Atenach też jest retzina, ale takiej Malamatiny, to nigdzie nie dostaniesz! – powiedziała Feta.

Malamatina… Nie podejrzewajcie mnie o problem z alkoholem, ale tego dnia jej widok, był jak światło latarni morskiej w czasie sztormu. Jednak przede wszystkim  zrobiło mi się niesamowicie przyjemnie. Rzecz jasna, że Malamatinę można dostać również  w Atenach. Ale tak dla pewności Feta przywiozła jedną butelkę specjalnie dla mnie, wioząc ją   kilka godzin autobusem.

Pomidor czuje się już dobrze. Jego stan jest stabilny. Odrastają mu też włosy. Teraz jest ten moment, kiedy już mogę o tym napisać. Wcześniej tego nie zrobiłam, z prostego względu. Nie miałam pojęcia   > jak?<   mam to zrobić. Jakiś czas temu u Pomidora wykryto nowotwór   jelita. Pomidor jest już po operacji i chemii. Wszyscy trzymają kciuki za decyzję lekarza o tym, że więcej chemii już nie trzeba, bo sytuacja jest opanowana. A Olivka… Jej stan też nie jest najlepszy. Nie chodzi tylko o to, że w poprzedniej pracy czuła się źle. Kiedy sytuacja Pomidora się uspokoiła, z Olivki jak dżdżownice po deszczu, wyszły wszystkie stresy. Najprawdopodobniej właśnie one są przyczyną tego, że czasami nocą Olivka dostaje dziwnych ataków drgawek.

Olivka zjawiła się chwilę później i dosiadła się do stołu. Właśnie opowiadałam o mojej przygodzie z karaluchem.

-Ufff… Też strasznie się ich brzydzę. Wiem, że krzywdy nie zrobią, ale są takie obrzydliwe. A u nas na całe szczęście to ich nie ma! – z wyraźną ulgą powiedziała Feta.

-Nie ma?! Co ty Feta opowiadasz? A na dole? Tego lata zabiłem z dziesięć! – odparł Pomidor z taką dumą w  głosie i postawie, jakby podczas bitwy gołymi rękami zamordował dziesięciu Turków.

Olivka nawet kiedy  niedomaga, to ma tyle energii, że długo nie może usiedzieć. Szybko zjadła i podeszła do okna. Mieszkanie jest jeszcze nowe i nie ma w nim jeszcze ani zasłon, ani firanek. Szyby są więc odsłonięte. Ot tak po prostu, Olivka związała  sobie t-shirt nad pępkiem i unosząc jedną rękę zaczęła taniec brzucha. Z nieukrywaną konsternacją spojrzałam na Janiego…

-A wiecie kto tam mieszka? Tra-la-la-la-la… Dziewczęta z kościelnej szkoły! Tra-la-la-la… Za chwilę zbiorą się w tej salce naprzeciwko  na wieczorne modły. Później, zawsze punktualnie  o dziesiątej kładą się spać! Jak są weekendy, to my zazwyczaj o tej porze wychodzimy… Może jak im tak chwilę potańczę, to dziewczyny w końcu przejrzą na  oczy  i wrócą do świata… Co myślicie?? Tatooo… – Olivka kontynuowała  swój monolog, podchodząc do Pomidora:

-Już naprawdę odrastają! – mówiła badając drobny meszek na zgolonej głowie swojego taty.  -Naprawdę! Jeszcze niedługo, a żeby je zgolić, to trzeba będzie kupić Husqvarnę [nazwa kosiarki do trawy, przypis mój;) ]. Hahaha!

-Olivka przestań! Daj mi zjeść! Trzebaby pomyśleć, żeby i ciebie posłać do takiej szkoły jak ta naprzeciwko! – odpowiedział Pomidor –Albo lepiej nie… Bo jeszcze się przestraszą i wezwą egzorcystę… – dokończył, kiedy zobaczył jak Olivka znów symuluje atak drgawek. Żeby nikomu się nie nudziło, od czasu do czasu Olivka urozmaicała nam nimi wieczór. Pieprz dyskretnie prosił, żeby natychmiast przestała, bo „to nie jest powód do żartów”, ale nie bardzo to Olivkę przekonywało.

