Na ten wypad do Aten zacierałam ręce już od kilku dni. Po prostu chciało mi się dużego miasta. To takie małe uzależnienie. Żeby ta krótka podróż rozpoczęła się w mojej głowie jeszcze wcześniej, wszystko dokładnie zaplanowałam. W co się ubiorę, co sobie zjem, gdzie pójdziemy, co zobaczymy. W zasadzie nic wielkiego, bo mieliśmy skoczyć do Ikei. Załatwić coś na Ermou. Poszwendać się tam i tu. I odwiedzić Olivkę z Pieprzem w ich nowym mieszkanku. W odwiedzinach była również Feta z Pomidorem. Tak więc Sałatka w pełnym składzie!
Idealne plany mają to do siebie, że życiowo raczej się nie sprawdzają. Niby o tym wiem, ale czasami widocznie muszę sobie jeszcze dodatkowo przypomnieć. Tego dnia, z energią obudziłam się jeszcze przed dzwonkiem budzika. Zeszłam do kuchni żeby odsłonić roletę i czym prędzej sprawdzić jaka jest pogoda. I się zaczęło… Pierwszy element całej lawiny jakiegoś fatum…
Ten karaluch nie był duży, ale (chyba nie jestem tu wyjątkiem) nienawidzę karaluchów! Nie widziałam innego wyjścia… Co prawda idą Święta, ale mimo tego nie potrafiłam zdobyć się na litość. Postanowiłam jak najszybciej go zamordować. Ta szkarada, powołana do życia w zupełnie niewiadomym mi celu, zdążyła przebiec do salonu i schować się pod dywan. Skubany… Choć próbowałam znaleźć go na wszystkie możliwe sposoby, moja poranna akcja zakończyła się tylko i wyłącznie jednym gigantycznym opóźnieniem. Karaluch zdołał zbiec. Rano czas zawsze pędzi w przyśpieszonym tempie, więc kawę postanowiłam przelać do papierowego kubka i dokończyć ją już w samochodzie. W końcu ruszyliśmy w drogę. Ten papierowy kubek… Też nie był tego dnia szczęśliwym pomysłem. Po jakiś trzydziestu minutach jazdy z trzydziestominutowym opóźnieniem, cała jego zawartość znalazła się… na mnie! Tej jednej, wielkiej plamy po kawie na bluzce nie dało się zbagatelizować i udawać przed światem, że jej nie ma. Wróciliśmy więc do domu…
Ha – ha! Hi – hi! Ehhh… Życie! Na opóźnienie machnęliśmy ręką, a mi nawet trochę ulżyło, bo byłam przekonana, że tego dnia limit przeciwności losu został już wyczerpany. Błąd. Nie doszliśmy nawet do epicentrum. Po godzinie jazdy siadło nam w samochodzie wspomaganie kierownicy. Tak po prostu. Jani dał radę, ale ja nie mam aż tyle siły, żeby bez wspomagania wyrobić na zakręcie. Do teraz nie mam pojęcia, jak kiedyś prowadzono bez wspomagania kierownicy…
Jakoś dojechaliśmy… I jest! Ikea! Patrzyłam na żółte litery na granatowym budynku, jak na zbawienie. Pomyślałam, że na zakupach to już na pewno się wyluzuję. Mieliśmy kupić kołdrę, którą upatrzyłam jeszcze pod koniec sierpnia, wiedząc dokładnie która, jaka cena, jaki typ, w którym dziale. Były wszystkie inne. Oprócz tej właśnie… Dodam, że jechaliśmy do Ikei właściwie tylko po nią… Ale to nie był jeszcze koniec. Na liście moich spraw do załatwienia była jeszcze wymiana paska w zegarku. Nic wielkiego, ale może przynajmniej to! się uda. Jadąc metrem na Ermou, zaliczyliśmy ścisk stulecia, a sklep Swatcha akurat był zamknięty. Na pytanie Janiego:
-No, ale czym ty się tak przejmujesz?
…myślałam, że również i jego zamorduję. Ujmując krótko, to naprawdę nie był dobry dzień.
*
Zapukaliśmy do drzwi nowego mieszkania Olivki i Pieprza. Otworzyła Feta, bo Olivka na chwilkę gdzieś wyszła. Mieszkanko jest małe, ale niezwykle czyste i przytulne. Usiedliśmy, a Feta podała do stołu.
-Przywieźliśmy ci Malamatinę! Co prawda w Atenach też jest retzina, ale takiej Malamatiny, to nigdzie nie dostaniesz! – powiedziała Feta.
Malamatina… Nie podejrzewajcie mnie o problem z alkoholem, ale tego dnia jej widok, był jak światło latarni morskiej w czasie sztormu. Jednak przede wszystkim zrobiło mi się niesamowicie przyjemnie. Rzecz jasna, że Malamatinę można dostać również w Atenach. Ale tak dla pewności Feta przywiozła jedną butelkę specjalnie dla mnie, wioząc ją kilka godzin autobusem.