-Nie martw się Dorota! – powiedziała podczas jednego z „ataków” – Jakby co, to w spadku przepiszę ci moje wszystkie najlepsze ubrania!

Malamatina powoli się kończyła. A mi w głowie w końcu uspokoiły się myśli. Siedziałam i patrzyłam  na uśmiechnięte twarze wokoło mnie. Na oczy błyszczące z radości, że tak po prostu jesteśmy razem. Czasami ludzie pytają… Jak to jest? Grecy są tak uśmiechnięci. Oni to pewnie nie mają problemów… Pytanie niedorzeczne, ale sama czasem też mam takie wrażenie. Prawda jest taka, że  nawet jeśli te problemy są naprawdę dużego kalibru, to życie, samo w sobie i tak od nich wszystkich razem wziętych jest dla Greków dużo piękniejsze. Malamatina, która kosztuje całe jedno euro,  jest najlepszym winem świata, bo podczas biesiadowania łączy ludzi przy jednym stole. A ucztowanie z bliskimi, to jedna z największych życiowych  przyjemności. Kurczak w sosie sojowym wyszedł Fecie znakomicie.  Podobnie jak puree ziemniaczane. Później jest nawet i deser. A co zjemy sobie jutro? Jani ma bardzo gustowną kurtkę! A Dorota w końcu załapała greckie rodzajniki! Widzieliście jaką śliczną sukienkę miała dziś w telewizji  Fei Skorda!… No i te jej nogi!   Ciekawe jaka pogoda będzie jutro… Pewnie znów słonecznie!

I wtedy  przehaczyło mi się w głowie. W końcu załapałam. Co miał na myśli Jani, kiedy staliśmy przy sklepie z zegarkami: „Czym ty się tak przejmujesz?”. Byłam zbyt zacietrzewiona, by zrozumieć, że ma racje. I czym ty się tak przejmujesz? Najpiękniejsza rzecz, jakiej nauczyć można się od Greków. Przyznaje. Ja od czasu do czasu  poprawiam to  zadanie domowe.

To był równie intensywny, co fantastyczny tydzień… niedziela, 8 listopada 2015

     Ufff… Właśnie rozpakowałam walizkę, włożyłam ubrania do pralki i zrobiłam sobie herbatę. To był równie intensywny, co fantastyczny tydzień. Tej nocy, myślę że będę spać jakieś 12 godzin…

     Wróciliśmy z Krety. Bardzo często jest tak, że wypady zupełnie spontaniczne, są najfajniejsze. Mieliśmy przy tym ogromne szczęście, do bardzo niepewnej w Grecji listopadowej pogody. Kreta jest niesamowita, ale też potrzeba na nią czasu. Dlatego ta nasza pierwsza wizyta, to był dopiero prolog.

Zachód słońca w Chanii

Zachód słońca w Chanii

     Wracając z Krety, w tym tygodniu czekała nas jeszcze jedna podróż… Ten weekend spędziliśmy w Volos. Tam pierwszy raz w życiu byłam na tradycyjnym… bardzo (!) tradycyjnym greckim ślubie! To była dopiero przygoda…

     Hmmm… Nasza podróż na Kretę… Chania. Rethymno. Knossos. To jak prawie utknęliśmy na wyspie na kilka dni dłużej… No i ślub naszego przyjaciela, na który o mały włos nie zdążyliśmy… Zupełnie nie wiem od czego zacząć… Może najpierw porządnie się wyśpię, a jutro się nad tym zastanowię! Spokojnej nocy i świetnego tygodnia Kochani!

 

Z CYKLU: zacznij lekko poniedziałek – Dlaczego w Grecji nie da się planować? Wystarczy spojrzeć na mapę… I jak to się stało, że zamiast na Ikarię, dopłyneliśmy na… KRETĘ!… poniedziałek, 2 listopada 2015

Z Grecji wyjechali ostatni już turyści. Większość z nich o tegorocznych wakacjach zdążyła pewnie już zapomnieć. Na wakacje więc czas najwyższy dla nas!

Pobyt na Ikarii planowałam już jakieś dwa miesiące. Wczoraj spakowaliśmy walizki. Zasuwając ostatni zamek, domknęliśmy też ostateczne planowanie. I właśnie wtedy Jani jeszcze dla pewności chciał sprawdzić godzinę naszego promu z Pireusu na Ikarię. Stare, greckie przysłowie mówi: człowiek planuje, a Bóg się śmieje. Zupełnie zapomnieliśmy o zmianie rozkładu promów w sezonie zimowym. Jak się okazało, naszego promu na Ikarię obecnie już nie ma…

-I co my teraz zrobimy?! Przecież wszystko jest już przygotowane… – spytałam załamana, nie wiedząc czy płakać, czy walić pięścią o ścianę. Ja naprawdę od dwóch miesięcy tak bardzo chciałam popłynąć na Ikarię…

-Ale tragedia… A mało ci  wysp w Grecji?  Popłyniemy… Dajmy na to… Na…

-A może by tak na Kretę!

-O widzisz! I problem rozwiązany!

Bardzo często, szczególnie turyści zadają powtarzające się pytanie: dlaczego Grecy są tak mało zorganizowani? Dlaczego? Przecież wystarczy spojrzeć na mapę Ellady.  Trochę lądu. Ostrzępiona linia brzegowa, jakby dziecko bawiło się nożyczkami. Jedna wyspa tu, a druga tam. Całość dosłownie rozwalona. Jakby ktoś rozbił na podłodze butelkę i nawet nie posprzątał.  Już patrząc na mapę łatwo wywnioskować, że tu nie da się niczego zbytnio zorganizować. Nie wyjdzie żaden plan… A to burza. A to sztorm. A to strajk. Za to można całkiem fajnie improwizować!;D

*

Dziś, o świcie dobiliśmy na Kretę. Nasze wakacje zapowiadają się wspaniale. Kochani, pozdrawiamy bardzo gorąco z przpięknej Chanii…:DDD Kreta jesienią zapowiada się bajecznie…

I nagle zrobiła się ciemność… Czyli o tym jak przetrwać nadchodzący listopad?… środa, 28 października 2015

Zdaje się, że mało kto przepada za listopadem. A ten zbliża się już wielkimi krokami. Mamy za sobą zmianę czasu,  więc nagle zrobiło się ciemno i jakby bardziej szaro. Nawet i w Grecji  jest już znacznie chłodniej. Nie lubię końcówki jesieni, nie przepadam też  za zimą. Ale nie zamierzam się nad tym użalać, a korzystać z tych pór roku najlepiej jak potrafię. Dziś dziesięć rzeczy, które robię jesienią i zimą, by czuć się możliwie jak najlepiej. Koniecznie piszcie w komentarzach jakie są Wasze sposoby na listopad! Z wielką chęcią się nimi zainspiruje. A oto i moja dziesiątka!

1. Spacery około południa… Im bliżej południa tym lepiej. Obojętnie, czy świeci słońce, pada, czy też wieje. Do dobrego samopoczucia jest nam absolutnie niezbędna witamina D. A tę możemy dostarczyć sobie jedynie przez przebywanie na słońcu, najlepiej w samo południe. Więcej o konieczności dostarczania sobie witaminy D, przez przebywanie na słońcu przeczytacie TUTAJ!