Pomidor czuje się już dobrze. Jego stan jest stabilny. Odrastają mu też włosy. Teraz jest ten moment, kiedy już mogę o tym napisać. Wcześniej tego nie zrobiłam, z prostego względu. Nie miałam pojęcia > jak?< mam to zrobić. Jakiś czas temu u Pomidora wykryto nowotwór jelita. Pomidor jest już po operacji i chemii. Wszyscy trzymają kciuki za decyzję lekarza o tym, że więcej chemii już nie trzeba, bo sytuacja jest opanowana. A Olivka… Jej stan też nie jest najlepszy. Nie chodzi tylko o to, że w poprzedniej pracy czuła się źle. Kiedy sytuacja Pomidora się uspokoiła, z Olivki jak dżdżownice po deszczu, wyszły wszystkie stresy. Najprawdopodobniej właśnie one są przyczyną tego, że czasami nocą Olivka dostaje dziwnych ataków drgawek.
Olivka zjawiła się chwilę później i dosiadła się do stołu. Właśnie opowiadałam o mojej przygodzie z karaluchem.
-Ufff… Też strasznie się ich brzydzę. Wiem, że krzywdy nie zrobią, ale są takie obrzydliwe. A u nas na całe szczęście to ich nie ma! – z wyraźną ulgą powiedziała Feta.
-Nie ma?! Co ty Feta opowiadasz? A na dole? Tego lata zabiłem z dziesięć! – odparł Pomidor z taką dumą w głosie i postawie, jakby podczas bitwy gołymi rękami zamordował dziesięciu Turków.
Olivka nawet kiedy niedomaga, to ma tyle energii, że długo nie może usiedzieć. Szybko zjadła i podeszła do okna. Mieszkanie jest jeszcze nowe i nie ma w nim jeszcze ani zasłon, ani firanek. Szyby są więc odsłonięte. Ot tak po prostu, Olivka związała sobie t-shirt nad pępkiem i unosząc jedną rękę zaczęła taniec brzucha. Z nieukrywaną konsternacją spojrzałam na Janiego…
-A wiecie kto tam mieszka? Tra-la-la-la-la… Dziewczęta z kościelnej szkoły! Tra-la-la-la… Za chwilę zbiorą się w tej salce naprzeciwko na wieczorne modły. Później, zawsze punktualnie o dziesiątej kładą się spać! Jak są weekendy, to my zazwyczaj o tej porze wychodzimy… Może jak im tak chwilę potańczę, to dziewczyny w końcu przejrzą na oczy i wrócą do świata… Co myślicie?? Tatooo… – Olivka kontynuowała swój monolog, podchodząc do Pomidora:
-Już naprawdę odrastają! – mówiła badając drobny meszek na zgolonej głowie swojego taty. -Naprawdę! Jeszcze niedługo, a żeby je zgolić, to trzeba będzie kupić Husqvarnę [nazwa kosiarki do trawy, przypis mój;) ]. Hahaha!
-Olivka przestań! Daj mi zjeść! Trzebaby pomyśleć, żeby i ciebie posłać do takiej szkoły jak ta naprzeciwko! – odpowiedział Pomidor –Albo lepiej nie… Bo jeszcze się przestraszą i wezwą egzorcystę… – dokończył, kiedy zobaczył jak Olivka znów symuluje atak drgawek. Żeby nikomu się nie nudziło, od czasu do czasu Olivka urozmaicała nam nimi wieczór. Pieprz dyskretnie prosił, żeby natychmiast przestała, bo „to nie jest powód do żartów”, ale nie bardzo to Olivkę przekonywało.
-Nie martw się Dorota! – powiedziała podczas jednego z „ataków” – Jakby co, to w spadku przepiszę ci moje wszystkie najlepsze ubrania!
Malamatina powoli się kończyła. A mi w głowie w końcu uspokoiły się myśli. Siedziałam i patrzyłam na uśmiechnięte twarze wokoło mnie. Na oczy błyszczące z radości, że tak po prostu jesteśmy razem. Czasami ludzie pytają… Jak to jest? Grecy są tak uśmiechnięci. Oni to pewnie nie mają problemów… Pytanie niedorzeczne, ale sama czasem też mam takie wrażenie. Prawda jest taka, że nawet jeśli te problemy są naprawdę dużego kalibru, to życie, samo w sobie i tak od nich wszystkich razem wziętych jest dla Greków dużo piękniejsze. Malamatina, która kosztuje całe jedno euro, jest najlepszym winem świata, bo podczas biesiadowania łączy ludzi przy jednym stole. A ucztowanie z bliskimi, to jedna z największych życiowych przyjemności. Kurczak w sosie sojowym wyszedł Fecie znakomicie. Podobnie jak puree ziemniaczane. Później jest nawet i deser. A co zjemy sobie jutro? Jani ma bardzo gustowną kurtkę! A Dorota w końcu załapała greckie rodzajniki! Widzieliście jaką śliczną sukienkę miała dziś w telewizji Fei Skorda!… No i te jej nogi! Ciekawe jaka pogoda będzie jutro… Pewnie znów słonecznie!
I wtedy przehaczyło mi się w głowie. W końcu załapałam. Co miał na myśli Jani, kiedy staliśmy przy sklepie z zegarkami: „Czym ty się tak przejmujesz?”. Byłam zbyt zacietrzewiona, by zrozumieć, że ma racje. I czym ty się tak przejmujesz? Najpiękniejsza rzecz, jakiej nauczyć można się od Greków. Przyznaje. Ja od czasu do czasu poprawiam to zadanie domowe.