2. Cytrusy… Im bliżej zimy, tym lepszy na nie czas. Ale trudno wyobrazić sobie by zjeść dla przykładu  całą cytrynę. Ja przez cały czas piję soki z zielonych warzyw (na temat jednego z nich przeczytacie TUTAJ!). Uwielbiam zaczynać dzień od cytrynowo – miodowej mikstury. Jak ją zrobić? Przed pójściem spać w ciepłej wodzie rozpuszczam łyżkę miodu. Rankiem wciskam połówkę cytryny, mieszam i od razu piję. Dawka zdrowia od samego przebudzenia!

3. Kolorowe ubrania… Szarości, czernie, biele, są bezpieczne, ale szczególnie jesienią i zimą dbam o to, by wkładać na siebie coś kolorowego. Nie mam pojęcia dlaczego, ale kiedy mam na sobie coś różowego, od razu mam inną energię!:D

4. Aromatyczne kąpiele… Te mają swój urok szczególnie, kiedy jest zimno. Jakiś ciepły zapach, dużo, dużo piany i spokojny kwadrans, albo i dwa w gorącej wodzie. Taki relaks to przecież domena zimy i jesieni.

5. Wyłącz wiadomości i zobacz dobrą komedię!… Ostatni raz oglądałam wiadomości… jakieś cztery, pięć lat temu… Od tego momentu zauważyłam, że psychicznie czuje się znacznie lepiej. To znaczy, jeśli coś naprawdę ważnego się dzieje, to jakąś drogą i tak się o tym dowiem. Przed ostatnimi wyborami w Polsce, włączyłam wiadomości na całe dwie minuty(!!!)… Wyłączyłam utwierdzając się w przekonaniu, że szkoda czasu na te bzdury. Szczególnie teraz dbam o to, by oglądać komedie. Uwielbiam się śmiać. Więc dobra komedia na listopadowy wieczór jest idealna! A jakie są Wasze ulubione? Też piszcie w komentarzach!

6. Domowe ciasto… Kiedy zapach domowego ciasta wypełnia dom, od razu robi się tak jakoś słodko. Dla mnie to też jeden ze sposobów na poprawienie nastroju. Szukacie jakiegoś fajnego przepisu? TUTAJ! znajdziecie  przepis na moje ulubione  ciasto cytrynowe.

7. Zestaw: książka + gruby koc + dres + dobra herbata… Tu chyba komentarz jest zbędny. Kiedy korzystam z tego zestawienia, na kilka dobrych godzin potrafię przestać istnieć dla świata!

8. Aktywność fizyczna… Przyznam, że dbanie o nią o tej porze roku jest dla mnie ciężkie. Odkąd wyjechałam z Korfu, mam przerwę w jeździe konno. Pływać też nie da rady. Kiedy dzień jest na tyle ładny, wybieram się więc na dłuższy spacer, idę się przebiec, albo będąc nawet w domu wybieram jakiś fajny zestaw ćwiczeń z YouTube.

9. Wysypianie się… Tak jak latem do dobrego funkcjonowania wystarczy mi dosłownie kilka godzin snu, tak jesienią i zimą potrafię spać jak niedźwiedź. Taką potrzebę wyraźnie ma mój organizm. Ładuje więc baterie na lato, śpiąc tyle ile mi potrzeba.

10. Świece…  Niby zwykła, mała rzecz, a potrafi poprawić nastrój. Świece pasują według mnie szczególnie do miesięcy zimowych. Kiedy tylko zapadnie zmrok, zawsze zapalam kilka świec, które w magiczny sposób wyczarowują ciepłą, domową atmosferę.

 

Jak dla mnie lato mogłoby trwać całe 12 miesięcy… Ale i jesień jest super!… piątek, 23 października 2015

Uwielbiam lato! Jak dla mnie mogłoby trwać nawet i cały rok. Nie przeszkadzają mi nawet największe upały. Tak po prostu już mam. Ale i jesień ma swój niepowtarzalny urok. Dla mnie wyznacznikiem jesieni, wcale nie jest data w kalendarzu. Jesień przychodzi do mnie, kiedy z Ellady odlecą ostatni turyści. Tak więc zaczęła się właśnie teraz.

Słuchając jesienią prognozy pogody, pewnie z lekką zazdrością często słyszycie takie słowa: „dziś najcieplejszą stolicą Europy są Ateny! Temperatura w stolicy Grecji wynosi  23 stopnie!”. To prawda, jesienią czy też nawet zimą kilka dni z rzędu potrafi być prześlicznych, ale zapewniam że tak nie jest cały czas.  U nas już trzy dni non stop leje. I nie chodzi wcale o  lekki kapuśniaczek, tylko o deszcze jakby ktoś otworzył prysznic, który połączony jest z wiatrem, urozmaicany dodatkowo burzami. Tak żeby nie brakowało emocji  – do trzęsień ziemi od czasu do czasu, też trzeba się przyzwyczaić.  Dziś w nocy przez ulewę znów nie mieliśmy prądu. Wiało tak mocno, że myślałam iż lada chwila, a wywieje nam cały dom. Wystarczyło na chwilę uchylić okno, a na podłodze robiła się kałuża. Tak… Tak również wygląda grecka jesień.

Dla mnie początek jesieni, to prawdziwa rewolucja w życiu codziennym. Mój rozkład dnia zmienia się o 180 stopni. Jestem typowym wodnikiem. Zabija mnie więc codzienna rutyna, za to jak ryba (albo wodnik;)) w wodzie, czuje się w wirze nieustannych zmian. W takim cyklu zmian, żyje mi się idealnie. Musi się dziać!

Tak jak latem w domu właściwie jedynie śpię… Moje gotowanie ogranicza się do zupełnego minimum… Na kilka miesięcy nie wiem co oznacza słowo „film”…  Najczęściej usypiając nad książką, czytam jedynie chwilę przed snem… Tak jesienią…

Co prawda nie rozpakowałam jeszcze nawet walizek, ale nasz dom jest już tak wysprzątany, że człowiek ma ochotę  w nim po prostu być. Tu i ówdzie pojawiło się coś nowego. W końcu, po prawie trzech latach kupiłam sobie biurko, a Jani właśnie sam robi mi półkę na moją małą kolekcję greckich win. Zacieram ręce na to co w najbliższych tygodniach sobie przeczytam. Do obejrzenia przygotowałam już  kilka filmów z Brigitte Bardot. Dziś w całym domu przepięknie zapachniało ciastem śliwkowym. Wyjęłam z szafy wełniany koc. Za chwilę zrobię herbatę, ukroję kawałek ciasta i usiądę by zobaczyć „I Bóg stworzył kobietę”.

Kilka dni temu uświadomiłam sobie, że jest to pierwszy moment od czterech lat, kiedy nie jestem w procesie: szukam pracy / organizuje pracę / pracuje. W najbliższych planach mam: przykryć się kocem, zjeść domowe ciasto i oglądając Bardot, pozazdrościć kobietom z lat 50tych ich ślicznych sukienek. Przede mną kilka dni błogiego relaksu. Takiego prawdziwego, pierwszy raz od czterech lat.

Kiedy  tylko naładuje baterię, wracam do systematycznego pisania książki i innych rozmaitości. Muszę się trochę  powstrzymywać, bo już najlepiej teraz zaczęłabym czytać nowe przewodniki i wprowadzać zmiany na naszą stronę, ale na najbliższy czas wprowadziłam sobie zakaz.

Zanim jeszcze na dobre usiądę do mojego nowego biurka, czeka nas również podróż. Do domów wrócili już nawet ostatni turyści, na wakacje czas więc dla nas! Długo szukałam tej jednej wyspy, którą chciałabym poznać. Celem naszej wyprawy  w tym roku, jest dowiedzieć  się – jak oni to robią, że w tak fenomenalnym stanie dożywają tak sędziwego wieku?  Ludzie, którzy podobno zapomnieli umrzeć. Już na początku listopada jedziemy na… IKARIĘ!!!:DDD  Nie mogę się doczekać!:D

 

Ciasto na zdjęciu wyszło pyszne! Przepis z typu a) prosty b) mało zmywania. Jego autorką jest moja mama. Tutaj podaje jak to ciasto zrobić:

Składniki: 2 szklanki mąki, pół szklanki cukru pudru, 1 i pół łyżeczki proszku do pieczenia, cukier waniliowy, 2 jajka, pół szklanki oleju, ¾ szklanki śmietany, śliwki lub inne owoce.

 

Jak to zrobić: wymieszaj ze sobą sypkie składniki. Ubij białka. Do ubitych białek  dodaj żółtka i inne  składniki ciekłe. Wymieszaj wszystko razem. Konsystencja powinna przypominać bardzo gęsty budyń. Na wierz ciasta połóż rozkrojone na połówki śliwki. Posyp ewentualnie cukrem. Piecz przez 40 minut w 180 stopniach. Podaj ze szczyptą cukru pudru.

Z CYKLU: zacznij lekko poniedziałek – Gdzieś w tym miejscu zaczyna się zupełnie nowy tom… poniedziałek, 19 października 2015

Kończyliśmy wycieczkę. Czasami pod koniec, szczególnie jeśli ktoś pyta skąd wzięła się nazwa naszej firmy, opowiadam moją historię, o tym jak znalazłam się w Grecji:

-Tej daty nigdy nie zapomnę. Przyjechaliśmy do Ellady z planem, żeby zamieszkać tu na stałe dokładnie w okresie, kiedy ogłoszono, że kraj przeżywa kryzys. To było cztery lata temu. 15 sierpnia 2011…

-Czyli dziś jest rocznica! – krzyknął  ktoś z tyłu busa.

No tak… Znów zupełnie zapomniałam… I tak jakby w przyśpieszonym tempie zobaczyłam przed oczami film. Jak na kilka dni przed odlotem jestem u wróżki. Jak bardzo się boje. Nasz wylot i to jak z Janim trzymamy się za ręce.  Pierwsze dni w sałatkowym domu. Nasze dalsze perypetie. Przeprowadzka już na swoje. Moja  pierwsza praca na Zante i pierwszy sezon na Korfu. Aż w końcu jestem TUTAJ. Jadę w busie i opowiadam całą tę historię.

Poczułam, że gdzieś  w tym momencie, przez tę opowieść przeszła gruba, czarna linia, która w moim życiu oddziela to co było, to co jest teraz i co dopiero będzie. Jakbym właśnie zamknęła za sobą nie tyle rozdział, co rozpoczęła zupełnie nowy tom.  Po czterech latach. Gdzieś mniej więcej w tym momencie.

Właśnie wróciliśmy z Korfu. Dokładnie tak jak te cztery lata temu, przed pójściem spać po przylocie, chwilę przed zaśnięciem piszę ten  post. Tyle działo się przez te cztery lata.

Tegoroczny sezon na Korfu poszedł nam  rewelacyjnie. Już drugi raz odpływając i patrząc jak z każdą minutą Stara Forteca robi się coraz to mniejsza, płynęła mi łza. Nie potrafię powiedzieć dlaczego, ale to właśnie na Kerkirze czuję się u siebie.  Do tego wcale nie potrzeba mi żadnego zameldowania. Gdziekolwiek bym nie pojechała, dla mnie to jest najpiękniejsze miejsce na świecie.

Co prawda nigdy nie biegłam w maratonie, ale myślę, że tak właśnie czuje się maratończyk, kiedy zakończy  bieg. Dla mnie tym biegiem był cały tegoroczny sezon i całe te cztery lata. Tak jak podczas biegu pokonuje się kilometr za kilometrem, pokonywałam każdą jedną słabość, strach, zwątpienie, żeby dotrzeć do miejsca, w którym jestem teraz. Gdzieś w międzyczasie zapuściłam na tyle mocne korzenie, że nie wyobrażam już sobie mieszkać poza Elladą. Wiem, że życiowo mogę sobie zaufać i że co by się nie stało, to ja i tak dam sobie radę. Po tych czterech latach niesamowitej szkoły życia, dobiegłam do swojego celu na ten życiowy etap. Pod każdym względem jestem tu niezależna i pod każdym względem szczęśliwa. Żyję życiem dokładnie takim jakim chcę. Dokładnie tak, jakbym sobie je napisała.

*

-I przez te całe cztery lata mówiłem ci,  dziesięć razy dziennie, że wszystko będzie dobrze, że zobaczysz, że się ułoży… A nie mówiłem! – tak, rzeczywiście szczególnie w najcięższych momentach Jani potrafił mówić mi to jak mantrę.

 -Teraz mogę ci przyznać rację. Wszystko się ułożyło i jest wspaniale. A przecież to jest dopiero sam początek…

 

Z CYKLU: zacznij lekko poniedziałek – Dlaczego uwielbiam pracować na Korfu?… poniedziałek, 5 października 2015

W miejscu, gdzie wychodzi się z głównego portu, tuż przy drodze, znajduje się znana w całym mieście kawiarnia Sette Venti. Robią tam naprawdę świetną kawę. Kierowca miał odebrać mnie właśnie tam, zatrzymując się dosłownie na ułamek sekundy na bardzo ruchliwej drodze. Co prawda na Korfu jeżdżą  jak w szwajcarskim zegarku, ale ja zawsze i tak lubię być te 10 minut wcześniej. Godzina dziesiąta dwadzieścia. Mam więc równe dziesięć minut. Za krótko by zamówić jeszcze kawę, ale za długo by stać już przy samej drodze, bo żar leje się z nieba.

A co mi tam! Najwyżej poproszą, żebym odeszła.

Chowam się więc pod cieniem dachu. Torbę z wszelkimi rzeczami, które „mogą się przydać”, stawiam na krześle. Plecak na stole. Stoję i wypatruję autobusu z kierowcą, którego słoneczne okulary zakrywają pół twarzy, a równy jak od linijki rząd wielkich, zdrowych, białych zębów odsłania się samoczynnie jak tylko mnie widzi.

W kawiarence robi się tłoczno, bo to taka najtłoczniejsza dla niej  godzina. Zajęte są prawie wszystkie stoliki. Kelner biega między nimi, trzymając w jednej ręce tacę pełną różności, jakby nie dotyczyło jej prawo grawitacji. Na tacy ma kilka kaw i szklanek z wodą. Podbiega i do mnie. Myślę, że pewnie za chwilę poprosi by zwolnić stolik, a ja będę musiała wyjść z przyjemnie chłodnej strefy cienia.

Na moim stoliczku ląduje jednak  szklanka z wodą, choć w zamaszystym  ruchu prawie jedna trzecia się wylewa:

-Przepraszam, ale ja nic nie będę zamawiać. Za chwilę uciekam!

-Wiem! Ale czeka cię cały dzień pracy. Napij się dziewczyno przynajmniej szklanki wody! – krzyczy, sekundę później ginąc gdzieś między stolikami.

Dziesiąta trzydzieści. Podjeżdża biały autobus. Za szybą  widzę zakrywające pół twarzy, słoneczne okulary. Chwilę później w serdecznym uśmiechu, odsłania się równy rząd białych, zdrowych, wielkich zębów Vassilisa. Tak zaczynam dzień.  Tacy są tu ludzie. I dlatego uwielbiam pracować na Korfu.

 

Raz na wozie, raz pod wozem. Olivka podpisze się pod tym obiema rękami… niedziela, 27 września 2015

Sałatka po grecku...

     Kilka ostatnich miesięcy, to nie był najlepszy okres w życiu Olivki. Dla przypomnienia… Olivka z zawodu jest logopedą. Przez kilka lat, właściwie z roku na rok pracowała w innym miejscu, szukając tego jednego, odpowiedniego. Dokładnie rok temu, właśnie we wrześniu, wydawało się, że już udało się znaleźć idealne miejsce i pracę. Wszystko jednak potoczyło się zupełnie inaczej. Olivka, choć próbowała, nie przekonała się ani do warunków pracy, ani do wiecznie niezadowolonego szefa, ani do samego miejsca. Tak po prostu czasami jest, że człowiek czuje, że to nie jest to miejsce i to nie są ci ludzie. Na dodatek związek na odległość z bezrobotnym Pieprzem, to też nie było nic dobrego.

    Raz na wozie, raz pod wozem. W życiu naprawdę to tak działa, tylko rzecz w tym, że aby wejść na wóz, trzeba się trochę postarać. Olivka postawiła Pieprzowi ultimatum: „znajdź sobie w końcu sensowną pracę, bo już dłużej nie daję rady, jak patrzę na ciebie rozmemłanego, kiedy z pilotem w ręku zapadasz się w czeluści naszej kanapy”.  Przy szajce znajomości cioci, wujków i całej rzeszy bliższych i dalszych  kuzynów oraz dzięki całkiem przyzwoitemu  dyplomowi ukończenia studiów, Pieprz od kilku miesięcy już pracuje. A nie mówiłam! Chcieć = móc! Kryzys jest wymówką dla leniuchów. I swojego faceta trzeba czasem  dosłownie wykopać z wygniecionej przez niego  kanapy. Praca okazuje się być bardzo dobra.  Dobrze płatna, z możliwością pięcia się do góry.

   Kiedy  Pieprz zakotwiczył się w Atenach, Olivka wiedziała że wszystkie koperty z CV muszą być adresowane  do stolicy Grecji. Moja szwagierka  jest z tych upartych. Kiedy już ma konkretny cel, to rzadko kiedy się poddaje. Mail za mailem. Telefon za telefonem. W końcu wizyta, za wizytą. I… Stało się!

   -Naprawdę? – mówiłam do telefonu z nieukrywanym niedowierzaniem.

   -No!

   -Nieee…

   -A właśnie, że tak!

   To znaczy – oczywiście, że wierzę, ale z wielką przyjemnością przekonam się na własne oczy. Olivka i Pieprz właśnie wprowadzili się do wspólnie wynajmowanego mieszkania w Atenach, rzut beretem, kilka przystanków metrem do samego centrum. Szkoła, w której teraz pracuje moja szwagierka, znajduje się w samym środku najlepszej dzielnicy Aten – Kolonaki. Gdzieś obok sklepu Louis  Vuittona.

   -No i w końcu jestem w miejscu, gdzie być  powinnam! Codziennie rano przechodzę obok Louiego! Godziny pracy są normalne. Dobrze płacą. I nikt mnie niczym nie stresuje. No i na każdej przerwie wyskakujemy z dziewczynami na kawę, w jednej z tych kawiarenek na Kolonaki. Przyjedziesz to zobaczysz! Kochana, nie mogę teraz za długo rozmawiać, bo właśnie wybieramy z Pieprzem zasłony do salonu. To co, będziecie  z Janim wpadać częściej? Wiesz, że mamy do siebie teraz naprawdę blisko!

   Nie ukrywam, że i dla mnie lepiej być nie mogło. Ponieważ jestem zwierzem typowo miejskim, wpadać będziemy naprawdę dość często. I jak tylko spłyniemy na ląd prosto z Korfu, już jesteśmy umówione na pierwszą wizytę.

   -Po tej wcześniejszej pracy, muszę być  teraz na terapii… – dodała kończąc Olivka.

   -Tak… Jakiej?

   -Kawowo – zakupowej! Przyłączysz się! Jest rewelacyjna – działa  w stu procentach!!!

   I tak to rzeczywiście w tym życiu jest. Raz na wozie. Raz pod wozem.